Wzmacniacz zintegrowany
Ayon
Producent: Ayon Audio |
yon Crossfire dyskretnie, z tyłu oznaczony jest rzymską cyferką „III”. To trzecie już wcielenie wzmacniacza Gerharda Hirta i, jak twierdzi ten ostatni, finalne, najlepsze, w którym nie ma czego już poprawiać. Czy faktycznie to ostateczna wersja pokaże czas, bo trudno tak do końca wykluczyć, iż pewnego dnia konstruktor wpadnie na genialny pomysł i jednak zdecyduje się na kolejną modyfikację. A czy najlepsza? To miał zweryfikować ten test. Z zewnątrz, na pozór, nie zmieniło się wiele, a to za sprawą niemal identycznej formy obudowy wykorzystywanej w większości wzmacniaczy Ayona. Równie charakterystycznie wyglądają także odtwarzacze, przetworniki i przedwzmacniacze tej austriackiej marki. Bardzo solidna, czarna obudowa z zaokrąglonymi rogami jest właściwie nie do pomylenia z niczym innym. Gdy przyjrzeć się nieco dokładniej zmiany, przynajmniej w porównaniu do pierwszej wersji, są wcale niemałe. Crossfire od samego początku jest SET-em, opartym o triody oznaczone symbolem 62B. Niektórzy określają je mianem „300B na sterydach” i coś w tym jest. Kultowa trioda 300B ma wciąż wielu zagorzałych fanów na całym świecie, do których i ja należę, ale też i wielu osobom przeszkadzała jej niska moc – ok. 8 W z jednej lampy – wymagająca stosowania wysokoskutecznych, łatwych do napędzenia kolumn. Triody 52B (stosowane w Ayonie Mercury) oraz 62B powstały jako odpowiedź dla wspomnianych „marud”. Konstrukcyjnie są „kuzynkami” kultowej 300B, ale z tej pierwszej w Mercurym Gerhard „wyciska” ok. 20 W na kanał, z tej drugiej w Crossfire ok. 30 W, a 30 W z SET-a to już naprawdę sporo i niejedną kolumnę da się tym napędzić. W pierwszej wersji sterowaniem zajmowały się lampy 6H30, ale już od drugiej tę rolę przejęły 6SL7 Tugnsola. W wersji trzeciej mamy nadal dwie lampy 6H30, ale także aż cztery 6SJ7. Sprawne oko wypatrzy jeszcze jedną zmianę (nadal w stosunku do pierwszej wersji) – tam nie było lampowego prostownika – on (w postaci 5U4G), wraz z dodatkowym, umieszczonym symetrycznie małym „kubkiem”, pojawił się w wersji drugiej i nadal mamy go w trójce. Podobnie jak we wcześniejszych wersjach tu także mamy osobne transformatory dla napięcia anodowego i żarzenia – obydwa umieszczono w eleganckich, ekranowanych puszkach. W konstrukcji zastosowano drogie elementy najwyższej jakości, jak choćby kondensatory foliowe MKP, gniazda WBT czy markowe, ekranowane okablowanie wewnętrzne. Lampy mocy są obrandowane logiem Ayona – z tego co wiem, wykonywane są dla austriackiego producenta w Czechach. Jedną z rzeczy, które łatwo zauważyć próbując choćby przesunąć kolejne wersje wzmacniacza (o ich przenoszeniu nie wspominając) to rosnąca z wersji na wersję waga urządzenia. Wersja trzecia, bez opakowania, waży 45 kg! Jako że najcięższe są trafa, waga nie jest więc rozłożona równomiernie – stąd moja rada, by nie brać się za przestawianie/przenoszenie Crossfire'a w pojedynkę. Urządzenie wyposażono w 3 wejścia liniowe RCA, 1 XLR, wejście na końcówkę mocy (Direct in), wyjście pre-out, odczepy głośnikowe na 4 i 8 Ω, możliwość regulacji prądu spoczynkowego lamp mocy (wraz z eleganckim wskaźnikiem na górnej płycie urządzenia) oraz wskaźnik fazy. Obok gniazda zasilania znajdują się dwa małe przełączniki – jeden (opisany jako „ground”) używamy jeśli mamy problem z przydźwiękiem sieciowym, drugi gdy chcemy sprawdzić bias lamp mocy. Dla „leniuchów” jest oczywiście pilot zdalnego sterowania. Jak przystało na potężny wzmacniacz w klasie A zimą Crossfire może zastąpić ogrzewanie średniej wielkości pokoju. Zaś latem... latem może zamienić rozgrzany pokój w saunę (polewania lamp wodą, czy olejkami eterycznymi nie polecam!). Jeśli w domu mamy ciekawskie dzieci, bądź zwierzątka na lampy lepiej założyć koszyki/osłonki dostarczane wraz z urządzeniem, choć prawdę mówiąc sama obudowa, czy eleganckie „kubki” ukrywające trafa zasilające także rozgrzewają się dość mocno, więc lepiej dwu- i czteronożnych pupilów trzymać z dala. Nagrania użyte w teście (wybór)
Tekst zacząłem od założenia, iż będzie on podstawą do porównań z wcześniejszymi wersjami. Tyle że pierwszej z nich słuchałem 6 lat temu, a drugiej lat temu blisko 4. Wspomniałem też, iż mój system na przestrzeni tych lat ewoluował, więc próba porównania byłaby, nazywając rzeczy po imieniu, nie do końca wiarygodna. Tym bardziej, że pamięć dźwiękowa jest tak naprawdę bardzo krótka. Będąc więc już po kilku dniach słuchania stwierdzam, że w zakresie poprawy w stosunku do wersji wcześniejszych po prostu zaufam słowom Gerharda Hirta (ale i kilku osób, które posiadały po kolei wszystkie wersje i faktycznie potwierdzały, że każda kolejna w ich systemach wnosiła kolejną poprawę) i przyjmę, że jest lepsza. Jako fan i posiadacz wzmacniacza w układzie SET z, a co (!), kultowymi lampami 300B Western Electric, we wszystkich innych wzmacniaczach opartych na tym układzie, nawet jeśli na innej lampie, szukam triodowej magii, która tak mnie urzekła już od pierwszego w moim życiu odsłuchu SET-a. Owa magia to zniewalająca średnica, holografia przekazu, namacalność, która sprawia, że spektakl muzyczny dzieje się tu i teraz, intymnie, specjalnie dla mnie. Mam już „na koncie” wiele konstrukcji z różnych strona świata opartych o różne inne lampy i większość z nich była dobra lub bardzo dobra. Niektóre w pewnych aspektach miały nawet przewagę nad legendarną 300B, acz w innych jej ustępowały. Zawsze jednak w końcu bez żalu wracałem do swojego systemu, który zapewnia mi po prostu niezwykłą przyjemność obcowania z muzyką. Jedynym wyjątkiem, za który oddałbym naprawdę wiele, był Kondo Souga, wzmacniacz na podwójnej lampie 2A3, który zagrał jak żaden inny wzmacniacz jaki kiedykolwiek miałem u siebie. Czy to kwestia 2A3, czy magii Kondo-sana – nie wiem, ale faktem jest, że temu wzmacniaczowi nie dorównał jeszcze żaden inny, czy to oparty o moją ukochaną 300B, czy o jakąkolwiek inną lampę (o tranzystorach nawet nie wspominając). I choć od ubiegłego roku to właśnie Souga jest na absolutnym szczycie mojej prywatnej listy „naj, naj” to pamiętam także moje pierwsze spotkanie z Crossfirem, przy którym zbierałem szczękę z podłogi. Wzmacniacz ten i owszem serwował dużą porcję triodowej magii, ale to co robił na skrajach pasma, zupełnie nie pasowało do 30 W lampy. W naturze człowieka leży łatwe/szybkie przyzwyczajanie się do dobrych rzeczy, stąd przy spotkaniu z wersją drugą, a teraz z trzecią, dynamika, wykop, prowadzenie basu żelazną rękę, czyściutka, dźwięczna góra były czymś, co przyjmowałem już za oczywistość, a nie coś wyróżniającego ten model, pośród niemal wszystkich innych wzmacniaczy lampowych. A przecież nie są to cechy każdego wzmacniacza lampowego. Crossfire zawsze imponował mi dynamiką (z odpowiednimi kolumnami) taką rodem z bardzo dobrego tranzystora i to się nie zmieniło. Z Biastanisami Matterhorn robił co chciał, czy to trzeba było przyłoić na płycie Metalliki, czy zejść bardzo nisko na płycie Isao Suzuki z kontrabasem, czy zagrać szybki, twardy bas z elektrycznej gitary Marcusa Millera. Było to zupełnie obojętne i przychodziło Crossfire'owi nad wyraz łatwo. Ogromne znaczenie miało wyborne różnicowanie basu, zarówno w zakresie wysokości, barwy, ale i faktury, sposobu grania. Zwłaszcza w przypadku basu akustycznego ma to kapitalne znaczenie. No bo jak można docenić, co potrafi kontrabas, co dzieje się w najniższej oktawie fortepianu, co potrafią wymruczeć organy na najniższych poziomach, jeśli nie zostanie to odpowiednio zróżnicowane? A Ayon robił to w swobodny, naturalny sposób, jakby od niechcenia. Tradycyjnie sprawdziłem, co Ayon ma do powiedzenia w zakresie góry pasma, słuchając z winylu Patricii Barber, a dokładniej „przeszkadzajek”, których na Companion nie brakuje. Lampy często je zaokrąglają, wygładzają, łagodzą, przez co znika część bogactwa ich brzmienia, bo niektóre dźwięki stają się zbyt podobna do siebie, by dało się je rozróżniać. Crossfire i na tym skraju pasma daje popis, pokazując jak powinna wyglądać kolorowa, wierna prezentacja muzyki. Co ostrzejsze, bardziej szorstkie dźwięki potrafią nieco „zadzwonić” w uszach, ale nie jest to nieprzyjemne, a raczej po prostu naturalne, inne są gładkie jak aksamit, eteryczne i delikatne. |
A propos ostrości (choć już na innych płytach) – trąbka to jeden z tych instrumentów kameleonów – potrafi grać matowo, gładko, ale w odpowiednich rękach potrafi zdrowo „przyciąć” przypominając, że jest w końcu instrumentem blaszanym. Miało być ostro, było, miało być aksamitnie, żaden problem, miała się „drzeć” z otwieranym tłumikiem, to się i przykładnie darła. Nagrania wymagające „pazura”, drive'u – choćby elektryczny blues Steviego Raya Vaughana – brzmiały ostro, agresywnie, z iście tranzystorową dynamiką – czyli dokładnie tak, jak brzmieć powinny. Damskie wokale, jak chropowaty, głęboki, ciemny Cassandry Wilson, czy dużo jaśniejszy, słodszy, bardziej gładki Evy Cassidy – czarowały namacalnością, sex-appealem. Ayon pozwalał na zagłębianie się w kolejne warstwy nagrań, a nawet na ich analizę, jeśli komuś słuchającemu tak wciągającego grania w ogóle przyszłoby to do głowy. Było to możliwe dzięki bardzo dobremu różnicowaniu faktury i barwy, oddaniu wszystkich niuansów, pokazaniu głosów z bliska. Co ważne wszystko to, choć pokazane bardzo dokładnie, nie było przesadnie eksponowane – to nie był wysoce analityczny dźwięk, ale płynna, spójna, naturalnie brzmiąca prezentacja. Możliwość jej dogłębnej analizy była jedynie dodatkiem, z którego nie trzeba było korzystać - jak to ma miejsce w mocno analitycznych systemach, które nie pozwalają się skupić na muzyce jako całości, wymuszając niejako studiowanie detali, elementów. Wcale nie gorzej Ayon radził sobie z męskimi głosami – znowu dwa przeciwieństwa – słynna chrypka Louisa Armstronga i czysty „aksamit” Franka Sinatry – dla wzmacniacza nie miało to żadnego znaczenia – to nagranie określało brzmienie. To co odgrywało rolę to jakość samego nagrania. Crossfire III nie jest lampą, która sprawia, że każde nagranie brzmi ładnie, przyjemnie dla ucha. Dość wyraźnie słychać różnicę między dobrze zrealizowanym i wydanym materiałem, a nagraniami słabszymi. Jednakże Ayon jest wzmacniaczem lampowym, co więcej SET-em, więc niejako z założenia jego granie nie polega na absolutnej wierności, jest w nim pewna, choć mniejsza niż w wielu innych lampowcach, doza eufoniczności, euforyczności. I dlatego tych słabszych nagrań, choć łatwo było wskazać ich problemy, słuchało się nadal nieźle. Łatwiej było skupić się na tym co w danym nagraniu dobre – na muzyce, tekście, na wiążących się z nimi emocjach, odsuwając nieco dalej np. płaskie, odchudzone brzmienie instrumentów. Mogłem więc sięgnąć np. po płyty U2, które bardzo lubię, mimo że jakość nagrań jest daleka od audiofilskiej. Crossfire III, podobnie zresztą jak jego poprzednicy potrafił wydobyć „artystyczną” stronę nagrania, pokazać maestrię wykonawców. To między innymi sprawiło, że słuchanie archiwalnych nagrań np. genialnego pianisty Józefa Hofmanna dostarczyło mi ponownie cudownych, duchowych przeżyć. Zwracam uwagę, że nie oznacza to wcale, że Ayon wygładził, zaokrąglił, schował te trzaski, szumy, brudy etc., których w nagraniu Hofmanna jest mnóstwo – nie!, on ich po prostu nie eksponował, skupiając uwagę słuchacza na zawartości artystycznej, na talencie i biegłości muzyka. Zupełnie osobnym rozdziałem dla mnie są gitary akustyczne i klasyczne, które po prostu uwielbiam. Z Crossfirem brzmiały tak naturalnie, że aż musiałem zdjąć z szafy własne sześć strun żeby choć pobrzdąkać z Claptonem, Dżemem, Rodrigo y Gabrielą. Oczywiście nie o porównywanie umiejętności, ani techniki chodziło, ale samego brzmienia instrumentu odtwarzanego przez system, z granym na żywo. O ile świetne oddanie strun gitary nie jest wyjątkowym osiągnięciem, bo to potrafi wiele wzmacniaczy, o tyle prawidłowe pokazanie udziału pudła rezonansowego stanowi niemałe wyzwanie, któremu wiele urządzeń nie potrafi podołać. Crossfire III nie miał z tym właściwie żadnego problemu, gitara miała odpowiednią wielkość, masę i objętość. Szarpnięcia strun były szybkie, a wybrzmienia długie, ładnie rozbudowywane przez wspomniane pudło rezonansowe, przy zachowaniu właściwych proporcji między jednym a drugim. Pięknie wypadały także małe składy smyczkowe – bardzo ważnym elementem była barwa, ale także i płynność, gładkość i dźwięczność. Skrzypce gdy było trzeba potrafiły zagrać ostro, ale innym razem ckliwie łkały okraszone nutką słodyczy, jeśli taka właśnie była intencja muzyka. Na sam koniec zostawiłem sobie klasykę – wzmacniacze lampowe niewysokiej mocy z nią (a przynajmniej z symfoniką) miewają problemy, bo oddanie skali i rozmachu orkiestry nie jest rzeczą prostą. Bardzo często przy takich okazjach do testów używam 9. symfonii Bethoveena zagranej przez Wiedeńskich Filharmoników pod dyrekcją Böhma. Po pierwsze to świetne, duże granie, a po drugie jest tu wiele zmian tempa i skoków dynamicznych. Przekonujące oddanie tych ostatnich nie jest proste dla żadnego systemu. Przy fragmentach najcichszych Ayon potrafił oddać najdrobniejsze detale, subtelności, stopniowo budując napięcie, a gdy moment później orkiestra wchodziła z pełną mocą był w stanie zagrać to z rozmachem, dynamiką, oddając potężną porcję energii, ale bez utraty kontroli, w uporządkowany, czysty sposób. Oczywiście można było jasno usłyszeć pewne ograniczenie skali dźwięku, ale wynikało ono w pierwszym rzędzie z rodzaju używanych kolumn, a po drugie z faktu, że w warunkach domowych właściwie nie da się odtworzyć realistycznie skali orkiestry. Nie mogłem się oprzeć chęci posłuchania na tym zestawie jeszcze jednej ulubionej płyty, której słuchałem także i na poprzednich wersjach Crossfire'a: Siedmiu ostatnich słów Chrystusa na krzyżu Josepha Haydna w wykonaniu Le Concert Des Nations pod Jordi Savallem. Ciekawa jest tu muzyka, znakomite jest wykonanie, ale w testach używam jej, by sprawdzić, jak dane urządzenie radzi sobie z pokazaniem doskonale zarejestrowanej na taśmie akustyki kościoła w Kadyksie, w którym dokonano nagrania. Crossfire III zachowywał się tu jak przystało na rasowego SET-a – realizm, trójwymiarowość, cudowne pokazanie głębi i tego wszystkiego co dzieje się na dalszych planach, z odbiciami wędrującymi po ścianach kościoła włącznie. No i ta porażająca wręcz realizmem prezentacja głosu czytającego fragmenty „Pisma Świętego” – ciarki przechodziły mi po plecach i to bez rozumienia treści (łacina nie jest moją mocną stroną). Podsumowanie Napisałem już, że mimo najszczerszych chęci nie podejmuję się porównania obecnej wersji Crossfire'a z wcześniejszymi, bo ich odsłuch dzieli okres sześciu (pierwszej wersji) i czterech (drugiej) lat. Crossfire, już ten pierwszy, trafił na moją prywatną listę wzmacniaczy, z którymi z chęcią żyłbym na co dzień. Test „dwójki” potwierdził wysoką pozycję Ayona na mojej liście, a po odsłuchu „trójki” nic się nie zmieniło, choć przecież na przestrzeni tych lat posłuchałem wielu różnych sprzętów. Crossfire to wzmacniacz lampowy, co więcej to SET (Single Ended Triode), od wersji drugiej nawet „bardziej lampowy” za sprawą lampowego prostownika, a jednak w jego brzmieniu można znaleźć nie tylko SET-ową magię, ale i dynamikę, szybkość, wykop, których nie powstydziłby się niejeden tranzystor. To oczywiście nadal „tylko” 30 W wzmacniacz, więc pewne ograniczenia przy wyborze kolumn nadal występują, ale są one zdecydowanie mniejsze, niż w przypadku SET-ów na 300B. To chyba było głównym celem Gerharda Hirta – zaoferować dużą porcję magii 300B, ale połączoną z wyższą mocą i bardziej wyrównanym pasmem, z dopracowanymi skrajami tegoż uzupełniającymi dopieszczoną średnicę. Moim zdaniem udało mu się ten cel zrealizować śpiewająco. Ayon Audio Crossfire III to, jak sama nazwa wskazuje, już trzecia wersja topowej integry austriackiej firmy. To wzmacniacz zintegrowany w układzie typu SET (Single Ended Triode), bez pętli sprzężenia zwrotnego wyposażony w specjalnie dla niego skonstruowane lampy mocy oznaczone symbolem 62B. Ich konstrukcja jest w pewnym stopniu oparta o kultową triodę 300B, ale pozwala ona uzyskać z pojedynczej lampy aż 30 W mocy. W sekcji pre wzmacniacza pracuje para 6H30, a cztery sztuki 6JS7 sterują lampami mocy, prostownik to 5U4G. Wzmacniacz umieszczono w charakterystycznej dla tego producenta obudowie z odlewów aluminiowych w kolorze czarnym, z zaokrąglonymi rogami, z 5 srebrnymi „kubkami”, w których umieszczono trafa. Urządzenie jest bardzo ciężkie – waży (netto) 45 kg! Na froncie umieszczono dwa pokrętła – regulację głośności, oraz selektor wejść. Obok potencjometru mamy niewielki wyświetlacz, który pokazuje wybraną wartość w trakcie ustawiania i kilka sekund po ustawieniu, a następnie gaśnie. Z tyłu umieszczono świetne gniazda głośnikowe, osobne dla kolumn 4 i 8 omowych. Wzmacniacz wyposażono w 3 wejścia liniowe RCA, jedno XLR, bezpośrednie wejście na stopień wyjściowy (direct in), oraz wyjście z przedwzmacniacza (pre out). W rogu tylnego panelu umieszczono czerwoną kontrolkę wskazującą poprawność polaryzacji prądu zasilającego, a obok dwa małe przełączniki - „ground”, czyli przełącznik masy (używany w przypadku problemów z przydźwiękiem sieciowym, oraz „bias” włączający możliwość sprawdzenia (na bardzo ładnym mierniku umieszczonym pośrodku górnej płyty wzmacniacz) biasu lamp mocy oraz jego regulację. Port USB znajdujący się na tylnym panelu służy wyłącznie do celów serwisowych. W porównaniu do wcześniejszych wersji przeprojektowano układ zasilania (teraz to trzecia generacja tego układu), dokonano zmian w sekcji wejściowej i sterującej. Układ wejściowy został zoptymalizowany pod kątem skrócenia ścieżki sygnału i tym samym poprawy propagacji sygnału. Jedną z najważniejszych modyfikacji jest jednak całkowicie zmieniona regulacja siły głosu, bazująca na analogowych przekaźnikach i rezystorach o tolerancji 1%. Wzmacniacz wyposażono w zdalne sterowanie – użytkownik dostaje do dyspozycji niewielki, metalowy pilot, lub, o ile używa większej ilości urządzeń Ayona, większy, bardziej rozbudowany (ale także metalowy) pilot systemowy. Dane techniczne (wg producenta) Typ układu: single-ended, czysta klasa A Dystrybucja w Polsce: |
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity