Data publikacji: 1. grudnia 2012, No. 103
|
|
"The design goal of the AMP-11R is to be a world best high-end compact amplifier."
Odważne oświadczenie, ale ostatecznie, żeby wygrać trzeba grać... Tymi właśnie słowami rozpoczyna sie opis wzmacniacza zintegrowanego AMP-11R, dostępny na stronie internetowej firmy Bakoon International. To wzmacniacz inny niż niemal wszystkie, inne, z którymi mieliśmy do tej pory do czynienia. Jego obudowa wykonana jest z jednego bloku aluminium, w którym wyfrezowano komory, w których znalazły się układy poszczególnych sekcji. Znamy to oczywiście z innych realizacji, chociażby topowej serii R firmy Ayre, ale i z naszego własnego podwórka, z niepowtarzalnych końcówek mocy nowe audio mono 3.5. Może to przypadek, ale i wzmacniacz moje audio, i dedykowana koreańskiemu wzmacniaczowi platforma antywibracyjna RCK-11 wyposażone zostały w nóżki w kształcie metalowych stożków, a skończyło się na tym, że testowałem je ze stopami Ceraball niemieckiej firmy finite elemente. Być może jednak przypadków nie ma.
Jak już po tym krótkim wprowadzeniu widać to szczególny produkt. Pochodzący z Korei, która wyrasta na mocnego gracza, także w dziedzinie high-endowego audio, ma zewnętrzny zasilacz, a można go postawić na specjalnie pod jego kątem przygotowanej platformie antywibracyjnej. Ta składa się z dwóch aluminiowych, pięknie anodowanych płyt, oddzielonych od siebie ceramicznymi kulkami, stosowanymi w przemyśle lotniczym. Przedłużenie tego pomysłu do nóżek (Ceraball także mają ceramiczną kulkę między dwoma płaszczyznami) wydaje się więc logicznym krokiem.
To jednak nie wszystko. Najważniejszą cechą tego urządzenia jest bowiem jego szczególny układ elektroniczny o nazwie SATRI Circuit (SATRI-IC). To układ wzmacniacza prądowego, rozwijany od lat 80. ubiegłego wieku. Chodzi w nim o to, żeby sygnał wejściowy i sterujący wzmacniany przetwarzały sygnał w postaci prądowej, nie napięciowej. Do takiego układu najlepiej jest więc przesłać sygnał prądowy - służą do tego specjalne wejścia BNC. Inni "wielcy" audio też stosowali i stosują podobne rozwiązania. Wystarczy wspomnieć CAST (Current Audio Signal Transmission) firmy Krell, czy Zell firmy darTZell (także na gniazdach BNC, choć połączenie to ma inną impedancję nominalną). Tutaj chodzi jednak nie tylko o wejścia i sposób transmisji, ale także o specjalnie do tego celu zaprojektowany, zmontowany w technice montażu powierzchniowego, układ, teraz w nowej odsłonie SATRI-IC-EX. Otrzymana do testu wersja różniła się od poprzedniej także modułem wyjściowym. Moc nowego wzmacniacza wynosi 15 W (przy 8 Ω).
Nie od razu do tego doszedłem (co najlepiej świadczy o mojej tępocie), ale wychodzi na to, że mająca swoją siedzibę w Korei firma Bakoon Products International jest powiązana z firmą-matką Bakoon Products Co. Ltd., firmą stricte japońską. Wszystkie rozwiązania, które znajdziemy w AMP-11R, z SATRI na czele, zostały wcześniej "przećwiczone" w macierzystej firmie. Pani Soo In Chae, przedstawicielka firmy, tuż przed publikacją recenzji dała nam znać, że już niedługo w koreańskiej filii pojawią się nowe, wcześniej dostępne wyłącznie w Japonii, produkty.
Z wywiadu zamieszczonego na stronie internetowej BPI, dowiadujemy się, iż właścicielem i konstruktorem Bakoon Products jest pan Akira Nagai. I to on, już 25 lat temu, opracował układ SATRI. Jako jeden z pierwszych wykonał też przetwornik D/A, w którym szczególna uwaga została przyłożona do redukcji zniekształceń wynikających z nierównomiernego taktowania sygnału, które teraz znane są po nazwą jittera. I to właśnie w owym "daku" po raz pierwszy zastosowany został układ SATRI. Ten powstał po to, aby zlikwidować sprzężenie zwrotne, ale bez przykrych konsekwencji takiego ruchu, jak zniekształcenia, wąskie pasmo przenoszenia, szumy itd. Skąd się wzięła nazwa układu? Nie jest akronimem, jak zazwyczaj bywa, a nieco przekształconym japońskim słowem 'satori', oznaczającym 'oświecenie'. Warto zaznaczyć, że pan Nagai zaczynał swoją przygodę audio od lamp, których był wielbicielem. Jego kolekcja składała się z przeszło 2000 sztuk.
Do testu otrzymałem nie tylko wzmacniacz AMP-11R i pasujące do niego platformy antywibracyjne RCK-11, ale również przedwzmacniacz gramofonowy EQA-11R z wyjściem SATRI oraz zasilacz bateryjny BPS-02, przeznaczony do przetwornika D/A Arcam rDAC. Początkowo zamierzałem przetestować wszystkie urządzenia z serii '1' razem, a zasilacz (to już seria '0') osobno. W trakcie testu okazało sie jednak, że o każdym z tych elementów można powiedzieć tyle, że wykracza to poza ramy pojedynczego, czy nawet dwóch testów. Stanęło na tym, że w pierwszym artykule przybliżę wzmacniacz, a w dwóch osobnych przedwzmacniacz i zasilacz. Wykonałem jednak kilka zdjęć po to, aby pokazać, jak wyglądają trzy urządzenia z serii '1' razem, ze skręconymi jedna nad drugą platformami antywibracyjnymi.
ODSŁUCH
Płyty wykorzystane w odsłuchu (wybór)
- The TBM Sounds!, Lasting Impression Music, LIM UHD 048LE, "Limited Edition", CD (2010).
- Bob Dylan, The Freewheelin', Columbia/Mobile Fidelity, UDSACD 2081, Special Limited Edition No. 3085, SACD/CD (1963/2012).
- Dead Can Dance, Anastasis, [PIAS] Entertainment Group, PIASR311CDX, Special Edition Hardbound Box Set, CD+USB drive 24/44,1 WAV (2012); recenzja TUTAJ.
- Depeche Mode, Enjoy The Music....04, Mute, XLCDBONG34, maxi-SP (2004).
- Diary of Dreams, The Anatomy of Silence, Accession Records, A 132, CD (2012).
- Elgar
- Delius, Cello Concertos, wyk. Jacqueline Du Pré, EMI Classic, 9559052, 2 x SACD/CD (1965/2012).
- Eva & Manu, Eva & Manu, Warner Music Finland, 5389629, CD (2012).
- Manuel Göttsching, E2-E4. 30th Anniversary, MG
- ART, 404, CD (1981/2012).
- Max Roach & Clifford Brown, The Best of Max Roach & Clifford Brown in Concert! - Full version, GNP Crescendo/King Records (Japan), KICJ 246, CD (1956/1995).
- Pieter Nooten, Here is why, Rocket Girl, rgirl71, CD (2010).
- This Mortal Coil, HD-CD Box SET: It’ll End In Tears, Filigree & Shadow, Blood, Dust & Guitars, 4AD [Japan], TMCBOX1, 4 x HDCD, (2011).
Japońskie wersje płyt CD i SACD dostępne na
"Co innego widać, co innego słychać" to częsty motyw we wszelkiego rodzaju sztukach audiowizualnych. Na zaskoczeniu, na wytrąceniu widza/słuchacza z wewnętrznej równowagi, wypchnięciu go ze "strefy komfortu" bazują zarówno współcześni performerzy, jak i kabareciarze. Nie inaczej jest w przypadku projektantów, także tych związanych z wzornictwem przemysłowym. Dla nich zaskoczenie to nic innego jak wyjście z cienia, z martwego punktu, jeśli tak można powiedzieć. W audio ta zasada wydaje się jednak nie działać.
Kiedy bowiem myślimy o kolumnach, albo o wzmacniaczach, to jednak "większe" wydaje się "lepsze". A to dlatego, że kolumna do przetwarzania niskiego basu potrzebuje dużego głośnika niskotonowego (lub dwóch), a wzmacniacz potężnego zasilania, co (poza zasilaczami impulsowymi) oznacza duży transformator zasilający.
Kiedy widzimy więc tak mały wzmacniacz jak testowany, podświadomie oczekujemy właśnie takiego - "małego" dźwięku. I choć nie chcę, aby zabrzmiało to jak tandetna reklama muszę powiedzieć, że wzmacniacz AMP-11R jest przykładem na to, że pozory mylą.
Kidy po raz pierwszy zobaczyłem produkty firmy Bakoon u siebie w domu nie mogłem uwierzyć, jak dobrze to wszystko jest zrobione, jak przemyślany jest każdy ich detal. Wiem, z jak niewiarygodnymi wręcz problemami musi się mierzyć firma audio stawiająca na perfekcję i ile lat zajmuje wypracowanie pewnego "wzorca" działań, przede wszystkim z podwykonawcami i producentami podzespołów.
Z tym większym szacunkiem podszedłem więc do odsłuchów. Szybko okazało się jednak, że taki wstępny "mores" nie jest potrzebny, że urządzenie broni się doskonale samo i nawet jeśliby było zapakowane w pudełko po butach, to trzeba by się nisko skłonić jego projektantom. Pozostałoby oczywiście pytanie, czy na pewno w pudełku po butach by grało równie dobrze (no raczej nie), ale to sprawa na inny artykuł.
AMR-11R + kolumny
Po podłączeniu do wzmacniacza dopasowanych do niego kolumn, o czym potem, przed nami zostaje rozpostarta duża, intensywna scena dźwiękowa z pokaźnymi, niemal naturalnej wielkości, źródłami pozornymi. Szczególnie istotne będzie to przy nagraniach monofonicznych. Te zwykle cierpią najbardziej na niskiej mocy urządzenia, na odchudzeniu środka pasma lub na ściśnięciu sceny dźwiękowej do punktu o wielkości dziurki od klucza. I tak często jest, bo nawet najlepsze produkty, jeśli tylko postawi się w nich wyłącznie na precyzję, atak, uderzenie, nie zagrają w sposób satysfakcjonujący, pokażą raczej rusztowanie utworu, a nie sam utwór.
Koreańskie maleństwo, a właściwie duet, bo to przecież wzmacniacz dzielony, gra niezwykle dużym dźwiękiem. Zaskoczy tym nie tylko sceptyków, ale także tych, którzy już wiele słyszeli. I to nawet z potężnymi Harbethami M40.1, które wymagają sporo prądu i schodzą bardzo nisko. Z modelem M30.1 tej firmy efekt o którym mowa był jeszcze bardziej intensywny.
Uderzyło mnie to mocno już przy pierwszej płycie, jakiej słuchałem, a mianowicie Love is the Thing Nat "King" Cole'a, ale niemal wepchnęło mnie w kanapę, na której podczas odsłuchów siedzę, przy monofonicznej, niezbyt poprawnie zarejestrowanej płyty Max Roach and Clifford Brown in Concert! z 1954 roku (tęsknię do czasów, kiedy będę mógł sobie postawić przed systemem fotel w rodzaju Ballerina Sweetspot firmy Klutz Design, patrz TUTAJ). Wszystko było po prostu obszerne - nie da się tego inaczej nazwać. Przez jakiś czas bałem się, czy to nie aby efekt "napompowania" dźwięku, bo wówczas czar szybko pryska i zostajemy z przerysowanym, jednostajnym dźwiękiem. Ale nie - różnicowanie w koreańskim wzmacniaczu, na wielu poziomach, jest rewelacyjne. Nie ma mowy o nudzie, o "przeciążeniu" dźwiękiem. Jest relaks, ale czujny; rozluźnienie, ale w gotowości...
Choć brzmi to jak naciągany oksymoron, muzyka grana za pośrednictwem testowanego wzmacniacza daje "swobodnego kopa". Dzieje się tak za sprawą kombinacji kilku, rzadkich samych w sobie, a w połączeniu wręcz unikalnych, cech. O jednej już wspomnieliśmy - to duży rozmiar źródeł pozornych. Dwa kolejne to niebywała czystość wszystkich podzakresów oraz zaskakujący, nawet jeśli już się oswoiliśmy z wolumenem, bas. Wszystko to ma też swoje konsekwencje w ogólnym ukształtowaniu dźwięku, nie ma nic za darmo. Już teraz chciałbym jednak móc powiedzieć, że to jest to, czego szukam w reprodukowanym dźwięku, co mnie "bierze".
Najpierw CZYSTOŚĆ. Element ten opisuje się najczęściej jako wolność od podbarwień lub od zniekształceń. Dla mnie to coś bardziej złożonego. Brak zniekształceń i podbarwień charakteryzuje bowiem również urządzenia grające "klinicznie czysto", tj. wyprane z emocji, wewnętrznie martwe. Nie wystarczy bowiem niczego nie dodawać (lub dodawać jak najmniej), ale trzeba także myśleć o tym, żeby niczego nie ujmować.
Czystość o której mówię w kontekście tego wzmacniacza polega na realnie większym niż w innych, nawet bardzo "wypasionych" urządzeniach poczuciu, że poszczególne dźwięki, poszczególne instrumenty są rzeczywiste (prawdziwe). To czystość wynikająca nie z wychudzenia i akcentowaniu ataku, bo to po prostu ściema, a na zmniejszeniu zniekształceń do poziomu, w którym zalety takiej obróbki dźwięku całkowicie zakrywają jej wady, wynikające najczęściej z nałożenia się innych problemów. Powtórzę - to pełny i głęboki dźwięk, z mocnym, nasyconym basem i dużymi źródłami pozornymi. A mimo to czysty, dźwięczny i precyzyjny.
Bas o którym mówię jest integralną częścią pozostałych podzakresów. Jeśli o nim mówię osobno, to dlatego, że jest chyba najbardziej niespodziewanym elementem tego grania. Jego niska część jest niezbyt mocna i zaznaczana raczej przez wyższe harmoniczne niż przez realną obecność. Słychać to przede wszystkim tam, gdzie budowana jest na tym pozostała część utworu, jak np. przy basie z Billie Jean Michaela Jacksona, jak przy wymiataniu z maksi-singli Depeche Mode, jak przy potężnym bębnie z Anabasis Dead Can Dance. I nie ma się czemu dziwić - 15 W na kanał, zapewne niepodwajane przy 4 omach, to tylko cień tego, co potrafią wzmacniacze A-200 Accuphase'a i 710 Soulution, do których AMP-11R był porównywany. Odbiór muzyki za jego pośrednictwem, także tej z dużą zawartością niskich dźwięków, muzyki transowej, której klimat jest na niskim fundamencie budowany, był jednak zaskakująco, odświeżająco wręcz godziwy; było to po prostu świetne granie.
Wydaje się, że stoi za tym intencjonalne ukształtowanie brzmienia. Dostajemy dźwięk raczej ekscytujący i raczej przykuwający uwagę niż nudny, nawet "nudą poprawności". To nie jest do końca akuratny dźwięk, mimo że czystość jest genialna, a i ukształtowanie barwy, poza oczywistym spadkiem przy niskim basie, bardzo wyważone. Słychać, że dodano czegoś na środku pasma i na górze, przez co to dźwięk bardzo energetyczny, aktywny. Tyle, że za każdym razem i ze wszystkimi nagraniami.
Po uważnym odsłuchu nie sposób myśleć o tym przekazie jak o czymś "na miejscu". Wszystko w dźwięku testowanego wzmacniacza jest idealnie dopasowane do otoczenia, łączy się z nim i nie przykuwa uwagi. Mimo że góra, niezwykle rozbudowana, bogata i aktywna pokaże więcej informacji o płytach niż znakomita większość innych wzmacniaczy, może poza już wymienionymi, a także z najlepszymi wzmacniaczami lampowymi typu SET (na lampach 2A3 lub 300B). Przez jakiś czas będziemy więc śledzić wszystko, co się tam dzieje, ale nie dlatego, że to samo w sobie będzie absorbujące, a dlatego, że to będzie, jestem tego pewien, dla większości słuchaczy coś nowego, czego w życiu nie doświadczyli. Po oswojeniu się ze świadomością, że wcześniejsze słuchane muzyki było ułomne, wycięte z góry, odpuścimy i wszystko wróci do stanu równowagi.
Tak dokładny i szybki, dynamiczny dźwięk dość łatwo zepsuć nie nasycając go czymś "poza" detalem, czymś "za" dźwiękiem podstawowym instrumentów. AMP-11R nie jest wzmacniaczem nierealnym, dlatego pewnych rzeczy jednak nie robi - skraca pogłosy i skupia dźwięk pomiędzy kolumnami, bez wyraźnego wychodzenia poza nie. Nie ma też mowy o uderzeniu, zejściu basu i poczuciu absolutnej pełni dźwięku, jak ze wspomnianymi wyżej wzmacniaczami. Mimo to jest absolutnym zaskoczeniem i daje mnóstwo radości ze słuchanej muzyki - nie "wbrew" czemuś, a "dzięki".
AMP-11R + słuchawki
To nie jest pierwszy raz, kiedy mam do czynienia z sytuacją, w której bardzo dobre, w niektórych aspektach wręcz spektakularne elementy dźwięku wzmacniacza zintegrowanego przeniesiono na teren tradycyjnie należący do wzmacniaczy słuchawkowych. Wcześniej tak było ze wzmacniaczem Lebena CS-300 X [Custom Version] oraz dwoma wzmacniaczami Cary Audio CAD-300-SEI oraz SLI 80. Co jakiś czas bardzo dobre rezultaty otrzymywałem też z innymi urządzeniami, przedwzmacniaczami i odtwarzaczami cyfrowymi, ale jeśli chodzi o absolutnie topowy dźwięk, to takie "przeniesienie" należało do rzadkości.
|
Tym większą niespodzianką było więc to, co usłyszałem po podpięciu słuchawek do AMP-11R. Nie mogłem uwierzyć, jak dobrze mogą zagrać HiFiMAN-y HE-300 i HE-500, ale nade wszystko HE-6, topowe konstrukcje tej firmy, które dotychczas jedynie sugerowały swój potencjał. Słuchałem ich z kilkudziesięcioma wzmacniaczami i tylko w kilku przypadkach dostałem coś na kształt pełnej odpowiedzi. Zawsze jednak czymś ograniczonej, czymś obwarowanej. AMP11R i HE-6 to połączenie wyjątkowe, bez potrzeby usprawiedliwiania czegokolwiek, bez konieczności ekstrapolowania tego co słyszę i odnoszenia się do moich poprzednich doświadczeń.
Siadając wygodnie ze słuchawkami pana Fanga Biana na uszach dostajemy dźwięk z jednej strony energetyczny i pięknie poukładany, a z drugiej spokojny. Połączenie tych dwóch rzeczy znamionuje tylko najlepsze konstrukcje. W pozostałych konstruktorzy zwykle szlifują jeden z tych elementów. Tutaj mamy obydwa.
System, na który oprócz przywołanych wzmacniacza i słuchawek, składał się także odtwarzacz CD Human Audio Libretto HD oraz statyw na słuchawki Klutz Design CanCan, który traktuję jako integralną część mojego systemu odsłuchowego, był niemal równie doskonały, a w pewnych dziedzinach nawet lepszy niż moja dotychczasowa referencja - wzmacniacz Leben CS-300 X [Custom Version] ze słuchawkami Sennheiser HD-800. Leben z Sennheiserami pokazuje bardziej nasycony bas i niską średnicę, dźwięk jest z nim jednak nieco bardziej "mokry", nie aż tak czysty, jak uzyskiwany z połączenia koreańskiego wzmacniacza i amerykańsko-chińskich słuchawek. Szybkość magnetostatów w połączeniu z niewiarygodnie szerokim pasmem przenoszenia i precyzją układu SATRI wzmacniacza dały w rezultacie coś, co wykracza poza zwyczajowe rozważania o "górze", "dole", "średnicy". Daje inny wymiar dźwięku. Wciąż brakowało mi w nim czegoś ze spokoju Lebena i Sehhneiserów, jednak nie miałem żadnego problemu z przejścia z jednego systemu na drugi. A wraz z biegiem czasu zauważyłem, że coraz częściej spędzam czas z HiFiMAN-ami na uszach. I jedynie węższa i bardziej skupiona na środku scena w HiFiMAN-ie i Bakoonie w znaczący sposób odróżnia te dwa zestawy, na korzyść japońsko-austriackiego.
Ponieważ odsłuch HE-6 zrobił na mnie natychmiastowe wrażenie, na przesłuchanie pozostałych słuchawek z mojej kolekcji pozostało mi znacznie mniej czasu. Mimo to zadanie odrobiłem i znalazłem kilka połączeń, które mogę rekomendować z czystym sumieniem - takich, z których też mógłbym na co dzień korzystać.
HiFiMAN HE-500: Bardzo duża szybkość dźwięku, mocny, niski bas, duża przejrzystość. Dźwięk skupiony jednak na środku sceny i wyraźne podkreślenie zakresu kilku kHz. Ogólnie wszystko wydawało się znacznie bardziej ściśnięte niż z HE-6.
HiFiMAN HE-300: Znacznie większa synergia niż z HE-500. Dźwięk nasycony i pełny, z lekko konturowanymi skrajami pasma, ale bez przesady. Mocny, niski bas i bogate w detale blachy. Te ostatnie bez rozjaśnienia, a nawet z lekkim wycofaniem samego skraja. Środek trochę "papierowy" i nie do końca wypełniony, ale ogólnie - całkiem satysfakcjonujące połączenie.
Beyerdynamic DT-770 Pro Limited Edition 32 Ohm: Całość mniej wypełniona niż z HE-300 i bardziej oddalona, nie tak namacalna. Dół jednak płynniejszy i lepiej różnicowany, podobnie jak góra. Ta jest bardziej otwarta, choć też nie w takim stopniu jak z HE-6. Lekkie uprzywilejowanie wyższego środka nadaje całości świeżości i polotu. Nie ma wyostrzeń, rozjaśnień. Połączenie może i ciekawe, ale nie dla mnie.
Beyerdynamic DT-990 Pro (600 Ω): A niech mnie! - Jak znakomicie te słuchawki sobie radzą, mimo że ten konkretny egzemplarz ma jakieś piętnaście lat! Kilkukrotnie przeszedł wymianę poduszek muszli, jednak membrany i wszystkie pozostałe elementy są oryginalne. Najbardziej zrównoważony tonalnie dźwięk całego testu. Nie tak selektywny i rozdzielczy jak Sennheiser HD800 i HiFiMAN HE-6, na to nie ma szans. A jednak najbardziej wyrównany, po prostu najfajniejszy. Brakuje trochę wypełnienia całości, to nie jest tak bezpośredni dźwięk, jak z HiFiMAN-ów. Mimo to można się nim delektować bez zmęczenia przez długie godziny.
AKG K701: Zaskakująco udane połączenie. Niezbyt detaliczny i zróżnicowany dźwięk, ale za to znakomita dynamika (tak!) i dźwięczność. Dół i góra (same skraje) raczej wycofane. Średni i wyższy bas mocne i mięsiste. Źródła pokazywane blisko, w namacalny, pełny sposób. Zaskoczenie.
AKG K271 Studio: Wyraźne wycofanie góry, brak niskiego basu i mocniejsze akcentowanie ataku przy średnich tonach. Ogólnie to brzmienie jest jednak niezłe i wyrównane. jest trochę "plastikowe", tj. bez wypełnienia i namacalności, ale też nie ma problemów z wysokimi tonami, jakie miało wiele innych słuchawek. Klasyka wciąż się broni.
Sennheiser HD800: Dźwięk, który mógłbym postawić niemal na równi z HE-6. Połączenie to nie miało tak dobrej rozdzielczości i selektywności, jak ze słuchawkami planarnymi, jednak niskie tony wydawały się lepiej dopełnione, treściwsze. Balans tonalny ustawiony wyżej niż w zestawie z Lebenem, leciutkie podkreślenie kilku kHz, ale bez poważnych konsekwencji. Naprawdę znakomity system - polecam każdemu!
Podsumowanie
Dziennikarze zajmujący sie testami produktów audio są nimi zmęczeni, często znudzeni. Bo dzieje się to wciąż i wciąż na nowo, w bardzo zbliżony sposób (jeśli zależy nam na powtarzalności sesji odsłuchowych) rok po roku, często przez dziesiątki lat. Choć może nie zawsze jest to widoczne, to jednak powtarzalność procesu, jakim jest odsłuch, opis dźwięku, budowy produktu, przytoczenie szerszego kontekstu, opowiedzenie historii firmy, przybliżenie osoby właściciela czy konstruktora, zrobienie i obróbka zdjęć, prowadzą, prędzej czy później do swego rodzaju cynizmu - nic nie jest nas w stanie zaskoczyć. Nawet coś tak wyjątkowego, jak - dla przykładu - system okablowania Siltecha, jaki na kilka dni miałem w domu - system kosztujący (bagatela!) 600 000 zł!!! Zachowanie świeżego umysłu jest w takiej sytuacji naprawdę trudne. Ekscytacja, jaką czuje każdy początkujący, podniecenie związane z coraz to lepszym produktem gdzieś się ulatniają i pozostaje coś, co sobie każdy na swój własny rachunek wypracuje.
Jedną z najlepszych metod na przywrócenie blasku temu, co się robi jest słuchanie muzyki na żywo - na koncertach, recitalach, w studio nagraniowym i przy wszelkich innych okazjach. W moim przypadku oznacza to dwa lub trzy wyjścia miesięcznie. W "gorętszych" okresach więcej. Ale to wszystko ma sens tylko jeśli muzyka, audiofilizm i wszystko co jest z tym związane osadzone są w szerszym kontekście. Kiedy mamy kochającą rodzinę, dobrze jemy, czytamy, pijemy dobry alkohol (o historii związanej z piwem jeszcze kiedyś opowiem), herbatę itp. Kiedy po prostu dobrze żyjemy. Okazuje się wówczas, że muzyka to coś więcej niż tylko uporządkowane dźwięki, a audiofilizm to jedynie coraz lepszy dźwięk. Dochodzimy do tego, że to sposób na życie, który może być ekscytujący nawet po wielu, wielu latach od pierwszych kroków w tym zawodzie stawianych. O ile na naszej drodze spotykamy właściwych ludzi, właściwe firmy i właściwe produkty.
Wzmacniacz, o którym tym razem państwu opowiedziałem jest jednym z tych urządzeń, które apelują do wszystkich zmysłów w spójny, koherentny sposób, odbijając taką właśnie wizję swoich konstruktorów. Jego dźwięk jest znakomity, budowa zachwycająca i tak naprawdę otrzymujemy dwa urządzenia w jednym: wzmacniacz zintegrowany i wzmacniacz słuchawkowy. Bakoon wybija z rutyny testów i działa korzystnie w szerszym planie, nie tylko dając piękny przekaz, ale też wprowadzając do życia równowagę. Podobne odczucia co do testowanych produktów miewam rzadko, najczęściej z produktami japońskimi.
Warto jednak zwrócić uwagę na kontekst, w którym AMP-11R powinien się znaleźć. Koniecznie należy doń podłączyć kolumny o równym przebiegu impedancji, najlepiej dość wysokiej i sensownej skuteczności (choć pierwszy warunek jest ważniejszy). Harbethy (może poza najmniejszymi, których skuteczność jest dość niska) są oczywistym wyborem. Zarówno M40.1, jak i M30.1 zagrają fantastycznie, szczególnie te mniejsze. Także niedrogie kolumny, w rodzaju Sonus faber Minima Vintage będą dobrym wyborem. Kolejna marka, którą można polecić en block jest Spendor. No i oczywiście kolumny dla niedużych mocowo wzmacniaczy stworzone, jak na przykład J.A.F. Bombard powinny być na celowniku.
Jeśli chodzi o słuchawki, to oczywiście wszystkich nie słyszałem i ciekaw byłbym, jak z Bakoonem zagrałyby topowe modele Grado i Beyerdynamica. Wiem za to, że HE-6, najdroższy model słuchawek planarnych firmy HiFiMAN, mają godnego partnera. To pierwszy raz, kiedy słyszałem je grające tak dobrze. Para ta stanowi dla mnie równoważny system dla Lebena CS-300 X [Custom Version] i Sennheiserów HD800. Różnią sie między sobą, jednak to ta sama klasa. Po prostu RED Fingerprint!!!
System otrzymuje wyróżnienie RED FINGERPRINT.
Metodologia testu
Wzmacniacz testowany był, stosując porównanie A/B, ze znanymi A i B. Oprócz wzmacniacza referencyjnego, Soulution 710 z przedwzmacniaczem Ayon Audio Polaris III [Custom Version] do porównania użyłem także końcówkę mocy Accuphase A-200 oraz wzmacniacz zintegrowany Leben CS-300 X [Custom Version].
Testowany wzmacniacz stał na dedykowanych mu podstawkach RCK-11, a te nie na dołączanych do kompletu stożkach, a na nóżkach finite elemente Ceraball. Całość umieszczona została na platformie antywibracyjnej Acoustic Revive RAF-48H. Do okablowania systemu użyłem topowych kabli Siltech Royal Signature Cables Double Crown - kabla sieciowego, listwy sieciowej z własnym kablem, interkonektu oraz kabli głośnikowych. Oprócz odtwarzacza odniesienia zastosowałem także, zasilany bateryjnie, odtwarzacz CD Human Audio Libretto HD. Wykonałem także kilka prób z przedwzmacniaczem gramofonowym Bakoon Products EQA-11R, który podłączony był przez wejście prądowe SATRI. Gramofon - Dr. Feickert Analogue Blackbird. Wzmacniacz najlepiej brzmi, kiedy jest dobrze rozgrzany - dajmy mu jakąś godzinę na ustabilizowanie temperatury i dopiero wtedy siadajmy do odsłuchów.
BUDOWA
AMP-11R to wzmacniacz zintegrowany z wydzielonym zasilaczem. Obydwa moduły mają identyczną wielkość, a ich obudowy zostały wykonane w dokładnie tej samej technice. Podstawę ich konstrukcji stanowi blok aluminium z wyfrezowanymi komorami na układy elektroniczne. Do tego bloku od dołu przykręca się aluminiową płytę, która z tyłu wystaje nieco poza obrys urządzenia. Na wystającej części naniesiono, pomarańczowym kolorem, opis wejść i wyjść. Pomarańczowy to zresztą kolor tej firmy - taką barwę ma, bardzo ładne, logo na przedniej ściance. Ta jest niewielka - to maleńkie urządzenia - i widać na niej jeszcze tylko pomarańczową diodę świecącą przez szczelinę pomiędzy górną częścią obudowy i dolną płytą oraz zarys gałki siły głosu. Gałka, jeśli to gałka, jest całkowicie nietypowa - to płaski ustawiony poziomo krążek aluminium, licujący się z zaokrąglonym rogiem obudowy. Jest na nim lekkie wgłębienie wskazujące wzmocnienie, jednak przydałoby się to oznaczyć w jakiś bardziej widoczny sposób. Dobrze by było wykonać na jej brzegu moletowanie, które ułatwiło by jej kręcenie. Poza tym jednym szczegółem obudowa wygląda jednak zachwycająco! Dostępne są dwie podstawowe wersje wykończenia srebrna i czarna. Widziałem jednak także wersję w chromie, być może na zamówienie. Urządzenie wyłącza się małym przełącznikiem hebelkowym, ulokowanym z boku, tuż pod gniazdem słuchawkowym o średnicy fi 6,3 mm. Sygnał do tego gniazda doprowadzany jest z zacisków głośnikowych, przez parę oporników. Zgrubne wzmocnienie możemy ustawić w trzech krokach za pomocą małej zwory znajdującej się wewnątrz wzmacniacza.
Z tyłu mamy solidne, złocone gniazda Canary (zresztą wszystkie gniazda przyłączeniowe są z tej japońskiej firmy) i dwie pary wejść - SATRI na gniazdach BNC oraz klasyczne, napięciowe na gniazdach RCA. Przełączamy między nimi kolejnym przełącznikiem hebelkowym.
Zasilanie doprowadzamy krótkim kabelkiem z zewnętrznego zasilacza. Ten wygląda niemal identycznie jak moduł wzmacniający, poza tym, że nie ma na nim gałki, gniazda słuchawkowego i wyłącznika sieciowego. Jest natomiast taka sama pomarańczowa (bursztynowa) dioda, co we wzmacniaczu. Ta gaśnie tylko jeśli wyciągniemy z gniazda sieciowego kabel zasilający.
Układ elektroniczny zmontowany jest na jednej dużej płytce drukowanej, do której wpięto mniejsze płytki z układem SATRI (ten element wyprodukowany został w Japonii). W końcówce mocy pracują tranzystory EXICON 10P25R+1-N20R, obok których widać ultra-szybkie, wydajne prądowo stabilizatory Linear Technology LT1963A. Wszystkie przykręcone są do obudowy. W układzie widać najlepsze elementy bierne, jakie można sobie wymarzyć - oporniki Dale, Mills i Caddock, kondensatory Sanyo OC-CON, polipropyleny Wima, potencjometr Alpsa i wiele, wiele innych, świetnych, drogich detali. Zasilacz oparto na dużym transformatorze toroidalnym i czterech, sporych dławikach. W układzie filtrującym znajdziemy 22 niewielkie, wysokiej klasy kondensatory - 6 w zasilaczu i 16 tuż przy tranzystorach wzmacniających sygnał audio.
Do wzmacniacza dopasowano wzorniczo i mechanicznie platformy antywibracyjne RCK-11. Są równie urocze i równie solidne, jak sam wzmacniacz. Każdy moduł ma swoją platformę, na którą składają się dwie, grube, aluminiowe płyty. Górna, mniejsza, na którą stawia się urządzenie, odsprzęgnięta jest od dolnej za pomocą kilku ceramicznych kulek. Żeby to się nie rozleciało wkręcono do niej od spodu, przez dolną część, cztery śruby, które utrzymują ją na miejscu. Obydwie platformy poruszają się względem siebie, ale nie na tyle, żeby się rozpaść. Od spodu wkręcamy cztery metalowe stożki, które zastąpiłem nóżkami Ceraball firmy finite elemente.
Możliwe jest połączenie dwóch takich platform, jedna nad drugą (np. dla dwumodułowego AMP-11R). Dostajemy wówczas dwa, bardzo sztywne elementy łączące górę i dół.
Piękna, piękna robota - zarówno jeśli chodzi o budowę mechaniczna obudów i podstaw, jak i o układ elektroniczny. Bardzo rzadko widuję tak dopracowane w każdym szczególe produkty.
Dane techniczne (wg producenta):
Maksymalna moc wyjściowa: 15 W (8 Ω, 1 kHz)
Wzmocnienie: 20 dB (max)
Pasmo przenoszenia: 10 Hz - 1 MHz (gain na + 10 dB)
Wejścia: 1 x SATRI-LINK (BNC, wejście prądowe) + 1 x RCA (wejście napięciowe)
Impedancja wejściowa: 3,68 Ω (SATRI-LINK) | 100 kΩ (RCA)
Wyjścia: głośnikowe firmy Cardas | słuchawkowe fi 6,35 mm
Stosunek sygnału do szumu (S/N) < 50 μV (gain na + 0 dB)
DC Offse: < 1 mV
Pobór mocy: 20 W (bez sygnału wejściowego) | 50 W (max)
Wymiary: 195 mm (W) x 195 mm (D) x 40,5 mm (H)
Waga: 6,4 kg
|