pl | en

Gramofon

 

TechDAS
AIR FORCE ONE

Producent: Stella Inc.
Cena: 284 000 zł (podstawa, bez ramienia)

Kontakt: 51-10 Nakamarucho | Itabashi-ku | Tokyo
173-0026 | JAPAN

e-mail: e-info@stella-inc.com

www.techdas.jp

MADE IN JAPAN

Produkt dostarczyła firma: RCM


apoński magazyn „Stereo Sound”, wydawany od ponad 40 lat, liczący 520 stron w formacie A5 kwartalnik (mowa o numerze 189 z zimy 2014) uznawany jest w kraju samurajów i Sony za wyrocznię. Ostateczną i niepodlegającą interpretacji. Język, w jakim jest spisywany wciąż nastręcza mi pewne trudności (choć znam już z pięć słów), czytałem jednak wiele zamieszczanych tam testów w tłumaczeniu na język angielski. Przygotowywaniem takich „ściąg” zajmują się przedstawiciele (agenci) tamtejszych firm.
Testy te nie przypominają niczego, co znamy z europejskich i amerykańskich pism audio. Najważniejsze produkty omawiane są w danym numerze kilkakrotnie, w różnych działach. Główna prezentacja jest zapisem rozmowy prowadzonej w redakcji przez wszystkich dziennikarzy „Stereo Sound”, bazujących na sesjach odsłuchowych przeprowadzonych w studio redakcji lub u siebie w domu. W sesjach tych uczestniczą dwie osoby na raz, siedząc jeden za drugim, zmieniając się z kolejnymi grupami. Każdy produkt ma wyznaczonego „prowadzącego”. I dopiero z takiej rozmowy wypływają wnioski wypunktowywane w różnych kolejnych opisach, głównie technicznych.
Magazyn, o którym mowa to pismo audio w wydaniu ekstremalnym. Jeśli uważacie, że „Stereophile” i „The Absolute Sound” są high-endowe, to japoński magazyn sytuowałby się w stratosferze, nawet określenie top high-end nie do końca by przystawało do tego, co jest w nim opisywane. Zdarzają się w nim oczywiście stosunkowo niedrogie urządzenia, ale są to raczej „zdarzenia” niż „obecność”. A tym, co przyciąga do niego czytelników są urządzenia z czołówki.
Tym bardziej, że mają w czym wybierać – trafia do nich crème de la crème świata audio. Gwarantują to japońscy dystrybutorzy, a jednocześnie reklamodawcy pisma. Od lat jednym z większych jest zaś firma Stella Inc., w której portfolio znajdziemy takie marki, jak: Constellation, Devialet, Einstein, Brinkmann, Vivid Audio, Tidal, Wilson Benesch, HRS, Argento i TechDAS. Ta ostatnia jest szczególnie ciekawa, ponieważ jest marką założoną i prowadzoną przez Stella Inc., w ramach której powstał najlepszy, wierzę w to mocno, gramofon na świecie.


Nazwa TechDAS jeszcze rok temu była dla znakomitej większości nie-Japończyków kompletnie nieznana. Bardzo „techniczna”, „kanciasta”, łączyła się od razu z nazwą z kolei znaną chyba każdemu – Air Force One. Oznaczenie samolotu prezydenta USA posłużyło do nazwania gramofonu, mającego stać się „pierwszym pośród pierwszych”. Ambitne założenie, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że był to pierwszy produkt tego typu w TechDAS, pierwszy produkt w ogóle. A jest przecież tak, że trzeba zapłacić frycowe, zanim dojdzie się do poziomu, w którym zaczynają się liczyć nie tylko umiejętności i wiedza, ale i doświadczenie, zamieniająca sprzęt audio w coś więcej niż worek elektroniki i pudło blach. Jak mówi pan Jeff Rowland „całe lata zajmuje zrozumienie złożonych zależności pomiędzy elementami składowymi i efektem końcowym. Projektowanie audio jest formą sztuki w której dojście do mistrzostwa zajmuje całe życie. Nie ma w nim dróg na skróty.” – To prawda (święta).
Obawy związane z AFO rozwiewają się, kiedy spojrzymy za zasłonę i ujrzymy tego, który tam siedzi, dłubiąc, lutując i skręcając. Pochylona nad stołem postać to Hideaki Nishikawa. Hideaki-san rozpoczął swoją karierę zawodową, dołączając w 1966 roku do firmy Stax, gdzie przepracował dziesięć lat, projektując słuchawki elektrostatyczne. W kolejnych firmach, które miały szczęście go gościć, projektował ramiona gramofonowe – najbardziej dumny jest z Black Widow, które zaprojektował dla firmy Infinity. I wreszcie trafił do Micro-Seiki od razu jako Technical Department Manager, czyli szef działu technicznego. Zaraz potem objął funkcję Sound Business Director, był więc człowiekiem odpowiedzialnym za kształtowanie dźwięku produktów tej japońskiej firmy. Podsumowując dla magazynu „Hi-Fi News & Record Review” 12 lat, jakie tam spędził powiedział, że najbardziej dumny jest z gramofonu SX-8000II, z powietrzną poduszką pod talerzem i systemem w którym płyta była przysysana do talerza przez podciśnienie (Ken Kessler, TechDAS Air Force One, „Hi-Fi News & Record Review”, June 2013, s. 25). W Air Force One połączył wszystkie najlepsze rozwiązania z tego modelu, stosując do ich aplikacji nowoczesną technologię obróbki materiałów i właściwie niczym nieograniczony budżet na badania. Właściciele firmy Stella chcieli „tylko”, aby przygotował swój najlepszy gramofon.

Micro-Seiki to firma-legenda, mająca status „kultowej”. Istnieją jej fankluby, prowadzone są, poświęcone wyłącznie jej, strony internetowe, jak np. holenderska (w j. angielskim) www.micro-seiki.nl. Droższe gramofony tej marki bardzo rzadko pojawiają się na rynku wtórnym, a jeśli tak, to osiągają kosmiczne ceny. Air Force One też nie jest tani. Patrząc na jego budowę nietrudno jednak zrozumieć dlaczego. To nie jest produkt „audiofilski”, apelujący do nas wyłącznie renomą marki (ta jest nowa), ani też rozwiązaniami o trudnych do wymówienia nazwach, których próżno szukać w materiałach naukowych (bo ich nie ma, a nazwy to PR-owa sztuczka). Jego jakość gwarantowana jest przez osobę pana Nishikawy, a zastosowane rozwiązania to solidna, choć klasy hi-tech, inżynieria.

Przystępując do tego projektu założono następujące kryteria:

  • eliminację wszystkich niechcianych wibracji i rezonansów,
  • absolutną precyzję oraz koncentryczność obrotów,
  • maksymalnie cichą pracę,
  • odporność na zewnętrzne wibracje,
  • łatwość w montażu różnego typu ramion,
  • łatwą i przyjemną obsługę,
  • możliwość wyboru materiału, z jakiego wykonany został talerz,
  • cichą pracę pompy powietrza.
Można by powiedzieć, że to nie są założenia, a lista pobożnych życzeń, coś w rodzaju „chciałabym, aby na świecie zapanował pokój” wygłaszanego przez kandydatki (co do jednej) na Miss World, Universum i Gwiezdnego Imperium. W tym przypadku szanse na to, aby każdy z tych podpunktów znalazł szczęśliwy finał były jednak znacznie większe niż gdzie indziej.

Air Force One to gramofon masowy, ważący 79 kg, do czego należy dodać wagę zasilacza, filtra powietrza i pompy. Jego talerz waży od 21,5 kg do 29 kg (w zależności od wybranych elementów) i składa się z kilku warstw, z których górna część (dolna jest ze stali niemagnetycznej) jest wymienna. Możemy wybrać albo stosowaną w lotnictwie odmianę duraluminium A7075, która ma dawać najbardziej neutralny dźwięk, albo niemagnetyczną stal SUS316L, mającą brzmieć mocniej na basie lub talerz z metakrylanu, mającego brzmieć miękko. W teście znalazło się duraluminium. Talerz zawieszony jest na cieniutkim filmie powietrza – odległość od niego i szklanego dna wynosi zaledwie 0,06 mm. Powietrzna poduszka to znak rozpoznawczy topowych gramofonów Micro-Seiki, które tutaj znalazło swoje logiczne rozwinięcie. Powietrze doprowadzane jest z zewnętrznej pompy, znajdującej się w tej samej obudowie, co dwa, 50-watowe zasilacze (dla każdej fazy osobny) silnika AC. Zasilacze sterowane są układem mikrokontrolera i generatora kwarcowego. System sterujący został zapożyczony wprost z zasilacza sztucznego serca, który można znaleźć w topowych szpitalach. Silnik zamknięto w bardzo ciężkim odlewie, odseparowanym od głównej bryły i stojącym na osobnych nóżkach. Moment obrotowy przenoszony jest za pomocą płaskiego (4 mm) paska z polerowanego poliuretanu – materiału, który się nie rozciąga. W pewnej mierze przypomina to napęd strunowy.

SETUP

Przygotowanie gramofonu do pracy wymaga doświadczenia i krzepy. AFO stanął u mnie na górnych pólkach stolika Finite Elemente Pagode Edition. Można do niego dokupić platformę antywibracyjną firmy HRS (Harmonic Resolution Systems), wykonaną pod to konkretne obciążenie, z wyfrezowanymi miejscami na wszystkie nóżki. HRS to firma, której produkty Stella dystrybuuje w Japonii. Po ustawieniu podstawy, nałożeniu, za pomocą sprytnych, wkręcanych rączek, talerza, należy napompować nóżki. Dwie są z lewego boku, od strony silnika, a trzecia z prawego boku. Pneumatyczne odsprzężenie przypomina to, co daje platforma Acoustic Revive RAF-48H, tyle że rezonans stóp obliczony jest na to konkretne obciążenie. Do napompowania służy świetna pompka – muszę sobie taką kupić do moich RAF-ów. Kolejnym krokiem jest wypoziomowanie gramofonu i ustalenie odległości od modułu silnika. I dopiero wtedy nakłada się pasek. O tym, jak ważny to element świadczy dość długa procedura, którą uruchamia się przed pierwszym odsłuchem. Jest automatyczna – my naciskamy tylko guzik – i polega na sprawdzaniu przez układ napędowy naciągu paska. Jeśli jest nieprawidłowy, wówczas trzeba przesunąć nieco moduł silnika i powtórzyć operację sprawdzającą. Kiedy gramofon zakomunikuje, że wszystko jest w porządku, można przystąpić do odsłuchów.

Jak wspominałem, pompa nie tylko tłoczy powietrze pod talerz, ale również wytwarza podciśnienie pod płytą, łącząc ją w ten sposób z talerzem. W AFO rozwiązano to „totalnie”, bo krążek zassany jest całą powierzchnią, nie tylko pod wyklejką na środku. Stukając w czarną powierzchnię płyty w dowolnym jej miejscu czujemy się tak, jakbyśmy stukali w kamień. Nakładamy więc płytę, na nią krążek „dociskowy”, naciskamy guzik „Suction”, następnie guzik z wybraną prędkością obrotową i opuszczamy ramię z igłą. „Dociskowy” opatrzyłem cudzysłowem, ponieważ nie musi niczego dociskać – służy jedynie do ustalenia częstotliwości rezonansowej głównego łożyska. Prędkość obrotowa ustalana jest w dość długim procesie – układ sterujący silnikiem najpierw go powoli rozpędza do nieco wyższej prędkości niż założona, po czym powoli ją redukuje, aż osiągnie założoną wartość. To nie jest więc gramofon „wystawowy”. Chociaż… Ponieważ chciałem wykorzystać obecność gramofonu do maksimum, opracowałem sobie system szybkiej zmiany płyt – nie ruszałem obrotów, a tylko przycisk pompy, zmieniając płytę „w locie”. Nie miałem z tym najmniejszego problemu, a obroty nigdy się przez to nie zmieniły. Wskazania i komunikaty pokazywane są na niewielkim wyświetlaczu dot-matrix.

TechDAS ma w swojej ofercie wkładkę gramofonową, jednak od niedawna i w czasie testu nie było do niej dostępu. Nie ma jednak ramienia gramofonowego (na razie). W teście przeprowadzonym w magazynie „Hi-Fi News & Record Review” gramofon uzbrojony był w dwa ramiona: Continuum Cobra z wkładką Koetsu Blue Onyx MC oraz EAT E-Go z Koetsu Gold Onyx (choć na zdjęciach w piśmie ukazane są inne ramiona – jedno lub dwa, najwyraźniej więc zdjęcia zostały dostarczone przez dystrybutora). Obydwa ramiona zamontowane były równocześnie – dostępna jest opcjonalna podstawa drugiego ramienia. Polski dystrybutor TechDAS, firma RCM, ma w swojej ofercie ramiona SME i wkładki Dynavectora. Odsłuch przeprowadzony więc został z parą, którą znam z kilku innych gramofonów: ramieniem SME Series V z okablowaniem MCS150 (16 900 zł) oraz wkładką Dynavector DV XV-1t (29 900 zł).

Nagrania użyte w teście (wybór)



  • Meditation – Mischa Maisky / Pavel Gililov, Deutsche Grammophon/Clearaudio LP 477 7637, 180 g LP (1990/2008).
  • Thorens. 125th Anniversary LP, Thorens ATD 125, 3 x 180 g LP (2008).
  • 2 Plus 1, Teatr na drodze, Polskie Nagrania Muza SX 1574, LP (1978).
  • Bajm, Chroń mnie, Wifon LP086, LP (1986).
  • Brendan Perry, Ark, The End Records | Cooking Vinyl | Vinyl 180 VIN180LP040, 2 x 180 g LP (2011).
  • Clifford Brown and Max Roach, Study In Brown, EmArcy Records/Universal Music Japan UCJU-9072, 200 g LP (1955/2007).
  • Depeche Mode, Leave in Silence, Mute Records 12 BONG 1, maxi SP (1982).
  • Falla, The Three Cornered Hat, Decca/Esoteric ESLP-10003, “Master Sound Works. Limited Edition”, 200 g LP (1961/2008).
  • Frank Sinatra, This is Sinatra!, Capitol Records T768, LP (1956).
  • Kraftwerk, Autobahn, Philips 6305 231, LP (1974).
  • Krzysztof Komeda, Dance of The Vampires, Seriés Aphōnos SA04, 180 g LP (2013).
  • Maria Peszek, Jezus Maria Peszek, Mystic Production MYSTLP 014, 180 g LP (2013).
  • OMD, English Electric, BMG | 100% Records 38007923, 180 g LP (2013).
  • Orchestral Manœuvers In The Dark, Architecture & Morality, Dindisc 204 016-320, LP (1981).
  • Skaldowie, Podróż Magiczna, Kameleon Records KAMPLP 2, “Limited edition blue wax”, 180 g LP (2013).
  • Skaldowie, The 70s Progressive German Recordings, Kameleon Records KAMPLP 3, “Limited edition”, 180 g LP (2013).
Japońskie wersje płyt dostępne na


Niezależnie od tego, jak bardzo chciałem uniknąć wartościowania już na początku odsłuchowej części testu, zawsze kończyło się tym samym. Opis dźwięku zaczynałem kilka razy i za każdym razem w drugim, trzecim zdaniu wyrywało mi się coś, co jednoznacznie ukazywało mój stosunek do gramofonu Air Force One. Przestałem z tym walczyć, kiedy doszło do mnie, że niepotrzebnie się spinam – wiedząc ile trzeba pieniędzy za niego wyłożyć, znając jego budowę, zdając sobie sprawę czyim jest „dzieckiem”, można się spodziewać konkretnych rezultatów i moja opinia nic w tym nie zmieni. Urządzenia audio nie powstają bowiem w próżni, są wynikiem kombinacji wiedzy, doświadczenia i artyzmu w rękach danego konstruktora, środków finansowych, dostępu do potrzebnych technologii, a także wytrwałości w dążeniu do celu. I żadna recenzja, nawet najlepsza, tego nie zmieni.

Wciąż jednak, nawet mając świadomość tego wszystkiego, trudno się przygotować na to, co przynosi japońska Mechagodzilla. Z podobną sytuacją miałem do czynienia podczas odsłuchu systemu cyfrowego dCS Vivaldi (czytaj TUTAJ) i magnetofonu Studer A807-0.75 VUK (czytaj TUTAJ), na którym odtwarzaliśmy analogowe kopie taśm-matek. Air Force One jest trzecim wierzchołkiem trójkąta równobocznego, opisującego możliwości tego, co technologia audio ma dziś do zaoferowania. Podobnie jak dCS i Studer to jest top topów.
Jak mówię – to było do przewidzenia. Nie miałem jednak pojęcia, że tak mocno mnie to spotkanie rozstroi. Od bardzo dawna nie miałem do czynienia z gramofonem, który byłby tak bardzo wyróżniającym się projektem i którego dźwięk tak bardzo nie nadawał się do klasycznej analizy. Jego dźwięk można oczywiście opisać, a nawet ocenić. Tyle, że jego odsłuch otwiera w głowie nowe kanały, o których nie zdawaliśmy sobie sprawy i dlatego punkt odniesienia znajduje się w dole, na wszystko, co do tej pory słyszeliśmy patrzymy z góry. Jest to więc jednocześnie sytuacja graniczna, w której poruszam się trochę po omacku, szukając właściwych określeń, porównań i wypróbowując nowe.

Powiedzieć, że to fenomenalny, zupełnie nadzwyczajny dźwięk to trywializm. Tak jest i nie ma się co tym podniecać. Ważniejsze jest bowiem to, JAK ten dźwięk jest najlepszy – właśnie nie „o ile”, „w jakich aspektach”, a JAK opisuje dźwięk z płyt, JAK renderuje wydarzenie, które miało miejsce przed mikrofonami, JAK je interpretuje. Bo to, że robi to po swojemu, czyli poddaje sygnał zapisany w rowkach czarnej płyty swoistej adaptacji nie ma żadnych wątpliwości. AFO pokazuje dźwięk lepszy niż w rzeczywistości. To nie pomyłka, ani przejęzyczenie – słyszałem coś takiego już kilka razy, ale zawsze w studiu nagraniowym, w którym właśnie rejestrowany był jakiś materiał – czy to ze studia, czy z sali koncertowej. Umiejętny dobór i ustawienie mikrofonów, dobrze przygotowany mastering dają możliwość wykreowania przed słuchaczem zespołu zdarzeń, jakiego w naturze właściwie nie ma. Dzieje się to przez adaptację tego, co przed mikrofonami w taki sposób, aby jak najlepiej zaprezentować przekaz pozbawiony aspektu wzrokowego, czyli gdzieś 90% tego, co normalnie ze świata odbieramy, skalując go jednocześnie do wymiarów pomieszczenia odsłuchowego, które z salą koncertową nie ma nic wspólnego. To sztuka i dlatego najlepsze odtwarzane w domu płyty brzmią spektakularne, a niektóre to zwykłe śmieci.

AFO ukazuje muzykę w jednym podejściu. Nie mamy czasu na analizę. Nie dlatego, że dany utwór się gdzieś spieszy, że jakaś tam „dynamika”, „szybkość” czy inne, w tym przypadku bezwartościowe określenia. To trochę tak, jak z koncertem na żywo. Siadamy przed kolumnami lub zakładamy słuchawki (w moim przypadku to 50/50) i nie analizujemy dźwięku, a elementy muzyczne i pozamuzyczne. Na koncercie omiatamy wzrokiem salę, szukając znajomych, z ciekawością przyglądając się przy okazji wszystkim wokół. Przy japońskim gramofonie omiatamy przekaz, szukając podobieństw do tego, co w nas siedzi, szukamy emocji, które znamy, otwarci jednocześnie na nowe przeżycia.
Każda płyta to bowiem osobny rozdział, ograniczony początkiem i końcem płyty, z interludium przy zmianie stron. Momentalnie rozpoznajemy, czy dany materiał jest dla nas, czy nie; mając doświadczenie i śmiałość, to od razu go oceniamy - jeśli okazuje się nie spełniać minimum tego, czego się spodziewaliśmy, zapominamy o nim (bez żalu). Miałem tak z kilkoma płytami, do których już nie wrócę. Nigdy przedtem wartość materiału nie była dla mnie równie jasna. Jakość dźwięku również, ale to akurat przy odsłuchach na tym gramofonie nie jest na osi zainteresowania. Wchodzimy w świat zaklęty w materiale jak dziecko – bez oczekiwań, otwarci na niespodzianki.

Ale w końcu i tak dochodzimy do formy tego przekazu, ostatecznie jesteśmy audiofilami. Nawet wówczas treść, tj. próba oddania tego, co zostało zarejestrowane i poddane późniejszej obróbce pozostaje na pierwszym miejscu. Ale nabiera innego znaczenia przez to, jak gramofon pana Nishikawy wypełnia luki między nagraniem i muzyką. Bo tak rozumiem to, co się dzieje, kiedy pozwolimy mu działać.
Dźwięk gramofonu jest niebywale głęboki. To rzecz, która wytrąca z równowagi, bo nie ma do czego jej porównać. Każde poślednie wykonanie (brzmienie na żywo), pomimo słabszego miejsca na widowni, nieciekawej akustyki pozwalają skomunikować się z wykonawcą. Przeżywanie tego momentu jest jednak wadliwe, nie do końca satysfakcjonujące. Często po prostu odstręczające. Jedynie najlepsze doświadczenia z instrumentami grającymi na żywo, tj. z topowym instrumentem, topowym wykonawcą w topowej akustyce dają coś podobnego, co z AFO dostajemy z dowolną płytą. Powtarzam: dowolną. Jeszcze do tego wrócę.

Tak więc: głębia. Ken Kessler w recenzji, którą już przywoływałem, mówi że to dla niego najlepsze zbliżenie do tego, jak gra magnetofon szpulowy. Powiedziałbym nawet więcej: większość magnetofonów tak nie gra. Bo mają słabą elektronikę, są rozregulowane, taśma jest miernej jakości. Choć wydawałoby się, że taśma-matka powinna być wzorcem, to jest coś w sposobie przygotowania winylu, a potem jego odtworzeniu, co powoduje, że przekaz jest lepiej skrojony pod kątem odsłuchów domu.
Każdy, kto miał do czynienia z magnetofonem szpulowym i oryginałami wie, że to zupełnie inny dźwięk niż ten, do którego się w audio przyzwyczailiśmy. Pod pewnymi względami, tak mi się wydaje, gorszy. Scena dźwiękowa jest tam bowiem właściwie nieobecna, a przynajmniej w takim rozumieniu, jakie mamy. Jest płaska. Gramofon uplastycznia ją, celowo uwypukla pewne elementy, a inne przesuwa w głąb, dając właśnie to – „scenę dźwiękową”. Można by więc powiedzieć: sztucznie, gdyby nie była to „sztuczność” podobna do dzieła sztuki, o którym nikt nie mówi „sztuczne” przedstawienie, a „autorskie”. Często bardziej przejmujące niż obiektywne.
Japoński gramofon w pewnej mierze pokazuje przestrzeń jak magnetofon. Selektywność dowolnego innego urządzenia, czy to cyfry, czy gramofonu, wydaje się nieporównywalnie wyższa – tylko dwa razy słyszałem coś, co pokazuje, jak wielka, jak nieodwracalna to manipulacja – odsłuch na Studerze (taśma) i dCS-się (cyfra). AFO robi to chyba nawet lepiej. Bo daje plastykę, na jaką czekamy, a przy tym nie wyodrębnia poszczególnych planów, a nawet brył. A jednak dźwięk jest niewiarygodnie głęboki, a bryły tak naturalne, tak „obecne”, że zaczynamy się nerwowo śmiać, nie wierząc, że tyle lat żyliśmy w zwiedzeniu. Ale tak właśnie jest, kiedy po raz pierwszy słyszymy coś wyraźnie lepszego od naszego poprzedniego doświadczenia. Tak dojrzewamy.


Po drugie: masywność. W tym – dobrze reprodukowany bas, co daje fundament pod cały dźwięk. Nie ma góry bez dołu, nie ma głosów bez porządku na dolnym skraju. Duża część gramofonów robi to bardzo dobrze – jak drogie SME, AVIDy, najdroższe Transrotory. Także parę systemów cyfrowych, z dCS-em, Ancient Audio i CEC-em na czele mają w tej mierze coś do powiedzenia. Bas w przekazie, o którym w tym teście mowa jest czymś zupełnie innym. Głębszy niż cokolwiek innego, lepiej zdefiniowany, jest też najbardziej miękki ze wszystkich przywołanych źródeł. Dążenie do wysokiej rozdzielczości, dynamiki i definicji odbywa się różnymi drogami – szlifując różne elementy. Tutaj nie słychać, żeby cokolwiek było szlifowane – dostajemy spójną, gotową całość, w której trudno dopatrzeć się czegokolwiek, bo jest częścią muzyki.
I po trzecie: różnicowanie. Do odtworzenia muzyki na wysokim poziomie potrzebna jest rozdzielczość (im większa, tym lepiej) i selektywność (w dokładnie odmierzonych proporcjach). Ale, najwyraźniej, da się to zrobić jeszcze inaczej. Albo tak, że nie da się mówić o „rozdzielczości” i „selektywności” znanych skądinąd. Tutaj muzyka po prostu płynie. Bryły się formują, plany występują. Różnicowanie jest czymś „pod” warstwą realizacji.

Złożenie tych trzech elementów daje dźwięk głęboki, pełny, masywny, w którym nie ma czasu na rozważania barwy, góry, twardości. Wysokie tony mogłyby być opisane jako miodne i delikatne, gdyby nie fakt, że ich energia jest ogromna, a wejście w nagranie niebywałe. A jednak mechaniczny aspekt reprodukcji, czyli to, co tak naprawdę w testach opisujemy, ukrywa się za muzyką i jej realizacją.
Tego, że dobrze nagrane płyty zagrają dobrze spodziewałem się. I nawet jeśli zaskoczyło mnie to, co usłyszałem, to mieściło się to w moim „horyzoncie zdarzeń”. Przeskok w jakości dźwięku płyt skazanych z góry na drugą ligę (chodzi wyłącznie o brzmienie) była jednak szokująca. Mówię to na zimno, staram się nie przesadzać i uniknąć emocjonalnego bełkotu – to, co usłyszałem ze starych, polskich płyt otworzyło mi oczy na rzeczy, o których nie miałem pojęcia. Okazało się, że nagrywający płytę Chroń mnie grupy Bajm (przywołuję polskie zespoły, ponieważ nie mieliśmy w kraju nad Wisłą szczęścia do dobrej jakości winyli) człowiek zrobił to bezbłędnie. Że głębia i masywność, trójwymiarowość zdarzeń z krążka Teatr na drodze grupy 2 Plus 1 jest nie do podrobienia. Warunki „brzegowe” były klarowne. To, czego się w nagraniu zrobić nie dało, to co limitował słabej jakości winyl, studio nagraniowe, taśma było jasne. Podobnie zresztą, jak i na płytach z dźwiękiem gorszej jakości. Każda z nich zagrała na miarę swoich możliwości i jeśli tylko była to muzyka, którą lubię – akceptowałem ten stan rzeczy bez zastrzeżeń, gładko przechodząc nad nim do porządku dziennego. Jeśli zdarzyło się coś dobrego, jak na przykład na dwóch, niepublikowanych do tej pory na LP płytach Skaldów z ich psychodelicznego okresu, było to bonusem, nie przekreślało poprzednich wysłuchań.

AAA | DAA | DDA
Czy to ciągle „analog”?


Jakość nagrania i tłoczenia są więc z tym gramofonem możliwe do oceny z niedostępną do tej pory pewnością. Żadnych „chyba”, „ale”, „jak myślę” – było biblijne „tak tak, nie nie”. Myślę, że dzięki temu raz na zawsze ustaliłem w swojej głowie wartościowanie, podstawę do opisu i ocenę, jeśli chodzi o źródło sygnału wykorzystanego do tłoczenia.
Jak wiadomo, na płycie winylowej zapisany jest sygnał analogowy. Zanim jednak nacięty zostanie acetat, z którego powstaje potem matryca do tłoczenia krążków, sygnał może mieć różną postać – może być analogowy lub cyfrowy. W tym ostatnim przypadku przed urządzeniem do nacinania musi być przekonwertowany na analogowy. Przed rokiem 1980 materiał dla wszystkich płyt (poza absolutnymi wyjątkami) był od początku do końca analogowy. Analogowy magnetofon, analogowy stół mikserski i urządzenia towarzyszące. We wprowadzonym w 1984 roku systemie SPARS (Society of Professional Audio Recording Services), stosowanym na potrzeby CD, płyty tego typu nosiłyby oznaczenie AAA. Potem zaczęło się robić dziwnie. Do studiów zaczęto wstawiać rejestratory cyfrowe, z których sygnał był zaraz za nimi konwertowany na analogowy, a następnie miksowany w domenie analogowej. Kod SPARS dla nich wyglądałby tak: DAA (cyfrowe nagranie, analogowa obróbka, analogowy nośnik). Wraz z rozwojem techniki cyfrowej stoły analogowe zaczęły być wypierane przez cyfrowe, a SPARS dla nich wyglądał tak: DDA. Dzisiaj niemal wszystkie płyty nagrywa się właśnie w ten sposób. Jeśli są wydane na CD ich SPARS to: DDD. Możliwa była także sytuacja ADA, w której tylko miksowanie materiału dokonane zostało w domenie cyfrowej. Końcowy rezultat, czyli płyta analogowa, we współczesnych wydaniach jest więc analogowa tylko z nazwy.

Mimo to krążki analogowe z sygnałem zarejestrowanym i zmiksowanym cyfrowo mogą brzmieć lepiej niż płyty CD Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że sygnał do tłoczenia ma postać plików wysokiej rozdzielczości 24/48, 24/96, a nawet 24/192 (box The Doors). Jest też kilka innych przesłanek tego stanu rzeczy, o których innym razem. Kiedy wysłuchałem na Air Force One takich właśnie płyt wiedziałem dokładnie, co technika cyfrowa pchnęła do przodu, a co tym pchnięciem wywróciła.
Płyty zarejestrowane i zmiksowane analogowo brzmią lepiej lub gorzej, łączy je jednak płynność i naturalność. Są ciekawe pod względem faktury dźwięku, bardzo fizjologicznej dynamiki i sposobem kształtowania czoła ataku dźwięku. Winyle, dla których źródłem była taśma cyfrowa brzmią albo nieźle, albo przeraźliwie źle. Te ostatnie nacięte zwykle zostały z mocno skompresowanego materiału przeznaczonego do tłoczenia płyt CD, a więc w postaci 16/44,1 (nie chodzi o kompresję stratną, a o kompresję dynamiki). Dobrze przygotowana płyta LP z materiału cyfrowego gra naprawdę dobrze – raz usłyszana na wysokiej klasy gramofonie, to ona jest preferowana, a nie jej odpowiednik na CD. Z AFO jest jeszcze bardziej przekonywająca. Gramofon ten pokazał, że płyty tego typu, czyli technika nagraniowa, wniosły w wianie lepszą selektywność i wyrazistość (mówię o aspekcie racjonalnym). Jednocześnie jednak – paradoksalnie – wypłaszczyły przekaz i zgasiły jego „żywotność” (mowa o aspekcie emocjonalnym). Niezależnie od rodzaju muzyki, firmy, która płytę przygotowała, cyfrowy rodowód odciskał się piętnem większej martwoty. Nawet z takimi krążkami testowany gramofon pokazywał jednak coś, czego nie zapomnę – traktował to jak poboczną niedogodność, starając się wydobyć z sygnału jak najwięcej muzyki.


Podsumowanie

Od ponad dwóch lat próbuję umówić się na wywiad z jakimś dziennikarzem z Japonii. Rozpoczynając w styczniu 2012 roku cykl wywiadów z dziennikarzami pism audio z całego świata nie miałem pojęcia, że dotarcie do ludzi z Japonii będzie tak trudne (pierwszy wywiad w serii „The Editors” przeprowadzony został ze Srajanem Ebaenem, naczelnym magazynu „6moons.com”, czytaj TUTAJ). Od dwóch lat próbuję się przebić, w czym pomagają mi przyjaciele z Japonii, znajomi przedstawiciele firm z tego kraju, dystrybutorzy. Poproszeni przez nich o wywiad dla mnie dziennikarze grzecznie odmawiają, albo mówią, że „może kiedyś”. W zeszłym roku na wystawie High End 2013 w Monachium przypadkowo wpadłem na pana Takahito Miurę, dziennikarza „Stereo Sound” i nie dałem mu odejść, zanim nie zapewnił mnie o swojej przychylności i o tym, że przemyśli sprawę. Z pełnym szacunkiem, ale wciąż myśli. Stanu tego rzeczy należy szukać w historii Japonii – kraju niechętnego obcym, samowystarczalnego kulturalnie, dla którego rynek wewnętrzny jest najważniejszy. Dziennikarze audio są tam uważani za półbogów i dobrze się w tej roli czują. I nie mają absolutnie żadnej potrzeby „wyjścia” na zewnątrz. Słuchając gramofonu Air Force One doskonale rozumiem dlaczego – mają po prostu świadomość, że pewne rzeczy robią doskonale. Może nie wszystko, bo akurat kolumny kupują zwykle w Europie lub USA, ale większość rzeczy mają rozpracowanych bezbłędnie. Firma TechDAS przygotowała gramofon genialny. Nie „perfekcyjny”, ani „idealny”, bo to słowa graniczne – poza nimi nic już nie ma. A jestem pewien, że wcześniej czy później powstanie coś jeszcze lepszego od AFO. Tyle tylko że tu i teraz niczego takiego nie widzę. Niezależnie od tego, o jakim nośniku i formacie mówimy japoński gramofon gra winyle w taki sposób, że wszystko inne traktuje się jak niesmaczny żart, o którym najchętniej jak najszybciej chciałoby się zapomnieć.

GOLD FINGERPRINT


Nie pamiętam dokładnie, ale było to dobrych kilka lat temu, jak wprowadziliśmy do testów wyróżnienie, wskazujące na szczególną wartość danego produktu. Był to RED Fingerprint, czerwony odcisk palca, symbolizujący dłonie twórcy, które odbiły się tym samym w historii audio.
16 maja 2013 roku przyznaliśmy jednak wyróżnienie szczególne – GOLD Fingerprint. Miało wskazać na człowieka bardziej niż na produkt. Jego odbiorcą był pan Ken Ishiguro, właściciel firmy Acoustic Revive (czytaj TUTAJ).
To dla nas prawdziwy zaszczyt, móc nagrodzić drugim takim znaczkiem w historii „High Fidelity” pana Hideakiego Nishikawę. To człowiek o złotych rękach.

Pan Hideaki Nishikawa przy kilku okazjach mówił, że tworząc Air Force One chciał przygotować możliwe najmniejszy, najbardziej zwarty gramofon. Czytając dane techniczne, przede wszystkim wagę – 79 kg – i wymiary – 600 x 450 – wiedząc, że do tego dochodzą dwie, spore obudowy z zasilaczem, pompą i filtrami, trudno w to uwierzyć. Kiedy jednak gramofon stanął u mnie na stoliku Finite wiedziałem, o co panu Nishikawie chodziło. Jest w jego bryle siła i moc – bez dwóch zdań. Jest jednak niezwykle skupiony i niewysoki. Niesamowicie mi się podoba – zaoblone boki zmniejszają go optycznie na tyle, że nie wygląda na dużo większy niż podstawowe AVIDY, Transrotory, Pro-Jecty, Thorensy.
To gramofon masowy, ale z odsprzęganymi powietrzem stopami oraz talerzem. Nóżki dopompowujemy przez zawory ukryte pod tabliczką na przedniej ściance. Pompa i układ sterujący umieszczone zostały w ładnie wykonanej, aluminiowej obudowie. Pompę włączamy właśnie tam. Można ją wyłączać, jednak pracuje tak cicho, że nie zauważamy jej działania. Druga obudowa, w czarnym kolorze, mieści filtry powietrza. Jest bezobsługowa. Z gramofonem obydwie łączą się czarnymi rurkami.

Obudowę wykonano w postaci sandwicza z trzech warstw:

  • podstawa („Base Chassis”) – czyste aluminium A5052;
  • środek (“Middle Chassis”) – jeszcze mocniejszy materiał, wysokiej klasy duraluminium A7075. Jest ono ściśnięte między dwoma zewnętrznymi warstwami, eliminując w ten sposób rezonanse;
  • góra (“Upper Chassis”) – część widziana od góry. Podobnie jak w przypadku podstawy, tak i tutaj użyto aluminium. Jest ono utwardzane anodowaniem.
Gramofonem sterujemy za pomocą podświetlanych na biało guzików. Na zdjęciach całość wygląda bardziej „plastikowo” i kiczowato. Na żywo to prawdziwa bestia o świetnej linii. Wykończenie wszystkich detali jest wybitne. Ramię montujemy na specjalnym elemencie z aluminium i hebanowego drewna. Dostępne są kształtki dla dowolnego ramienia.

Talerz składa się z dwóch elementów – głównego, ważącego 19 kg ze stali SUS316L i górnego, który można dobrać pod kątem swojego systemu. Może to być odmiana duraluminium A7075 (3,5 kg), niemagnetyczna stal SUS316L (10 kg) lub metakrylan (1,5 kg). Talerz wstawiany jest w wycięcie w obudowie i nasadzany na stalowy trzpień. Na dnie tej komory jest hartowane szkło, w którym wycięto mały otwór na czujnik obrotów. Od góry na talerz nałożono element z pianki zapamiętującej kształt z dwoma uszczelkami – wokół wyklejki na środku płyty i na jej zewnętrznym obrysie. Materiał, z którego wykonany został talerz jest obrabiany cieplnie, czym zwiększa się jego twardość, a obróbkę skrawaniem wykonuje się przy niskich obrotach po to, aby nie namagnetyzować materiału. Od spodu talerz ma wnękę o pojemności 1,1 l, w której znajduje się powietrze wypuszczane pod wysokim ciśnieniem z dysz. Praca mechanizmu jest bezszelestna – nawet podchodząc blisko gramofonu trudno cokolwiek usłyszeć. Potężny synchroniczny silnik AC zamknięto w wytłumianej obudowie, wykonanej tak samo, jak główne chassis.

To high-endowe wykonanie high-endowego produktu – hi-tech w najlepszym wydaniu. Po czymś takim wszystkie inne gramofony wyglądają, jak zrobione po godzinach w małym warsztacie.

SPECYFIKACJA TECHNICZNA (wg producenta)
Waga silnika: 6,6 kg
Waga chassis: 43 kg
Prędkości obrotowe: 33 1/3 rpm/45 rpm
Waga całkowita: 79 kg
Wow & Flutter: poniżej 0,03% (W.R.M.S)
Wymiary: 600 (W) x 450 (D) mm 
Pobór mocy zasilacza: 60 W
Wymiary i waga modułu zasilacza i pompy: 430 (W) x 150 (H) x 240 (D) mm/10 kg
Wymiary i waga modułu filtra powietrza: 260 (W) x 160 (H) x 240 (D) mm/4 kg

Dystrybucja w Polsce:

RCM S.C.

tel.: 32/206 40 16 
40-077 Katowice | Polska

e-mail:  rcm@rcm.com.pl

rcm.com.pl

  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl

System odniesienia

Źródła analogowe
- Gramofon: AVID HIFI Acutus SP [Custom Version]
- Wkładki: Miyajima Laboratory KANSUI, recenzja TUTAJ | Miyajima Laboratory SHIBATA, recenzja TUTAJ | Miyajima Laboratory ZERO (mono) | Denon DL-103SA, recenzja TUTAJ
- Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio Sensor Prelude IC, recenzja TUTAJ

Źródła cyfrowe
- Odtwarzacz Compact Disc: Ancient Audio AIR V-edition, recenzja TUTAJ
- Odtwarzacz multiformatowy: Cambridge Audio Azur 752BD

Wzmacniacze
- Przedwzmacniacz liniowy: Polaris III [Custom Version] + zasilacz AC Regenerator, wersja z klasycznym zasilaczem, recenzja TUTAJ
- Wzmacniacz mocy: Soulution 710
- Wzmacniacz zintegrowany: Leben CS300XS Custom Version, recenzja TUTAJ

Kolumny
- Kolumny podstawkowe: Harbeth M40.1 Domestic, recenzja TUTAJ
- Podstawki pod kolumny Harbeth: Acoustic Revive Custom Series Loudspeaker Stands
- Filtr: SPEC RSP-101/GL
Słuchawki
- Wzmacniacz słuchawkowy/zintegrowany: Leben CS300XS Custom Version, recenzja TUTAJ
- Słuchawki: HIFIMAN HE-6, recenzja TUTAJ | HIFIMAN HE-500, recenzja TUTAJ | HIFIMAN HE-300, recenzja TUTAJ | Sennheiser HD800 | AKG K701, recenzja TUTAJ | Ultrasone PROLine 2500, Beyerdynamic DT-990 Pro, wersja 600 Ohm, recenzje: TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ
- Standy słuchawkowe: Klutz Design CanCans (x 3), artykuł TUTAJ
- Kable słuchawkowe: Entreq Konstantin 2010/Sennheiser HD800/HIFIMAN HE-500, recenzja TUTAJ

Audio komputerowe
- Przenośny odtwarzacz plików: HIFIMAN HM-801
- Kable USB: Acoustic Revive USB-1.0SP (1 m) | Acoustic Revive USB-5.0PL (5 m), recenzja TUTAJ
- Sieć LAN: Acoustic Revive LAN-1.0 PA (kable ) | RLI-1 (filtry), recenzja TUTAJ
- Router: Liksys WAG320N
- Serwer sieciowy: Synology DS410j/8 TB
Okablowanie
System I
- Interkonekty: Siltech ROYAL SIGNATURE SERIES DOUBLE CROWN EMPRESS, czytaj TUTAJ | przedwzmacniacz-końcówka mocy: Acrolink 8N-A2080III Evo, recenzja TUTAJ
- Kable głośnikowe: Tara Labs Omega Onyx, recenzja TUTAJ
System II
- Interkonekty: Acoustic Revive RCA-1.0PA | XLR-1.0PA II
- Kable głośnikowe: Acoustic Revive SPC-PA

Sieć
System I
- Kabel sieciowy: Acrolink Mexcel 7N-PC9300, wszystkie elementy, recenzja TUTAJ
- Listwa sieciowa: Acoustic Revive RTP-4eu Ultimate, recenzja TUTAJ
- System zasilany z osobnej gałęzi: bezpiecznik - kabel sieciowy Oyaide Tunami Nigo (6 m) - gniazdka sieciowe 3 x Furutech FT-SWS (R)
System II
- Kable sieciowe: Harmonix X-DC350M2R Improved-Version, recenzja TUTAJ | Oyaide GPX-R (x 4 ), recenzja TUTAJ
- Listwa sieciowa: Oyaide MTS-4e, recenzja TUTAJ
Akcesoria antywibracyjne
- Stolik: Finite Elemente PAGODE EDITION, opis TUTAJ/wszystkie elementy
- Platformy antywibracyjne: Acoustic Revive RAF-48H, artykuł TUTAJ/odtwarzacze cyfrowe | Pro Audio Bono [Custom Version]/wzmacniacz słuchawkowy/zintegrowany, recenzja TUTAJ | Acoustic Revive RST-38H/testowane kolumny/podstawki pod testowane kolumny
- Nóżki antywibracyjne: Franc Audio Accessories Ceramic Disc/odtwarzacz CD /zasilacz przedwzmacniacza /testowane produkty, artykuł TUTAJ | Finite Elemente CeraPuc/testowane produkty, artykuł TUTAJ | Audio Replas OPT-30HG-SC/PL HR Quartz, recenzja TUTAJ
- Element antywibracyjny: Audio Replas CNS-7000SZ/kabel sieciowy, recenzja TUTAJ
- Izolatory kwarcowe: Acoustic Revive RIQ-5010/CP-4

Czysta przyjemność
- Radio: Tivoli Audio Model One