Wkładka gramofonowa + transformator step up Kondo
Producent: AUDIO NOTE Co., LTD. |
ym razem, pośrodku wakacyjnego zamieszania dostałem od Wojtka Szemisa prezent. Co prawda nie na własność, ale możliwość obcowania z jednym, potem dwoma, wreszcie trzema produktami marki KONDO traktuję zawsze jako przywilej i ogromną przyjemność, ergo – prezent. Podstawowym elementem testowanego zestawu jest jedyna w ofercie tego japońskiego producenta wkładka gramofonowa typu MC, oznaczona symbolem IO-M. Być może pamiętacie Państwo z relacji z mojej wizyty w siedzibie Audio Note Japan – wkładki te są wykonywane osobiście przez szefa firmy, pana Masaki Ashizawę. Jak sobie możecie wyobrazić, to wyjątkowo żmudna, wymagająca ogromnej precyzji, dobrych oczu – oczywiście wspomaganych sprzętem optycznym – oraz przeogromnej cierpliwości robota. Jak mi powiedział Masaki-san, gdy zabiera się za pracę jest w stanie wykonać... dwie sztuki na dzień. A ponieważ jest szefem firmy, głównym projektantem, uczestniczy w tworzeniu i odsłuchiwaniu prototypów, dobieraniu komponentów do nowych produktów, itd., itp. więc łatwo sobie wyobrazić, że liczba tych wkładek, jakie powstają co roku, jest siłą rzeczy niezbyt duża. | IO-M Wkładka to dość specyficzna. To, że oparto ją o ruchomą cewkę (Moving Coil, czyli MC) wyjątkowe nie jest. Wykonanie uzwojenia cewek oraz wyprowadzeń sygnału ze srebra jest już zdecydowanie rzadsze, acz i to zdarza się świecie audio. Zastosowanie tego właśnie metalu jest zgodne z filozofią marki, bo przecież w topowych urządzeniach wykorzystywane są transformatory nawijane srebrnym drutem, są one także kablowane wewnątrz srebrnymi kablami, a i topowe kable w roli przewodnika wykorzystują ten sam metal. To, co najmocniej wyróżnia IO-M pośród innych wkładek to wewnętrzna impedancja wynosząca zaledwie 1 Ω i sygnał wyjściowy na poziomie 0,12 mV. Wkładek o aż tak niskim sygnale jest na rynku niewiele. Z tej przyczyny, oprócz kwestii konieczności zastosowania wyższego wzmocnienia sygnału, co jest po prostu trudne w realizacji, nie ma na rynku zbyt wielu przedwzmacniaczy gramofonowych, które potrafią z takimi wkładkami współpracować. A przynajmniej dać jej szansę na pełne rozwinięcie skrzydeł. Zgodnie z japońską filozofią, sygnał z wkładki MC powinien być wzmacniany przez dedykowany transformator zwany step-upem, do którego doprowadza się sygnał z tejże wkładki, a po wzmocnieniu wysyła dalej, do wejścia przedwzmacniacza dla wkładek MM, najlepiej... lampowego. Słowem niska impedancja i sygnał wyjściowy nie są problemem – wystarczy przygotować stosowny transformator dopasowujący. Nie uniwersalny, ale przeznaczony dla wkładek o dość konkretnych parametrach, oferujący odpowiednie wzmocnienie. Stąd producenci, którzy się w nich specjalizują najczęściej oferują kilka modeli różniących się właśnie wzmocnieniem. | SFz Jak już wspomniałem, Kondo ma w ofercie tylko jeden model wkładki, ale transformatory MC oferuje dwa, z tym że oba mają podobną konstrukcję. Różnica polega na tym, że w CFz uzwojenia cewek transformatora wykonano drutem miedzianym, a w modelu, który trafił do testu wraz z IO-M, czyli SFz, uzwojenia, wyprowadzenia sygnału i zamontowany na stałe interkonekt wykonano ze srebrnego drutu – specjalności Kondo. Co ciekawe, SFz ma dwa ustawienia – 1,5 Ω, dla wkładek o impedancji od 1 do 10 Ω, oraz 30 Ω, dla wkładek od 11 do 40 Ω. To pierwsze ustawienie daje wzmocnienie o 34 dB (dla 1,5 Ω) oraz 20 dB (dla 30 Ω). Słowem – daje opcję współpracy nie tylko z IO-M, ale i wkładkami innych producentów, jeśli ich parametry mieszczą się w jednym z podanych przedziałów. Tak naprawdę step-up trafił do mnie wraz z wkładką właśnie z powodu parametrów tej ostatniej, które sprawiają, że większość przedwzmacniaczy gramofonowych nie jest w stanie optymalnie z nią współpracować. Wybór srebrnej wersji był poniekąd oczywisty – skoro wkładka ma cewki nawinięte srebrem, to transformator wykorzystujący taki sam drut, przygotowany przez tych samych ludzi powinien być optymalnym wyborem. Razem powinny pokazywać maksimum legendarnej magii i najwyższej klasy Kondo. Wkładka Kondo zastąpiła Air Tighta PC-3 w ramieniu Schroeder CB zamontowanym w gramofonie J. Sikora Standard w wersji MAX. Sygnał z step-upa trafiał do wejścia mojego przedwzmacniacza gramofonowego GrandiNote Celio mk IV. Acz nie tylko do niego, o czym nieco później... Płyty użyte do odsłuchu (wybór):
Japońskie wersje płyt dostępne na Sprawa przedwzmacniacza No właśnie. Wojtek Szemis przyniósł mi wkładkę i transformator osobiście, podkreślając to, co opisałem wyżej, czyli niską impedancję i poziom sygnału japońskiej wkładki. Trafił na moment, kiedy testowałem inny produkt, ale ponieważ zaznaczył również, że wkładka jest właściwie nowa, więc postanowiłem ją od razu zainstalować w ramieniu. Chodziło o to, żeby jednak kilkanaście godzin (po części z wykorzystaniem płyty do wygrzewania wkładek Clearaudio) pograła, zanim wezmę się za krytyczne odsłuchy. Ustawienie tej wkładki nie jest proste, nawet przy użyciu tak doskonałego narzędzia, jakim jest SMARTractor, o którym pisałem przy okazji testu ramienia Aquilar niemieckiego producenta (także tegoż narzędzia do ustawiania) Acoustical Systems. Rzecz w tym, że igła jest po pierwsze mocno schowana pod obudową wkładki, a po drugie dość nisko „siada” już nawet przy nacisku rzędu 1,6 g (rekomendowany wynosi od 1,5 do 1,8 g), co sprawia, że trudno wypatrzyć, czy aby spoczywa w odpowiednim punkcie zaznaczonym na protraktorze. Bez SMARTractora pewnie zajęłoby mi to jeszcze więcej czasu, ale i tak trwało to na tyle długo, że później już moje lenistwo wzięło górę i zamiast bawić się w przepinanie przedwzmacniacza postanowiłem wykorzystać odsłuchiwaną w tym czasie nową wersję ESELabs Nibiru. Nazwę możecie Państwo kojarzyć, bo starszej wersji przez lata używałem jako referencyjnego przedwzmacniacza nie mogąc znaleźć żadnego innego, który przy akceptowalnej dla mnie cenie byłby znacząco lepszy. Dopiero urządzenia Tenora, AudioTekne, czy Ypsilona miały odpowiednio dużą przewagę, ale ponieważ mam tylko dwie nerki i ciężko byłoby mi się bez nich obu naraz obyć, więc o zakupie jednego z tych urządzeń mogę jedynie pomarzyć. A ponieważ Nibiru oferował znakomite brzmienie, grał u mnie długo i byłem z niego w pełni zadowolony. W końcu GrandiNote Celio mk IV wyparł słoweńskie cudeńko z pozycji mojej referencji, ale na wieść o tym szef ESELabs skontaktował się ze mną oferując odsłuch najnowszej wersji Nibiru. Nie będę się na jego temat rozpisywał, bo nie jest podmiotem tego testu, napisze tylko, że to przedwzmacniacz wyłącznie dla wkładek MC, który wzmacnia sygnał prądowo (a nie napięciowo) i w związku z tym najlepiej gra z wkładkami o... niskiej impedancji. Moje lenistwo miało więc dobrą wymówkę, bo w końcu wkładka miała się tylko wygrzewać. Podłączyłem ją do Nibiru i puściłem pierwszy krążek. Uznałem, że chwilę posłucham (przed płytą Clearaudio) żeby upewnić się, że ustawienie jest prawidłowe. Zaczęło się więc niewinnie, ale już ani tego dnia, ani następnego, ani w kolejne nie wróciłem do słuchania cyfry. Magia Kondo zadziałała od razu, nawet przy niemal nowej wkładce i z nieoptymalnym – choć znakomitym i to nie tylko w swojej cenie – przedwzmacniaczem. Dźwięk Właściwie przy każdym bliższym kontakcie z produktem Audio Note Japan mam ochotę zamknąć opis brzmienia w jednym prostym zdaniu: tak brzmi muzyka! Czysto, płynnie, naturalnie, namacalnie, subtelnie, finezyjnie, komunikatywnie i ekspresyjnie – po prostu tak, że żadna analiza brzmienia nie wchodzi w grę. Po pierwsze szkoda na nią czasu, po drugie to niemal fizycznie niemożliwe! Opuszcza się igłę i pędzi się co sił na fotel, by nie uronić ani jednej tak cudownie organicznie zagranej nuty. Człowiek odpływa w świat pięknej muzyki a analityczna część mózgu po prostu się wyłącza. Tak to brzmiało już z Nibiru – nie mogę nie oddać hołdu jego twórcy, bo po prostu wykonał kawał fantastycznej roboty, a najnowsza wersja, choć już nie bateryjna, a zasilana wprost z gniazdka, jest wyraźnie lepsza od posiadanej przeze mnie (dzielą je dwie, czy trzygeneracje, więc postęp nie powinien mnie właściwie dziwić). Nie zmienia tego fakt, że gdy w końcu przemogłem lenistwo, zamieniłem Nibiru na Celio i w tor włączyłem transformator SFz okazało się, że w każdym z tych aspektów może być jeszcze lepiej. To już nie był przeskok kilku klas, ale wyraźny krok w stronę muzycznej nirwany i owszem. W idealnym świecie dalej byłby jeden z przedwzmacniaczy Kondo i na samym końcu wzmacniacze Souga albo Kagura. ale mi musiał wystarczyć mój system. I wystarczał. Bo grało to znakomicie, ciekawie, wciągająco. No dobrze – egzaltacja, egzaltacją, ale parę konkretów pewnie by się przydało. Na talerzu wylądował np. wiekowy krążek Oscara Petersona i Clarka Terry oryginalnie wydany przez Pablo – wytwórnię znaną z dobrych wydań, ale nie zaliczaną wcale do tych topowych. To konkretne tłoczenie pochodzi z Japonii, ale i tak wcale nie jest super-audiofilskie – to zwykły „cienki” winyl. I co z tego, skoro z zestawem Kondo trąbka zachwycała lekko matową (pozorna sprzeczność, ale tylko pozorna) ostrością nigdy nie przekraczając umownej granicy, po której dźwięk robi się nieprzyjemny, a jednocześnie potrafiła wprowadzić kości, nawet gdzieś tam głęboko w czaszce, w drgania. Pięknie pokazana została maestria, subtelność i finezja nie tylko Clarka, ale i Oscara i jego mocnego, dźwięcznego, wibrującego, wychodzącego śmiało na prowadzenie, a potem chowającego się w tle fortepianu. Mi pozostało jedynie zamknąć oczy i korzystać z okazji, bo jednak nie co dzień w moim pokoju specjalnie dla mnie grają tak genialni muzycy. Co ciekawe byli u mnie, grali dla mnie, ale efekt ten nie powstawał w taki sposób, jak to robił mój ukochany SET Kondo, czyli genialna Souga. Tu instrumenty nie miały wcale tak precyzyjnie narysowanych, tak trójwymiarowych, pełnych „ciał”. Znając już brzmienie kilku wzmacniaczy tej marki zaryzykuję stwierdzenie, że ten aspekt prezentacji, czyli namacalność i trójwymiarowość, wkładka (i transformator) pozostawiają kolejnym elementom w torze – w domyśle: lampowym: przedwzmacnoaczowi i wzmacniaczom Kondo. One dbają, by z rowków płyty odczytać maksimum informacji i przekazać je dalej w jak najczystszej, uporządkowanej, rozdzielczej postaci. Nie znaczy to, że nie mają one żadnego własnego charakteru – w końcu magię Kondo słyszałem od pierwszego albumu. Jest to jednakże raczej taki sznyt w dźwięku, szczypta organiczności, którą trudno pomylić, słyszalny i rozpoznawalny, będący elementem, ale nie decydującym, o ostatecznym charakterze, tego, co słyszymy z głośników. A jednak obecność muzyków i ich instrumentów w pokoju nie podlegała dyskusji, była równie przekonująca, jak z wzmacniaczami tej marki. Rzecz opierała się na precyzji i czystości przekazu, które jasno lokowały każdy dźwięk na scenie, nawet jeśli nie miał on aż takiej masy, nie był aż tak gęsty. W pewnym sensie IO-M i SFz pozostawiały więcej wyobraźni słuchacza – w końcu całe obrazowanie, scena, namacalność wynikają z tego, co nasz mózg zrobi z informacjami dostarczonymi w postaci fal dźwiękowych. Souga czy Kagury ten aspekt grania jasno kształtowały nie pozostawiając słuchaczowi wiele miejsca na (podświadome) kształtowanie obrazu wydarzeń przed nim i za sprawą tego, jak genialnie to robiły, była to ich ogromna zaleta. Wkładka i step-up dostarczają ogromne bogactwo informacji, ale, jak mi się wydaje, zostawiały mi więcej miejsca na interpretację tego, co słyszałem, „mój” wkład był większy niż wówczas, gdy większość roboty wykonywały lampy Masaki-sana. Bo to chyba jest też ważny aspekt tej prezentacji. To nie jest granie tłuste, jakoś wyjątkowo gęste. Treściwe i owszem. Nasycone także. Ale przejrzyste, transparentne, bez grama zbędnego „tłuszczu” na poszczególnych dźwiękach, wcale nie jakość szczególnie ciepłe. |
O zachwycająco naturalnej barwie, wybitnej mikrodynamice, miriadach „planktonu” - tych drobniutkich informacji, z których powstaje kompletny, realistyczny obraz wydarzeń na scenie. I człowiek wcale się nie zastanawia, czy fortepian jest odpowiednio duży, ma naturalną masę, itd. Po prostu jest i gra. Gdy trzeba, schodzi nisko, ma dobry atak i brzmi dość potężnie, a gdy pojawiają się dźwięki na drugim końcu skali, są wyrafinowane, mocne, czyste i dźwięczne. Wspominałem już o wybrzmieniach? Chyba nie, a to też jedna z piekielnie mocnych stron zestawu IO-M i SFz. Pełne, długie, wibrujące gdzieś w najdalszych nawet zakątkach pomieszczenia dopełniają wyjątkowo naturalny obraz odtwarzanej muzyki. Zmiany Właściwie tak mógłbym zakończyć tę recenzję tyle, że... Pomimo tych wszystkich zachwytów przez cały czas gdzieś z tyłu głowy chodziły mi wszystkie wcześniejsze moje kontakty z tą wkładką i nawet pamiętając, że zawsze było to w kompletnych (poza kolumnami) systemach Kondo i tak miałem wrażenie, że to ciągle nie wszystko, co IO-M potrafi. Podzieliłem się tym spostrzeżeniem z Wojtkiem Szemisem sugerując, że moim zdaniem SFz z Celio nie dogadują się perfekcyjnie. Oba urządzenia są znakomite, ale to przecież nie gwarantuje idealnej współpracy, a w przypadku takiej wkładki perfekcjonizm jest po prostu niezbędny. Na skutek naszej dyskusji po pierwsze mocniej dociążyłem wkładkę – zamiast 1,6 g ustawiłem górną rekomendowaną wartość, czyli 1,8 g (choć Wojtek sugerował nawet 1,9 g). Dodało to muzyce masy, głębi, sprawiło, że prezentacja nie tracąc nic z wcześniej wymienionych zalet, zyskała jeszcze na treściwości, na wypełnieniu. Wcześniej bywało, że brzmiała ciut lekko, teraz już takie wrażenie się nie pojawiało, choć np. mój AirTight zwłaszcza z przedwzmacniaczem Tenor Audio, przynajmniej na ile to pamiętam, brzmiał jeszcze mocniej i potężniej. Ustaliliśmy jeszcze drugą rzecz, a mianowicie, że najlepiej jednak byłoby zestawić step-up „jak trzeba”, czyli z lampowym przedwzmacniaczem MM. Nie uniwersalnym MM/MC, jak Celio, tylko dedykowanym MM i jednak lampowym, a nie tranzystorowym. W końcu twórcy testowanego zestawu to fachowcy najwyższej klasy właśnie od urządzeń lampowych. Ja takowego przedwzmacniacza nie posiadam – oba moje, plus testowany Nibiru to urządzenia tranzystorowe. Wojtek stanął na wysokości zadania i kilka dni później na ostatnie dni odsłuchu zawitał do mnie, anonsowany na początku, trzeci produkt Kondo – KSL-M7. Nie czekając ani chwili wpiąłem go w tor zamiast Celio. Może nie rzuciło mnie na kolana przy pierwszej płycie, ale już gdzieś od trzeciej oczy zaczęły mi się otwierać coraz szerzej, a kolana miękły. Wiem, że już wcześniej się zachwycałem i pisałem o fantastycznym brzmieniu IO-M i SFz (co pokazuje także klasę Celio), ale dopiero z M7 coś „kliknęło”, wskoczyło na swoje miejsce. Przedtem było już świetnie, niby „prawie” tak samo dobrze jak teraz, ale „prawie” potrafi jednak robić ogromną różnicę. Dla mnie absolutnie nie było już powrotu do słuchania bez KSL-M7 (próbowałem!). Im więcej dobrze mi znanych płyt miałem za sobą, tym bardziej rosło we mnie przekonanie, że to wkładka przede wszystkim do muzyki akustycznej. Brzmienie instrumentów bez prądu potrafi pokazać tak naturalnie, organicznie wręcz, że człowiek zapomina o miejscu i czasie do momentu, gdy igła zaczyna przeskakiwać na końcu rowka. Wtedy natychmiast sięga po kolejne płyty chłonąc każdy dźwięk i przeżywając emocje, jakie zwykle zarezerwowane są dla faktycznego uczestnictwa w muzycznych spektaklach. Oczywiście, to nie jest do końca to samo, bo być nie może, ale w porównaniu do większości znanych mi wkładek, IO-M po prostu robi więcej by, może nie tyle zlikwidować, ile raczej odsunąć w cień barierę, która zawsze jest między słuchaczem a muzyką odtwarzaną z takiego, czy innego nośnika. Dzięki temu równie doskonale smakowały płyty, których słucham rzadko, jak i te, które znam niemal na pamięć. Każdej z nich słuchałem z tą samą, dziecięcą chciałoby się powiedzieć, ciekawością, z niecierpliwością wyczekując co tym razem usłyszę. Nie zawiodłem się ani razu, choć grałem nie tylko świetne audiofilskie wydania, ale i takie, których jakość pozostawia wiele do życzenia. Zestaw Kondo różnice w jakości realizacji i tłoczeń pokazywał bezbłędnie, korzystając w pełni z atutów najlepszych krążków w mojej kolekcji. To, co usłyszałem np. z Somethin' else Cannoballa Adderley’a w wydaniu Classic Records na przezroczystych winylach 45 r.p.m. było jednym z owych wyjątkowych doświadczeń, które bynajmniej nie zdarzają się na co dzień. Dynamika i czystość trąbki, głębia saksofonu, nieco delikatny, ale czysto i naturalnie brzmiący bas, czyściutkie, szybkie blachy, plumkający w tle fortepian, ogromna ilość malutkich elementów, które często w nagraniach giną w tle, a które słychać, gdy jest się na koncercie (przynajmniej w niewielkim klubie) – razem tworzyło to absolutnie niezwykły, fascynujący spektakl. Dopiero gdy na talerzu wylądował krążek Rodrigo y Gabrieli, akustyczny, ale dynamiką i energetycznością przewyższający niejedno nagranie rockowe, stwierdziłem, że warto w końcu sięgnąć i po albumy z muzyką elektryczną, bo wszystko wskazywało, że i z nią analogowy system Kondo poradzi sobie bez trudu. Zacząłem bardzo klasycznie – naszła mnie ochota na The Wall Pink Floyd. Pokrętło regulacji głośności przedwzmacniacza AudiaFlight FLS1 powędrowało daleko w górę skali i... Świetna dynamika, szybki atak, mocne uderzenia, dobry timing i kapitalna przestrzeń, uzupełnione cudownie naturalnym i obecnym wokalem (wokalami) stworzyły kolejny wyjątkowy spektakl. Script for Jester's Tear Marillionu, słabszy od strony realizacyjnej, co doskonale było słychać za sprawą dość jasnego i płaskiego dźwięku, potwierdził zalety zestawu Kondo. Pozytywnie zaskakiwał dynamiką i timingiem, a zdecydowanie wyróżniającym się elementem był wokal Fisha. Te gorsze elementy też tam były, ale pokazane w taki sposób, że automatycznie odsuwałem je na dalszy plan, zupełnie się nimi nie przejmując. Kolejne krążki, z AC/DC włącznie potwierdziły, że co prawda IO-M i SFz niekoniecznie będą pierwszym wyborem (odpowiednio zamożnych) miłośników rocka i innych cięższych gatunków muzycznych, ale bynajmniej nie będą ostatnim. Tak, specjalnością Kondo jest muzyka akustyczna, z klasyką włącznie, ale i przy słuchaniu mocnej, wzmacnianej elektrycznie muzyki, zestaw ten także daje dużą frajdę, potrafiąc odczytać ogromną ilość informacji z rowków płyty i składając je w mającą niezły wykop, dynamiczną, szybką całość. Słabości takich nagrań nie są co prawda ukrywane, co czasem byłoby wręcz zaletą, ale też i za sprawą pełnej, nasyconej, gęstej wręcz średnicy, występujące zwykle przede wszystkim na górze pasma wyostrzenia, chropowatości czy rozjaśnienia, nie są specjalnie dokuczliwe. Stosunkowo łatwo można je zignorować skupiając się na energetycznej, płynnie pokazanej muzyce i emocjach, które ona wywołuje. Podsumowanie Do tej pory mój analogowy świat był prosty – bezwzględnie najlepszą wkładką, jaką znałem, była Murasakino Sumile. Kropka. Funkcjonująca na rynku od wielu lat IO-M wsparta dedykowanym step-upem SFz, a w optymalnym zestawieniu również firmowym przedwzmacniaczem KSL-M7, sprawiła że nic już nie jest tak proste. Sumile wydaje się wkładką bardziej audiofilską, IO-M bardziej skierowaną do miłośników muzyki. Ta pierwsza jest nieprawdopodobnie rozdzielcza, a ilość informacji, które odczytuje z płyty potrafi powalić na kolana. Kondo natomiast oferuje prezentację niebywale płynną, spójną, organiczną, angażującą słuchacza w muzykę w absolutnie wyjątkowy sposób, w czym przypominała mi przede wszystkim wzmacniacz Souga (co nie powinno dziwić). Wszystkich tych określeń wiele razy używam w odniesieniu do różnych urządzeń, ale w każdej z tych kategorii Kondo jest wyjątkowe. Mimo że IO-M potrafi zagrać muzykę rockową zaskakująco wręcz dynamicznie, energetycznie, z naprawdę dobrym timingiem i rozmachem, wydaje mi się, że jej główna siła leży jednak w muzyce preferowanej niegdyś przez pana Kondo, a obecnie przez Masaki-sana – akustycznej, ze szczególnym uwzględnieniem klasyki. Choć i jazz i wokale również brzmią po prostu przepysznie. Wrażenie obecności muzyków w pokoju, niebywale intymny kontakt z wykonawcami, ich emocjami, muzyką i tym, co one w sobie niesie to właśnie elementy owej legendarnej magii Kondo. Oczami wyobraźni widzę, a uszami słyszę swój wymarzony system lampowy – IO-M w moim obecnym J.Sikorze + SFz + KSL-M7 + przedwzmacniacz G70 + Souga i byłbym w siódmym niebie! Dlatego przyznajemy temu systemowi nagrodę GOLD Fingerprint, nasze najwyższe wyróżnienie. | IO-M IO-M (IO to nazwa jednego z księżyców Jowisza) to obecnie jedyna w ofercie Audio Note Japan wkładka z ruchomą cewką, czyli tzw. MC. Jej obudowę wykonano z aluminium, ze specjalnego, bardzo twardego aluminium wykonano również wspornik igły. Zarówno wewnętrzna cewka wkładki, jak i piny wyjściowe wykonane są z długo sezonowanego srebra. Jak podaje producent, w IO-M zastosowano magnes AlNiCo oraz kształt i ułożenie ekranu powodujące zagęszczenie linii pola magnetycznego w szczelinie generatora gdzie znajduje się cewka sygnałowa. Udało się również zmniejszyć rezystancję magnetyczną układu przez zwiększenie jarzma. Rekomendowany nacisk igły powinien się mieścić w przedziale od 1,5 do 1,8 g i faktycznie z moich prób wynika, że lepsze rezultaty daje wybór wyższych wartości niż tych z dołu sugerowanego przedziału. Bardzo niska wewnętrzna impedancja (1 Ω) i poziom sygnały wyjściowego wynoszący zaledwie 0,12 mV sprawiają, że dobór toru wzmocnienia sygnału jest krytyczny. Testowany w zestawie step-up SFz, w którym nie dość, że jest dopasowany do IO-M w zakresie parametrów, że wyszedł spod tej samej ręki, to na dodatek wykorzystano w nim takie samo srebro, jak w cewce i pinach wkładki, wydaje się idealnym partnerem. | SFz SFz to tzw. step-up MC, czyli transformator dopasowujący, służący do wzmacniania niskiego sygnału z wkładki z ruchoma cewką. Zamknięto go w niewielkiej, zgrabnej, znakomicie wykonanej obudowie. Na jej froncie umieszczono niewielkie pokrętło, które umożliwia wybór jednego z dwóch ustawień – 1,5 lub 30 Ω. Pierwsze z nich umożliwia współpracę z wkładkami o impedancji od 1 do 10 Ω, drugie od 11 do 40 Ω. Na tylnej ściance umieszczono srebrne gniazda wejściowe RCA, do których podłącza się kabel biegnący od ramienia, zacisk uziemienia oraz zamontowany na stałe srebrny interkonekt LS-41 umożliwiający połączenie z wejściem przedwzmacniacza gramofonowego (MM). Łączówce towarzyszy osobny kabel uziemiający. W SFz do wzmocnienia bardzo niskiego sygnału wychodzącego z wkładki IO-M zastosowano wielosekcyjny, nawinięty srebrnym drutem transformator. Użyto srebra poddanego procesowi sezonowania, które uzyskuje w ten sposób specjalną strukturę krystaliczną. Drut ten jest ciągnięty przez unikalne, zaprojektowane przez Hiroyasu Kondo diamentowe oko. W rdzeniu transformatora użyto cienkich blach permalojowych (o grubości 100 μm). Transformator jest podwójnie ekranowany i zainstalowany w antywibracyjnej konstrukcji. Podobnie jak w przypadku wielu innych urządzeń Kondo, obudowa SFz wykonana jest z miedzianej blachy, która dodatkowo wspiera wygaszanie wibracji. Urządzenie jest produkowane ręcznie w manufakturze w Tokio. Prawie wszystkie elementy jego konstrukcji wykonywane są ręcznie w tym samym warsztacie firmy. Dane techniczne (wg producenta) IO-M |
- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa - Końcówka mocy Modwright KWA100SE - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100 - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11 - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator |
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM) - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC - Kolumny: Bastanis Matterhorn - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr - Słuchawki: Audeze LCD3 - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako - Przewód głośnikowy - LessLoss Anchorwave - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3 |
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R) - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity