Data publikacji: 1. grudnia 2012, No. 104
|
|
Produkty audio są dla większości ludzi absolutną abstrakcją. Nie mówię nawet o kablach, ale generalnie o wysokiej klasy, wyrafinowanych urządzeniach. Wyrafinowanych oczywiście bardziej niż radio w budziku. Dla znakomitej większości słuchających muzykę, a więc grupy węższej niż "ogół", wzmacniacz kosztujący 1000 złotych polskich jest absurdem zakrawającym o jawną kradzież. Mało kto kojarzy bowiem sprzęt audio z tzw. dobrami luksusowymi, takimi jak jachty, drogie zegarki i wina, biżuteria, kosztowne samochody i innymi ekskluzywnymi produktami.
Wydaje się, że spowodowane to jest zaszłościami historycznymi. Od momentu swojego powstania sprzęt audio był niesłychanie egalitarny, każdy mógł zagrać płytę, potem singla, kasetę magnetofonową, czy - w USA - kasetę 8-track. Słuchanie muzyki kojarzone było (chyba nadal jest) z czynnością powszechnie dostępną, na wyciągnięcie ręki dla każdego, kto tego tylko zechce.
A przecież od samego początku istnienia hi-fi, a więc gdzieś od końca II wojny światowej, równolegle do tego "powszechnego" nurtu rozwijał się nurt równoległy, w którym starano się poprawiać błędy, ulepszać produkty i nagrania, jednym słowem - dotrzeć do prawdziwej MUZYKI. A to zawsze kosztuje.
Dlaczego więc nie zadziałał ten sam mechanizm, jak w przypadku, dajmy na to, samochodów? To też przecież produkty egalitarne, każdy może je mieć - jeden, dwa, czasem nawet trzy. Nikt nie uważa tego za coś szczególnego - ot, coś, co po prostu ma każdy. U jednych w klimatyzowanym garażu stoją lepsze auta, u drugich, na parkingu pod blokiem nieco gorsze, jednak wszystkie należą do tej samej "klasy" produktów użytkowych.
A przecież każdy wie, że są także samochody luksusowe. Ferrari, Jaguar, Lamborghini, Bugatti i wiele innych, których nazw nie znam, ponieważ się tym nie interesuję. Wiem jednak, że taka kategoria istnieje i mnie to nie bulwersuje. Kiedy widzę piękny samochód serce aż rwie mi się do niego, ale tylko jak do obiektu sztuki użytkowej, do estetycznego "aktu strzelistego", a nie do czegoś, czym chciałbym jeździć.
A przecież różnice między "auto" i "audio" (ale i innymi dziedzinami) są wyraźne. Podobnie jak posiadacze czterech kółek aspirują do czegoś więcej niż mają w chwili obecnej, tak audiofile dążą do doskonałości w tym, czym się zajmują - w odtwarzaniu muzyki. O ile jednak kupowanie drogich samochodów uchodzi za oznakę wysokiego statusu materialnego i jest społecznie akceptowane (zazdrość zazdrością, ale imprimatur jest), o tyle drogi sprzęt, a nawet sprzęt specjalistyczny audio w ogóle - za dewiację.
Gdzie się rozeszły drogi audio specjalistycznego i głównego nurtu elektroniki użytkowej - nie wiem. Jasne jest jednak, że to błąd, który kosztował naszą branżę utratę pozycji i znaczenia. Te podkopane zostały dodatkowo przez zmianę priorytetów młodych ludzi, dla których nie "stereo" jak dla ich rodziców jest "cool" i "fun", a gry komputerowe, tablety, smartfony i przenośne urządzenia odtwarzające.
Nie utyskuję jednak, absolutnie nie mam im tego za złe - to fantastyczne rzeczy, dające mnóstwo radości. Może bowiem być i tak, że to one wskażą drogę powrotu "braciom odłączonym". Bo audio w takim wykonaniu, jakim się tutaj zajmujemy to głębokie emocje, niesamowite, nie dające się z niczym innym porównać przeżycia, "bycie" zanurzone w sztuce i artyzmie - zarówno wykonawców muzyki, jak i producentów sprzętu, na którym jest wykonywana.
Czasem zdarza się zresztą, że te dwa elementy się ze sobą łączą, że muzyk staje się dodatkowo producentem. nieczęsty to przypadek, wiadomym jest, że muzycy najczęściej nie dbają o jakość odtwarzanego dźwięku, mając wszystko "w głowie". Takie połączenie co jakiś czas się jednak zdarza. Jak w przypadku kabli V R Workshop, które przyszły do mnie z Singapuru. Najpierw otrzymałem jednak w ich sprawie mail - nie od producenta, a od jego przedstawiciela:
Dear Mr Wojciech Pacula,
Recently we discovered a new manufacturer of high performance audio cables and shared the information with Mr Srajan Ebaen the Publisher of 6moons.com. He suggested that I should make contact with you as you may be interested in undertaking a review of the cables which seem to be very high standard at reasonable prices.
The manufacturer:
Based in Singapore, (Violinist Reference) V R Workshop, is run by a professional musician Yeo Wee Soon who seems to have an excellent ear, which shows up in the sound reproduction which the VRW cables enhance.
We would like to send you a set of RCA, Balance, Power and Speaker cables for you to review. I believe the results will be most interesting for the audio community.
Please confirm your interest in reviewing the cables and advise details of where to send them.
Kind regards
Rodger Kimpton
Director
Abtec Electronica, Singapore
Cóż mogłem innego odpowiedzieć niż: "Jasne, proszę przysłać". Nie mam wielkiego doświadczenia z produktami audio z Singapuru, poza jednym, ale fantastycznym: firmą LOIT i odtwarzaczem Passeri, który kiedyś testowałem (czytaj TUTAJ). Mój szacunek dla konstruktora tego niezwykłego urządzenia wzrósł jeszcze, gdy go osobiście poznałem (w czasie wystawy High End 2012 w Monachium, czytaj TUTAJ). Jeśli więc inni ludzie z tego miasta-państwa są do niego choć trochę podobni, to czemu nie - biorę!
Kable, które otrzymuję do testu niemal zawsze przysyłane są w dość nijakich pudlach kartonowych (nawet Siltechy Double Crown, gdzie, dla przykładu, interkonekt kosztuje 60 000 zł!!!), a często w woreczkach przypominających te na drugie śniadanie. Pan Yeo Wee Soon nie szalał, nie wpychał ich do drewnianych pudełek, ale też wymyślił coś fajnego i sensownego - coś w rodzaju plastikowych, wzmacnianych "teczek" zapinanych na zamek błyskawiczny. Do przesłuchania otrzymałem trzy kable: interkonekty RCA (1 m), kable głośnikowe (2 x 3 m, single-wiring/banany) oraz kabel sieciowy (1,5 m).
Tego ostatniego, pomimo moich dobrych chęci, nie przetestowałem. Jak się okazało, został bowiem zakończony wtykiem amerykańskim, a nie Shuko. Pan Rodger Kimpton, który postarał się o przesyłkę dla mnie sugerował, abym użył jakiejś przejściówki, jednak nie mogłem tego zrobić. Skoro bowiem mój tor zasilający jest tak wymuskany (a jest), każdy element jest w nim przemyślany, umieszczanie w jego torze elementu z innej bajki, tj. ze złej klasy stykami, fatalną obudową itp. byłoby dla mnie błędem w sztuce. Test objął więc interkonekt, wpinany pomiędzy odtwarzacz CD i przedwzmacniacz oraz kabel głośnikowy.
ODSŁUCH
Płyty wykorzystane w odsłuchu (wybór)
- Chet Baker, Big Band, Pacific Jazz Records/Toshiba-EMI Limited, TOCJ-9442, "Super Bit Jazz Classics", CD (1957/2002).
- Claudio Monteverdi, Ottavo Libro De' Madrigali, wyk. Concerto Italiano. dir. Rinaldo Alessandrini, Opus111, OPS 30-187, CD (1997).
- David Sylvian, Brilliant Trees, Virgin/EMI Music Japan, VJCP-68876, CD (1984/2008).
- David Sylvian, Sleepwalkers, P-Vine Records, PVCP-8790, CD (2010).
- Dead Can Dance, Anastasis, [PIAS] Entertainment Group, PIASR311CDX, "Special Edition Hardbound Box Set", CD+USB drive 24/44,1 WAV (2012); recenzja TUTAJ http://www.highfidelity.pl/@muzyka-1464&lang=
- Elgar
- Delius, Cello Concertos, wyk. Jacqueline Du Pré, EMI Classic, 9559052, 2 x SACD/CD (1965/2012).
- Eva & Manu, Eva & Manu, Warner Music Finland, 5389629, CD (2012).
- Gerry Mulligan & Scott Hamilton, Soft Lights & Sweet Music, Concord Jazz/Mobile Fidelity, UDSACD 2017, SACD/CD (1986/2006).
- Hilary Hann, Hilary Hann Plays Bach, Sony Classical, SK 62793, Super Bit Mapping, 2 x CD (1997).
- Laurie Anderson, Homeland, Nonesuch, 524055-2, CD + DVD (2010).
- Miles Davis, Milestones, Columbia/Mobile Fidelity, UDSACD 2084, SACD/CD (1958/2012).
- Portishead, Third, Go! Disc/Universal Music K.K. (Japan), UICI-1069, CD (2008).
- The Beatles, Yellow Submarine, Parlophone/Apple/Toshiba-EMI, TOCP-51121, CD (1969/1998).
- This Mortal Coil, HD-CD Box SET: It’ll End In Tears, Filigree & Shadow, Blood, Dust & Guitars, 4AD [Japan], TMCBOX1, 4 x HDCD, (2011).
- Wes Montgomery, Echoes of Indiana Avenue, Resonance Records, 195562, CD (2012).
Japońskie wersje płyt CD i SACD dostępne na
|
Porównywanie czegokolwiek do produktów referencyjnych, czyli takich, które zna się na wylot i słyszało w konfrontacji z dziesiątkami innych produktów to wyzwanie dla każdego producenta. Bo przecież taka referencja to coś wybranego po wielu odsłuchach, dobranego zarówno pod kątem konkretnego systemu, jak i preferencji recenzenta. Jednym słowem - wybór "celowany". W porównaniu z czymś takim każdy inny produkt, nie wiem jak dobry, musi wypaść nieco gorzej, przynajmniej w niektórych aspektach. Dopiero wyraźnie lepsze produkty każą nam, recenzentom przebierać nogami i liczyć pieniądze. Zdarza się to jednak bardzo rzadko.
Dlatego też, jeśli produkt, który akurat testujemy jest istotnie gorszy od referencji, ważne jest, żeby miał coś w sobie, co przykuje naszą uwagę, co pozwoli go docenić. Jeśli w takim produkcie wszystko jest dobrze przemyślane, porządnie wykonane i słychać w nim jakiś pomysł, wtedy różnica w jakości schodzi na dalszy plan. I może to być nawet, dajmy na to, wzmacniacz za 1000 zł, porównywany z dzielonym wzmacniaczem odniesienia za 200 00 zł i więcej, jak to miało miejsce w przypadku włoskiego cudeńka Lym Audio LYM 1.0T Phono! Coś tak udanego daje tyle radości, tyle energii, że przepaść cenowa między porównywanymi elementami zdaje się znikać. Jak w przypadku kabli z Singapuru.
Interkonekt RCA
Przesłany do mnie set kabli był dla mnie zaskoczeniem najpierw z tego powodu, że nic o nich w Sieci nie znalazłem. Zaraz potem dlatego, że pokazał muzykę w interesujący sposób - na tyle, że z przyjemnością go słuchałem (tj. muzyki za jego pośrednictwem) i nawet analizując jego brzmienie nie rozmieniałem go na drobne, odbierałem je jako całość.
Prezentacja interkonektu jest dość bezpośrednia. Podaje wyraźne elementy z pierwszego planu, podkreślając nieco atak dźwięku i jego energię w tej fazie. Różnica między nim i Acrolinkiem Mexcel 7N-DA9300, do którego był porównywany była oczywista i wraz z kolejnymi płytami tylko się pogłębiała. Na jego tle japoński kabel brzmi w bardziej zdystansowany sposób, pokazuje wykonawców nieco dalej, w mocniejszym otoczeniu akustycznym.
Interkonekt pana Yeo Wee Soon jest przez to znacznie bardziej efektowny. Już widzę go w systemach ze wzmacniaczami lampowymi lub tam, gdzie potrzebna jest dodatkowa energia, coś "podnoszącego" system z klęczek. Przekaz jest bardzo energetyczny, z "powerem", a góra nieco mocniejsza niż w Acrolinku. Daje to właśnie taki, "świeży" poblask, bez eksponowania sybilantów, bez wywalania czegokolwiek na wierzch. Także średni bas jest mocniejszy. To on w głównej mierze powoduje, że puszczamy znaną płytę i mamy moment, w którym bezwiednie wydajemy odgłos przypominający "ouch", jak w japońskich filmach anime. To jest oczywiście modyfikacja brzmienia, ale nie mogę też udawać, że Acrolink go nie modyfikuje na swój własny sposób.
Barwa w dźwięku jest dla mnie elementem krytycznym, choć przecież bez rytmu muzyka nie istnieje. A w tym zakresie testowany interkonekt błyszczy pełnym blaskiem. Jestem pewien, że był to element, na którym konstruktorowi zależało najbardziej i który jest dla tego kabla kluczowy. Tak mocny atak dźwięku daje coś w rodzaju "wyprzedzenia", tj. przekaz idzie do przodu, napiera, szybko buduje wydarzenia.
Kabel głośnikowy
O tym, że obydwa kable wyszły spod jednej ręki świadczy podobny zestaw cech, jakimi się charakteryzują. To lekko podniesione, świeże brzmienie, wyraźny atak oraz bardzo czyste, ładne wysokie tony. Te ostatnie w przypadku kabla głośnikowego są nawet bardziej wyrafinowane niż w interkonekcie (albo ja to lepiej wychwyciłem), choć różnica nie jest bardzo duża. Chodzi o to, że pokazując wysokie partie mocniej niż kabel odniesienia, w tej roli Tara Labs Omega Onyx, robi to z polotem, nie mechanicznie. Blachy z płyty Cheta Bakera miały nieco kremową barwę, mimo że miały dobry "bit" i atak.
Mocniej niż przy interkonekcie w przypadku głośnikówki usłyszymy lekkie utwardzenie średniego basu. Nie zwróciłem na to wcześniej uwagi, odczytując tę tendencję w interkonekcie jako zwykłe akcentowanie. Teraz słychać było, że to także usztywnienie ataku. Niskie dźwięki nie są rozwijane głęboko w dół, bo uwaga słuchającego zatrzymuje się właśnie na zakresie, o którym mówię.
To dość oczywiste odstępstwo od neutralności, definiowanej w moim przypadku kablem Tara Labs, a sprawdzonej kablem Siltecha z serii Royal Signature Double Crown. I nie ma o czym dyskutować. Wiem jednak, że tego typu modyfikacja brzmienia jest często wręcz poszukiwana do systemów, które są nieco rozlazłe, albo bez charakteru. A o brak tego ostatniego kabli z Singapuru posądzić na pewno nie można!
Interesowało mnie również to, jak testowany kabel pokazuje wolumen dźwięków. Występująca w roli punktu odniesienia Tara Labs jest pod tym względem wybitna i nic dziwnego, że głośnikówka z Singapuru nie była pod tym względem lepsza, ani nawet podobna. Ale też nie zmniejszała niczego ponad miarę, tj. wokale zajmowały sporą przestrzeń między głośnikami, a ich wielkość była dobrze różnicowana. Inaczej więc zostały pokazane na płycie Sleepwalkers Davida Sylviana, gdzie głos artysty jest bardzo duży i podany w mocny sposób, niż na jego znacznie wcześniejszej płycie Brilliant Trees, gdzie jest wtopiony w podkład. Nawet w tym drugim przypadku nie było to jednak wyraźne zmniejszenie perspektywy, wycofanie głosu i dopiero bezpośrednie porównanie do kabla odniesienia pomogło mi to zobaczyć.
Podsumowanie
Ciekawe w tym wszystkim było to, że testowane kable w porównaniu do referencji niczym nie raziły, w niczym nie denerwowały. Myślę, że to dlatego, iż ich dźwięk jest tak gładki, tak - jednak - wyrafinowany. Modyfikacje barwy są oczywiste, podobnie jak to, że rozdzielczość jest tylko dobra. Kable nadrabiają to ponadprzeciętną selektywnością i "obecnością" instrumentów. Przekaz jest energetyczny i czuć w nim "drive".
Podłączmy je do systemu lampowego, a ten dostanie drugą szansę, jakby ktoś dopompował mu witalności. Otwarta góra nie jest przesadzona i nie prowadzi do przykrych następstw, tym bardziej, że jest naprawdę wyrafinowana. Niski bas jest tylko sygnalizowany, a nie realizowany. Z kolei jego średni zakres jest mocny i lekko faworyzowany kosztem niższej średnicy. Dynamika jest wysoka i pozwala nawet małym składom, jak z płyty Ottavo Libro de' Madrigali Monteverdiego, w wykonaniu Concerto Italiano zabrzmieć z rozmachem.
To wykonane z rozsądkiem, równie rozsądnie i sensownie brzmiące kable o charakterze, którego potrzebuje wiele systemów audio. Bez rozjaśniania brzmienia wniesie do nich świeżość, "drive" i namacalność. Dodatkowym atutem kabli pana Yeo Wee Soon jest to, że są bardzo giętkie i wdzięczne do podłączania. Fantastyczne końcówki pozwalają podpiąć i interkonekt, i kabel głośnikowy w bezpieczny, solidny sposób i nie martwić się, że coś z czasem się obluzuje. To kabel artysty dla innych artystów, artystów audio.
Metodologia odsłuchu
Kable testowane były osobno, a następnie razem w wielokrotnych porównaniach A/B/A/B/A. Próbki muzyczne miały długość 1 min. W teście wykorzystałem nie tylko odtwarzacz odniesienia (CD) Ancient Audio, ale również SACD Marka Levinsona No.512. Oprócz kolumn Harbeth M40.1 wykorzystałem również kolumny Acoustic Zen Crescendo, napędzane wzmacniaczem Bakoon Products AMP-11R.
BUDOWA
V R Workshop to maleńka, jednoosobowa firma będąca ubocznym zajęciem wiolonczelisty, pana Yeo Wee Soon. Stąd jej kable to pojedyncze dzieła, nie taśmowa produkcja. Każdy z nich nosi więc swego rodzaju "błogosławieństwo" swojego twórcy. Wyglądają niepozornie, bo są cieniutkie i włożone w luźno na kablach leżącą czarną siateczkę, charakterystyczną dla 99% innych kabli. O tym, że mamy do czynienia z czymś więcej niż kolejna podróbka świadczą bezbłędne, pięknie wyglądające wtyki, przypominające wtyki Furutecha. Ich styki wykonano bowiem z czystej miedzi i pokryto rodem, zaś nakrętki, którymi zakleszczamy je w gniazdach, wykonane są z plecionki włókna węglowego. Metalowe "body" to wielowarstwowa, niemagnetyczna stal z kopolimerem acetalowym.
Jak się okazuje, te konkretne wtyki kupuje się w chińskiej firmie Sonarquest. Wygląda zresztą na to, że firma ta dostarcza wtyki wielu firmom na świecie, które mówią potem, że wyprodukowały je samodzielnie. Z kolei część japońskich firm, jak chociażby Acrolink i Oyaide twierdzi, że chińscy producenci, tacy właśnie jak Sonarquest, podrabiają ich produkty. Rozmawiałem o tym z dyrektorem Oyaide Elec. Co, panem Satoru Murayama, kiedy był w Warszawie na wystawie Audio Show 2012 i według niego to tanie imitacje, wykonane znacznie mniej precyzyjnie, z innych stopów metali, z nieporównywalnie gorszych elementów itp. niż ich własne. Jakby nie było, wtyki w kablu sieciowym V R Workshop kosztują u producenta 160 USD!
Nie wiem zbyt wiele o budowie tych kabli. Po rozkręceniu wtyków widać jednak, że zbudowano je z przewodów miedzianych solid-core, po kilka sztuk na kabel. W interkonektach mamy cztery druciki, każdy we własnej, przezroczystej rurce. Z boku przylutowany jest ujemny bieg, który też wydaje się wykonany z drucików, a nie z plecionego ekranu. Na wtykach zaznaczono kierunek podłączenia. Do każdego kabla otrzymujemy także, ręcznie podpisany certyfikat autentyczności, z naszym nazwiskiem oraz numerem seryjnym kabla.
Na stronie internetowej TUTAJ można znaleźć nieco więcej informacji na temat budowy kabli. Wynika z nich, że miedź użyta do ich produkcji to bardzo czysta odmiana UPOCC, w dielektryku ręcznie nakładanym na każdy drucik. Nazwa serii została wzięta od nazwiska skrzypka Nathana Milsteina.
Ważne - producent podaje, ze kable powinny sie wygrzewać przynajmniej 400 godzin!
|