pl | en
Krakowskie Tow. Son.
Krakowskie Towarzystwo Soniczne
spotkanie #84:
Kiedy taśma była bogiem
(Master Tape Sound Lab)


Kontakt:
Todor Dimitrov ǀ Master Tape Sound Lab

tel.: +302 3920 24373

e-mail:
mastertapesoundlab@yahoo.com

Strona producenta:
www.mastertapesoundlab.com

Kraj pochodzenia: Grecja

Tekst: Wojciech Pacuła
Zdjęcia: Wojciech Pacuła ǀ Studer (nr. 3, 4)

Data publikacji: 1. lipca 2012, No. 99




Przyszłość to dziwna rzecz. Z jednej strony, w jakiejś mierze, przewidywalna, jednak z drugiej najczęściej zaskakująca. Można ją przewidywać ekstrapolując obecne trendy, zależności itp., oparte chociażby na analizie historycznej, trzeba się jednak przy tym wykazać również kreatywnością, wyobraźnią, polotem. Bo oprócz dość prawdopodobnych scenariuszy, duża część tego, co się zdarzy jest całkowicie poza naszym wyobrażeniem. Czytając powieści science-fiction z lat 80., czyli całkiem niedawne, nietrudno w nich dojrzeć, że podbój nieba wydawał się nieunikniony, że loty międzygwiezdne są tuż tuż. Nic takiego się nie stało, Ziemianie zamknęli się w swojej skorupie i bardziej ich interesuje to, co mają pod swoimi nogami niż to, co nad głowami. Z drugiej zaś strony śmiech bierze, kiedy czytamy o listach (papierowych) wysyłanych na stację kosmiczną, czy o sposobach komunikowania się na Ziemi. Nikt, ale to nikt nie miał pojęcia o tym, czym dla nas będzie Internet i że telefon komórkowy zrewolucjonizuje kilka gałęzi przemysłu – od telekomunikacji, po zegarki.

Typowy obrazek ze studia nagraniowego z lat 70-90., a nawet później: wielka konsola z mnóstwem suwaków i gałek, po bokach w rackach kilkadziesiąt urządzeń, a z boku potężny, wielościeżkowy magnetofon. Magnetofon analogowy, szpulowy, dodajmy. Taka reżyserka to było często potężne pomieszczenie z tonami (nie przesadzam) sprzętu. Tego już nie ma. 99,99999% studiów nagraniowych to obecnie studia cyfrowe, w których cały, albo niemal cały tor jest cyfrowy, a rolę urządzenia rejestrującego przejął komputer, wyposażony niemal zawsze w system Pro Tools, będący skrzyżowaniem rejestratora, edytora i miksera. Duża część takich systemów mieści się na niewielkim biurku.
A przecież długo nie było wiadomo, w którym kierunku to pójdzie. Pierwsze przygody z cyfrą nie zapowiadały aż takiej rewolucji. Rejestratory tego typu były równie potężne, jak analogowe. Podobnie stoły mikserskie i urządzenia peryferyjne. Dzisiaj studio nagraniowe może się zmieścić w laptopie. I często artyści z tej miniaturyzacji korzystają, żeby wspomnieć chociażby ostatnią płytę, znanego z grupy Clan of Xymox, Pietera Nootena Here is why (Rocket Girl, rgirl71, CD [2010]), która w całości została nagrana, zmiksowana i wyprodukowana w komputerze Apple’a: „This album is composed and mixed at home using Mac Book Pro. No additional instruments or outboard gear used, except guitar on Fading by Gill Lopez” czytamy na skrzydełku digipaku.
Bo technika cyfrowa wywróciła do góry nogami całą scenę muzyczną – od nagrania, przez jego dystrybucję i sprzedaż, po odtworzenie. Zminiaturyzowała ją i egalitaryzowała. Teraz studio nagraniowe może mieć każdy. Dlatego też nie dziwi wysyp niezależnych zespołów, wokalistów, artystów typu „do-it-yourself”, „self-manów”, promujących się na „You Tube”, odpowiedzialnych za swoje dzieło od początku do końca, od nagrania, po sprzedaż.
I z jednej strony to niesamowite, to fantastyczna okoliczność, uwalniająca muzyków z gorsetu wydawcy, który zawsze wpływa na to, co jest na płycie. Ale z drugiej to obniżenie jakości, rozmycie odpowiedzialności, rozdrobnienie, nad którym nikt już nie panuje. Teraz promocja takiego, czy innego niezależnego artysty jest bardziej kwestią przypadku, szczęśliwego (dla niego) zbiegu okoliczności niż zamierzonym działaniem. To jest cena, którą płacimy za zanik „centrali” (że się odwołam do kategorii literackiej; z dokładnie tymi samymi zmianami, co w muzyce mamy do czynienia w literaturze).

Jak mówiłem, jednym z elementów cyfrowej rewolucji było przeniesienie procesu rejestracji z ogromnych, zewnętrznych, najczęściej analogowych urządzeń do wnętrza komputera. Zwolennicy nowego argumentowali, że przejście z techniki analogowej na cyfrową pozwala wyeliminować z systemu większość zniekształceń związanych z magnetofonami i konsolami analogowymi, jak przesłuch międzykanałowy, nierównomierność przesuwu, szumy, przesterowania itp. No i uwalnia od problemu z samymi taśmami – drogimi, bardzo trudnymi w użytkowaniu i – jak się wydawało – podlegającymi szybkiej degradacji. I pozbyto się tego. Dzisiaj dźwięk zapisywany jest najczęściej na dysku twardym komputera, a przechowywany na dysku serwera lub na płycie DVD-R (ew. płycie magnetooptycznej).
Rodzą się jednak pytania, których nie da się już ignorować. Jak chociażby, czy w pogoni za nowym, a tak naprawdę – powiedzmy to – za wygodnym nie straciliśmy czegoś istotnego? Czy tak naprawdę nie cofnęliśmy się o kilka długości? Dla każdego, kto miał do czynienia z płytą gramofonową odtworzoną na dobrze ustawionym gramofonie sprawa jest chyba jasna – CD to był ślepy zaułek. Wciąż ulepszany, nawet całkiem niezły, ale jednak – błąd. Nawet wysoka rozdzielczość nie ze wszystkim pozwoliła się uporać (choć, jak twierdzą niektórzy, np. Steven Rochlin, naczelny „Enjoy The Music.com” jest dokładnie odwrotnie; wywiad ze Stevenem w tym samym numerze „High Fidelity”). Zresztą dotyczy to nie tylko nośników dźwięku (i obrazu), ale i innych typów zapisu. Tymczasem…

Niecały miesiąc temu polską prasę, w tym najważniejsze dzienniki, obiegła wiadomość o Monice Koperskiej, doktorantce na Wydziale Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Oto pani Monika najpierw wygrała polską edycję FameLab International (coś w rodzaju – powtarzam za dziennikami – „Mam Talent” dla naukowców, tyle że z naukowcami w jury), a potem zajęła fantastyczne, drugie miejsce w centralnych zawodach w Wielkiej Brytanii.
Żeby zobaczyć o czym mówię, przytoczę fragment wywiadu, jaki pani Koperska udzieliła portalowi „Tech.Money.pl”:
Tech.Money.pl: Podczas finału FameLabu przekonywała Pani, że papier jest najlepszą formą przechowywania danych. W erze komputerów brzmi to jak herezja.
Monika Koperska: Nie, to brzmi bardzo rozsądnie. Często mówi się o technologicznych nowinkach: o optycznym zapisie Blu-ray, taśmach magnetycznych czy pendrive'ach, które są tak małe, że czasem łatwiej je zgubić, niż coś na nich zapisać. Ale nikt nam nie mówi, jak długo taki nośnik będzie przechowywał informacje.
Dlatego wszystkim się wydaje, że jest nieśmiertelny.
To jest błąd. Bo jeśli w domu wypalimy sobie płytę CD, to zapisane na niej informacje zaczniemy tracić już po 5 latach. Dłużej przetrwa wytłoczona płyta, kupiona w sklepie. Jeśli będziemy mieć szczęście, to może nawet 50 lat. Podobnie taśma magnetyczna, chociaż archiwiści nie mają do niej zaufania. Wszystkie amerykańskie biblioteki i archiwa mają przykaz przegrywać je już po 30 latach, chociaż ich wytrzymałość jest datowana na 50. Ale eksperci zdają sobie sprawę z tego, że lepiej szybciej zacząć proces przepisywania, niż zacząć te dane tracić.
(Monika Koperska, ”Mam Talent” dla naukowców. Dlaczego papier jest lepszy od pendrive'a?, rozm. Joanna Pachla, dostęp: 2012-05-24 06:50; czytaj TUTAJ)

Chodzi tu o trwałość nośników. Pani Monika mówi o papierze, ale czy zwróciliście państwo uwagę na fragment o taśmach i płytach CD? Okazuje się, że i CD, i dyski twarde już po kilku latach zaczynają tracić dane. I choć dla danych proces ten ma inne znaczenie niż dla dźwięku, to ten ostatni traci na tym znacznie mocniej. Jak dzisiaj wiadomo, taśmy analogowe sprzed 60 lat, byle odpowiednio przechowywane, wciąż są w bardzo dobrym stanie. Podczas gdy nośnik cyfrowy już dawno obróciłby się w proch.
Ale jest jeszcze inny aspekt rewolucji, dla nas istotniejszy – to, jak zmiana o której mówimy wpłynęła na dźwięk. A wpłynęła całościowo, strukturalnie. I znowu – są firmy, takie jak Telarc, ECM, z nowszych ACT, czyli firmy wyjątkowo dbałe o jakość dźwięku, które od początku, odkąd się dało, nagrywały w domenie cyfrowej. I trzeba powiedzieć, że radziły sobie z tym bardzo dobrze. Z drugiej jednak strony starsze nagrania, oryginalnie zarejestrowane na taśmie analogowej zwykle bez porównania lepiej wypadają, kiedy grane są z winylu, bez cyfrowych stopni pośrednich. I zanim wdamy się w sprzeczkę, a potem pewnie bójkę w obronie swojego stanowiska trzeba sobie uświadomić jedno: zarówno winyl, jak i płyta CD, ale i pliki hi-res to tylko cień tego, czym jest taśma-matka.

Master Tape Sound Lab

O greckiej firmie Master Tape Sound Lab już mówiliśmy przy okazji wywiadu z jej szefem, panem Todorem Dimitrovem (czytaj TUTAJ). MTSL powstała po to, aby rozpropagować, dokonywane od połowy lat 80. nagrania pana Kostasa Metaxasa, nagrania na taśmach analogowych. Firma nie tylko oferuje kopie taśm-matek, ale także apgrejdy i renowację magnetofonów Studer.
Trzeba jednak powiedzieć, że nie jest to jedyna, ani nawet pierwsza firma, która w ostatnich latach powstała po to, aby promować ideę dźwięku absolutnego, dźwięku taśm-matek analogowych. Wystarczy bowiem przypomnieć firmy The Tape Project, SonoruS i inne. Ta ostatnia poszła nawet dalej i oferuje nowe magnetofony, powstałe na bazie Revoxów PR99. A w 61. numerze magazynu „Positive-Feedback Online” (May/June 2012) ukazały się aż trzy na raz artykuły dotyczące taśm, w tym mówiące o kolejnej firmie oferującej modyfikowane magnetofony (Tascama), United Home Audio. Firma Opus 3 Records przedstawiła zaś ofertę 25 tytułów na taśmie, kopii taśm-matek (patrz TUTAJ).
Jak widać, dzieje się coś, co nie miało prawa się dziać. Taśmy analogowe wydawały się domeną archiwistów i nie zanosiło się na to, aby miały powrócić do domowych systemów audio. A jednak…

Spotkanie

Muszę powiedzieć, że wiedziałem, iż winyl i CD to tylko powidok tego, co jest na taśmie analogowej. Teatr im. Juliusza Słowackiego, w którym zajmowałem się nagłośnieniem, miał na wyposażeniu trzy magnetofony Studer A807 i trzy ReVoxy PR99 MkIII. Co więcej, całe studio nagraniowe było analogowe – mieliśmy 16-ścieżkowy magnetofon szpulowy, analogowy Tascam (z Dolby S, taśma 1/2”) i 8-ścieżkowy, też Tascam, z systemem redukcji szumów dBX. Nagrywaliśmy głównie muzykę teatralną, ale i filmową. Jeśli były to nagrania wielosesyjne, rejestracja miała miejsce na wielościeżkowcach, a materiał był miksowany i zgrywany na dwie ścieżki na Studerze. I wreszcie kopiowany był na DAT-a (16/44,1), żeby go zarchiwizować lub poddać obróbce w komputerze. Różnica między DAT-em (a więc cyfrową taśmą-matką) i analogiem był wręcz komiczna (TAK, to nie pomyłka, nie chodzi o ‘koSmiczna’). Mimo to, ze względu na poręczność, Studer traktowany był jako ogniwo pośrednie. Ostatecznie muzyka w czasie spektakli odtwarzana była właśnie z magnetofonów szpulowych, ale po drodze przechodziła wieloraką obróbkę, w tym cyfrową.
Czasem jednak wykonywaliśmy archiwizacyjne nagrania Opery Krakowskiej, która w tamtym czasie występowała w „Słowaku”. I to było to! Dwa mikrofony umieszczone na wysięgniku w kanale orkiestry, żadnych nakładek, dwie ścieżki na Studerze. Niestety nie wiem, czy coś się z tego zachowało.
W każdym razie, jak mówię, wiem, co to znaczy taśma analogowa, a właściwie wiedziałem. Bo dużo z tego zapomniałem. W teatrze nie pracuję od kilkunastu lat i od tamtej pory miałem styczność wyłącznie z cyfrą i winylem. Taśma analogowa powoli gdzieś odpłynęła.

Co jednak wie o szpuli przeciętny meloman, zwykły użytkownik CD, dla którego jest to format obowiązujący lub wręcz przestarzały i jedynym analogowym medium jest płyta LP? Nic, kompletne null. Zakłada się, że winyl jest najbliższym taśmie medium, jednak pomija się przy tym ilość zmian, jakim poddawany jest sygnał między taśmą i gotową płytą. A jest ich mnóstwo! Od kompresji, przez mechaniczne zmiany wynikające z procesu przygotowywania płyty, na samym procesie jej odtwarzania skończywszy. I choć rzeczywiście, widzę to, czarna płyta daje przedsmak tego, co jest na taśmie, to są to jednak dwa różne światy.
Żeby więc przypomnieć sobie to i owo, żeby pokazać moim przyjaciołom prawdziwy magnetofon szpulowy, opowiedzieć o nim, przywołać parę anegdot z pracy w teatrze (chociażby to, że akustycy nosili przy sobie szpulki do nawijania szpuli, ponieważ ich wewnętrzny otwór doskonale nadawał się do otwierania piwa…), pokazać, na czym ten dźwięk polega, zorganizowałem w tym celu spotkanie Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego.

Założenia i metodologia

Założenie nr 1 było takie: zagrać wysokiej klasy taśmę, najlepiej kopię taśmy-matki na wysokiej klasy szpulowcu. Taśmy już mieliśmy – były to dwa tytuły z oferty Master Tape Sound Lab: Aaron Searle - Jazz Quintet, nagranie live z koncertu w BMW Edge (Melbourne 2005) oraz nagranie na żywo Pascala Schumachera z Ormond Hall (Melbourne 2004). Taśmy nagrane zostały na bateryjnie zasilanym magnetofonie Stellavox, a przegrane z taśmy-matki z prędkością 15 ips (CCIR) na magnetofonach Studera A820. To jedno. Drugie, to magnetofon do odtworzenia.
Jeśli spojrzą państwo na jakąkolwiek relację z wystawy high-end z ostatnich dwóch, trzech lat, to zobaczycie, że część wystawców miała w swoim systemie magnetofon szpulowy. W niemal 100% przypadków w Europie były to magnetofony ReVoxa – od lampowego B77, po ostatni z wypuszczonych przez tę firmę, PR99 Mk III. ReVox to marka szwajcarskiej firmy Studer, w ramach której produkowano sprzęt profesjonalny i półprofesjonalny. Za Oceanem łatwiej trafić będzie jednak na magnetofony Tascama, przede wszystkim te modyfikowane przez United Home Audio.
Niezależnie jednak, czy to będzie ReVox, czy Tascam, czy coś innego, to jednak prawdziwym królem studia w Europie i w dużej mierze na świecie pozostaje dla mnie Studer. To potężne maszyny o znakomitym dźwięku. I taką chciałem właśnie na spotkanie załatwić.

Przez jakiś czas wydawało się, że nic z tego nie będzie i że będziemy grali z ReVoxa. Byłoby super. A jednak… Piotr, mój przyjaciel z którym pracowałem w „Słowaku”, a który wciąż tam się zajmuje dźwiękiem, zadzwonił któregoś dnia i powiedział, że jest, że uda się pożyczyć Studera A807 – dokładnie tego samego, na którym przed laty pracowaliśmy (to wersja A807-0.75 VUK, a więc stereo, ze standardową prędkością i osobną nadstawką z VU-metrami).
Wtargaliśmy go (a właściwie wtarga Marcin, który nie chciał pomocy – cóż, przepuklina gotowa; niech ktoś powie, że audiofilizm to zabawa dla mięczaków!) do mieszkania i postawiliśmy na ziemi. Magnetofon zasilany był kablem Harmonix X-DC350M2R Improved-Version, a ten wpięty był do kondycjonera sieciowego Nordost Thor. Chyba nigdy wcześniej Studer się z czymś takim nie zapoznał…
Mieliśmy więc źródło. Dobrze mieć jednak do czego je porównać. Tak się szczęśliwie złożyło, że na swój czas czekały u mnie cyfrowe kopie taśm-matek pana Kostasa Metaxasa, jakie przez ostatnich dziesięć lat wykonał w ramach promocji swojej firmy. Kopie były możliwie purystyczne, tj. wykonane były bezpośrednio z magnetofonu Stellavox, z taśm-matek. Pan Metaxas kopiował je na cyfrową taśmę wizyjną w postaci 16 bitów/48 kHz, ponieważ uważał, że tak brzmią najlepiej, najbliżej tego, co zna z taśm źródłowych. I z taśmy były przegrywane na płyty DVD-R. W jednym przypadku wytłoczona została regularna płyta DVD. Mam trzy takie samplery, z nagraniami z całej kariery Metaxasa:

  • Path to epiphany. Kostas Metaxas Recordings, DVD,
  • In Concert. 20 High Definition Samples, DVD-R,
  • Reference DVD Recordings, 2 x DVD-R.
I choć tylko jedno nagranie z tych płyt powtarzało się na taśmie, to mieliśmy do porównania materiał zarejestrowany przez tego samego człowieka, na tym samym sprzęcie, przy użyciu dokładnie tych samych technik.

System

System, w którym słuchaliśmy nagrań nie był przypadkowy. Na jego końcu są bowiem duże, naprawdę duże kolumny Dynaudio Sapphire, zdolne pokazać dużą dynamikę, a przed nimi lampowy wzmacniacz McIntosha MC275 Mk IV. W systemie nie ma przedwzmacniacza, ponieważ odtwarzacz SACD, z którego Ryszard korzysta, ma wbudowany przedwzmacniacz. Ale to nawet dobrze się złożyło, bo w Studerze można wybrać, czy wyjście jest regulowane, czy nie, a jego sygnał wyjściowy jest na tyle wysoki, że bez problemu możemy wysterować dowolną końcówkę. A i S-3, odtwarzacz plików Ayona, który już znaliśmy z innego spotkania (czytaj TUTAJ), ma zintegrowany przedwzmacniacz. Sygnał z magnetofonu i z odtwarzacza (naprzemiennie) był więc doprowadzany bezpośrednio do wejść XLR końcówki mocy.
Żeby pokazać chłopakom, jak wygląda praca w studio, przyniosłem też słuchawki studyjne, używane przez nas razem ze Studerem, Beyerdynamic DT-770 Pro Limited Edition (super słuchaweczki!). Posłuchali, coś pomruczeli, mam nadzieję, że pozytywnie – dla mnie był to przedsmak analogowego studia.

System Ryszarda:

  • wzmacniacz mocy – McIntosh MC275 Mk IV; recenzja wersji Commemorative Edition TUTAJ,
  • odtwarzacz SACD – McIntosh MCD301,
  • interkonekt XLR – Tara Labs ISM The 0.8; recenzja TUTAJ,
  • kabel głośnikowy – Tara Labs The 0.8,
  • kabel sieciowy AC (wzmacniacz + odtwarzacz) – Acrolink Mexcel 7N-PC9100; recenzja TUTAJ,
  • kondycjoner (tylko dla odtwarzacza) – Nordost Thor,
  • kolumny Dynaudio Sapphire.

Dodatkowo:

  • odtwarzacz plików: Ayon Audio S-3, czytaj TUTAJ),
  • kabel sieciowy Harmonix X-DC350M2R Improved-Version, czytaj TUTAJ,
  • słuchawki Beyerdynamic DT-770 Pro Limited Edition,
  • magnetofon szpulowy Studer A807-0.75 VUK.

Odsłuch

Kiedy wnieśliśmy magnetofon do pokoju Ryszarda S., gospodarza tego spotkania, wszyscy aż westchnęli. Pomimo że (ze względów logistycznych) nie wzięliśmy ze sobą nóżek, na których normalnie to urządzenie stoi, Studer A807 robił imponujące wrażenie. A przecież to jeden z mniejszych magnetofonów tego producenta! Pan Todor przysłała taśmy nawinięte na kolorowe szpule – czerwone i złote, więc całość wyglądała znakomicie. W studiach ze szpul metalowych korzystało się rzadko, zwykle była to szerokie aluminiowa taca ze specjalnym krążkiem pośrodku, na który nawijało się taśmę. Piotr przywiózł magnetofon z takim zestawem, żeby jednak jeszcze bardziej podrasować wygląd magnetofonu, zabrałem z domu, pieczołowicie przeze mnie przechowywaną, szpulę Tascama.

Pierwsze wrażenie wiązało się z kompletną odmiennością tych nagrań. Pan Metaxas wypracował własną, niezwykle purystyczna metodę nagrywania, polegająca na tym, że stawia przed wykonawcami, na wysięgniku, stereofoniczną parę mikrofonów i sygnał prowadzi bezpośrednio do zasilanego bateryjnie magnetofonu. Bez limiterów, kompresorów, regulacji barwy itp. Przypomina to sposób nagrywania przez firm Naim, Chesky i Opus 3. A jednak wyniki są inne.
Panu Kostasowi udało się zachować wręcz niewiarygodną dynamikę. Źródła pozorne mają bardzo naturalne, duże rozmiary. Płaci się za to jednak w innej walucie – nagrania mają duży pogłos. Janusz rzucił, że „czasem słychać je trochę jak ze studni” i miał rację. „Instrumenty – ciągnął – nie mają tak namacalnej faktury, jak się do tego przyzwyczaiłem z innymi nagraniami, trudno też mówić o jakimś różnicowaniu położenia muzyków”. „Ale przecież – to Ryszard – podobnie jest na koncercie, też nie da się pokazać dokładnie muzyków, bo słyszymy też pełno odbić”. Nietrudno się z Ryśkiem nie zgodzić. Ale i to, co powiedział Janusz miało sens, tj. też tak myślę. Bo wydaje się, że przyzwyczailiśmy się do bliskiego omikrofonowania i wady tego rozwiązania są dla nas łatwe do przełknięcia. Właśnie przez przyzwyczajenie. W każdym razie nagrania Kostasa Metaxasa są inne niż wszystko dookoła i trzeba było na to wziąć poprawkę.

A jednak ta muzyka grana z magnetofonu wbiła wszystkich w miejsce, w którym siedzieli. To była dynamika wydarzenia na żywo, to była przestrzeń wydarzenia na żywo. Kiedy uderzył wibrafon, to był to wibrafon na żywo. Nigdy wcześniej, poza koncertami, czegoś takiego nie słyszeliśmy. Jak mówił Janusz „to dla mnie niesamowite przeżycie! Z jednej strony brakuje mi tego, co mam z CD i innych nagrań, tj. rozdzielczości, bryły, itp., ale z drugiej… Niesamowite! Takiej dynamiki w życiu nie słyszałem, ani z CD, ani z winylu.” „Nie do końca mogę się zgodzić z tym, że to mała rozdzielczość – mówił Rysiek B. [gospodarz to Rysiek S. – przyp. red.] – ale co do tego, że to granie na żywo, to prawda. Jestem co jakiś czas na koncertach jazzowych w mniejszych i większych salach i tutaj – takie miałem wrażenie – było nawet lepiej niż na żywo. Trochę mnie to „tunelowanie” dźwięku, to znaczy duży pogłos denerwuje, ale poza tym nie mam pytań. Ten wibrafon to rzeczywiście wibrafon z prawdziwego koncertu.” „Tak, byłem na Juliuszu Cezarze Haendla, operze granej przez Capella Cracoviensis w „Słowaku”, to był cykl Opera Rara, siedziałem gdzieś pod balkonem i brzmiało to strasznie – głucho, tepo. A tutaj to gra jakbym siedział przed zespołem!”
Bo tak, takie jest moje zdanie, było. Najważniejsze w tym przekazie była jego nieograniczona swoboda. Potęga. Bas był perfekcyjny. „Nie wiedziałem, że mój system coś takiego potrafi, że tam na dole jest tyle informacji” – mówił Rysiek S. „Nie byłem na to przygotowany…” „Rzeczywiście, to coś zupełnie innego…” – to już Tomek.

Wszystko to mówiliśmy jeszcze zanim porównaliśmy taśmy do ich wersji cyfrowych. Po prostu przekaz był na tyle odmienny do tego, co znaliśmy, że można było formułować wnioski na gorąco. Czekaliśmy jednak na podłączenie odtwarzacza S-3 z plikami zgranymi z już przywołanych płyt DVD i DVD-R Kostasa Metaxasa. Jak mówię, robił je sam, mając do porównania oryginalne taśmy-matki, więc zakładam, że to najlepsze źródło do porównań.
I właściwie nie mam o czym pisać. Bo to było śmiechu warte, a nie eseju. Cyfra brzmiała jak pikaweczka, jakby coś się w systemie zepsuło. Marcin mówił, że „szkoda się męczyć”. To było tak płaskie, tak małe, że – naprawdę – „nie wiem, jak to możliwe” według Tomka. Choć apelował, żebyśmy „dali więcej czasu S-3 na właściwe rozgrzanie lamp”, na to, żeby „popracował”, to trudno było uwierzyć, żeby dało się przeskoczyć tak gigantyczną przepaść. To nie były małe zmiany, to nie było przesunięcie akcentów. To było jak dzień i noc. Choć Rysiek B. trochę nas mitygował, mówiąc, że „nie wszystko jest takie złe w tym brzmieniu”, że „w plikach też coś jest”, to został zakrzyczany.
Co się zmieniło? Przede wszystkim skala, dynamika i poczucie obecności w realnym wydarzeniu. Tego z plikami nie było. Rozmach. Tego też nie było. No i nasycenie dołu. System Ryska na brak basu nie cierpi. Ale taśma pokazała, jak można energią basu nasycić powietrze – nie zadudnić, ale sprężyć, jak w butli. „Sąsiedzi się do ciebie odzywają jeszcze?” spytał ktoś Ryśka, gospodarza spotkania, a ten, choć niby się uśmiechnął, coś tam zażartował, to przez chwilę wsłuchał się w siebie i chyba zobaczył w przyszłości coś, co się mu nie spodobało… Bo to nie było zwykłe granie basem. To było wydarzenie na żywo. Takie, które słychać w całym bloku, jakby perkusję postawić w dużym pokoju i nap…

Podsumowanie

Powrót taśmy do systemów audio jest właściwie niemożliwy. Przynajmniej do klasycznych systemów. Jednak zarówno moje doświadczenia, jak i wynik naszego spotkania mówią jasno: jeśli nie słyszałeś jakiejś dobrej taśmy-matki analogowej, to nie masz pojęcia, co tracisz. Ten dźwięk nie ma nic wspólnego z cyfrą. Winyl w pewnej mierze tę renderuje dynamikę, wielkość itp., ale i on tylko przybliża ideę taśmy winylowej.
Dlatego jeśli mówimy o systemach absolutnych, to bez dobrego magnetofonu szpulowego będą one ubogie, ułomne. A że taśma jest droga? Że nie jest tak trwała, jak byśmy to sobie mogli wyobrazić? Cóż – życie audiofila jest ciężkie i kosztowne i trzeba się do tego przyzwyczaić. Ale przynajmniej na drugi raz nie mówmy, że winyl jest szczytem marzeń…

Warto przeczytać:

  • Studer Und ReVox, strona opisująca magnetofony Studera i ReVoxa (j. niem.), czytaj TUTAJ
  • Arian Jansen, The Reel-to-Reel Movement: The SonoruS Holographic Imaging Process, “Positive-Feedback Online”, Issue 61, May/June 2012, czytaj TUTAJ
  • Greg Beron, Real to Real is... Real, “Positive-Feedback Online”, Issue 61, May/June 2012, czytaj TUTAJ
  • David W. Robinson, The Higher End: The Reel-to-Reel (RTR) Movement Rocks! Part, the First: Initial Reflections on the "…World That Then Was…", “Positive-Feedback Online”, Issue 61, May/June 2012, czytaj TUTAJ
  • Strona Jeffa Jacobsa z modyfikowanymi magnetofonami J-Corder, czytaj TUTAJ
  • WYWIAD: Kilka krótkich pytań: Todor Dimitrov, Master Tape Sound Lab, rozm. Wojciech Pacuła, „High Fidelity”, Nr 98, czerwiec 2012, czytaj TUTAJ