pl | en

Technika

 

POLSKIE MAGNETOFONY SZPULOWE

Temat magnetofonów szpulowych wydaje się być ciekawszy niż temat gramofonów, z którym rozpocząłem zmagania mniej więcej rok temu (Polskie gramofony – historia od początku do lat 70., czytaj TUTAJ). Oczywiście stanowi też mini odbicie tego, co generalnie działo się „w technice” w opisywanych latach.

Kontakt: Maciej.Tulodziecki@simr.pw.edu.pl


KONTEKST HISTORYCZNY

Jakby na to nie patrzeć, od pewnego momentu magnetofony stanowiły (lata 60.) główny nurt audio, przynajmniej jeśli chodziło o ludzi interesujących się muzyką i kolekcjonujących nagrania.
Inne to były czasy i rozgłośnie radiowe, a ściślej mówiąc rozgłośnia radiowa: Polskie Radio bardziej wtedy dbało o dobro słuchacza niż o interesy finansowe koncernów fonograficznych (zwłaszcza kapitalistycznych, a więc ideowo wrogich). Stąd wiele w nim można było znaleźć audycji służących głównie fonoamatorom. Młodszym czytelnikom trzeba wyjaśnić, że polegało to na podawaniu przed muzyką sygnału umożliwiającego ustawienie poziomu zapisu w magnetofonie, po to, aby nagranie nie było przesterowane.
Płyty nadawane były w całości, a wiec przy odrobinie chęci, punktualności i fatygi poświęconej odpowiedniej antenie odbiorczej dla radioodbiornika można było uzyskać efekt prawie taki sam, jakby przegrać na magnetofon oryginalną płytę z gramofonu. Moi rówieśnicy mieszkający w „ciepłych krajach” i odwiedzający Polskę przecierali oczy ze zdumienia. Toż u nich radiowi DJ starali się wielce, aby nagrania tak spaprać gadaniem, aby nie można ich było nagrać, a tu proszę bardzo „nadajemy sygnał dla fonoamatorów”.
Można było zatem nagrywać płyty i kolekcjonować nagrania, a pojawienie się III Programu w zakresie UKF sprawiło, że były one w zupełnie dobrej, jak na tamt
e lata, jakości. Same nośniki były stosunkowo łatwo dostępne, zarówno jako produkcja krajowa - Stilon Gorzów - i importowana z NRD – ORWO - lub z ZSRR.
Jeśli ktoś chciał zdobyć jeszcze tańsze taśmy, mógł posługiwać się demobilem z Polskiego Radia, złomującego od czasu do czasu swoje audycje na mocno poklejonej przy montażu, grubej na 50 μm taśmie.
Jak widać, była to prosta i tania metoda pozyskiwania i utrwalania nagrań. Dlatego też posiadacze i użytkownicy magnetofonów stanowili główny nurt fanów muzyki „młodzieżowej”, jak ją wówczas określano.


Kolekcjonerzy „zachodnich” płyt byli w zdecydowanej mniejszości i mogli stanowić udział na poziomie pojedynczych procentów w ogólnej rzeszy „fonoamatorów”. Stanowili oni jednak niezastąpione źródło nowości muzycznych, zwłaszcza nowej muzyki, czyli najbardziej wrogiej ideowo wobec „ludu pracującego miast i wsi”. Większość z nich traciła zresztą ogromne ilości czasu na obsłużenie kolegów z magnetofonami, zazwyczaj charytatywnie. Dlaczego tak? Przypominam, że jesteśmy w czasach Bambina, czyli maszyn strugających płyty z grubym wiórem. Pożyczenie płyty komuś, aby przegrał ją sobie sam, było aż nadto ryzykowne. Natomiast co innego przegranie jej na swoim gramofonie i wkładce o znanym przebiegu. Dlatego to raczej ludzie z magnetofonami pielgrzymowali do posiadaczy płyt niż płyty krążyły pod strzechami. To ujęcie tematu dotyczy, podkreślam, zainteresowanych muzyką „młodzieżową”, bowiem muzyka poważna rządziła się innymi prawami…

PROLOG


W latach 60. mieliśmy do czynienia ze swego rodzaju dramatem związanym z małymi silnikami elektrycznymi i właściwie trudno mi określić, czy była to kwestia zakorzenionej tradycji, czy skromnych możliwości technicznych rodzimych wytwórców. Wystarczy powiedzieć, że taki wynalazek jak wiertarka elektryczna był w gospodarstwie domowym elementem egzotycznym. Wiertarka „na korbę” owszem, tak, ale elektryczna… Kto to słyszał?
Pamiętam moment, w którym zaczęły się upowszechniać „zmechanizowane”, a właściwie „zelektryfikowane” urządzenia gospodarstwa domowego. W rodzinie pojawił się elektroluks, ale nie był to tylko odkurzacz, można było bowiem z niego odłączyć silnik i dołączyć go do froterki (swoją drogą, kto dziś pamięta słowo ‘froterowanie’ w ówczesnym kontekście, czyli doprowadzania do błysku pastowanych podłóg), albo do młynka do kawy i jeszcze pewnie kilku innych urządzeń. Dziś jest to nie do pomyślenia, a i do wyobrażenia sobie jest równie trudne.
Co to ma wspólnego z magnetofonami? Ano ma… Jako pierwsze na polskim rynku, jeszcze przed magnetofonami „właściwymi”, pojawiły się bowiem produkowane rzemieślniczo przystawki magnetofonowe.
Przystawka taka kładziona na talerz gramofonu wykorzystywała jego napęd. Można też spotkać dziwaczne urządzenia z tego okresu, w których na talerz gramofonu kładzie się albo płytę albo taśmę. Pogodzenie stałej prędkości kątowej (gramofon) i stałej prędkości liniowej (przesuw taśmy) musiało być jakimś dziwacznym kompromisem. W Polsce tego typu przystawka nosiła wdzięczną nazwę Viola.


POLSKIE MAGNETOFONY MONOFONICZNE

Pierwszy magnetofon, jaki wyprodukowano w Polsce, powstał w Zakładach Radiowych im. M. Kasprzaka w Warszawie, w roku 1959. Magnetofon o nazwie Melodia był autorskim dziełem zespołu konstruktorów, którym dowodził mgr inż. R. Patyra. Niestety, stare źródła zwykle nie podają pełnych imion, wiec inicjałem posługuję się z konieczności.
Konstrukcja tego magnetofonu jest dość niezwykła, charakteryzuje go bowiem „symetria”. Jest to wedle dzisiejszych określeń „pełen autorevers”, czyli układ pozwalający na zapis i odczyt w obu kierunkach przesuwu taśmy. Magnetofon wyposażono w specjalnie dla niego opracowany i produkowany przez Tonsil silnik, który bezpośrednio wymuszał przesuw taśmy. Oznaczało to brak koła zamachowego, którego rolę pełnił masywny zewnętrzny wirnik silnika.
Dla ścisłości: w latach 80. pozyskałem kilka takich magnetofonów w celu pobrania elementów do innych projektów i pamiętam, że można było spotkać egzemplarze z silnikiem innym niż autorstwa Tonsilu, np. z silnikiem asynchronicznym produkowanym w Czechosłowacji. Silnik Melodii jest uzwojony w układzie gwiazda-podwójny trójkąt, co pozwala mu pracować w obie strony z dwoma prędkościami obrotowymi: 500 i 1000 obr/min.
Dzięki odpowiedniej średnicy osi daje to prędkość liniową 9,5 i 19 cm/s. Przełączanie prędkości odbywa się na drodze elektrycznej, podobnie jak zmiana kierunku obrotów. Melodie obsługiwały także studia nagrań pocztówek dźwiękowych, przynajmniej tych pierwszych, o wyglądzie i kształcie pocztówki, robionych w Warszawie.


Takie wykorzystanie porządnego silnika pozwalało na skonstruowanie niezawodnego i stosunkowo prostego mechanizmu transportowania taśmy. W urządzeniu tego typu mamy symetrycznie dwie klawiatury obsługujące ruch taśmy w dwu kierunkach, co wygląda zupełnie unikatowo - na tyle, że, jak dotąd, nigdzie podobnego rozwiązania nie widziałem (co nie wyklucza jego występowania). Generalnie trudno jest tu określić tło historyczne magnetofonów z Zachodu, bo ze względu na cenę były one w Polsce rzadko spotykane.
Mnie osobiście ta konstrukcja bardzo się podoba i uważam ją za spore osiągnięcie polskiej myśli technicznej. Podobnie jak silnik, także głowice zostały zaprojektowane i były produkowane specjalnie dla tego magnetofonu. Magnetofon był dwuścieżkowy, monofoniczny i oczywiście lampowy.
Obudowa, podobnie jak wszystkie obudowy tamtych czasów, wykonana była z drewna i „tapicerowana” dermą.
Jakby na to nie patrzeć, magnetofon ten był produktem luksusowym, w roku 1961 kosztował bowiem 6 tys. złotych. Było to bardzo drogo, stanowiło bowiem równowartość około trzech przeciętnych pensji lub bez mała 10 najniższych emerytur….


Tak wysoka cena miała swoje konsekwencje. Po pierwsze, w literaturze tematu tamtych lat pojawia się stosunkowo dużo opisów dotyczących tego, jak samodzielnie skonstruować magnetofon. To dość dziwne w kontekście braku opisów samodzielnego wykonania gramofonu. A przecież stopień trudności budowy magnetofonu jest nieporównywalnie większy. Po drugie, powstała potrzeba pojawienia się na rynku produktu tańszego. Aby jej sprostać, w roku 1961 powstał magnetofon Piosenka.
Tego magnetofonu w tamtych latach nawet nigdy nie widziałem, nie mówiąc o możliwości bliższego zapoznania się z nim. Trochę przypomina on Melodię, jest jednak zdecydowanie mniejszy. Zawiera jednak sporo elementów wspólnych z Melodią.
Konstrukcja jest zdecydowanie bardziej skomplikowana, co podpowiada, że magnetofon ten niekoniecznie musiał być tani w produkcji. Pewne elementy szokują „nowoczesnością”, jak np. hamulec szpuli odwijającej, reagujący na napięcie taśmy. Tak czy inaczej, odpowiednie plenum nadało Piosence cenę 2100 złotych, czyli z grubsza 1/3 ceny Melodii… Ciekawe, czy był to efekt decyzji plenum, czy może prekursor obecnie wszechobecnej metody ustalenia ceny przez „pozycjonowanie na rynku”.
Zgodnie z przewidywaniami projekt Piosenka trwał krótko i to dlatego magnetofon ten jest zjawiskiem tak rzadkim. Prezentowany na zdjęciach egzemplarz został zakupiony specjalnie na potrzeby tego artykułu.



W tym samym, 1961 roku, konkurencyjna firma o nazwie Zakłady Wytwórcze Głośników Tonsil we Wrześni wdrożyła do produkcji magnetofon własnej konstrukcji o nazwie Wilga. Magnetofon zaprojektował zespół pod kierunkiem inż. M. Słabego. O Wildze, podobnie jak o Piosence, wiadomo niewiele. Była to konstrukcja monofoniczna, dwuścieżkowa, z dwoma prędkościami przesuwu taśmy: 9,5 i 19 cm/s, oczywiście lampowa. Projekt, podobnie jak w przypadku Piosenki, nie trwał długo, nadchodziła bowiem „era plastiku”.


Wszystkie opisane wyżej magnetofony w roku 1962 zastąpiła nowa konstrukcja o nazwie Tonette. Był to synonim nowoczesności: magnetofon w obudowie wykonanej z tworzyw sztucznych. Odlotowemu, w zestawieniu z drewnianymi obudowami, wyglądowi towarzyszył niestety dziwny kompromis co do jakości dźwięku. Ponieważ Tonette mieściła maksymalną szpulę taśmy 15 cm, podobnie jak Wilga i Piosenka, zdecydowano się na potencjalne wydłużenie czasu zapisu przez obniżenie prędkości przesuwu taśmy. I tak zamiast 9,5 i 19 cm/s użytkownik dostał do ręki sprzęt pozwalający na zapis 9,5 i 4,75 cm/s. Przy mniejszej prędkości można było uzyskać pasmo przenoszenia 30-9000 Hz, trudno więc określić, w jakim celu można by tę prędkość wykorzystywać, bo do muzyki chyba raczej nie. Przy tak nowoczesnym wyglądzie tzw. „tonetka” nadal była magnetofonem monofonicznym, dwuścieżkowym i lampowym.


Jak widać, zaprezentowane magnetofony charakteryzowała całkiem udana konstrukcja, ale o bardzo drogiej technologii wykonania. Dlatego w roku 1968 roku zakupiono od niemieckiego Grundiga licencję na magnetofon. Produkcję licencyjnych konstrukcji zlokalizowano w ZRK im M. Kasprzaka w Warszawie, co dopełniło monopolistycznej roli tego przedsiębiorstwa, na krótko tylko zagrożonej przez Wilgę z Tonsilu. Pewną konkurencją mogłyby, być może, stanowić wyroby państw ościennych, czyli np. Szmaragd rodem z NRD albo Sonet z Czechosłowacji, ale magiczne słowo „grunding” (jak to wymawiano) zrobiło swoje.

Licencja Grundiga, czyli tzw. „Zetki”

Masowa produkcja tanich w produkcji, bo „technologicznych” w wykonaniu, Grundigów ruszyła pełna parą.
Starczy powiedzieć, że do września 1969 spłynęło ich z taśmy montażowej 100 000 szt. A w roku 1970 wyprodukowano ich aż 184 000! Magnetofony popłynęły pod strzechy szeroką rzeką, a jeden trafił także do mojego domu rodzinnego. Pierwszą rzeczą, jaką udało mi się na nim nagrać, było Obladi Oblada w wykonaniu zespołu Marmalade. Nagrywało się przez mikrofon, co wymuszało bezszelestne przemieszczanie się domowników.


Magnetofony licencji Grundiga miały następujące odmiany, w kolejności pojawienia się:
• ZK 120 dwuścieżkowy, lampowy,
• ZK 140 czterościeżkowy, lampowy,
• ZK 125 dwuścieżkowy, lampowy, z automatycznym poziomem zapisu,
• ZK 145 czterościeżkowy, lampowy, z automatycznym poziomem zapisu,
• ZK 120 T dwuścieżkowy, tranzystorowy,
• ZK 140 T czterościeżkowy, tranzystorowy.


W końcowej fazie produkcja „zetek” została przekazana zakładom Magmor, a końcowa ich wersja dożyła lat 80. i miała oznaczenie ZK 140 TM i logo Magmor. Na zdjęciach zaprezentowano przykładowy egzemplarz ZK 120, bowiem różnice w wyglądzie poszczególnych typów są minimalne.

Janusz Zygadlewicz
DIORA, KASPRZAK
Projektant



Większość polskich produktów audio z lat sprzed 1989 roku to projekty anonimowe, tj. nazwiska ludzi odpowiedzialnych za ich konstrukcję oraz wygląd nie były i nie są znane. Niektórzy projektanci, dzięki obecności na innych polach, wyrośli jednak ponad same produkty. Taką osobą jest Janusz Zygadlewicz (1931-1987), którego współpraca z Piotrem Tworzem (1935-2000) okazała się dla rozwoju polskiego designu przemysłowego niezwykle owocna.

Piotr Tworz był inżynierem i konstruktorem radioodbiorników, pracującym od 1957 roku w zakładach produkcyjnych Diora. Firma powołana do życia 8 listopada 1945 roku pod nazwą Państwowa Fabryka Odbiorników Radiowych (PFOR) w Dzierżoniowie kilkakrotnie zmieniała nazwę, najpierw na DZWUR, czyli Dolnośląskie Zakłady Wytwórcze Urządzeń Radiowych, następnie T-6, by w końcu stać się Diorą.

Janusz Zygadlewicz był projektantem, scenografem, który w latach 1956-1959 pracował w Biurze Konstrukcyjnym Przemysłu Motoryzacyjnego w Warszawie. Znany jest głównie jako autor nadwozia samochodu Smyk, dla Szczecińskiej Fabryki Motocykli (1957) i elektrycznego pojazdu Melex, dla Wytwórni Sprzętu Telekomunikacyjnego (1970).

Jego biografia jest jednak ważna i dla nas, dla audio. W latach 1962-1970 współpracował bowiem z Zakładami Radiowymi Diora w Dzierżonowie i tym samym z Piotrem Tworzem. Zaprojektował wówczas obudowy dla radioodbiorników Rytm (1967) oraz Ewa (1969). Ten ostatni był drugim (po Izabeli) polskim radiem z zakresem UKF. Piotr Tworz opracował również m.in. odbiorniki Alina oraz (jak to byśmy dzisiaj powiedzieli) amplitunery Zodiak DSS-401 i Tosca. Odbiornik Ewa używany był w czasie wyprawy polskich himalaistów w 1971 roku.

Lata 1972-1978 to dla niego okres pracy w Zakładach Radiowych im. Kasprzaka w Warszawie. Otwarte w 1951 roku były pierwszym polskim zakładem specjalnie zaprojektowanym i wybudowanym dla potrzeb przemysłu radiotechnicznego.
Jest wśród niej perełka designerska, model ZK 146, do którego obudowę Janusz Zygadlewicz zaprojektował w 1974 roku. Obudowę stanowiła perforowana blacha z okrągłymi otworami, przypominającymi w pewien sposób to, co wcześniej projektant przedstawił wraz z radiem Ewa. Opisująca postać tego niezwykłego projektanta Anna Maga mówi o charakterystycznej, prostopadłościennej „architekturze” obudowy ZK 146, dominującej w latach 70. Odwołanie do architektury jest zresztą nieprzypadkowe – dyscyplina ta była bliska Zygadlewiczowi z racji jego wykształcenia. I dalej:

Sposób kształtowania bryły – rytmiczna, „rastrowata” dekoracja osłon głośników, czy układy pokręteł i przycisków – nasuwają nieodparte skojarzenia z podziałami elewacji budynków z tego okresu. Ówczesne przemiany stylistyczne – i we wzornictwie, i w architekturze – podyktowane były, oprócz zmieniających się preferencji estetycznych, przede wszystkim zmianami technologicznymi . W owym czasie obudowy radiotechniczne najczęściej wykonywano z giętej blachy.

Anna Maga, Wyczucie przemysłowego tworzywa, w: Rzeczy niepospolite. Polscy projektanci XX wieku, red. Czesława Frejlich, 2+3D/Fundacja Rzecz Piękna, Kraków 2013, s. 284.


Jak mówił sam Zygadlewicz, dobre rozwiązanie powinno dać czytelny projekt: taką formę plastyczną, która by „w sposób zupełnie jednoznaczny uzmysławiała człowiekowi sposób użytkowania. By nie trzeba było czytać instrukcji”. Pozostawił po sobie fantastyczne projekty i stał się częścią historii polskiej sceny audio.

O polskim designie przemysłowym w ujęciu urządzeń audio więcej w artykule Witajcie w Polsce!, czytaj TUTAJ.


POLSKIE MAGNETOFONY STEREOFONICZNE

Na początku lat siedemdziesiątych pojawiły się w Magnetofonowych Zakładach Monopolowych ZRK dwie nowości: w roku 1971 wyprodukowano na licencji magnetofon kasetowy MK125, który leży poza zakresem tego opracowania, oraz pojawiła się kolejna własna konstrukcja ZRK im M. Kasprzaka, czyli pierwszy polski magnetofon stereofoniczny o symbolu ZK 246.

Rodzina ZK 246

ZK 246 miał być wdrożony do produkcji w latach 1972-1973. Warto odpowiedzieć sobie na pytanie, czy była to konstrukcja udana. Przyglądając się mechanizmowi transportu taśmy w ZK 246 i próbując go porównać z jakimś typowym jednosilnikowym magnetofonem w klasie hi-fi, można dostrzec charakterystyczną rzecz: taśma jest prowadzona po głowicach tak, aby mogła się z nimi stykać na zasadzie napięcia pomiędzy rolką napędową, napinaczem i szpulą odwijającą taśmę. Tor taśmy jest tu zoptymalizowany do czynności odczytu, a zapewnić to ma wzajemna konfiguracja elementów prowadzących. Przy przejściu w tryb przewijania rolka dociskowa zostaje zwolniona, a rolka napędowa (capstan) przestaje wymuszać bieg taśmy. Jednocześnie, zwykle spomiędzy głowic, wysuwa się kołek prowadzący, który odsuwa od nich taśmę. Talerzyki zwijające i odwijające powodują przewijanie taśmy z odpowiednim naciągiem, o który dbają napinacze.

Jest to sytuacja dla tego typu konstrukcji typowa. W lepszych, droższych rozwiązaniach na mostku z głowicami znajduje się rolka stabilizująca poprzeczny ruch taśmy. Możliwe jest też częściowe odsunięcie taśmy od głowic w trakcie przewijania, co pozwala na podsłuch w trakcie przewijania (cueing).
Jak jest w ZK 246? Dokładnie odwrotnie… Podstawowym stanem pracy jest przewijanie, a w czasie odczytu taśm jest dociskana do głowic kawałkiem filcu, trochę podobnie jak w kasecie. Innymi słowy, zamiast odsuwać taśmę od głowic podczas przewijania, dociska się ją do nich w trakcie zapisu/odczytu. Jakby na to nie patrzeć, nie jest to zaleta.

Ważne jest również, że ZK 246, czyli „Zetka” dała początek całej rodzinie urządzeń, które produkowane były aż do samego zmierzchu świata magnetofonów szpulowych. Taki obrót sprawy nie jest niczym dziwnym, wystarczy popatrzyć na magnetofony Akai, Sony albo Tandberg, a już na pierwszy rzut oka widać, że mechanizmy magnetofonów żyją długo, mimo powierzchownych zmian wyglądu samego sprzętu. Trochę przypomina to, sięgając do innego działu techniki, długie życie płyt podłogowych w samochodach. Dobrze jest więc, jeśli konstrukcja mechanizmu jest udana, bo jeśli tak nie jest, to wszystkie wady żyją wraz z nią.
ZK 246 znalazł się oczywiście w głównym nurcie „inwazji wzmacniaczy”, czyli miał wbudowany wzmacniacz (2x5 W) i głośniki, na dobra sprawę przeciętnemu użytkownikowi niepotrzebne. Ten miał już przecież Meluzynę i Fonomastera (oczywiście też ze wzmacniaczem).

ZK 246 towarzyszyła jego wersja monofoniczna ZK 240. Nie bardzo wiadomo, po co była produkowana, skoro rynek chciał magnetofonów stereofonicznych, ale widać tak „zaplenowało” stosowne plenum. No i dzięki takim niechcianym produktom półki w sklepach były jakby pełniejsze.
ZK 246 miał też, teoretycznie, wersję stereofoniczną dwuścieżkową o symbolu ZK 226, jest jednak bardzo prawdopodobne, że istniała ona jedynie na papierze (w sieci krąży jedno zdjęcie pochodzące z prospektu).
Było wtedy tak, że wzornicy przemysłowi robili makiety, inaczej mówiąc: atrapy produktów, aby cieszyły oczy sekretarzy na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Być może ZK 226 znalazła się też w tej kategorii.
Nie jest to zresztą pierwszy przypadek, gdy mamy do czynienia z legendą jakiegoś urządzenia, ale tak naprawdę nie wiadomo, czy rzeczywiście istniało. Dla porządku trzeba podać, że w tej serii zaistniała jeszcze ZK 246 II.

Rodzina postlicencyjna Grundiga

Równolegle z linia magnetofonów, której pramatką była „zetka” 246, postanowiono wykorzystać mechanizmy licencyjnych Grundigów serii ZK 120 itd. i poddać je specyficznemu „face liftingowi”. W ten sposób powstały, łagodnie mówiąc, kontrowersyjne w wyglądzie magnetofony monofoniczne dwu i czterościeżkowy ZK 127 i ZK 147. Powstała też wersja stereofoniczna ZK 146, stanowiąca przymusowe rozwiązanie dla tych, którzy nie mogli doczekać się zakupu poszukiwanej ZK 246. Już tylko dla porządku dodam, że ZK 146 była wyposażona we wzmacniacz.

Zmiana oznaczeń magnetofonów, czyli epoka mnożenia bytów

Podobnie jak to miało miejsce w przypadku gramofonów, w drugiej połowie lat siedemdziesiątych nastąpiła zmiana oznaczeń: zniknęło „ZK”, co zamknęło w pewnym sensie epokę „Zetek”, zniknął bowiem z nazw skrót ZK. W sensie merytorycznym zmieniło to niewiele, bo w dalszym ciągu kontynuowane były linie ZK 246 i ZK 146.


Linia 246: M 2403 (Dama Pik), M 2404 , M2405, M 2406, ARIA
ZK 246 otrzymała nową nazwę: M 2404, M2405, a jej projekt plastyczny poddano lekkiemu odświeżeniu.
Wreszcie pojawił się długo oczekiwany magnetofon bez wzmacniacza, czyli tzw. „Tape Deck”. Miał on ładną nazwę Dama Pik i oznaczenie M 2403. Znana jest także jego kwadrofoniczna, rzadko spotykana, wersja o oznaczeniu M 2406. Po dokładnym obejrzeniu widać jednak, że poza prototyp raczej nie wyszła; przynajmniej mój egzemplarz nosi cechy prowizorycznie, wskazujące na jednostkowo montowane urządzenie.



Kolejnym etapem rozwoju praprzodka, jakim był ZK 246, okazała się linia magnetofonów o nazwie Aria, do której zaliczyłbym także magnetofony Opus, Opera itp. Konstrukcje te nosiły symbole M 2407 S, M 2408, M 2411, M 2412, M 2425.
Magnetofony M 2407 i M 2408 różniły się między sobą obecnością wzmacniacza, podobnie jak M 2411 i M 2412, które dodatkowo posiadały przedwzmacniacz gramofonowy dla wkładki gramofonowej typu MM.
Była to solidna zmiana projektu plastycznego, między sobą magnetofony różniły się dodatkowo kolorem obudowy i szczegółami wyglądu. Rodzina Arii była też produkowana na eksport, pod różnymi nazwami, wszak jesteśmy w czasach „cudownego mnożenia bytów”. Powoduje to, że magnetofonów tej rodziny różniących się niuansami naliczy się przynajmniej kilkanaście.



Linia 146: UWERTURA

Podobnie, jak z magnetofonami powstałymi z ewolucji ZK 246, było też z magnetofonami wywodzącymi się jeszcze z ZK 120, którego stereofoniczna mutacja nosiła symbol ZK 146. Otrzymały one nowe obudowy i nazwę Uwertura. Opatrzono je symbolami M 1416S i M 1417S. Charakter przemiany starego modelu w nowy był bardzo podobny do tego, jaki przeszła ZK 246 zmieniając się w Arię. Magnetofon M 1416 musiał pracować „na leżąco” natomiast jego następca mógł już „stanąć do pionu”.
Generalnie magnetofon wyglądał nieźle, tylko pokrętło sterujące funkcjami niezbicie wskazywało na jego pochodzenie.


M 3201 i M 3401 KONCERT

Po latach prób i podejść mających na celu zaprojektowanie i wykonanie przyzwoitego magnetofonu, wydarzył się w Polsce Koncert. Jest to nominalnie konstrukcja własna ZRK, choć widać w niej zarówno myśl techniczną obecną w innych magnetofonach tamtego okresu, jak i „wsad dewizowy”, czyli importowane podzespoły.
Koncert to właściwie pierwszy magnetofon w klasie hi-fi przygotowany zgodnie ze wszystkimi regułami sztuki.


Po pierwsze, zamiast wiecznie psującego się i rozregulowującego systemu dźwigni, osiek, sprężynek i cięgieł pojawił się mechanizm trzysilnikowy z bocznymi silnikami bezpośrednio napędzającymi szpule (marki PAPST, podobnie jak np. w Tandbergu 10XD). Po drugie, tor prowadzenia taśmy był taki sam, jak w dobrych magnetofonach tego typu, czyli optymalizowany do zapisu i odtwarzania, a nie do przewijania. Po trzecie, zastosowano oddzielne głowice do zapisu i odczytu, co spowodowało skok jakościowy w parametrach. Po czwarte wreszcie, dla użytkowników przedkładających jakość nagrania ponad pojemność zapisu na szpuli, produkowano wersję dwuścieżkową M3201.
Koncert miał trzy prędkości odtwarzania: 4,75, 9,5 i 19 cm/s. Pewnym mankamentem był brak prędkości 38 cm/s, co pozwalałoby w wersji dwuścieżkowej na odtwarzanie studyjnych taśm radiowych. Mimo tych drobnych niedociągnięć, magnetofon Koncert mógł śmiało konkurować z magnetofonami z tej półki produkowanymi w „ciepłych krajach”.
Dziś jest wart więcej niż dawniej, bowiem nosi w sobie oprócz sentymentów także cień niespełnionych marzeń - w latach, kiedy był produkowany, był właściwie niedostępny. Te egzemplarze, które dziś wypływają na światło dzienne, często pochodzą z różnych domów kultury, szkół itp. To źródło powoduje, że bardzo często noszą na sobie często ślady, powiedzmy, nieporządnego traktowania.


Produkcja specjalna

Równolegle do sprzętu powszechnego użytku, w zakładach ZRK produkowano magnetofony do „zadań specjalnych”. Czasami w ramach starych kronik czy programów historycznych można zobaczyć wizje lokalne dotyczące głośnych przestępstw. Za objaśniającym swe dokonania opryszkiem idzie zwykle funkcjonariusz, który z mikrofonem w dłoni nagrywa zeznania. Na ramieniu niesie magnetofon marki MAK.
Mak był w pewnym sensie i na miarę możliwości polską odpowiedzą na Nagrę Kudelskiego – przecież też Polaka, polskiego inżyniera. Starano się zrobić magnetofon o bezkompromisowej konstrukcji. I tak się stało.
Magnetofon ma trzysilnikowy napęd z silnikami prądu stałego, o dobrej charakterystyce do napędzania szpul i koniecznymi do bateryjnego napędu. Silnik główny pracował z magnetycznym tachometrem. Silniki Tonsil przeznaczone do Maka to najlepsze silniki prądu stałego, jakie produkowano w Polsce. Kto nie wierzy, niech zajrzy do środka. Oczywiście jest to magnetofon trzygłowicowy i niestety monofoniczny. Zastosowane rozwiązania konstrukcyjne stawiają, go mimo niepozornego wyglądu, raczej blisko Koncerta niż w pobliżu Arii.
Magnetofon produkowany był w kilku odmianach. Niestety, ponieważ jego szpule kręciły się głownie dla Służb, uzyskanie precyzyjniejszych informacji na jego temat nie jest takie łatwe.




Epilog

Świat magnetofonów szpulowych w zasadzie przestał istnieć, choć nadal ma swoich wiernych fanów także wśród profesjonalistów. Mimo kolosalnego postępu w dziedzinie cyfrowej rejestracji dźwięku, część artystów przedkłada taśmę nad twardy dysk i w ten sposób rejestruje swoje dzieła. Często argumentem jest stwierdzenie, że taśma w porównaniu do komputera nie może się „zawiesić” i pewnie jest w tym stwierdzeniu ziarnko prawdy.
Ewolucję polskich magnetofonów udało mi się prześledzić „na żywo”, wszak przerabiałem sporą część z tego osobiście, kilka z nich miałem i używałem. Kiedy zdecydowałem się na utworzenie skansenu, znajomi zaczęli mi je życzliwie dostarczać. Dla uzupełnienia zasobów musiałem nabyć jedynie dwa: Piosenkę i ZK 2406QD, resztę po prostu uratowałem niegdyś przed śmietnikiem.
Spora część powyższego tekstu oparta jest na spotkaniu z magnetofonami na żywo, na mojej pamięci, która może być zawodna, pozostała część na dostępnej literaturze. Mam nadzieję, że ten tekst spowoduje odżycie wspomnień wśród dawnych „fonoamatorów”, a młodszych czytelników zainteresuje tą technologią utrwalania dźwięku.

Literatura tematu

Historia Elektryki Polskiej, tom III, praca zbiorowa, Wydawnictwa Naukowo-Techniczne, Warszawa 1974
• B. Urbański, Magnetofon: działanie i obsługa, WKiŁ, 1964.
• Unitra: instrukcje użytkownika i instrukcje serwisowe


O magnetofonach szpulowych pisaliśmy
• KRAKOWSKIE TOWARZYSTWO SONICZNE, spotkanie #94: Dirk Sommer & Birgit Hammer-Sommer | Sommelier Du Son, Gerhard Hirt | Ayon Audio w Krakowie, czytaj TUTAJ
• KRAKOWSKIE TOWARZYSTWO SONICZNE, spotkanie #84: Kiedy taśma była bogiem (Master Tape Sound Lab), czytaj TUTAJ
• WYWIAD: Todor Dimitrov | Master Tape Sound Lab, czytaj TUTAJ