pl | en

Technika

 

POLSKIE GRAMOFONY – HISTORIA OD POCZĄTKU DO LAT 70.

Wystarczyło około 30 lat, aby rzeczy popularne dostępne wydawałoby się na wyciągnięcie ręki rozmyły się w czasie na tyle, że trudnym staje się oddzielenie udokumentowanych faktów od mitów rodzących się często z bardzo silnych sentymentów. Tekst ten stanowi próbę uporządkowania „wiedzy” i skłonienia tych, którzy dysponują jakimiś informacjami, aby pomogli wypełnić „białe plamy”.

Kontakt: Maciej.Tulodziecki@simr.pw.edu.pl


tekście pt. Subiektywna historia polskich gramofonów zostało ujęte to, co dla techniki Hi Fi jest najistotniejsze, choć nasz punkt startowy gramofon G-600 był zaliczony zaledwie do klasy „zbliżonej do Hi-Fi” (czytaj TUTAJ). Czy było to Hi-Fi, czy nie, nie jest głównym celem tych rozważań, gramofon został opisany, więc każdy może sobie próbować wyrobić zdanie. Ponieważ nagromadzonego materiału źródłowego przybywa postanowiłem zająć się okresem wcześniejszym, bowiem podobnie jak o kwestię Hi-Fi można postawić również pytanie o początki stereofonii. Z oczywistych względów materiałów wciąż jeszcze brakuje, ale mam nadzieję kiedyś w przyszłości te braki wyrównać.
Na marginesie warto odnotować fakt, że w sumie wystarczyło około 30 lat, aby rzeczy popularne dostępne wydawałoby się na wyciągnięcie ręki rozmyły się w czasie na tyle, że trudnym staje się oddzielenie udokumentowanych faktów od mitów rodzących się często z bardzo silnych sentymentów. Tekst ten stanowi próbę uporządkowania „wiedzy” i skłonienia tych, którzy dysponują jakimiś informacjami, aby pomogli wypełnić „białe plamy”.

Historycznie rzecz biorąc powinienem zacząć od historii fabryki z której pochodziły polskie gramofony. I tu sytuacja wcale nie jest tak oczywista, jak się powszechnie sądzi. Oczywiście popularne skojarzenie gramofon = Fonika Łódź jest usprawiedliwione, chociaż początki były nieco inne. W Łodzi różnych typów gramofonów przez kilkadziesiąt lat istnienia fabryki powstało około 80. Ta liczba też nie jest łatwa do ustalenia, bowiem na pewnym etapie gramofony różniły się niuansami technicznymi, na tyle drobnymi, że kwestia uznania ich za różne typy jest co najmniej dyskusyjna. Wreszcie występowały zmiany techniczne i technologiczne, co w przypadku ewolucji produktu jest konieczne.

Będę się starał układać tę historię w oparciu o źródła możliwie wiarygodne, a takimi są przede wszystkim same gramofony. Zamierzam więc opisywać te, które fizycznie "miałem w ręku", co umożliwiło mi wykonanie fotografii. Drugim cennym źródłem są ich oryginalne instrukcje użytkownika i instrukcje serwisowe.
Staram się wreszcie opierać na własnej pamięci, jako użytkownika znacznej części z opisywanych produktów.
Ponieważ pamięć bywa zawodna, mogę się zatem mijać z prawdą w dziedzinie szczegółów, co – zapewniam - nie jest zamierzone. Bardzo stare gramofony z napędem sprężynowym nie stanowiły nigdy głównego nurtu moich zainteresowań, ten więc fragment opiera się na informacjach pozyskiwanych na bieżąco w trakcie ostatnich kilku miesięcy.

Przed II wojną światową

Przed II wojną światową królowały gramofony z napędem mechanicznym, czyli nakręcane , z mechanicznym (membranowym) przetwornikiem dźwięku. Trzeba przy okazji stwierdzić, że produkty powojenne i przedwojenne dzieli linia bardzo cienka, wręcz umowna. Przecież w dniu zakończenia wojny nikt nie wystrzelił w kosmos istniejących zapasów części czy podzespołów, które przetrwały wojenną zawieruchę. Nikt też nie powiedział, że „jesteśmy po wojnie, więc używamy powojennych podzespołów”. To rozumowanie można by ciągnąć dalej, bo w sumie przedwojenne zakłady i ich środki produkcji pracują często do dziś.
Rozpatrując temat przedwojennej produkcji wyrobów użytkowych szybko dostrzec można, że było wówczas mnóstwo wytwórni produkujących określony wyrób w skali profesjonalnej, ale równie dużo w rzemieślniczej.
Starczy sprawdzić ile wytwórni np. rowerów było w samej Warszawie, by nie wspominać ile było w Polsce.
Najlepiej zrobić to TUTAJ. Chcąc zilustrować analogię, zostając przy temacie rowerów, łatwo można zobaczyć, że stosowany w rowerach osprzęt to zwykle nie były polskie produkty tylko oferta firm Brampton, Torpedo etc.

Dokładnie tak samo było i z gramofonami, gdzie można spotkać elementy napędu, czy głowice renomowanych wówczas producentów. Źródło wiedzy o starych gramofonach czyli książka Stary gramofon Jana P. Prusyńskiego podaje kilku polskich wytwórców gramofonów: Łódzką Fabrykę Gramofonów Józefa Amerla i warszawskie wytwórnie Juliusza Feingenbauma, Lewina, Jakubowskiego, Klingbeila, Żbikowskiego. Gramofony te montowane były zwykle z gotowych podzespołów. Czy ktoś przed wojną produkował w Polsce gramofony „od początku do końca”? Wątpię. Pokaźna grupa gramofonów nosi jedynie tabliczkę polskiego sprzedawcy i jest to w nich jedyny polski element. Sądzę, że w wielu krajach było podobnie, choć np. czeskie Supraphony (Supraliony) wyróżniają się własnymi mechanizmami i własna, trochę odmienną, myślą techniczną.

A oto wybrane przykłady z tych czasów:

Gramofon produkowała Wytwórnia Fortepianów w Żninie. Pod tą nazwą występowały także płyty gramofonowe i igły do ich odtwarzania.

THE KEMPISTY COMPANY

Historia tego gramofonu z polskim wątkiem jest jeszcze ciekawsza. W dawnych czasach na placu Zbawiciela w Warszawie istniała firma naprawiająca maszyny do szycia. Po wejściu do środka klient był zaskakiwany i wpadał w podziw z powodu dużej liczby nagromadzonych tam maszyn. Firma istnieje do dziś i jest kontynuatorką zacnej firmy przedwojennej, która w pewnym momencie stanowiła lokalnie poważną konkurencję dla firmy Singer. Wszystko to i jeszcze więcej informacji można znaleźć TUTAJ. Można tam dowiedzieć się, że firma Kempisty produkowała także rowery. O tym, że produkowała gramofony informacji nie znaleziono, ale pokazywany egzemplarz jest żywym (no może ledwo żywym) dowodem, że istotnie tak było. O jego historii niewiele wiadomo, bowiem lata temu został po prostu znaleziony na śmietniku. O czym przekonamy się jeszcze nie raz głównym wrogiem gramofonów są wilgoć i MOLE.

MUZA II

Wracamy do firmy MUZA. Historię tę podałem już wcześniej jako pewną ciekawostkę, ale ponieważ sięgnęliśmy w przeszłość, do firmy MUZA, to sądzę, że warto ją przypomnieć. Pamiętam czasy, kiedy wszystkie gramofony napędzane były rolkami i napęd ten uchodził za przestarzały i ludzie powoli zaczynali go unikać. Pojawiły się wtedy gramofony napędzane paskiem i wkrótce potem te z centralnym napędem („direct drive”). Jako jedne z pierwszych gramofonów tego typu w Polsce pojawiły się Dual 701 i Pioneer, bodajże PL51.
Towarzyszyły temu teorie i domysły na temat, któż ten napęd wprowadził jako pierwszy. Lata później wyrzucając jakieś stare radio natknąłem się na wmontowany do niego gramofon, który ze względu na nietypową konstrukcję postanowiłem zachować jako eksponat. Rzut oka na ramię pomoże ocenić z grubsza lata, z których mógł pochodzić. Logo Muza i to, że ma wyłącznie prędkość (około) 78 obr/min wskazuje raczej na lata przedwojenne. Wystarczy rzucić okiem na napęd, aby stwierdzić, że jest to ewidentnie Direct Drive - nie Pioneer więc, ani Technics ani tym bardziej Dual, lecz zabytkowa MUZA! Dokładne obejrzenie zdjęć silnika pozwoli na określenie prędkości z jaką kręcił się talerz (i kręci do dziś), bo jaka była prędkość zadana to wiemy. Sądzę, że jest to jeden z pierwszych elektrycznych gramofonów Made in Poland.

Lekko uogólniając można stwierdzić, że prąd elektryczny zagościł w gramofonach od strony napędu, czyli silnika elektrycznego do obracania talerza. Można spotkać konstrukcje, gdzie napęd jest zdublowany tzn. mamy zarówno sprężynowy, jak i silnik elektryczny. Sam odczyt z wykorzystaniem elektrycznego przetwornika zaczął się od głowic ze stalową igłą, taką samą jak w gramofonach o napędzie sprężynowych. Dopiero potem zastąpiła go zintegrowana głowica czyli adapter. Czy bywało odwrotnie? Można spotkać takie gramofony (elektryczny przetwornik i sprężynowy napęd), ale są to zwykle amatorskie przeróbki.

Po II wojnie światowej

Szukając w książkach śladów polskich gramofonów na pewne informacje można się natknąć w wydanej przez SEP wielotomowej Historii Elektryki Polskiej, gdzie w tysiącstronicowym tomie 3 kilka z nich poświęcono gramofonom. O tym, aby ktokolwiek robił gramofony przed wojną mowy nie ma. Niby słusznie, bowiem nie były to urządzenia ELEKTRYCZNE, jedynym wyjątkiem mogłaby być nasza Muza „Direct Drive”.
A jak było po wojnie? Na samym początku 1946 roku próbowano składać gramofony z poniemieckich części w Państwowej Wytwórni Aparatów Fonicznych w Dusznikach. Jak już wspominałem ścisły podział na to co przedwojenne i powojenne jest trudny do zdefiniowania. W technice znane są przypadki, gdy produkt został zaprojektowany i przetestowany przed wojną, ale z powodu wojennych ograniczeń do produkcji wszedł po wojnie i to czasem grubo po wojnie.

ZISPO

Następnym zakładem, który wszedł do akcji były Zakłady Cegielskiego w Poznaniu, wówczas znane jako ZISPO Zakłady Przemysłu Metalowego im Józefa Stalina. Prezentowany gramofon przez lata utracił zabierak sterujący wyłącznikiem silnika, którego dorobienie to kwestia 30 minut. Zaginął także filc z talerza, którym pożywiły się mole. Rolka napędowa talerza jest w takim stanie, że przyszło mi przecierać oczy ze zdumienia – nadal elastyczna, nie skruszała. Po uruchomieniu „zastanych” elementów i przesmarowaniu napęd gramofonu podjął pracę. Głowica bardzo przypomina tę, którą ma Muza „Direct Drive”, można więc podejrzewać, że jest to jeden ze starszych, o ile nie najstarszy modeli ZISPO. Jak widać ZISPO miało silnik własnej produkcji i napęd z wielostopniową rolką, co dawało możliwość uzyskania trzech prędkości obrotowych talerza.

ZISPO RYTM

W przenośnej wersji ZISPO znanej jako ZISPO RYTM występowały różne wersje ramienia. W najpóźniejszym wariancie zastosowano ramię produkowane w Łodzi (w późniejszej Fonice). Jak więc widać losy obu producentów gramofonów się splotły. Co do dokładnego określenia dat to panuje tu, łagodnie mówiąc, chaos....
Najlepiej więc spojrzeć na daty produkcji prezentowanych gramofonów i próbować samemu wyrobić sobie zdanie. Prezentowany egzemplarz jest absolutnie dziwaczny. Ma wszystko, co jest charakterystyczne dla Rytmu, ale został zamontowany w skrzynce od patefonu o napędzie sprężynowym na dodatek obłożonej prawdziwą skórą. Być może jest to częściowo DIY...

GRAMOFONY RODEM Z ŁODZI

Przejdźmy zatem do historii fabryki skąd pochodziła większość polskich gramofonów. Oto krótkie kalendarium początków (za Historią Elektryki Polskiej):

1945: w Łodzi otwarto filię warszawskich Państwowych Zakładów Tele i Radiotechnicznych pod nazwą Łódzka Fabryka Państwowych Zakładów Radio i Teletechnicznych.

1948: łódzki zakład usamodzielnił się, a ponieważ produkował także aparaty telefoniczne, to przyjął nazwę Zakłady Wytwórcze Aparatów Telefonicznych. Oczywiście produkcja innych wyrobów branży elektronicznej była kontynuowana.

1954: uruchomiono produkcję pierwszych seryjnie wytwarzanych gramofonów elektrycznych G-53. G 53 był skonstruowany w CBKT w Warszawie przy współpracy z łódzką fabryką, jednak z powodów trudności technicznych (silnik, pasek napędowy) przestał być produkowany.

1956: model G53 zastąpiono modelem G56, który okazał się na tyle udany, że produkowany był do lat 70. Ponadto wyprodukowano pierwszy gramofon ze wzmacniaczem lampowym Karolinka (Karolinka miała dziecko o oczywistej nazwie Bambino ) .

1957: przekazano produkcję telefonów do Radomskich Zakładów Telefonicznych.

1958: zakład zmienił nazwę na Łódzkie Zakłady Radiowe.

1960: zakład przyjął nazwę Fonica.

1968: zakup pierwszej licencji na gramofony od Telefunkena. Gramofon G500 dał początek serii gramofonów ze wzmacniaczami oraz przenośnych, które zastąpiły kolejne generacje Bambina. Ponadto licencyjny Mister Hit stworzył dynastię gramofonów dla ludzi o wybitnie niewygórowanych wymaganiach. Mawiano o nim, że pomimo że nie jest stereofoniczny to ma stereofoniczną wkładkę, więc nie niszczy płyt stereo....

1970: uruchomienie produkcji pierwszych gramofonów klasy Hi-Fi.

Mimo pojawienia się gramofonów Hi-Fi gramofony popularne stanowiły nadal przytłaczającą większość wśród produktów Fonica. Ilościowo wyglądało to imponująco:

Łącznie w latach 1961 – 1965 wykonano 790 000 gramofonów elektrycznych, a w latach 1966 –1970 wyprodukowano ich 1 640 00

W samym roku 1970 wyprodukowano ich 274 tysiące i dodatkowo 187 tysięcy gramofonów bez obudowy, przeznaczonych do wbudowania w odbiorniki radiowe.

Lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte – wstęp

Jeśli cofniemy się do wspomnianych lat, to okaże się, że w zasadzie mamy do dyspozycji dwa źródła muzyki: radio i płytę gramofonową. Siłą rzeczy taśma magnetyczna, pomijając zastosowania profesjonalne, pełniła rolę wtórną. Trochę to przypomina dzisiejsze czasy, gdzie źródłem oficjalnym jest płyta CD, a mniej oficjalnym sieć.

Lata sześćdziesiąte to czasy boomu muzyki „rozrywkowej” zwanej wtedy muzyką młodzieżową lub big beatem. Wraz z falą zainteresowania tego typu muzyką przychodził wielki głód informacji i łapczywego pochłaniania nowych utworów, poznawania nowych artystów. Do Polskiego Radia muzyka ta wchodziła z dużymi oporami i trochę bocznym wejściem np. dzięki Rozgłośni Harcerskiej. Dla mnie jako słuchacza istotna była treść muzyczna, a jakość dźwięku miała wtedy zdecydowanie mniejsze znaczenie. Bez ograniczeń zaś muzykę tę serwowały rozgłośnie nadające na falach krótkich, jak choćby legendarny Luxemburg czy nawet Wolna Europa z audycją Rande vous o 6:10.
Jaka była tego jakość, to dzisiejsza generacja słuchaczy chyba nie jest sobie w stanie wyobrazić. Drugie źródło stanowiły płyty. No trudno powiedzieć „płyty” - muzyka zebrana z radia była nagrywana na taśmę i stanowiła źródło do wydawania pocztówek dźwiękowych. Oczywiście ta technologia, jak to się dziś mówi: „dedykowana” do innego celu, nie spełniała żadnych kryteriów jakości dźwięku. Dla porządku dodam, że pocztówka kosztowała 12 zet i była grubą folią z nagraniem, przyklejoną do autentycznej pocztówki. Polscy wykonawcy byli obecni głównie w postaci tzw. „czwórek”, które kosztowały o ile pamiętam 30 zet. Duże płyty jedyne dostępne to „dziesiątki” czyli średnicy 10 cali w dziedzinie „big beatu” nie występowały, nie wspominając o Long Playach. Muzyka utrwalona na płytach musiała pełnić przyziemne cele, bez niej nie mogły się przecież odbywać żadne imprezy (wtedy: „prywatki”).

Dlatego gramofony były w większości przenośne, no bo przecież nie wszyscy je mieli, więc na imprezę musiał dotrzeć ktoś z gramofonem. Stacjonarne gramofony były wmontowane w górną cześć obudowy radioodbiorników i klasa uzyskiwanego z nich dźwięku zależała głównie od klasy radioodbiornika. I tu nawet nie było tak źle, bowiem 80% objętości radia stanowiła obudowa głośnika (głośników). Głośniki bywały nawet 10”, a i egzotycznie zdarzały się elektrostatyczne głośniki wysokotonowe. Sądzę, że w tamtych czasach melomani słuchali muzyki pewnie w filharmoniach, a jeśli byli wówczas jacyś audiofile, to oddawali się słuchaniu muzyki na wielkogabarytowych odbiornikach radiowych z wbudowanym lub podłączonym gramofonem.

Rzecz jasna istniały oryginalne – przywożone z „ciepłych krajów” płyty gramofonowe. Cena nowego LP w najpopularniejszym w Warszawie antykwariacie na Hożej wynosiła wtedy 500 zet. Zdarzało się, że przychodziło się, aby przez szybę zobaczyć okładkę najnowszej płyty Beatlesów. Tam widziałem pierwszy raz Rubber Soul i Revolver

Epoka Bambina

W nawiązaniu do kalendarium...
W zasadzie symbolem epoki stał się gramofon G56 montowany do radioodbiorników i do sprzętów przenośnych, podłączanych do radioodbiornika lub z własnym wzmacniaczem. Jeśli chodzi o napęd, to w stosunku do występujących do tej pory była to spora nowość. Nowy mechanizm jest opisany, co do najmniejszego szczegółu w kilku wydanych w Polsce książkach dotyczących gramofonów. Dlatego opis mechanizmu ograniczam do jego cech charakterystycznych. Typową w rolkowym napędzie stopniowaną rolkę pozwalającą na uzyskanie różnych prędkości zastąpiono trzema rolkami pośrednimi odpowiadającymi prędkościom 33,45 i 78. Rolka napędowa napędzała talerz od zewnętrznej. Mechanizm był prosty i niezawodny, części zamienne dostępne bez najmniejszego problemu. Osobiście nauczyłem się skutecznie go naprawiać i konserwować w wieku lat mniej więcej dwunastu.
Gramofon G56 występował także jako walizkowy WGE-56 i skrzynkowy (chlebak) SGE-56 pojawiła się także wersja ze wzmacniaczem WWGE56, czyli Karolinka. Karolinka była pra-matką Bambina. Walizkowy GE-56 z roku 1957 z niemoloodpornym pokryciem talerza i o opływowym kształcie obudowy:

Walizkowy GE-56 z roku 1959 już z gumą na talerzu i z tradycyjnym kształtem obudowy:

Karolinka - pramatka Bambina

Karolinka pojawiała się do roku 1963 i w trzeciej swojej odsłonie miała także symbol WW GE-602. Dzięki instrukcji użytkownika mamy też (wreszcie) jakieś dane techniczne...

Dane techniczne

... no cóż pasmo przenoszenia 100-6000 Hz i moc 2 W nie powala, a jednak wystarczało to niegdyś do hucznych imprez... Posiadane przeze mnie dokumenty należą do innego (późniejszego) egzemplarza gramofonu.

Bambino czyli symbol epoki

Bambino było symbolem, tyle tylko, że jego znaczenie uległo drastycznej zmianie. Z symbolu, a może nawet synonimu gramofony stało się w pewnym momencie symbolem „frezarki” do płyt gramofonowych. Ci, którzy mieli bardzo drogie płyty zachodnie po prostu nie pozwalali na odtwarzanie ich na Bambinach. Kto miał Bambino nie mógł liczyć na to, że ktoś pożyczy mu płytę... Model Bambino miał cztery generacje:
- Bambino WG 252 1963-1969
- Bambino 2 WG 262 1969-1970
- Bambino 3 WG 263 1970-1971
- Bambino 4 WG 264 1971...

Nie będę szczegółowo wnikał w ewolucje tej konstrukcji, choć nie wykluczam tego w przyszłości...

BAMBINO WG 252

Ta wersja jest bardzo podobna do Karolinki. Zasadniczą różnicę stanowi ramię. Kto kiedykolwiek wymieniał wkładkę w gramofonie linii G-56 wie, jak niesympatyczne to było zajęcie. Zwykle kończyło się zgubieniem kulki stanowiącej zatrzask ustalający położenie wkładki. Dlatego możliwość odchylenia ramienia była bezcenna. Ponadto oprócz wyraźnie nowocześniejszego kształtu nie zmieniło się nic.

Poza głównym nurtem

Poza głównym nurtem, którym płynęły kolejne wersje Bambino pojawiały się także inne konstrukcje. Nie mam możliwości, aby szczegółowo opisać każdą z nich, sądzę jednak, że ta zakładka będzie sukcesywnie uzupełniana. Poza głównym nurtem pojawiły się bowiem gramofony takie jak:
- G-250
- G-260 Storczyk
- G-260 Narcyz
- G-270 Aster
- G-271w
- G-410 Maestro
- WG-258 Monoton
- WG-270 Mimoza
- WG-280 Dueton lampowe stereofoniczne Bambino
- WG-291 Tranzyston
- WG 292 Tranzyston 2
- WG-430 Luxton
- WG-430 Luxton 2/ Maestro
- G-450 Delta
- WG-460 Delta ze wzmacniaczem

i dziecinne:
- WGb-130 Bratek
- WGZb1-Yogi

Gramofony Dueton Mimoza i Monoton były (uwaga!) pseudostereofoniczne. Fonika produkowała także szafy grające znane oficjalnie jako Automat Muzyczny AM120 M. Część z nich zazębiła sie z latami 70., ale umownie pozostawmy je w tej grupie, gdzie przeżyły większość swojego życia jako produktu określonej generacji.

G-450 DELTA

Gramofon ten stanowi ukoronowanie lat 60. i jest jednocześnie zamknięciem pewnego etapu. Zamyka epokę gramofonów monofonicznych, choć czyni to płynnie, bowiem do Delty można było z powodzeniem wstawić wkładkę stereo i to co najmniej dwu różnych typów. Był to "deck", chociaż występowała także wersja monofoniczna ze wzmacniaczem lampowym WG-460. Wersja ta miała swoja premierę w roku 1970 na Międzynarodowych Targach Poznańskich.
Poświęcam mu więcej uwagi, bo jak na tamte lata był to produkt naprawdę wyższej klasy, a ponadto wszystko na to wskazuje, że było w nim 100% polskiej myśli technicznej. Gdyby gramofon miał talerz 12”, co parę lat później stało się standardem, to pewnie mógłby się spokojnie równać z późniejszymi, a być może nawet dzisiejszymi konstrukcjami.

Podczas oglądania zdjęć proszę zwrócić uwagę na przykład na:
- przyzwoitą tuleję łożyska talerza wykonaną z mosiądzu (a być może nawet z brązu)
- szlifowaną długą oś talerza
- mechanizm blokujący wyjmowanie talerza
- powrót do typowego mechanizmu ze stopniowaną rolką i czterech prędkości
- miękkie zawieszenie całości mechanizmu w skrzynce
- porządnemu (regulowalnemu) łożyskowaniu ramienia w osi poziomej
- możliwości regulacji nacisku (ostatnio przedtem, ruchoma przeciwwaga była w pierwszej wersji ZISPO)
- bardzo starannie wykonanej skrzynce (po zdjęciu pokrywy od spodu, w środku nie było grama kurzu tak dobrze wszystko było spasowane)
- napis Delta jest z przodu i z tyłu skrzynki (trochę to komiczne, ale w końcu nie trzeba było robić dwóch form wtryskowych)
- sprytna podpórka spoczynkowa ramienia

... czy w epoce Bambina trzeba było czegoś więcej?

Lata 70. - ostry start stereofonii

Płyty zachodnie były zwykle stereofoniczne, co wśród entuzjastów powodowało pewien niepokój: czy odtwarzając taką płytę słyszy się całość nagranego dźwięku czy tylko połowę? Śmieszny problem, ale gdzie w tamtych czasach należało szukać odpowiedzi? Dochodziło do tego, że płyty stereo traktowane były z niechęcią, a płyty mono na Zachodzie stawały się niedostępne. Wtedy w PRL pojawiły się pierwsze gramofony stereofoniczne.
Jak wynika z kalendarium gramofony stereofoniczne były już dostępne w ograniczonym zakresie (Delta po podrasowaniu), niestety cześć z nich miała toporne ramię rodem z Bambina. Dlatego umownie potraktowałby jako początek stereofonii potraktowałbym pojawienie się gramofonów na licencji Telefunkena.

Licencja Telefunken

Licencja Telefunkena to początek okresu "szału licencji" lat siedemdziesiątych. Wszak skoro gramofony były w produkcji już w roku 1970, to licencja musiała, siłą rzeczy, zostać zakupiona wcześniej. Pojawiły się wtedy mniej, więcej równolegle, dwa sprzęty: plastikowy Mister Hit i elgancki G 500. Oczywiście obydwa, jak to bywało z produktami licencjonowanymi, po pewnym czasie dały początek całym rodzinom sprzętu na zasadzie swoistego "rozwijania licencji". "Swoistego" dlatego, że ten rozwój zaczynał się zwykle z wycofaniem logo licencjodawcy, czyli odżegnaniem się od związku z produktem (odpowiedzialności za jakość produktu).
Tak było z Fiatem 125p, który przestał być Polskim Fiatem a stał się FSO 1500 lub po prostu "Polskim"
Tak z magnetofonów szpulowych Kasprzaka stanowiących rozwinięcie linii ZK 120 znikła nazwa Grundig mimo, że w mechanizmie niewiele się zmieniło. Z głośników Tonsilu zniknęła "licencja Pioneer". Itd., itp.
Rodzinę Mister Hita pominę milczeniem, bez przekonania, że kiedykolwiek warto do tego tematu wracać. Za to G 500 należy się trochę więcej uwagi.

G 500

Był to na dobra sprawę pierwszy "deck" stereofoniczny na dodatek wyposażony w pełna automatykę ze zmieniaczem. Ten mechanizm był zresztą jedynym mechanizmem tego typu produkowanym w Polsce. To powodowało, że jego budowa była relatywnie skomplikowana, na pewno nieproporcjonalnie do tego jak często z tych zmieniaczy korzystali użytkownicy. No ale taki był ówczesny "trynd" światowy i w nim znalazł się G 500.
Dzięki łutowi szczęścia udało się rzutem na taśmę, bo już w trakcie pisania tego tekstu, pozyskać ładny egzemplarz G 500. Szczęście nie jest pełne o tyle, że brakuje długiej osi do zmieniacza, co, przy okazji, wskazuje na egzotyczne wykorzystywanie tej możliwości gramofonu. Z gramofonem zachował się za to komplet "papierów". Dzięki temu, że zachowała się oryginalna gwarancja widać, że gramofon zrobiono zapewne w czasach Władysława Gomułki, ale sprzedano już za Edwarda Gierka.

A oto i sam gramofon. Trochę szkoda było go rozmontowywać do zdjęć...

Lata sześćdziesiąte zamykamy dysponując gramofonem stereofonicznym wyposażonym w piezoelektryczna wkładkę o wcale przyzwoitym paśmie przenoszenia i z ramieniem o kontrolowanej sile nacisku. Nie było więc wcale tak źle, a G500 nie odstawał, aż tak bardzo, od popularnie używanych na zachodzie gramofonów ze zmieniaczami. Dalej można go było podłączyć do radia, najlepiej lampowej Halki produkcji węgierskiej lub tranzystorowego Chopina. Przy okazji - Chopin miał na wyposażeniu kolumny znane na rynku brytyjskim pod nazwą MiniMax . Kolumny te były w pewnym sensie przebojem rynku, stanowiły bowiem tani zamiennik legendarnych LS3/5A, ale to już całkiem inna opowieść.

O autorze

Płyty i gramofony towarzyszą mi prawie 50 lat. W tym czasie zebrałem sporo wiedzy, i doświadczeń. Tak naprawdę, dopiero budowa własnych konstrukcji nauczyła mnie pełnego zrozumienia konsekwencji przyjmowanych rozwiązań technicznych. Zebranymi informacjami staram się dzielić z pokoleniem ludzi w wieku „naszych dzieci”. Jestem w 100% hobbystą, a gramofony i płyty nie są moją jedyną pasją. Sytuację posiadania dwucyfrowej liczby gramofonów uważam za całkowicie normalną.

Poprzednie teksty tego autora
  • Subiektywna historia polskich gramofonów, czytaj TUTAJ
  • Gramofon bez tajemnic - cz. 1, czytaj TUTAJ
  • Gramofon bez tajemnic - cz. 2, czytaj TUTAJ
  • Gramofon bez tajemnic - cz. 3, czytaj TUTAJ