Wzmacniacz zintegrowany Boulder
Producent: BOULDER AMPLIFIERS |
ak się chwilę zastanowić to nie ma wcale aż tak wielu „legendarnych” firm audio. Przez „legendarną” rozumiem taką, która faktycznie na swoje miano zapracowała oferując urządzenia znakomicie zaprojektowane, często innowacyjne, solidnie zbudowane i fantastycznie grające. By zapracować na takie miano zwykle nie wystarcza wystrzelenie z jednym genialnym produktem, a raczej potrzebna jest konsekwencja, trzymanie pewnego minimalnego, a jednocześnie bardzo wysokiego, poziomu. To ostatnie na przestrzeni kilkunastu, czy tym bardziej kilkudziesięciu lat jest bardzo trudne, więc udaje się tylko najlepszym. W końcu oczekiwania rynku, czy klientów się zmieniają. By przetrwać na konkurencyjnym rynku trzeba się, choć w pewnym stopniu, do niego dostosowywać dbając jednocześnie o budowaną latami reputację. Dlatego też takie marki często obok nowych modeli/produktów mają w swojej ofercie i takie, które są produkowane od kilkunastu/kilkudziesięciu lat. Firma, która potrafi stworzyć takie, ponadczasowy produkty, i spełnia wymienione wcześniej wymagania, w pełni zasługuje na miano legendarnej, czy ikonicznej. Myślę, że nikt się specjalnie nie będzie ze mną spierał, gdy do takich właśnie legendarnych marek zaliczę Bouldera. Marka w Polsce nie może tak dobrze znana, jak Mark Levinson, Krell czy Mcintosh, ale to tak naprawdę kwestia braku dostępności na naszym rynku (tzn. do niedawna) oraz poziomu cenowego, który grono potencjalnych klientów mocno zawęża. Niemniej marka ta pochodząca ze swoistego zagłębia audio w stanie Kolorado w USA istnieje już ponad 30 lat i bez wątpienia zapracowała na swoją reputację. Mówię o „zagłębiu”, bo przecież w tym niezbyt dużym mieście położonym niedaleko od Denver swoje siedziby mają i inne firmy audio, których nazwy zapewne nie są Państwo obce jak choćby: Avalon, Ayre, czy PS Audio. Firma Boulder Amplifiers została założona przez inżynierów i producentów zajmujących się nagrywaniem i nadawaniem dźwięku, słowem ludzi doskonale znających zarówno prawdziwe brzmienie instrumentów, jak i to, co udaje się uchwycić na taśmie. Zanim do tego doszło Jeff Nelson, osoba, którą możecie państwo kojarzyć z tą marką, był szefem studia nagraniowego w Kalifornii, a potem także pracownikiem Pacific Recorders, gdzie został współtwórcą tzw. „TOMCAT cart machine”, profesjonalnego, wysokiej klasy magnetofonu wielośladowego, który za sprawą jakości wykonania i trwałości był podstawowym wyposażeniem wielu stacji radiowych. Urządzenie to zdobyło ogromne uznanie profesjonalistów i mimo bardzo wysokiej ceny sprzedało się w ponad 3 tys. egzemplarzy. W końcu jednak Jeff postanowił pójść swoją ścieżką i stąd właśnie wzięła się firma Boulder Amplifiers. Już sama nazwa sugeruje, że swoje wysiłku zespół inżynierów Bouldera skupił od początku na amplifikacji, a legenda marki została zbudowana właśnie na tych komponentach – wzmacniaczach – monoblokach i końcówkach stereofonicznych – oraz przedwzmacniaczach. Dopiero później, w ofercie pojawiły się i źródła będące odpowiedzią na zmieniające się wymagania rynku. | Historia Historia marki zaczyna się od wzmacniacza nazwanego po prostu „500”, wprowadzonego na rynek w 1984 roku, który szybko zdobył rozgłos przede wszystkim wśród użytkowników profesjonalnych. Ci ceniąc jakość i solidność wykonania oraz czystość i precyzję brzmienia chętnie stosowali go w swoich studiach. Nieco później do portfolio trafił model 500AE, gdzie dodatek „AE” oznaczał „audiophile edition” sugerujący, iż ta wersja skierowana jest do użytkowników domowych o wysokich wymaganiach. W 1995 roku do oferty wprowadzono jedną z najbardziej znanych serii tego producenta bezkompromisową „2000”. Bliżej naszych czasów, w 2005 roku zaprezentowano serię „800”, otwierającą do dziś portfolio tej marki. W 2007 roku klientom zaoferowano pierwszą i ciągle jedyną w historii Bouldera integrę – opisywany w tym tekście wzmacniacz oznaczony symbolem „865”. Rok później (tym, którzy przestali liczyć przypomnę, że mowa o 2008 roku!) amerykańska firma zaprezentowała urządzenie oznaczone liczbą 1021 a opisywane jako odtwarzacz płyt i plików. Tak, potrafiło ono odczytywać płyty CD, ale było też odtwarzaczem sieciowym (raz jeszcze podkreślę – 10 lat temu!). Dziś oferta składa się z czterech serii. Najwyższą oznaczono liczbą „3000” i obejmuje ona topowy przedwzmacniacz oraz mono- i stereofoniczne końcówki mocy. Dalej mamy linię „2100”, w której do zestawu urządzeń z wyższej serii dochodzi przetwornik cyfrowo-analogowy. W serii „1100” możemy skompletować system składający się z końcówki mocy, przedwzmacniacza, przedwzmacniacza gramofonowego oraz wspomnianego wcześniej odtwarzacza płyt/sieciowego. I w końcu dochodzimy do otwierającej ofertę linii „800”, którą tworzą: przedwzmacniacz, końcówki mocy (mono i stereo) oraz jedyna w ofercie, testowana przez nas integra 865. | 860 Testowane urządzenie wykorzystuje rozwiązania zaczerpnięte z przedwzmacniacza 810 i wzmacniacza 860 – jak pisze producent to właściwie efekt upchnięcia tych układów w jednej obudowie. Wyższe modele wzmacniaczy Bouldera pracują w klasie A. By stworzyć integrę w otwierającej portfolio linii producent musiał pójść na jakieś kompromisy. Jednym z nich jest rezygnacja z pracy w klasie A w całym zakresie mocy. 865 oddaje pierwszych paręnaście watów (spotkałem się z informacjami o 10, ale i o 17 W) w klasie A, a potem przechodzi do pracy w klasie AB. Jego maksymalna moc dla 8 Ω wynosi 150 W, więc jest w stanie napędzić właściwie każde kolumny, ale w przypadku wielu z nich owe pierwsze kilkanaście watów w klasie A będzie całkowicie wystarczające. Urządzenie jakością wykonania i wykończenia w niczym nie ustępuje droższym modelom. Solidna, aluminiowa obudowa z grubym frontem waży... mniej niż się spodziewałem, bo „ledwie” 21 kg. Było to zaskakujące o tyle, że obok na półce stał GrandiNote Shinai o podobnych rozmiarach (choć innych proporcjach) ważący „drobne” 40 kg. Na froncie, niesymetrycznie podzielonym na cztery części, umieszczono prosty, ale czytelny wyświetlacz, który w trakcie grania pokazuje aktywne wejście oraz poziom głośności. W sekcji obok umieszczono niewiele wystające ponad powierzchnię frontu pokrętło regulacji głośności, a poniżej osiem przycisków do obsługi wzmacniacza. W zestawie jest fikuśny z kształtu, ale dobrze leżący w dłoni, solidny, metalowy, przyjemny w obsłudze pilot. Na bokach urządzenia zamiast fantastycznie wykonanych radiatorów znanych z większych braci, 865 ma metalowe siateczki, które mają ułatwiać oddawanie ciepła, ale same radiatorami jako takimi nie są. Te ukryte są pod spodem. Tył urządzenia pokazuje, że inżynierowie Bouldera stawiają w pewnym miejscu granicę kompromisów, której przekraczać nie zamierzają nawet w najtańszej serii. Jeśli jakimś cudem nie zwróciliście Państwo na to do tej pory uwagi, to pozwolę sobie podkreślić, że otwierająca oferta integra jest już... droga, a wyższe serie są po prostu kosmicznie drogie. | Setup Wracając do granicy kompromisów – użytkownik dostaje do dyspozycji cztery wejścia analogowe – wszystkie zbalansowane. W końcu skoro buduje się w pełni zbalansowane urządzenie to właściwie czemu wejścia nie miałyby być symetryczne? A jak ktoś nie ma źródła zbalansowanego – patrz mój LampizatOr Golden Atlantic – to niech sobie radzi za pomocą stosownych przejściówek. Ja oszukałem system wykorzystując goszczący u mnie procesor Yayuma ASP01, do którego wejścia niezbalansowanego podłączyłem „Lampiego”, a dalej już kablem zbalansowanym wpiąłem się do Bouldera. Na tym nie koniec potencjalnych wyzwań dla użytkownika. Gdy bowiem przyjdzie do podpięcia kolumn a wy akurat macie swój ulubiony kabel głośnikowy zakończony bananami, to znowu będziecie musieli kombinować. Supersolidne zaciski głośnikowe 865-tki z dużymi, motylkowymi nakrętkami świetnie sprawdzają się w praktyce, łatwo się je obsługuje, dobrze trzymają, tyle że potrzebne są kable z widełkami. Urządzenie jest bezkompromisowe, więc nie znajdziecie tu wbudowanego DAC-a ani przedwzmacniacza gramofonowego. Jedynym dodatkiem jest jedno wyjście zbalansowane, które może dostarczać sygnał o stałym bądź regulowanym poziomie. Całość prezentuje się bardzo, ale to bardzo solidnie. Są urządzenia, które wyglądają niepozornie, są robiące duże wrażenie, są i efekciarskie. I jest Boulder – to ma być mocny, amerykański tranzystor z bardzo wysokiej półki i dokładnie tak wygląda. Po prostu budzi zaufanie na pierwszy rzut oka. Jedyną rzeczą, do której trzeba przywyknąć jest dioda zasilania, która gdy wzmacniacz jest wyłączony (czy też uśpiony) cyklicznie zmienia kolor. Aaaa... jeszcze jedna uwaga praktyczna – choć podejrzewam, że z moimi kolumnami Ubiq Boulder pracował pewnie głównie w czystej klasie A i robił się jedynie ledwie ciepły. Zważywszy, że mamy zimę z dodatnimi temperaturami to duża zaleta. Słowem o ile nie będziecie wyciskać z 865-tki ostatnich potów o nadmiar ciepła raczej nie musicie się obawiać. Płyty użyte w odsłuchu (wybór)
Japońskie wersje płyt dostępne na Wzmacniacz zintegrowany Bouldera okazał się jednym z tych nielicznych urządzeń, w przypadku których po pierwszym dniu słuchania nie miałem zrobionej ani jednej notatki. Zwykle staram się uchwycić pierwsze wrażenia, ogólny zarys charakteru brzmienia, a tym razem nie zapisałem kompletnie nic. Tak dzieje się jedynie wtedy, gdy testowany komponent porywa mnie całkowicie i bezwarunkowo w świat muzyki i zapominam, że w ogóle mam go jakoś oceniać. W tej grupie do tej pory znalazły się prawdziwe tuzy, jak choćby genialny Kondo Souga, komponenty AudioTekne, czy Tenor Audio Phono 1. Testowany wzmacniacz zagrał w tak naturalny, akuratny, wciągający sposób, że właściwie nie było czego notować. Cała recenzja mogłaby się zamknąć w krótkim stwierdzeniu: TAK brzmi muzyka! Odtwarzana z nośników, oczywiście, bo nie twierdzę, że było to brzmienie równoznaczne z live. Tylko kogo by taka recenzja zadowoliła? Tak to jednakże w przypadku 865-tki wyglądało. Najpierw przesłuchałem cztery, może pięć albumów, które ustawiłem na playliście, potem zdałem się na Roona, który sam wybierał kolejne kawałki z moich zasobów. Rodzaj muzyki nie grał roli. Jakość nagrań i owszem, pewną rolę odgrywała. Tyle że nawet kiedy Roon wyszukał kawałek Jacka Kaczmarskiego nagrany, nazywając rzeczy po imieniu, paskudnie, to i tak moja uwaga skupiła się na wokalu i treści, słowem wartości artystycznej i sentymentalnej, a nie na technicznej. Tej ostatniej Boulder bynajmniej nie ignorował – jest na to zdecydowanie zbyt dobrym, zbyt „wiarygodnym” wzmacniaczem. Raczej traktował takie kawałki jako wyzwanie – jeśli muzyka jest dobra, emocje żywe, prawdziwe, to fakt, że ktoś tam spaprał stronę techniczną nagrania nie przeszkodzi mi pokazać intencji artysty! Nie ze mną te numery! Podobnie było przy utworze z ostatniej płyty U2. Sam krążek co prawda w końcu oferuje nieco lepszą jakość dźwięku niż większość starszych albumów tej kapeli, ale i tak sporo mu brakuje, by zaliczyć go do kategorii „audiofilskich”. A jednak amerykański wzmacniacz sprawił, że słuchałem go z prawdziwą przyjemnością. Przekonujące, ekspresyjne wokale, nieźle pokazana gitara Edge'a, może nie doskonała, ale i tak lepiej niż zwykle oddana dynamika, przyzwoita namiastka uporządkowanej sceny. No i to wrażenie, że to wzmacniacz jest panem sytuacji – pewnie kontroluje wszystko, nie pozwala na najmniejsze nawet oznaki chaosu, układa wszystko w muzykalną, spójną całość, której naprawdę dobrze się słucha, przynajmniej fanowi kapeli – nie mogę się wypowiadać za innych. Wiemy więc już, że 865-tka nie jest bezwzględnym katem słabszych jakościowo nagrań. Przypomina w tym klasowe wzmacniacze lampowe, które także, choć doskonale różnicują nagrania i pokazują ich słabości, nie skupiają się na ich eksponowaniu. W przeciwieństwie do tanich lamp, które osiągają podobny efekt za sprawą wygładzania, zaokrąglania, upiększania, a co za tym idzie uśredniania nagrań. Boulder to wzmacniacz wysoce rozdzielczy, przekazujący ogromną ilość informacji, grający czysto, transparentnie i równo. Nie znajdziecie w nim podbarwień czy podbijania którychkolwiek podzakresów. |
Trochę zgodnie ze stereotypem mocnego amerykańskiego tranzystora wzmacniacz oferuje muskularny, schodzący tak nisko, jak tylko kolumny pozwalają, ale jednocześnie sprężysty, doskonale kontrolowany, definiowany i różnicowany bas. Określenie o trzymaniu basu za, jak to się czasem mówi, by podkreślić wyjątkowe możliwości w tym zakresie, mordę staje się zrozumiałe. OK, żadna z kolumn, z którymi Boulder u mnie grał nie należała do szczególnie trudnych do napędzenia, ale to wcale nie znaczy, że każdy wzmacniacz gwarantuje TAKI poziom kontroli. Potrafią to jedynie bardzo nieliczne. Podstawowymi partnerami były oczywiście kolumny Ubiq Audio Model One, ale podpiąłem do niego również MACH 4 GrandiNote. To konstrukcje o bardzo różnych charakterach brzmienia. Ubiqi – duże, 3-drożne, z 12-calowym wooferem, w zamkniętej obudowie grają potężnie, gęsto i kolorowo; oczywiście nie chodzi mi o podbarwienia, a o bogactwo i nasycenie tonalne. Wysokie, szczupłe, aluminiowe skrzynki Maxa Magri z czterema szerokopasmowcami i tweeterem to przede wszystkim szybkość, dynamika i czystość grania. Z moim kolumnami słuchając 9. Beethovena zachwycałem się potęgą tutti orkiestry, jej rozmachem, podczas gdy z MACHami 4 większe wrażenie robiła dynamika, natychmiastowe przejścia od grania bardzo cichego do bardzo głośnego i z powrotem. Kontrabas Rona Cartera z Model One był większy, a w każdym razie miał więcej ciała, większy był udział pudła, wybrzmienia dłuższe, choć pewnie powinienem raczej napisać „pełniejsze”, bo z alternatywną parą głośników wcale skracane nie były. Z włoskimi kolumnami ten sam instrument na tym samym nagraniu był zrywniejszy, szarpnięcia strun były lepiej definiowane, atak szybszy i mocniejszy, ale udział pudła nieco mniejszy. Bas Marcusa Millera „kopał” i schodził piekielnie nisko z moimi skrzynkami, z MACH 4 był obłędnie żwawy, energetyczny, bez aż takiej masy, ale za to bardzo precyzyjnie opisane było każde uderzenie struny. Piszę o tym, by pokazać, że Boulder nie próbował narzucać kolumn swojego charakteru, pozwalał im się wykazać własnym i to na niesamowicie wysokim poziomie. Pośród wszystkich wzmacniaczy, jakie u siebie gościłem, porównywalną (ogólną) niebotycznie wysoką jakość niskich tonów oferowała końcówka Tenora, Gryphon i... chyba tyle. Bas z Sougi czy wzmacniaczy AudioTekne (z odpowiednimi kolumnami oczywiście), czy Roberta Kody też był genialny, ale w swojej genialności nie aż tak kompletny, jak w wydaniu Bouldera. Aż strach pomyśleć, co mają do zaoferowania wyższe modele... Jakość basu, jak pisałem wcześniej, była spodziewana. Tylko co zresztą pasma? Ujmując rzecz krótko: w niczym nie ustępuje dołowi. Ta integra oferuje niesamowicie równe i spójne brzmienie. Bas oczywiście jest bardzo efektowny i zaspokoi potrzeby nawet tych, którzy poszukują przede wszystkim potężnego, ale i doskonale kontrolowanego łupnięcia. Dla pozostałych najważniejsze będzie, że ani średnica, ani góra nie ustępują mu na krok. Zasłuchiwałem się zarówno w wokalach jak i preferowanych przeze mnie nagraniach akustycznych, a jedne i drugie to przede wszystkim dźwięki z zakresu tonów średnich. Ot choćby jeden z krążków Michaela Hedgesa (Oracle) gdzie zagrał z Michaelem Manringiem. W większości kawałków proste granie – gitara akustyczna i bezprogowy bas. W sumie ledwie 10 strun, 4 ręce i 20 palców, a bogactwo dźwięków niczym w wykonaniu 10-osobowej kapeli. Zagrane przez 865-tkę w kapitalnie czysty, precyzyjny, pełny powietrza, wibrujący, ale jednocześnie nasycony, płynny i namacalny sposób. Podejrzewam, że w ślepym teście obstawiłbym, że tak grać może jedynie wysokiej klasy SET. Choć te najwyższej klasy (pośród mi znanych) w bezpośrednim porównaniu zagrałyby jeszcze ciut plastyczniej i bardziej namacalnie. Za to pewnie z nie aż tak doskonałą kontrolą i definicją każdego dźwięku. Ostatni krążek Tomasza Stańki to już liczniejsza grupa instrumentów. Trąbka mistrza wypadała bardzo przekonująco, delikatnie, a po chwili ostro, zwykle jednak dość matowo. Pięknie, soczyście, z doskonałą definicją i różnicowaniem, no i bardzo, ale to bardzo dźwięcznie brzmiały blachy perkusji. Gdy dla odmiany to miotełki delikatnie je jedynie muskały wychodziła nadzwyczajna rozdzielczość Bouldera. Fortepian, zgodnie (jak mi się wydaje) z intencją realizatorów nagrania, brzmiał dość delikatnie, acz dźwięcznie. To nagranie studyjne, więc scena i lokalizacja są umowne, ale to, co zostało zapisane na płycie amerykański wzmacniacz pokazał w precyzyjny i wiarygodny sposób. Wszystko rozgrywało się w przestrzeni między kolumnami, za linią je łączącą. Źródła pozorne były duże, miały ciało i masę, były precyzyjnie ulokowane i dobrze separowane. Wygenerowany obraz wraz z brzmieniem jako takim tworzył przekonujący i wciągający spektakl muzyczny. Jeszcze lepiej wypadało to przy nagraniach live. Choćby przy Summertime Tria Tsuyoshi Yamamoto. Jak to u Japończyków, realizacja jest znakomita, granie doskonałe, a żywiołowo reagująca publiczność dopełnia całość. Krążek odkryłem niedawno, więc na żadnym z najlepszych SET-ów nie miałem go okazji jeszcze słuchać. Po kilku odsłuchach na Boulderze nie bardzo mogę sobie wyobrazić, co te topowe lampy mogłyby zrobić jeszcze lepiej. Pewnie gdy w końcu trafi się okazja, okaże się, że jednak coś tam da się pokazać jeszcze lepiej (zawsze się da), ale na ten moment wersja 865-tki jest dla mnie do pobicia. Namacalność, atmosfera, akustyka, realistycznie renderowane instrumenty, płynność i organiczność brzmienia każdego z nich z osobna i wszystkich razem współtworzących pewną całość, reakcje doskonale bawiącej się publiczności także pokazanej w wyjątkowo realistyczny sposób – wszystko to przekładało się na nowy (dla mnie w przypadku tego krążka) poziom zaangażowania. Po prostu bajka. W czasie moich odsłuchów nie zabrakło i wokali wszelakich. Była oczywiście cudowna Leontyna Price w roli Carmen – z Boulderem wyjątkowo ognista cyganka o charakterystycznym, głębokim głosie. Rozmach orkiestry, ogromna scena, precyzja lokalizacji krążących po scenie śpiewaków i chórów, wielowarstwowość orkiestry i doskonała kontrola nad każdym aspektem muzyki Bizeta sprawiały, że doskonale mi znany spektakl odkrył przede mną kilka nowych detali, zwykle gubionych gdzieś w ogromie nie aż tak precyzyjnie podanych informacji. Była również nostalgiczna, delikatna, pięknie śpiewająca Eva Cassidy, ale i charyzmatyczna Janis Joplin, przy której mimowolnie podkręcałem głośność, bo kto inny potrafi tak śpiewać tak, jak ona? Czadu dali Marek Dyjak i Brian Johnson (nie razem, oczywiście, choć może i szkoda) i z takimi, zachrypniętymi, mocnymi głosami Boulder poradził sobie doskonale niezależnie od tego, czy towarzyszył im kwartet akustyczny, czy weterani rock'n'rolla. Swoją drogą przy krążku AC/DC pokrętło głośności powędrowało bardzo daleko, ale testowana integra nawet się nie zająknęła. Zagrała to w wybitnie energetyczny, uporządkowany i, jak dalece pozwalało na to nagranie, czysty sposób. Podsumowanie „Budżetowy” wzmacniacz Bouldera zaczyna granie mniej więcej tam, gdzie wiele innych marek, nawet ze swoimi najdroższymi urządzeniami, nie potrafi pomimo wieloletnich starań doskoczyć. Określenie „high end” jest dziś często nadużywane, ale jeśli już jakieś urządzenie naprawdę na nie zasługuje to właśnie wzmacniacz zintegrowany 865 amerykańskiej marki. Zbudowany jak czołg, świetnie wyglądający, prosty w obsłudze oferuje fantastyczne brzmienie nie narzucając jednocześnie własnego charakteru. Inaczej brzmiał z moimi kolumnami Ubiq Audio, a inaczej z GrandiNote. W obu przypadkach cechami wspólnymi były: wyrafinowanie, świetne różnicowanie, gładkość, płynność, spójność muzykalność i ekspresyjność brzmienia. Gdy natomiast zachodziła taka potrzeba dźwięk stawał się potężny, energetyczny, szybki, zwarty, sprężysty – po prostu dokładnie takie jak trzeba. Słabsze strony? Poza faktem, że to nie jest urządzenie na moją kieszeń, nie stwierdziłem, bo brak wejść RCA, czy gniazda głośnikowe akceptujące wyłącznie widełki to oznaki bezkompromisowości konstruktorów, a nie wady tej integry. Jeszcze miesiąc temu sprawa była prosta – na pytanie pt.: „masz nieograniczoną ilość pieniędzy, jaki system kupujesz?” odpowiadałem, że kupuję dwa, jeden od Kondo a drugi kompletny od Tenor Audio i mogłem się jedynie zastanawiać co do wyboru kolumn dla każdego z nich. Pozycja japońskiej marki jest niezagrożona, ale jeśli TAK gra urządzenie otwierające ofertę Bouldera, to co robią te ze szczytu oferty? Strach się bać :) Boulder 865 to supersolidnie wykonany i wyglądający wzmacniacz zintegrowany. Można powiedzieć, że wygląda poważniej niż waży, bo jak na kawał urządzenia, którym jest, niewiele ponad 20 kg wagi to raczej niewiele. Znakomicie spasowaną i wykończoną obudowę wykonano z aluminium i ustawiono na czterech nóżkach. Zamiast charakterystycznych masywnych, fantastycznie wykonanych radiatorów rodem z droższych modeli tu boki wzmacniacza zakryte są eleganckimi, metalowymi siateczkami, pod którymi ukryto radiatory, tyle, że pewnie nie tak świetnie wykonane jak w droższych urządzeniach. Wygląda to naprawdę ciekawie i po prostu dobrze. Przód i tył Gruba płyta frontowa o ściętych krawędziach (górnej i dolnej) została wizualnie, niesymetrycznie podzielona na cztery części. W największej, nieco cofniętej w stosunku do pozostałych, umieszczono czytelny wyświetlacz oraz okienko z odbiornikiem zdalnego sterowania. Na wyświetlaczu w trakcie grania zobaczymy nazwę wejścia oraz aktualny poziom głośności. Standardowo kolejne wejścia oznaczane są po prostu numerami – input 1, input 2, itd., ale producent dał użytkownikowi możliwość wprowadzenia własnych nazw. Dodatkowo dla każdego można zaprogramować początkowy poziom głośności, dokonać kalibracji sygnału wejściowego oraz ustawić balans między kanałami. Każde z wejść można ustawić w tzw. „theater mode”, co może być przydatne w systemach wielokanałowych, gdy użytkownik chce ominąć regulację głośności wzmacniacza i przekazać ją zewnętrznemu procesorowi. Z tyłu wzmacniacza oprócz czterech wejść symetrycznych umieszczono również jedno takie wyjście. W menu urządzenia wybieramy czy trafi do niego sygnał o stałej, czy o regulowanej wartości. W drugim segmencie frontu umieszczono niezbyt duże pokrętło wpuszczone w front, a co za tym idzie niewiele z niego wystające, osiem metalowych przycisków i diodę zasilania. Gałką precyzyjnie regulujemy głośność w krokach co 0,5 dB w zakresie od -100 do 0 dB. Cztery guziki umożliwiają bezpośredni wybór jednego ze zbalansowanych wejść. Mamy też włącznik urządzenia oraz obsługę funkcji „mute”. Ostatnie dwa przyciski działają w połączeniu z pokrętłem – pozwalają wybrać jasność wyświetlacza (cztery ustawienia: 25, 50, 75 i 100%) acz nie ma opcji jego całkowitego wyłączenia oraz wyregulować balans między kanałami. Oprócz wspomnianych czterech wejść zbalansowanych na tylnej ściance znajdziemy także jedno wyjście. W zależności od sposobu jego wykorzystania użytkownik może wybrać czy będzie na nie podawany stały (dla zewnętrznego procesora dźwięku bądź takiego, czy innego urządzenia nagrywającego), czy regulowany poziom sygnału (np. dla subwoofera bądź dodatkowej końcówki mocy). Z tyłu oprócz wspomnianych już pięciu par gniazd XLR umieszczono bardzo solidne gniazda głośnikowe wyposażone w duże, a co za tym idzie wygodne w użytkowaniu, nakrętki motylkowe akceptujące wyłącznie kable zakończone widełkami – banany nie wchodzą w grę. Poniżej znajdziemy jeszcze zestaw gniazd do komunikacji z innymi urządzeniami tego producenta (Boulderlink) plus przełącznik „Master/Slave”, który ustawiamy w zależności od roli danego urządzenia w systemie. Obok gniazda zasilającego umieszczono główny włącznik urządzenia. Większość funkcji można obsługiwać za pomocą solidnego, metalowego pilota zdalnego sterowania o fikuśnym kształcie. Środek Amerykański producent dba o firmowe sekrety, więc większość co istotniejszych elementów układu tego wzmacniacza jest ukryta przed ciekawskimi oczami. To, co widać po zdjęciu pokrywy radiatorów) to bardzo staranny, powierzchniowy montaż elementów wysokiej klasy i duży, ekranowany transformator toroidalny. Zaraz za wejściami w ekranowanej puszce zamknięto bufor wejściowy, a i tranzystory zostały ukryte – przykręcono je do radiatorów i dociśnięto metalowymi sztabkami. Za regulację głośności odpowiada drabinka rezystorowa, a sekcja przedwzmacniacza sterowana jest za pomocą mikroprocesor. Wzmacniacz wyposażono w układy zabezpieczające m.in. przed przegrzaniem, acz w czasie testu 865-tka robiła się u mnie najwyższej lekko ciepła. Dane techniczne (wg producenta) Moc wyjściowa: 150 W/8 i 4 Ω Dystrybucja w Polsce ul. Skrzetuskiego 42 02-726 Warszawa | Polska soundclub.pl |
- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa - Końcówka mocy Modwright KWA100SE - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100 - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11 - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator |
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM) - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC - Kolumny: Bastanis Matterhorn - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr - Słuchawki: Audeze LCD3 - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako - Przewód głośnikowy - LessLoss Anchorwave - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3 |
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R) - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity