pl | en

Przetwornik cyfrowo-analogowy

LampizatOr
PACIFIC

Producent: LAMPIZATOR
Cena (w czasie testu): 115 276 zł

Kontakt:
ŁUKASZ FIKUS
Brzozowa 26A
05-552 Warszawa | POLSKA

LampizatOr@LampizatOr.eu

lampizatorpoland.com

MADE IN POLAND

Do testu dostarczyła firma: LAMPIZATOR


LampizatOr jest jedną z nielicznych polskich firm znanych na świecie, także na najważniejszych rynkach – w Japonii i w USA. Jej właścicielem jest pan ŁUKASZ FIKUS, który „wstrzelił się” ze swoimi przetwornikami cyfrowo-analogowymi działając przede wszystkim na amerykańskich forach internetowych. Dzisiaj firma oferuje zarówno przetworniki D/A, przedwzmacniacze i wzmacniacze mocy, jak i okablowanie, a nawet kondycjoner napięcia zasilającego. DAC o nazwie PACIFIC jest jej najnowszą propozycją.

iałem przyjemność testować dla państwa sporo produktów polskiej firmy LampizatOr. Każdy z nich pozostawił po sobie pozytywne wrażenia, a niektóre wręcz wymusiły na mnie wysupłanie stosownej kwoty i stanie się ich właścicielem, najpierw konwertera USB, potem znakomitego przetwornika Big 7, a w końcu Golden Atlantic.

To dzięki produktom tej właśnie marki zostałem fanem formatu DSD, bo minimalistyczne podejście do odtwarzania tego formatu, które stosuje Łukasz Fikus, szef rzeczonej firmy, po prostu okazało się najlepsze. Przy okazji kolejnych recenzji z przyjemnością śledziłem ciągły rozwój firmy, która przecież rozpoczęła swoją działalność od „lampizowania” m.in. odtwarzaczy CD, a dziś jest producentem pełną gębą, że tak to ujmę, sprzedając swoje urządzenia na całym świecie.

Jakiś czas temu mignęła mi, bodaj na Facebooku, informacja o tym, że LampizatOr sprzedał DAC-a nr 1500. Liczba ta, w kontekście dużych „graczy”, może nie jest szczególnie imponująca, ale wystarczy wziąć pod uwagę fakt, iż większość sprzedaży przypadło na kilka ostatnich lat, a to również oznacza, że spora część to produkty za całkiem spore pieniądze. Nie sposób także nie docenić faktu, że to jedna z ciągle bardzo nielicznych polskich marek, które w wielu miejscach na świecie, w tym na tak wymagającym i nasyconym (by nie rzec przesyconym) DAC-ami rynku, jakim jest amerykański, są wymieniane pośród kilku absolutnie czołowych producentów takich urządzeń. Nikomu nie przeszkadza tam, że to produkty Made in Poland, nikt nie narzeka, że są lampowe, liczy się klasa brzmienia, a ta najwyraźniej przypadła do gustu sporej grupie fanów dobrego brzmienia.

Lampy | Po części to zasługa prostego (przynajmniej w teorii) rozwiązania, które moim zdaniem mocno przyczyniło się do sukcesu LampizatOra – mówię o możliwości stosowania różnych lamp. Nie we wszystkich modelach jest taka możliwość, ale Big7, Golden Gate, a teraz nowy flagowiec o nazwie Pacific, są po prostu wymarzonymi urządzeniami dla tych, którzy lubią mieć wpływ na to, co płynie do nich z głośników. Jeśli jesteście fanami „baniek” próżniowych, to doskonale zdajecie sobie sprawę z tego, jak znacząco można zmienić brzmienie takiego urządzenia wymieniając lampy na inne.

Nie każda zmiana da idące w pożądaną stronę, zadowalające nas efekty, ale to właśnie jest część przygody. Nie ma niczego złego w kupieniu urządzenia o określonej i stałej sygnaturze brzmieniowej, niemniej możliwość dopasowywania jej do muzyki jakiej się słucha, nastroju, czy też określonego systemu, jest wyjątkową właściwością, którą mają do zaoferowania bardzo przetworniki cyfrowo-analogowe.

Jakby tego było mało każdy kolejny produkt tej firmy, i to nie tylko te z coraz wyższej półki, bez większego wysiłku rozpycha się na, przecież niezwykle zatłoczonym, rynku łokciami, a często po prostu wystaje ponad tłum o głowę. na ich pokładzie to jeden z elementów, które sprawiają, że każdy LampizatOr brzmi „niecyfrowo”. Nie używam określenia „analogowo”, bo co audiofil, to inna definicja tego określenia. A rzecz w tym, że każdy „Lampi” – jak go pieszczotliwie oceniają fani – brzmi po prostu naturalnie, swobodnie, ekspresyjnie, potrafi wciągnąć słuchacza w świat muzyki nie pytając go nawet o zdanie.

| PACIFIC

Gdy poprzedni flagowiec, Golden Gate, ugruntował swoją pozycję, a jego odbywała się na tyle płynnie, by z grubsza zaspakajać popyt, przyszedł czas puszczenie wodzy fantazji, zaprzęgnięcie kreatywności do pracy i rozpoczęcie prac nad czymś nowym. założenia miał to być model z jeszcze wyższej półki niż – absolutnie zachwycający i w zasadzie nie pozostawiający nic do życzenia – Golden Gate, nazwany tak na część słynnego mostu w San Francisco.

Od początku sprawa została postawiona jasno – nowy przetwornik miał zaoferować nie tylko to, co już mieliśmy, czyli jeszcze lepsze, ale także i inne brzmienie. Poprzednie modele były bowiem kolejnymi krokami do przodu, bez dwóch zdań, ale w mniej więcej tym samym kierunku. Mówię o charakterze brzmienia, który jakoś znacząco się nie zmieniał, w przeciwieństwie do klasy. Mimo że już pierwszy DAC jakiego słuchałem, Level 4, zaczynał z wysokiego pułapu, to kolejne sięgały jeszcze wyżej.

Dopracowanie wszystkich rozwiązań i szczegółów zajęło ekipie LampizatOra trochę czasu, atmosfera wśród fanów w tzw. (poloniści – uwaga na zęby!) „międzyczasie” była umiejętnie podgrzewana, aż w końcu na kilku kontynentach gruchnęła wieść – jest! Nowiutki, błyszczący (dosłownie!) Pacific. Nie ukrywam, że od dość dawna męczyłem pana Łukasza o egzemplarz do odsłuchu, tudzież recenzji. Problem polegał na tym, że nie jest to produkt zjeżdżający setkami, czy nawet dziesiątkami z taśmy produkcyjnej, ale produkowany jest w ograniczonych ilościach i za każdym razem, gdy pojawiała się szansa na „luźny” egzemplarz, trafiał się klient, który ową okazję zawijał mi go sprzed nosa.

W końcu się udało i wraz z przedstawicielem LampizatOra przyszło mi wnieść ogromną, ciężką skrzynię (tzw. flight case, w którym urządzenia są wysyłane na cały świat) na moje 3. piętro. Dzięki temu już nie tylko, wyczytane na forach, opinie szczęśliwych właścicieli, krótkie odsłuchy na wystawach, ale i mój własny kręgosłup powiedział mi, że to naprawdę „kawał kloca”.

| JAK SŁUCHALIŚMY

Pacific, podobnie jak kilka innych DAC-ów LampizatOra, sprzedawany jest w dwóch podstawowych wersjach, dla których dostępne są jeszcze dodatkowe opcji. Można więc zamówić to urządzenie w wersji Single Ended bądź zbalansowanej, a następnie zdecydować, czy jest nam potrzebna wbudowana regulacja głośności uzupełniona wyświetlaczem pokazującym stosowne informacje, albo sekcja przedwzmacniacza z wejściem (wejściami) analogowym. Standardowo DAC ten akceptuje sygnał zarówno w formacie PCM jak i DSD, acz opcjonalnie można zamówić go wyłącznie z „silnikiem” DSD (swoją drogą nowy „silnik” akceptuje ten format aż do postaci DSD512 włącznie).

To oczywiście urządzenie lampowe, które wykorzystuje lampowy prostownik 5U4G, a w stopniu wyjściowym parę (SE) bądź dwie pary (zbalansowany) bezpośrednio żarzonych triod. I tu zaczyna się zabawa, bo opcji jest kilka. Otóż (zamożny) właściciel może zbudować sobie niezłą kolekcję par (lub kwadr) następujących lamp do tego DAC-a: 101D, 300B, 6A3, 245, 45, 242 oraz PX4. A kto powiedział, że każdego rodzaju można mieć tylko jedną parę? Wiele z nich dostępnych jest zarówno z bieżącej produkcji, jak i jako NOS-y i to różnych marek, z różnych okresów produkcji. Dzięki temu Pacific to, jak mówią Anglosasi, tzw. prawdziwy wet dream fana lamp. Nie miałem aż tyle szczęścia, żeby sprawdzić go z każdym możliwym rodzajem lamp, ale i tak z dostarczoną przez producenta parą PX4 KR Audio i moimi 300B Western Electric, miałem doskonałą zabawę i ogromną frajdę. Ale o tym za chwilę.

Najpierw powiem, że do testu trafiła wersja Single Ended bez wbudowanej regulacji głośności i wejść analogowych. Jeśli zajrzycie państwo na stronę producenta (też nową, swoją drogą) do zakładki z opisem tego urządzenia zobaczycie, że celem przyświecającym konstruktorom było stworzenie urządzenia maksymalnie przezroczystego sonicznie, bądź – ujmując rzecz inaczej – pozbawionego tzw. „charakteru własnego”.

Czy to udało się osiągnąć przeczytacie poniżej, na razie wspomnę jeszcze o drugim elemencie owej „przezroczystości”, czyli wykończeniu tego urządzenia. Choć widziałem już wersje specjalne, to jednak standardem jest złoto, z wykończeniem na wysoki połysk. Jak pisze producent, nie chodziło wcale o blichtr, o efekt „wow!” jako taki. Większa część obudowy (poza tyłem i spodem) jest faktycznie pozłocona, co przede wszystkim ma gwarantować trwałość na wiele lat, wyższą niż jakiekolwiek lakiery, okleiny, czy jeszcze inne rodzaje wykończeń. Wysoki połysk natomiast powoduje odbicie w lustrzanej powierzchni urządzenia pokoju odsłuchowego, przez co sam DAC ma, choć częściowo, z niego znikać. Nie będę ukrywał, że fanem złotego koloru nie jestem, ale jak wspomniałem widziałem też, co prawda jedynie na zdjęciach, Pacifica wykończonego inaczej. Dostępne jest wersja złota, ale z matowym wykończeniem, widziałem czerwoną zrobioną pod kolor kolumn Arka Szwedy, opcją jest czarne wykończenie, połączenie czarnego ze złotym, a nawet wybrany kolor z palety RAL.

Oprócz wyjścia analogowego RCA testowany egzemplarz wyposażony był w pięć wejść cyfrowych: AES/EBU, koaksjalne S/PDIF, BNC, USB oraz – i to kolejna nowość w tym modelu - gniazdo RJ-45, czyli wejście LAN, za którym pracuje tzw. Roon Bridge. Pozwala on na pracę urządzenia w charakterze end-pointu dla Roona (innymi słowy – odtwarzacza plików pracującego w architekturze Roon). Ciągle jeszcze niewiele DAC-ów posiada takie wejście, a szkoda, bo z moich dotychczasowych doświadczeń wynika, że oferują one w większości przypadków po prostu jeszcze wyższą jakość brzmienia, niż port USB. Podczas testu korzystałem właśnie z dwóch ostatnich wejść, które otrzymały solidne wsparcie. Miałem bowiem do dyspozycji dwa kable USB polskiej marki Stavessence plus ich kabel LAN, a to co prawda dość kosztowne, ale też i najlepsze tego typu produkty, jakich do tej pory miałem okazję posłuchać.

Na koniec skorzystałem z jeszcze jednego elementu, który do tej pory poprawiał brzmienie każdego DAC-a USB, niezależnie od ceny, do którego go podłączyłem. Mówię o tzw. re-clokerze (producent mówi o nim „regenerator”) sygnału USB firmy Ideon Audio, który nazywa się 3R Master Time. To niewielkie urządzenie wykonało kawał świetnej roboty z innymi przetwornikami, w tym z moim przetwornikiem Golden Atlantic, więc nie mogłem się oprzeć pokusie sprawdzenia, czy i w zestawieniu z tak drogim przetwornikiem, jak Pacific, usłyszę jakikolwiek pozytywny wpływ.

Jako źródło wykorzystałem mój dedykowany komputer z kartą USB JCat, Jplayem Femto i Roonem na pokładzie, a w torze znalazło się miejsce (poza ostatnią fazą testu, gdy korzystałem z 3R Master Time) dla Isolatora USB JCata. Przez część testu korzystałem również ze znakomitego serwera muzycznego LDMS Łukasza Domańskiego, czyli polskiego desantu na brytyjskim rynku audio. Ten ostatni po prostu jest jeszcze lepszy niż mój komputer, a chciałem zapewnić Pacificowi najlepsze możliwe warunki pracy.

Nagrania użyte w teście (wybór):

  • Natural jazz recordings, fonejazz, DSD64
  • Thirty years in clasical music, fonejazz, DSD64
  • AC/DC, Back in black, SONY, B000089RV6, CD/FLAC
  • Arne Domnerus, Antiphone blues, Proprius PRCD 7744, CD/FLAC
  • Buddy Guy, Born to play guitar, RCA/SONY 88875120371, CD/FLAC
  • Hans Zimmer, The Dark Knight Rises, WaterTower Music B008645YEE, CD/FLAC
  • Isao Suzuki, Blow up, Three Blind Mice B000682FAE, CD/FLAC
  • Leszek Możdżer, Kaczmarek by Możdżer, Universal Music 273 643-7, CD/FLAC
  • Louis Armstrong & Duke Ellington, The Complete Session, Deluxe Edition, Roulette Jazz 7243 5 24547 2 2 (i 3), CD/FLAC
  • Mccoy Tyner, Solo: Live from San Francisco, Half Note Records B002F3BPSQ, CD/FLAC
  • Michael Jackson, Dangerous, Epic/Legacy XSON90686F96, FLAC 24/96
  • Michał Wróblewski Trio, City album, Ellite Records, CD/FLAC
  • Mozart, Le nozze di Figaro, dyr. Teodor Currentzis, wyk. MusicAeterna Orchestra, Sony Classical B00GK8P1EG, CD/FLAC.
  • Mozart, Piano concertos, wyk. Eugene Istomin, Reference Recordings HRx
  • Pavarotti, The 50 greatest tracks, Decca 478 5944, CD/FLAC
  • Rachmaninow, Symphonic dances, Etudes-tableaux, Reference Recordings HRx, 24/176, WAV
  • Renaud Garcia-Fons, Oriental bass, Enja B000005CD8, CD/FLAC
  • Rodrigo y Gabriela, 11:11, EMI Music Poland 5651702, CD/FLAC
  • The Ray Brown Trio, Summer Wind, Concord Jazz CCD-4426, CD/FLAC

Różnie podchodzę do recenzowanych produktów, czasem zanim zacznę własne odsłuchy sporo o nich czytam, czasem tego wręcz unikam, żeby w żaden sposób się do nich nie nastawić, nie mieć konkretnych oczekiwań. Tym razem zajrzałem na stronę producenta i nie da się ukryć, że ów cel, jaki producent sobie postawił pracując nad Pacyfikiem, czyli maksymalnie przezroczyste, pozbawione własnego charakteru brzmienie, dość mocno mi się zakodowało. Po trosze dlatego, że jakoś nie mogłem się pozbyć wrodzonego sceptyka, który jak mantrę powtarzał pytanie: jak to?! urządzenie z lampami na pokładzie i ma być całkowicie przeźroczyste? No sir! - tak się nie da. A potem zacząłem słuchać kolejnych płyt.

Najpierw w swoim systemie z wzmacniaczem i kolumnami GrandiNote, potem zmieniłem kolumny na Ubiq Audio Model One Duelund Edition, a jeszcze później posłuchałem LampizatOra z kolejnymi, sporo droższymi urządzeniami, które się w tym czasie pojawiły. A potem zacząłem od początku, tym razem co chwila przełączając się między Pacyfikiem, a używanym na co dzień Golden Atlantic. Być może część z Państwa czytała moją recenzję tego ostatniego, w której pisałem, że grał on nieco bardziej neutralnie niż Big7, że był nieco mniej ciepły, acz nadal słychać było, przynajmniej w niektórych elementach, że to lampowe urządzenie, w sensie – korzystające z niepowtarzalnych, cudownych cech baniek próżniowych, a jednocześnie wystrzegające się większości ich wad.

Flagowy przetwornik, który przyszło mi teraz testować, bynajmniej nie próbuje wmawiać uszom, że oczy kłamią, że tam tak naprawdę nie ma żadnych lamp. Dźwięk jest bowiem bajecznie gładki, nieprawdopodobnie otwarty i płynny, a przestrzenność i namacalność skutkujące nadzwyczajną obecnością dźwięków/wykonawców, prezentowane na TAKIM poziomie to kolejne elementy, których po prostu nie da się osiągnąć bez baniek próżniowych (moim, wynikającym z dotychczasowych doświadczeń, zdaniem). Jeśli tylko pozostałe elementy systemu staną na wysokości zadania, to wystarczy zamknąć oczy, by wykonawcy zmaterializowali się przed słuchaczem. Kolejne cegiełki dokładane są przez fantastyczną rozdzielczość i świetne różnicowanie, współtworząc niezwykle pełny, kompletny, a dzięki temu wyjątkowo prawdziwy i wciągający spektakl muzyczny.

Co to ma wspólnego z zakładaną przezroczystością, z brakiem własnej, siłą rzeczy: lampowej sygnatury? Przecież wszystko to, o czym pisałem do tej pory kojarzy się właśnie ze znakomitym lampowym urządzeniem, które osiąga taki efekt bynajmniej nie dzięki absolutnej neutralności. Zanim spróbuję odpowiedzieć na to pytanie najpierw chciałbym opowiedzieć o, może nie tyle drugiej stronie medalu, ile raczej o pozostałych elementach brzmienia wyróżniających tego DAC-a pośród wielu innych przetworników cyfrowo-analogowych, tudzież źródeł cyfrowych w ogóle.

Niskie tony | Zacznę od elementu, który szybko zwrócił na siebie moją uwagę, a przyciągał ją coraz bardziej i bardziej w miarę jak LampizatOrowi towarzyszyły coraz droższe i lepsze urządzenia. Mówię o BASIE. Zasadniczo, dla mnie to jeden z wielu, wcale nie najważniejszy element prezentacji. Znam jednakże audiofilów, dla których od tego podzakresu zaczyna się rozmowa o danym urządzeniu. W tej chwili do głowy przychodzi mi jedynie kilka urządzeń, z najwyższej ligi (Tenor Audio, Boulder, czy Marton Opusculum Reference 3 pośród wzmacniaczy, czy kolumny Hansen Audio albo Marten Audio) w przypadku których bas zrobił na mnie tak ogromne wrażenie, jak z Pacyfikiem.

Mówimy oczywiście o źródle, które podaje sygnał dalej i to od kolejnych elementów systemu w dużej mierze zależy, czy możliwości źródła będzie można w pełni usłyszeć. Dlatego właśnie podkreślam, że uwagę na sposób prezentacji i klasę niskich tonów zwróciłem już w swoim referencyjnym systemie, a potem dodanie każdego kolejnego elementu – zastępowanie PC-ta serwerem LDMS, kabli sygnałowych i zasilających produktami Metrum Lab (od początku używałem USB i LAN Stavessence), wzmacniacza Maxa Magri polskim OPUSCULUM Reference 3 Martona i, last but not least, kolumn MACH 4 najpierw moimi Ubiqami, a potem jeszcze Martenami Mingus Quintet – sprawiało, że szczęka opadała mi coraz niżej i niżej.

Rzecz i w tym jak piekielnie nisko ów bas schodził, jak doskonale wypełniony, dociążony, ale i różnicowany był w całym zakresie. Jak zwarty, sprężysty, kapitalnie definiowany, ale także szybki, wręcz natychmiastowy był, gdy zachodziła taka potrzeba. Jak przekonująco, prawdziwie oddana była barwa i faktura, jak pełne wybrzmienia. Dla mnie zawsze ważniejsza jest prezentacja muzyki akustycznej i ta brzmiała genialnie.

Acz z Pacyfikiem przesłuchałem także ogromną ilość płyt rockowych, a nawet kilka metalowych, które mam w kolekcji, bo potęga, taka wprawiająca kości o których istnieniu w moim ciele nie miałem nawet pojęcia w drgania i czysty drive, plus doskonały PRAT nie dawały mi się oderwać. Przynajmniej od części z nich. Wyższa neutralność, fantastyczna rozdzielczość, czystość i transparentność Lampiego objawiały się bowiem bardziej bezwzględnym traktowaniem odtwarzanego materiału. Słowem, zdecydowanie wyraźniej słychać było wady wielu takich nagrań. Tych słabszych, mimo wszystkich wymienionych zalet, trudno było słuchać, zwłaszcza na dłuższym dystansie. Za to te, choć przyzwoicie zrealizowane, były pełne energii, grane z niesamowitą swobodą i rozmachem. Brzmiały tak dobrze, że pomniejsze wady tych nagrań bez problemu byłem w stanie ignorować, choć one nadal tam były.

Wysokie tony | Także drugi skraj pasma, wysokie tony, były z innej bajki niż nawet z Golden Gatem. To znaczy tak naprawdę to dopiero Pacific, z Martenami wyposażonymi w diamentowe kopułki, pokazał wręcz ekstremalnie, że przetwornik GG miał w tym zakresie jeszcze pewne ograniczenia, że góra była ciągle troszkę zaokrąglona i polukrowana, że chyba nie rozwijała się do końca. Teraz, z nowym flagowcem, dostałem nową, bajeczną jakość na górze pasma - połączenie naturalnej barwy i delikatności, z mocą, blaskiem i energią. Gdy trzeba, również z chropowatością, czy ostrością balansującą na granicy, po przekroczeniu której dźwięki stają się nieprzyjemne.

Wszystko zależało od nagrań, od tego jak wysokie tony zostały w nich zapisane. Z albumami w formacie DSD, zwłaszcza w DSD256, których niestety mam tylko kilka, góra potrafiła być wręcz eteryczna, ale jednocześnie fantastycznie różnicowana, otwarta i pełna powietrza. Z plikami PCM hi-res zwykle była bardziej wyrazista, nieco mocniejsza, ostrzejsza, przez co w wielu kawałkach bardziej prawdziwa, choć może nieco mniej przyjemna, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi. Odrobina miękkości jest po prostu łatwiejsza w odbiorze, niż trochę chropowate, ostrawe wysokie tony, mimo że przecież tak właśnie brzmią one w naturze.

Przestrzeń | Pacific potrafił także (z odpowiednimi nagraniami) zbudować obłędną przestrzeń, w której umieszczał duże, wyraźnie zarysowane, ale i dobrze wypełnione źródła pozorne. Precyzja lokalizacji była z nim wyjątkowa, ale połączona z namacalnością pochodzącą od lamp. W dobrych nagraniach koncertowych można było po prostu zginąć, wsiąknąć całkowicie w dany klimat, poczuć obecność i wykonawców i „współfanów”, zobaczyć wyraźnie mniejszą czy większą przestrzeń, itd., itp. Ujmując rzecz krótko, ledwie kilka urządzeń, których słuchałem, potrafiło w tak przekonujący sposób zabrać mnie na koncert, niezależnie od tego kiedy i gdzie się on odbył.

Średnie tony | Duża w tym zasługa średnicy oraz spójności obu, tak fantastycznie pokazanych skrajów pasma, z centralną, najważniejszą jego częścią. Średnica jest bowiem lampowa w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jest neutralna, ale i naturalna, wręcz organiczna. Jest naturalnie ciepła, ale nie ocieplona. Jest bajecznie gładka i płynna, niezwykle rozdzielcza, czysta, a jednocześnie kolorowa i namacalna, a nade wszystko wybitnie ekspresyjna i wciągająca. Każdego dnia włączając system, albo po prostu wybierając kolejny album do słuchania, niecierpliwie czekałem, co tym razem zaserwuje mi Pacific.

Już po kilku pierwszych wiedziałem bowiem, że niezależnie od tego, czy będzie to nagranie zupełnie dla mnie nowe, słabo znane, czy znane niemal na pamięć, zawsze będzie wyjątkowo ciekawie, ekscytująco i nieprawdopodobnie muzykalnie. Gatunek muzyczny też właściwie nie miał znaczenia, a jedynie, jak już wspominałem, jakość nagrania. Te gorsze wyłączyłem po prostu z repertuaru, a wśród całej reszty wybierałem kierując się nieco innymi kryteriami, niż zwykle w czasie recenzji. Zwykle bowiem obracam się w pewnej części swojej muzycznej biblioteki, dobranej według m.in. jakości realizacji, słowem słucham przede wszystkim tych najlepszych. Tym razem omijałem jedynie te najgorsze, ale już te przyzwoite, choć na pewno jeszcze nie audiofilskie, wybierałem często, bo Pacific potrafił wydobyć z nich to, co najlepsze od strony muzycznej, pokazując słabości realizacji, ale w taki sposób, że to jednak muzyka była na pierwszym planie.

Kilka tygodni wcześniej w ramach jednego ze spotkań warszawskiego Audiokonesera pan Tomasz Radziwonowicz opowiadał niezwykle barwnie o Mozarcie w kontekście jednego z jego najbardziej znanych dzieł, pisanego właściwie na łożu śmierci i niedokończonego Requiem. Swoją opowieść ilustrował fragmentami trzech różnych wykonań tego dzieła, w tym, jakże by inaczej, zarejestrowanego na żywo występu jego własnej orkiestry Sinfonia Viva. Dobrane przykłady były dość kontrastowe, a pan Tomasz zwracał jeszcze uwagę na wiele różnic w interpretacji, czy składach grających zespołów, z których nie wszystkie były wcześniej, przynajmniej dla mnie, tak oczywiste. Od tego czasu nieco inaczej spoglądam na ten od dawna już przeze mnie uwielbiany utwór, a co za tym idzie zdecydowanie częściej go znowu słucham.

Z Pacyfikiem padło m.in. na wydane przez Linna wykonanie Scottish Chamber Orchestra pod dyrekcją Charlesa Mackerrasa. LampizatOr z tego kameralnego wykonania zrobił prawdziwy spektakl muzyczny za sprawą fantastycznej rozdzielczości, umiejętności oddania najdrobniejszych nawet szczegółów, doskonałego różnicowania w zakresie barwy i dynamiki także na poziomie mikro, czy w końcu cudownej płynności i umiejętności zbudowania klimatu odpowiedniego dla tego dzieła. Prezentacja miała niesamowity oddech, swobodę, charakterystyczną dla Mozarta lekkość, którą znaleźć da się nawet w tym żałobnym dziele. Zawsze było to jedno z moich ulubionych wykonań, ale w wydaniu LampizatOra jeszcze zyskało w moich oczach.

Sięgnąłem również po dawno nie słuchaną ścieżkę dźwiękową z Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka (Tun Dan, a wśród wykonawców Yo-Yo Ma). Od czego by tu zacząć? Od obłędnej, wielowarstwowej, otwartej, swobodnej przestrzeni? Fantastycznej rozdzielczości? Rewelacyjnego różnicowania? Eksplozyjnej dynamiki? Czy może po prostu od stwierdzenia, że słuchałem tego soundtracku z szeroko otwartymi oczami chłonąc każdą nutę, zupełnie jakbym słyszał go po raz pierwszy w życiu na dobrym sprzęcie.

Ścieżkę z Gladiatora (Hans Zimmer i Lisa Gerrard) co prawda zwykle odsłuchuję z winylu, ale tym razem zagrałem ją z plików i... hmmm.... chyba nadal wskazałbym winyl jako lepszy nośnik, ale na przykład w najgęstszych, najpotężniej brzmiących fragmentach (choćby w The battle) to tor cyfrowy za sprawą Pacifica lepiej radził sobie z oddaniem crescendo, pokazywał te momenty nieco czyściej, w lepiej kontrolowany sposób. Nie tracił przy tym ani odrobiny niesamowitego klimatu tego kawałka, czy jego rozmachu, dzięki którym miałem tytułową bitwę przed oczami.

Lampy | Jak wspomniałem wcześniej, odsłuchy prowadzone były z lampami KR Audio PX4 w stopniu wyjściowym DAC-a. Niemniej na koniec nie oparłem się pokusie wypróbowania moich 300B WE, choćby po to, żeby sprawdzić jak duży będzie to miało wpływ na brzmienie. Ta kultowa lampa większości osób kojarzy się z bardzo konkretną sygnaturą dźwiękową i faktycznie w wielu wzmacniaczach (gdzie jest głównie stosowana) ów stereotyp się sprawdza. Niemniej trafiają się wyjątki potwierdzające, jak dużo zależy od aplikacji.

We flagowym przetworniku LampizatOra lampy 300B wyłamały się częściowo ze stereotypu. Z jednej strony np. wokale stały się z nimi bardziej jeszcze namacalne, obecne i ekspresyjne, nieco mocniej wyodrębnione z tła, że tak to ujmę. W ten sposób mocniej skupiały na sobie uwagę, co w przypadku (dobrych) wokalistek i wokalistów jest rzeczą naturalną. Z drugiej jednakże strony odbywało się to bez ocieplania, czy podkreślania podzakresu, w którym operują głosy.

Było w tym dźwięku nieco magii, z której słynie ta trioda, ale było jej mniej niż do tego przywykłem, dzięki czemu lampa ta pokazał się z nieco innej, ale równie interesującej i imponującej strony. Dźwięk był szybki, zwarty, precyzyjny – niewiele było w nim „okrągłości” i „pozłoceń”, które ta magiczna bańka próżniowa najczęściej serwuje. Było natomiast wyrafinowanie, ogromna ilość powietrza w czyściutkiej, mocnej a jednocześnie delikatnej górze pasma, no i całkiem pewnie prowadzony i definiowany bas. Słowem, 300B WE brzmiała bardziej neutralnie, bardziej „audiofilsko” niż to ma miejsce w większości wzmacniaczy.

| PODSUMOWANIE

Już kiedyś byłem przekonany, że Łukasz Fikus i jego załoga osiągnęli szczyt – ze swoim przetwornikiem Golden Gate –i w zasadzie nie mają już możliwości stworzenia jeszcze lepszego DAC-a. Po trosze miałem rację, bo GG w tym co robi i jak to robi jest najlepszy i tego poprawić (chyba jednak) się nie da. Dlatego właśnie z Pacyfikiem sprawa od początku została postawiona jasno – ma być obiektywnie lepszy, ale i inny. Pewne elementy konstrukcji, wyglądu i brzmienia pozostały podobne, a jednocześnie różnice w każdym z tych elementów, z ostatnim na czele są tak duże, że nie sposób pomylić tych dwóch konstrukcji.

Nowy flagowiec poszedł nieco inną, powiedziałbym, że bardziej audiofilską, nieco mniej lampową (pod pewnymi względami) drogą i obiektywnie jest źródłem po prostu jeszcze lepszym, śmiem wręcz twierdzić, że jednym z najlepszych cyfrowych jakie można dziś kupić. Jest niesamowicie rozdzielczy, doskonale różnicuje, operuje znakomitymi, szybkimi, precyzyjnymi, czystymi, a jednocześnie niebywale bogatymi barwowo skrajami pasma i piękną, namacalną, cudownie bogatą w informacje, a jednocześnie pozbawioną sztucznego ocieplenia średnicą.

Kosztuje oczywiście sporo, ale do najdroższych konkurentów ciągle sporo mu brakuje. No i przeciwieństwie do nich daje użytkownikom możliwość zmiany brzmienia (do pewnego stopnia oczywiście) za sprawą wymiany lamp. Pacific to fantastyczne urządzenie, które umacnia pozycję LampizatOra w świecie audio, jako jednego z topowych producentów przetworników cyfrowo-analogowych. To jeden z tych nielicznych komponentów, a którymi mógłbym bez narzekania spędzić resztę audiofilskiego życia. Zwłaszcza, że to przecież produkt designed and made in Poland! Dlatego też, dla złotego Pacyfika, nagroda GOLD Fingerprint. Nic wyżej już nie mamy…

| BUDOWA

LampizatOr Pacific to przetwornik cyfrowo-analogowy, acz wielkością i wagą bardziej przypomina lampowy wzmacniacz. Dostępny jest w dwóch podstawowych wersjach – SE i zbalansowanej, a dla każdej z nich można dobierać dodatkowe opcje/funkcje. Testowaliśmy wersję SE bez opcjonalnej regulacji głośności i sekcji przedwzmacniacza. Obudowa w obu przypadkach jest taka sama, wykonana dużej mierze mosiądzu. W testowanej wersji front, pokrywę i ścianki boczne pokryto 24-karatowym złotem wykończonym na wysoki połysk, acz dostępne są inne wersje wykończenia.

Przód i tył | Na froncie umieszczono pojedynczą gałkę, która w testowanej wersji służy do wyboru jednego z czterech wejść cyfrowych. Powyżej umieszczono okienko, w którym w testowanej wersji umieszczono lampę GN-4 Nixie wyświetlającą jedynie numery wejść. Natomiast w wersji z regulacją głośności i przedwzmacniaczem wykorzystywany w tym miejscu jest pełny OLEDowy wyświetlacz dostarczający użytkownikowi większej ilości informacji.

Na tylnej ściance obok gniazda zasilania umieszczono główny włącznik urządzenia, selektor napięcia zasilania, a powyżej pokrętło, którym wskazujemy DAC-owi rodzaj używanych w stopniu wyjściowym lamp. Opcji jest kilka, od 300B, 100D, PX4, 242, po 45-tkę (plus kilka innych, równoważnych modeli). Rzecz w wyborze odpowiedniego prądu dla każdej z tych lamp. Obok umieszczono jeszcze zacisk uziemienia.

Po prawej (patrząc od tyłu) stronie tylnego panelu zgromadzono wyjścia analogowe (RCA) oraz komplet wejść cyfrowych. W testowanym egzemplarzu do dyspozycji dostałem: SPDIF RCA, BNC, AES/EBU, USB oraz wejście LAN (a za nim tzw. Roon Bridge). Gniazda RCA pochodzą z firmy WBT, pozostałe prezentują się równie solidnie. Obudowę ustawiono na nóżkach marki Stacore. Lampy osadzone są w wysokiej klasy gniazdach w górnej pokrywie urządzenia. Z przodu umieszczono prostownik (KR Audio 5UG4), bliżej tylnej krawędzi parę podwójnych triod 6H6P, a za nimi dwie, wybrane przez użytkownika lampy wyjściowe (w wersji zbalansowanej cztery).

Środek | Wewnątrz producent zastosował szereg wyselekcjonowanych elementów, począwszy od kondensatorów Mundorf Supreme Silver/Gold w stopniu wyjściowym, metalizowanych w zasilaniu, przez srebrne okablowanie w teflonowej izolacji, pozłacane ścieżki na płytkach, po przewymiarowany zasilacz. Asynchroniczne wejście USB zostało wsparte dwoma kosztownymi zegarami, wysokiej klasy układem FPGA oraz customizowanym firmwarem.

Bezpośrednio żarzone triody w stopniu wyjściowym pracują w układzie bez sprzężenia zwrotnego. Podobnie jak we wcześniejszych konstrukcjach przetwornik wyposażony jest w osobne silniki do odtwarzania sygnału DSD (natywnie) oraz PCM, a przełączanie między nimi odbywa się automatycznie. Maksymalne rozdzielczości to odpowiednio DSD512 (przez USB i LAN) oraz PCM 705 kHz (przez USB), 32 bity/255 kHz (przez LAN), 24/192 przez S/PDIF. Opcjonalną regulację głośności oparto o wysokiej klasy dyskretną drabinkę rezystorową. ■


Dane techniczne (wg producenta)

PCM: nowy w pełni zbalansowany silnik “57” - do 24 bitów i 192 kHz przez SPDIF, do 705 kHz DxD przez USB, do 32 bit/356 kHz przez LAN
DSD: wyłącznie przez LAN lub USB, automatyczne wykrywania i przełączanie 64x, 128x, 256x, 512x
Sygnał wyjściowy: 3 V pp, możliwość zmiany na życzenie; w modelach z regulacja głośności: 6 V pp regulowane w 64 krokach co 1 dB
Opcjonalne wejścia cyfrowe: BNC, drugi SPDIF-RCA, AES/EBU, Toslink
Zasilanie: 110-240 V AC, z wbudowanym filtrem RFI
Pobór mocy: 70 W (SE) i 90 W (zbalansowany)
Zestaw lamp: prostownik 5U4G (lub odpowiedniki), dwie podwójne triody 6H6P, dwie triody DHT (cztery w wersji zbalansowanej), przełącznik umożliwiający stosowanie: 300B, PX-4, 101D, 45, 245, 345, 242, PX25
Wymiary (S x W x G): 430 x 190 (plus 150 na lampy) x 520 (plus 100 na kable z tyłu) mm
Waga: 20 kg

System odniesienia

- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta
- Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa
- Końcówka mocy Modwright KWA100SE
- Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100
- Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11
- Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM)
- Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC
- Kolumny: Bastanis Matterhorn
- Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr
- Słuchawki: Audeze LCD3
- Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako
- Przewód głośnikowy -
LessLoss Anchorwave
- Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence
- Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
- Stolik: Rogoż Audio 4SB2N
- Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot