FELIETON
VI Plichtowskie Spotkanie Soniczne,
ŁÓDŹ NA WYNURZENIOWEJ DO KATOWIC NA PRZODKU,
CZYLI PSS-Społem NA WYJEŹDZIE. |
odróże kształcą, lecz nie wszystkie. Kiedy jestem w Krakowie, Wrocławiu lub nawet Warszawie zawsze towarzyszą mi chordy (nie tatarskie) zagranicznych turystów. Kolorowy tłumek Włochów, Hiszpanów, Japończyków i... stety bądź nie, ale również poddanych Królowej Matki z Wysp Brytyjskich. Co ci wszyscy ludzie robią w Polsce? Dlaczego przybywają do nas z najdalszych zakątków świata, często pięknych i egzotycznych, gdzie w zasadzie wszystko mają na wyciągnięcie ręki? Co ich tutaj przygnało? Odpowiedź jest prosta: ciekawość świata... (Na pobudki większości „Anglików” spuszczę zasłonę milczenia.) I nie o to chodzi, że większość z nich „wszędzie” już była. Przyjazd do Krakowa, polskiego „wiecznego miasta”, gdzie od wieków stykały się kultury świata wschodu i zachodu, do miasta rodzimego Smoka Wawelskiego i orientalnego Lajkonika, jest po prostu dla, na przykład, Japończyka równie atrakcyjny i „egzotyczny” jak dla Polaka wyjazd do Japonii. Ludzie ci są w stanie „poświęcić” swój urlop na przyjazd do „krainy deszczowców”, aby poznać odmienną od swojej kulturę, zobaczyć nowe miejsca, oglądając zabytki, zwiedzając muzea, kosztując innej kuchni, jednym słowem po to, aby poszerzyć swoją wiedzę, swoje horyzonty, trochę bardziej pofałdować sobie mózg. Ktoś kto zobaczył pół świata, był w kilkuset muzeach, poznał inne kultury, inne możliwości patrzenia na ten sam problem, przedmiot, ktoś kto skosztował dań różnych kuchni narodowych, nawąchał się różnych i „ziół” i powiedzmy kwiatów, ten ktoś z pełnym przekonaniem może powiedzieć, że mu się coś nie podoba. Bo potrafi tę opinię, mając porównanie i wiele punktów odniesienia, racjonalnie uzasadnić. W innym przypadku stwierdzenie „to mi się nie podoba” jest tyle samo warte, jak – za przeproszeniem – „chce mi się kupę”. No tak, troszkę się chyba zagalopowałem, bo czy oby na pewno wyjazd do Japonii jest dla naszego statystycznego rodaka aż taki atrakcyjny? Zwiedzanie, powiedzmy sobie szczerze i wprost, jest męczące. A to indywidualne i na własną rękę, wręcz bardzo. Wymaga planowania, trzeba się przygotować coś przeczytać o danym kraju, miejscu, cały dzień trzeba jeździć samochodem i nie można się napić! Nie po to przecież do ciężkiej cholery jest urlop aby się męczyć! Po drugie musi stać w korkach, bo nie po to ma samochód, żeby jeździć do pracy autobusem lub na rowerze. Poza tym przecież „Warszawa to nie wieś, żeby po niej na rowerze jeździć”. A w ogóle to podróż komunikacją też jest mecząca. A może Polacy są po prostu leniwi? Nie, no skąd, przecież jesteśmy Chrystusem Narodów (A. Mickiewicz, Dziady), a też i Winkelriedem (J. Słowacki, Kordian). Do wyboru, do koloru, a co jeden „wieszcz” to lepszy, bo lepiej p...szy. Polacy lubią po prostu jakość i „się należy”, dla tego właśnie, kiedy nasz „ziomal” się wybiera na wakacje, słowem kluczem, wręcz wytrychem, kurcze, jest małe, niewinne „all inclusive”, dodane na pierwszej stronie oferty wyjazdu. Gwarantuje ono dobrze i przede wszystkim godnie spędzony urlop (piękne słowo, a tu z niemieckiego „urlaub” – urlauben- ‘zwolnienie średniowiecznego rycerza z posługi na czas zaciągnięcia się do bitwy’). Wylegiwanie się całymi dniami na ekskluzywnych leżakach, nad bardzo czystym basenem, sączenie wysublimowanych drinków złożonych z lokalnej łyski z lokalną kolą, możliwość skosztowania lokalnych specjałów z pięciogwiazdkowej restauracji hotelowej, trzy razy dziennie do oporu i ile wlezie, pod warunkiem, że to fryta i kura, dyskoteki do białego rana, rzyganie po krzakach no i przede wszystkim „animator”, który zabiera na cały dzień dzieci, aby mogły się oddać równie wysublimowanym rozrywkom jak ich rodzice – to wszystko są elementy konieczne, aby urlop się udał i aby z honorem i podniesioną głową można się było w śród znajomych pochwalić, jak dobrze się spędziło wolny czas. Polak na wakacjach głód obcych kultur też odczuwa. „Noca turecka, turecka noca”, płatna po 30 euro, przybliża go w sposób profesjonalny i autorytatywny do kultury i tradycji danego regionu, a w praktyce Polak wiedzę tam nabytą wykorzystuje na okolicznym bazarku „zakupowując” okulary Rayban, zegarki Omega i damskie torebki od DG. Ugruntowując przy okazji swoje zdanie na temat autochtonicznej ludności, która śmie się z nim targować, a to przecież po pierwsze jest niegodne a po drugie męczy. Aż trudno nie być dumnym z naszej słynnej tradycji szlacheckiej, sarmackiej kiedy to „za króla Sasa jedz pij i popuszczaj pasa”. Przeciętny, XVI, XVII-wieczny dwór szlachecki wyglądał jak resort „all inclusive” w Hurgadzie, z womitorium w centralnym miejscu, a posłowie wysyłani przez króla z wiadomościami wagi państwowej spóźniali się po kilka miesięcy. Nikomu się nie spieszyło, bo Polska długa i szeroka jak okiem sięgnąć. A jednak… Nikt mi nie powie, że w zwiedzaniu świata, lub tym bardziej Europy przeszkadza brak pieniędzy. Znam takich, którzy w wyżej opisany sposób spędzają wakacje nie w Turcji czy w Egipcie, lecz na przykład w Tajlandii wydając kilkadziesiąt tysięcy złotych, lub raczej wyrzucając w błoto, a przecież w porze monsunów tam nie jeżdżą. Ciekawość - motor postępu Jak widać wstęp znów nie ma nic wspólnego z tematyką artykułu i profilem czasopisma, i w ogóle. A guzik prawda – wszystkie, podkreślam: wszystkie ludzkie czynności napędza jedna, niesamowita siła – ciekawość. Nawet ci, którzy twierdzą, że jest inaczej, że to jednak popęd seksualny ciągnie człowieka (czytaj: mężczyznę) do tego, aby przeć do przodu i tak w końcu zgodzą się z teorią, iż dany egzemplarz był po prostu ciekawy jak wygląda inna kobieta niż żona, kiedy wyjmuje pranie z pralki. Mam wrażenie, że wręcz odwrotnie, o czym nie raz i nie dwa było pisane na łamach „High Fidelity”, niż jest to w opinii powszechnej tak zwanych „internautów” zapisane - nie audiofile mają małe przyrodzenie, lecz ci, którzy ich o to najbardziej posądzają. Audiofil jest z natury ciekawski, dzięki czemu się nim stał, jak również z konieczności, bo w swoich poszukiwaniach systemu, który w możliwie najlepszy sposób zbliży go do dźwięku występującego w naturze, będzie wiecznie drążył i węszył i sprawdzał i porównywał i tak bez końca, aż do momentu kiedy się zmęczy, lub ze starości ogłuchnie. Takie cechy, moim skromnym zdaniem, raczej świadczą o nadwyżce testosteronu niż o jego braku. A może po prostu tym wszystkim forumowym krytykantom, onanistom, bo tak niestety należy nazwać tych wszystkich, którzy piszą o rzeczach których nigdy nie doświadczyli (nie dotykali) inaczej niż poprzez szkło monitora, pomylił się hormon, którego mają w nadmiarze. Panowie wycieka wam uszami nadmiar progesteronu! Wierzcie mi, warto wyjechać daleko od domu w ciepłe bądź zimne kraje. Warto zobaczy kawał świata, warto posłuchać paru systemów za milion, nawet w salonie audio, warto pojeździć szybkimi samochodami, choćby na Torze Poznań z wypożyczalni. Warto to zrobić za każde pieniądze, bo dzięki temu naszą jedyną przygodą z obcymi kulturami nie będzie egzotyczna panga z francuskimi frytkami na plastikowym talerzu nad polskim morzem, naszym jedynym przeżyciem z prędkością nie będzie powtórka z Top Gear lub gra komputerowa, a naszym jedynym oknem na świat nie będzie telewizor. Jak to wszystko przeżyjecie, kochani internauci, to nie będziecie pitolić głupot na forach, które ewidentnie są waszą jedyną szansą, aby „ktoś” was wysłuchał. Postanowiliśmy i my rozszerzyć nieco nasze horyzonty myślowe. Dodatkowo, jako że to już (uff...) ostatni test długości, który w zasadzie skłania do jakiegoś podsumowania pomyśleliśmy, że można by to zrobić w jakiś specjalny sposób. Teraz będzie coś z dramatu (chodzi o formę jak u Fredry, nie o treść). Telefonuję do Rogera Adamka: I tak właśnie, na ogół wyglądają poważne, biznesowe rozmowy, no w każdym razie efekt był taki, że na ostatniej odsłonie testu „długości” wylądowaliśmy w salonie firmy RCM w Katowicach. WSTĘP Podobnie jak w poprzednim wydaniu PSS-Społem, gdzie zajmowaliśmy się wpływem długości IC na brzmienie systemu (czytaj TUTAJ), teraz postanowiliśmy przebadać ten aspekt ale z kablami głośnikowymi. I znów spotkaliśmy się z bardzo serdecznym odzewem producentów i dystrybutorów kabli. Tak samo jak w poprzednich odcinkach zadbaliśmy o to, aby testowane przewody były tak samo wygrzane, bądź nie wygrzane w ogóle. Po dokonaniu odsłuchów w Katowicach, w siedzibie RCM, oczywiście nie wytrzymałem i postanowiłem sprawdzić jeszcze raz wszystko od nowa w moim systemie. No i dostałem za swoje - o dziwo w przypadku niektórych kabli spostrzeżenia były odwrotne niż w systemie przygotowanym przez Rogera Adamka! Ale po kolei. Testowane kable 1. HELUKABEL HELUSound 2x2,5 mm2 - długości: 2 m i 4 m Uczestnicy spotkania
Sprzęt grający – PLICHTÓW
Sprzęt grający - KATOWICE
Płyty użyte w testach
|
ODSŁUCH 1. HELUKABEL HELUSound 2 m i 4 m 2. SLINKYLINKS 2,5 m i 3 m 3. SUPRA QUADRAX 2 m i 3 m 4. ORGANIC ORIGINAL 2,5 m i 4 m ODSŁUCH 1. HELUKABEL HELUSound 2 m i 4 m 2. SLINKYLINKS 2,5 m i 3 m 3. SUPRA QUADRAX 2 m i 3 m Podsumowanie Kończymy nasz dyptyk z kablami. Wnioski jak zwykle pozostawiam czytającym. Wydaje mi się, że tak jest najlepiej, bo każdy rozum swój ma. Starałem się jedynie pokazać jak złożonym i wrażliwym organizmem jest system audio i jak wielkie zmiany może wprowadzić tak „mały” element układanki jak długość kabla. To, co najbardziej zaczyna mnie fascynować w „branży” audio, to, to że jest ona w odróżnieniu od gry w szachy nieskończona. Audiofil gnany żądzą dobrego dźwięku nie ma przed sobą końca. Audiofilizm to więc nie religia, bo nie daje żadnej obietnicy, nie daje żadnego ukojenia, nie przewiduje żadnego „happy endu” i nie wybacza - nawet jednego źle dobranego kabla. Audiofil jest sam we wszechświecie, zawieszony w próżni własnych przemyśleń, poszukiwań. Jedyne co może zrobić, to na chwilę przycupnąć by zaraz znów zatracić się w szaleńczym cwale do nikąd. Jedyną stałą jest DOŚWIADCZENIE nabyte w czasie setek godzin słuchania muzyki. Audiofil jest więc jak żeglarz, który dziesięć tysięcy lat temu wyruszył gnany ciekawością i chęcią dotarcia do nieosiągalnego horyzontu. Nigdy do niego nie dotarł, ale dzięki temu odkrył cały świat. NA KONIEC Nie przez przypadek znana naukowcom historia ludzkiej ekspansji na błękitnej planecie rozpoczęła się około dziesięć tysięcy lat przed naszą erą. Człowiek wyszedł, a raczej dość gwałtownie wyskoczył, z epoki paleolitu, gdzie prowadził raczej osiadły, plemienny tryb życia, i od razu rzucił się na szerokie wody epoki neolitu. Ta przenośnia ma tutaj znaczenie dosłowne. Chodzi o wynalazek żeglarstwa. W czasach tych człowiek nie znał jeszcze koła, a więc przemieszczanie się po lądzie trwało wieki (i nie tylko z dzisiejszej perspektywy). Za pomocą nawet prymitywnej łódki ci najodważniejsi byli wstanie w krótkim czasie przemierzać niewyobrażalne dla ówcześnie żyjących przestrzenie i odległości. Myślę, że porównywalne do opuszczenia w dzisiejszych czasach naszej galaktyki, co jest przecież na razie w sferze „rozrywkowych” opowiadań o pilocie Pirxie Stanisława Lema. Świat się otworzył. Zaczął się miedzy sobą „przelewać”, zaczęły się przenikać kultury o różnym stopniu zaawansowania nauki i techniki, o różnych zwyczajach i obyczajach, wierzeniach. Wpłynęło to na rozwój handlu, ten na rozwój kupiectwa, to z kolei na powstanie ekonomii, ta na inwestycje, czyli budownictwo. Zaczęły powstawać pierwsze większe społeczeństwa ludzkie, nie posiadające już znamion plemiennych. Nastąpił rozwój rolnictwa. U ludzi zaczął się mieszać materiał genetyczny inaczej niż to miało miejsce dotychczas, czyli w obrębie trzech sąsiednich wiosek. Ten jeden, prosty wynalazek jakiegoś ciekawskiego jegomościa (lub raczej grupy, ponieważ z badań archeologicznych wynika, że na świecie były różne ogniska powstania tej samej myśli-wynalazku), który codziennie rano jak wstawał, to przy porannej kawce zastanawiał się, co jest dalej niż to, co widzi na horyzoncie, spowodował drgnięcie kolosa, który raz wprawiony w ruch doprowadził do powstania takiego świata, jaki znamy dziś! Nie przez przypadek to właśnie żeglarze byli przez tysiąclecia elitą, to im przypisywano heroiczne czyny, to ich czczono i opiewano w legendach - na przykład greccy Argonauci to z gr. ‘Argonautai’, od ‘argo’ - szybcy, ‘nautai’ - żeglarze). Nie przez przypadek to miasta portowe były kosmopolitycznymi ośrodkami tętniącymi wielokulturowym i wielojęzycznym tłumem, w których swobodnie mieszały się różne nurty i idee. I nie przez przypadek Krzysztof Kolumb urodził się w Genui, a nie na przykład w Colmarze, gdzie do dziś w większości hoteli obsługa mówi w każdym języku, pod warunkiem, że jest to francuski. Trudno powiedzieć do czego doprowadzi powszechnie ogarniająca nas informatyzacja. To niestety wszechogarniające zjawisko zaczyna być sposobem na życie, moim zdaniem bardzo niebezpiecznym. Czy dzięki łatwości dotarcia do najbardziej oddalonego, egzotycznego i niedostępnego zakątka świata przed ekranem komputera, tabletu, telewizora jesteśmy bogatsi w doświadczenia, czy wiemy więcej? Czy ten fakt czyni z nas podróżników? Chyba raczej nie… Takie postrzeganie świata, zjawisk, takie nabywanie „wiedzy” i „doświadczenia” czyni z nas ignorantów, a nie argonautów. Wiemy, że „dzwoni”, ale nie wiemy „w którym kościele”. Dzięki łatwości i szybkości nabycia „doznań” i „wiedzy” przestajemy je szanować. Zaczynamy czytać jedynie „nagłówki”, bo czeka na nas dalsza porcja. Zaczynamy się zadowalać informacjami zdawkowymi. Zaczynamy żyć w świecie wirtualnym, a to oznacza nie tylko ‘nieprawdziwym’, ale - co gorsze – ‘niepełnym’! Odartym z ogromnej ilości doznań, których dopiero suma składa się na prawdziwe i pełne poznanie (patrz mechanizm przeżycia estetycznego). Zamiast zwiedzać świat można go „oglądać” na mapach Google’a, zamiast umawiać się na randki, można korzystać z portali społecznościowych, zamiast samemu gotować, można oglądać programy kulinarne oraz zamiast samemu słuchać muzyki można czytać to, co ktoś napisał o tym na forum. Niedługo wymiana zdań między ludźmi będzie polegać na tym, że każdy będzie pisał o tym czego nie widział, nie słyszał, nie powąchał, nie dotknął, nie spróbował. Czy ktoś z was się kiedyś zastanawiał jak wygląda świat z perspektywy ślimaka? Wydaje się nam bardzo nudny - ślimak poznaje go bardzo wolno, ale za to jak dokładnie. Proponuję wszystkim, którzy na przykład jeżdżą samochodem bardzo często tą samą drogą i uważają, że znają ją praktycznie na pamięć, wybrać się nią kiedyś na piechotę. Zobaczycie jak wiele innych bodźców do was dotrze, jak wiele taki spacer dostarczy wam nowych doznań. Sami się przekonacie jak nie wiele wiedzieliście o kawałku świata, który codziennie przemierzaliście i który oglądaliście przez okna samochodu. Ja na przykład strasznie żałuję, że nie mogę co miesiąc czekać, aż pojawi się drukiem nowy numer „High Fidelity”. Że nie mogę pójść po niego do kiosku. Zamienić przy okazji kilka słów ze sprzedawcą - a może też się tym interesuje. Że nie mogę go przynieść do domu, poczuć zapachu papieru i farby drukarskiej, posłuchać szelestu kartek, że nie mogę z nim usiąść w fotelu i słuchając mużyki otworzyć. Cała reszta to już wtedy byłaby jedynie „wisienką na torcie”... PS Bardzo dziękujemy Rogerowi Adamkowi oraz całej ekipie salonu, za zaproszenie do odsłuchów tej edycji PSS-Społem, do Katowic, do swojego nowo otwartego salonu RCM audio.
Kable SLINKYLINKS dostarczył do testów dystrybutor: www.arspoaudio.pl POPRZEDNIO:
DOŁĄCZ DO NAS NA TWITTERZE: UNIKATOWE ZDJĘCIA, SZYBKIE INFORMACJE, POWIADOMIENIA O NOWOŚCIACH!!! |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity