AUDIOFIL W CZYTELNI, CZYLI MAGAZYNY AUDIO
Pewne rzeczy, przekonania, pewniki nosimy w sobie tak naturalnie, jakbyśmy się z nimi urodzili. Są w nas zastygnięte, jak komary w bursztynie - niewzruszone, pewne, jednoznaczne. To może być patriotyzm, wiara, przekonania polityczne, a nawet kibicowanie danej drużynie. Raz przyswojone wydają się nam drugą naturą. I trzeba jakiegoś naprawdę poruszającego wydarzenia, żeby coś w tej mierze zmienić.
I choć wszystkie wymienione przeze mnie, a i z kopa innych, zagadnienia są interesujące i mam na ich temat wyraźną opinię i stanowisko, to jednak chciałbym przyjrzeć się czemuś, do czego wszyscy się przyzwyczailiśmy na tyle, że niemal nie zauważamy - chciałbym się przyjrzeć pismom audio i temu, jaka jest ich rola w naszym "universum".
Pierwszym zaskoczeniem, jakie mnie dosięgło w czasie szukania materiałów na ten temat było to, jak skąpe są definicje dotyczące słowa 'magazyn'. Wydawało mi się, że doskonale wiem, czym jest: że to ilustrowane, kolorowe czasopismo, drukowane na wysokiej jakości papierze, ukazujące się raz na miesiąc, ew. raz na dwa tygodnie. Było to dla mnie o tyle ważne, że od zawsze postrzegałem pisma audio właśnie jako magazyny - w pierwszym rzędzie czasopisma, a zaraz potem jako kolorowe, ilustrowane wydawnictwa, przeznaczone dla wybranej grupy czytelników. Tej definicji wymykałyby się wczesne wydania "Hi-Fi News", "Stereophile" i poslkiego "Magazynu Hi-Fi", w całości czarno-białe. Jednak tu i teraz - kolor.
Słowniki niewiele mi w tej mierze pomogły. Mały słownik języka polskiego pod red. Stanisława Skorupki, Haliny Auderskiej i Zofii Łempickiej z 1969 roku mówi, że to 'czasopismo ilustrowane o różnorodnej treści beletrystycznej albo naukowej'. Wydany 11 lat później Słownik wyrazów obcych PWN, pod red. Jana Tokarskiego podaje dokładnie tę samą definicję, co wskazuje na wykorzystanie wcześniej uformowanego hasła. I wreszcie nowa publikacja, Słownik Języka Polskiego z 2007 roku, pod red. Mirosława Bańko podaje jedynie, że to 'czasopismo ilustrowane'. Co ciekawe jednak, jako przykład przytacza fragmenty notatek prasowych, dotyczących magazynów kobiecych oraz magazyn "National Geographic". A to wiele mówi.
I rzeczywiście - na grzbiecie "Twojego Stylu", czasopisma przeznaczonego dla kobiet (innymi słowy, "targetem" są kobiety, raczej dojrzałe i zarabiające więcej niż średnia krajowa) czytamy: "Najlepiej sprzedający się luksusowy magazyn dla kobiet".
Rozczarowaniem skończyła się desperacka wizyta w "Wikipedii", w której hasło edytował ktoś, kto nie do końca rozumie o czym mowa, ponieważ zawęził je wyłącznie do ilustrowanych dodatków do gazet codziennych, ew. ich rozwinięć. Ale jeszcze gorzej było ze Słownikiem terminów literackich, pod red. Janusza Sławińskiego, gdzie w ogóle takiego hasła nie ma.
Co więc wiemy? Na pewno, że 'magazyn' to czasopismo. Czyli 'publikacja periodyczna' (tutaj ostatni z przywołanych słowników naprawdę sie przydał). Podając definicję 'czasopisma literackiego' uściśla, że chodzi o 'takie, które poświecone jest bądź w całości, bądź w części problemom literackim'. Na zasadzie analogii 'pismo audio' byłoby periodykiem (czasopismem), najczęściej miesięcznikiem, rzadziej dwumiesięcznikiem (np. wydawany w latach 2001-2002 "Hi-End.pl") lub kwartalnikiem (patrz - japoński "Stereo Sound"), poświęconym w całości (większość) lub przeważającej części (np. amerykański "TONEAudio") problemom związanym z reprodukcją dźwięku. Trzeba by jeszcze zawęzić tę definicję i rozróżnić pisma audio przeznaczone na rynek konsumencki, "domowy", czyli pisma hi-fi/high-end oraz pisma dla profesjonalistów, czyli ludzi związanych z nagłośnieniem scenicznym, studiami nagrań i studiami postprodukcyjnymi. My zajmujemy się audio domowym.
Mając definicję, jesteśmy chyba w domu. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ów "dom" jest jednak konstrukcją chybotliwą, czasową, bo oto na naszych oczach zachodzi rewolucja w dystrybucji informacji, której czynnikiem sprawczym jest internet.
Czasopisma drukowane swoją metrykę mogą liczyć już od XVI wieku, kiedy to w republice weneckiej ukazywało się pismo „Notizie scritte“ (czyli „pisane wiadomości“). Pismo to wywieszane było w publicznych miejscach i trzeba było za nie zapłacić - opłata nosiła nazwę „gazetta“ (od nazwy drobnej monety). W XVII wieku pojawiły sie pierwsze czasopisma w pełnym tego słowa znaczeniu, a najbardziej znanym, podawanym zwykle jako w podręcznikach szkolnych jest, ukazujący się od 1828 roku brytyjski „The Spectator”.
Jak widać, świat miał czas, aby w tej mierze zaszła niejedna zmiana. Największa jest jednak dopiero przed nami i związana jest z migracją informacji do internetu. Jedną z ważniejszych tego typu deklaracji, deklaracji przez czyn, jest przeniesienie od stycznia 2013 roku, wydawanego od 80 lat, magazynu "Newsweek" do Sieci. Nie pierwszy to przypadek i nie ostatni - jednak jeden z szerzej komentowanych, bo dotyczący potężnego tytułu, niemalże ikony czasopiśmiennictwa. Są też i inne, równie zacne tytuły, jak szwedzka "Post Och Inrikes Tidningar" ukazująca się od 1645 roku, a od 1 stycznia 2007 dostępna wyłącznie w wersji elektronicznej. W świecie audio wymownym przykładem jest miesięcznik "Positive Feedback Magazine", do maja 2002 roku ukazujący się w formie drukowanej, a od czerwca tego roku wyłącznie w formie elektronicznej, jako "Positive Feedback Online".
Prasa drukowana, szczególnie luksusowa, będzie zapewne drukowana jeszcze długo. Także darmowe gazety, utrzymywane wyłącznie z reklam, będą tak wydawane, a następnie rozdawane na przystankach i ulicach. Jak się wydaje, cały "środek" zmieni jednak formułę i zamieni wynalazek Gutenberga na "patent" Amerykanów. A wraz z tym postępowaniem tego procesu będziemy mieli do czynienia z nowymi problemami, z którymi się do tej pory nie zetknęliśmy. W przypadku czasopism audio chodzi przede wszystkim o wiarygodność.
Prowadząc przez cały 2012 rok serię wywiadów pod wspólnym hasłem "The Editors" pytałem moich rozmówców, niezależnie od tego, czy związani byli z prasą drukowaną, czy wydawaną w internecie, o to, czego mogłyby się nauczyć jedni od drugich. Odpowiedzi były, przynajmniej dla mnie, zaskakujące. W większości przypadków - choć zdarzały się chlubne wyjątki - dała się zauważyć, formułowana mniej lub bardziej wprost, niechęć do jednego lub drugiego sposobu wydawania pisma.
Srajan Ebaen ("6moons.com", magazyn internetowy) był bardzo powściągliwy i ograniczył się do wskazania różnic w kosztach dystrybucji informacji. Michael Fremer ("Stereophile", magazyn drukowany/magazyn internetowy) także zauważa ten aspekt, jednak ważniejsza jest dla niego różnica w standardach miedzy drukiem i internetem. Mówi, że problemem tego drugiego jest rozwlekłość i nadmiar słów, podczas kiedy dyscyplina wymuszana przez ograniczenia druku jest zjawiskiem pozytywnym. Co ciekawe, uważa, że drukowane, ładnie wydawane magazyny będą z nami zawsze, ponieważ czytelnik inaczej odbiera i interpretuje informacje czytane na ekranie i w druku. Martin Colloms ("HIFICRITIC", magazyn drukowany) był bardzo surowy w swojej ocenie darmowych - kładł na ten aspekt duży nacisk - informacji w oceanie bitów i bajtów. Mówił: "Webziny to szybki „skok” na tekst, a dobre magazyny drukowane to czytanie bez pośpiechu, znacznie bardziej uważne." Czyli, podobnie jak Fremer, zauważa różnicę w percepcji i filtrowaniu informacji. Ken Kessler ("Hi-Fi News & Record Review", magazyn drukowany) poszedł jeszcze dalej, mówiąc: "Każdy głupek z myszką komputerową może pisać do czasopisma online. Dziennikarze publikujący w pismach drukowanych muszą przejść przez sito redakcyjne i prawnicze. Niektóre webziny są OK., ale w stosunku do większości z nich jestem podejrzliwy." Warto przy tym zwrócić uwagę na to, jak Kessler nazywa magazyny internetowe - mówi o nich "webziny", wyrażając w ten sposób pogardę do nich. Sugeruje bowiem, że to niepoważne zajęcie, prowadzone przez dzieciaki dla dzieciaków, oszołomów dla innych oszołomów.
Świeżym powietrzem w tej dusznej atmosferze była dla mnie rozmowa ze Stephenem Mejiasem ("Stereophile", magazyn drukowany). Czy to za sprawą jego młodego wieku, czy też po prostu wrodzonych walorów, potrafił spojrzeć na zagadnienie ze znacznie szerszej perspektywy. Przytoczę je w całości, ponieważ wydaje mi się, że może być dobrym punktem wyjścia do jakiejkolwiek dyskusji na ten temat:
"Myślę, że pisma drukowane, tak generalnie, ustaliły pewne standardy jakości, rzemiosła i moralnej odpowiedzialności. Wszystko to skumulowało się przez dekady doświadczeń, wzrastania i ciężkiej pracy. Cyfrowe media wydają sie mieć nieograniczony potencjał i oferują niezwykłą wygodę. Nie powinny jednak ignorować wartości i doświadczenia reprezentowanych przez drukowane media. Żeby odnieść sukces pismo internetowe, tak jak i drukowane, potrzebuje silnego lidera z jasną wizją. To musi być osoba, której czytelnicy ufają."
Jak zauważył Steven R. Rochlin ("Enjoy The Music.com", magazyn internetowy) pisma drukowane od internetowych mogą się nauczyć: "Wszystkiego i niczego. Prawdopodobnie odpowiedź leży gdzieś pośrodku. Jak to się mówi: „Im więcej wiesz, tym mniej z tego rozumiesz…”
Wydaje się, że punkt podziału pomiędzy zwolennikami jednej czy drugiej technologii związany jest z wiekiem. I ta linia biegnie nie tylko w poprzek świata audio, ale dzieli świat tak ogólnie.
|
W jednym ze swoich niedawnych felietonów w polskiej edycji (jeszcze drukowanej) "Newsweeka" Zbigniew Hołdys, w kontrapunkcie do Mejiasa, mówi bowiem, że "Słowa w internecie nie ważą nic", dodając zaraz "Czy powstające w miejsce gazet portale internetowe podołają zadaniu? Nie wiem. Nawet nie wiem, czy zechcą."
Skupiłem się na dualizmie współczesnej prasy audio, ale na chwilę chciałbym wrócić do samej prasy audio jako takiej. Czym jest ten rodzaj piśmiennictwa, czym się zajmuje, jakie ma miejsce w branży audio - postaram się w kilku słowach naświetlić mój punkt widzenia.
Pisma audio są czasopismami specjalistycznymi. Tj. skierowane są do dość wąskiej grupy odbiorców. Nawet, ukazujący się co miesiąc w ilości (w najlepszych latach) 68 000 egzemplarzy angielski "What Hi-Fi? Sound and Vision" jest pismem dla specjalistów, pomimo że testy są tam pisane w bardzo przystępny sposób, są krótkie, bez wnikania w materię, a system ocen jest czytelny i podporządkowany potrzebom zwyczajnego konsumenta. Bo audio to zajęcie w pewnej mierze specjalistyczne. Chcielibyśmy oczywiście, żeby sprzęt służący do reprodukcji muzyki zajmował taką rzeszę ludzi, jak jeszcze w latach 80., ale tak nie będzie. Nawet wówczas chodziło bowiem raczej o pewien status, o "dopełnienie" wyposażenia pokoju, a nie o audio jako takie. A audiofilizm zawsze był zajęciem elitarnym.
Żeby to pokazać na liczbach, powiedzmy o nakładach. WHF już przywołaliśmy. Amerykański "Stereophile" wydawany jest w 60 000 egzemplarzy, z czego połowa wychodzi w Kraju Środka. Brytyjskie pisma wykazują znacznie gorsze wyniki: "Hi-Fi Choice" - 12 000 egzemplarzy, "Hi-Fi World" - 17 000 i "Hi Fi News" - 14 000. Jest jeszcze "Hi-Fi +", jednak nie znam danych, które by pokazywały wolumen sprzedaży. Dodajmy, że "The Abso!ute Sound" drukowany jest w nakładzie 40 000 egzemplarzy, ale to nieregularnik - w roku ukazuje się 10 wydań. Warto pamiętać, że ilość wydrukowanych egzemplarzy to maksymalnie 80%, a często znacznie mniej, realnie sprzedanych. W Polsce jest pod tym względem zaskakująco dobrze - "Audio" deklaruje druk na poziomie 25 000 egzemplarzy (nie potrafię tego jednak zweryfikować), "Audio. Video" drukuje (zweryfikowane) 15 000 egzemplarzy, a "Hi-Fi i Muzyka" 6000 egzemplarzy (też zweryfikowane).
Wszystkich łączy jednak ta sama tendencja - spadek sprzedaży, jeszcze nie katastrofalny, ale znaczący. Wystarczy powiedzieć, że - według magazynu konsumentów "ABC" - w 2010 roku "What Hi-Fi? Sound and Vision" zmniejszył sprzedaż aż o 14,3% (rok do roku), czyli miesięcznie sprzedawano 47 444 egzemplarzy. I trend ten sie utrzymuje od dłuższego czasu.
Wszystkie pisma audio łączy podobna zawartość. Rdzeniem każdego wydania są recenzje. W czasopiśmiennictwie krytycznym rodzaj tekstu znany od samego początku, ale pełniący rolę uzupełniającą, w pismach audio jest dominantą. W zeszycie ćwiczeń do podręcznika Po polsku do II klasy gimnazjum, którego współautorką jest moja żona, czytamy prostą definicję 'recenzji'. To 'wypowiedź, w której podaje się informacje [...], a zarazem wyraża się o nich opinię'. Często spotykamy się także z felietonem, tj. (jw.) swobodnym pod względem rygorów tekstem dziennikarskim o interesującym czytelników problemie. Wiele takich materiałów znajdziemy np. w "Hi-Fi News & Record Review". I wreszcie wywiad, czyli 'rozmowa ze znaną osobistością, podana do wiadomości publicznej [...]' (Słownik terminów literackich).
Pisma audio bazują na ocenie urządzeń, często także płyt. Obecnie wydawane pisma w niemal 100% największą wagę przykładają do ocen wydawanych na bazie tzw. odsłuchów (artykuł Odsłuch - krótkie wprowadzenie do nietypowego zachowania, czytaj TUTAJ). To obserwacyjna metoda badania urządzeń polegająca na porównywaniu ich do jakiegoś wzorca przez odsłuchanie na nim wybranych utworów muzycznych. Wzorcem może być wykonanie na żywo lub/i odtworzenie tych samych nagrań na urządzeniu referencyjnym (odniesienia). Część pism odsłuchy uzupełnia pomiarami laboratoryjnymi. Nawet jeśli jednak pomiary wypadają przeraźliwie słabo, a odsłuch potwierdza, iż dane urządzenie jest w stanie na wysokim poziomie odtworzyć emocjonalną i muzyczną zawartość nagrania, pierwszeństwo przyznaje się tym pierwszym, wychodząc z założenia, że najwyraźniej nie wiemy jeszcze co mierzyć, ani jak pomiary ze sobą skorelować. Taka sytuacja ma często w "Stereophile'u".
Czasopisma audio różnią się między sobą formatem, nakładem, językiem, akcentowaniem różnych rodzajów artykułów, przechyleniem w kierunku pomiarów lub odsłuchów. Wszystkie łączy jednak przeświadczenie, że da się wskazać, dlaczego jeden produkt jest lepszy od drugiego. Na tym bazują najstarsze pisma, jak "Hi-Fi News & Record Reviews", które swoje 50. urodziny obchodziło w 2005 roku i "Stereophile", któremu pięćdziesiątka stuknęła dokładnie w listopadzie tego roku, ale i najmłodsze, przede wszystkim pisma internetowe.
O tym, co wybrać, komu wierzyć bardziej, a komu mniej trzeba się przekonać samodzielnie, przez wnikliwą lekturę, porównywanie wyników testów ze swoimi odsłuchami i przede wszystkim przez czytanie różnych tytułów. Tylko wtedy mamy bowiem szeroki ogląd sytuacji. Wydaje się, że większość zarzutów, jakie wobec pism internetowych formułują dziennikarze zatrudnieni w pismach drukowanych jest już nieaktualna. Rzeczywiście, początkowo, kiedy nikt nie rozróżniał między blogiem, forum, portalem, a czasopismem można było mieć poważne zastrzeżenia co do wiarygodności informacji znajdowanych w internecie. Teraz to się zmienia. Wystarczy powiedzieć, że wszystkie duże pisma drukowane mają też swoje odpowiedniki w Sieci, a nawet powołały do życia nowe tytuły, dostępne wyłącznie w internecie - jak np. prowadzony przez Michaela Fremera "AnalogPlanet", ukazujący się dzięki wydawcy "Stereophile'a". Myślę więc, że jest pod tym względem coraz lepiej.
Pismo audio ma pełnić rolę korygującą w relacji między producentem i klientem. Nie jest równoważne żadnemu z nich i można by się bez niego obejść. Nie wiem tylko, czy by to wszystkim wyszło na dobre. Żeby jednak dobrze spełniało swoją funkcję musi być rzetelne i prawdziwe. A to najlepiej da się wyczuć w internecie. W pismach drukowanych tekst przechodzi przez tyle rąk, że traci większość cech charakterystycznych tego, co napisał autor, stając się dziełem kolektywnym; nawet jeśli podpisana jest pod nim konkretna osoba. Z kolei pisma internetowe są tanie w utrzymaniu, ponieważ pracuje w nich niewiele osób. To minus, gdyż redakcją tekstów, ich adjustacją i korektą zajmuje się zwykle jeden człowiek. Plus, ponieważ tekst jest reprezentatywną wypowiedzią autorską.
Jakby jednak nie było, pisma audio są przede wszystkim pismami hobbystycznymi. Audiofilizm to sposób na życie, dlatego czasopisma, które się tym zagadnieniu przyglądają są dla nas (audiofilów, bo nim jestem w pierwszej kolejności) ważne. Uwielbiam brać do ręki nowe numery takich pism jak: "Sterephile", "HFN", "Stereo Sound", wąchać je, czuć ich wagę. Nie mogę jednak nie zauważyć, że w poszukiwaniu informacji najwięcej czasu spędzam w internecie. Nie jestem w tym zresztą osamotniony. I to jest chyba kierunek w którym wszyscy zmierzamy.
Niezależnie od tego, czy jesteśmy zwolennikami druku, czy internetu, niech naszym mottem będzie to, co powiedział mi Steven R. Rochlin, wydający "Enjoy The Music.com" w Sieci już od 1996 roku: "Jest tylko jedna lekcja dla nas wszystkich: TREŚĆ." Amen bracie.
Wojciech Pacuła
redaktor naczelny
WSZYSTKIM CZYTELNIKOM "HIGH FIDELITY", PRZYJACIOŁOM, ZNAJOMYM I TYM, Z KTÓRYMI NIGDY SIĘ NIE SPOTKALIŚMY, DZIĘKUJEMY ZA KOLEJNY ROK SPĘDZONY Z NAMI.
TO DLA NAS ZASZCZYT MÓC DLA WAS PRACOWAĆ, POMAGAĆ W DOBORZE URZĄDZEŃ I PŁYT, PODPOWIADAĆ NAJLEPSZE ROZWIĄZANIA.
MAMY NADZIEJĘ, ŻE SPOTKAMY SIĘ W NOWYM, 2013 ROKU W JESZCZE LICZNIEJSZYM GRONIE.
WESOŁYCH ŚWIĄT I DOBREGO NOWEGO ROKU!!!
ŻYCZY
REDAKCJA
|