REPORTAŻ | WYSTAWA WYSTAWA HIGH END 2017
Czas: 18 - 22 maja 2016 |
zy mówią Państwu coś te znaki - 中国制造? - Nie? Podpowiem, że ze zdaniem tym stykamy się w XXI wieku wyjątkowo często. Oznacza ono nic więcej, co „Made in China”, trzy słowa, które natychmiast determinują naszą opinię dotyczącą wartości danego produktu. Wystarczy, że pojawią się one na jakiejkolwiek elektronice, nawet najlepiej wyglądającej, żebyśmy na zawsze stracili nią zainteresowanie. „Made in China” kojarzy się z tanią, wykonaną byle jak robotą – chałturą. Stosunkowo niewiele osób wie, że niegdyś podobnie postrzegano produkty z… Japonii. Chociaż dziś – biorąc pod uwagę estymę, którą cieszą się urządzenia z Kraju Kwitnącej Wiśni – brzmi to jak żart, ale jeszcze kilka dekad temu „Made in Japan” wcale nie było jednoznaczne z wysoką jakością, ale kleconym byle jak i byle gdzie sprzętem za śmiesznie niskie pieniądze. Nie bez przyczyny swoją relację z tegorocznej odsłony High Endu zacząłem od Państwa Środka. Czy się to komuś podoba, czy nie, Chińczycy niebawem dołączą do najważniejszych graczy naszej branży, podobnie jak robią to w innych specjalizacjach, od nauki zaczynając, na filmach kończąc. Również w stolicy Bawarii było ich wyraźnie więcej niż przed rokiem; szczególnie upodobali sobie sprzęt mobilny (słuchawki, przenośne odtwarzacze plików) i biurkowy (małe wzmacniacze słuchawkowe), na którym w tym roku – jak umówiłem się z redaktorem „High Fidelity” – miałem się skupić. Główną część relacji z monachijskiej możecie już Państwo czytać od 1 czerwca (więcej TUTAJ). Teraz chciałbym zaprosić wszystkich do towarzyszenia mi w zatłoczonych halach centrum MOC i poszukiwania wszelkich możliwych stoisk, gdzie to do słuchawek należy ostatnie słowo. Organizatorzy High Endu starają się przyciągnąć – chociaż nieśmiało i bez takiego wdzięku, jaki towarzyszy „naszej” wystawie Audio Video Show – młodych melomanów, którzy w przyszłości (nieokreślonej) mogą stać się audiofilami. Najprościej do wkraczających dopiero w dorosłość osób uderzyć właśnie od strony przenośnego audio; to nas najbardziej kręci i to właśnie w taki sposób najczęściej obcujemy z muzyką. Dlatego też (już po raz kolejny) do życia powołany został Hör Bar i to właśnie on stanowić miał główną atrakcję dla ludzi zainteresowanych tematyką słuchawek. Został on wymyślony w bardzo fajny sposób; na zwartej przestrzeni otrzymaliśmy kilkanaście różnych modeli nausznych, które były podpięte do tego samego wzmacniacza i źródła. Co więcej, lista piosenek w każdym wypadku była identyczna, mogliśmy więc porównywać możliwości nauszników właściwie 1:1. Oczywiście niektórzy ludzie mogą narzekać, że w ten sposób było się skazanym z góry na utwory, których się nie zna lub nie lubi; inni podniosą larum, że nie wszystkie słuchawki muszą dobrze współpracować z tą samą elektroniką – i to też będzie prawda. Trudno mi jednak (przynajmniej póki co) wyobrazić sobie sytuację, która lepiej oddałaby sprawiedliwość wszystkim producentom. Każdy wiedział do czego jego sprzęt zostanie podłączony i co będzie odtwarzał. Dwie dosyć długie sesje w Hör Barze jasno pokazały, że poszczególne słuchawki w znacznym stopniu różnią się od siebie charakterem brzmienia – i to w stopniu dalece większym, niż w wypadku kolumn głośnikowych. Dwa modele nauszników z podobnego przedziału cenowego mogą oferować diametralnie różny dźwięk, nierzadko bardzo dobry, a często zwyczajnie przeciętny lub żenująco słaby. Ten pierwszy reprezentowany był przede wszystkim przez wyroby firmy MrSpeakers. O producencie tym naczytałem się trochę przy okazji wprowadzenia na polski rynek jego produktów (więcej TUTAJ), jednak do tej pory nie miałem okazji zweryfikować wielu, odnoszących się do niego, entuzjastycznych opinii. Jednak to właśnie nauszniki Ether C MrSpeakersa okazały się bezkonkurencyjne. Ich brzmienie było nasycone i mocne, a przy tym lekkie, pozbawione ociężałości, którą może powodować ciemny dźwięk. Bez trudu radziły sobie zarówno z wymagającymi kawałkami, jak i tymi prostszymi. Z wielką chęcią przetestowałbym jakiś model tej firmy w domowych warunkach. Hör Bar nie kończy się jednak na MrSpeakersie. Również inni producenci przygotowali ciekawe propozycje. Bardzo miło wspominam sesje z słuchawkami Meze Audio 99 Classic w wykończeniu Walnut Gold. Elegancki, wyważony dźwięk fantastycznie współgrał ze świetnym designem odwołującym się do włoskiego poczucia stylu i smaku. Zaskakująco przyjemnie zabrzmiały także nauszniki Nightowl Carbon Audioquesta, chociaż – w mojej opinii – w porównaniu do Meze wypadały dość blado pod względem wizualnym. Z drugiej strony zupełnym zawodem okazały się dla mnie słuchawki Technics EAH-T700E-K, które brzmiały tak, jakby ich producent zatrzymał się w rozwoju technologii gdzieś w połowie lat 80. Za taką kwotę (1199 euro) można było spodziewać się czegoś więcej, niż płaskiego, wyzutego z dynamiki dźwięku. Sekcja przygotowana przez organizatorów High Endu miała jedną zasadniczą wadę; chociaż miała być wabikiem na młodych, skierowana była w pierwszej kolejności do osób, którym tematyka audiofilskiego audio nie jest obca. Zabrakło mi tam przenośnych odtwarzaczy audio, również oferta nieco bardziej mobilnych słuchawek pozostawiała wiele do życzenia. Tę lukę z powodzeniem wypełnili dwaj producenci: FiiO i Astell&Kern. Szczególnie porządnie zostało przygotowane stoisko drugiego z nich; odwiedzający targi mogli zapoznać się z szerokim wachlarzem produktów sygnowanych logiem A&K, na czele z zupełnie świeżym odtwarzaczem plików Kann. Warto dodać, że wszystkie źródła tego producenta oferowały kilka ciekawych albumów (np. ten z kolekcją piosenek japońskiego Studia Ghibli, dzięki którym zapoznawanie się z kolejnymi modelami Astella było przyjemnością, nie mordęgą. Te trzy spore stoiska (Hör Bar, FiiO, Astell&Kern) nie były jedynymi miejscami, gdzie muzyka docierała do mnie z bliskiej odległości. W zasadzie każdy liczący się producent zaserwował miejsca odsłuchowe, gdzie można było w (relatywnym) spokoju zapoznać się z jego produktami. |
I właśnie tutaj szczególnie mocno swoją obecność zaznaczyli Chińczycy. I nie mówię tutaj o chińskich firmach (swoją drogą bardzo dobrych), które starają się swoją „chińskość” ukryć pod anglojęzycznymi sloganami, ale o firmach, które z dumą podkreślają, że wywodzą się z Państwa Środka. Szczególnie mocno utknęły mi w głowie dwie nazwy, które – moim zdaniem – dobrze ilustrują zalety i zagrożenia pojawienia się nowych producentów z Dalekiego Wschodu. Pierwsza z nich, Aune Audio, urzekła mnie swoją ofertą biurkowych wzmacniaczy słuchawkowych. Wyglądały na bardzo porządne i tak też grały. Oferowały zaskakująco dojrzały, przemyślany dźwięk z własnym pomysłem na siebie. Ich obsługa była przy tym przyjemna i intuicyjna, wobec czego jej opanowanie nie stanowiło większego problemu nawet w wirze imprezy. Najfajniejsza jednak była decyzja, by europejskiego (czy też amerykańskiego) klienta zapoznać z muzyką chińską, bez niepotrzebnych kompleksów. Z drugiej strony inny chiński producent (w tym wypadku słuchawek dousznych) wypadł gorzej niż źle. Jedne z topowych słuchawek firmy qdc, kosztujący – z tego co pamiętam – sporo ponad 1000 dolarów model Gemini, był… zepsuty. Od czasu do czasu jeden z kanałów odmawiał posłuszeństwa, co – biorąc pod uwagę cenę – było po prostu śmieszne. Co więcej, nawet w tych momentach, kiedy wszystko było w porządku daleki byłem od jakiejkolwiek ekstazy dźwiękowej. W tym miejscu wypada jeszcze, przynajmniej pokrótce, oprowadzić Państwa po słuchawkowym Evereście. Bo i na ten znalazło się w Monachium miejsce. Największe wrażenie zrobił na mnie (i, sądząc po reakcjach zwiedzających, nie tylko) fenomenalny wzmacniacz słuchawkowy Marquis firmy Metaxas. Do tej pory widziałem go jedynie na wizualizacjach i zdjęciach, jednak te w żaden sposób nie mogą równać się ze stanem faktycznym. Pod względem designu jest to najwyższa półka, do której – i mówię to z ciężkim sercem – zdecydowana większość producentów high-endowego audio nigdy nie dobije. Godnie zaprezentował się także Ultrasone, który – chwała mu za to – przygotował bodaj najciekawszą playlistę, w której znalazło się miejsce nawet na albumy mojego ukochanego Queen. To oczywiście nie jedyni przedstawiciele high-endu w słuchawkach. Dla przykładu, swoje wzmacniacze słuchawkowe przygotowali producenci, którzy do tej pory tą tematyką nie byli zainteresowani. Przed wejściem do boksu odsłuchowego firm Ayon Audio i Lumen White dumniej prężył się dwupudełkowy model HA-3; gdzie indziej można było zatopić się w słodkich dźwiękach oferowanych przez referencyjny zestaw Shangri La HiFiMAN-a; nawet firma Octave przygotowała swój wzmacniacz słuchawkowy, model V16, który wygląda raczej jak tradycyjna końcówka mocy. Jak zwróciliśmy na to uwagę w naszej relacji z Monachium, ta odnoga (tj. high-endowe systemy słuchawkowe) rozwija się ostatnimi czasy niezwykle dynamicznie, co też w stolicy Bawarii było widać (i słychać). Na osobny akapit zasługuje sytuacja na rynku przenośnych odtwarzaczy przenośnych. Na High Endzie w tej sferze dzieliły i rządziły dwie firmy (przywołane już wcześniej w kontekście imponujących stoisk): Astell&Kern oraz FiiO. Oferta obu tych producentów robi się z roku na rok coraz bardziej imponująca i dopracowana. Mimo to wciąż nie udało im się rozwiązać jednego problemu, przez który tego typu urządzenie wciąż pozostaje raczej fanaberią dla audiofilów niż realną kontrpropozycją dla smartfonów Apple’a czy Samsunga. Mowa tu o sprawnie działającym interfejsie dotykowym. Nie chciałbym, żeby ktoś mnie zrozumiał źle: zarówno A&K, jak i FiiO coraz lepiej radzą sobie z tą technologią, która – jak na warunki często topornego i chałturniczego audio – sprawia bardzo dobre wrażenie. Jednak w porównaniu do telefonów wiodących producentów urządzenia te wciąż są i za duże, i za bardzo skomplikowane. Trudno wyobrazić mi sobie, żeby jakiś młody człowiek z błogim uśmiechem na ustach wpakował do kieszeni sporych rozmiarów odtwarzacz, którego jakość obsługi nie jest tak przyjemna, jak smartfona. Pojawia się więc pytanie, które zadawałem sobie przez cały mój pobyt na targach: dla kogo te odtwarzacze tak naprawdę są skierowane? Czy mogą stanowić jakąkolwiek alternatywę dla młodych ludzi zainteresowanych wejściem w świat audio? A może to ślepa uliczka, fajnie wyglądający patent, który nie jest ani dla zatwardziałych audiofilów, ani dla „zwykłych zjadaczy chleba”? Póki co i A&K, i FiiO radzą sobie bardzo dobrze – a przynajmniej wskazują na to rozbuchane stoiska na monachijskiej wystawie i kolejne modele, które są wprowadzane do sprzedaży. Nie jest to jednak jedyna droga, którą można obrać. Zupełnie inaczej do tematu high-endowych mobilnych odtwarzaczy podszedł HiFiMAN, który jakiś czas temu zaproponował urządzenie o nazwie Supermini, w którym zrezygnował z ekranu dotykowego. W zamian za to otrzymaliśmy produkt, który charakteryzuje się nie tylko prostym interfejsem, ale i niewielką wagą wynoszącą ok. 70 g. Trudno obecnie jednoznacznie ocenić tę decyzję, ale na pewno należy pochwalić firmę za ciekawą propozycję, która nie udaje czegoś czym nie jest. Podsumowanie High End i Audio Video Show to zupełnie różne wystawy. Te pierwsze są bardziej dla ludzi z branży, te drugie – po prostu dla ludzi. Różnica jest najbardziej widoczna właśnie w sferze słuchawek; monachijskie targi nie są dobrym miejscem, żeby do audio zachęcać młodych ludzi, tj. w moim wieku. Brakuje temu wszystkiemu luzu, za bardzo ciąży audiofilski bagaż doświadczeń. Mimo to trudno mi nie docenić pracy, którą High End Society wykonał w przeciągu ostatniego roku. Słuchawki, chociaż wciąż marginalne w stosunku do „dużego” sprzętu, wyraźnie zaznaczyły swoją obecność, a część stoisk – ze względu na dobrą muzykę – broniła honoru audiofilów, w powszechnym przekonaniu pozbawionych przecież jakiegokolwiek gustu muzycznego. Jestem bardzo ciekaw, w którym kierunku pójdzie ta odnoga naszej branży. Na pewno trzeba przygotować się na wejście chińskiego smoka, który powinien coraz mocniej wciskać się pomiędzy dotychczasowych producentów. Trudno mi przy tym wyrokować ja wpłynie to na tych drugich; czy zachęci do pracy, czy może raczej zniechęci? A może nie będą się tym w ogóle przejmowali, w spokoju wykonując swoją pracę? Jeszcze bardziej interesująco jawi się przyszłość przenośnych odtwarzaczy plików. Już chyba wszyscy zdają sobie sprawę, że ich mobilność jest mocno dyskusyjna; ich rozmiary na pewno nie przekonają nikogo z przesiadki z iPhone’a czy Samsunga. Czy jest więc sens iść na kompromisy, jak robi to Astell&Kern, czy też lepiej dać sobie z tym spokój, przygotowując urządzenia stricte pod audiofilów (vide HiFiMAN)? Odpowiedź – jak zwykle – przyniesie przyszłość. |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity