pl | en

MUZYKA | RECENZJA

AGA ZARYAN
What Xmas Means To Me



Wydawca: Warner Music Poland
Numer katalogowy: 0190295535001

Nośnik: Compact Disc
Premiera: 9 listopada 2018

MADE IN POLAND

warnermusic.pl


ga Zaryan debiutowała w 2002 roku albumem My Lullaby, za który otrzymała Złotą Płytę. I tak już zostało, to znaczy każdy kolejny krążek pokrywał się szlachetnym metalem – a to złotem, a to platyną. Platynową Płytą było jej – do niedawna – ostatnie wydawnictwo pt. Remembering Nina & Abbey, nagrane w legendarnym studiu Conway Recording Studios w Hollywood. Przypomnijmy, że jego miksem i masteringiem zajmował się Jacek Gawłowski, który zaledwie rok wcześniej otrzymał Nagrodę Grammy za miks płyty Randy Brecker plays Włodek Pawlik's Night in Calisia.

What Xmas Means To Me jest ósmym albumem artystki – w tym roku wydała również „regularny” album pt. High & Low. „Regularny”, bo płyta, której się przyglądamy jest wydawnictwem okolicznościowym, przygotowanym z myślą o Bożym Narodzeniu. A to kategoria szczególna, znana chyba odkąd istnieją nagrania płytowe, spopularyzowana przez croonerów – Franka Sinatrę, Deana Martina, Binga Crosby’ego itd. Rządzi się własnymi zasadami i zwykle traktuje się takie płyty jako coś „obok” głównego repertuaru.

Aga Zaryan zdaje się myśleć o swojej płycie inaczej, co zresztą słychać, to znaczy jak o albumie opisującym emocje z tym okresem związane, a niekoniecznie je podbijające i w prosty sposób rezonujące w naszych wspomnieniach. To równoprawny album, który równie dobrze mógłby się ukazać w każdym innym terminie.

Znajdziemy na nim zarówno nieśmiertelne świąteczne przeboje, takie jak Santa Claus Is Coming To Town i Jingle Bells, jak i pełnokrwiste Someday at Christmas Steviego Wondera oraz The Christmas Song Mela Tormé. Płyta została nagrana wraz z zespołem European Jazz Sextet oraz orkiestrą FILMharmonic Orchestra, Prague. W kilku utworach artystce towarzyszy Freddie Cole. Nagrania odbywały się w Nowym Jorku, Warszawie oraz w Pradze. Płyta, poza jednym utworem, została zaśpiewana w języku angielskim.

Tytuł albumu to nawiązanie do utworu What Christmas Means To Me zaśpiewanego przez Stevego Wondera na jego albumie Someday at Christmas z 1967 roku. Ten świąteczny przebój coverowany był wielokrotnie, na przykład w 1992 roku przez Paula Younga, znajduje się również i na recenzowanym albumie. Dodajmy, że na zakończenie artystka wybrała utwór nieoczywisty, to jest polskojęzyczny Nim przybędzie wiosna z tekstem Jarosława Iwaszkiewicza, który znamy przede wszystkim z wykonania Czesława Niemena (album Postscriptum, 1980). Nieoczywiste jest też jego wykonanie, zmysłowe, balladowe, stawiające mocną kropkę po tym wyjątkowo udanym wydawnictwie.

| WYDANIE

Płyta została wydana w niezwykle elegancki, oszczędny sposób. Okładka utrzymana jest w jednolitej, matowej, wręcz aksamitnej czerni, ponieważ zrezygnowano z jej lakierowania, poza lakierem punktowym. Tym pokryto jedynie srebrny, wytłaczany tytuł oraz nazwisko i imię wokalistki – wygląda to szykownie, w czym pomaga również celowo jej nieostre zdjęcie. Estetyka cz/b poprowadzona jest także przez książeczkę. Znajdziemy w niej zdjęcia Agi Zaryan i Nowego Jorku, jak równie tekst jednej piosenki - Someday At Christmas.

Płyta została wydana jako Compact Disc, ale dostępna jest też jej wersja MP3. Szkoda więc, że nie można kupić pliku wysokiej rozdzielczości, to w dzisiejszych czasach norma, a nie dziwactwo. Tym bardziej, że Jacek Gawłowski, odpowiedzialny za miks i mastering, kiedy tylko można pracuje w hi-res; płytę Agi Zaryan Remembering Nina & Abbey masterował w PCM 24/96. Wydanie ma formę trzyczęściowego digipacku z książeczką wsuwaną do skrzydełka.

| NAGRANIE

Ale po kolei. Płyta powstawała w trzech miejscach, ponieważ składa się z trzech osobnych „wydarzeń” muzycznych, które zostały z sobą połączone na etapie miksu. To:

|1| AGA ZARYAN z zespołem, w skład którego weszli Michał Tokaj na fortepianie i organach Hammonda, Michał Barański grający na kontrabasie, Łukasz Zyta za perkusją, Marcin Kaletka na saksofonie tenorowym. Robert Majewski na trąbce i flugelhornie oraz Grzegorz Nagórski na puzonie. Nagranie zostało wykonane wielośladowo na magnetofonie analogowym w Studiu S4 w Warszawie; reżyserem nagrania był Rafał Paczkowski.

|2| FREDDY COLE, fenomenalny wokalista, mający – taka prawda – jeszcze lepsze warunki głosowe niż jego brat, Nat ‘King’ Cole, z którym w rywalizacji na popularność jednak przegrał; proszę posłuchać chociażby wydanej przez Dot Records, a ładnie wznowionej w 2004 roku przez Verve płyty ”Waiter, Ask The Man To Play The Blues”, żeby wiedzieć o czym mówię. Nagranie cyfrowe zostało wykonane w Teaneck Sound Studio w New Jersey przez Briana Chirlo; to studio dysponujące legendarną konsolą Neve VR60, która oryginalnie stała w The Hit Factory.

|3| FILMHARMONIC ORCHESTRA (PRAGUE), czyli zespół filharmoników ze stolicy Czech, nagrywająca ze śmietanką muzyków z niemal każdego gatunku muzycznego, znana z wielu soundtracków filmowych, a także do gier. Nagrywa ona w kilku miejscach, ale akurat to nagranie powstało w majestatycznym Rudolfinum, budynku koło którego przechodzi się idąc od centrum w stronę Hradczan.

Analogowe ślady ze studia S-4 zostały zgrane do postaci cyfrowej i wraz z sesjami z Pragi i Nowego Jorku wysłane zostały do studia JG Master Lab Jacka Gawłowskiego (więcej o Jacku Gawłowskim i jego studiu TUTAJ). Tam zostały zmiksowane i poddane masteringowi. To najlepszy z możliwych sposobów – dzielnie sesji na osobny miks, a potem mastering jest problematyczne, ponieważ pozbawia inżyniera masteringu wielu możliwości. W czasie krótkiego spotkania na korytarzu PGE Narodowy w czasie wystawy Audio Video Show 2018, mówił mi: „To najlepsza płyta w mojej karierze, jestem z niej niesamowicie zadowolony – musisz jej posłuchać!”

| DŹWIĘK

Płyta brzmi w doskonale zrównoważony sposób. Inaczej niż wiele płyt „audiofilskich”, ta nie powoduje opadu szczęki od razu na początku, nie zapiera tchu w piersiach. Prawdę mówiąc, może się wydać nawet „nijaka”. W rzeczywistości jest JAKA, tyle że w wyrafinowany sposób. To bardzo gładkie granie, znak rozpoznawczy Jacka Gawłowskiego. Żadnych ostrości, przebarwień, jaskrawości. Wszystko ma swego rodzaju polor.

Ale jest w tym coś pod spodem. To wysoka dynamika i świetne uchwycenie proporcji między zespołem, wokalem i orkiestrą. Nie zapominajmy, że Grammy Jacka została przyznana w kategorii Best Large Jazz Ensemble Album, czyli doskonale wie, co zrobić z dużym instrumentarium. Na albumie mamy to wszystko połączone po prostu doskonale, zarówno jeśli chodzi o barwę, proporcje, otoczenie akustyczne itd.

Nieco mniej „klei” się do tego wokal Cole’a, nagrany w nieco bardziej chrapliwy sposób, z lekkim podkreśleniem wyższej średnicy i w trochę innym otoczeniu akustycznym (dłuższy pogłos). Nie chodzi o to, że jest źle, to ciągle ten sam, bardzo wysoki poziom, ale słychać, po prostu słychać, że nagrał go ktoś inny i gdzie indziej.

To tylko drobny wybój, na drodze, bo nie da się nie ponieść tej swingującej płycie – mamy tu typowy dla Agi Zaryan puls, rytm, nie zawsze oczywiste podziały. I chyba z tego powodu to nie jest kolejna płyta „świąteczna”, a raczej płyta „o świętach”. Myślę zresztą, że o to artystce chodziło. W każdym razie, jej głos jest tu najważniejszy. Nie jest wypchnięty do przodu, raczej się „miksuje” z zespołem. Jako zepsuty audiofil, wolałbym żeby jej „body” miało wyraźniejsze 3D, było bardziej separowane od zespołu. To jednak decyzja artystyczna i szanuję to, co dostaję.

To płyta z dużym rozmachem, a jednak nieprzekombinowana. Przestrzeń jest rozległa, idąc raczej do tyłu sceny niż w boki. Nawet fragmenty z orkiestrą mieszczą się w tym idiomie bliskiego, ciepłego grania z oddechem. Brzmi jak oksymoron, a nie jest. Instrumenty brzmią raczej jak z płyt firm Tacet, Smoke Sessions Records http://www.smokejazz.com , niż ECM i Three Blind Mice, to jest nie mają wyraźnych, selektywnych krawędzi, a grają raczej wypełnieniem i podtrzymaniem.

To doskonały przykład na to, jak można przygotować album jazzowy złożony z różnych elementów, a który brzmi jakby był nagrany w jednym miejscu, może poza krótkimi chwilami podczas fragmentów śpiewanych przez Freddiego Cole’a. Jego brzmienie nie jest oczywiste, to znaczy odkrywa się powoli, stopniowo, zostając z nami na długo. Wysoka dynamika, gęsty bas, ładne, ciepłe barwy i gładkość – to po prostu cały Jacek Gawłowski. BIG RED Button za wyjątkowy dźwięk pod Choinkę!

Jakość dźwięku: 10/10