pl | en

No. 114 październik 2013
Pliki – nowy wspaniały świat

ajnowsze wydanie magazynu „Stereophile” przynosi spis rekomendowanych komponentów, co zapewne skusi niejednego nabywcę do jego zakupienia. Oprócz innych artykułów, obok których nie wypada przejść obojętnie – np. wstępniak pióra Henry’ego Rollinsa (!) – znajdziemy w nim również test dwóch odtwarzaczy Compact Disc: Aesthetix Saturn Romulus (jego test w nr 107 „High Fidelity” z marca tego roku, czytaj TUTAJ) oraz Audio Research Reference CD9, którego opis mogą państwo przeczytać w numerze HF, który właśnie widzicie na swoich ekranikach. Obydwa artykuły zostały połączone wspólnym anonsem na pierwszej stronie: The Last Frontier of CD Playback. Samo stwierdzenie nie jest oczywiście w pełni prawdziwe; ale i nie jest w pełni fałszywe. To po prostu nośny slogan. Warto jednak zwrócić uwagę na przesłanie, jakie się za nim kryje: odtwarzacze CD, a co za tym idzie także płyty CD, odchodzą w przeszłość; fizyczne nośniki powoli stają się historią. Potwierdzać to zdaje się zdjęcie z okładki, na którym widać odtwarzacz plików Marantz NA-11S1, który – tak się składa – testowałem kilka miesięcy temu dla polskiego „Audio” (odtwarzacz znalazł się na okładkach wielu innych magazynów, oprócz wspomnianego „Audio” także japońskiego „NetAudio”). Powtórzmy – przekaz jest jednoznaczny: umarł król, niech żyje król! Gdzie stary król to byłaby płyta CD, a więc i nośnik fizyczny w ogóle, a nowy król to pliki i ich odtwarzacze. Czy aby na pewno? Czy nie za bardzo spieszymy się z radosnym przeskokiem w „chmurę”?

Płyta CD wciąż ma ostre zęby (a nawet coraz ostrzejsze)

Rozmawiając z inżynierami mającymi cokolwiek do czynienia z muzyką, albo przynajmniej z sygnałem muzycznym, trudno nie zwrócić uwagi na ich zdecydowany pogląd dotyczący tego, jak powinien wyglądać rynek związany z wydawnictwami muzycznymi. Jedno z podstawowych przekonań jest takie: płyta winylowa to przeżytek, a jej renesans nie ma nic wspólnego z dźwiękiem, jest jedynie funkcją mody. Mam nadzieję, że się o przywołanie swojego nazwiska nie pogniewa, ale taki pogląd reprezentuje Jarek Waszczyszyn, właściciel Ancient Audio, czyli firmy produkującej jedne z najlepszych odtwarzaczy CD, jakie znam. Jak mówi – nigdy nie słyszał w winylu niczego, co by usprawiedliwiało jego obecną popularność. Przyszłość widzi zaś w cyfrze, co więcej – w plikach. Ma w tym duże doświadczenie, zdobyte przy projekcie SDMusA, teraz pogłębiane pracami nad nowymi produktami. I z tym właśnie związany jest drugi takt wypowiedzi inżynierów: znakomita większość z nich uważa, że przyszłość audio to pliki, najlepiej wysokiej rozdzielczości. Odrzucają format Compact Disc jako zbyt „wąski” do przesłania całej informacji muzycznej, zwracając przy tym również uwagę na niedogodności związane z fizycznym czytaniem płyt i samymi czytnikami – transportami, mechanizmami napędowymi, napędami, czy jak je tam nazwiemy. I właściwie trudno, na zdrowy rozum, z tym dyskutować. Płyta CD z 16 bitami i próbkowaniem 44,1 kHz, wymagająca tłoczenia, kręcenia i dekodowania wydaje się przeżytkiem równie bezsensownym, jak winyl. A przy tym nie ma tego samego sexapilu, co czarna poprzedniczka.

Z tzw. „zdrowym rozsądkiem” spotykam się jednak co i rusz w rozmowach i mailach dotyczących wielu rzeczy, co do których przeprowadziłem odpowiednie eksperymenty, polegające na odsłuchu, a które przez tzw. „trzeźwo myślących” są a priori odrzucane jago niewiarygodne. Dla mnie jednak liczy się tylko to, co zweryfikuję wielokrotnym odsłuchem – osobistym lub w doświadczonym gronie. Już to mówiłem, ale powtórzę: jeśli słyszę coś, co nie zgadza się z ogólną teorią, co jej przeczy znaczy to, że teoria jest błędna, że istnieją w niej wyjątki, o których nie wiemy lub że teoria jest zbyt ogólna i nie opisuje przypadków szczególnych. A takim ultra-szczególnym przypadkiem jest sygnał muzyczny. Lampy w świecie audio powinny dawno być tylko przykrym wspomnieniem, podobnie jak analog. A nie są. Można to oczywiście tłumaczyć w dość prosty sposób, w którym będzie sporo racji: to sprawa marketingu i chęć sprzedania czegoś „innego”. Wiele produktów audio związanych z lampą i analogiem tak się właśnie promuje i jest to w ich przypadku jedyne wytłumaczenie dla starych technik. Najlepsze urządzenia pokazują jednak, że wciąż „nowe” techniki nie osiągnęły poziomu, jaki oferują ich poprzednicy. Dlatego usprawiedliwienie ich obecności ma solidne podstawy. Dla technik i technologii (przypominam, że to nie to samo, czytaj TUTAJ) składających się na Compact Disc takiego wytłumaczenia nie ma – w świecie audiofilskim format ten uważany był powszechnie za drogę donikąd, błąd w systemie.

Moje doświadczenie ze srebrnym krążkiem CD jest jednak zupełnie inne niż zwolenników czarnej płyty i orędowników przejścia na pliki. Kocham to pierwsze, doceniam i poważam drugie, ale słucham przede wszystkim CD. Powodów jest kilka. Ważna jest dla mnie jakość dźwięku. Uważam, że najlepsze odtwarzacze tego formatu, a mój należy do czołówki, są w stanie pokazać takie mnóstwo muzyki, że poszukiwania czegoś więcej są uzasadnione tylko w nielicznych przypadkach. Takim wyjątkiem są analogowe taśmy-matki. Znam ten dźwięk, to jest PRAWDZIWY dźwięk „master”, a nie to, co znamy z winylu, nie mogę jednak zamykać oczu na to, że mówimy raczej o ciekawostce, narzędziu dla recenzentów i projektantów sprzętu audio, a nie o sprzęcie powszechnego użytku. Najlepsze gramofony pokazują coś więcej niż najlepsze odtwarzacze CD, ale różnica ta wynika częściowo z eufonicznego charakteru samego medium. W dużej mierze to oczywiście problem CD, ale pod tym względem jest już tak dobrze, że nie kruszyłbym o to kopii. A robi się coraz ciekawiej.

Platinum SHM-CD, HR Cutting, PureFlection – Compact Disc na nowo

O spotkaniu Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego dotyczącego różnego rodzaju technik poprawiających dźwięk płyty CD, jest już głośno, w głównej mierze dzięki publikacji sprawozdania opublikowanego w magazynie „Positive-Feedback.com” (czytaj TUTAJ; polska premiera tekstu TUTAJ). Piszą do mnie zarówno ludzie, którzy w tym medium widzą podobny potencjał, co ja, ale i wściekli na to, co usłyszeliśmy i na nas „analogowcy” i „plikowcy”. Nic na to jednak nie poradzę: słyszeliśmy, co słyszeliśmy. Choć płyta CD nieuchronnie znika z rynku masowej muzyki, firmy zajmujące się nią wkładają mnóstwo wysiłku i pieniędzy w to, aby wydusić z niej jeszcze więcej. Crystal Disc, SHM-CD, Blu-spec2, HQCD, XRCD24, Gold-CD – to wszystko znamy, a przygotowane w ten sposób płyty, z drobnymi wyjątkami, dają o wiele lepszy dźwięk niż ich klasyczne odpowiedniki. Co pokazuje, że da się go poprawić po TEJ stronie szyby studia nagraniowego. Choć bowiem najważniejsza jest rejestracja i mastering materiału, to jednak sposób, w jaki się go przygotuje do wydania wydaje się równie ważny. Można oczywiście powiedzieć, że firmami kieruje chęć zarobku i wszystkie te zabiegi maja na celu oszukać nas, biedaków i wycisnąć z nas jeszcze trochę grosza za przestarzały format, który dawno powinien sczeznąć, najlepiej ze swoimi twórcami. Po pierwsze: tak, firmy płytowe, wydawnictwa muzyczne mają na celu zarabianie pieniędzy. I kropka. Wszystko, co robią temu służy. Druga kropka. Muszą przy tym jednak stosować różnego rodzaju „zachęty”, aby skłonić klientów do zakupów. Na świat audiofilski działają przede wszystkim rzeczy, które poprawiają dźwięk reprodukowanej muzyki. Jeśli to jest akurat XRCD24 – czyli sposób przygotowania cyfrowego masteru i sposób wytłoczenia płyty – to świetnie! Dostajemy w ten sposób wartość naddaną, notując postęp w technice CD. Jeśli to SHM-CD – czyli inny materiał, z którego wykonywana jest przezroczysta warstwa płyty – jeszcze lepiej. Dlatego kiedy słyszę o nowych technikach, metodach przygotowania i tłoczenia płyty CD cieszę się jak dziecko! Wydam pieniądze, to pewne, w części na tytuły, które już mam, ale o to w tej branży przecież chodzi, o dążenie do perfekcji.

Pojawienie się więc nowej wersji płyty SHM-CD, mowa o Platinum SHM-CD, jest więc dla mnie ekscytujące, nie czuję się wykorzystywany. To przecież, powtórzę, symbioza: firma płytowa chce zarobić na mnie pieniądze, więc musi mi zaoferować coś, co będę chciał kupić. Jeśli przekłada się to na lepszy dźwięk – wchodzę w to. Dlatego tak ważne są odsłuchy poświęcone weryfikacji danego rozwiązania. W tym przypadku do ultra-przezroczystej i jednorodnej warstwy dodano nowy materiał warstwy odbijającej, wykonany z napylonej platyny. Co przypomina rozwiązanie znane z HQCD (tam warstwa odbijająca to srebro). Zamówione przeze mnie płyty Platinum SHM-CD już są na cle, postaram się je porównać z odpowiednikami SHM-CD i CD. Ciekawostka: wydawca informuje, ze płyty nie będą odtwarzane przez urządzenia, które nie radzą sobie z krążkami CD-R!

Jak się okazuje, na płytach Platinum SHM-CD oprócz tego znaczka znajdziemy też inny: HR Cutting. O samej technice niewiele wiadomo, a to dlatego, że niemal wszystkie informacje dostępne są jedynie w języku japońskim. Coś niecoś jednak da się powiedzieć. Tak oznaczone płyty tłoczone są jedynie w Japonii – technika i logo należą do Victor Creative Media Co., Ltd., właściciela praw do XRCD24. Znaczek ten znajdziemy też na boxie z płytami XRCD24, pt. Okihiko Sugano Record Collection, Victor Edition/Trio Edition, wybranymi przez Okihiko Sugano, redaktora magazynu „Stereo Sound” (Audio Meister XRCG-30025-8, 4 x XRCD24 [2012]). Choć płytę przygotował oddział JVC (choć nie ma nigdzie jej loga, to zakładam, że to do niej należy, widoczna na płycie i pudełku marka Audio Meister), firmuje ją Japan Traditional Cultures Fundation.

W książeczce dołączonej do boxu znajdziemy opis techniki XRCD24 oraz HR Cutting. Wynika z niej, że technika ta dotyczy wąskiego wycinka całego procesu technologicznego związanego z przygotowaniem i wytłoczeniem płyty CD. Mówi się, że zamiast płyty PMCD z zakodowanym sygnałem DDP do nacięcia szklanego mastera używa się płyt DVD-R lub BD-R z sygnałem WAV lub AIFF 24/176,4, a konwersja do 16/44,1 odbywa się „w locie”, podczas nacinania. Samo nacięcie przebiega w podobnych warunkach, co przy „regularnych” płytach XRCD, czyli laserem K2, przeznaczonym do nacinania masterów DVD i zmodyfikowanym pod kątem CD. Niestety nie znalazłem nigdzie informacji dotyczących tego, czym dokładnie różni się to od technik charakterystycznych dla XRCD24. W tym ostatnim przy nacinaniu też nie stosuje się płyt CD-R w roli nośnika sygnału, a dyski magneto-optyczne z 24-bitowym sygnałem. Mogę natomiast powiedzieć, że dźwięk płyt z tego boxu jest oszałamiający. Nieco ciepły i głęboki, jak to XRCD24, ale też detaliczny.

Nie wszystkim ten pomysł się podoba – warto poczytać dyskusję na ten temat na „Steve Hoffman Music Forums”.

Barry, człowiek z branży wydawniczej (www.soundkeeperrecordings.com) uważa, że transkodowanie sygnału do postaci 16/44,1 w locie, na miejscu w tłoczni nie jest dobrym pomysłem i woli robić to u siebie w studiu, ponieważ jest pewien wyników. Ma pewnie rację, tyle, że taką technikę JVC stosowała i stosuje przy płytach XRCD2 i XRCD24, z dobrym skutkiem.

To jednak nie konie nowości. Winston Ma, właściciel First Impression Music oraz Lasting Impression Music zapowiedział wprowadzenie do sprzedaży płyt PureFlection. Jak czytamy w opisie, to dla pana Ma ostateczny format, w jakim będzie wydawał płyty CD. W połączeniu z techniką masteringu Ultra High Definition 32-Bit Mastering, znaną już z jego wcześniejszych płyt (czytaj TUTAJ) otrzymał płytę CD w, jak mówi, „ostatecznej” formie. A, przypomnę, pan Winston ma był pionierem wielu technik, zwykle w jego firmie pojawiały się najwcześniej, premierowo: HDCD, XRCD, XRCD2, XRCD24, K2 HD. Wydaje się więc, że wie, co mówi.

“The Pure Reflection (PureFlection) Process” dotyczy sposobu wypalania szklanej matrycy – podobnie jak w przypadku płyt XRCD i Blu-spec 2. Dla FIM-u matryce wypala się przy użyciu zmodyfikowanych urządzeń przeznaczonych do tłoczenia płyt Blu-ray. Chodzi o specjalny, termiczny proces, w którym powstają precyzyjniejsze pity i landy i w którym lepiej optymalizowane są odległości między poszczególnymi ścieżkami. To ostatnie wydaje się bez sensu, bo przecież nie mówimy o płycie analogowej, w której sygnał z sąsiadujących ze sobą rowków moduluje się nawzajem. A jednak. Okazuje się, że przy gęstym upakowaniu ścieżek układ serwo pracuje znacznie ciężej, przez co powstaje szum modulujący sygnał użyteczny (Cross Talk, albo XT). Choć nie jest wysoki i przez większość inżynierów zupełnie pomijany, a jego wpływ na dźwięk negowany, pan Ma utrzymuje, że po wielu porównaniach doszedł do jednoznacznego wniosku: im mniej szumu, tym lepiej. Na potwierdzenie swoich słów podaje zresztą konkretne dowody: pomiary błędów, ale WSZYSTKICH błędów, powstałe przy tłoczeniu (BLER - 17 elementów, BERL - 9 elementów, Physical - 6 elementów, Jitter - 6 elementów, wykresy E22 oraz BLER). A te są szokująco niskie! A mowa przecież nie o wymuskanych edycjach Master Edition UDM, czyli złotych płytach CD-R wypalanych bezpośrednio z dysku zawierającego maser, a o płytach tłocznych w fabryce. Do każdej płyty dołączona będzie „metryczka” z jej błędami. Ograniczenie dotyczy ilości płyt – każdy tytuł to tylko 1000 egzemplarzy.
Jak się bliżej przypatrzeć, to okaże się, że – jak zakładam – chodzi o technikę stosowaną przy produkcji płyt Blu-spec 2. Płyty przygotowywane są bowiem przez Sony w jej tłoczni i obejmują nagrania z jej katalogu. Wykorzystanie maszyn, oryginalnie przeznaczonych dla płyt Blu-ray zdaje się to potwierdzać. Pan Ma łączy to jednak z opracowanym przez siebie masteringiem i to może być TA różnica. Zobaczymy – jestem umówiony na wywiad z właścicielem FIrst Impression Music, a płyty UHD 32-Bit PureFlection CD już do mnie idą.

Blu-ray – alternatywa dla plików hi-res? Szczerze wątpię, ale…

Wszystko, co powyżej napisałem jest wyraźną pochwałą fizycznego medium, przede wszystkim Compact Disc. Ale nie tylko CD – ogólnie pochwałą pewnego modelu sprzedaży i myślenia o fizycznym nośniku. Przede wszystkim Compact Disc, ale nie tylko – rzecz idzie o coś więcej.

Nie wiem, czy państwo wiecie, ale pliki zgromadzone przez was na dyskach twardych, pamięci FLASH, także w telefonach komórkowych do was nie należą. Zostały wam „udostępnione” przez firmy wydawnicze i za udostępnienie właśnie zapłaciliście. Nie wolno legalnie sprzedać dysku twardego zawierającego pliku muzyczne i filmowe, nie można sprzedać też telefonu z takowymi, ani nawet iPoda (iPada). Przed sprzedażą ich pamięci powinny zostać sformatowane – mówię o legalnej sprzedaży. Z kolei nośniki fizyczne należą do ich właściciela, podobnie jak zgromadzony na nich materiał. Możemy je pożyczać (ale nie w celach komercyjnych), sprzedawać, kopiować na swój użytek. Są NASZE. To jednak nie koniec. Jak wieść niesie, firmy lobby firm wydawniczych usiłuje przeforsować w USA ustawę pozwalającą na kontrolę danych przechowywanych na dyskach twardych odtwarzaczy plików. Po części sami ją oddajemy ściągając nowe oprogramowanie – udostępniamy w ten sposób nasze urządzenie osobom trzecim. Tutaj chodzi jednak o pozwolenie na wgląd w zawartość i oddanie możliwości jej zarządzaniem. Mówi się oczywiście o usprawnieniach, pomocy itd., ale w istocie idzie o kontrolę nad naszymi zasobami. „Naszymi”, przypomnę, tylko w naszej głowie – wszystkie pliki należą do wytwórni.

Stąd wszystkie pomysły mające na celu sprzedaż muzyki w fizycznej formie mają dla mnie dodatkową wartość, że tak powiem – etyczną. O ile płyta CD to temat znany, o tyle płyty z muzyką w wysokiej rozdzielczości to przyszłość i to mocno wątpliwa. Przypadek DVD-Audio znamy – format upał i się już nie podniesie. Ale High Fidelity Pure Audio Industry Group, nowa organizacja, której członkami są, między innymi, Universal Music Group, Sony i Warner, stara się do niego wrócić, tyle że w nowoczesnym opakowaniu.
Przed wakacjami w HQ Dolby w Londynie odbyła się pierwsza oficjalna prezentacja formatu High Fidelity Pure Audio. Wydarzenie miało świetny PR, a pisały o nim nie tylko branżowe magazyny – także np. „Forbes” (czytaj TUTAJ). Imprezę prowadził Robert Murphy, Global Head of New Business w Universal Music Group, przewodniczący High Fidelity Pure Audio Industry Group. Pomysł jest prosty: sprzedawać na płytach Blu-ray muzykę w wysokiej rozdzielczości. Zakłada się, że nagrania mają być masterowane minimum w 24/96 – w stereo lub – tam, gdzie to możliwe – w surround. Mają być zakodowane w trzech kodekach: PCM, DTS HD Master Audio i Dolby TrueHD. Na początek sprzedawane będą w UK, Niemczech, Japonii i USA. Dostępnych, w pierwszej fazie, ma być 36 tytułów, a do końca roku 150 z samego UMG. Inne firmy mają dołączyć i ma to dać na początek około 300 płyt. Zainteresowane są Sony i Warner. Członkowie będą płacili 5000 funtów rocznie i będą się co miesiąc spotykali w Berlinie, Londynie i Paryżu (czytaj także: Barry Fox, Singing the Blues, “Hi-Fi News & Record Review”, October 2013, Vol 58 No. 10, s. 113).

Pomysł nie jest nowy. Podobny system, pokazywany w czasie wystawy High End w, bodajże, 2011 roku, przedstawiła wcześniej MSM Studios z Monachium. Tak wydane zostały m.in. płyty firmy Stockfisch, z nagraniami Sary K. Jak się wydaje, firma jednak go zarzuciła. Ale są i inne wytwórnie, które w ten sposób dystrybuują materiał dźwiękowy, a wśród nich wymienić należy przede wszystkim norweską 2L. Ponieważ miałem w ręku płyty Stockfischa, 2L, ale również, na razie jedyną, płytę First Impression Music „HD 1080i Disk” (to materiał z obrazem, ale muzyki można słuchać też bez niego), postanowiłem zestawić system, na którym można by muzyki w hi-res, zakodowanej na płytach Blu-ray, posłuchać.
Podstawą jest sensowny odtwarzacz Blu-ray. Jest ich na rynku mnóstwo, także firmy audiofilskie je oferują i spokojnie można zacząć od takich modeli, jak: Cambridge Audio Azur 752BD (także poprzedni model 751BD), OPPO BDP-105EU, albo w zmodyfikowanej wersji OPPO BDP-83 by Dan Wright. Można też iść w górę i kupić jakiegoś Marantza lub BD32 firmy Primare.

To jednak kosztowne maszyny. A można inaczej. Ostatnio szturmem na rynek audio weszła firma znana z rynku komputerowego – Asus. Oprócz znakomitych przetworników cyfrowo-analogowych (patrz TUTAJ) oferuje także absurdalnie niedrogie odtwarzacze Blu-ray. Wśród nich znajdziemy najdroższy w ofercie model BDS-700, kosztujący niecałe 900 zł. Tak – mniej niż 900! Choć mówię o nim „odtwarzacz Blu-ray”, to tak naprawdę odtwarzacz multimedialny – bez problemu zagra też muzykę i obraz z zewnętrznego dysku twardego, najlepiej sieciowego.
Niedrogie urządzenia nie będą brzmiały – to chyba jasne – tak dobrze, jak drogie, nie ma co do tego wątpliwości. Ale materiał, jaki miałem na płytach BD zabrzmiał naprawdę fajnie. Żeby go poprawić, podłączyłem więc do wyjścia cyfrowego przetwornik D/A Arcam irDAC, co dało skokową zmianę jakości. Potwierdził to odsłuch materiału hi-res z boxu Pink Floyd.
Ale sporym problemem, przynajmniej dla mnie było to, że trzeba było przy tym korzystać z ekranu. Jak zauważył, przywoływany już, Brian Fox, audiofile nie cierpią niczego, co się kojarzy z wizją. I choć odtwarzacz Asusa jest po prostu świetnym odtwarzaczem filmów, to jednak mówimy o jego specyficznym wykorzystaniu, jako źródła dźwięku hi-res. Wydaje się więc, że aby High Fidelity Pure Audio miało jakiekolwiek szanse, musi rozwiązać ten problem. Podobnie, jak to wcześniej zrobiła MSM Studios, której płyty mają proste menu, korzystające z kolorowych przycisków na pilocie. Tyle tylko, że – przynajmniej moim zdaniem – na to wszystko jest już za późno.


Welcome to the real world…

Cyfrowej rewolucji 2.0 zatrzymać się nie da, a nawet nie ma sensu, ani potrzeby. Niedługo gros urządzeń będzie odtwarzało jedynie pliki. Ta rewolucja przynosi jednak ofiary – jak każda rewolucja – w tym przypadku ograniczenie naszej suwerenności i prawa do zakupionych towarów. Nie chcę zabrzmieć zbyt górnolotnie, ale to w równej mierze problem etyczny, jak i prawny. Wszelkie systemy opresywne zaczynają się bowiem od drobnych rzeczy: ingerencji, naznaczenia, oddzielenia i – w szczególnych przypadkach – eksterminacji. Choć nic zdaje się na to nie wskazywać, przejęcie kontroli nad tym, co kupiliśmy przez korporacje jest wstępem do takiego świata.
Utrzymanie fizycznych nośników ma więc całkiem realną wartość. Uniezależnia nas od wydawcy, bo zawarty na nich materiał należy całkowicie do nas. Stanowi też doskonały backup, zabezpieczający przed utratą danych. A że to niewygodne i przestarzałe? Nawet jeśli, to czasem warto zrobić krok w tył, żeby nie zrobić kroku prosto w przepaść. Przesadzam? Czas pokaże.

Kim jesteśmy?

Współpracujemy

Patronujemy

HIGH FIDELITY jest miesięcznikiem internetowym, ukazującym się od 1 maja 2004 roku. Poświęcony jest zagadnieniom wysokiej jakości dźwięku, muzyce oraz technice nagraniowej. Wydawane są dwie wersje magazynu – POLSKA oraz ANGIELSKA, z osobną stroną poświęconą NOWOŚCIOM (→ TUTAJ).

HIGH FIDELITY należy do dużej rodziny światowych pism internetowych, współpracujących z sobą na różnych poziomach. W USA naszymi partnerami są Positive-Feedback, a w Niemczech www.hifistatement.net. Jesteśmy członkami-założycielami AIAP – Association of International Audiophile Publications, stowarzyszenia mającego promować etyczne zachowania wydawców pism audiofilskich w internecie, założonego przez dziesięć publikacji audio z całego świata, którym na sercu leżą standardy etyczne i zawodowe w naszej branży (więcej → TUTAJ).

HIGH FIDELITY jest domem Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego. KTS jest nieformalną grupą spotykającą się, aby posłuchać najnowszych produktów audio oraz płyt, podyskutować nad technologiami i opracowaniami. Wszystkie spotkania mają swoją wersję online (więcej → TUTAJ).

HIGH FIDELITY jest również patronem wielu wartościowych wydarzeń i aktywności, w tym wystawy AUDIO VIDEO SHOW oraz VINYL CLUB AC RECORDS. Promuje również rodzimych twórców, we wrześniu każdego roku publikując numer poświęcony wyłącznie polskim produktom. Wiele znanych polskich firm audio miało na łamach miesięcznika oficjalny debiut.
AIAP
linia hifistatement linia positive-feedback


Audio Video show


linia
Vinyl Club AC Records