HISTORIA ZNIKANIA
śród rzeczy żyjemy, to chyba jasne. Nawet najwięksi asceci, jakich jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, z nich korzystają, czy to z ubrania, czegoś do jedzenia, mieszkania. Dlatego też historia ludzkości to historia rzeczy, z których ludzie korzystają.
Każda rzecz ma zaś swojego autora – zarówno tego, kto ją wymyślił (wynalazca), nadał jej kształt (projektant) i wreszcie wykonał (producent). Często dwie, a nawet wszystkie trzy te role łączy jedna i ta sama osoba. Obcując z jakąś rzeczą obcujemy więc także z jej twórcą – w mniej lub bardziej świadomy sposób.
Nie inaczej jest z wytworami ludzkiej myśli służącymi do grania muzyki, a od końca XIX wieku również do jej rejestrowania i odtwarzania. Z biegiem czasu rola muzyki rosła do momentu, w którym posiadanie w salonie instrumentu muzycznego, a potem także urządzenia służącego do reprodukcji muzyki stało się wyznacznikiem statusu i wizytówką domu.
Kowalscy
Nie zawsze jednak korzystanie z nich było w pełni świadome. Bo świadome to znaczy z wiedzą o tym, kto i dlaczego je wykonał. Świat dźwięków nie jest zresztą wyjątkiem, często równie mało wiemy o projektantach mebli – jednego z podstawowych elementów składowych domu. Jest tak nawet wtedy, kiedy mówiąc o meblu mówimy o ich twórcy – niemal zawsze jest to nieświadome.
O tym, że tak rzeczywiście jest można się przekonać czytając właśnie wydaną książkę pt. Meble Kowalskich. Napisana przez syna dwojga projektantów, Bogusławy i Jacka Kowalskich, opisuje fascynujące dzieje jednego z najbardziej rozpoznawalnych i najbardziej popularnych mebli czasów PRL – tzw. „meblościanki Kowalskich”.
Choć niemal wszyscy tą nazwą się posługiwali, mało kto zdawał sobie sprawę, że to wyszła ona spod ręki prawdziwych Kowalskich:
Meble Kowalskich przez ponad trzy dziesięciolecia towarzyszyły milionom Polaków – a niektóre towarzyszą nadal. Określano tak bodajże najpopularniejsze w PRL-u proste zestawy segmentów, inaczej mebli składankowych czy meblościanek. Dziś pamięta się o nich z rzadka, aczkolwiek, o dziwo – moda na Meble Kowalskich jakby ostatnio powraca. Kiedyś synonim mebli nowoczesnych, teraz stały się „modernistycznym antykiem”. Są tacy, którzy je kolekcjonują, powoli pojawiają się i tacy, którzy o nich piszą. Jednak większość Polaków albo już zapomniała o „Kowalskich”, albo sądzi, że chodzi tu o tylko o chwyt propagandowy czy reklamę (jakaż to reklama w komunie… a jednak…) odwołującą się do „każdego”, skoro „Kowalski” to w Polsce „każdy”, tak jak w Anglii „Smith”, we Francji „Durand”, a w Niemczech „Schmidt”. Tymczasem autorami „kowalskich” byli naprawdę - Kowalscy. Bogusława i Czesław.
Jacek Kowalski, Meble Kowalskich, Dębogóra 2014, s. 7.
Przeglądając zamieszczone w monografii zdjęcia nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że są one zapisem pewnego stanu świadomości, a dokładniej wartościowania. Oto bowiem na półkach mebli fotografowanych na potrzeby katalogów, ale też na zdjęciach z wystaw i sklepów widać: książki, ceramikę, odbiorniki TV, a także sprzęt audio – odbiorniki radiowe oraz magnetofony szpulowe.
Pamiętacie państwo serial Czterdziestolatek w reż. Jerzego Gruzy (1974-1979)? A Karola Stelmacha, przyjaciela głównego bohatera, granego przez Leona Pietraszaka? Jeśli odpowiedź na obydwa pytania brzmi „tak”, to zapewne kojarzycie państwo również mieszkanie Karola. W serialu był on lekarzem, człowiekiem wykształconym, intelektualistą. O jego statusie świadczył zaś sprzęt audio oraz słuchana na nim muzyka poważna. W zestawie miał gramofon, radio, magnetofon szpulowy, kolumny oraz słuchawki.
|
Znikanie
Co ciekawe, w nowych czasach, po – powiedzmy – 2000 roku sprzęt audio całkowicie znika z pokazywanych w magazynach wnętrz. Co jest odbiciem znamiennego prądu: przeniesienia (już wcześniej) punktu ciężkości przemysłu rozrywkowego z muzyki na gry komputerowe i internet. Tym samym urządzenia służące do reprodukcji dźwięku na dobre znikają nie tylko z półek, ale i ze świadomości.
Co dobrze ilustruje przypadek książki Witolda Rybczyńskiego Dom. Krótka historia idei. Ta fantastyczna praca, której tematem jest „idea, a nie konkretna rzeczywistość domu”, w niezwykle plastyczny i wielowymiarowy sposób pokazuje zmiany zachodzące w rozumieniu tego, czym jest dom na przestrzeni wieków, z naciskiem położonym na ewolucję idei komfortu. Autor, urodzony w Edynburgu w polskiej rodzinie kanadyjsko-amerykański architekt i wykładowca, przedstawia w niej przezmiany w umeblowaniu, z naciskiem na krzesło, a także rozwój wyposażenia technicznego.
Nawet on, deklarując, iż „«domowość» nie oznacza nieskazitelności” i komentując wybory Le Corbusiera, mówiąc że „tym, czego brak w tych nienagannie czystych pokojach, jest jakiś ślad ludzkiej obecności” zupełnie pomija tę część „domowości”, która związana jest z muzyką – w książce właściwie nie ma śladu po tej jednej z najgłębszych fascynacji ludzkiej. Paradoksalnie, słowo „gramofon” pada w niej jedynie w kontekście piewcy idei „domu – maszyny do mieszkania”:
W Podręczniku mieszkania […] Le Corbusier daje rady przyszłemu właścicielowi domu. Zadziwiające, jak mało odnosi się do domowej technologii. O ogrzewaniu w ogóle nie wspomina. Wentylacja ledwo tknięta. Właściwie najważniejsza jego propozycja to okna w każdym pokoju, dające się otwierać. […] Jeśli chodzi o pomocnicze urządzenia domowe, to zaproponował odkurzacz i gramofon – oba przybory nie bardzo rewolucyjne.
Witold Rybczyński, Dom. Krótka historia idei, Kraków 2015, s. 274.
Witold Rybczyński dokonując w swojej pracy odwrócenia tych proporcji usuwa muzykę z pola widzenia na dobre.
Czasy, w których sprzęt audio kojarzył się z tzw. „wieżami”, czyli wieloma komponentami ustawionymi jeden na drugim, minęły i już nie wrócą. Nie oznacza to jednak, że minął czas muzyki. Wprost przeciwnie – dzięki niemal nieograniczonemu dostępowi do niej, zazwyczaj za pomocą smartfonów i komputerów, słucha się jej teraz znacznie więcej niż kiedykolwiek wcześniej w historii. Zmienił się za to sposób jej „konsumpcji”. Teraz „sprzęt” mieści się najczęściej w kieszeni, a wielkie kolumny zostały zastąpione przede wszystkim przez słuchawki.
Zmiana
To jednak dobry punkt wyjścia do reintrodukcji sprzętu służącego do słuchania muzyki w przestrzeni domowej. Żeby to się udało, trzeba będzie spełnić dwa warunki: trzeba umieć włączyć sprzęt w tzw. „domosferę” we własnym domu, a po drugie magazyny zajmujące się wnętrzem muszą zacząć tę część naszego życia dostrzegać.
To pierwsze wymaga od nas wyczucia, a od producentów świadomości formy. Będziemy wtedy dumni z komponentów naszego systemu, będą one czymś więcej niż tylko „maszynami do słuchania”. To nie jest aż tak trudne. Problematyczne wydaje się jednak zmiany w myśleniu o odtwarzaniu muzyki wydawnictw „wnętrzarskich”.
Jak się wydaje największą przeszkodą jest nieznajomość tematu wśród dziennikarzy specjalistycznych, zajmujących się tą tematyką. Opisując wnętrza, podają marki i producentów niemal wszystkich mebli i dodatków, kolumny i sprzęt kompletnie ignorując, nawet wówczas, kiedy w tekście widnieje informacja o tym, że mieszkańcy słuchają dużo muzyki, a na ścianach widać półki z płytami. To, na czym są odtwarzane zostaje jednak z obrazka wykadrowane, albo – jeśli to niemożliwe – przemilczane. Żeby taki opis był pełny i wartościowy konieczne jest więc poszerzenie horyzontów autorów tekstów. Bez tego dostajemy fragmentaryczny opis i jesteśmy oszukiwani, ponieważ wmawia się nam, że autorom nic nie umknęło.
Wojciech Pacuła
redaktor naczelny
|