Wzmacniacz mocy (monoblok)
Ayon Audio
Producent: Ayon Audio |
roducenci produktów wszelakich mają zasadniczo dwa wyjścia – mogę się albo dostosowywać do obowiązujących na rynku trendów, albo próbować wyznaczać nowe, albo przynajmniej starać się je kształtować. Różnie to poszczególnych branżach wygląda – na rynku np. telefonów komórkowych (sama nazwa jest już właściwie nieaktualna zważywszy, że to już nie telefony, a małe komputery) „wyznacza” się trendy wmawiając klientom, że nie mogą żyć np. bez czytnika linii papilarnych w telefonie, w związku z tym ich obecny aparat jest przestarzały i koniecznie muszą kupić nowy, oczywiście droższy, mimo że ten mają ledwie od roku. To jeden z przykładów – bez trudu można wskazać ich znacznie więcej, również tych pozytywnych, bo w końcu ta sama firma w swoim czasie stworzyła modę na tablety, bez których dziś wiele osób obyć się może. A w świecie audio? Tu także kształtuje się nowe trendy – kilka lat temu wyłoniła się zupełnie nowa gałąź tej branży – PC Audio, granie z plików innymi słowy, w tym z gęstych. Na drugim końcu ustawiłbym choćby kwestię DSD, formatu tak mocno ostatnio lansowanego. Czy pliki tego typu brzmią lepiej to kwestia dyskusyjna, natomiast bezdyskusyjne jest to, że wykreowano tak duże ciśnienie na konieczność posiadania przez audiofilów możliwości odtwarzania plików w tym formacie (pomimo znikomej dostępności wartościowej muzyki w takich plikach), że „daki”, które DSD nie odtwarzają, niezależnie od klasy brzmienia, już na starcie przegrywają z konkurencją, która na froncie dumnie prezentuje odpowiedni znaczek. Gdzieś pomiędzy tymi dwoma skrajnymi przypadkami leży (moim zdaniem oczywiście) dość powszechne hołdowanie przez audiofilów pewnym przekonaniom, wśród których jest i to, że prawdziwie high-endowy system musi mieć w składzie (minimum) kilkusetwatową amplifikację, która jest w stanie napędzić nawet płytę chodnikową, o kolumnach nie wspominając. Niektórzy z tą modą walczą wskazując inne rozwiązania – choćby wzmacniacze SET napędzające wysokoskuteczne kolumny,. Są i tacy, którzy chcą zaspokoić istniejący popyt wykorzystując różne narzędzia. Takimi narzędziami nie muszą być wcale wszelkie odmiany tranzystorów. Są nimi także i lampy próżniowe, z założenia ograniczone ilością watów, jakie potrafią oddać, stąd często stosuje się ich kilka w układzie push-pull, żeby osiągnąć „przyzwoitą” moc rzędu 100 W. Nadal mało? - Pozostaje konstruować coraz mocniejsze lampy – o ile największe tworzy chyba ciągle KR Audio (a może już jakaś chińska firma ich przebiła?), o tyle jedne z najmocniejszych stara się robić Tungsol, oferując rodzinę lamp KT, zwykle wykorzystywanych po kilka sztuk na kanał w układzie p-p. W swoim czasie królowały lampy KT88, potem podniesiono poprzeczkę oferując KT90, jeszcze później KT120 i wydawało się, że to już kres możliwości. Najwyraźniej nie, bo bodaj w ubiegłym roku Tungsol pokazał najnowszego członka rodziny KT, lampę oznaczoną liczbą 150, oczywiście zdolną oddać jeszcze wyższą moc niż poprzedniczki. Pierwszym wzmacniaczem na tej lampie, którego miałem okazję słuchać był Jadis I-50 i opisując pokrótce wrażenia z tego odsłuchu powiedziałbym: dynamit! Wszyscy miłośnicy amplifikacji Jadisa słuchając tego wzmacniacza muszą się mocno zdziwić, bo znając brzmienie innych konstrukcji wiedzą, że czy stosowana jest KT88, czy KT120 i tak Jadis serwuje firmowe, gładkie, spokojne (w dobrym tego słowa znaczeniu), piękne brzmienie. Nie brakuje w nim dynamiki, jest sporo mocnego, mięsistego basu, ale określenie: dynamit raczej nie kojarzy się z tą marką. Jeśli więc KT150 z Jadisa zrobiła piekielnie dynamicznie, mocno grającą maszynę, to jak może ona wypadać w najmocniejszych monoblokach Gerharda Hirta, którego już 30 W Crossfire potrafi wykrzesać ogień z głośników? Gerhard należy do osób, o których można powiedzieć, że i panu Bogu świeczkę zapalą, i diabłu ogarek. Co prawda zrezygnował w swoim czasie z lampy 300B, na rzecz mocniejszych 52B i 62B, ale ciągle Merkury, a także Crossfire to wzmacniacze w układzie SE oferujące odpowiednio „tylko” 20 i 30 W mocy na kanał. Słowem - mocą wyjściową nie powalają, trzeba je zestawiać przynajmniej z średnioskutecznymi kolumnami. Właściwie zastawione potrafią jednak zachwycać nie tylko magią triody, ale i dynamiką, której niejeden dużo mocniejszy tranzystor mógłby im pozazdrościć. Z drugiej strony Gerhard ma w ofercie także „smoki” oferujące (w układzie PSE) 75 W, czy najmocniejsze obecnie Orthosy XS, które oferują setki watów na kanał. Namiastkę tego co te monobloki potrafią można było usłyszeć na Audio Show, acz wiadomo, że odsłuch wystawowy nie jest specjalnie miarodajny. W czasie wystawy porozmawiałem chwilę z Gerhardem pytając go właśnie o to, jak ocenia lampę KT150 i potwierdził, że to ciekawa, udana konstrukcja, dzięki której jego monobloki brzmią jeszcze lepiej i oferują jeszcze wyższą moc. Mówiąc szczerze, choć to co usłyszałem (podkreślę, że było to w niedzielę rano, właściwie jeszcze przed oficjalnymi prezentacjami) przypadło mi do gustu, to jednak nawet mi do głowy nie przyszło, żeby prosić o Orthosy XS do testu. Przyczyna była prosta – te kolosy ważą po 50 kg netto sztuka, a ponieważ dostarczane są w drewnianych skrzyniach, więc brutto to pewnie lekko licząc 70 kg na kanał. Na samą myśl o ewentualnym noszeniu ich na trzecie piętro odezwał się mój zmaltretowany kręgosłup, skutecznie wybijając mi z głowy wszelkie szalone pomysły. Ale los bywa przewrotny – sam nie poprosiłem, to Wojtek mi tę recenzję wymyślił. Zastrzegłem sobie jedynie, że podejmę się jej wyłącznie w przypadku dostarczenia monobloków do mnie do domu, wyjęcia ich ze skrzyń i ustawienia na miejscu przez ludzi z Eter Audio – polskiego dystrybutora firmy. Tak też się stało. Monobloki niemal na styk weszły na mierzące 60 cm cokoły granitowe, których zwykle używam pod kolumnami. O ustawieniu ich na stoliku nie było mowy – półki mojego stolika są zbyt płytkie. Zatrważająca jest też ilość lamp – do każdego monobloku dostajemy komplet 14 (!!!) lamp. 10 lamp mocy (w tym wypadku KT150, acz można wykorzystywać także KT88 lub KT120) uzupełniają jeszcze cztery małe lampki sygnałowe, a ponieważ to dwa monobloki, więc otrzymujemy „wiadro” lamp do zamontowania. Przestraszyć się można także, gdy spojrzy się na specyfikację tych potworów – już z lampami KT88 oferują one 250 W na kanał w trybie pentodowym, a 150 W w triodowym. Z lampami KT120 moc wzrasta, odpowiednio, do 300 i 180 W. W przypadku lamp KT150 już chyba nawet sam Gerhard przestraszył się liczb, bo nie podaje na oficjalnej stronie Ayona mocy oferowanej z tymi bańkami, a zważywszy, że jedna taka lampa jest w stanie oddać 35-40 W mówimy tu być może o sumarycznej wartości nawet rzędu 350-400 W (w pentodzie i pewnie dobre 200 W w triodzie)! Trzeba powiedzieć, że już nawet z KT120 liczby robią ogromne wrażenie i to nie tylko na miłośnikach urządzeń lampowych, wśród których takie wartości zdarzają się ekstremalnie rzadko, ale i wśród fanów solid-state, gdzie 300 W na kanał to już też nie przelewki. Patrząc na Orthosy XS i same wysokoskuteczne kolumny, jakie miałem w domu (moje Bastianisy, Ardento Alter1, Amphiony Argon 7L i Zingali Home Monitor 2.8) to jeszcze przed podłączeniem monobloków wybrałem triodowy tryb pracy i skorzystałem z przełączników umieszczonych z tyłu pozwalających obniżyć gain o 6 dB. Przez chwilę rozważałem podłączenie Orthosów XS do regałów (z braku wspomnianych płyt chodnikowych), ale pomysł zarzuciłem, gdy wyobraziłem sobie, jak z półek wypadają wszystkie książki... OK., a tak na serio – to z nerwów, chyba żaden podmiot testu nigdy do tej pory mnie aż tak nie onieśmielał. Ale nie mogłem wyrzucić z pamięci tego, co wyprawiały dwie lampy KT150 na kanał (w Jadisie I-50) grożąc kamienicy, która przetrwała jedną wojnę światową i kilkadziesiąt lat komunizmu, zawaleniem. A tym razem miałem się bawić 10 sztukami na kanał. Ale raz się żyje – wyprawiłem rodzinę poza dom (na wszelki wypadek), odpaliłem i... Nagrania użyte w teście (wybór)
… a niedługo potem w pobliskiej siedzibie Głównego Dowództwa Polskich Sił Zbrojnych natychmiast przeszli z DEFCON-u 5 na DEFCON 4 (czy jak to się u nas nazywa), co było reakcją na nagły, niewytłumaczalny, znaczący spadek napięcia w lokalnej sieci energetycznej. Na wszelki wypadek przez dwa pierwsze dni grałem cicho, żeby nie wykryły mnie liczne patrole wysłane na poszukiwania sabotażysty. Nie mierzyłem ile te „maluchy” zjadają prądu, ale zważywszy na szybki i znaczący wzrost temperatury w pokoju można założyć, że całkiem sporo. Słowem, pod tym względem – nihil novi sub sole, jeśli chodzi o urządzenia Ayona. Pewnie i pominąłbym ten aspekt gdyby nie fakt, że zaskakująco często spotykam się z reakcją wielu osób, dziwiących się, że wzmacniacze lampowe (czy tranzystory w klasie A) tak bardzo się grzeją i nie są specjalnie ekologiczne. Ano grzeją, nie pomagają w oszczędzaniu na prądzie i tyle – dzięki temu tak dobrze grają :). Orthosy XS nie musiały u mnie korzystać z ogromnego zapasu mocy, bo jak już wspominałem wszystkie kolumny, jakie miałem do dyspozycji należały do mojego ulubionego gatunku – łatwych do napędzenia. Zważywszy jednakże na owe kilkaset watów na kanał w klasie A można z góry założyć, że poradzą sobie one z większością kolumn dostępnych na rynku. Pomogą w tym również odczepy dla kolumn 4 Ω, choć nie mogę wykluczyć, że jeśli trafią się skrzynki z impedancją regularnie spadającą do 1-2 Ω, to mogą one sprawić pewne kłopoty. Tak czy owak Ayon Audio ma propozycję dla tych, którzy nie widzą swojego systemu bez napędzających go kilkuset watów, albo mają ukochane, trudne do napędzenia skrzynki i szukają wzmacniacza, który da im radę. |
Odsłuch zacząłem z Ardento Alter1 i… nie było tego efektu: „wow” - jaki dynamit!, który i owszem był gdy podłączyłem do nich w swoim czasie Jadisa I-50. Być może w przypadku francuskiego wzmacniacza wynikało to innych oczekiwań – Jadis ma pewną sygnaturę dźwiękową właściwą swoim urządzeniom, a integra I-50 mocno od niej odbiegała. Tymczasem Orthosy XS wpisywały się szkołę brzmienia Gerharda Hirta bardzo dobrze, w związku z czym nie było takiego kontrastu, jak w przypadku Francuza. Mocne, dynamiczne i nad wyraz energetyczne granie - tak, a jednak pierwszą rzeczą, na którą zwróciłem uwagę (słuchając w trybie triodowym) była średnica – delikatna, acz nasycona, gładka, kolorowa, z oddechem – słowem jak z dobrej triody, trochę podobnie jak z 62B w Vulcanach. Dlaczego więc zwróciłem uwagę właśnie na środek pasma? Ano dlatego, że całość była pokazana bardzo liniowo, bez wyróżniających się podzakresów, a średnica to ta część, na którą nasze uszy są najbardziej wrażliwe, w której jest najwięcej informacji i nawet imponujący bas Orthosów XS nie był w stanie tego przyćmić. Może podświadomie oczekiwałem, że zostanę „zabity” potęgą basu dominującego przekaz, więc gdy owej dominacji nie było zwróciłem uwagę na inne aspekty brzmienia. Podkreślam - basu ci tu oczywiście było dostatek, doskonale definiowanego, zwartego, niezwykle kolorowego, pięknie różnicowanego, schodzącego bardzo nisko i dociążonego do samego dołu, ale wszystko to było jedynie świetnie komponującym się z resztą pasma elementem. Kontrabas Isao Suzuki na Blow up trząsł ścianami i każdą kosteczką w moim ciele, ale czynił to w taki sposób, że nie „przykrywał” pozostałych instrumentów, one nie znikały w tle, ale nadal były pełnoprawnymi uczestnikami spektaklu. Podobnie było w przypadku gitary basowej Marcusa Millera, czy ciężkich elektronicznych brzmień pojawiających się choćby na płytach Dead Can Dance. Zwłaszcza z 15-calowym wooferem Alterów 1 ten najniższy, najcięższy bas wypadał wręcz spektakularnie – żadnej drogi na skróty, żadnego podkreślania wyższego, czy nawet średniego basu – tu nie było takiej potrzeby, bo nie trzeba było ukrywać niedostatków na samym dole. Była moc, że tak powiem, ale świetnie komponująca się z resztą pasma, uzupełniająca je. A nawet więcej – stanowiąca podstawę, bazę dla wszystkiego co działo się wyżej. Jak przystało na dobrą lampę Ayony zachwycały prezentacją barwy, wybrzmieniami, trójwymiarowością brył instrumentów. Łączyły też potęgę z delikatnością, gładkością i bogactwem brzmienia. Świetnie wypadały na nich wszystkie koncerty, których posłuchałem. Koncert w Koeln Jarreta (zagrany z winylu z wykorzystaniem phono wbudowanego w Polarisa III) sprawił, że siedziałem niemal z zapartym tchem (równoważąc w ten sposób częściowo grupę „kaszlaków” jakoś wyjątkowo licznie obecną na tym koncercie). Potęga fortepianu to jedno, ale to jak pięknie wybrzmiewał, jak niezwykle brzmiały przeróżne dźwięki wydobywane z instrumentu przez muzyka, jak i wydawane przez niego samego, to osobna bajka. Słuchanie wciągnęło mnie tak bardzo, że musiałem się pilnować, żeby nie sykać z oburzeniem na wspomnianych „gruźlików”, którzy co rusz zakłócali mi odbiór. Nie ukrywam, że nie przepadam za bardzo analitycznymi systemami, bo gdy słucham muzyki interesuje mnie przede wszystkim całość, bigger picture, że tak powiem, a nie poszczególne, drobne elementy, które się na to składają. One są oczywiście niezbędne, ale ja nie lubię, gdy to one na siłę próbują zwracać na siebie uwagę. Tu słuchałem sobie bardzo bogatej, detalicznej, precyzyjnie przedstawionej całości, ale pokazanej tak, że sam paliłem się do „przyjrzenia” się bliżej pewnym elementom. Uderzenie pałeczki czy to w bęben, czy w talerz, aktywna odpowiedź tychże, wybrzmienie zawieszone w powietrzu, szarpnięcie struny wprawiające ją w drganie przenoszone na pudło rezonansowe i przechodzące w długie, powoli wygaszane wybrzmienie – to wszystko elementy większej całości, ale łatwość z jaką w dowolnym momencie można je było śledzić skłaniała nawet kogoś tak niechętnego jak ja do korzystania z tej możliwości. Oczywiście niezbędne elementy to wysoka rozdzielczość, detaliczność i bardzo dobra selektywność, ale to mocne atuty nowego wzmacniacza Gerharda Hirta. Mimo że żadne z kolumn, których używałem w teście tego nie potrzebowały, to jednak wypróbowałem również tryb pentodowy pracy Orthosów XS, kompensując większą moc zmniejszeniem głośności. W żadnym zestawieniu (tzn. niezależnie od kolumn) różnice w brzmieniu nie były wielkie. W trybie pentodowym dźwięk wydawał się być nieco twardszy, z jeszcze większym wykopem na dole pasma, a mniej słodką średnicą i górą pasma. Wydaje mi się, że i holografia prezentacji była nieco gorsza, że namacalność nie była aż tak przekonująca. I choć osobiście wolałem tryb triodowy, to jednak nie mogę zaprzeczyć, iż w czasie koncertu AC/DC, czy przy słuchaniu mocnego, mrocznego soundtracku z Batmana ów większy, jeszcze cięższy, potężniejszy wykop na dole pasma się przydawał, a i jakby kapkę bardziej surowe brzmienie także lepiej odpowiadało naturze takiej muzyki. Wybór między trybami pracy będzie więc raczej kwestią doprawiania sobie brzmienia do smaku, niż jakimś fundamentalnym wyborem między dwiema szkołami dźwięku. Ogromnym plusem jest to, że zmiany trybu dokonuje się bardzo prosto, przełącznikiem umieszczonym na górnej pokrywie wzmacniacza. Podsumowanie Orthosy XS mogą być końcem drogi dla wielu audiofilów i miłośników muzyki. Imponująca moc z jednej strony, wyrafinowanie, liniowość i deczko lampowej magii z drugiej. Owa wysoka moc wytrąca miłośnikom kilkusetwatowej amplifikacji podstawowy argument anty-lampowy z rąk dając im pełną swobodę wyboru – lampa albo tranzystor. Miłośnicy lampy się nie zawiodą, bo ogromna moc nie zabiła tego, co w lampach najbardziej kochamy – barwy, holografii, naturalności brzmienia. Zatwardziali solid-state'owcy też nie powinni narzekać – niezależnie od trybu pracy wzmacniacza będzie ogromna dynamika, wykop, ale i czystość, wysoka rozdzielczość i transparentność brzmienia. Brawo dla Gerharda Hirta za ciągłe poszukiwanie nowych, lepszych rozwiązań, tym bardziej, że za każdym razem mu się to udaje. Orthosy XS to lampowe, monofoniczne wzmacniacze mocy. Dodam od razu – duże, a właściwie to wielkie! Ważą po 50 kg sztuka (netto, a w drewnianych skrzyniach transportowych pewnie z 70-80 kg) a największym wymiarem jest głębokość (61 cm), która sprawia, że na żaden standardowy stolik nie wejdą. U mnie stanęły, ledwie się mieszcząc, na standach granitowych zwykle umieszczanych pod kolumnami. Na pierwszy rzut oka widać, że to urządzenia, które wyszły spod ręki Gerharda Hirta – czarne, solidne, aluminiowe obudowy ze srebrnymi, sporymi kubkami kryjącymi trafa na wierzchu. We wspomnianych kubkach znajdują się samodzielnie nawijane trafa, zalane specjalnym materiałem, który ma tłumić drgania. Na górnej powierzchni każdej końcówki umieszczono wszystkie lampy. Po prawej i lewej stronie w szeregach liczących 5 sztuk umieszczono lampy mocy – w dostarczonych egzemplarza były to najmocniejsze KT150, ale wzmacniacz ten można zamówić także z KT88, lub KT120 (wówczas będzie dysponował mniejszą mocą). Na środku umieszczono dwa prostowniki – 6SJ7, oraz po jednej 12AX7 i 12AU7. Za nimi umieszczono przełącznik trybu pracy – można przełączać się między triodowym a pentodowym, a przed nimi bardzo ładny zegar przydatny gdy chcemy sprawdzić bias poszczególnych lamp mocy. Do tego służy wielopozycyjny przełącznik umieszczony z tyły wzmacniacza, który pozwala wybrać każdą z lamp mocy, a jej bias jest wówczas pokazywany na wspomnianym zegarze.
Tryb pracy końcówki: Trioda lub pentoda, klasa A Lampy: 10 x KT150 na kanał Impedancja obciążenia: 4 lub 8 Ω Zakres przenoszonych częstotliwości: 8 Hz - 70 kHz Moc wyjściowa (pentoda) KT88/KT120/KT150: 1 x 250/300/? W Moc wyjściowa (trioda) KT88/KT120/KT150: 1 x 150/180/? W Pasmo przenoszenia: 15 Hz - 40 kHz (+/- 0 dB) Impedancja wejściowa (1 kHz): 47 kΩ Czułość wejściowa (przy pełnej mocy): 1,2 V Stosunek S/N (przy pełnej mocy): 98 dB Przydźwięk: 0,003 V Sprzężenie zwrotne: 0 dB Wejścia: RCA + XLR Wymiary (WxDxH): 350 x 610 x 250 mm Waga: 50 kg Dystrybucja w Polsce: |
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity