|
|
an Andrzej Poniatowski zatytułował tekst, który mi przysłał i odpowiedzi na moje pytania Wspominki Realizatora. Nie o zrzędzącego emeryta jednak chodzi, „wspominki” to nie „wypominki”, a o opowiedzenie historii studia masteringowego (remasteringowego), z którego wyszły nowe wersje płyt Alex Band, Klanu, które recenzowałem, i innych. Bardziej chyba chodzi o wprowadzenie do obiegu tej historii niż jej przypomnienie; mam wrażenie, że pan Poniatowski po latach spędzonych w zespole Klan (na zdjęciu otwierającym widać go za bębnami), po kolejnych, w których realizował płyty innych wykonawców (np. wspomniane krążki Alex Bandu), wciąż nie otrzymał od nas, melomanów, podziękowań. A należą się mu z całego serca.
To kolejny raz, kiedy historia rozwija się dzięki wydawnictwu GAD Records. Piszemy o nim tak często, że nie ma potrzeby powtarzać. Tak, jak wcześniej dzięki wydaniu płyty Altus udało się doprowadzić do wywiadu z muzykiem (TUTAJ), tak teraz, dzięki recenzji płyt Zderzenie myśli oraz Eccentric, przywołanego wcześniej zespołu Aleksandra Maliszewskiego udało się dotrzeć do pana Poniatowskiego (czytaj TUTAJ). Po ukazaniu się recenzji otrzymałem od niego miły list (czytaj TUTAJ), w wyniku którego wymieniliśmy się mailami i na ich podstawie powstał poniższy tekst.
Pan Andrzej Poniatowski dzisiaj.
Wojciech Pacuła: Jak to się stało, że zainteresował się pan sprzętem służącym do obróbki muzyki?
Andrzej Poniatowski Zawsze pasjonowały mnie sprzęty muzyczne, aparatura nagłaśniająca, instrumenty, wzmacniacze, itd. W drugiej połowie lat 60., kiedy to moja "kariera" muzyczna zaczęła się rozwijać - najpierw zespół Pesymiści, później oczywiście Klan - 99% muzyków borykało się z tym samym problemem: brakiem przyzwoitego sprzętu. Nielicznym udało się wyjechać i "zarobić", nieraz można było coś kupić w kraju, ale przekraczało to możliwości finansowe większości muzyków! Pamiętam, jak długo nie mogłem zapomnieć koncertu The Animals (bez Alana Price´a) i ich cudownych sprzętów firmy VOX, które były nieosiągalnym szczytem marzeń! Czyli cały mój świat sprzętowo-aparaturowy był światem z trudem zdobytych prospektów w języku angielskim.
No właśnie.... Język angielski. Zawdzięczam mu bardzo wiele - najpierw wiedzę "ekspercką" nabytą z prospektów, a później CAŁĄ moją wiedzę o analogowej realizacji dźwięku, nie mówiąc o nowych „cyfrowych” czasach.
Jak pan trafił do Szwecji?
Klan i Mrowisko miały mi/nam dać wreszcie możliwość nabycia wymarzonego sprzętu. Niestety, Siły Wyższe chciały inaczej. Zniechęcony, rozczarowany i sfrustrowany w lutym 1972 roku dałem się namówić na wyjazd do Szwecji, do tzw. "knajpy", co zmusiło mnie do przerwania studiów anglistycznych na ostatnim semestrze, ostatniego roku. Tytułu zabrakło, ale język został.
Ta "knajpa" też tam trochę inaczej wyglądała niż u nas. Często były to klubo-restauracje, w których zamiast tanga-przytulanga trzeba było ciąć amerykańsko-angielską listę przebojów, na szczęście na właściwym już sprzęcie! Muszę powiedzieć, że "muzycznie" niczego tam nie straciłem, wprost przeciwnie, dopiero tam stałem się w pełni profesjonalnym muzykiem!
Oczywiście, pierwszego dnia po przyjeździe do Szwecji nabyłem (za pożyczone pieniądze) wymarzoną, i na owe czasy ekskluzywną, perkusję angielskiej firmy Hayman (złoty kolor, a jakże...) oraz zestaw czyneli firmy Paiste. Cudownym uczuciem było, na scenie, słyszeć po bokach organy Hammonda z Leslie i wzmacniacze Sound City, które w owych czasach skutecznie konkurowały z Marshallem.
Zespół Klan w czasach swojej największej popularności; pan Andrzej Poniatowski trzeci od lewej.
Wyjazd do Szwecji (i Norwegii, gdzie spędziłem z sumie dwa lata) w latach 1972-1977 dał mi, poza ustabilizowanymi finansami (i życiem rodzinnym, żona jeździła ze mną), dość dużo tzw. "wolnego czasu". Grało się prawie codziennie, ale tylko wieczorami, reszta dnia była wolna, poza próbami (od czasu do czasu). Poza tym, przeważnie graliśmy miesiąc albo dwa w tym samym miejscu, co też dawało spokój i oddech. Przypadkowo wpadło mi wówczas w ręce pismo poświęcone nagraniom: „Recording Engineer/Producer”. I zaczęło się! Temat opętał mnie zupełnie, choć pierwsze miesiące były ciężkie: fachowa nomenklatura po angielsku, dość trudne do zrozumienia opisy techniczne sesji nagraniowych, słowem, zupełnie Nowy Świat!
Juz wtedy wpadł mi do głowy pomyśl, że po powrocie do kraju zbuduję studio nagraniowe na kółkach, czyli „Mobile Studio”! Zamiast, jak każdy rozsądny człowiek, zbierać pieniądze na "spokojną starość", zacząłem kupować sprzęt nagraniowy (z myślą o wspomnianym studio). Kupiłem wówczas moje pierwsze mikrofony dynamiczne firmy Sennheiser (MD421 i MD441), magnetofon "reporterski" UHER oraz dwuśladowe: Ferrograph i Revox. Wkrótce też mój pierwszy 4-ślad, TEAC z Dolby B, który to został użyty w studio „przyczepowym”.
Jak pan zaczął nagrywać, był pan przecież kompletnym amatorem, prawda?
Oczywiście wiele eksperymentowałem, nagrywając bez przerwy własny zespól - jak koledzy z zespołu ze mną wytrzymywali, nie wiem. No i teoria, teoria, książki, pisma, artykuły. Przez dwa lata przerobiłem cały kurs Recording Institute of America, Biblię amerykańskich realizatorów w tych czasach. Kurs nie dawał ani czasu, ani miejsca na "własną technikę" realizatorską: "chcesz osiągnąć w miarę profesjonalne rezultaty daje ci dokładne wskazówki jak to zrobić"! Tzn. wybór mikrofonu, miejsce ustawienia, "manipulacje dźwiękiem" (filtry, gadżety, efekty) - słowem wszystko! "Jak już opanowałeś podstawy, czyli mogłeś prawie zawsze zrobić przyzwoite, profesjonalne nagranie, to wtedy proszę bardzo, eksperymentuj i szukaj własnego stylu/brzmienia".
Wydane w 1971 roku Mrowisko było debiutancką płytą długogrającą zespołu Klan. To jedna z najważniejszych płyt w historii polskiego rocka.
Gdzie tylko mogłem zbierałem informacje o sesjach nagraniowych moich największych idoli realizatorskich: Nigela Smitha i Geoffa Emmerica, którzy wespół z producentem Georgiem Martinem, stworzyli większość klasyków Beatlesów (z najważniejszym ich albumem: Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band); Raya Thomasa Bakera, który synchronizując kilka 16-śladowych magnetofonów i "lepiąc" 1000 nakładek, stworzył takie dzieło jak Bohemian Rhapsody grupy Queen, Jaya Graydona, twórcy soundu m.in. Manhattan Transfer i Air Play, Bruce’a Swediena (z Quincy Jonesem), bez którego Michael Jackson nie byłby tym kim został. No i oczywiście chciałem wiedzieć wszystko o moim największym idolu, Georgu Massenburgu, realizatorze i producencie mojego najukochańszego zespołu: Earth, Wind and Fire. Ich "technikę nagraniową" i używalność sprzętów/gadgetów starałem się później, mniej lub bardziej udanie, naśladować.
Na zdjęciu: Andrzej, Waldemar Świergiel (Alex Band) i Włodek Kowalczyk.
|
Po czym pan wraca do Polski…
Tak, w lecie 1977 wróciłem do kraju, z bagażami naładowanymi ponad miarę nowo zakupionym sprzętem nagraniowym i opętany pomysłem Studia Na Kółkach. Parę miesięcy później studio stało gotowe. Była to poważnie przerobiona przyczepa campingowa, a w środku konsoleta Soundcraft, 4-śladowy magnetofon TEAC z Dolby B, 2 Revoxy A77, kamera pogłosowa AKG i kilkanaście mikrofonów, głownie Sennheiser i Shure; monitory odsłuchowe Sennheiser, plus masa rożnych gadżetów, słuchawek, intercomów, itd. Szum się zrobił dosyć duży, na owe czasy było to coś zupełnie nowego w naszym kraju, nawet TV się pojawiła i reportaż zrobili. Zacząłem robić nagrania "w terenie", najpierw Laboratorium w Krakowie (płyta Dier), później parę sesji z zespołem Exodus, koncert Zbigniewa Namysłowskiego z włoskim pianistą Guido Manussardim, jeszcze coś, ale nie mogę sobie przypomnieć już, co. Trzeba pamiętać, jakie to były wtedy czasy: nie mogłem działać jako "inicjatywa prywatna", nikt nie chciał studia ubezpieczyć, szukałem opieki jakiejś państwowej instytucji, żeby mieć chociażby ubezpieczenie/zatrudnienie, a nie działać jako "niebieski ptak" albo "kułak", ha, ha! Przypomniały mi się od razu czasy „klanowe”, nic się nie zmieniło, deja vu, wszyscy cmokali i się zachwycali, a artysta zdechł.
Suma summarum, ze studia wyszły nici, nikt nie chciał dać "opieki prawnej", wobec czego spakowałem manatki i znów pojechałem "pograć" na rok do Szwecji, na nowe "zakupy". Kupiłem wówczas mikrofony pojemnościowe i rożne gadżety (kompresory/equalisery), m.in. urządzenie digitalowe (Digital Delay Line) Lexicon Primetime, które to stały się podstawą mojej późniejszej pracy w studio lubelskim (gdzie wylądowałem przypadkowo, ale to już inna historia).
Proszę powiedzieć parę słów o studio w Lublinie.
Studio lubelskie, gdzie praktycznie nieomal zamieszkałem przez parę lat, było – na owe czasy - nietypowe. Udało mi się namówić Naczalstwo i Nadwornego Inżyniera na kompletne przebudowanie i zmodyfikowanie wyprodukowanej w Polsce konsolety mikserskiej marki Fonia, w owych czasach będącej standardowym wyposażeniem wszystkich studiów radiowych. Pre-ampy (przedwzmacniacze) mikrofonowe na dyskretnych komponentach nie ustępowały, moim zdaniem, pre-ampom Neve. Pietą Achillesową była natomiast reszta toru i wzmacniacze sumy, TAM powstawały straty (mały headroom, itd.).
Udało nam się (mnie i mojej "prawej ręce", Włodkowi Kowalczykowi, dziś jednemu z najlepszych w Polsce realizatorów) zrobić tak, że sygnał z przedwzmacniaczy mikrofonowych szedł liniowo bezpośrednio do wielośladu 3M (poprzez Dolby A). Po drodze mogłem użyć do woli rożnych moich przetworników ("bajerów"), jak: kompresory/limitery UREI LA-4, Orban stereo limiter 418A, parametryczny equaliser Orban, digital delay line Lexicon Primetime. Nagrywałem przy użyciu moich mikrofów: AKG C414, AKG C34 (stereo, używany przez Michaela Tretowa w wszystkich nagraniach ABBY), Neuman KM84 i U87 oraz rzadko spotykanymi „di-boxów” Coutryman FET (to dzięki nim TAK brzmiały gitary Janka Borysewicza: Budka Suflera, Iza Trojanowska). Dało to wszystko mój własny "sound". Konsolety używaliśmy tylko do liniowego zmiksowania wielośladu, bez żadnych korekcji ze "stołu" - miks był kontrolowany przez limiter Orbana; wszystko lądowało na węgierskich magnetofonach na wąską taśmę, moim zdaniem wcale nie gorszych (dźwiękowo) od standardowych wówczas Telefunkenów i Studerów. Przyznam, że odnieśliśmy spory sukces: masę hitów ze współpracy z całą ówczesną czołówką, "wylansowanie" specyficznego brzmienia grupy Maanam, Izy Trojanowskiej, Budki Suflera, Voxu, Alex Bandu, parę Złotych Płyt, itd. Wszystko ukoronowane zostało tytułem Realizatorów Roku 1980.
I znowu pan wyjeżdża…
Pół roku przed stanem wojennym wyjechałem na krótko do Szwecji, po nowe sprzęty i tam już zostałem (długa historia). Po paru latach pracy we własnym studio nagraniowym zająłem się cyfrowym masteringiem kompaktów, czym trudnie się do dzisiaj. Zremastrowałem parę moich starych nagrań (Alex Band), Show Band (Punkt styku) oraz wszystkie nagrania Klanu (Mrowisko, Senne wędrówki, Nerwy miast).
Jakie płyty, powiedzmy dziesięć, mógłby pan polecić czytelnikom „High Fidelity”?
Jeżeli chodzi o płyty, które "polecam" to, oprócz całych płyt, wymieniam również konkretne "numery" (tytuły), które zainspirowały właśnie MNIE!
1. Beach Boys, Good Vibrations
2. The Beatles, Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band
3. Gino Vanelli, People Gotta Move
4. Emerson, Lake & Palmer, Tarkus
5. Queen, Night At The Opera
6. Tower Of Power, What´s Hip
7. George Duke, Follow The Rainbow
8. Earth, Wind & Fire, In The Stone/Can’t Let Go
9. Dire Straits, Sultans Of Swing
10. Madonna, Vogue
Szwedzkie studio masteringowe dawnego bębniarza Klanu, Audiomix.
Na jakim systemie pan pracuje?
W moim studiu masteringowym korzystam przede wszystkim z:
- Digidesign Sound Tools 442 - jeden z pierwszych systemów, karta dźwiękowa zupełnie inna niż dzisiejsze! Łączę to z Plug-ins Waves (komputer Apple)
- Junger d03 processor/converter
- Monitory Genelec 1030A z subwooferem (system aktywny)
- Studiocomm monitor console model 56 (Studio Technologies USA)
- Sony CDW900E master "error-free" CD-recorder
- Sony DAT PCM 7010
- Sony studio CD-Player CDP2700
- Sony MD player/recorder MDS-JE520
- Sony kasetowiec TC-K770ES
Wszystkie transfery poprzez AES/EBU digital interface.
|