Wzmacniacz zintegrowany Boulder
Producent: BOULDER AMPLIFIERS |
Test
Tekst: Marek Dyba |
No 195 16 lipca 2020 |
nie będę powtarzał informacji o samej marce, jako że znajdzie je państwo w moich wcześniejszych recenzjach produktów tej marki, przede wszystkim wspominanego wzmacniacza o symbolu 865 (zobacz TUTAJ), a ich kolejną garść dorzuciłem testując zestaw składający się z przedwzmacniacza liniowego 1110 i stereofonicznej końcówki mocy 1160 (zobacz TUTAJ). Zajmijmy się więc bohaterem niniejszej recenzji, a właściwie jedną z dwóch jego dostępnych wersji. Jak w swoich materiałach pisze producent, nowoczesność oferowanych rozwiązań jest dziś postrzegana przez to co i ile ów produkt może zaoferować. Rzecz zarówno w rodzaju i ilości funkcji, jak i w łatwości obsługi. Nie da się bowiem ukryć, że tendencja zapoczątkowana na dobre w branży audio w momencie prezentacji płyty CD, czyli wprowadzenie ułatwień dotyczących obsługi, nawet kosztem jakości brzmienia, doprowadziła do tego, że wiele osób szuka właśnie przede wszystkim rozwiązań maksymalnie uniwersalnych, a jednocześnie w prosty sposób obsługiwanych z wygodnej kanapy. Po takim wstępie można by się przestraszyć, że Boulder poszedł właśnie w tę stronę, chcąc zadowolić poszukiwaczy łatwizny. Wróćmy jednakże akapit wyżej – firma przez 35 lat pracowała na swoją pozycję na rynku i ma reputację, którą łatwo byłoby stracić, więc nie było mowy o pójściu na łatwiznę. Firma wykonała krok w stronę nowoczesności ani na moment nie zapominając, że nawet ich „budżetowy” model musi być klasą samą w sobie. Uprzedzam fakty, ale trudno – każdy kto miał do czynienia z produktami tej firmy niczego innego się nie spodziewał. | 866 Ale co właściwie oferuje amerykański producent w swoim nowym i nowoczesnym wzmacniaczu zintegrowanym? Po pierwsze proponuje jego dwie wersje. W przypadku obu dostajemy urządzenia w takich samych, charakterystycznych, jak zawsze w przypadku Bouldera niezwykle solidnych, doskonale wykonanych i wykończonych obudowach, które nie są one przesadnie duże ani ciężkie. Trudno będzie to urządzenie pomylić z jakimkolwiek innym wzmacniaczem bo, przede wszystkim, od większości konkurentów różni go pochylona przednia ścianka, której połowę zajmuje wyświetlacz. Po prawdzie, nowa propozycja amerykańskiej firmy wygląda bardziej jak streamer niż jak wzmacniacz zintegrowany, choćby z racji znikomej liczby manipulatorów na froncie (przypomnijmy sobie odtwarzacz plików Olive 4HD - red.). Po drugie radiatory też są specyficzne, jako że albo są tworem mającego artystyczne zacięcie projektanta, który chciał stworzyć zapadający w pamięć dizajn, albo... ktoś po prostu wziął podłużne kawałki metalu o różnych kształtach i przykleił (umownie, bo nie są klejone) je „jak leci” kompozycję artystyczną pozostawiając przypadkowi. Niezależnie od wersji wypadków, wygląda to naprawdę dobrze i oryginalnie. Czy odprowadza ciepło równie dobrze jak tradycyjne radiatory, w których blachy mają dużo większą powierzchnię? Pewnie nie, a wzmacniacz trochę się grzeje, ale do rekordzistów mu daleko, więc nie sądzę, by stanowiło to problem. Wersja nr 1 | W przypadku 865 pisałem, że to „czysta” integra (wzmacniacz zintegrowany), to znaczy bez wbudowanego przetwornika cyfrowo-analogowego, czy przedwzmacniacza gramofonowego – wszystko po to, by zminimalizować ryzyko jakichkolwiek zakłóceń, które mogłyby negatywnie wpłynąć na jakość brzmienia. Co wyszło Boulderowi naprawdę świetnie. Tym, którym takie podejście odpowiada i którzy mają już swoje źródła wysokiej klasy, amerykański producent oferuje w pełni analogową wersję 866. Oczywiście to nowy, mocniejszy (200 vs 150 W przy 8 Ω, a dla 4 Ω 866 podwaja moc), bardziej zaawansowany układ, który zachował pewne charakterystyczne dla marki elementy, choćby zbalansowany tor sygnału i tylko takie wejścia (czyli XLR i warto zwrócić uwagę, że dostajemy do dyspozycji tylko trzy, zwłaszcza jeśli dysponujecie większą ilością źródeł). Jednocześnie decydenci firmy zdawali sobie sprawę, że dziś popularne są wszystko-mające „kombajny” i to już nie tylko na budżetowym poziomie cenowym, ale i coraz więcej jest wszechstronnych komponentów z wysokiej półki. Wersja nr 2 | Dla klientów poszukujących takich rozwiązań stworzyli więc drugą wersję 866, którą testujemy od wersji nr 1 różni się ona wbudowanym przetwornikiem cyfrowo-analogowym. DAC wyposażono nie tylko w tradycyjne wejścia (Toslink, AES/EBU), ale i pożądane dziś przez większość użytkowników, czyli USB i LAN. Jak może niektórzy zwrócili uwagę – brakuje koaksjalnego wejścia S/PDIF (BNC lub RCA). Jego brak producent tłumaczy jasno – AES-EBU jest, według inżynierów Blouldera, preferowane przez poszukiwaczy najlepszego brzmienia. Ci, dla których jest ono niezbędne muszą się rozejrzeć za przejściówką XLR/RCA – Boulder oferuje firmową, ale znaleźć można również inne. __________ Ważne (!) – porty USB służą wyłącznie do podłączania zewnętrznych dysków twardych, czy pendrajwów. Co więcej, bardziej wymagające prądowo pośród nich (producent wskazuje NAS-y podłączane przez USB) muszą mieć własne zasilanie. Boulder jest również certyfikowanym urządzeniem Roon Ready, co ogromnie ułatwia życie użytkownikom tego ekosystemu. Włączamy wzmacniacz – pierwszy start trwa nieco dłużej, ponieważ następuje rozruch systemu (po czym przechodzi w tryb standby i dopiero wtedy można go włączyć – ot, chwila relaksu dla użytkownika) i wybieramy wejście, w tym przypadku LAN. Wcześniej jeszcze wpinamy wzmacniacz do tej samej domowej sieci, w której pracuje urządzenie z Roonem. To ostatnie rozpoznaje wzmacniacz i daje możliwość wysyłania muzyki prosto do niego przez sieć LAN. Roon to nie jedyna opcja odtwarzania muzyki z domowej sieci. Jeśli macie w niej serwer UPnP/DLNA, to używając odpowiedniej aplikacji sterującej możecie odtwarzać z nich muzykę wprost do Bouldera. Ja sprawdzałem to z Bubble UpnP (mam płatną wersję, ale darmowa też działa) oraz z apką Fidata i obie działały bez zarzutu. Swoją drogą warto wiedzieć, że ta druga aplikacja nie służy wyłącznie do obsługi firmowych urządzeń Fidata i Soundgenic, ale i niemal każdego innego sieciowego odtwarzacza/transportu. Jest całkiem rozbudowana, trzeba się do niej trochę przyzwyczaić, ale jak już „wejdzie w krew” to używanie jej jest czystą przyjemnością. | Sterowanie Ekran | To nie koniec zabawy z tym urządzeniem. Otóż w pochylonej nieco do tyłu przedniej ściance zainstalowano spory, 7-calowy, kolorowy, wyświetlacz dotykowy . Niezależnie od tego, czy korzystacie z Roona czy serwera UpnP, o ile tylko pliki są prawidłowo otagowane i towarzyszą im okładki, to na tymże wyświetlaczu wszystkie te informacje zostaną wyświetlone, a okładka zajmie połowę jego powierzchni – to sporo. Nie da się ukryć, że urządzenie prezentuje się lepiej, gdy na ekranie widzimy okładkę, niż wtedy, gdy przy wyborze jednego z wejść analogowych widzimy tylko ikonki przypisane do tych wejść (chyba że je podmienicie – o tym za chwilę). To właśnie wyświetlacz i towarzyszące mu cztery przyciski – głośniej, ciszej, mute i standby – są podstawą obsługi urządzenia. Przynajmniej na początku, jako że w standardzie nie ma pilota. Jak to?! Nie ma pilota?!! Skandal! Nie biorę! – Ano nie ma. Ale spokojnie. Istnieje opcja dokupienia „dongle” i pilota, a nawet jednego z dwóch do wyboru, ale to dodatkowy (i zbędny) wydatek. Aplikacja | Dongle to takie małe coś, co wpina się do portu USB (zajmie tylko jeden z czterech, co nie powinno stanowić problemu) i jest nadajnikiem/odbiornikiem, pewnie używacie takowych podłączając bezprzewodowe myszki, czy klawiatury do komputerów. Ale to tylko opcja, ponieważ pilot w zasadzie nie jest potrzebny. Jak nowoczesność, to nowoczesność. 866-tkę można obsłużyć z pomocą wspomnianego dotykowego ekranu i przycisków, albo... Można też (ze strony producenta!?!) pobrać darmową aplikację sterującą, zarówno dla urządzeń z systemem Android, jak i dla tych z iOS. Nie wiem dlaczego nie ma ich w sklepach tych systemów (przynajmniej dla Androida, dla iOS nie sprawdzałem), co wiąże się z pozwoleniem na instalację programów pochodzących z „niesprawdzonych” źródeł. Tak na dziś jest i pozostaje to zaakceptować, tym bardziej, że aplikacja jest łatwa w obsłudze i działa całkiem dobrze. Producent pomyślał także o dodatkowym ułatwieniu. Chcąc połączyć przenośne urządzenie, z zainstalowaną już aplikacją Bouldera, ze wzmacniaczem wystarczy wczytać kod QR z ekranu tego ostatniego, który to kod można wyświetlić wybierając odpowiednią opcję w menu ustawień. De facto mamy więc pilota i to za darmo, i możemy nim zrobić wszystko, z włączeniem i wyłączeniem wzmacniacza włącznie nie ruszając się z kanapy, czy fotela. Ha! WiFi | Ekipa Bouldera ewidentnie próbowała przewidzieć wiele różnych okoliczności, w jakich ich nowa integra może się znaleźć. Wyobrazili więc sobie nawet sytuację, w której ktoś chce mieć ich nowoczesny wzmacniacz i odtwarzać muzykę z plików zapisanych na podłączonych bezpośrednio do urządzenia dyskach. Można także skorzystać z kolejnego ułatwienia. Otóż do testowanego urządzenia można połączyć bezprzewodowo urządzenie przenośne, bezpośrednio po włączeniu w nim jego własnej sieci Wi-Fi. Ma ona służyć wyłącznie do umożliwienia sterowania z telefonu, czy tabletu, ale jest to dobre rozwiązanie dla tych, którzy wzmacniacza nie mogą, czy nie chcą podłączać do zewnętrznej sieci internetowej. Można do tego użyć jakiegoś starego telefonu, który kurzy się gdzieś w szufladzie i mimo braku domowej sieci internetowej (bezprzewodowej) mieć bezprzewodowego pilota. Warto jednakże pamiętać, że jeśli wzmacniacz nie będzie podłączony do sieci, to nie będzie sprawdzał dostępności aktualizacji oprogramowania wzmacniacza. Roon | Wróćmy do odtwarzania muzyki z Roona. Po wskazaniu Bouldera jako odtwarzacza plików rozpoczynamy odtwarzanie muzyki. Na ekranie 866 pojawia się okładka płyty, jej tytuł, tytuł i czas (całkowity i bieżący) danego utworu, a także rozdzielczość plików. I jeszcze dotykowe przyciski funkcyjne do obsługi odtwarzania. Oczywiście siedząc parę metrów od urządzenia (o ile nie macie iście sokolego wzroku) wiele nie zobaczycie, poza okładką, ale z bliska prezentuje się to naprawdę fajnie. Użytkownikom Roona nie muszę o tym mówić, ale tym, którzy jeszcze nie znają tego programu podpowiem, że można w nim zintegrować np. Tidala i w ten sposób streamować muzykę z tego serwisu wprost do Bouldera. | Menu Siła głosu | Menu 866 daje użytkownikowi jeszcze więcej opcji. Można np. wybrać jedną z czterech dotyczących regulacji głośności. Choćby sposób pokazywania na ekranie aktualnego jej poziomu. Pokazywana jest zawsze w decybelach w 100 krokach, ale początkiem skali może być „0” a pogłaśniając zmierzamy w kierunku maksimum, czyli 100. Można wybrać także opcję „prawdziwą”, w której „0” oznacza brak tłumienia, czyli maksymalną głośność, a -100 maksymalne tłumienie. W menu można ustawić równie z głośność maksymalną – to nie musi być 100, bądź 0 dB (w zależności od wybranej opcji opisanej wyżej). Możemy również ustawić domyślną wartość głośności, czyli taką, która będzie ustawiana po włączeniu urządzenia. I w końcu określić, jak ma działać przycisk mute, czyli o ile decybeli (w zakresie od 6 do 80 dB) ma ściszyć poziom głośności ustawiony w momencie włączenia tej funkcji. Wejścia | Z kolei dla poszczególnych wejść można wykorzystać trzy różne ustawienia. Pierwsze to tzw. trim, co można przetłumaczyć jako obcięcie (głośności) – z pomocą tej funkcji można wyrównać ewentualne różnice w głośności pomiędzy poszczególnymi podłączonymi źródłami tak, żeby nie było skoków, gdy przełączamy się z jednego na drugie. Kolejne to theater mode - jeśli zostanie włączony dla danego wejścia pomijana będzie regulacja głośności w Boulderze. Można z niej korzystać wyłącznie gdy do danego wejścia podłączone jest źródło z własną regulacją głośności (poziomu wyjściowego). I wreszcie Input image, czyli możliwość wgrania zdjęcia swojego źródła, by zastąpić standardową ikonkę wejścia wzmacniacza. Równie dobrze można wybrać oczywiście dowolne inne zdjęcie, czy ikonkę. Menu testowanego wzmacniacza zawiera również szereg ustawień systemowych, a wśród nich ustawienia sieciowe, opcję aktualizację oprogramowania (urządzenie podłączone do sieci samo informuje o dostępności aktualizacji), czy możliwość resetu do ustawień fabrycznych. Pliki | Na koniec jeszcze ciekawostka. Otóż, pewnie za sprawą pogoni za jak największymi liczbami, której byliśmy świadkami zupełnie niedawno w świecie cyfrowego audio, ja, a pewnie i przynajmniej część z państwa, widząc hasło „DAC” niemal odruchowo staram się sprawdzić, co on potrafi. Czyli jakie pliki obsługuje (PCM, DSD) i w jakiej rozdzielczości. No więc próbowałem to ustalić i w tym przypadku – mogę grać z Roona prosto do Bouldera – hurra! Tylko jakie pliki? Jak się okazało próżno szukać tej informacji w specyfikacji urządzenia, instrukcji, czy innych dostępnych na stronie producenta materiałach. No, ale przecież Roon jest sprytny i pokazuje (zwykle poprawnie) rodzaje i maksymalne rozdzielczości odtwarzanych przez dane, podłączone urządzenie, plików (a nawet automatycznie je downsampluje jeśli zachodzi taka konieczność). Zajrzałem ci więc ja w odpowiednie miejsce i dowiedziałem się, że Boulder powinien akceptować PCM do 384 kHz i 32 bitów. Informacji dotyczących DSD Roon nie pokazał w ogóle. Zwykle oznacza to, że dane urządzenie DSD nie odtwarza. Postanowiłem jednakże sprawdzić, co się stanie, jeśli zagram plik DSD. DSD64 – poszło, a na wyświetlaczu pokazała się prawidłowa informacja. DSD128 – poszło, ale według wyświetlacza był to plik DSD64. DSD256 – poszło, ale także jako DSD64. Słowem – obsługiwane jest DSD64, a pozostałe pliki (128, 256, 512) dopiero po konwersji do DSD64. Dla zainteresowanych dodam jeszcze, iż z rozpędu wrzuciłem nawet plik MQA i został on poprawnie rozpakowany (przez Roona!) i odtworzony jako 24 bity i 352,8 kHz. Słowem – działa. | Odsłuch Jak słuchaliśmy | Jak każdy Boulder, tak i 866 sprawił mi kłopot, jako że wyposażony jest wyłącznie w wejścia XLR. Do wejść analogowych nie mogłem więc podłączyć ani DAC-a LampizatOr Pacific, ani żadnego z moich przedwzmacniaczy gramofonowych. Pliki odtwarzałem przez wejście LAN i z zewnętrznego dysku, ale żeby mieć jakieś odniesienie wykorzystałem również przetwornik cyfrowo-analogowy Weiss DAC501, który gości u mnie od dwóch miesięcy (cena: 8 tys. CHF). On również otrzymywał sygnał z Roona przez LAN, a do Bouldera podłączony był kablami XLR. By móc skorzystać z mojego gramofonu J.Sikora Standard Max z ramieniem KV12 tej samej firmy i wkładką Air Tight PC-3 poprosiłem dystrybutora, firmę Soundclub, o wypożyczenie znanego mi doskonale przedwzmacniacza Brinkmann Edisson mk II. Boulder grał zarówno z obiema moimi parami kolumn, czyli GrandiNote MACH4 oraz Ubiq Audio Model One Duelund Edition), jak i z goszczącymi jeszcze u mnie AudioSolutions Virtuoso S. Nagrania użyte w teście (wybór):
|
Odsłuchy rozpocząłem z pozycji osoby, która zakupiła wersję analogowo-cyfrową Bouldera 866, czyli z założenia po to, aby korzystać z wbudowanego DAC-a. Na początku tak też i ja uczyniłem, a dopiero później użyłem zewnętrznych źródeł, by ocenić, jak dobry jest wbudowany przetwornik. Pamiętam, że pierwszy wzmacniacz tej marki, który u mnie gościł, model 865, mimo że przecież zaledwie otwierał ofertę Bouldera, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Przy drugiej recenzji, dzielonego wzmacniacza z wyższej serii 1000, wiedziałem już mniej więcej czego się spodziewać i to dostałem – brzmienie podobne, tylko lepsze. I bardzo dobrze, bo to pokazywało spójną wizję brzmienia stosowaną do produktów z różnych półek cenowych. Wejścia cyfrowe w Boulderze – to płytka DAC i odtwarzacza plików w jednym Z drugiej jednakże strony taka filozofia, stosowana przez wiele topowych marek, sprawia, że największym przeżyciem zwykle jest pierwsze spotkanie z ich produktem. To on robi największe (przynajmniej) pierwsze wrażenie, nawet jeśli kolejne są wyraźnie lepsze. I pewnie dlatego właśnie 866-tka nie powaliła mnie na kolana od pierwszych odsłuchanych taktów. To nie była miłość od pierwszego usłyszenia, a raczej jeden z tych przypadków, kiedy z każdą kolejną godziną, każdym kolejnym dniem słuchania, uczucie narastało, bo doceniałem klasę tego urządzenia bardziej i bardziej. Aż w końcu na głos stwierdziłem: „o rany, ale to gra!” (niekoniecznie używając dokładnie tych słów...). Po części owo „zaprzyjaźnianie się” trwało chwilę dlatego, że po prostu Boulder nie jest urządzeniem nachalnym, nie narzuca się swoim charakterem, nie serwuje jakiejś jednej wyeksponowanej cechy brzmienia, w zakresie której bije na głowę całą konkurencję, tylko raczej wszystko serwuje na wyjątkowym poziomie, a jednocześnie oddaje pola muzyce. To jedna z tych niby banalnych, ale absolutnie kluczowych cech każdego sprzętu grającego (to znaczy powinna być, problemem jest to, że rzadko jest) – on ma być tylko narzędziem, a nie celem samym w sobie. Przynajmniej jeśli celem ostatecznym jest słuchanie, doświadczanie, przeżywanie muzyki. Testowany wzmacniacz grzecznie, choć stanowczo do tego świata zaprasza. Jeśli się człowiek opiera, to wciąga go (za uszy), a później usuwa się w cień pilnując jedynie, by słuchacz dostał to, na co zasłużył. Zasłużył dokonując wyborów nagrań do odtworzenia. Bo to przede wszystkim one decydują o tym, co słyszymy. Jeśli więc wybierzemy nagrania miernej klasy, czy to w aspekcie technicznym, realizacyjnym, czy wykonawczym, to dokładnie taka miernota popłynie do nas z głośników. Nie będzie upiększania, ukrywania wad, sprawiania na siłę, „żeby dało się słuchać”. „Sh.t in, sh.t out”, jak to mówią Amerykanie. Teoretycznie o to w tej zabawie chodzi, o high fidelity, czyli wysoką wierność, nieprawdaż? Wstawiając tę integrę do swojego systemu możecie na nią liczyć. Boulder bowiem każde nagranie, i to super-duper audiofilskie i to przygotowane pod odtwarzacze mp3 (sądząc po podbitym basie i ćwierkającej górze) zagra z niezachwianą pewnością siebie. Antropomorfizuję urządzenie audio, ale trudno. Owa pewność siebie nie jest bezpodstawna, płynie bowiem z jego ogromnego potencjału i ciągłej gotowości do wiernego przedstawienia wszystkiego, co do niego wyślemy. Z umiejętności wykorzystania każdego okruchu informacji o barwie, dynamice, fakturze, przestrzeni, akustyce, itd. i poskładania ich wszystkich w spójną, a jeśli jest ich odpowiednio dużo, płynną, gęstą, a przy tym bajecznie czystą i transparentną całość. Także z wewnętrznego spokoju, czyli braku choćby śladów nerwowości w brzmieniu oraz umiejętności doskonałej kontroli napędzanych kolumn. Wszystko więc zależy od ilości i jakości informacji podanych przez źródło. Należy więc zadbać o jak najlepsze. Czy DAC na pokładzie 866-tki można zaliczyć do tej kategorii? DAC | Zwykle „daki” wbudowane do wzmacniaczy są dodatkami, czasem naprawdę niezłymi, ale im wyższa półka urządzenia głównego, tym bardziej klasa jego i takiego dodatku (zwykle) się rozjeżdżają. Tyle że firma o renomie Bouldera nie po to właściwie zbudowała całe to urządzenie wokół idei bezpośredniego odtwarzania plików z sieci/dysku, żeby pomysł ten zaprzepaścić wsadzając do środka słaby (czy zbyt słaby) przetwornik. Jeśli więc solidnym kablem LAN, z dobrego źródła, przez niezły przełącznik (u mnie zadomowił się Silent Angel) podamy dobrej jakości sygnał prosto do wejścia Ethernet, to z głośników popłynie dźwięk wysokiej klasy. Naprawdę cholernie dobry! Taki, który nie skłania wcale do rozglądania się za osobnymi DAC-ami, chyba, że ma się do wydania grube pieniądze. Trzy wejścia liniowe można wtedy wykorzystać do podłączenia gramofonu (poprzez przedwzmacniacz gramofonowy, oczywiście), magnetofonu szpulowego, odtwarzacza CD, czy SACD, a pliki grać sobie prosto z sieciowego źródła. Najlepiej z Roonem na pokładzie, bo ten „załatwia” Tidala, pliki MQA, czy downsampling zbyt gęstych plików. A do pozostałych wejść cyfrowych można jeszcze podłączyć telewizor, dekoder, konsole do gier, czy co tam kto ma, by uprzyjemnić sobie oglądanie programów telewizyjnych i filmów, granie na konsolach, itp. Do porównania użyłem wspomnianego przetwornika D/A Weiss DAC501, który mniej więcej mieści się w przedziale cenowym sugerowanym przez Macieja Chodorowskiego z Soundlubu (jakieś 30 tys. złotych). Szwajcarski przetwornik to urządzenie znakomite, a wbudowane DSP wyposażone w szereg algorytmów sprawia, że mimo niepozornych rozmiarów może stawać w szranki z wieloma droższymi konkurentami. Jak się okazało, dokonując porównań bez angażowania DSP, przewaga szwajcarskiego przetwornika nad wbudowanym w Boulderze jest stosunkowo nieduża. Weiss jest nieco precyzyjniejszy, szybszy, jeszcze lepiej kontroluje niskie tony, więcej w jego dźwięku jest muzycznego planktonu, czyli najdrobniejszych informacji wydobytych z najgłębszych warstw nagrań. Boulder prezentuje dźwięk nieco bardziej do przodu, choć przestrzenności żadnemu z nich nie da wiele zarzucić (nawet jeśli w porównaniu do LampizatOra Pacific dźwięk nie jest aż tak plastyczny i obecny). Oba grają z podobnym rozmachem, energią, zachwycają dynamiką, rozdzielczością, a przy tym są gładkie, otwarte i bardzo, ale to bardzo dobrze poukładane. Różnicę wnosi dopiero wykorzystanie algorytmów zaimplementowanych w DSP Weissa, ale nawet wtedy wydanie dodatkowych trzydziestu kilku tysięcy złotych na zewnętrzny DAC nie tak łatwo byłoby uzasadnić. Słowem – wbudowany przetwornik Bouldera obronił się przeciw wolnostojącemu konkurentowi kosztującemu połowę tego, co sam wzmacniacz. A przecież wraz nową integrą dostajemy jeszcze lepiej poukładane, podane w jeszcze bardziej wyrafinowany, bardziej przejrzysty sposób brzmienie, chyba również z lepszym „kopem”, niż model, który zastąpił w ofercie, czyli 865. A tam, gwoli przypomnienia, nie było DAC-a na pokładzie. Właściwie w tej samej cenie Boulder oferuje teraz lepszy, mocniejszy wzmacniacz, na dodatek z bardzo, bardzo dobrym „dakiem” na pokładzie i możliwością odtwarzania plików prosto z sieci, albo z podłączonych bezpośrednio nośników danych USB. Jak to inżynierowie Bouldera osiągnęli? Nie mam pojęcia, ale należy im się za to ogromny szacunek, bo wykonali kawał świetnej roboty! Zwłaszcza, że ten sam, lepszy od poprzednika wzmacniacz, bez DAC-a można kupić za wyraźnie niższą kwotę niż 865-tka kosztowała 2 lata temu (!). A że wzmacniacz to znakomity potwierdziłem jeszcze dodatkowo korzystając ze swojego systemu analogowego z gramofonem i ramieniem Janusza Sikory i wkładką Air Tighta, wspartych doskonałym przedwzmacniaczem Brinkmann Edison mk II. Tak, to było najlepsze granie jakie usłyszałem z Bouldera, acz zważywszy na koszt sumaryczny tego zestawienia nie powinno to dziwić. Nie będę się nawet rozdrabniał na pisanie o basie, średnicy i górze pasma, bo z wzmacniaczem takim, jak 866-tka, traci to sens. Dostajemy bowiem kompletny i spójny obraz każdego nagrania. Za każdym razem inny, dopasowany do potrzeb tego nagrania. Potrzebny jest rozmach, potęga grania i zbudowanie niesamowitego klimatu sabatu czarownic na Łysej Górze (Musorgski) – Boulder wprawi ściany (potęga) i serce (klimat!) w drżenie. Zagramy niezwykle bogate w informacje, kapitalnie naturalne, koncertowe granie tria Blicher Hemmer Gadd, czy zespołu Raya Browna – nie ma sprawy. Znajdziemy się na sali otoczeni żywiołowo reagującą publicznością mając wykonawców niemal na wyciągnięcie ręki. Bez wysiłku będziemy śledzić poczynanie każdego wirtuoza i zagłębiać się w absolutnie naturalnym, a przy tym precyzyjnie oddanym brzmieniu jego instrumentu, albo po prostu damy się ponieść żywym emocjom, wystukując rytm i kiwając się w rytm kolejnych utworów. Przyjdzie nam chęć na operę z, np. cudowną Leontyną Price, a może z boskim Luciano Pavarottim – Boulder przypomni nam natychmiast dlaczego kochamy te właśnie niezwykłe, przebogate, niebywale ekspresyjne głosy i sprawi, że zanurzymy się w tej, czy innej opowieści bez reszty. Gorzej, gdy będzie to powiedzmy Joshua tree U2 (specjalne, rocznicowe, nietanie wydanie). Muzykę i kapelę uwielbiam, ale im lepszy system mam/testuję, tym rzadziej ich słucham, bo jakościowo te nagrania są takie sobie. Boulder nie omieszkał mi tego uświadomić, już od pierwszego kawałka pokazując czarno na białym choćby fakt, jak płaskie jest to nagranie i w zakresie dynamiki, i sceny, jak dużo mu brakuje w zakresie czystości brzmienia (nawet jeśli część tego efektu była zapewne zamierzona). Jedną stronę dałem radę przesłuchać, ale drugą już odpuściłem, bo nie potrafiłem całkowicie skupić się na muzyce, za bardzo rozpraszały mnie słabości realizacji. I podobnie było z każdym słabym nagraniem nieważne czy granym z winylu, czy z plików. Inaczej rzecz się miała z przyzwoicie, choć nadal nieaudiofilsko nagranymi płytami. Gdy bowiem pod igłą znalazł się album Live AC/DC, a ja odpowiednio podkręciłem głośność, to pomniejsze wady tego nagrania, nadal obecne, przestały już grać większą rolę. Boulder jest bowiem mistrzem timingu, a co za tym idzie tempa i rytmu. Potrafi na dodatek przyłożyć trzymanym żelazną ręką niskim (gdy trzeba), super-niskim (gdy trzeba), potężnym (gdy...), nasyconym basem i nawet na takim niedoskonałym nagraniu dobrze go zróżnicować. A gdy już się Aussies rozkręcą, a wraz z nimi publiczność, to liczy się już tylko ta niebywała, wyjątkowa energia, jaką dzielili się przez wiele, wiele lat ze swoimi fanami. No właśnie, zamknę tę recenzję zasugerowaną właśnie kwestią. Otóż amerykański wzmacniacz lubi i potrafi grać głośno. Nie mówię o jakichś szalonych poziomach głośności, ale w moim przypadku oznaczało to jednak z 10 dB głośniej, niż zwykle. Rzecz nie w tym, że grając ciszej testowany wzmacniacz gra źle – gra znakomicie nie tracąc nic ze swoich licznych zalet. Ale gdy dorzuci się te dodatkowe 10, czasem nawet 15 dB, to gra... jeszcze lepiej, żwawiej, a współczynnik „fun'u” rośnie. Tak wiem, że zawsze głośniejszy dźwięk (przynajmniej do pewnego poziomu) odbieramy jako lepszy niż cichszy, ale nie w tym rzecz. Po prostu jest lepiej i to bez żadnych negatywnych skutków podkręcania głośności, bo kontrola Bouldera nad kolumnami pozostaje doskonała. | Podsumowanie Czy Boulder ma jakieś słabsze strony, spytacie po tych wszystkich peanach na jej cześć? O dziwo mogę wskazać kilka, acz tak naprawdę mogą się liczyć jedynie dwa czysto użytkowe. Po pierwsze – ekran dotykowy. Jego działanie jest dość kapryśne. Dlatego proponuję ekran podziwiać, bo prezentuje się znakomicie, a obsługę prowadzić z pomocą aplikacji zainstalowanej na telefonie, lub tablecie. Druga kwestia pozostaje niezmienna we wzmacniaczach tej marki – gniazda głośnikowe akceptujące wyłącznie widełki. Są bardzo solidne, bardzo wygodnie operuje się dużymi nakrętkami/motylkami, widełki trzymają się bardzo pewnie. Ale jak macie kabel zakończony bananami to... macie problem. Miałem również wrażenie, acz bez bezpośredniego porównania głowy za to nie dam, że nowa integra grzeje się bardziej niż jej poprzedniczka. Zimą to może być plus, przy obecnych temperaturach niekoniecznie. Minusem również, choć czy to jest minus (?!), jest fakt, że Boulder nie pobłaża słabszym nagraniom i tych, z którymi nieco łagodniej obchodzą się inne (czytaj: mniej wierne) wzmacniacze, z testowaną integrą czasem trudno się słucha. Choć nawet w ich przypadku potrafi zwyciężyć sama muzyka, wykonanie, czy klimat i na słabości techniczne przestaje się po chwili zwracać uwagę. Za to gdy damy 866-tce szansę i „nakarmimy” ją dobrymi nagraniami i sygnałem wysokiej jakości, odwdzięczy się brzmieniem, które potrafi przykuć do fotela/kanapy, czy na czym tam kto siedzi, na wiele, wiele godzin. Fakt, że nawet po wielogodzinnych sesjach odsłuchowych nie odczuwałem najmniejszego nawet zmęczenia najlepiej świadczy o tym, jak wysokiej próby brzmienie serwuje nowa integra Bouldera, nie tylko neutralne, ale i, co dla mnie ważniejsze, naturalne. O przepraszam, serwuje MUZYKĘ, za pomocą neutralnego i jednocześnie naturalnego brzmienia! I to nie tylko ze znakomitymi, zewnętrznymi źródłami, ale i z wbudowanym przetwornikiem. Qruca! To po prostu cholernie dobra maszyna! ■ Dane techniczne (wg producenta) Moc wyjściowa (ciągła): 200 W/ 8 Ω | 400 W/4 Ω | 700 W/2 Ω |
System referencyjny 2020 |
|
|1| Kolumny: HARBETH M40.1 |TEST| |2| Podstawki: ACOUSTIC REVIVE (custom) |3| Przedwzmacniacz: AYON AUDIO Spheris III |TEST| |4| Odtwarzacz Super Audio CD: AYON AUDIO CD-35 HF Edition No. 01/50 |TEST| |5| Wzmacniacz mocy: SOULUTION 710 |6| Stolik: FINITE ELEMENTE Pagode Edition |OPIS| |7| Filtr głośnikowy: SPEC REAL-SOUND PROCESSOR RSP-AZ9EX (prototyp) |TEST| |
|
Okablowanie Interkonekt: SACD → przedwzmacniacz - SILTECH Triple Crown (1 m) |TEST|Interkonekt: przedwzmacniacz → wzmacniacz mocy - ACOUSTIC REVIVE RCA-1.0 Absolute Triple-C FM (1 m) |TEST| Kable głośnikowe: SILTECH Triple Crown (2,5 m) |ARTYKUŁ| |
|
Zasilanie Kabel zasilający AC: listwa zasilająca AC → odtwarzacz SACD - SILTECH Triple Crown (2 m) |TEST|Kabel zasilający AC: listwa zasilająca AC → przedwzmacniacz - ACOUSTIC REVIVE Power Reference Triple-C (2 m) |TEST| Kabel zasilający AC: listwa zasilająca AC → wzmacniacz mocy - ACROLINK Mexcel 7N-PC9500 |TEST| Kabel zasilający: gniazdko ścienne → listwa zasilająca AC - ACROLINK Mexcel 7N-PC9500 (2 m) |TEST| Listwa zasilająca: AC Acoustic Revive RTP-4eu ULTIMATE |TEST| Listwa zasilająca: KBL Sound REFERENCE POWER DISTRIBUTOR (+ Himalaya AC) |TEST| Platforma antywibracyjna pod listwą zasilającą: Asura QUALITY RECOVERY SYSTEM Level 1 |TEST| Filtr pasywny EMI/RFI (wzmacniacz słuchawkowy, wzmacniacz mocy, przedwzmacniacz): VERICTUM Block |TEST| |
|
Elementy antywibracyjne Podstawki pod kolumny: ACOUSTIC REVIVE (custom)Stolik: FINITE ELEMENTE Pagode Edition |OPIS| Platformy antywibracyjne: ACOUSTIC REVIVE RAF-48H |TEST| Nóżki pod przedwzmacniaczem: FRANC AUDIO ACCESSORIES Ceramic Classic |ARTYKUŁ| Nóżki pod testowanymi urządzeniami: |
|
Analog Przedwzmacniacz gramofonowy: Wkładki gramofonowe:
Docisk do płyty: PATHE WINGS Titanium PW-Ti 770 | Limited Edition Mata:
|
|
Słuchawki Wzmacniacz słuchawkowy: AYON AUDIO HA-3 |TEST|Słuchawki:
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity