Gramofon + ramiona gramofonowe Shape of Sound
Producent: SHAPE OF SOUND EWELINA KRAWIEC |
ilka ładnych miesięcy temu (o rany! sprawdziłem – te kilka miesięcy to już prawie rok!) napisał do mnie Andrzej „Analogowy” Kozłowski, twórca gramofonu Ad Fontes 14, o którym pisałem dla Państwa już prawie 3 lata temu (czytaj TUTAJ). To konstrukcja doskonale znana uczestnikom forum AudioStereo, wśród których jest także spore grono użytkowników kolejnych, ciągle ulepszanych wersji Ad Fontesa. Pewnego dnia otrzymałem maila, którego tytuł brzmiał: „Ewelina i Piotrek zbudowali gramofon, który mnie oczarował...”. Przyznacie państwo, że gdy coś takiego pisze człowiek, który stworzył tak udaną konstrukcję jak Ad Fontes, to sprawa staje się nad wyraz intrygująca. A że informacja pochodzi właśnie od Andrzeja Kozłowskiego, trzeba ją traktować poważnie – w końcu każdy konstruktor jest trochę próżny (nie piję tu bynajmniej akurat do Andrzeja, ale raczej do wszystkich, których znam, czy wręcz właściwie do wszystkich ludzi bo każdy z nas jest nieco próżny :)) i chwalenie innych produktów nie przychodzi im zwykle łatwo. Tymczasem Andrzej naprawdę entuzjastycznie wypowiedział się zarówno o ramieniu, które zbudowała ta dwójka młodych ludzi ze Zgierza, jak i gramofonie. Za zgodą autora załączam tegoż maila: Jakiś czas temu odwiedziło mnie dwoje młodych ludzi ze Zgierza. Celem spotkania miały być testy ramienia gramofonowego zbudowanego przez pana Piotra, jak sądzę, przy dużej pomocy pani Eweliny. Spotkania takie uwielbiam, ponieważ zawsze są inspirujące i pozwalają na ciekawą wymianę doświadczeń. Już samo hasło, że łożyskowanie opiera się o szafirowe panewki a wszystkie detale wykonał osobiście na swoich maszynach CNC pan Piotr, wywołało u mnie zainteresowanie. Po przeczytaniu tego maila jedyne co mi pozostało to wyrazić zainteresowanie konstrukcją i konstruktorami oraz chęć przetestowania produktu. Z różnych przyczyn trochę to trwało, ale też i takie podejście producenta, który wolał wszystko dopracować, a dopiero potem oddawać swą dumę do testu, mi osobiście bardzo się podoba. Trafiają się bowiem i tacy producenci, którzy starają się jak najszybciej wrzucić na rynek coś, co stworzyli, byle tylko jak najszybciej zaczęło przynosić profity. Nie dotyczy to bynajmniej wyłącznie małych, początkujących producentów, ale również światowych gigantów, którzy zasypują nas niedopracowanymi projektami. MAREK DYBA: Od kiedy istnieje Shape of Sound? Czym się zajmuje? Skąd pomysł na gramofony? Osiągnięcia? Jakie plany na przyszłość? Nagrania użyte w teście (wybór):
Pani Ewelina i pan Piotr przywieźli do mnie podstawę oraz dwa ramiona własnego autorstwa. Dokładniej rzecz biorąc to dwie wersje tego samego ramienia. Dlaczego? Otóż gdy ustalaliśmy wcześniej szczegóły dotyczące testu ustaliliśmy, że dostanę kompletny gramofon z ramieniem i tanią wkładką typu MM, Ortofonem Red 2M. Wkładka ta trafia do mnie, powiedzmy, dość często z tanimi gramofonami, m.in. Pro-Jecta (choć ostatnio dostaję je raczej z modelem Silver). Można więc było powiedzieć, że jako tako znam brzmienie tej wkładki, co powinno ułatwić mi ocenę ramienia i napędu. Tyle, że znacznie lepiej znam swoją AudioTechnicę 33PTG, bardzo udaną, choć dziś już nieprodukowaną, w tej wersji, wkładkę typu MC. Ramię w wersji, która miała być dostarczona z gramofonem jest dość lekkie, słowem do AT nie końca pasujące. Okazało się jednakże, że to żaden problem – mogę dostać drugie ramię, o większej masie efektywnej, na której już spokojnie będę mógł AT „powiesić”. Dzięki temu test miał szansę być jeszcze bardziej kompletny – będzie w nim coś dla miłośników niedrogich wkładek MM (czy po prostu szukających na początek opcji jak najtańszego zestawu), ale też i dla fanów (takich jak ja) bardziej jednak wyrafinowanych wkładek MC. Oczywiście także nie z kosmicznego, ale raczej dość rozsądnego (właśnie znalazłem w Polsce aktualną wersję, PTG33 II, za nieco ponad 1800 zł) poziomu cenowego. Pan Piotr ramię Noje z Red 2M zamontował zaraz po przywiezieniu gramofonu, więc po wypoziomowaniu całości (deck ma ładne, regulowane nóżki) i sprawdzeniu ustawień zacząłem od tego zestawienia. Na potrzeby tego testu używałem swojego drugiego przedwzmacniacza gramofonowego – iFi Phono – małej, niepozornej maszyny, która nie przestaje mnie zadziwiać swoim brzmieniem, a ceną doskonale pasuje do testowanego zestawu. Jak wspomniałem, Red 2M to niedroga wkładka (za jakieś 400 zł) typu MM. Żeby była jasność – w swojej cenie jest całkiem dobra, acz testując właściwie każdy gramofon firmowo w nią wyposażany za każdym razem tym, którzy chcieliby mieć lepsze brzmienie sugerowałem wymianę wkładki na droższą (w granicach rozsądku dla danego modelu gramofonu oczywiście). Od wkładki w tej cenie za wiele wymagać nie można, chyba że... no chyba że powiesi się ją na ramieniu Noje zamontowanym w Czerwony Liściu. Runda 1. Gdy igła opadła do rowka mojego japońskiego wydania Love over gold Dire Straits szeroko otworzyłem oczy. Jak większość rockowych płyt tak i ta jakością realizacji nie powala, ale japońskie wydanie robi swoje i zdecydowanie wolę je od każdej cyfrowej wersji jaką znam. Spodziewałem się niezbyt dynamicznego, niezbyt czystego dźwięku, któremu brakuje otwartości i blasku, bo tak ta wkładka zwykle grała w większości gramofonów – siłą rzeczy nawet słuchając niedrogiej wkładki porównuję ją do sporo droższych wykorzystywanych na co dzień. Tymczasem pierwsze co mnie uderzyło, to równo, mocno prowadzony bas. Nie jakoś wybitnie konturowy, ale mięsisty, barwny i całkiem punktualny – słowem zdecydowanie lepszy, niż zdarzyło mi się z tej wkładki kiedykolwiek słyszeć. Wracając jeszcze do Straitsów – pozytywnie zaskoczył mnie dobrze oddany wokal, ale także i gitara Knopflera. Brzmiały one żywo, z zębem, znowu lepiej niż to pamiętałem z innych niedrogich gramofonów. Jakoś to teraz wszystko było uporządkowane, pokazane bez żadnej nerwowości, a tę nie raz Redowi wcześniej zarzucałem. Muzyka świetnie wchodziła, a przy Telegraph Road i Private Investigations kompletnie zapomniałem, że słucham niedrogiego zestawu. Rzecz nie w tym, że poziom grania był kosmiczny, bo przecież nie o to chodzi w zestawie za kilka tysięcy złotych. Muzyka swobodnie płynęła, równo prowadzony rytm wyznaczał puls każdego kawałka i wraz z gitarą i wokalem tworzyły ten niepowtarzalny klimat wspomnianych utworów. Nie było żadnych drażniących elementów, które mogłyby mnie wytrącić z zasłuchania – żadnych wyostrzeń, żadnych wyraźnych podbarwień – ot równe, naprawdę fajne granie, które potrafiło całkowicie pochłonąć słuchacza. Time to jeszcze bardziej klimatyczny album, nagrany bardziej audiofilsko, więc i lepiej nadający się do oceny brzmienia. Tu było słychać, że fortepian jest nieco matowy, podobnie metalowe instrumenty perkusyjne. Nie na tyle, żeby psuło to przyjemność słuchania, ale nie dało się tego nie zauważyć. Scena, o której wcześniej wspominałem, była zdecydowanie lepiej rozbudowana wszerz niż w głąb, choć i na tej płycie aż takiej głębi po prostu nie ma. Separacja była całkiem niezła, z rozdzielczością było tak sobie, ale z założenia była to przede wszystkim „zasługa” taniej wkładki. I znowu pojawiło się to ogólne wrażenie spokojnej, równej i jednak wciągającej prezentacji. To kolejna płyta, której słuchało mi się bardzo dobrze pomimo pewnych słabości, które przypisywałem przede wszystkim wkładce. Z jednej z kolejnych płyt pięknie zaśpiewała dla mnie Eva Cassidy. Ten piękny głos, zawsze jakby z nutką melancholii, zabrał mnie po raz kolejny w podróż. Znając płytę z odsłuchów na zdecydowanie droższych, bardziej wyrafinowanych zestawach mogłem powiedzieć, że brakowało odrobiny dźwięczności, a może rzecz była znowu w delikatnym, ale jednak zmatowieniu głosu. Ale było to oczywiste jedynie poprzez porównanie. Podchodząc do tego słuchania bez niedawnych ładnych kilku sesji z tą ostatnio zakupioną płytą, zapewne nie przyczepiłbym się do wokalu w ogóle, oczarowany, jak za każdym razem, jego ekspresją i wspomnianą nutką melancholii, czy nostalgii. Imagine w wersji pani Evy do mnie przemawia bardziej niż oryginał Lennona. Bluźnię? Trudno – nigdy fanem Beatlesów jakoś nie byłem. Dla mnie w wydaniu Johna to grzeczna, by nie powiedzieć nudna, hipisowska piosenka jakich wiele, a pani Eva zrobiła z niej kawałek chwytający za serce (fanów Beatlesów uprzejmie prosi się o nie wysyłanie listów z pogróżkami). |
Zmieniając nastrój sięgnąłem po klasykę. Ledwie kilka dni wcześniej odwiedziłem nieznany mi zupełnie wcześniej sklep z winylami (podziękowania dla Grzegorza i Grzegorza), głównie z używanymi i głównie (acz nie tylko) wydanymi w Japonii. Już pierwsza wizyty mogłaby się spokojnie zakończyć tragedią dla tegorocznego, a może i przyszłorocznego budżetu, ale wykazałem się odpowiedzialnością i wyszedłem stamtąd tylko z czterema czarnymi krążkami. Na talerzu Redleafa wylądował Recital Chopinowski w wykonaniu Maurizio Polliniego. Ehhh... chciałoby się rzec – tu także fortepianowi brakowało nieco blasku, wydawał się odrobinę matowy w brzmieniu, ale co z tego skoro myślałem o tym może przez pierwsze 5 sekund, a później docierała do mnie już tylko muzyka. Tak, zauważyłem jeszcze, że fortepianowi przydałoby się ciut więcej masy, ale z barwą było naprawdę nieźle, dźwięk był spójny, płynny i skupiał na sobie 100% mojej uwagi. Nie siedziałem w pierwszym rzędzie, raczej bliżej 10., instrument nie był więc tak wielki, jak być powinien, tym bardziej, że umiejscowiony był jeszcze z metr za linią kolumn. Ale to naprawdę nie miało znaczenia – gdy słuchając takiego nagrania zamykam oczy i sam zaczynam przebierać palcami po klawiszach (mimo, że grać niestety nie umiem) to wiem, że jest dobrze, że w tym graniu, mimo że wcale nie doskonałym, muzyka jest na pierwszym planie. A za tym idzie zaangażowanie słuchacza w muzykę, emocje i to właściwie niemal wszystko, czego wiele osób tak naprawdę szuka. Runda 2. Druga runda, czyli po wymianie ramienia na cięższą wersję i zamontowaniu na nim wkładki, tym razem typu MC, AT 33PTG Prestige objęła (przynajmniej na początku) te same płyty by wyłapać ewentualne różnice. Największą zmianę zaobserwowałem na górze pasma – już przedtem nie narzekałem specjalnie na jej otwarcie, czy ilość powietrza, ale teraz słychać było wyraźnie lepszą rozdzielczość i separację, dzięki którym blachy przestały się niemal (jak wspominałem to nie jest audiofilskie nagranie) zlewać, brzmiały czysto i dźwięcznie. Głos Knopflera, jak na to nagranie, był bardzo realistyczny, namacalny, a jego gitara jakby ciut „brudniejsza” niż wcześniej, ale w jak najlepszym tego słowa znaczeniu – tak właśnie powinno być. Time - fortepian odzyskał swój blask (tzn. ten, który znam choćby ze swojego systemu analogowego), już nie miałem wrażenia zmatowienia. Zdecydowanie lepiej wypadała kwestia wybrzmień – były dłuższe i pełniejsze, a fortepian zyskał także na wielkości i masie. Również instrumenty perkusyjne zabrzmiały bardziej prawdziwie – te metalowe były dźwięczniejsze, „widać” było wokół nich więcej powietrza, a lepsza selektywność i różnicowanie sprawiały, że brzmiały one czyściej i bardziej kolorowo. Nie zabrakło różnic także i w brzmieniu kontrabasu. On również zyskał nieco na masie i wielkości, szybszym szarpnięciom strun towarzyszyły dłuższe wybrzmienia z większym udziałem pudła rezonansowego. Realizm prezentacji zyskał więc znacząco. Nieodmiennie towarzyszyło mi wrażenie spokoju z jakim testowany zestaw grał tą muzykę. Zero pośpiechu, nerwowości, wszystko ładnie poukładane, na swoim miejscu, może nie doskonałe, ale pięknie składające się w całość. To bardzo muzykalne i wciągające granie – może to i niedrogi zestaw, ale muzyki słuchało się na nim naprawdę dobrze. Pani Eva Cassidy zabłysnęła jeszcze pełniejszym, czystym głosem, z jeszcze wyraźniejszym zabarwieniem emocjonalnym. Tym razem na Imagine, I know you by heart, czy najlepszym kawałku w historii muzyki What a wonderful world (dla jasności – tu pierwszeństwo przyznaję wielkiemu Louisowi) ciarki chodziły mi po plecach. I to właściwie powinno wystarczyć za cały komentarz dla każdego miłośnika muzyki. Gdy tak bardzo wciąga, tak bardzo angażuje słuchacza, to wszystkie pomniejsze niedoskonałości dźwięku tracą znaczenie. No i w końcu wróciłem także i do recitalu Polliniego. Wiedziałem już czego się spodziewać. Fortepian urósł, mimo że wcale nie grał bliżej mnie, zyskał na potędze brzmienia i dźwięczności. Wspominane już kilkukrotnie delikatne zmatowienie znikło, dźwięk się jeszcze bardziej otworzył, wokół instrumentu pojawiło się więcej powietrza. Nie pozostało mi nic innego, jak w skupieniu podziwiać, jak piękną muzykę pisał nasz rodak i z jak wielkim wyczuciem grał ją wspaniały włoski pianista. Podsumowanie Można by powiedzieć, że test przebiegł tak, jak się mogłem tego spodziewać po mailu od Andrzeja. Skoro zachwalał produkty pani Eweliny i pana Piotra, a produkt trafił do mnie niemal rok później, czyli bez wątpienia jeszcze bardziej dopracowany, to po prostu musiał się podobać. Oczywiście o wiele bardziej prawdopodobne jest pytanie – jaki gramofon kupić w granicach kilku tysięcy złotych i tu również ten polski produkt, obok Ad Fontesa, trafia na szczyt mojej listy rekomendacji. Ad Fontes to wybór tych, którzy nie boją się i wręcz chcą się bawić w „tweakowanie” gramofonu/ramienia, którzy mają nieco więcej cierpliwości do zabawy w uzyskiwanie najlepszego dźwięku. Z niego można wyciągnąć bardzo dużo, ale wymaga to nieco zachodu. No i to propozycja dla fanów nieco oldskulowego dizajnu (choć wersja piano black, którą widziałem na zdjęciach, spokojnie wpasuje się i w nowoczesne wnętrza). Redleaf + Noje to zestaw, który świetnie i nowocześnie wygląda, posiada wszystkie niezbędne regulacje, a i samo ustawianie wydaje się prostsze niż Ad Fontesa. To moim zdaniem bardziej konkurent dla Pro-Jectów, czy Reg, słowem produkt pt.: „raz ustawić i cieszyć się muzyką, a na dodatek mieć „mebel”, który bardzo atrakcyjnie wygląda”. A gdy piszę: „cieszyć się muzyką” wcale nie mam na myśli: „pamiętając o jego cenie”. Jakoś wcale o niej nie pamiętałem, zwłaszcza w wersji z cięższym ramieniem i bardziej wyrafinowaną wkładką. Po prostu słuchałem muzyki, co więcej – przeżywałem ją! Oczywiście, że to nie jest najlepszy gramofon świata – w niemal każdym aspekcie grania da się jeszcze lepiej. Rzecz jednakże w tym, że nie ma tu żadnych wpadek, nie ma elementów, które przeszkadzałyby w kontemplowaniu muzyki. Wszystkie elementy łączą się w spójną, pięknie muzykalną całość, a z lepszą wkładką prezentacja wchodzi już na całkiem wysoki poziom wyrafinowania. Test z AT 33PTG pokazał, że ewentualny zakup zestawu Shape of Sound nawet z Ortofonem Red 2M nie oznacza uwięzienia się na jednym poziomie grania na zawsze. Założenie wkładki blisko 5 razy droższej (choć do innej wersji ramienia) dało wyraźny progres w jakości grania jasno pokazując, że w polskim produkcie drzemie spory potencjał. A przecież i świetnych wkładek MM nie brakuje i nimi w lżejszym ramieniu można Reda zastąpić, a efekty na pewno będą pozytywne. Brawo dla młodych ludzi ze Zgierza – będę trzymał kciuki, by udało im się firmę rozwinąć, bo potencjał mają ogromny! Gdy ustalaliśmy recenzję produktów Shape of Sound usłyszałem, że może by się w recenzji raczej skupić na ramionach, bo przecież napęd można właściwie wykonać dowolny. To trochę pokazuje podejście producenta – to ramię ma być głównym produktem, a podstawa jego uzupełnieniem. Z drugiej jednak strony to właśnie napęd, w testowanej wersji wykończony atrakcyjnym, czerwonym, błyszczącym lakierem, na dodatek posiadający oryginalny kształt (jak sugeruje nazwa – liścia) przyciąga oko i w większości przypadków to on może być czynnikiem decydującym o zakupie. Podstawa Sporą (dłuższy wymiar to ponad 56 cm) podstawę gramofonu wykonano z klejonego MDF-u o sumarycznej grubości 5 cm. W umownym „ogonku” liścia mocowane jest ramię. W szerokiej części znajduje się wydrążenie, w którym zawieszono silnik prądu zmiennego niskiej mocy – rozpędzenie dość ciężkiego talerza zajmuje mu chwilę. Zawieszenie silnika wydaje się całkiem nieźle izolować go od podstawy – to oczywiście istotny element całości konstrukcji. Na osi silnika umieszczono rolkę napędową – płaski, gumowy, stosunkowo krótki pasek przenosi napęd na akrylowy subtalerz, a na ten nakładany jest relatywnie ciężki aluminiowy talerz, standardowo wyposażany w filcową matę. Zmianę prędkości (33 i 45) trzeba wykonywać ręcznie – wymaga to zdjęcia talerza i ręcznego przełożenia paska na rolce – rozwiązanie zapewne nie dla leniwych, ale też i większość płyt w kolekcji potencjalnego użytkownika tego gramofonu to zapewne krążki na 33 obroty, więc jeśli „od święta” trzeba będzie pasek przełożyć to nie będzie to stanowiło problemu. Użytkownik dostaje do dyspozycji możliwość regulacji stopnia napięcia paska. Napęd wyposażono w łożysko ślizgowe hydrodynamiczne – z tuleją z brązu i hartowaną osią, oddzielonymi filmem olejowym. Wyłącznik sieciowy umieszczono na spodzie podstawy gramofonu – ponieważ eleganckie, regulowane nóżki są dość wysokie, sięganie do niego nie stanowi kłopotu. Również na spodzie umieszczono gniazdko zasilania – rozwiązano to bardzo rozsądnie, bo znajduje się ono w umieszczonej poziomo obudowie, co zdecydowanie ułatwia podłączanie zewnętrznego zasilacza, przynajmniej w porównaniu do konstrukcji, w których gniazdo montowane jest na spodzie plinty, w pionie. Zasilacz to prosta konstrukcja wtyczkowa – słowem możliwość ewentualnego przyszłego apgrejdu. Ramię Noje to ramię węglowe – z prostą rurką wykonaną z włókien węglowych. Pozostałe elementy wykonano z anodowanego aluminium, stali nierdzewnej i mosiądzu. Zastosowano łożysko kiełkowe, 4-punktowe, w którym wykorzystano szafir (syntetyczny rzecz jasna). Wewnętrzne okablowanie ramienia wykonano z miedzi, z boku ramienia znajduje się 5-pinowe gniazdo – konieczny jest więc interkonekt wyposażony w stosowny wtyk (do testu otrzymałem własny, miedziany Shape of Sound). Użytkownik ma do dyspozycji wszystkie niezbędne regulacje: anty-skating (ciężarek zawieszony na żyłce), VTA (jedna śrubka w podstawie ramienia), azymut (jedna śrubka na początku rurki ramienia, która umożliwia kręcenie rurką), offset (główka ramienia mocowana jest jedną śrubką – wystarczy poluzować i można obracać główką), siła nacisku (kręcimy przeciwwagą). Ustawianie obu ramion było bezproblemowe, by nie rzec wręcz przyjemne, mimo iż rozwiązania są przecież bardzo proste. Wymiana ramienia to odkręcenie jednej śrubki – słowem można się porwać na zakup dwóch ramion i w ciągu paru minut zamieniać jedno na drugie by posłuchać innej wkładki. W najbliższych planach jest jeszcze jeden, dodatkowy element, którego w momencie testu jeszcze nie było – jakaś forma akrylowej pokrywy. Rozmawialiśmy o tym przy odbiorze gramofonu – z racji oryginalnego kształtu gramofonu jak i jego wielkości w grę wchodzi raczej wyprofilowany kawałek akrylu przykrywający ramię i talerz niż pełnowymiarowa pokrywa na całość, która musiałaby być naprawdę wielka. Dane techniczne (wg producenta) Redleaf DOŁĄCZ DO NAS NA TWITTERZE: UNIKATOWE ZDJĘCIA, SZYBKIE INFORMACJE, POWIADOMIENIA O NOWOŚCIACH!!! |
- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa - Końcówka mocy Modwright KWA100SE - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100 - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11 - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator |
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM) - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC - Kolumny: Bastanis Matterhorn - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr - Słuchawki: Audeze LCD3 - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako - Przewód głośnikowy - LessLoss Anchorwave - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3 |
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R) - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity