pl | en

Krakowskie Towarzystwo Soniczne | spotkanie #129

SANTANA
SANTANA

Columbia CS 9781
1969

LP | CD | Gold CD | SACD

UNITED STATES of AMERICA

Miejsce odsłuchu: KRAKÓW/Polska

www.santana.com


KTS

Prowadzący: WOJCIECH PACUŁA
Zdjęcia: Wojciech Pacuła

Spotkanie #129

16 marca 2021

KRAKOWSKIE TOWARZYSTWO SONICZNE to nieformalna grupa melomanów, audiofilów, przyjaciół, spotkająca się po to, aby nauczyć się czegoś nowego o produktach audio, płytach, muzyce itp. Pomysł na KTS narodził się w roku 2005. To już jego 129. spotkanie.

OSTATNICH LATACH BYLIŚMY ŚWIADKAMI KILKUDZIESIĘCIU, jeśli nie więcej, okrągłych, „rocznicowych” wydań płyt będących fundamentem współczesnej muzyki rockowej i – bardziej ogólnie – popularnej. Od The Beatles poprzez Led Zeppelin i Black Sabbath, aż po Santanę. Ta fala będzie z nami jeszcze przez jakiś czas. Tak się bowiem składa, że gros najbardziej wartościowych nagrań tego typu muzyki powstało w latach 60. i 70. XX wieku, a okres ten obejmuje, tak z grubsza, 10 lat.

⸜ JULEK i BARTEK z pierwszym wydaniem płyty Santana

MUZYK

Nie inaczej rzecz ma się z dorobkiem SANTANY. Na stronie internetowej muzyka najważniejszą informacją były w czasie pisania tego tekstu przygotowania do publikacji wznowienia albumu Santana III z 1971 roku w edycji mającej uczcić 50-lecie oryginalnego wydania:

Santana III był ostatnim albumem nagranym z oryginalnym składem z Woodstock i ostatnim, który znalazł się na pierwszym miejscu listy przebojów „Billboardu” aż do Supernatural z 1999 roku. Po raz pierwszy słyszymy tu Coke’a Escovedo na perkusji, podobnie jak Neala Schona – który miał zaledwie 17 lat, kiedy album był nagrywany – na gitarze.

Album Santana III postrzegany jest przez wielu jako jedno z najbardziej komercyjnych i kreatywnych osiągnięć zespołu. Zespół brzmi mroczniej, bardziej surowo i chętniej dzięki jeszcze większej wrażliwości na rock’n’roll gitary Schona oraz ekstatycznym wysokim tonom i uduchowionym wypełnieniom planów, które wyszły spod palców Santany. Perkusja Escovedo i Chepito jest równie szybka, co wściekła, a minimalna produkcja gwarantuje ponadczasowy urok tego albumu.

Powszechny konsensus mówi, że Santana III był albumem, który kończył pewną epokę nie tylko w historii muzyka, ale i historii muzyki jako takiej. A wszystko rozpoczęło się debiutem artysty, albumem Santana w 1969 roku.

SANTANA to nazwa zespołu powołanego do życia w 1966 roku w San Francisco przez meksykańsko-amerykańskiego gitarzystę CARLOSA SANTANĘ. Urodzony w 1947 roku Carlos Humberto Santana Barragán jest meksykańskim i amerykańskim gitarzystą, kompozytorem i producentem, który był pionierem łączenia „białego” rock’n’rolla oraz muzyki latynoskiej. Jako charakterystyczne dla jego muzyki wymienia się melodyczne, oparte na bluesie linie gitary podbudowane latynoskimi i afrykańskimi rytmami granymi na instrumentach perkusyjnych, w tym – wcześniej w rocku nieobecnych – na kotłach („timbales”) oraz kongach („congas”).

Zespół nagrywa do dziś, a muzyk ten jest jedynym jego stałym elementem. Choć przed nagraniem debiutanckiej płyty muzycy grali z sobą przez trzy lata, to ich kariera rozpoczęła się tak naprawdę od pamiętnego występu na festiwalu w Woodstock. Rozpoczęty 15 sierpnia 1969 roku pod hasłem „An Aquarian Experience: 3 Days of Peace and Music” w ciągu trzech dni zgromadził ponad pół miliona uczestników i stał się wydarzeniem formatywnym dla całego pokolenia Amerykanów.

⸜ JULEK i autor artykułu z pierwszym wydaniem płyty Santana

Występujący w drugim dniu Santana, grający przed Creedence Clearwater Revival, Janis Joplin, Sly and the Family Stone, The Who i Jefferson Airplane, okazał się objawieniem i z impetem wszedł na muzyczny rynek. Występ ten nie był przypadkowy, bo zespół był już wówczas po nagraniach do swojej debiutanckiej płyty, która trafiła do sklepów 30 sierpnia, a więc zaledwie dwa tygodnie po występie.

Było do genialne posunięcie wydawcy, Columbia Records, które dodatkowo podkręciło zainteresowanie muzyką tego szczególnego zespołu. Jak w książeczce do wydania z 1998 roku pisał Ben Fing-Torres, „podgrzewana informacjami o sensacyjnym epizodzie na Woodstock, jak i pierwszą ogólnokrajową trasą koncertową oraz pojawieniem się w programie Eda Sullivana, publiczność była gotowa”.

MUZYKA

W DYSKOGRAFII SANTANY MOŻNA WSKAZAĆ na bardziej znane i popularne albumy, niech to będzie Abraxas z 1970 roku, a nawet współczesny – już przywołany – Supernatural z roku 1999. Mimo to Santana pozostaje najważniejszym albumem tego muzyka, bo albumem, którym zmienił on muzykę rockową wprowadzając do jej głównego nurtu latynoską wrażliwość na rytm. Można chyba powiedzieć, że był to pierwszy tej rangi album zawierający nagrania określane jako latin-rock.

Pochodzący z niego singiel Evil Ways znalazł się na 9. miejscu zestawienia „Top 10”, a album osiągnął #4 na liście „Billboard 200” oraz #26 na „UK Albums Chart”. Z kolei magazyn „Rolling Stone” na liście „500 najważniejszych albumów wszech czasów” umieścił album Santana na 149. miejscu (2012).


PROGRAM
SIDE A
Waiting 4:07 (instrumental)
Evil Ways 4:00
Shades Of Time 3:14
Savor 2:46 (instrumental)
Jingo 4:23
SIDE B
Persuasion 2:37
Treat 4:46 (instrumental)
You Just Don't Care 4:37
Soul Sacrifice 6:38 (instrumental)

Aby zrozumieć o co w tym wszystkim chodziło, wystarczy spojrzeć na spis treści płyty – na dziewięć utworów aż cztery były utworami instrumentalnymi. I to nie przerywnikami, „mostami” łączącymi pozostałe utwory, a rozbudowanymi, rytmicznie inspirującymi kompozycjami, w których najpełniej przejawił się kolektywny geniusz członków zespołu.

⸜ Trzy wersje płyty Santana na winylu: amerykański oryginał (z przodu), brytyjskie 1. wydanie (z lewej) i amerykańska reedycja Mobile Fidelity

Przywoływany już Fing-Torres pisze:

[…] Fani rocka słyszeli w zespole Santana coś, czego nie słyszeli nigdy wcześniej. Pojawiając się w 1968 roku podczas triumfalnego debiutu w Filmore West w San Francisco Santana był drugą falą, po Airplane, Dead, Big Brother and the Holding Company i Country Joe and the Fish. Zaadaptowali nich koncept jamu o wolnej formie i łączenie różnych stylów, od bluesa i jazzu po folk i country na bazie rock and rolla.

Płyta ukazała się w sierpniu 1969 roku i jej pierwszy nakład sprzedał się w dwóch milionach egzemplarzy.

NAGRANIE

W NIEBYWAŁEJ ENERGII, KTÓRA PŁYNIE z każdej nuty debiutanckiego albumu Santany najważniejsze wydaje się podejście do jego nagrania jak do kolejnego, opartego na wolnej improwizacji, jamu. Zespół ograł wszystkie utwory podczas koncertów w 1968 roku i często, na próbach, eksperymentował w wolnych improwizacjach. Nota bene, genialna okładka albumu wzięła się z plakatu promującego festiwal w Fillmore West, mający miejsce w dniach 27 sierpnia – 1 września 1968 roku.

Pierwotnie materiał miał być nagrany w Los Angeles, jednak po kilku próbach okazało się, że to nie działa i wymusiło zmiany personalne. Ostatecznie wybór padł na popularne PACIFIC RECORDING, studio leżące w San Mateo, na południe od San Francisco, bliżej domu muzyka. Aby pomóc w aranżach zaproszono do studia ALBERTA GIANQUINTO, pianisty giganta muzyki bluesowej, Jamessa Cottona, którego jedyną rekomendacją było, aby „skrócili solówki”, co też zrobili.

⸜ RON MCKERNAN i JERRY GARICA, członkowie grupy Grateful Dead, przy magnetofonie Ampex MM1000 w Pacific Studios, roku 1969

Za produkcję albumu odpowiedzialny był BRENT DANGERFIELD, a za rejestrację debiutu Santany odpowiadali BOB „DEPUTY DOG” BREAULT oraz ERIC „GENTLE BEN" PRESTIDGE. Sesje miały miejsce w maju 1969 roku – miks wykonano w tym samym studiu. Zostało ono zaproponowane zespołowi przez ich menadżera koncertowego, BILLA GRAHAMA, byłego pracownika wytwórni Columbia.

Jak pisze Heather. R. Jonson w swojej monografii If These Walls Could Talk: A Historical Tour Through San Francisco Recording Studios Dangerfield nigdy wcześniej nie produkował, ani tym bardziej nie nagrywał muzyki. Santanie wcale to jednak nie przeszkadzało. Nagrywał przecież z grupą zupełnie wówczas nieznanych, choć dziś mających status gwiazd, muzykami i w ten sposób chciał wykorzystać potencjał młodego zespołu – doświadczony producent narzuciłbym grupie własne schematy.

Pacific Recording było wówczas jednym z nielicznych studiów nagraniowych dysponujących 16-scieżkowymi magnetofonami – w tym czasie tylko trzy studia w US miało tego typu maszyny. Tak szybkie pozyskanie kosztownych i rzadkich urządzeń było możliwe dzięki temu, że szef inżynierów studia, RON WICKERSHAM, współpracował wcześniej z ich producentem, mającym zresztą siedzibę w pobliskim Redwood City.

Były to zupełnie nowe magnetofony AMPEX CORPORATION, model MM-1000. Nagrywały one 16 ścieżek na 2” taśmie i korzystały z transportów zaprojektowanych pierwotnie dla rejestratorów wideo. Tak szeroka taśma gwarantowała dobry odstęp sygnału od szumu i wysoką dynamikę. Znaczące pogorszenie jakości nagrań wielośladowych przyszło wraz z wciśnięciem na tę samą taśmę aż 24 śladów, ale to była wówczas trudna do wyobrażenia przyszłość. Dodajmy, że na tych samych magnetofonach, w tym samym miejscu swój album Aoxomoxoa nagrywała wówczas grupa Grateful Dead, a rok później powstał tam album Abraxas.

⸜ ELTON JOHN ze swoją konsolą QUAD EIGHT 2082, początek lat 70.

Studia Pacific Recording nie były szczególnie wyszukane i niektórzy nazywali je wręcz „dziurą w ścianie”. Miały one dwa pomieszczenia do nagrywania, w tym duże Studio 1 dla większych składów, wyposażone w konsolę QUAD EIGHT 2082 z 20 wejściami. To dzisiaj niemal legendarna konsola, na której powstało mnóstwo znakomitych albumów, że przywołamy chociażby The Last Waltz The Band (Village Recorders, Los Angeles). Pod koniec lat 60. niemal każde studio Motown w LA miało ten model, a jej właścicielem był również Neil Young. Przypomnijmy, że na małych, czterokanałowych konsolach Quad Eight swoje najlepsze albumy nagrywał pan OKIHIKO SUGANO (więcej TUTAJ).

WYDANIA

PRZYWOŁYWANY PRZEZE MNIE CZĘSTO PORTAL DISCOGS.com listuje aż 265 wersji debiutanckiego albumu grupy SANTANA. Znakomita większość to wersje krajowe tych samych wydań oraz wydania na różnych nośnikach – od LP, poprzez kasety magnetofonowe, ośmiościeżkowce, po CD i SACD. W tej masie da się jednak wyznaczyć kilka punktów „progowych”, czyli wydań, za pomocą których można zdefiniować większe grupy.

LONG PLAY
1969 | 1. wydanie USA: SANTANA, Santana, Columbia CS 9781, LP
1969 | 1. wydanie UK: SANTANA, Santana, CBS 40-63815, LP
2007 | 1. wydanie MoFi: SANTANA, Santana, Columbia/Mobile Fidelity Sound Lab MFSL 1-303, „GAIN 2 Ultra Analog LP 180 g Series”, „Original Master Recording”, No. 04207, 180 g LP

▬ Pierwszym takim progiem jest oryginalne wydanie Columbii z charakterystyczną, czerwoną wyklejką „360 Sound Stereo” (CS 9781). Płyta przychodziła z promocyjnym insertem Here's How Records Give You More Of What You Want, a na wyklejce niepoprawnie przypisano autorstwo dwóch utworów: A2: Evil Ways oraz A5: Jingo, co poprawiono w kolejnych edycjach. Równie ciekawe jest oryginalne wydanie z Wielkiej Brytanii (40-63815). Zamiast nazwy „Columbia” ma ono logo ze skrótem CBS i dopiskiem o możliwości odtwarzania na urządzeniach monofonicznych. Co więcej, tylna strona okładki jest czarno-biała, a nie kolorowa.

⸜ Pierwsze, amerykańskie wydanie Santany Columbia Records

▬ Drugą ważną reedycją na płycie LP była dopiero ta z 2007 roku, przygotowana przez Mobile Fidelity Sound Lab (MFSL 1-303). Studio to wciąż miało swoją siedzibę w Sebastopolu i równolegle wydało materiał na płycie CD ze złotym podkładem. Płyta została zremasterowana przy użyciu firmowej techniki „GAIN 2 Ultra Analog”, czyli w procesie „half-speed”. Za remaster tej wersji odpowiedzialny był SHAWN R. BRITTON, który w 2008 roku dał nam również cały katalog Dead Can Dance na płytach SACD.

MoFi do tego tytułu powróciło raz jeszcze, co jest dla tej wytwórni absolutną rzadkością, a co świadczy o jego popularności i ciężarze gatunkowym. W 2017 roku ukazała się wersja 45 rpm, na dwóch płytach, oraz krążek SACD. Co ciekawe, po rozpoczęciu tłoczenia płyt w procesie „one-step” jej pierwszym wydawnictwem był nie debiut Santany, a płyta Abraxas. Do odsłuchu mieliśmy tylko pierwszą, standardową wersję na pojedynczej płycie 33 1/3 rpm.

COMPACT DISC
1992 | 1. wydanie, Europa: SANTANA, Santana, CBS CDCBS 32003, COMPACT DISC
1994 | 1. wydanie SBM, USA: SANTANA, Santana, Columbia | Legacy CK 64212, „MasterSound”, GOLD COMPACT DISC

1998 | Wydanie 30th Anniversary SBM, Europa: SANTANA, Santana, Columbia | Legacy COL 489542 2, COMPACT DISC
2013 | 30th Anniversary/BSCD2, Japonia: SANTANA, Santana, Columbia/Sony Records Int'l SICP 30050, „Legacy Recordings”, Blu-spec CD 2 (BSCD2)

2007 | 1. wydanie MoFi: SANTANA, Santana, Columbia/Mobile Fidelity Sound Lab UDCD 773, „Original Master Recording”, GOLD COMPACT DISC

⸜ Wszystkie recenzowane wersje cyfrowe

Jak państwo zapewne zauważyli, podzieliłem powyższą listę płyt na trzy grupy – w wydaniach CD mamy bowiem do czynienia z trzema ważnymi etapami: (1) oryginalne wydania japońskie (1969), europejskie i amerykańskie (1987), (2) remaster „30 Anniversary” z 1998 roku oraz (3) najnowszy remiks/remaster z roku 2020. Obok nich należy przywołać dwie reedycje Mobile Fidelity – z 2007 roku na złotej płycie CD oraz z roku 2016.

▬ Pierwsza grupa obejmuje dwie płyty COMPACT DISC z materiałem zremasterowanym pod kątem tego formatu cyfrowo w 20 bitach. Pierwsze wydanie na płycie COMPACT DISC pojawiło się, jak na standardy tego formatu, dość szybko, bo w 1987 roku, w Japonii (CBS/Sony 28DP 1016). Zamówiłem tę płytę, ale – niestety – gdzieś przepadła w kosmosie przesyłek.

Krążek z 1992 roku to pierwsze wydanie europejskie, a to z roku 1994 zawiera ten sam materiał, ale przygotowany z wykorzystaniem wówczas zupełnie nowej techniki SUPER BIT MAPPING (SBM), która pozwalała na precyzyjna konwersję sygnału cyfrowego o rozdzielczości 20 bitów do 16 bitów wymaganych przez format CD.

Krążek ten został wytłoczony na złotym podkładzie i należy do prestiżowej serii „MasterSound”. Niemal na pewno częstotliwość próbkowania oryginalnego sygnału wynosiła 44,1 lub 48 kHz. Pierwszy krążek nie przynosi informacji o masteringu, za to drugi – i owszem: za serię „MasterSound” odpowiedzialny był KEVIN BOUTOTE z Sony Music Studios z Nowego Jorku.

⸜ Ciekawostka – promocyjna płytka z remasterem z 1998 roku, zawierająca utwory z trzech pierwszych albumów

W latach 1977-1980 był on odpowiedzialny za kontrolę jakości płyt winylowych w Vanguard Records. W latach 1987-1995 Kevin był pracownikiem CBS Records (Masterworks)/Sony Classical/Sony Music, zajmując się wieloma najważniejszymi projektami klasycznymi i masteringiem wznowień na CD, w tym złotej serii „MasterSound” CD, począwszy od 1993 roku. Obecnie jest on szefem inżynierów audio w Manhattan School of Music.

▬ W drugiej grupie ponownie mamy dwie płyty, ale z nowym materiałem cyfrowym, zremasterowanym w 24-bitowej rozdzielczości. To była duża kampania z okazji 30-lecia wydania albumu Santana, akcja nosiła więc nazwę „30th Anniversary”. Wraz z debiutem zremasterowano wówczas dwa kolejne albumy.

Pierwszy z dwóch krążków w odsłuchu korzysta z techniki SBM i wytłoczony jest na klasycznym, aluminiowym podkładzie. Zapisany na nim materiał został zremasterowany z oryginalnych taśm „master” (stereofonicznych) przez duet: VIC ANESINI i – ponownie – KEVIN BOUTOTE. Anesini pełni obecnie funkcję Senior Mastering Engineer w Battery Studios. Ma w swoim dorobku kilka nagród Grammy, m.in. za serię The Legend Johny’ego Casha.

Drugie słuchane przez nas wydanie z tej grupy zostało wytłoczone w technice Blu-spec CD 2 (BSCD2), w której szklany master wykonywany jest przez precyzyjny laser niebieski, używany do nacinania masterów Blu-ray. W tym przypadku konwersję z 24-bitów do 16 wykonano jednak inaczej, już nie przy pomocy SBM.

▬ Dostępna jest też, jak mówiłem, wersja Mobile Fidelity Sound Lab z 2007 roku. Została ona wydana w ramach serii „24kt Gold Collectors Edition”, jest numerowana, a za remaster odpowiedzialny jest – podobnie, jak przy wersji LP – SHAWN R. BRITTON.

SUPER AUDIO CD
2016 | 2. wydanie MoFi: SANTANA, Santana, Columbia/Mobile Fidelity Sound Lab UDSACD 2151, „Original Master Recording | Ultradisc UHR”, SUPER AUDIO CD
2020 | REMIKS, Japonia: SANTANA, Santana, Columbia/Sony Records Int'l SICP-10134, „7-inch papersleeve”, SUPER AUDIO CD Stereo + Quadraphonic

I są wreszcie dwa wydania na płytach SUPER AUDIO CD. Pierwsze wyszło spod ręki Shawna R. Brittona i ukazało się w serii Mobile Fidelity „Ultradisc UHR” (2016). 23 sierpnia 2020 roku ukazało się jednak wydanie, które zmieniło perspektywę, z której patrzymy dzisiaj na wszystkie reedycje cyfrowe Santany – wydana przez Sony Records Int'l hybrydowa płyta SACD w 7-calowej okładce, z miksem stereo ORAZ oryginalnym miksem kwadrofonicznym (4-kanałowym).

⸜ Najnowszy remaster DSD - 7-inch papersleeve”, SUPER AUDIO CD

Jej okładka pochodzi właśnie z wersji „Quadrophonic” i jest jej wierną repliką. W środku znajdziemy duży plakat promujący oryginalne wydawnictwo, a krążek wsunięto do koperty podobnej do tej, w której oryginalnie znajdowała się płyta LP. Także sam krążek został utrzymany w tej stylistyce, ponieważ powiela kolorystykę i układ wyklejki tłoczenia kwadrofonicznego. Do kompletu otrzymujemy również reprodukcje dwóch japońskich singli, które zostały wykrojone z tego albumu – o wielkości 7”.

Materiał na tę płytę został zremasterowany w Tokio, w studiach Sony Music, przez MITSUYASU ABE, a producentem wznowienia był YUICHI NAKANISHI. O ile dobrze rozumiem, zarówno wersja stereo, jak i kwadrofoniczna, to transfer DSD z oryginalnych taśm „master”.

SŁUCHAMY

SPOTKANIE KRAKOWSKIEGO TOWARZYSTWA SONICZNEGO poświęcone temu albumowi odkładane było kilka razy – pierwotnie miało się odbyć jeszcze w 2020 roku. Podobnie, jak kilka następnych, było odwoływane z uwagi na kolejne obostrzenia COVID-owe, a także ze względu na zdrowy rozsądek. Ostatecznie odbyło się w najwęższym w 17-letniej historii KTS-u, trzyosobowym gronie, z: JULKIEM SOJĄ (Soyaton), BARTOSZEM PACUŁĄ (KTS) oraz piszącym te słowa.

Spotkanie miało miejsce u mnie, czyli muzyki słuchaliśmy na systemie referencyjnym HIGH FIDELITY:

ANALOG
⸜ GRAMOFON Transrotor ALTO TMD
⸜ RAMIĘ GRAMOFONOWE SME M2
⸜ WKŁADKA GRAMOFONOWA Shelter HARMONY (custom made for HF)
⸜ PRZEDWZMACNIACZ GRAMOFONOWY RCM Audio SENSOR PRELUDE IC

CYFRA
⸜ ODTWARZACZ SACD Ayon Audio CD-35 HF EDITION

⸜ System odsłuchowy

» 1969 | 1. wydanie USA LP «

1969 | 1. wydanie USA: Columbia CS 9781, LP

JULEK SOJA Chwili wymagało dla mnie przyzwyczajenie się i osłuchanie z systemem – dobrze, że przed odsłuchami posłuchaliśmy wyboru różnych utworów, które mi go pokazały. Jak już mówiłem, jest on niesamowicie rozdzielczy i jednocześnie selektywny. Zaskakuje ilością rzeczy, które słychać.

A sama muzyka Santany – wspaniała! Bardzo lubię tego artystę i często do niego wracam, mam przecież trzy różne wydania debiutu. Tutaj zaskoczyły mnie miejsca, w których słychać to pierwsze wydanie tak, jakby było nieco przesterowane, w miejscach, gdzie gitara robi się nieco ostra i agresywna. Zastanawiam się więc, czy to było zamierzone, czy tak wyszło podczas nagrania, masteringu, czy może nacinania acetatu. Albo po prostu tak to miało brzmieć. Pamiętajmy, że to czasy dużej swobody jeśli chodzi o metody zapisu i nie tylko :) Dobrze na tej płycie słychać zmienną dynamikę – raz jest bardziej, raz mniej skompresowana.

BARTOSZ PACUŁA Zgadzam się, Julek naprawdę dobrze słyszy :) Słyszałem po prostu to samo – płyta muzycznie świetna, naprawdę znakomita. Współczesny Santana to coś, co trudno z tej perspektywy zrozumieć.

JS Przepraszam, że się wcinam, ale dokładnie tak jest – tym bardziej, że to przecież była pierwsza tego typu płyta z taką muzyką. On wymyślił ten sposób grania.

BP Wiadomo, że Santana jest gitarzystą, ale zaskoczyło mnie to teraz, jak słuchałem na tym sprzęcie, jak wybitnie perkusyjna jest to płyta. Gdybym nie wiedział, to bym pomyślał, że liderem jest perkusista. Kiedy posłuchałem kiedyś po raz pierwszy Moanin’ Art Blakey and The Jazz Messengers (Blue note, 1958 – red.) od razu wiedziałem, że to płyta perkusisty. I to samo usłyszałem tutaj, mimo że Santana jest przecież gitarzystą.

Przestery – tak, też to usłyszałem, głównie w lewym kanale. I głosy, i gitara wchodziły czasem zbyt ostro. Ale świetnie było słychać, że ta płyta pulsowała, żyła – nie byłem na to przygotowany, mimo że ją wcześniej kilkukrotnie przesłuchałem na słuchawkach z Tidala.

JS Dokładnie tak – miałem skojarzenie, że to zaraz jakaś samba będzie, tak taneczny puls tutaj słychać.

BP Brzmienie tej płyty nie jest „audiofilskie” – pierwsze wydanie człowiek sobie buduje w głowie jako wzorcowe, ale to nie jest ten przypadek. I dodam, że bardzo lubię okładkę tego albumu, jest genialna!

WOJCIECH PACUŁA Jak na standardy tego czasu to jest całkiem dobrze nagrana płyta, ale też niczym się nie wybija, nie zaskakuje. I nie jest oczywiście płytą „audiofilską” w tym sensie, że nie chodziło w niej o wierne oddanie brzmienia, a raczej o oddanie energii i „ducha czasu”. To dobry, średni poziom bez ochów i achów. Ale kiedy posłuchamy płyt Claptona z tamtych czasów, które są dość płaskie, to wracając do Santany okaże się, że tu wszystko żyje.

Perkusja rzeczywiście wydaje się tu najważniejszym instrumentem i cały ten podgatunek muzyczny został oparty na jej pulsie. A muzycy świetnie podążają za instrumentami perkusyjnymi, trochę jak w jazzie. Bardzo mi się spodobało to, jak użyto tu głosów. To nie są wokaliści, a kolejny instrument, który kładzie kolejną warstwę. I, to ciekawe, wokale też podążają za perkusją, w tym wydaniu to trochę taki kolejny perkusyjny „instrument”.

BP Głosy były tu wtopione w tło i to wybór artystyczny, jak rozumiem…

» 1969 | 1. wydanie UK LP «

1969 | 1. wydanie UK: CBS 40-63815, LP

BARTOSZ PACUŁA Mam dwa pytania: czy nie mieliście wrażenia, że głosy są tu znacznie bardziej „obecne”?

JULEK SOJA Tak, dokładnie, od razu zwróciłem uwagę na to. I zrobiło się od razu 3D, wypełniło się pomieszczenie dźwiękami. Niesamowita różnica!

WOJCIECH PACUŁA Siedziałem z boku, więc stereofonii nie słyszę, ale słyszę, że zmieniła się barwa – zrobiła się bardzo ładna. Wydanie USA było jaśniejsze, momentami jazgotliwe. Ale mam też takie wrażenie, że wydanie amerykańskie miało więcej życia, było surowsze, bardziej energetyczne. I słychać teraz, że przestery obecne na wydaniu amerykańskim to efekt nacięcia, bo w wersji brytyjskiej ich nie ma, ja ich przynajmniej nie słyszałem.

JS Jak się wsłuchać, przesterowanie tu też jest, ale naprawdę niewielkie i gdybym nie zwrócił na to wcześniej uwagi, może nawet bym o tym nie wiedział.

WP Amerykańska wersja grała bardziej środkiem pasma, a tu jest i góra, i dół. Ale, jak mówię, wersja z USA była bardziej wiarygodna.

BP Z punktu widzenia sztuki audiofilskiej lepsze było wydanie UK, a z punktu widzenia tego, gdzie się bardziej bawiłem, to USA. A przecież chodzi tu o rytm, o szaleństwo.

JS Mam dylemat, sam nie wiem, co był wybrał. Wersja USA jest bardziej surowa, trochę siermiężna, ale też słychać to tak, jakby masteringowiec mniej ingerował w brzmienie i puścił wszystko tak, jak jest na taśmie. Słychać to tak, jak nagrania prosto ze stołu mikserskiego z koncertu. A nagranie UK ma mnóstwo uroku, bo holografia bardzo się poprawiła, przez co słucha się tego bardzo przyjemnie. I jest to bliższe współczesnym standardom.

» 2007 | 1. wydanie MoFi LP «

2007 | 1. wydanie MoFi: Mobile Fidelity Sound Lab MFSL 1-303, 180 g LP

WOJCIECH PACUŁA No i co – i to brzmi jeszcze inaczej…

JULEK SOJA No i znowu mam dylemat… W tym wydaniu ewidentnie słychać ciężką pracę masteringowca. Wyraźnie niżej schodzi bas, lepsza jest stereofonia, wszystko jest namacalne i plastyczne. Ale, szczerze mówiąc, gdybym miał wybrać coś do słuchania, to – mimo że MoFi to jest moja własna płyta – wybrałbym inne, ta podoba mi się najmniej. Straciła dzikość wydania amerykańskiego, ale z jakiegoś powodu nie ma też na niej tej holografii i powietrza, które słyszałem z wydaniem brytyjskim.

BARTOSZ PACUŁA Nikt nam nie uwierzy, że naprawdę słuchaliśmy tych płyt, bo się ciągle zgadzamy – ale słyszę to dokładnie tak samo, jak Julek. Też zauważyłem w wersji MoFi mnóstwo smaczków, których wcześniej nie było, ale to były smaczki „audiofilskie”, a nie muzyczne, czyli trochę bez sensu. Chociaż potrafię sobie wyobrazić, że ktoś ma dwa pierwsze wydania i kupuje wydanie MoFi, żeby mieć wersję audiofilską. Bliżej jej było do wydania brytyjskiego, ale wszystko robiła gorzej. Kiedyś byłem zauroczony „mobajlami”, ale teraz coraz częściej widzę ich słabości.

WP Przypomniało mi się, że wcześniej pytałeś o wokale – tutaj są one z przodu, to po prostu muzycznie inna płyta, właśnie przez ingerencję masteringowca. I to jest zmiana artystyczna. Rozumiem, co chciał zrobić, ale to ingerencja w materię muzyczną. Poza tym – nic się tu nie dzieje…

BP Powiedzmy wyraźnie, że widać tu dużą pracę, to nie jest wyrywanie pieniędzy. Ale po obydwu oryginalnych wydaniach to jest trochę taka praca bez sensu.

JS Wydaje mi się, że ten, kto robił master wersji brytyjskiej, zrobił go tak, żeby się to podobało JEMU, a masteringowiec z MoFi zrobił to tak, aby to się wydawało, że chcieliby to usłyszeć AUDIOFILE.

» 1992 | 1. wydanie europejskie CD «

1992 | 1. wydanie, Europa: CBS CDCBS 32003, COMPACT DISC

JULEK SOJA Jako zatwardziały fan analogu mówię to z dużą przykrością: bardzo mi się to cyfrowe wydanie spodobało. Było najbliżej wersji brytyjskiej LP i grało zaskakująco gładko i analogowo, nie słychać też było przesterów o których mówiliśmy wcześniej. Nawet nie wiem, czy tam są. Naprawdę przestrzenne, ale i energetyczne granie, dzikie. Jestem bardzo zaskoczony.

WOJCIECH PACUŁA Świetnie wyszły organy – pełne i duże, które wcześniej były trochę płytkie.

JS Tak, tak – bardziej mi się podobały niż z wersji winylowych.

BARTOSZ PACUŁA Końcówka odsłuchu trochę mnie „podpaliła”, bo gitara brzmiała, jak na LP amerykańskim, ale lepiej. Ale potem, w utworze z wokalami było gorzej, bo zabrzmiało to, jak z wersji brytyjskiej. Kiedy w XIX wieku architekci projektowali wieżowce, to robili wszystko, żeby wydawały się niższe – ludzie nie byli przyzwyczajeni do tej skali. Tutaj słyszę to samo – to dość wczesne wydanie CD i, tak sobie myślę, że ludzie odpowiedzialni za dźwięk dążyli do „przekopiowania” brzmienia płyty LP na nowy nośnik cyfrowy. Nie dostrzegano jeszcze „osobniczych” cech CD, a starano się „wtłoczyć” tam dźwięk z winylu. Dlatego to brzmi tak „analogowo”.

WP Trochę to siadło, kiedy weszły wokale, prawda? Jakby energia gdzieś uleciała. Jedno, co mnie zaskoczyło, to niesamowicie gładkie brzmienie, mimo że to wciąż „dziecięctwo” formatu CD. Wielu słuchaczy przyzwyczaiło się do myśli, że wczesne wydania płyt kompaktowych są ostre i jasne. A prawda jest taka, że absolutnie nie – to odtwarzacze tak brzmiały, a płyty – jak słychać – zupełnie inaczej. Mamy więc ciepłe, gęste brzmienie.

JS Dzisiaj chyba wracamy do takiego rodzaju masterowania.

BP I wchodzimy w ten sposób bardziej w psychologię niż technikę. Pytamy o oczekiwania, o założenia – że cyfra ma być taka, albo inna. Zakładamy, że cyfra to świat uporządkowany, czysty, oczekujemy więc tego samego porządku i czystości od samego medium. A to nieprawda – jeśli dźwięk ma być dobry, musi mieć coś z analogowego oryginału.

» 1994 | SBM, USA «

⸜ 1994 | 1. wydanie SBM, USA: Columbia | Legacy CK 64212, „MasterSound”, GOLD COMPACT DISC

BARTOSZ PACUŁA W tym przypadku odebrałem tę płytę odwrotnie niż pierwsze cyfrowe wydanie – tutaj gitary były zbyt wygładzone, zbyt „ładne”, natomiast w wokalami znowu wrócił puls, życie, znowu artystycznie to było to, co słychać było w pierwszym wydaniu winylowym. Ale, to dla mnie zaskoczenie, wolałem brzmienie poprzedniej wersji CD. Różnica pomiędzy nimi jest wyraźna, ale winyle różniły się od siebie o wiele mocniej.

JULEK SOJA Przez moment zastanawiałem się, czy to na pewno są dwa różne mastery, bo te płyty grają w zbliżony sposób.

WOJCIECH PACUŁA Prawdę mówiąc mastery mogą być te same – tyle że na wersji z 1994 roku sygnał 20-bitowy zamieniono na 16 bitowy w koderze Super Bit Mapping.

JS Może tak być, bo grają bardzo podobnie. Tak, jak Bartek mówił, gitara jest bardzo wygładzona i ciepła. Ale też trzeba wziąć poprawkę na to, że złoty podkład wygładza brzmienie. Mam sporo takich płyt oraz ich aluminiowych odpowiedników i złote wersje ZAWSZE są cieplejsze i gładsze. I może dlatego utwór z wokalem był bardzo fajny, ładniejszy. Ale też prawda, że większe różnice były między winylami.

WP Mnie bardziej podobała się poprzednia wersja CD, czyli pierwsze wydanie europejskie. Złota wersja jest taka bardziej „audiofilska”, jest cieplejsza. Ale, podobnie jak wam – drugi kawałek, ten z wokalami, wydał mi się z nią bardziej dynamiczny, żywszy, a przez to ciekawszy. Pierwsza wersja grała w nieco bardziej płaski dynamicznie sposób. Wersja SBM była podobna do brytyjskiej wersji LP. Bas był tu niski, jak na MoFi. Ale jako całość – bardziej podobała mi się pierwsza wersja CD z 1992 roku.

» 1998 | 30th Anniversary SBM «

⸜ 1998 | Wydanie 30th Anniversary SBM, Europa: Columbia | Legacy COL 489542 2, COMPACT DISC

BARTOSZ PACUŁA Tak naprawdę, to nie wiem, co powiedzieć… To jest jeszcze inne brzmienie. Im bardziej wchodzimy w CD, tym bardziej tęsknię za winylem. Niektóre rzeczy zupełnie mi się tu nie podobały, jak głosy – zupełnie „siadły” dynamicznie. Ale organy, niektóre smaczki itd. – to było znakomite. Gitara czasami fajnie, a czasem bardzo słabo. Nie sprawiało to dla mnie wrażenia spójnego przekazu muzycznego.

WOJCIECH PACUŁA Ale pomysł na to był, prawda?

BP Właśnie nie wiem, nie potrafię go zrozumieć.

JULEK SOJA Ja tu jestem blisko tego, o czym mówi Bartek i nie jestem pewien, czy realizator miał na to wszystko jakiś pomysł. To chłodniejsza barwowo wersja od poprzednich, wokale są słabsze, ale nie wiem, czy to źle, bo z drugiej strony – wróciły na swoje miejsce, które znamy z oryginalnych wydań LP. Nie są wyciągnięte do przodu, a stały się jednym z instrumentów, co jest dobre. Perkusje, organy, bas – to wszystko brzmi fajnie. Ale pomysł na całość był lepszy w „złotej” wersji SBM z 1994 roku.

BP Wokal był bliższy winylowi, bo był bardziej wycofany, ale jednocześnie na winylu był wycofany, ale był dynamiczny – słychać było, że muzycy niemal krzyczeli gdzieś z offu, a tutaj byli tylko wycofani, nikt nie krzyczał.

JS Masz rację – to tak, jakby ktoś najpierw uwypuklił wokal, a potem go schował.

WP Jeśli chodzi o CD, to mnie cały czas najbardziej podoba się pierwsza wersja z 1992 roku. Zapewne, gdybym nie słyszał winylowego oryginału, to ta nowa wersja SBM na 30-lecie pewnie by mi się spodobała bardziej. Ale wiedząc, jak to brzmi na LP słyszę, że pierwsze wydanie CD z 1992 roku jest wierniejsze, mniej „zrobione”. Mniej tam ingerowania w brzmienie.

Ta wersja jest przedziwna – gładka i ciepła. Zresztą, nie wiem czy też to tak słyszycie, ale wszystkie płyty CD brzmią gładko i ciepło – oryginał winylowy jest po prostu inny. I to ładnie tu brzmiało, do momentu, w którym weszły wokale, bo wszystko wtedy „siadło” dynamicznie. To była płaska ściana dźwięku. Ładne organy, może nie takie wibrujące, jak na złotej wersji, ale chyba bliższe brytyjskiej wersji z UK.

Wydawało mi się, że jest na to inny pomysł – chcemy, żeby było więcej słychać, więc podciągamy wyższą średnicę itp. Dlatego ładnie zabrzmiały gitary, ale wokale brzmiały niedobrze.

» 2013 | BSCD2 «

2013 | 30th Anniversary/BSCD2, Japonia: Columbia/Sony Records Int'l SICP 30050, „Legacy Recordings”, Blu-spec CD 2 (BSCD2)

WOJCIECH PACUŁA Powiem tak: ta wersja podobała mi się najmniej ze wszystkich, chociaż nie była zła… Tu wreszcie dźwięk był żywy, wreszcie się dźwięk wybił ponad przeciętną. Ale jednocześnie wydawało mi się to wszystko trochę chaotyczne, nieuporządkowane. Nie mogłem się skupić na poszczególnych instrumentach. Wokale zabrzmiały lepiej niż wcześniej, nie były zgaszone, ale generalnie to było to samo. Zaskoczyło mnie trochę to, że dźwięk wydawał się głośniejszy, mimo że to przecież ten sam master, co w wersji SBM z 1998 roku. Coś jednak w nim musieli więc zmienić.

Lubię ten typ brzmienia, lubię płyty Blu-spec, to wartościowa technika, ale tym razem nie potrafiłem się na niczym skupić.

JULEK SOJA Mnie bardzo spodobała się końcówka pierwszego utworu, ta część z gitarami. To zagrało fajnie, dynamicznie, a gitara była taka, jak trzeba. Natomiast początek kolejnego utworu był zbyt wygładzony, zbyt łagodny, bez pazura, jakby przesunął się punkt ciężkości z gitary na Hammonda. BSCD2 jest, zgodzę się z tobą, jakaś nijaka, bez pomysłu. Poszczególne elementy są fajne, powyciągane, ale całość jest niespójna.

BARTOSZ PACUŁA Wreszcie mamy zdanie odrębne – moje :) Ta wersja podobała mi się z nich wszystkich najbardziej. Podoba mi się Blu-spec i za każdym razem słyszę jego zalety. To żyło, niebywała gitara z końcówki pierwszego utworu! Wreszcie nie była to kopia winylu. Dlatego też ze wszystkich wersji cyfrowych wybrałbym właśnie to wydanie – niczego nie udawało, do niczego nie chciało być podobne.

JS Dlatego, gdyby wybrać pierwsze wydanie z 1992 roku i zapisać je na płycie Blu-spec, to byłaby petarda.

» 2007 GOLD CD & 2016 SACD | MoFi «

2007 | MoFi CD: Columbia/Mobile Fidelity Sound Lab UDCD 773, „Original Master Recording”, GOLD COMPACT DISC
2016 | MoFi SACD: Columbia/Mobile Fidelity Sound Lab UDSACD 2151, „Original Master Recording | Ultradisc UHR”, SUPER AUDIO CD

BARTOSZ PACUŁA Wersja CD zabrzmiała, moim zdaniem, zupełnie bez sensu, zupełnie nie rozumiem o co w niej chodziło. Dźwięk był oklapły i sporo gorszy niż winyl MoFi. Też mi się nie podobał, ale rozumiałem zamysł, a tutaj nic z tego nie zostało. Z kolei SACD bardzo mi się podobało, naprawdę bardzo – być może najbardziej ze wszystkich niewinylowych wersji. Świetne głosy, gitary, dynamika, dół itp.

Ale, co by nie powiedzieć – i tak najlepiej zagrał winyl. Jak dla mnie wśród cyfrowych wydań hierarchia wygląda tak: albo pierwsze wydanie z 1992 roku, albo BSCD2, albo SACD MoFi.

JULEK SOJA Dla mnie obydwa mastery na płytach MoFi wydają się podobne, nie słyszę jakiejś dużej zmiany między nimi. Obydwie płyty podobają mi się mniej niż wersja z 1992 roku i BSCD2. SACD Mobile Fidelity jest bardziej rozdzielcza – to po prostu lepszy format. Ale jeśli chodzi o pomysł, to może nie jest zły, ale nie ma tu niczego fajnego. O ile winylowy MoFi wydawał mi się przekombinowany, to tutaj już nie mam takiego wrażenia.

WOJCIECH PACUŁA Mnie również podobała się wersja SACD i przypominała, moim zdaniem, BSCD2. W tym sensie, że oddawała żywiołowość muzyki i brzmiała przyzwoicie. Jakoś przypominała mi brzmienie brytyjskiego winylu.

JS Ale żadna wersja kompaktowa nie miała takiej holografii, takiego powietrza, jak brytyjski LP.

WP No nie, nie ma. Ale też żadna nie ma takiej dynamiki, jak winyl amerykański. Dlatego, jak dla mnie SACD Mobile Fidelity jest bardzo porządnym wydaniem. Najbardziej podobało mi się pierwsze wydanie CD z 1992 roku, a zaraz potem ta płyta SACD. Może nie ma tu szaleństwa, ale wszystko jest bardzo sprawnie zrobione. Nie ma wprawdzie takiej głębi, jak wersja „MasterSound” na złocie, ale wszystkiego mieć nie można.

BP Z czasem coraz bardziej doceniam tę wersję europejską – poszła na pierwszy ogień zaraz po winylach i to nas mogło trochę zmylić. Teraz dopiero widać, jak była dobra i że po tylu latach i nowych technikach wciąż nie można pokazać tego w równie dobry sposób. Wszyscy do nich wracamy – a to tyle etatów, tyle pieniędzy władowanych w nowe techniki, a wyniki są wątpliwe.

WP Nie zapominajmy, że z czasem taśmy analogowe starzeją się i z definicji nowe remastery otrzymują gorszy materiał wyjściowy. Dlatego tak wartościowe są te pierwsze wydania cyfrowe, pomimo niedoskonałości urządzeń, ponieważ materiał na taśmie był wówczas znacznie młodszy niż dzisiaj. Pomagało zresztą i to, że nie kombinowano wówczas za bardzo, bo się na tym nie znano – inżynierowie podchodzili do sprawy bardzo uważnie i może dlatego te pierwsze wydania na CD tak dobrze brzmią.

» 2020 | SACD Japonia «

2020 | SACD Japonia Columbia/Sony Records Int'l SICP-10134, „7-inch papersleeve”, SUPER AUDIO CD Stereo + Quadraphonic

WOJCIECH PACUŁA Będę pierwszy – bardzo mi się ta wersja podobała, to naprawdę najlepsze odtworzenie debiutu Santany tego wieczoru, nie wyłączając wersji winylowych. – I co na to powiecie?

Ta wersja miała wszystko to, co po kawałku miały inne wersje słuchane tego wieczoru. Była więc dynamiczna, była bardzo czysta, bo wszystko było wreszcie słychać, przez co była czymś pośrednim między wersją winylową amerykańską i brytyjską. Bardzo ładnie zabrzmiały więc wokale, niemal tak dobrze, jak na winylu. Jest tu też piękna barwa, ale przede wszystkim wszystko żyło. Wydaje mi się tylko, że nie było tak dobrze słychać zmian tempa, jak na winylach.

JULEK SOJA Nie mam żadnych wątpliwości, że to była najlepsza z płyt cyfrowych. To pierwsza płyta Santany, której tu słuchaliśmy, w której pokazała się porządna holografia, widziałem głębsze plany. Prawdę mówiąc, to zupełnie inna bajka niż wszystkie pozostałe wersje cyfrowe. Wcześniej było tak, że jeśli gitary były dobre, to wokale słabły i odwrotnie – a tutaj nie. Robi wrażenie!

Czy bym ją wolał od winylu? – Szczerze mówiąc – nie wiem, musiałbym dłużej posłuchać i jednej, drugiej płyty. Pewnie nie…

WP Ale dramatu nie było, już samo to, że się nad czymś takim zastanawiasz, a wiemy, jak „lubisz” cyfrę, o czymś przecież świadczy.

JS Tak, to prawda – to bardzo, bardzo fajna wersja.

BARTOSZ PACUŁA Cóż mogę dodać – to bardzo ładna wersja, najlepsza z cyfrowych. Brakowało mi trochę tego, co dawały winyle, ale różnica jest znikoma. Tak naprawdę zostaliśmy w naszej ocenie z trzema płytami – dwoma pierwszymi wydaniami winylowymi i nowym wydaniem SACD, nie zapominając o bardzo przyjemnej płycie z 1992 roku. A to oznacza, że to pierwsze cyfrowe wydanie, które w ogóle „startuje” do winylowego oryginału.

Z takich rzeczy, które łączą te trzy wydania: to żywiołowe, pulsujące granie z dobrą przestrzenią, nie została naruszona warstwa artystyczna, to znaczy nie zmieniono balansu między poszczególnymi elementami, głównie gitarami i głosami. Są one ciepłe, to ważne i nie są bardzo czyste w tym sensie, że nie są gładkie. Wszystkie pozostałe wersje cyfrowe, a także winyl MoFi, są w tej mierze przesadzone, są zbyt wygładzone i zbyt „grzeczne”.

JS Chociaż dodałbym, że najmniej wygładzona z poprzednich wydawała mi się ta pierwsza wersja CD z 1992 roku.

WP Ale, powtórzmy, wszystkie poprzednie wersje CD są dość do siebie podobne, a ta jest wyraźnie inna.

BP Jest więc jakaś nadzieja, bo do tego momentu wszystkie kolejne reedycje wydawały mi się zmarnowanymi możliwościami i wyrzuconymi w błoto pieniędzmi. Tu widać, że jeśli wszystko jest zrobione od początku do końca tak, jak należy, jeśli robi to ktoś, kto ma wyczucie, to efekty są znakomite, bo to wybitna wersja wybitnej płyty!

»«

BIBLIOGRAFIA

⸜ DISCOGS, hasło: Santana – Santana”, www.DISCOGS.com, dostęp: 15.02.2021
⸜ WIKIPEDIA, hasło: „Santana”, en.WIKIPEDIA.org, dostęp: 15.02.2021
⸜ BEN FING-TORRES, książeczka płyty SANTANA, Santana, Columbia | Legacy COL 489542 2, CD
[Recenzja] Santana – „Santana" (1969), „Pablo’s Reviews” 8 listopada 2016, PABLOSREVIEWS.blogspot.com, dostęp: 15.02.2021
⸜ NICK HASTED, Carlos Santana, „Record Collector” 05 August 2019, RECORDCOLLECTORMAG.com, dostęp: 15.02.2021
⸜ HEATHER. R. JONSON, If These Walls Could Talk: A Historical Tour Through San Francisco Recording Studios
ROCKANDROLLROADMAP.com, dostęp: 15.02.2021