246 Październik 2024
- 01 października
- TEST Z OKŁADKI: Sforzato DSP-07EX ⸜ odtwarzacz plików audio
- MUZYKA ⸜ recenzja: Czerwone Gitary, Breakout, Lady Pank, Rodowicz, Sośnicka (x 2) na płytach SACD ˻ SERIA 6 ˺
- TEST: Aura AV-40 REBIRTH ⸜ wzmacniacz zintegrowany
- TEST: Phonia GRAVIS 400 ⸜ kolumny głośnikowe • podłogowe
- TEST: Stage III Concepts LEVIATHAN LIMITED EDITION ⸜ kabel zasilający AC
- TEST: TiGLON MS-DR20R ⸜ interkonekt analogowy RCA
- WYSTAWA ⸜ zaproszenie: HIGH FIDELITY na Audio Video Show 2024
- NAGRODY: STATEMENT in High Fidelity ⸜ Polish Edition 2024 - Ancient Audio & MSB Technology
- 16 października
- WYSTAWA ⸜ zaproszenie: Audio Video Show 2024 – wybrane atrakcje
- TEST: Pro Audio Bono FULL PEEK 60 ⸜ nóżki antywibracyjne
- TEST: Shunyata Research GAMMA IC + SP + NR ⸜ interkonekt RCA + kabel głośnikowy + kabel zasilający AC
- TEST: Skyanalog G-2 Mk II ⸜ wkładka gramofonowa MC
- LISTY: CZYTELNICY piszą → REDAKCJA odpowiada
TYLKO MUZYKA ie wiem, czy państwo pamiętają, ale rok, czy dwa lata temu spytałem, czy lepiej przygotowywać długie teksty z recenzjami płyt, ale rzadko, czy lepsze będą krótkie, ale publikowane częściej, wraz z testami. W listach, które otrzymaliśmy niemal wszyscy opowiedzieli się za tą drugą opcją. Dlatego też, kiedy to tylko możliwe, w testach urządzeń audio pojawiają się recenzje nowych albo zwyczajnie ciekawych płyt. Nie da się jednak robić tego regularnie, ponieważ a to czasu zabraknie, a to pojawi się coś jeszcze ciekawszego i poprzednia propozycja traci sens – jest wiele czynników, które weryfikują plany. A płyt na półce przybywa. Wśród nich zdarzają się rzeczy wybitne, których omówienie konkurowałoby z samym testem. Są też po prostu bardzo dobre, które cięgle czekają na swoją kolej. Niech ten wstępniak, nie-wstępniak będzie swoistym letnim remanentem. Wybrałem do niego najciekawsze wydawnictwa, które wręcz domagają się omówienia. Każda z tych płyt jest godna polecenia i każdą warto u siebie mieć. Niektóre zaś trzeba mieć i już. Mam nadzieję, że lektura będzie przyjemna, a delikatny wietrzyk będzie przeganiał skwarne powietrze. Ważne, żeby obok mieć coś zimnego dla ochłody – dobre piwo lub wino. W ostateczności lemoniadę. SKALDOWIE To rzecz w polskiej praktyce wydawniczej bez precedensu: firma Kameleon Records przygotowała pięknie wydany, kolekcjonerski box, w którym znalazło się 12 albumów grupy Skaldowie na krążkach Compact Disc, każdy będący repliką płyty winylowej. Całość uzupełniona jest dyskiem DVD z filmem z roku 1969 pt. Jak powstali Skaldowie. Trzeba od razu dodać, że swojego bezpośredniego przodka Skaldowie. 50 lat mają w boxach Niemen od początku, z płytami Czesława Niemena. To było pierwsze i wciąż jedno z najlepszych przedsięwzięć tego typu w Polsce. Niestety nie obejmowało dwóch ostatnich płyt artysty, wydanych dla innych wytwórni niż Polskie nagrania MUZA. Co więcej, w zbiorze ze Skaldami skorygowano niemal wszystkie rzeczy, co do których Polskie Radio, wydawca dwóch pudeł Niemena, podjęło decyzje rozbieżne z moimi oczekiwaniami. W boxie znalazło się 12 albumów zespołu z lat 1967-1989, z których wszystkie wydane były wcześniej na płytach LP – od Skaldowie z 1967 roku po Nie domykajmy drzwi z 1989. Nie ma jedynie składanek Gratest Hits, dwóch części. W przypadku jednego z albumów, Szanujmy wspomnienia (1977) otrzymujemy dwie różne okładki – tak jak płyta ta została rzeczywiście wydana. Materiał został zremasterowany przez Pawła Nawarę, a każdy krążek uzupełniono o mnóstwo nagrań archiwalnych z danego okresu – nagrań radiowych, dla Polskiego Radia, a także rozgłośni niemieckich (DRA) i czechosłowackich (Supraphon). Często jest tak, że materiały dodatkowe trwają dłużej niż podstawowa płyta. To niebywałe uzupełnienie, prawdziwe rarytasy. Często jest tak, że nagrania radiowe wyprzedzają studyjne, widzimy więc, jak kompozycje się kształtowały, a czasem dostajemy ich inne wersje. Jak np. w przypadku utworu Straszne sny naczelnika poczty w Tomaszowie. W boxie wydany został jako dodatek na płycie Od wschodu do zachodu słońca (1970), a na następnej (Ty) powtórzono