Wzmacniacz zintegrowany
Accustic Arts
Producent: SAE GmbH & Co. KG |
produktami niemieckiej firmy Accustic Arts miałem do czynienia już kilka razy, ale do tej pory zawsze były to cyfrowe źródła – odtwarzacz CD, transporty i „daki”. Nawet jeśli nie jest to firma, że tak to ujmę, z pierwszych stron gazet, to jest wysoce za swoje źródła ceniona przez wielu audiofilów, a ja sam, gdybym miał wydawać pieniądze (co jest mało prawdopodobne) na odtwarzacz CD (obojętne czy zintegrowany czy dzielony), to właśnie produkty tej marki znalazłyby się w wąskiej grupce kandydatów. W jednej z recenzji napisałem, że w czasie owego testu ani razu nie użyłem gramofonu, a to jeden z większych komplementów dla jakiemukolwiek odtwarzacza srebrnych płyt. Krótko – markę lubię i szanuję, ale do tej pory właśnie za źródła. Oczywiście byłem w pełni świadomy, że w ofercie są również wzmacniacze, ale do tej pory nie miałem okazji żadnego posłuchać (mogę się mylić, bo kilka razy byłem na sesjach odsłuchowych w salonie dystrybutora, więc może mnie tylko pamięć zawodzi). Gdy więc rozmawialiśmy z panem Maciejem Chodorowskim o potencjalnych recenzjach, a on zaproponował nowe urządzenie tej firmy, automatycznie pomyślałem o kolejnym źródle i ochoczo na propozycję przystałem. Jak się jednak okazało nowością był wzmacniacz zintegrowany, a dokładniej jego kolejne wcielenie. Urządzenie nosi nieco mylącą nazwę, bo w końcu „Power” (amp) to angielskie określenie końcówki mocy, a nie integry. Dodatek mk4 pokazuje, że to już czwarta odsłona tego modelu – wcześniejszych nie słuchałem więc dla mnie to nowy model, a na pewno nowe doświadczenie. Każdy kto zna choć źródła cyfrowe Accustic Artsa już po pierwszym spojrzeniu na Power I będzie wiedział od jakiego producenta to urządzenie pochodzi. I nie mówię oczywiście o niewielkich napisach, czy nawet logo, ale o ogólnej, charakterystycznej formie. Urządzenia tej marki występują w dwóch kolorach – srebrnym i czarnym (jak testowana jednostka). W centrum grubej płyty przedniej umieszczono spore logo, poniżej trzy niebieskie diody, a po bokach dwa, jak się wydaje na pierwszy rzut oka, spore, srebrne przyciski. Jeden z nich włącza wyjście słuchawkowe, drugi to... samo wyjście na dużego jacka ukryte pod kapselkiem dokładniej tej samej wielkości co wspomniany przycisk. Nie dość, że ładnie to wygląda to jeszcze wejście słuchawkowe się w ten sposób na pewno nie kurzy. O ile w obecnych czasach integry często wyposażane są w dodatkowe elementy, to jednak zwykle są to przetworniki cyfrowo-analogowe bądź przedwzmacniacze gramofonowe. W tym przypadku użytkownik do dyspozycji dostaje wbudowany, dedykowany wzmacniacz słuchawkowy. Pozostałe dwa charakterystyczne elementy frontu to spore, srebrne pokrętła odpowiadające za regulację głośności i selekcję wejść. Z tyłu znajdujemy zestaw złączy – 2 wejścia zbalansowane (XLR), 3 wejścia niezbalansowane (RCA), z których jedno można skonfigurować jako by-pass do kina domowego. Zestaw ten uzupełniają: jedno niezbalansowane wyjście pre-out oraz solidne gniazda głośnikowe. Zwykle się nie czepiam, ale upchnięcie gniazd głośnikowych, gniazda sieciowego i wyłącznika na małym obszarze w rogu urządzenia nie jest zbyt dobrym rozwiązaniem. Jeśli używa się kabli głośnikowych z bananami większego problemu pewnie nie ma, ale gdy trzeba do gniazd wpiąć widełki to podpięcie kabla zasilającego staje się wyzwaniem. OK, tzw. zwykły użytkownik jakoś to w końcu wepnie i zapomni o temacie, a przeszkadzać to będzie tylko komuś, kto kable często przepina – czyli np.: piszącemu te słowa. Do kompletu z urządzeniem użytkownik dostaje mały, zgrabny pilot zdalnego sterowania, acz jego funkcjonalność ograniczono do regulacji głośności – zasadniczo wystarczy, choć wybór wejść byłby mile widziany. Jak to w Accustic Arts urządzenie robi wrażenie bardzo solidnie zbudowanego i doskonale wykończonego – klasa. Nagrania wykorzystane w teście (wybór)
Źródła Accustic Artsa cenię, m.in. za wyjątkową muzykalność. Mają mnóstwo innych zalet, ale dla mnie bez tej jednej cała reszta tak naprawdę nie ma znaczenia. Mówię nie tyle o ocenie urządzenia jako takiej, ale o moim podejściu do testowanych urządzeń – podstawowe pytanie brzmi bowiem zawsze: czy chciałbym je mieć? Rzecz w nie tym, czy jest ono lepsze od aktualnie posiadanego odpowiednika, ale po prostu czy oferuje dźwięk, z którym z przyjemnością mógłbym żyć na co dzień, mając takie a nie inne preferencje brzmieniowe i muzyczne. Osobną kwestią jest obiektywna (na ile to w ogóle możliwe) ocena plusów i minusów, bo na nią składa się dużo elementów, a owa muzykalność nie ma wówczas większej wagi od pozostałych cech. Na początku wygląda to jednak zawsze tak – dostaję urządzenie, wypakowuję je, oglądam, jeśli trzeba czytam instrukcję, podłączam, wrzucam jedną z płyt, która akurat w danym czasie mnie kręci (czasem to nowość, czasem jakiś staroć) i która bardzo dobrze wypada na moim systemie. Potem siedzę i słucham, czy po zmianie źródła/wzmacniacza/kolumn/kabli, czy co tam jeszcze testuję, nadal mi się aby podoba, nadal daje frajdę, czy nadal funkcjonuje impuls pt.: „ chcę jeszcze raz!” Gdy okazuje się jednak, że jakoś ta płyta przestała mi się podobać to wiadomo, że albo brzmienie jest zupełnie inne, albo... po prostu słabe. Jasne, że to także kwestia spasowania – w końcu nie każdy element wstawiony do mojego systemu musi dobrze w nim grać, więc kombinacje z komponentami, ustawieniem, czy czasem z kablami bywają niezbędne i często dają świetne rezultaty. Gdy jednak nie muszę nic robić – zamieniam, dajmy na to, wzmacniacz i dalej przy danej płycie doskonale się bawię, to od razu wiem, że to 'moje' granie i, a co tam pozwolę sobie..., co najmniej bardzo dobre (skoro nie gorsze od mojego). Ono wcale nie musi być identyczne, czy nawet podobne charakterem do oferowanego przez posiadany przeze mnie element tego samego rodzaju. Czasem różni się brzmieniem znacząco, ale wprowadza coś takiego do dźwięku, że podoba mi się tak samo, czy nawet bardziej mimo, że gra przecież inaczej. Power I mk4 nie zrobił rewolucji w moim systemie. Na co dzień gram używając kombinacji lampowego przedwzmacniacza z tranzystorową, opartą o MOSFET-y, końcówką mocy - Modwright LS100 + KWA100SE. Po wstawieniu zamiast tych urządzeń testowanej, czysto tranzystorowej (acz również opartej o tranzystory polowe) integry charakter dźwięku zasadniczo nie zmienił się, choć oczywiście nie był dokładnie taki sam. Power jest bowiem przedstawicielem coraz popularniejszej (co bardzo mnie cieszy) grupy wzmacniaczy tranzystorowych, których konstruktorzy pamiętają o tej mojej ulubionej cesze brzmienia, czyli o muzykalności. To już nie jest tylko pogoń za (czasem wręcz nienaturalną) czystością, transparentnością czy detalicznością dźwięku, piorunującym łupnięciem na basie, czy szybkością rodem z torów F1. Dźwięk, by brzmiał naturalnie, musi być dociążony, spójny, nie może być agresywny ani klinicznie czysty, bo w naturze wcale taki nie jest. Każda z tych cech – czystość, detaliczność, transparentność, mocny, pewnie prowadzony bas, itd., jest niezbędna, ale sedno leży w ich odpowiednim zbalansowaniu i połączeniu w spójną całość, a nie w maksymalnym eksponowaniu tych (czy innych) cech jako takich. Power I mk4, jak się okazało, jest przykładem na to, że da się to zrobić. W ramach szperania po starociach na playliście wylądowała np. płyta Jarre'a Zoolook. Power I zagrał ją w wyjątkowo spójny sposób – łącząc w jedną całość elektroniczną muzykę z wszystkimi wstawionymi tam dodatkowymi elementami, a na dodatek lokując to wszystko w sporej przestrzeni. Owe efekty przestrzenne są na większości płyt Jarre’a ważnymi elementami i nawet jeśli przy takiej muzyce trudno mówić o jakichś specjalnie trójwymiarowych źródłach pozornych, to jednak samo lokowanie w przestrzeni, zarówno w szerokości jak i w głębi sceny, robi duże wrażenie. Przynajmniej jeśli system, a w tym przypadku wzmacniacz, potrafi to odpowiednio oddać, a niemiecka integra robiła to wybornie. Zaraz po tej płycie na talerzu gramofonu wylądowały Ciemna strona księżyca, The Wall, a potem jeszcze Amused to death co chwila potwierdzając, że przestrzenne granie to mocna strona tej maszyny. Pierwszy plan jest rysowany bardzo precyzyjnie, ale kolejne wcale nie ustępują mu dużo w tym względzie. Źródła pozorne są spore, może nie aż tak trójwymiarowe i namacalne jak w wydaniu wysokiej klasy SET-ów, czy push-pulli AudioTekne, ale jak na czysty tranzystor, znakomite. Helikopter w The happiest days of our lives (przyznaję, że mocno odkręciłem potencjometr) był fantastycznie przekonujący, przytłaczając mnie odgłosem dochodzącym faktycznie spod sufitu i pokazując, że mocną stroną Power I są nie tylko szerokość i głębokość sceny, ale, co dużo rzadsze, również i jej wysokość. |
Na płycie Watersa odgłosy dochodziły już z każdej możliwej strony i znowu na tyle przekonująco, że, znając przecież płytę na wylot, co chwilę obracałem głowę wypatrując źródła tego, czy innego dźwięku. A i naturalność takich odgłosów jak szczekanie psów, przejeżdżające przez pokój sanie ciągnięte przez konie, czy uderzający piorun była zdecydowanie ponadprzeciętna. Rzecz zarówno w ich lokalizacji (nawet za mną) jak i oddaniu ruchu (sanie). Helikopter pokazał też potęgę brzmienia tego wzmacniacza, który potrafił zmusić kolumny do niskiego, dociążonego zejścia, dając jednocześnie cały czas wrażenie doskonałej kontroli. Błyskawica dla odmiany pokazała jak szybki potrafi być atak dźwięku i jak długie, pełne wybrzmienie. Nieco później posłuchałem płyt Lee Ritenoura i Marcusa Millera by potwierdzić zarówno świetną kontrolę i definicję dołu pasma, a także, co poniekąd za tym idzie, równie imponujące różnicowanie i barwność niskich tonów. Bas Marcusa był odpowiednio szybki, soczysty i punktualny, ale miał też odpowiednią masę i zejście - dawał się poczuć w wątrobie gdy było trzeba, a innym razem trudno było nadążyć za popisami muzyka, który potrafi wykrzesać ogień ze swojej gitary. O ile świetna prezentacja dolnych rejonów pasma nie jest bynajmniej niczym dziwnym w przypadku wysokiej klasy tranzystora, o tyle to, co Power I potrafi pokazać wyżej już taką „normą” nie jest. Góra pasma jest bowiem rzadkim połączeniem precyzji i niemal lampowej delikatności. Wysokie tony są krystalicznie czyste, świetnie różnicowane, wysoce detaliczne a jednocześnie... słodkie (w dobrym tego słowa znaczeniu), eteryczne, nadzwyczajnie otwarte, pełne powietrza. No i te wybrzmienia - każde dobrze zrealizowane (w tym względzie) nagranie pokazywało to dobitnie. Żadnego skracania wybrzmień – były pełne, mocne i zawieszone w powietrzu aż do przekroczenia progu słyszalności - przy akustycznym graniu rzecz nie do przecenienia, bo niewiele jest elementów aż tak irytujących jak obcięte wybrzmienie fortepianu, gitary, czy kontrabasu. A to się tu nie zdarzało o ile tylko uchwycono to właściwie w nagraniu. Podobnie było z prezentacją pogłosu, zarówno tego sztucznie dodanego w studio, jak i naturalnego wyraźnie słyszalnego np. w nagraniu zrealizowanym w wielkim kościele (7 ostatnich słów Chrystusa na krzyżu). Słuchając akustycznych nagrań zrealizowanych na żywo nie sposób było się oprzeć wrażeniu, że instrumenty oddychają, że niemal widać wibrujące wokół nich powietrze. O wysokiej detaliczności już wcześniej wspominałem, ale to właśnie w takich nagraniach, pełnych drobnych niuansów, dźwięków związanych bezpośrednio z samą muzyką, ze sposobem jej wykonywania, z efektami dodatkowymi – skrzypnięciami, chrząknięciami, reakcjami publiczności, itd., słychać było jak wiele testowany wzmacniacz potrafi. Wszystko to są drobne elementy, nigdy nie pokazywane na pierwszym planie, a jednak to one, w dużej mierze, odpowiadają za realizm prezentacji, za wrażenie, że to wszystko faktycznie rozgrywa się przez oczami/uszami słuchacza. Równie wyjątkowa jest średnica. Wokale to jeden z tych elementów, które w przypadku wzmacniaczy tranzystorowych rzadko mnie w pełni zadowalają, bo zawsze porównuję je do tego, co pokazują triody – 300B, 45, czy 2A3. I, w mojej opinii oczywiście, żaden tranzystor im w tym względzie nie dorównuje. A jednak w czasie odsłuchów Power I mk4 przesłuchałem sporo płyt, na których to wokal gra główną rolę. Już sam ten fakt najlepiej świadczy o tym, że niemiecki wzmacniacz radzi sobie z ich odtwarzaniem bardzo dobrze. Nie tylko bezbłędnie oddaje barwę i fakturę, ale potrafi zaskoczyć poziomem ekspresji i zaskakująco trójwymiarowym renderowaniem głosów i ich posiadaczy w przestrzeni. W większości nagrań, niezależnie od gatunku muzycznego, wokalistów ustawia się z przodu, przynajmniej pół kroku przed towarzyszącym zespołem. Accustic Arts, niczym naprawdę niezła lampa, niemal za każdym razem renderował duży, namacalny obraz frontmana/frontmanki wysuniętych o włos przed linią kolumn, muzyków cofając nieco za tą linię (nie wszystkich w jednym planie – mówię o tych umieszczonych najbliżej). Dawało to naturalną, przekonującą perspektywę, tym bardziej, że zaskakująco wysoki poziom ekspresji wokalu robił tu znakomitą robotę w budowaniu atmosfery uczestnictwa w danym wydarzeniu. Ta ostatnia cecha to jeden z mocnych punktów źródeł tej niemieckiej marki, którą widocznie jej inżynierowie mają we krwi, bo potrafili ją przenieść również do czysto tranzystorowego wzmacniacza. Brawo! Podsumowanie Nawiązując do tego, co napisałem na początku tego tekstu – Accustic Arts Power I mk4 to jeden z tych niezbyt licznych czysto tranzystorowych wzmacniaczy zintegrowanych, z którymi z ogromną przyjemnością mógłbym żyć na co dzień. Przyznaję, że takich wzmacniaczy trafia do mnie coraz więcej – kiedyś (kilka lat temu) tranzystor, który mi się naprawdę podobał trafiał się niemal od święta, dziś proporcje pomału się odwracają. Wracając do testowanego urządzenia - z jednej strony zapewnia ono znakomitą kontrolę nad kolumnami trzymając niskie tony w żelaznych ryzach, ale nie odbywa się to kosztem najniższego basu, ani jego dociążenia. Bas jest potężny, ale i szybki, sprężysty, z świetnie zaznaczoną fazą ataku a gdy trzeba z długimi, pełnymi wybrzmieniami i jest naprawdę bardzo dobrze różnicowany. Z drugiej zapewnia pełną powietrza, swobodną, wysoce detaliczną i dźwięczną, a jednocześnie naturalnie delikatną górę pasma. Bardzo dobrze, a jak na tranzystor wręcz znakomicie, buduje wieloplanową scenę z dużymi, namacalnymi źródłami pozornymi. I jest to scena rozbudowana w trzech wymiarach, z wysokością włącznie, co wcale nie jest tak częste. Średnica, właściwie powinienem napisać – jak przystało na wzmacniacz oparty o MOSFET-y - jest nasycona, kolorowa i ekspresyjna. Dzięki temu świetnie wypadają wokale, czy instrumenty akustyczne, słowem elementy, których naturalność brzmienia najłatwiej, czy najbardziej wiarygodnie można ocenić. Nawet tak długa lista zalet nie miałaby większego znaczenia, gdyby te wszystkie elementy nie układały się w spójną, muzykalną całość. Wszystko to zamknięte w ładnym, bardzo dobrze wykonanym, ani nie zbyt dużym, ani przesadnie ciężkim metalowym ciele i wycenione, jak na dzisiejsze realia rynkowe, całkiem rozsądnie. Dla mnie bomba! Zintegrowany wzmacniacz tranzystorowy Power I mk4 nie robi może wielkiego wrażenia swoimi wymiarami – ot urządzenie jakich wiele, ani specjalnie duże, ani szczególnie małe. Metalowa obudowa z grubym, sztywnym frontem z szczotkowanego aluminium robi natomiast wrażenie solidnej, dobrze zrobionej i wykończonej, acz właściwie nie ma tu elementów, które miałyby jakoś szczególnie łapać za oko. Do testu trafiła wersja czarna (dostępna jest również srebrna), w której za elementy ozdobne można uznać duże, srebrne logo umieszczone centralnie na froncie, dwa spore, chromowane przyciski (choć jeden z nich to wcale nie przycisk, ale osłonka wyjścia słuchawkowego), dwie spore, także chromowane, gałki (pokrętła głośności i selektora wejść) oraz nieduże, ale eleganckie nóżki. Pod logiem umieszczono jeszcze trzy niebieskie diody, które informują o stanie urządzenia. Na szczęście poziom ich jasności dobrano rozsądnie i nie rażą one po oczach w czasie wieczornych odsłuchów. W tylnej części pokrywy wzmacniacza umieszczono otwory wentylacyjne – urządzenie pracujące w klasie AB nagrzewa się bowiem dość mocno (choć nie tak, jak wzmacniacze pracujące w klasie A) w czasie pracy. Z tyłu umieszczono komplet wejść analogowych – 2 zbalansowane (XLR) oraz 3 liniowe, z których jedno można skonfigurować jako obejście dla systemu kina domowego. Dodatkowo znajdziemy tam wyjście (RCA) pre-out umożliwiające np. bi-amping. O ile wszystkie wejścia/wyjścia rozmieszczono tak, że dostęp do nich i wpinanie kabli, nawet tych z dużymi wtykami, nie stanowi problemu, o tyle gniazda głośnikowe, sieciowe i włącznik upchnięto w jednym rogu tylnej ścianki, co, szczególnie przy stosowaniu kabli głośnikowych zakończonymi widełkami, sprawia że ich wpięcie jest niełatwe. Urządzenie oparto o 8 wysokiej klasy, selekcjonowanych tranzystorów typu MOS-FET. Za zasilanie odpowiada ekranowany transformator toroidalny z kilkoma odczepami wtórnymi. W zasilaczu zastosowano spory bank kondensatorów o łącznej pojemności ponad 80 000 µF. Spora moc (135 W dla 8 Ω, 2x200 W dla 4 Ω) w połączeniu z wysokim współczynnikiem tłumienia zapewnią kontrolę nad niemal każdą parą kolumn. Wzmacniacz wyposażono dodatkowo w sekcję wzmacniacza słuchawkowego – jeden z wspomnianych dużych przycisków na froncie to de facto mocowana na magnesie osłonka wyjścia słuchawkowego, drugi z nich natomiast owo wyjście aktywuje odcinając jednocześnie wyjścia głośnikowe. Dane techniczne (wg producenta) Moc: 2 x 135 W dla 8 Ω, 2 x 200 W dla 4 Ω Dystrybucja w Polsce: |
- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa - Końcówka mocy Modwright KWA100SE - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100 - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11 - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator |
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM) - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC - Kolumny: Bastanis Matterhorn - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr - Słuchawki: Audeze LCD3 - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako - Przewód głośnikowy - LessLoss Anchorwave - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3 |
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R) - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity