Były czasy, kiedy to Japonia kojarzyła się z miniaturyzacją – robili tam wszystko mniejsze i na dodatek lepsze. Te czasy chyba minęły, bo choć wiele układów scalonych wykonuje się w coraz mniejszych rozmiarach, to trzeba ich stosować coraz więcej, więc np. procesory w naszych komputerach wcale specjalnie nie maleją. No i Japończycy chyba już przestali być liderami w dziedzinie zmniejszania wszystkiego. Branży audio jako takiej miniaturyzacja właściwie nigdy specjalnie nie dotyczyła, chyba, że weźmiemy pod uwagę przenośne odtwarzacze muzyki. Tu faktycznie, zamiast sporego walkmana czy Discmana dziś można korzystać z kosteczki mającej 2 x 4 cm (strzelam, ale za wiele się nie mylę), na której na dodatek zmieści się ogromna ilość muzyki. Pomińmy jednak te odtwarzacze i zajmijmy się jeszcze jedną, bardzo dynamicznie rozwijającą się od jakiegoś czasu „działką”, czyli konwerterami cyfrowo-analogowymi.
W czasach powolnego zmierzchu formatu CD, na znaczeniu zyskują coraz bardziej i bardziej „daki”, dzięki którym możemy słuchać muzyki choćby i prosto z komputera. A owe „daki” to w sumie niewielkie układy i jeśli nie wyposaża się ich w jakieś bardzo rozbudowane sekcje analogowe, czy zasilanie, to mogą się zmieścić w naprawdę małej obudowie.
Takim właśnie malutkim, niepozornym z wyglądu urządzeniem jest najnowszy przetwornik cyfrowo-analogowy kanadyjskiej firmy SimAudio – Moon 100D. To mniejszy (może powinienem napisać malutki bo mierzący ledwie 127 x 74 x 165 mm brat referencyjnego przetwornika tej firmy, oznaczonego symbolem 300D.
Czego wymagający klient może wymagać od przetwornika dobrej klasy, w rozsądnej cenie? Kilku różnych wejść – sprawdzamy: S/PDIF (RCA) – jest; Toslink (optyczne) – jest; USB – jest. Akceptowania gęstych plików do rozdzielczości 24 bity/192 kHz – jest (choć nie dla USB, które jest ograniczone do 16 bitów/48 kHz). Co jeszcze? Jeszcze jeden mały drobiazg, którego każdy będzie oczekiwał – dobry dźwięk. Czy ten wymóg też jest spełniony? Postaram się na to odpowiedzieć.
ODSŁUCH
Nagrania użyte w czasie testu (wybór):
- Arne Domnerus, Jazz at the Pawnshop, FIM XRCD 012-013, CD i pliki FLAC.
- AC/DC, Live, EPIC 510773 2, CD i pliki FLAC.
- Aga Zaryan, Live at Palladium, Cosmopolis 070/071, CD.
- Buddy Guy, Blues singer, Silvertone 01241-41843-2, CD i pliki FLAC.
- Georges Bizet, Carmen, RCA Red Seal 74321 39495 2, CD i pliki FLAC.
- Midnight Blue, Inner city blues, Wildchild 09352, CD i pliki FLAC.
- Dire Straits, Love Over Gold, Mercury Records, 1996, 800088-2, CD i pliki FLAC.
- Gustav Mahler, Symphony No.9 and Symphony No. 10 – Adagio, Deutsche Grammophon, B00000E3ZW, CD i pliki FLAC.
SimAudio jest pierwszym producentem z jakim się zetknąłem, który na swojej stronie internetowej i w instrukcji wyraźnie zaznacza, iż pomimo że jego produkt - Moon 100D - jest wyposażony w wejście USB, to rekomendowane jest używanie pozostałych wejść. Dziś, gdy ogromna ilość ludzi szuka DAC-ów USB, co związane jest z panującą obecnie modą, producent ma odwagę napisać, że nie jest to najlepsze rozwiązanie, przynajmniej dla plików wysokiej rozdzielczości i wyjaśnia dlaczego. Standard USB nie został wymyślony do transferu sygnału audio wysokiej gęstości i ma swoje ograniczenia, wśród których najważniejszą kwestią jest jitter.
Oczywiście istnieją już rozwiązania obydwu problemów, ale one kosztują – SimAudio wolało w danym budżecie zaoferować jak najlepszą jakość dźwięku z pozostałych wejść, choćby dlatego, że po pierwsze jeśli komputer ma być źródłem w audiofilskim systemie, to będzie to raczej dedykowana maszyna, a jeśli tak, to będzie wyposażona w cyfrowe wyjście audio – koaksjalne lub optyczne. Po drugie jeśli nawet dany komputer nie posiada takiej funkcjonalności to na rynku jest sporo dobrej jakości, stosunkowo niedrogich konwerterów USB/SPDIF, które też problem rozwiążą. Jak pisze sam producent wejście USB w tym przetworniku umieszczono dla wygody użytkowników, ale jeśli najważniejsza jest jakość dźwięku to należy korzystać z jednego z dwóch pozostałych wejść.
Po przeczytaniu takiej deklaracji producenta, uznając jego argumentację, nie poświęciłem specjalnie dużo czasu na test wejścia USB. I owszem, podłączyłem swojego netbooka (w miarę poprawnie skonfigurowanego, korzystającego z ASIO4ALL v2), który sprawdził się całkiem dobrze jako źródło sygnału dla odtwarzacza Oppo BDP-93 w wersji NuForce, kiedy to, narażając się na gromy z jasnego nieba, stwierdziłem, że brzmienie z plików dostarczonych po USB było lepsze niż z odtwarzanych płyt i to nawet SACD czy DVD-A.
Tym razem komentarz mogę ograniczyć do dwóch faktów – po pierwsze faktycznie nawet gęste pliki Moon rozpoznawał jako sygnał 16 bitów/48 kHz. Po drugie jakość odtwarzanego dźwięku była dobra i tyle. Rzecz nie w tym, że grało to źle – było to po prostu poprawne granie, w które niczym szczególnym mnie nie ujęło, tym bardziej, że przełączenie już nawet na wejście optyczne, do którego zwykłym kawałkiem światłowodu podłączyłem bardzo nieaudiofilskie, acz odtwarzające pliki typu FLAC, urządzenie multimedialne (Egreat M-31B) pokazało, że w Moonie drzemie duży potencjał, tylko trzeba dać mu szansę korzystając z rad samego producenta.
Do wejścia S/PDIF podłączałem w czasie testu moje Oppo BDP-83SE oraz Stello CDA-500, korzystając z nich jako transportów dla płyt CD. Choć dość powszechnie uważa się połączenie optyczne za gorsze, to w tym przypadku nie miałem podstaw by się z tym zgodzić. Moim zdaniem jakość dźwięku była niemal identyczna niezależnie od tego czy sygnał był dostarczany wejściem optycznym, czy S/PDIF-em RCA.
Zanim przejdę do opisu wrażeń wspomnę jeszcze, że Moon pracował w kilku naprawdę niezłych systemach (z moim zestawem ModWrighta – KWA100SE + LS100, z Ayonem Sparkiem Deltą, ze Stello Ai500, a wśród kolumn były Ascendo System F, Avcony Nortes i Sundiale Rapidus), w każdym z nich będąc zdecydowanie najtańszym urządzeniem, choć czasem trudno było w to uwierzyć.
Nie chcąc rzucać od razu wielkiego wyzwania temu niewielkiemu (ciałem) urządzeniu zacząłem odsłuchy od stosunkowo spokojnej, nie aż tak bardzo złożonej muzyki. Prezentacja mojej (i nie tylko) ulubionej płyty Jazz at the Pawnshop zabrzmiała bardzo żywo, zaskakując mnogością detali, wiernym oddaniem wszystkich wydarzeń na scenie, ale również na widowni. Zawsze zwracam uwagę na niezwykłą dźwięczność wibrafonu Larsa Erstranda, na nieco schowane ale ciągle obecne w tle miotełki Egila Johansena tańczące po talerzach, czy żwawy, skoczny, jakby bawiący się muzyką klarnet Arne Domnerusa i tym razem było podobnie – może nie było to aż tak zachwycające doświadczenie, jak słuchanie tego samego kawałka na np. Ayonie CD-5s, ale różnica ceny między tymi urządzeniami jest przecież kosmiczna. A tu i wszystko co się działo na malutkiej scenie, gdzie tłoczyli się blisko siebie muzycy, i w reszcie sali, gdzie słychać sztućce stukające o talerze, rozmowy osób, którym Arne Domnerus i jego zespół przygrywali „do kotleta” - wszystko słuchać pokazane dość precyzyjnie i we właściwych proporcjach.
Oczywiście da się lepiej – średnica może być bardziej nasycona, góra trochę bardziej dźwięczna i jeszcze bardziej otwarta, ale by to osiągnąć trzeba wydać dużo, dużo więcej niż te niecałe 2 tysiące złotych. Na dodatek zaryzykuję stwierdzenie, że trzeba to nagranie bardzo dobrze znać z odtworzeń na sprzęcie dużo wyższej klasy, by te różnice wychwycić. Bo choć ja wiem, że np. klarnet może brzmieć jeszcze pełniej, czy że wibrafon mógłby nieco dłużej wybrzmiewać, to komuś nie znającemu nagrania nie będzie tego brakować. Istotne dla fanów gęstych plików będzie to, że ja nie podjąłbym się odróżnienia brzmienia z takich właśnie plików w porównaniu do wersji XRCD granej z Oppo jako transportu, a pliki w „zwykłej” wersji 16 bitów/44,1 kHz odróżnić było dość łatwo.
Love over Gold Dire Straits pokazało, że i rockowe zacięcie nie jest obce Moonowi. Gitara basowa będąca swojego rodzaju pulsem utworów tego zespołu miała odpowiedni ciężar, timing i stanowiła witalny element każdego utworu. Gitary potrafiły brzmieć łagodnie i delikatnie, a gdy trzeba pokazać „pazur” i „przyłoić”.
Na płycie jest kilka miejsc, gdzie po fragmencie bardzo cichej muzyki następuje mocne uderzenie i z takimi skokami dynamiki Moon nie miał żadnego problemu. Postanowiłem jeszcze się trochę popastwić nad „maluchem”, wrzucając mu japońskie wydanie Back in Black (z pliku FLAC) - albumu australijskich rock'n'rollowców, czyli zespołu AC/DC.
|
Japończycy wykonali kawał świetnej roboty przy tym remasterze, acz nie zrobili z tego nagrania audiofilskiego zachowując w nagraniach nieco rockowego „brudu”. To wcale nie wydawało się przeszkadzać Moonowi, który zabrał się do odtwarzania z werwą i swobodą udowadniając, że Kanadyjczycy nie gęsi i też rock'n'rollować potrafią. Z ogromnym zdziwieniem słuchałem możliwości dynamicznych tego urządzenia, zasilanego z malutkiego zasilacza wpinanego do gniazdka. Mając do dyspozycji mocne i dynamiczne wzmacniacze, duże podłogowe kolumny i sąsiadów poza domem z okazji długiego weekendu pozwalałem sobie na znacznie więcej niż zwykle w kwestii poziomu głośności, a testowane źródło dawało sobie świetnie radę.
No dobrze, Moon miał wsparcie np. w potężnym basie kolumn Ascendo, czy również mocno dociążonych w dole pasma kabli Organic Audio, ale przecież każdy kolejny element w torze pracuje wyłącznie z tym co dostaje ze źródła, więc zasługi 100D były niepodważalne. Może już prawdziwy heavy metal czy inny trash nie zabrzmiały już tak dobrze, ale takiej muzyki nie słucham, więc nie sprawdziłem. Natomiast w rocku moim zdaniem porównywalne cenowo odtwarzacza CD nie dałyby rady, a pewnie i trochę droższe też nie.
Dość uparcie szukałem jakiegoś słabszego punktu, bo przecież przetwornik za niecałe 2 tys. zł nie może być aż taki dobry, prawda? Wytoczyłem więc najcięższe działa – czyli dużą klasykę. Ha! Wreszcie coś się udało znaleźć – Moon co prawda nie chciał się pogubić nawet przy wielkim Mahlerze, nie spłycił, nie zhomogenizował wieloplanowej sceny przy Carmen Bizeta i uparcie starał się wykazać sporą rozdzielczością. Ale... nie dał rady w jednym aspekcie – nie potrafił pokazać tego wszystkiego w odpowiednio dużej skali. Wielka orkiestra symfoniczna to przepotężne źródło dźwięku, którego skali, rozmachu nie odda żaden sprzęt audio! Cud się więc nie zdarzył i Moon też tego nie zrobił. Natomiast porównując do dużo bardziej kosztownych źródeł faktycznie można było stwierdzić, że choć poziom dynamiki był całkiem dobry, rozdzielczość pozwalająca śledzić poszczególne grupy instrumentów też, to jednak całość była po prostu pomniejszona, tak jakby pokazana z większej odległości.
Wracam jednak po raz kolejny do ceny tego urządzenia – proszę mi pokazać odtwarzacz CD, który kosztując tyle co Moon nawet plus urządzenie typu mój Egreat (czyli jakieś 2290 + 400 zł) zagra dużą klasykę tak dobrze jak to zestawienie. Może znajdzie się jakiś inny DAC za podobne pieniądze – ale zintegrowany odtwarzacz CD – wątpię. A trzeba jeszcze pamiętać o stronie użytkowej – do DAC-a możemy podłączyć i jakiś transport CD i urządzenie multimedialne, a jak się ktoś uprze to i komputer czy to bezpośrednio do wejścia USB, czy może jednak do innego wejścia.
Jak już wcześniej wspomniałem ten malutki DAC grał w czasie pobytu u mnie w systemach kosztujących dobrych kilkadziesiąt tysięcy zł i może poza odsłuchami dużej klasyki naprawdę nie odczuwałem specjalnego niedosytu z powodu słabości źródła. Nie oznacza to bynajmniej, że należy sprzedawać kosztujące naście tysięcy odtwarzacze i kupować tego DAC-a – aż tak dobrze nie jest. Ale jeśli ktoś posiadający całkiem dobry system z odtwarzaczem CD chciałby spróbować w końcu nieco się unowocześnić, czyli zacząć słuchać muzyki z plików, nie inwestując na początek dużej gotówki, to ten DAC jest dobrym rozwiązaniem. Za stosunkowo niewielkie pieniądze dostajemy dźwięk na dobrym poziomie, który nie posiada ewidentnych wad.
Oczywiście każdy aspekt brzmienia da się tu poprawić, ale rzecz w tym, że rozmawiając o dźwięku Moona 100D ja przynajmniej mówiłem o tym, że np. bas mógłby zejść jeszcze niżej, mógłby mieć więcej masy, średnica mogłaby być jeszcze gładsza i bardziej nasycona, a góra jeszcze troszkę dźwięczniejsza i bardziej otwarta – ale zwróćcie Państwo uwagę, że to wszystko jest stopniowanie pozytywne, które równie dobrze mogłoby się odnosić do DAC-a za 25 tys., który też nie będzie najlepszym źródłem świata, bo istnieją jeszcze lepsze, które coś tam robią jeszcze lepiej.
Jest to urządzenie w swojej cenie znakomite i wywołujące u słuchacza zdecydowanie pozytywne odczucia, nawet jeśli jest on przyzwyczajony do brzmienia źródeł wyższej klasy – a to spora sztuka. Ja przyznam się szczerze, że im więcej wysokiej klasy urządzeń mam odsłuchanych, tym trudniej słucha mi się urządzeń z „niewysokich półek” bo wręcz podświadomie reaguję wynajdywaniem braków, słabości, różnic w porównaniu do droższych klocków. W tym przypadku Moonowi udało się sprawić, że o cenie pamiętałem jedynie w aspekcie przerywników typu: „jakim cudem on tak dobrze gra przy tej cenie”, zamiast „ok, no tu jest tak sobie, ale przecież cena to tłumaczy”. Wychodzi na to, że w czasie tego testu objawiło się u mnie klasyczne księżycowe zauroczenie. I oby jak najwięcej takich przy wszystkich kolejnych testach.
BUDOWA
Moon DAC 100D to urządzenie o bardzo niewielkich rozmiarach, mierzące zaledwie 127 x 74 x 165 mm. Obudowa, choć niewielka, jest bardzo sztywna, oraz dokładnie spasowana. Front to gruby na ok 5-6 mm płat z galwanizowanego aluminium (srebrny w wersji testowanej a w drugiej wersji kolorystycznej front jest czarny). Reszta obudowy również wykonana jest z grubej blachy aluminiowej, a karbowane boki urządzenia pełnia funkcję radiatorów.
Na froncie DAC-a obok charakterystycznego logo znajdującego się pośrodku, umieszczono dwa przyciski – jeden przełącza urządzenie między stanem czuwania (standby) a działania (Moon nie ma wyłącznika jako takiego, żeby zgodnie z zaleceniami producenta cały czas pozostawał „pod prądem”), a drugi to selektor wejść. Oprócz nich po jednej stronie loga umieszczono diody sygnalizujące rozdzielczość otrzymywanego sygnału, a po drugiej diody pokazujące, z którego wejścia korzystamy. Z tyłu znajdziemy gniazdo zasilania, trzy wejścia cyfrowe: USB, koaksjalne i optyczne, oraz parę wyjść analogowych RCA. Wejście USB obsługuje rozdzielczość do 16 bitów/48 kHz, natomiast pozostałe wejścia obsługuję również gęste pliki o rozdzielczości do 24 bitów/192 kHz. W środku całość układu zmontowano na dwóch płytkach. Wszystkie cyfrowe sygnały wejściowe są przetwarzane przez asynchroniczny konwerter częstotliwości próbkowania a następnie trafiają do kości Burr-Browna PCM1793 – to DAC obsługujący rozdzielczość do 24 bitów/192 kHz. Sygnał jest poddawany ośmiokrotnemu oversamplingowi. Pomimo małych rozmiarów i niewysokiej ceny nie zaniedbano kwestia zasilania, które zrealizowano z potrójną regulacją napięcia.
Dane techniczne (wg producenta):
Długość słów dla S/PDIF, Toslink: 16 - 24 bitów
Długość słów dla USB: 16 bitów
Częstotliwość próbkowania na wejściach S/PDIF, Toslink: 44,1, 48, 88,2, 96, 176,4 i 192 kHz
Częstotliwość próbkowania na wejściu USB: 32 – 48 kHz
Zakres częstotliwości (słyszalnej) 20 Hz – 20 kHz +0/-0,2 dB
Zakres częstotliwości (pełen zakres) 2 Hz – 72 kHz +0/-3 dB
THD (1 kHz, 0 dBFS, A-weighted): < 0,003 %
IMD: < 0,005 %
Skala dynamiki: > 106 dB
S/N: > 105 dB
Separacja kanałów: > 105 dB
Jitter: < 25 ps RMS
Impedancja wyjściowa:100 Ω
Dostępne kolory: czarny/srebrny
Pobór mocy: 3 W
Waga: 2 kg
Wymiary (W x H x D): 127 x 74 x 165 mm
Dystrybucja w Polsce:
Audio Forte
ul. Rejtana 7/9, 02-516 Warszawa
tel./fax: (22) 646 69 99
e-mail: biuro@audioforte.com.pl
URL: www.audioforte.com.pl
Pobierz test w PDF
|