pl | en
Płyty - recenzja
Johnny Coles
Little Johnny C

Wydawca: Blue Note/ Audio Wave Music, AWMRXR-0006

Data nagrania: 18 lipca i 9 sierpnia 1963
Miejsce nagrania: Rudy Van Gelder Studio, Engelwood Cliffs, NJ, USA
Realizator nagrania: Rudy Van Gelder
Mix: Rudy Van Gelder
Mastering (reedycja): Alan Yoshida
Produkcja: Joe Harley, Robert Bantz

Szczegóły: Płyta XRCD24, digipak
Data wydania: czerwiec 2010

Format: XRCD24

Tekst: Wojciech Pacuła

Program:

1. Three Little Words
2. Smooth Groove
3. Just Friends
4. Blue Moon
5. Jump Up
6. Don't Take Your Love From Me
7. Confirmation

Personel:
Johnny Coles – trąbka
Duke Pearson – fortepian
Joe Henderson – saksofon tenorowy
Leo Wright – flet, saksofon altowy
Bob Crenshaw – kontrabas
Walter Perkins – perkusja
Pete La Roca – perkusja

Johny Coles, trębacz o oryginalnym i pasjonującym brzmieniu, najbardziej znany jest ze współpracy z Gilem Evansem, Charles Mingus Quintet z 1964 roku oraz sextetem Herbiego Hancocka w późnych latach 60. Sam wydał niewiele płyt i tylko dwie przed 1982 rokiem. Nagrana w 1963 roku Little Johnny C jest powszechnie uważana za najlepsze dzieło Cole’a.

Płyta ta została na nowo wydana przez należące do internetowego sprzedawcy płyt, Elusivedisc, wydawnictwo Audio Wave Music. Planowana jest seria 25 płyt z katalogu Blue Note, po dwie co miesiąc, w technologii XRCD24:

1. AWMXR-0001 Hank Mobley - Soul Station
2. AWMXR-0002 Horace Parlan - Speakin' My Piece
3. AWMXR-0003 Sonny Clark - Cool Struttin'
4. AWMXR-0004 Tina Brooks - True Blue
5. AWMXR-0005 Lou Donaldson - LD+3
6. AWMXR-0006 Johnny Coles - Little Johnny C
7. AWMXR-0007 Dexter Gordon - Doin' Allright
8. AWMXR-0008 Lee Morgan - Tom Cat
9. AWMXR-0009 Donald Byrd - The Cat Walk
10. AWMXR-0010 Horace Silver - The Cape Verdean Blues
11. AWMXR-0011 Jackie McLean - Bluesnik
12. AWMXR-0012 Freddie Hubbard - Open Sesame
13. AWMXR-0013 Horace Parlan - On the Spur of the Moment
14. AWMXR-0014 Lee Morgan - Candy
15. AWMXR-0015 Stanley Turrentine - That's Where It's At
16. AWMXR-0016 Lou Donaldson - Lou Takes Off
17. AWMXR-0017 Herbie Hancock - Takin' Off
18. AWMXR-0018 Jackie McLean - Swing, Swang, Swingin'
19. AWMXR-0019 Tina Brooks - Back to the Tracks
20. AWMXR-0020 Art Blakey - The Big Beat
21. AWMXR-0021 Art Blakey - A Night In Tunisia
22. AWMXR-0022 Stanley Turrentine - Look Out!
23. AWMXR-0023 Dexter Gordon - A Swingin' Affair
24. AWMXR-0024 Kenny Drew - Undercurrent
25. AWMXR-0025 Grant Green - Talkin' About!

Wszystkie mają być przygotowane w ten sam sposób:

  • Mastering i produkcja przez guru XRCD, Alana Yoshidę oraz Joego Harleya z oryginalnych, nagranych przez Rudy’ego Van Geldera, dwukanałowych taśm-matek Blue Note.
  • Wysokiej klasy transfer analogowo-cyfrowy.
  • Piękne wydanie z wysokiej rozdzielczości, czarno-białymi zdjęciami z sesji nagraniowych.
  • Obecność oryginalnych Liner Notes.

Płyta ta została wydana w czerwcu wraz z LD+3 Lou Donaldsona i obydwie były sporo spóźnione w stosunku do pierwotnych planów wytwórni. Planowano je bowiem wydać kilka miesięcy wcześniej, tuż po inicjalnej czwórce. Najwyraźniej przygotowanie dwóch tytułów miesięcznie jest bardzo trudne. Wspomniałem o czterech pierwszych płytach – ich porównanie, omówienie technologii itp. znajdą państwo w relacji z 70. spotkania Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego (TUTAJ). Także tym razem porównałem tę płytę z japońską wersją mini LP.

Sprawa remasterów nie jest dostatecznie, jak mi się wydaje, obudowana metodologicznie. Mogłoby się wydawać, że jest prosta – każdy, kto ma dostęp do taśm-matek i pozwolenie ich właściciela może przygotować nową wersję tak, jak to uważa za stosowne. W rzeczywistości jednak mastering, a więc przygotowanie ostatecznej wersji nagrania jest pracą wielowątkową. Z jednej strony jest sprawa muzyki, a z drugiej realizacji. Obydwie są równoważne i nierozerwalnie ze sobą związane. Tak więc przy każdym remasteringu powinni uczestniczyć, przynajmniej teoretycznie, zarówno muzycy, jak i oryginalny reżyser (producent) nagrania. Efekt końcowy jest bowiem złożeniem tych dwóch płaszczyzn – muzycznej i technicznej. Płyta zaś jest swego rodzaju „dziełem” artystycznym.

W przypadku literatury, a więc w dziedzinie, na której też się trochę znam, również mamy do czynienia z wieloma, kolejnymi wydaniami tego samego utworu. Za „obowiązujące”, kanoniczne uważane jest ostatnie, które zostało dokonane za życia autora, ponieważ zakłada się, że bierze on udział w przygotowaniu każdej nowej edycji, poprawiając błędy itp. Wyjątki oczywiście istnieją, jak np. Popiół i diament Andrzejewskiego, gdzie za kanoniczne przyjmuje się pierwsze wydanie, ale to tylko wyjątki. Przekładając to do muzyki, kanoniczne, a więc zgodne z muzyczną koncepcją, artystycznym założeniem twórców powinno być ostatnie wydanie, przygotowane przez oryginalnego reżysera nagrania, najlepiej w obecności muzyków. W rzeczywistości jest inaczej. W przypadku nagrań mamy bowiem punkt odniesienia, którego w literaturze nie ma – dźwięk na „żywo” nagranych instrumentów. Choć to pomoc tylko połowiczna, bo wcale nie wiadomo, czy muzycy i realizator chcieli, aby dany instrument brzmiał tak, jak na żywo (każde nagranie to kreacja), nie wiemy na pewno, jak dany instrument brzmiał, ale jakaś pomoc jest. Dlatego dopuszczalne są wersje masteru dokonane przez ludzi, którzy z oryginałem nie mieli nic wspólnego. Czy słusznie? Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć, bo albo trzymamy się oryginalnej wizji, albo dążymy do jak „najlepszego” dźwięku, który wciąż się poprawia dzięki rozwojowi technologii, z której – być może – oryginalny realizator chciałby skorzystać i obydwie drogi są równoważne.

Tak więc każde nowe wydanie płyty jest czymś w rodzaju „zdania odrębnego”, niekoniecznie poprawiającego oryginał, ale na pewno go zmieniającego. Rzecz jest szczególnie istotna w przypadku płyt Blue Note, ponieważ Rudy Van Gelder, wciąż przecież żyjący, przygotował jakiś czas temu „ostateczne” wersje swoich nagrań, wydane m.in. w Japonii, w serii mini LP Limited Edition, z charakterystycznym podpisem mistrza na płycie. Remaster został wykonany w technologii 24-bitowej, a więc dokładnie takiej samej, z jakiej korzysta XRCD24. Z tym, że bez reżimu tego samego w trakcie przygotowania fizycznego nośnika. Dlatego też wydania te są „kanoniczne”, a nowe, przygotowane przez Audio Wave są „dodatkowymi”. W przypadku płyty Johny Coles C dla porównania miałem taką właśnie wersję, zremasterowaną cyfrowo przez Van Geldera, wydaną przez Toshibę-EMI Limited, TOCJ-9553, z 2003 roku. I ostatnie słowo przed odsłuchem – wydaje się, że japońskie wersje miały lepiej przygotowaną i wydrukowaną okładkę – wersja XRCD24 jest nieco zamazana, a zdjęcie Colesa jest słabej jakości i w sepii, a nie czarno-białe. Na odwrocie płyty nie ma zaś reprodukcji tylnej strony oryginalnej płyty LP.

ODSŁUCH

Doskonale pamiętam, z jakimi mieszanymi uczuciami słuchaliśmy, w gronie Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, pierwszych czterech płyt z serii Audio Wave XRCD24. Nowe wersje porównywaliśmy do przygotowanych przez Rudy’ego Van Geldera remasterów, w limitowanej edycji mini LP, wydanej przez Toshiba-EMI w Japonii. Zmieszanie i niepewność co do sądów wynikały z tego, że trzy z czterech przesłuchiwanych wówczas płyt w wersji XRCD24 grały wyraźnie ciemniej, nie tak świeżo i nośnie, jak wersje japońskie. Siadając do płyty Johnny’ego Colesa wiedziałem już mniej więcej, czego się spodziewać. Także tym razem do porównania miałem wersję japońską. I rzeczywiście – już od pierwszej nutki wiadomo było, że Japończycy zaserwowali brzmienie jaśniejsze, żywsze, bardziej otwarte, dobitniejsze. Sygnał był też o jakieś 3 dB (może 4, ale nie jestem pewien) wyższy niż na XRCD24. Tym razem jednak doszło do mnie, że płyta Colesa jest w tej wersji po prostu pełniejsza, bardziej plastyczna, że tam dzieje się znacznie więcej niż w wersji japońskiej. Chociaż na pierwszy rzut oka to właśnie ta ostatnia wydaje się bardziej „naturalna”, to jest to – moim zdaniem – naturalność typu „hi-fi”, a nie naturalność rzeczywistości.

Nie trzeba długo szukać, wystarczy posłuchać otwierającego płytę utworu tytułowego i zobaczyć np. to, jak wchodzi saksofon, altowy i barytonowy, umieszczone dość skrajnie w lewym i prawym kanale. W wersji japońskiej są one nieco plastikowe, bardzo płytkie. Może i rzeczywiście uderzenie, atak są tam bardziej precyzyjne, bardziej punktowe, ale w żadnej mierze nie przekłada się to na więcej informacji o muzyce. To z XRCD24 dokładniej słychać różnicę między tymi instrumentami, to z nią trąbka ma głębię, nie tylko kielich, ale i coś poza nim. Jeszcze lepiej to, o czym mówię słychać przy fortepianie. Po pierwszym przesłuchaniu wersja z USA wydawała się bardziej zgaszona, ponieważ fortepian był umieszczony znacznie głębiej niż na japońskiej. Na tej ostatniej był dość jasny, dość blisko, stanowił równoważną plamę, dość wyrazistą, z saksofonami i perkusją. Ale, tak – teraz to słyszę! – postawiony w pewnej odległości na scenie instrument brzmi właśnie tak, jak na XRCD24. Jeślibyśmy obok siebie postawili wszystkie te instrumenty i nagrali je na „płasko”, to brzmiałoby to tak, jak u Japończyków. To jest jednak utwór muzyczny, próba oddania w naszym domu sytuacji na scenie, pewna kreacja, ale mająca w rezultacie jeszcze bardziej przybliżyć nas do pewnego wydarzenia, do czegoś, co się zdarzyło 18 lipca i 8 sierpnia 1963 roku w studiu Van Gedera. I pod tym względem Alan Yoshida i jego zespół, odpowiedzialni za XRCD24 Audio Wave, zrobili naprawdę świetną robotę.

Moim zdaniem nowa wersja jest znacznie prawdziwsza, znacznie bliższa temu, co słyszałem z winylowych wersji płyt Blue Note (45 rpm), przygotowanych w ostatnich latach przez Analogue Productions. Bardziej to do mnie przemawia i nawet jeśli na pierwszy rzut oka może się wydawać nieco wycofane, to jest to wycofanie pozorne, takie, które pozwala lepiej ujrzeć całość, a nie tylko poszczególne składowe. A że van Gelder inaczej to widział? Nic na to nie poradzę…

Jakość dźwięku: 10/10
Reedycja: Referencja

Japońskie wersje płyt dostępne na: CD Japan