go, ale tym razem w wersji, w której na gitarach grają inni muzycy, a zespół wspomagany jest wokalnie przez grupę Alibabki. Co ciekawe, cały materiał dodatkowy z płyty Ty jest monofoniczny, chociaż sama płyta została zaprezentowana w wersji stereo. Takich ciekawostek jest więcej. Wszystkie płyty mają postać replik LP („mini LP”, „cadboard sleeve”, „vinyl replica” itp.). Znamy polskie wydawnictwa tego typu, tj. takie, które określa się jako „mini LP”. Najczęściej to jednak ich pomniejszone i przeskalowane wersje, o wymiarach 140 x 125 mm, w rodzaju płyty Nalot Azylu P. Jedyną polską serią, która otrzymała właściwe proporcje, tj. 135 x 135 mm, czyli takie, jakie mają repliki japońskie, będące wzorem, jest seria „Yesterday” wydawana kiedyś przez Klub Płytowy. W jej ramach ukazały się m.in. krążki Kombi, Krzysztofa Cugowskiego, Breakoutów, No To Co i inne. Po raz pierwszy otrzymujemy jednak specjalnie przygotowany box z takimi właśnie replikami. I to box przygotowany wzorcowo. Płyty mają perfekcyjnie odwzorowane okładki. Krążki włożono do papierowych kopert, a te do jednego ze skrzydełek obwoluty (zabrakło tylko foliowych insertów do kopert – można je kupić w firmie Nagaoka). Każdy album został zapakowany w japońską, przezroczystą koszulkę. Całość opatrzono komentarzem w dużej książeczce, w której są też nieznane wcześniej zdjęcia autorstwa Marka Karewicza oraz z archiwum zespołu i opis zawartości wszystkich płyt. I jest jeszcze duży plakat. Box jest limitowany do 250 sztuk (numerowanych). Parę słów o dokonanych przez wydawcę wyborach. Zdecydował się on przygotować wszystkie płyty w postaci „gatefold”, tj. płyt rozkładanych, pomimo że w rzeczywistości nie wszystkie zostały w ten sposób wydane. Jest to niezwykle efektowne, ale odbiega od idei repliki. Na tylnej stronie zamieszczono loga wydawców, z których zasobów pochodzą nagrania, co też jest odstępstwem od tej polityki. A wszystkie okładki polakierowano na wysoki połysk, chociaż nie wszystkie okładki wersji LP były błyszczące. I jeszcze jedno – fajnie by było, gdybyśmy otrzymali zarówno wersje monofoniczne, jak i stereofoniczne płyt – tak, jak się ukazywały. Są to jednak rzeczy pomniejsze, które nie są ściśle skodyfikowane i zależą tylko od wydawcy. Na tle innych polskich wydawnictw stopień precyzji w oddaniu pierwotnego kształtu płyt jest wręcz szokujący – box Skaldowie. 50 można stawiać na równi z najlepszymi wydaniami japońskimi. DŹWIĘK Płyty, jakie weszły w skład boxu wydawane były przez Kameleon Records na przestrzeni kilku ostatnich lat. Wszystkie zostały jednak zremasterowane przez tego samego człowieka i tę konsystencję oraz konsekwentnie realizowany pomysł słychać. Brzmienie jest zachwycające. Jest czyste, szczególnie w wysokich partiach, co jest ewenementem w polskiej fonografii. Świetnie zachowano także proporcje między górą i basem. Chociaż to jest akurat rzecz, która zapewne podzieli melomanów. Wydana w 2014 przez Polskie Nagrania płyta Cała jesteś w skowronkach (w ramach cyklu „Kultowe winyle na CD”, PNCD 1556), brzmi bowiem odmiennie. Ma podkreślony bas i schowaną górę. Czyli brzmi tak, jak to słyszała większość Polaków (słabsza góra, ciepły środek), grająca ją na kiepskich gramofonach plus podbity bas, czyli to, czego im zawsze brakowało. Choć to oczywiście ciekawa propozycja, skłaniam się do tego, co zrobił pan Nawara. O ile dobrze pamiętam – a pamiętam – jak brzmią nagrania z taśm-matek analogowych polskich zespołów z lat 60’ i 70’, to znacznie bliżej jest do nich wersji Kameleon Records. To, co słyszymy na wydawnictwie Polskich Nagrań jest z kolei bliższe płycie winylowej odtwarzanej na średniej jakości sprzęcie. To też fajne, też może się podobać, ale jest dalsze od prawdy. Gdyby to połączyć, jak w serii „Remaster 2014” płyt Czesława Niemena – byłoby genialnie. Ale tu i teraz bez wahania wybieram wersję Piotra Nawary. Jeśli czegoś mi zabrakło, to nasycenia dolnej średnicy i wyższego basu. Nagrania mono mają bowiem nieco mniejszy wolumen niż z winyli, nie są aż tak namacalne. Słychać to szczególnie z materiałem z Niemiec i Czech, ale i z częścią nagrań z Polskiego Radia, jak gdyby pan Nawara otrzymał od nich już materiał zgrany z taśm. Jakby nie było, to rewelacja. Trzeba to mieć i słuchać – Skaldowie mieli wyjątkową zdolność pisania dobrych melodii, a w swoim bardziej progresywnym wydaniu brzmieli jak rasowy zespół z UK lub USA. Box można uzupełnić o osobne płyty, z niewydanym materiałem progresywnym z niemieckich studiów. To wzorcowe, wybitne pod każdym względem wydawnictwo. JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 6-8/10 EUGENIUSZ RUDNIK 21 czerwca 2015 roku w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w Warszawie odbyła się uroczysta premiera wyjątkowego wydawnictwa – boxu pt. Miniatury z twórczością Eugeniusza Rudnika. Tydzień wcześniej rozmawiałem o tym z Tadkiem Łuczejko (Aquavoice), który przygotował jeden z czterdziestu utworów, reinterpretacji, znajdujących się na jednym z krążków tego czteropłytowego wydawnictwa, obok 39 innych polskich twórców, m.in. Bodka Pezdy, lidera grupy Agressiva 69. Na trzech pozostałych zamieszczono Miniatury - krótkie nagrania mistrza z lat 1975-1995. Choć mówi się o nim „legenda”, chyba się nią nie czuje. Raczej korzysta z uśmiechu losu, jakim jest ponowne odkrycie jego twórczości. W wywiadzie dla „Newsweeka” mówi: „Brałem podłą materię, śmieci... Normalnie, jak się muzyk pomyli, jak się aktor zatnie, to się to wyrzuca. A mi się to podobało”. A kończy go słowami: „Czy mi się podoba, że się mną teraz interesują? No pewnie, że mi się podoba! Komu by się nie podobało!” (Dawid Karpiuk, Odnaleziony mistrz awangardy, „Newsweek”, 29/2015, s. 100-103). Nie jest pierwsze wydawnictwo Requiem Records z twórczością Rudnika ani w ogóle pierwsze z jego muzyką. Trzeba bowiem wspomnieć o znakomitej serii Polish Radio Experimental Studio wydawnictwa Bôłt Records, a także o albumie ERdada na taśmę (Requiem). Ta ostatnia zapowiada wyjątkowość wydawnictwa z Miniaturami - wydana została w pudełku identycznym z taśmą analogową, a w miejscu, gdzie widać krążek na który normalnie nawija się taśmę analogową umieszczono płytę CD. Studio Eksperymentalne Polskiego Radia powstało w 1957 roku, a zostało zamknięte w 2004 roku. Eugeniusz Rudnik przyszedł do niego zaraz na początku i związany był z nim przez niemal cała działalność. Przez długi czas był specjalistą odpowiedzialnym za rejestrację muzyki, zajmował się konserwacją, przeróbkami, a także konstrukcją sprzętu służącego do nagrań, a dopiero potem został muzykiem. Współpracował z największymi – Krzysztofem Pendereckim, jak również Karlheinzem Stockhausenem, który chciał go zatrzymać u siebie jako asystenta. Zapomniany przez lata, doceniony został dopiero w drugiej dekadzie XXI wieku. W 2012 r. Rudnik otrzymał statuetkę Człowieka ze Złotym Uchem na festiwalu Soundedit w Łodzi, a sala – jak pisze Jędrzej Słodkowski - zgotowała mu owację na stojąco i odśpiewała Sto lat - tego dnia obchodził 80. urodziny (Jędrzej Słodkowski, Eugeniusz Rudnik - żywa legenda, mistrz dźwiękosłowa w filmie i na płytach, „Wyborcza.pl”, 18.06.2015; czytaj TUTAJ). W 2014 r. jego muzyka zabrzmiała na Off Festivalu w Katowicach. Coraz częstsze wydawnictwa z jego twórczością są tej tendencji potwierdzeniem. Box Requiem Records zawiera trzy płyty, po 40 utworów każda, z utworami zakomponowanymi przez Rudnika i czwartą, również z 40 kawałkami, z reinterpretacjami polskich muzyków. Szatę graficzną "kostki Rudnika" (opakowanie przyjęło formę tekturowego sześcianu) stworzyło czterech uznanych grafików:Maria Apoleika, Tomasz Niewiadomski, Trust oraz Peter Jan. Oprócz płyt pudełko zawiera krótki szkic poświęcony Miniaturom pióra Marka Horodniczego (redaktora wydawnictwa), a także plakaty. DŹWIĘK Choć ludowa mądrość mówi, że „nie szata zdobi człowieka”, to w rzeczywistości zdobi i to od niej w dużej mierze zależy to, jak zostanie on odebrany i oceniony. Dlatego też kostka Rudnika na samym początku zyskuje punkty uznania, zarówno za pomysł, jak i jego realizację. To wydawnictwo kolekcjonerskie i na to miano zasługuje – przygotowane jest niezwykle starannie i równie precyzyjnie wykonane. Możemy do tego dodać również wartość muzyczną. To niesamowite, jak bardzo twórczość artystów związanych ze Studiem Eksperymentalnym Polskiego Radia związana była duchowo z najlepszymi realizacjami tego typu na zachodzie Europy. Gdyby nie żelazna kurtyna, Rudnik, Penderecki (z tamtego okresu), Krauze i inni byliby dzisiaj w materiałach źródłowych i artykułach w świecie przywoływani w kontekście muzyki elektronicznej, eksperymentalnej wraz z ich idolem, Stockhausenem. Jakość dźwięku dopełnia tę trójcę. Bo od strony brzmieniowej to znakomite wydawnictwo. Zachowano w nim nasycenie taśmy analogowej, tj. charakterystyczne harmoniczne, wydobywając wiele niuansów, których na płytach winylowych z tamtego okresu nie ma. Dźwięk, kiedy trzeba, jest namacalny, a innym razem przeszywający. Pięknie słychać plany dźwiękowe – wykreowane sztucznie, ale pełniące istotną rolę artystyczną. Płyty z tego wydawnictwa potwierdzają starą prawdę: na dobrym systemie słychać więcej muzyki, czyli jesteśmy bliżej tego, co artysta chciał nam przekazać. Jest pięknie! JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 9/10 PINKROOM Jeśliby wskazać polski zespół kultywujący progresywną odmianę rocka spod znaku Stevena Wilsona, na tej krótkiej liście zespół Pinkroom znalazłby się na pewno. Założony został w 2003 roku przez Mariusza Bonieckiego (gitary i śpiew) i Marcina Kledzika (perkusja), którzy znali się jeszcze z czasów formacji Empty Room, wraz z Maciejem Feddekiem z nowo powstałego studia JET w Nowym Dworze. Wkrótce potem zespół wydał debiutancką płytę Psychosolstice. Do współpracy nad nią zaproszeni zostali – oprócz Kacpra Ostrowskiego który dograł partie gitary basowej - Mikołaj Zieliński (wokal w utworze nr 1) i Anna Szczygieł (wiolonczela). Płytę wydano nakładem własnej niezależnej wytwórni Creative Farm Production – grupy producenckiej w której skład weszli Maciej Feddek i Mariusz Boniecki. Rok 2012 ubiegł muzykom na komponowaniu i nagrywaniu materiału na drugą płytę, wydaną jednak dopiero dwa lata później: Unloved Stroy. Została ona przygotowana przez Mariusza Bonieckiego, Marcina Kledzika, Grzegorza Korybalskiego (bas) i Karola Szolza (gitara). DŹWIĘK Zespołów grających muzykę rock z progresywnym zacięciem jest sporo. Zespołów grających muzykę rock z progresywnym zacięciem w taki sposób – niewiele. Płyta została świetnie wyprodukowana i dosmaczona. Przestrzeń, głębia, oddech – wszystko to tutaj mamy. I niezależnie od tego, kogo będziemy widzieli jako ojca chrzestnego tej muzyki, trudno mówić o zapożyczeniach, a raczej o poruszaniu się w podobnej stylistyce i ew. o rozwijaniu pewnych pomysłów. Są na niej i mocniejsze fragmenty, i długie, powoli rozwijające się, epickie pochody. Od strony jakości dźwięku nagrania przełamują się na dwa plany. Na pierwszym są sekwencje z oddechem, efektami, intra, a na drugim część z mocnym gitarowym graniem i wokalem. Te pierwsze są znakomite, budują nastrój zarówno na płaszczyźnie intelektualnej, jak i emocjonalnej. Drugie są już bardziej „normalne”, tj. typowe dla muzyki rockowej – selektywność i rozdzielczość nie są jakieś wybitne. Wilson robi to głębiej i gęściej jednocześnie, przede wszystkim jeśli chodzi o plany dźwiękowe i czytelność wokalu. Słucham jednak tej płyty i słucham, coraz głębiej w nią wchodząc. To nieco mniej przystępny materiał niż debiut zespołu, ale być może dlatego wchodzi głębiej. Dźwięk nie jest specjalnie klarowny i dynamiczny, tego nie przeskoczymy. Nie ma jednak irytujących rozjaśnień, płyta nie brzmi, jakbyśmy słuchali jej jak z telefonu, co ma zwykle w mocnym rocku miejsce, a co często mylone jest z „autentyzmem” i „prawdziwym brudem”. Niemal zawsze to tylko brak smaku i umiejętności. Tym razem dostajemy rzetelnie przygotowaną i wyprodukowaną z sercem płytę, której można słuchać na każdym poziomie jakościowym sprzętu bez obaw, że usłyszymy za mało, albo za dużo – wszystkiego będzie w sam raz. Ciekawa muzycznie, sensowna brzmieniowo płyta – wraz z nadejściem grunge’u rock wcale nie umarł, ma się dobrze! Polecam wszystkim spragnionym dobrej muzyki, to materiał na długo, do wielokrotnego użytku. JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 7/10 www.creativefarm.euHAROLD MABERN Druga płyta Harodla Maberna, który w przyszłym roku będzie obchodził swój okrągły jubileusz (80 lat!), wydana przez Smoke Sessions Records. Afro Blue to wydawnictwo, w którym gościnnie udział wzięli wokaliści: Gregory Porter, Norah Jones, Jane Monheit, Kurt Elling oraz Alexis Cole. Znany w kręgach jazzowych jako znakomity akompaniator, The Mabe, mówi o nim: „Kocham wokalistów. Uwielbiam grać dla śpiewaków, ponieważ właśnie w ten sposób uczysz się, jak grać na fortepianie jazz. Zahacza się w ten sposób o wszystkie aspekty muzyki – zmianę tonacji, zmianę tempa, grę rubato, całą twórczość z Great American Songbook - to właśnie w ten sposób uczysz się jak masz grać.” Na płycie Afro Blue Maberna wspomagają znakomici muzycy: Jeremy Pelt, Eric Alexander i Steve Turre – w sekcji dętej, a John Webber (kontrabas) oraz Joe Farnsworth (perkusja) dbają o stronę rytmiczną. W utworze Steely’ego Dana Do It Again usłyszymy również gitarę Petera Bernsteina. DŹWIĘK Płyta jest ciekawa muzycznie, w przeciwieństwie do wielu współczesnych płyt jazzowych, powtarzających idiomy wypracowane w latach 50. i 60. Będąc po części wtórną, składa jednak tą wtórnością hołd, nie udaje niczego, czym nie jest. Świetnie słychać, że muzycy lubią swoją robotę, że to ich całe życie i jest im z tym dobrze. A że to niezbyt odkrywcze? – Kogo to obchodzi… |
Brzmieniowo krążek Harolda Mabberna jest całkiem dobry, choć nie jakiś wyjątkowy. Barwa przesunięta jest w kierunku wyższego basu, eksponując kontrabas, szczególnie jego głuche wybrzmienie. Blachy ładnie się odzywają, choć trudno mówić o ich wyraźnym różnicowaniu. Całości brakuje selektywności i rozdzielczości. Jeśli miałbym ją jakoś określić w paru słowach, to powiedziałbym, że znajduje się na drugim biegunie niż nagrania wytwórni ECM. Nie miałem z tym jednak większego problemu, słucham tej płyty od jakiegoś czasu i jeszcze mi się nie znudziła. To dobre, uczciwe granie z feelingiem, którego duża część współczesnych płyt nie ma. JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 7/10 smokesessionsrecords.comSTANISŁAW SOYKA & ROGER BERG BIG BAND Big-bandy jako zespoły zbyt drogie w utrzymaniu i nagraniu, wydawały się być pieśnią przeszłości. Ci, którzy się interesują tematem wiedzą, że tak nie jest, jednak w powszechnej świadomości muzyka tego typy, służąca do tańca, rozrywki w drugiej dekadzie XXI wieku właściwie nie istnieje. Jak wspominają, ich współpraca rozpoczęła się od spontanicznego jam session w trakcie warszawskiego koncertu big-bandu.„Po prostu wymiękłem, zjaką „czułością“ grali tę muzykę“ - mówi Stanisław Soyka – „oczywiście nie wytrzymałem i wskoczyłem na chyba trzy numery. Było po prostu wspaniale”. Za dźwięk odpowiedzialny jest Antoni Sojka, syn Stanisława – to on dokonał rejestracji, zmiksował materiał i wykonał mastering. Jak się wydaje, zespół nagrany został osobno i wokal osobno. Płyta wydana została jako digipack z książeczką, w której znajdziemy krótki esej autorstwa Stanisława Soyki, a także spis utworów z dokładnym personelem w każdym z nich. Bardzo ładnie wykonano napisy na obwolucie – są wypukłe. W momencie, w którym to piszę w sklepach pojawia się edycja winylowa. DŹWIĘK Takie płyty już się nie zdarzają, a przynajmniej nie powinny. Duże składy są trudne do opłacenia, a tym samym do utrzymania. Żeby grać w big-bandzie w dzisiejszych czasach trzeba nie tyle to lubić, ale kochać. Kiedyś podstawowa forma rozrywki, dzisiaj jest ciekawostką. Stanisława Soykę lubię i szanuję. Między innymi za projekty tego typu – „niemożliwe”. Flirt z big-bandem wyraźnie mu służy, podobnie jak repertuar tego typu. Każdy, kto ma na półce płyty Duka Ellingtona, Tony’ego Bennetta, Franka Sinatry, Counta Basiego i innych, powinien ją sobie kupić. Nie jest tak lekka jak nagrania Nelsona Ridleya, zespół Roger Berg Big Band brzmi ciężej i wolniej. Nie przeszkadza to jednak w dobrej zabawie i nie przesłania czystej radości i miłości, źródeł powstania tych nagrań. Brzmieniowo to dobra robota, przede wszystkim dzięki wysokiej dynamice, jaka udało się utrzymać. Trzeba jednak wskazać na parę rzeczy, które nie do końca mnie przekonują. Nagranie nie jest zbyt rozdzielcze, szczególnie jeśli chodzi o wokal. Nałożono na niego dość głęboki pogłos, przez co wybija się przed zespół, ale nie jako lider, tylko jako trochę osobny byt. Sam big-band jest ściśnięty na osi odsłuchu. Przy tak dużym aparacie wykonawczym dźwięk powinien być szeroki i głęboki, a nie jest. Nie jest to więc realizacja brzmiąca tak spektakularnie, jak – takie życie – monofoniczna, właśnie wznowiona przez Analogue Productions, płyta Masterpieces by Ellington z 1951 roku. Słucha się jej jednak z przyjemnością, dlatego polecam. JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 7/10 soyka.pl TORI AMOS Little Earthquakes, debiutancka płyta Tori Amos z 1992 roku, wyniosła artystkę z niebytu wprost do muzycznego Olimpu. Jej następczyni, w czasie nagrań nosząca tytuł God With A Big G, została ostatecznie wydana jako Under The Pink i tę intronizację przypieczętowała. Wyemitowany na początku stycznia 1994 roku singiel Cornflake Girl momentalnie stał się w Wielkiej Brytanii hitem numer 1. Po nim przyszedł czas na kolejne: Crucify, Past The Mission (z gościnnym wokalnym udziałem Trenta Reznora z Nine Inch Nails) i Pretty Good Year. Dzisiaj obydwie płyty są platynowe, w wielu krajach wielokrotnie. Album nagrano w New Mexico i Los Angeles, gdzie dodano też sekcję smyczków, a całość zmiksowano w Londynie. Reedycję wydano w formie podwójnego albumu w prestiżowej serii Deluxe Edition. Promuje ją utwór Take To The Sky, który niegdyś znalazł się na stronie B singla Winter. Bonusowa płyta do Little Earthquakes zawiera aż 18 dodatkowych kompozycji, pochodzących między innymi ze stron B do singli Silent All These Years, Crucify i China. O trzy dodatkowe numery mniej zebrano na bonusowym krążku dołączonym do albumu Under The Pink. Są wśród 15 kawałków pochodzące ze stron B singli Cornflake Girl, Pretty Good Year, Past The Mision. Wraz z Little Earthquakes ukazała się również reedycja Deluxe płyty Under The Pink, a także winylowe wersje ich obydwu. DŹWIĘK Bardzo dobrze, że wznowienie tych płyt wreszcie się ukazało. Nie tylko ze względu na dodatkowe utwory, ale przede wszystkim ze względu na nie same – to dobre, ważne płyty. I piękne. Postarano się także, aby dźwięk był lepszy niż poprzednio. Najważniejsze wydaje się to, że nie kompresowano sygnału – ma on dokładnie ten sam poziom, jak na oryginalnym wydaniu. To dobra wiadomość, ponieważ do niedawna starano się zrobić tak, aby nagrania brzmiały jak najgłośniej, kosztem koszmarnej kompresji i przesterowań. Jest jednakże druga strona medalu. Odczyszczono również głos, choć akurat to nie do końca wyszło mu na dobre. To moment, w którym przydałoby się usłyszeć taśmę-matkę i zobaczyć, jak wokal brzmi prosto z niej. Prawdopodobnie bliżej mu do tego, co słyszymy z nowej wersji. Lekkie podkreślenie głosek syczących, spora energia góry dają w efekcie „podniesienie” barwy głosu Amos. Niskie tony są czyste, ale nieco zbyt lekkie. Gęste i niskie brzmienie oryginału zniknęło, zastąpione przez czystość, otwarcie (to dobrze), ale i przez lekkie odchudzenie brzmienia (gorzej). Jak to w życiu, najwyraźniej nie można mieć wszystkiego. Z dwóch wydań zdecydowanie wybieram nowe, zremasterowane, godząc się na kompromisy. Piękna, świetnie przygotowana płyta. Wszystkie powyższe uwagi odnoszą się także do wydanej równocześnie płyty Under The Pink (1994). toriamos.com JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 8/10 RYSZARD SYGITOWICZ W latach 1983-84 Ryszard Sygitowicz był częstym gościem studia radiowego przy ulicy Myśliwieckiej. Z pomocą cenionych muzyków, a później także w pojedynkę, gitarzysta znany przede wszystkim z zespołu Perfect, zarejestrował szereg instrumentalnych utworów, które ukazały się później na płycie Bez grawitacji, debiutanckim albumie Ryszarda Sygitowicza. To instrumentalny, gitarowy rock, zaopatrzony w piękne melodie, ciekawe rozwiązania aranżacyjne, zagrany bez zadęcia. Znajdziemy na nim m.in. popularne Cavalcado oraz Lewa prosta, w których towarzyszą mu m.in. Arkadiusz Żak na gitarze basowej i Zbigniew Namysłowski na saksofonie. Być może dzięki temu album sprzedał się w kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy. W Wielkiej Brytanii otrzymywał od recenzentów noty wyższe od płyt Carlosa Santany. Po jego nagraniu Ryszard Sygitowicz odbierał nagrody od Aleksandra Kwaśniewskiego, a także listy gratulacyjne – m.in. z Watykanu. Sporo, jak na album, który w ogóle nie miał się ukazać. GAD Records, wydał właśnie wznowienie tego krążka, na płycie CD. Jest to jej pierwsza kompletna edycja cyfrowa, zremasterowana z oryginalnych, radiowych taśm i wzbogacona o cztery utwory dodatkowe – w tym trzy wcześniej niepublikowane. W książeczce znajdziemy bardzo ciekawy szkic Łukasza Hernika na temat okoliczności powstawania płyty, pełen anegdot i zaskakujących informacji. Za realizację oryginalnych nagrań odpowiedzialni byli: Wojciech Przybylski, Jarosław Regulski, Andrzej Hamerski, Zbigniew Kusiak, Aleksander Dowsilas. W książeczce nie znalazłem niestety informacji o tym, kto jest odpowiedzialny za remastering. DŹWIĘK Przebój goni przebój. Kompozycje są na tyle ciekawe, podobnie zresztą, jak ich prezentacja, że pomimo dużej rozpiętości stylistycznej pomiędzy poszczególnymi utworami, słucha się tej płyty bez znużenia. Ciekawe, ale równie dobrze działa w pochmurne dni, jak i w słoneczne. W dobrym odbiorze tej muzyki pomaga zarówno bardzo dobra produkcja, jak i naprawdę dobry dźwięk. Lata 80. XX wieku, szczególnie ich początek, nie należą do dobrych lat w nagraniach muzyki rockowej i popularnej. Stosowana, i to mocno, kompresja nie pozwala się rozwinąć muzyce z tamtych lat dynamicznie. Płyta Sygitowicza nie jest wyjątkiem. Pomimo to nie jest martwa, nie jest płaska. Bardzo ładnie udało się bowiem zarejestrować, a potem odzyskać na potrzeby nowego wydania świetne barwy – gitar, perkusji i instrumentów klawiszowych. Bardzo ładna jest również plastyka, pomimo nie najwyższej przecież ogólnej dynamiki. Firma remasterująca ten materiał dobrze wybrnęła z dwóch największych problemów związanych z płytami z lat 80. – zbyt lekkiego basu i jaskrawości wyższej średnicy. Bas nie zawsze jest tu mocny, słychać że po prostu inaczej go rejestrowano, ale w nagraniach, w których jest potrzebny, jak np. w nowofalowym Na kacu (Od niechcenia) świetnie kreuje nastrój dźwiękiem niskiego syntezatora. Okolice kilku kHz czasem odzywają się mocniej, subiektywnie „podnosząc” brzmienie, ale przede wszystkim wtedy, kiedy Sygitowicz gra na gitarach akustycznych – wyraźnie starał się, aby tak właśnie brzmiały, nawet jeśli nie jest to brzmienie naturalne tych instrumentów. Płytę Sygitowicza można słychać wielokrotnie, bez znudzenia. Jest to zbiór melodyjnych utworów, gównie gitarowych, choć czasem również z użyciem elektroniki. Barwa jest znakomita, jak również plastyka. Bardzo udana reedycja bardzo dobrej płyty. JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 8/10 www.ryszardsygitowicz.com MIKOŁAJ HERTEL & PRZEMYSŁAW RUDŹ Wojtku! WOJCIECH PACUŁA: Powiedz parę słów o tym, jak wyglądała sesja nagraniowa. Po spotkaniu w naszym trzyosobowym gronie w domu Mikołaja, zabrałem do Gdańska jego Rolanda Fantoma 6 celem zgrania z dyskietek sekwencji midi, które stały się podstawą aranżu. W związku z tym, że projekt miał być pełnoprawnym duetem, a nie tylko Rudziowymi aranżami na tematy Hertla, otrzymałem jego błogosławieństwo odnośnie dogrywania własnych partii, cięcia, klejenia motywów, dopisywania swoich fraz. Oczywiście wszystko tak, aby nie zaburzyć pierwotnego klimatu kompozycji. Gdy po kilku miesiącach przyjechałem do Mikołaja z dwoma utworami, miałem trochę pietra o to, czy Mistrz przekona się do efektów. Okazało się, że był wniebowzięty i pełen zachwytu. Wyrażał to jednocześnie w sposób tak wzniosły i patetyczny, że wiedziałem że muszę iść za ciosem, aby reszta materiału spełniła jego oczekiwania. Przez kolejne miesiące powstała cała płyta, na której umieściłem też dwie własne autorskie kompozycje. W jednej z nich gościnnie udział wzięli Krzysztof Duda na minimoogu i Piotr Nadolski na trąbce i fluegelhornie. Tak oto na świat przyszła płyta Na krawędzi horyzontu, która pokazuje coraz bardziej zapominane, romantyczne i melodyczne oblicze klasycznej muzyki elektronicznej. Możliwość wejścia w interakcję z artystą tego pokroju co Mikołaj Hertel napełnia mnie dumą. Być może zresztą nie jest to nasze ostatnie słowo, gdyż muzycznych szkiców Mikołaja mam znacznie więcej. Może więc za jakiś czas zbiorę się w sobie i ogarnę materiał na kolejną płytę? Jak widzisz rolę cyfry i analogu we współczesnej kompozycji i we współczesnych technikach nagraniowych? Słuchasz w domu gramofonu? Cyfry? - Jeśli tak, to raczej płyt, czy plików? Pytam, bo Audio Cave wyda niedługo winyl z twoją muzyką. Powiesz coś o tym, jak był nagrywany? W międzyczasie ustaliliśmy też, że wcześniej w tej wytwórni zadebiutuję płytą dołączoną do magazynu „Lizard”. Z tego co się orientuję, trwają właśnie prace wydawnicze i niebawem krążek Hypnotized będzie pakowany do pudełek. Mam nadzieję, że to początek dłuższej współpracy, choć zaznaczam, że z Generatorem.pl mam dobre relacje i będę regularnie dostarczał mu nowy materiał. Jakie ostatnio płyty innych wykonawców słyszałeś, które warto kupić? DŹWIĘK Nie wiem, kiedy Przemek to wszystko robi – wydaje się, że nie śpi, tylko komponuje, gra, nagrywa. A do tego udaje mu się pozyskać do współpracy ludzi, których „złapać” jest niezwykle trudno. Pan Mikołaj Hertel zaszyty w swojej leśniczówce zrobił dla niego wyjątek, czego efektem jest ta płyta. Podobnie jak w przypadku poprzednich, recenzowanych przeze mnie krążków Przemka Rudźa, tak i ta ma ładnie dobrane barwy, dobrze rozłożoną perspektywę, w tego typu muzyce niezbędną. Nie ma tu zbyt wysokiej rozdzielczości, ani selektywności, ale tak się teraz nagrywa elektronikę. Nie ma jednak co kręcić nosem – bas schodzi nisko, góra jest ładna i delikatna, a najważniejszy jest środek pasma. Dynamika jest skompresowana, ale bez przesady, na tyle tylko, aby uwypuklić brzmienie poszczególnych sekwencji. Dobra, bardzo fajna płyta do wielokrotnego słuchania. Od lat nikt w elektronice nie nagrał niczego odkrywczego, ale w przypadku obydwu muzyków nie jest to również „zjadanie własnego ogona”. Eksplorują oni w głąb swoje własne pomysły i patenty, rozwijają je, oglądając z różnych stron. Zabierzmy się z nimi w tę podróż, a będzie to dobrze spędzony czas. JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 8/10 przemyslawrudz.bandcamp.com Redaktor naczelny |
Kim jesteśmy? |
Współpracujemy |
Patronujemy |
HIGH FIDELITY jest miesięcznikiem internetowym, ukazującym się od 1 maja 2004 roku. Poświęcony jest zagadnieniom wysokiej jakości dźwięku, muzyce oraz technice nagraniowej. Wydawane są dwie wersje magazynu – POLSKA oraz ANGIELSKA, z osobną stroną poświęconą NOWOŚCIOM (→ TUTAJ). HIGH FIDELITY należy do dużej rodziny światowych pism internetowych, współpracujących z sobą na różnych poziomach. W USA naszymi partnerami są: EnjoyTheMusic.com oraz Positive-Feedback, a w Niemczech www.hifistatement.net. Jesteśmy członkami-założycielami AIAP – Association of International Audiophile Publications, stowarzyszenia mającego promować etyczne zachowania wydawców pism audiofilskich w internecie, założonego przez dziesięć publikacji audio z całego świata, którym na sercu leżą standardy etyczne i zawodowe w naszej branży (więcej → TUTAJ). HIGH FIDELITY jest domem Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego. KTS jest nieformalną grupą spotykającą się aby posłuchać najnowszych produktów audio oraz płyt, podyskutować nad technologiami i opracowaniami. Wszystkie spotkania mają swoją wersję online (więcej → TUTAJ). HIGH FIDELITY jest również patronem wielu wartościowych wydarzeń i aktywności, w tym wystawy AUDIO VIDEO SHOW oraz VINYL CLUB AC RECORDS. Promuje również rodzimych twórców, we wrześniu każdego roku publikując numer poświęcony wyłącznie polskim produktom. Wiele znanych polskich firm audio miało na łamach miesięcznika oficjalny debiut. |
|
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity