Kolumny głośnikowe
Ubiq Audio
Producent: UBIQ AUDIO |
kilku niedawnych recenzjach pisałem, że były one efektem mojego uporu i pamiętliwości. Historia recenzji słoweńskich kolumn jest zupełnie inna. Jakiś czas temu pierwszą recenzję Model One napisał doskonale zapewne Państwu znany Matej Isak z magazynu „Mono and Stereo” (wywiad z Matejem w serii „The Editors” TUTAJ). Przyznaję, że na co dzień czytam niewiele recenzji, po prostu z braku czasu. Jednakże Matej wrzucił na Facebooka zajawkę tej recenzji, która była tak zachęcająca, że czas znalazłem i przeczytałem ją od deski do deski, po czym dopytałem go bezpośrednio o jego wrażenia. Potwierdził mi wszystko, co napisał w recenzji, dorzucił jeszcze kilka zachwytów i zapewnił o absolutnej bezstronności w ocenie (w końcu kolumny zbudowali jego krajanie – można by więc podejrzewać jakiś spisek – oczywiście żartuję). Potem nastąpił długi pod względem elementów składowych, choć czasowo krótki łańcuch wydarzeń. Napisałem do Ubiq Audio z pytaniem o możliwość recenzji, powołując się na rozmowę z Matejem. Ubiq Audio potwierdziło z Matejem i chyba również z Harym z firmy Natural Sound, że ten Dyba to swój chłop i jeszcze tego samego dnia dostałem odpowiedź, z której wynikało, że panowie czytują i cenią sobie bardzo „High Fidelity” i z przyjemnością dostarczą kolumny do testu. To znaczy jak tylko para demo wróci z odsłuchu u potencjalnego niemieckiego dystrybutora. Czekałem więc cierpliwie. Niestety (dla mnie) niemiecka firma podjęła się dystrybucji i ani myślała oddać kolumn, które dostali. A że Ubiq Audio to na razie niewielka manufaktura, a chętnych na dystrybucję było już wielu, dostarczenie kolejnej pary do testu stanowiło pewien problem. Oczywiście to absolutnie zrozumiałe, że już istniejące, czy nawet potencjalne kontakty handlowe mają pierwszeństwo. Mogłem więc jedynie czekać, czując wręcz przez skórę, że opóźnia się kolejna fantastyczna przygoda audio. Nie wiem, czy też tak macie, ale ja czasem po prostu czuję, że jakieś urządzenie, którego w życiu nie słyszałem, gra dokładnie tak jak lubię. Tak kiedyś kupiłem w ciemno (też słoweński nomen omen) przedwzmacniacz gramofonowy ESELabs Nibiru, którego używam do dziś, czy ściągnąłem do testu ramię gramofonowe TransFi, a także kolumny Bastanis Matterhorn, które po teście kupiłem, a które dzielnie mi służą do dziś. Teraz też coś mi mówiło, że Model One to coś, czego po prostu muszę posłuchać. Po kilku tygodniach dostałem w końcu informację od pana Miro Krajnca, jednego z twórców Model One, z którym od początku prowadziłem korespondencję, iż jest duża szansa, że Ubiq, wraz z „tajemniczym partnerem”, wystawi się na Audio Video Show 2015. A jeśli to się uda, to prezentowana para po prostu zostanie po wystawie u mnie. Yes, yes, yes! pomyślałem (cytując „klasyka”). Tajemniczym partnerem okazała się włoska firma ForteVita, która wpadła mi w oko i ucho już w Monachium. Włosi zapewnili elektronikę, tj. fantastyczny zarówno od strony wizualnej jak i brzmieniowej przedwzmacniacz oraz może mniej urodziwe, ale świetnie brzmiące wzmacniacze, a Igor Kante, kolejna z trzech osób odpowiedzialnych za powstanie marki Ubiq Audio, przywiózł Model One. Ciekawostką, na którą być może inni odwiedzający ten pokój nawet nie zwrócili uwagi, były dodatkowe elementy systemu - streamer i okablowanie dystrybuowanej przez Igora nowozelandzkiej marki Antipodes. Dlaczego ciekawostka? Ano dlatego, że już od kilku lat używam interkonektu tej marki o nazwie Komako, który to kiedyś zakupiłem, gdy firma dopiero zaczynała działalność, przynajmniej na światowych rynkach, mając przeczucie, że to produkt o wyjątkowej wartości – i miałem rację. Nowozelandzka firma znacząco rozwinęła od tego czasu swoją działalność, a jej obecne, referencyjne kable, używane również w czasie AVS, należą – zdaniem Igora – do najlepszych na rynku. Podobnie zresztą jak i streamer. Z rozmów z Igorem i z Miro wynika, że to ten pierwszy był motorem napędowym powstania marki. Igor jest bowiem bodaj największym dystrybutorem sprzętu audio w Słowenii, a co za tym idzie ma ogromne doświadczenie z produktami wielu topowych marek. Gdy więc porwał się na tworzenie własnych kolumn jasne było, że celuje od razu w wysokie rejony high-endu. Co bardzo ważne, jak mi sam powiedział, jest także wielkim fanem muzyki wszelakiej granej na żywo. Bardzo często bywa na koncertach, więc brzmienie prawdziwych instrumentów, dynamika i energetyka grania live są mu doskonale znane. Jednym z podstawowych założeń dla mających powstać kolumn było więc nie tylko uzyskanie wysokiej klasy brzmienia, ale i efektu brzmieniowego jak najbardziej zbliżonego m.in. w zakresie dynamiki do tego, co można usłyszeć na koncercie, co, zdaniem szefa Ubiq Audio, trudno jest odnaleźć w większości produkowanych obecnie kolumn. Mając jasną wizję tego, co chce osiągnąć, do realizacji projektu, wprowadzenia swojej idei w życie zaprosił dwóch doświadczonych specjalistów – wspomnianego już Miro Krajnca oraz Janeza Mesarica. Ten pierwszy od ponad 25 lat zgłębia zarówno w teorii jak i w praktyce zagadnienia związane z budową kolumn. Jak mi powiedział, zbudował już dziesiątki, jeśli nie setki różnych modeli, głównie na indywidualne zamówienie, ale również w ramach własnej marki, SoulSonic. Miro, bazując na koncepcji zarysowanej przez Igora stworzył design sporej, trójdrożnej kolumny – to również było jedno z ważniejszych założeń, mówiące że skalę wydarzenia live potrafią oddać dopiero odpowiednio duże kolumny. Janez nadał Modelowi One jego ostateczny kształt, będący w zgodzie z założeniami akustycznymi, a Igor przez dwa lata dopracowywał szczegóły, dobierał najlepsze elementy, materiały i dopieszczał ostateczne brzmienie. Zaletą całego procesu dążenia od perfekcji był brak jakiejś szczególnej presji czasu. Model nie musiał być gotowy w jakimś określonym terminie. Od początku było jasne, że zostanie zaprezentowany klientom dopiero gdy twórcy będą usatysfakcjonowani efektem sonicznym. Testowany model jest pierwszym w ofercie tej marki, ale w planach są już kolejne. Plany na dziś zakładają powstanie jednego modelu mniejszego od Model One oraz dwóch jeszcze większych. Igor powiedział mi również, że pracuje nad wzmacniaczem zintegrowanym, który niedługo ma uzupełnić ofertę. Pytanie tylko, jak szybko uda mu się osiągnąć satysfakcjonujące go brzmienie – przykład kolumn pokazuje, że jest nie tylko pasjonatem, ale i perfekcjonistą, więc to może chwilę potrwać :) Co więc jest szczególnego w Modelu One? Po pierwsze nie jest to tak popularny obecnie typ kolumny o wąziutkim froncie, z małymi przetwornikami wspieranymi bas-refleksem. Z rozmów z Igorem i Miro (z Janezem nie miałem okazji rozmawiać) wynika jasno, że są oni zwolennikami łączenia nowoczesnych rozwiązań – tych dobrych – z odrobiną „sprawdzonej tradycji”. Skoro więc Model One miał być porządną, trójdrożną kolumną (a właściwie tylko takie panowie uznają, albo większe oczywiście) to musiał być spory i dość ciężki. Kolumna mierzy więc 118 cm wysokości, ma dość szeroki – jak na obecne standardy – front (42 cm) i znaczącą głębokość (37 cm), ważąc przy tym 42 kg (sztuka). Cała konstrukcja to obudowa prawie zamknięta. Prawie, jako że komora z przetwornikiem średniotonowym jest wentylowana niewielką, umieszczoną z tyłu obudowy, szczeliną. Jak mówi Miro, ów otwór nie wspomaga pracy głośnika (nie działa jak bas-refleks), a jedynie pozwala obniżyć ciśnienie wewnątrz komory. Głośnik wysokotonowy pracuje w falowodzie i jest nieco cofnięty względem pozostałych przetworników, by zapewnić zgodność czasową i fazową. Woofer niskotonowy pracuje w zamkniętej komorze. Zwrotnicę wykonano w technice punkt-punkt, używając starannie selekcjonowanych elementów najwyższej klasy, w tym, ot ciekawostka, kondensatorów produkowanych w Polsce, które w ramach intensywnych i długotrwałych porównań Igor wybrał jako najlepsze. Obudowa to połączenie wymogów akustycznych z rewelacyjnym, chwytającym za oko designem i wykończeniem najwyższej klasy. A twierdzę to na podstawie pary, którą dostałem do testu, o której Igor mówił, że to właściwie jeszcze prototyp, którego wykończenie nie jest aż tak doskonałe jak wersji produkcyjnej! Ani na zewnątrz ani wewnątrz nie ma równoległych ścianek. Kształt frontu, rozmieszczenie przetworników, jak i całej obudowy, szerokiej z przodu i z bocznymi ściankami zbiegającymi się z tyłu, został wybrany pod kątem uzyskania optymalnego brzmienia. Miro zwraca uwagę na to, że woofer niskotonowy powinien zawsze być umieszczany blisko podłogi bo tylko wtedy uzyskuje się pełny, nasycony bas, który ma po prostu masę. Front jest o tyle ciekawy, że większość osób widzących kolumnę po raz pierwszy stwierdza, że to konstrukcja z pojedynczym, współosiowym przetwornikiem. Jedynym widocznym przetwornikiem jest bowiem ukryty w falowodzie tweeter – stąd wrażenie, iż to przetwornik koaksjalny. Pozostałe dwa głośniki ukryte są pod materiałową maskownicą, w której wycięto otwór wyłącznie na wspomniany tweeter w tubce. Jakby tego było mało, na całość zakładana jest jeszcze „harfa” (jak to określiła moja córa), która kojarzy się myślę dość powszechnie z produktami Franka Serblina. Mówię o pionowych gumkach rozpiętych między dwoma metalowymi elementami mocowanymi w górnej i dolnej części frontu kolumny. Po zdjęciu „harfy” i maskownicy można zobaczyć wszystkie przetworniki oraz panel frontowy wytłumiony czymś w rodzaju maty filcowej. Boczne ścianki, zbiegające się z tyłu, wykonano z czterech warstw selekcjonowanego ręcznie drewna Okoume, giętego by uzyskać zakładany kształt. To proces niezwykle praco, czaso, a więc i kosztochłonny. Producent oferuje trzy standardowe wykończenia: White Pearl (biały perłowy), Black (czarny) i naturalny fornir w kolorze słoweńskiego orzecha. Znakomitym wizualnie rozwiązaniem jest pokrycie tylnej części kolumny takim samym materiałem jak maskownica na froncie. Swoją drogą zestawienia kolorystyczne różnych wersji (przyznaję, że na żywo widziałem tylko białą, a pozostałe na zdjęciach) są dobrane ze smakiem dając bardzo elegancki efekt wizualny. Kolumnę z obu stron (od góry i od dołu) zamknięto aluminiowymi płytami – oferowanymi w wielu kolorach, a całość umieszczono na niziutkim cokole. Na indywidualne zamówienie producent jest w stanie wykończyć kolumny również innymi kolorami. Muszę przyznać, a moi domownicy podzielili to zdanie, że to chyba najładniejsze białe kolumny jakie do mnie do tej pory trafiły, choć jako tradycjonalista dla siebie wybrałbym chyba jednak wykończenie w drewnie. Deklarowane przez producenta pasmo przenoszenia w komorze bezechowej to 40 – 30 000 Hz, +/- 3 dB, ale w typowym pokoju bas schodzi do 30 Hz, a w sprzyjających warunkach nawet do 25 Hz – w zależności od pomieszczenia i ustawienia kolumn. Producent deklaruje bardzo liniową impedancję swoich kolumn, która nie spada poniżej 5 Ω (podawana nominalna to 6 Ω) przy skuteczności na poziomie 88 dB. Nie są więc zbyt trudnym obciążeniem dla wzmacniacza. Choć, jak w czasie rozmowy zastrzegł Igor znający moje preferencje, do „słabych” lamp się jednakże nie nadają. Kolumny, a w zasadzie ich elementy – przetworniki i zwrotnice są wstępnie wygrzewane jeszcze u producenta – rzecz nie tyle (albo nie tylko) w ułatwieniu życia nabywcy, ale w sprawdzeniu, czy aby na pewno wszystkie elementy pracują prawidłowo – po wygrzewaniu kolumny są ponownie mierzone. Ubiq Audio wchodzi od razu na wysoki poziom jakości brzmienia i wykonania i od początku robi też wszystko, by ich kolumny nie sprawiały żadnych problemów. Płyty użyte do odsłuchu (wybór):
W czasie wystawy w pokoju ForteVita/Ubiq Audio przez większość czasu, za sprawą Igora, Kante grały głośno lub bardzo głośno. Jak z rozbrajającą szczerością Igor powiedział, on tak po prostu lubi, a ponieważ warunki wystawowe na dobrą sprawę tego również wymagają, więc nie było powodu, żeby się ograniczać. Dodatkowym aspektem był fakt, iż, jak twierdził z dumą, konstrukcja Model One pozwala na bardzo głośne granie. Kolumny były nawet wykorzystywane jako estradowe do nagłaśniania koncertów i nawet w takich warunkach spisały się bez zarzutu. Niewiele audiofilskich kolumn byłoby w stanie przetrwać taki eksperyment. Słoweńskie konstrukcje taką wytrzymałość zawdzięczają m.in. stosowaniu włoskich przetworników z rynku pro. |
Szczerze? – gdyby nie wszystko co usłyszałem wcześniej od Mateja, to po takich informacjach uznałbym, że to zapewne jedne z tych „estradowo” brzmiących kolumn, które są fajne jeśli słucha się głośno mocnej muzy, a które nie nadają się specjalnie do grania muzyki typu jazz, czy małych, klasycznych składów w niedużym (zwykle) pokoju w domu przy normalnych poziomach głośności. Tyle że Matej twierdził co innego. W niedzielę po wystawie, dzięki wydatnej pomocy kolegi Jacka zatargaliśmy więc Model One do samochodu, a potem zawieźliśmy i zatargaliśmy je na moje 3. piętro (bez windy) – dzięki wielkie jeszcze raz Jacku! Po trzech dniach na wystawie szumiało mi głowie od nieustannego hałasu, więc dopiero we wtorek wypakowałem kolumny z ogromnych pudeł, ustawiłem i podłączyłem na początek do przywiezionej także prosto z Audio Video Show 2015 włoskiej integry firmy Norma Audio. I tak nie zamierzałem prowadzić krytycznych odsłuchów żadnego z tych urządzeń, więc chodziło o to by się zaaklimatyzowały u mnie w domu, rozegrały po transporcie, różnicy temperatur itd. Podłączyłem wszystko, korzystając nadal z kabli Sulek Audio, których nie dałem sobie tak łatwo odebrać po teście, ustawiłem głośność nisko, sporo niżej niż normalnie słucham, ustawiłem dłuuuugą playlistę w komputerze i zabrałem się za pisanie relacji z wystawy a w dalszej perspektywie także i za inne zaległości. Po jakimś tygodniu Naczelny „Hi-Fi Choice'a” zaczął się dobijać, pytając kiedy w końcu dostanie tę relację. A ja na dobrą sprawę nie zdążyłem jej jeszcze zacząć. Słuchanie tego, co potrafią Ubiqi zajęło mnie bowiem bez reszty. Pośród całego mnóstwa cech ich brzmienia ta, która mnie najbardziej zaskoczyła i zachwyciła to umiejętność oddania niezwykłej energii drzemiącej w muzyce w sposób niezwykle zbliżony do tego, co faktycznie płynie z każdego instrumentu. Nie mówię nawet o nagłośnionych koncertach – wystarczy w domowych warunkach posłuchać grającej na żywo gitary, fortepianu czy trąbki, by usłyszeć ile owej energii jest tracone w procesie rejestracji a potem jeszcze odtwarzania dźwięku. Dodam, że nie mówię nawet o dynamice jako takiej, nie o tym, że ma być szczególnie głośno. Rzecz w fizycznym odczuwaniu energii, która powstaje gdy palec/piórko/młoteczek uderza strunę, albo drgające powietrze opuszcza instrument dęty płynąc w stronę naszych uszu, itp. Oddawanie tej energii jest mocną stronę kolumn estradowych, tyle że one grają zwykle wyłącznie bardzo głośno i zwykle nie są one mistrzami wyrafinowania. Model One, zgodnie z zamierzeniem konstruktorów, ten element prezentacji ma opanowany do perfekcji i na dodatek wcale nie musi grać głośno. Jak wspomniałem, po wystawie zwykle przez kilka dni słucham muzyki bardzo cicho, dając sobie szansę na odpoczynek po sporej dawce hałasu. Tak z Ubiqami zacząłem i wcale nie spieszyłem się, żeby z takim graniem skończyć. Nie dość, że już na tym poziomie głośności muzyka pełna była owej energii, to na dodatek niczego innego w niej także nie brakowało. W przypadku wielu kolumn ciche granie oznacza znaczące kompromisy, część informacji po prostu znika. Mówię o poziomie „nocnym”, kiedy zdecydowanie spada poziom miejskiego szumu, a człowiek stara się nie przeszkadzać innym, więc słucha się na poziomie, który w ciągu dnia jest niemal niemożliwy z racji owego miejskiego szumu. Nie tym razem. Oczywiście jakaś w tym zasługa również i, będącej dla mnie zaskakującym odkryciem, włoskiej integry, która po kilku dniach nadal napędzała kolumny, bo po prostu spisywała się bardzo dobrze, ale wkład kolumn był także ogromny. Nawet na tak niskim poziomie głośności było to pełnopasmowe granie – począwszy od skrzącej się, otwartej, pełnej powietrza i precyzyjnych informacji góry, przez nasyconą, gęstą, kolorową średnicę, po doskonale kontrolowany i definiowany bas, który zachwycał punktualnością i wybornym różnicowaniem. No i nie buczał z bas-refleksu :) Grałem w ten sposób jazz, bluesa, małe składy klasyczne i zachwycałem się wyrafinowaniem tej prezentacji, ilością informacji, naturalnością w zupełnie wyjątkowy sposób połączoną również z neutralnością brzmienia. To nie było wcale ciepłe granie, a w każdym razie na pewno kolumny niczego nie dokładały od siebie do naturalnego ciepła właściwego instrumentom akustycznym. Grałem również i płyty rockowe, jak również dużą klasykę, i te faktycznie aż się prosiły, by grać głośno. Ale wynikało to z charakteru muzyki, a nie konieczności, nie poczucia braku jakichś istotnych elementów. W końcu dałem im szansę pokazania, że i głośno grają fantastycznie. Oczywiście na pierwszy ogień poszło AC/DC, a gałka potencjometru powędrowała powyżej kreski opisanej na skali: „przeginasz koleś” (czy może: „pogięło cię?!” – moja znajomość włoskiego jest raczej słaba). Od razu przyszedł mi do głowy Igor i jego zamiłowanie do takiego grania – teraz go w pełni rozumiałem. Czysto, piekielnie energetycznie, równo, bez śladów kompresji – innych, niż pochodzące z samych nagrań. Było głośno, nawet bardzo głośno, ale wcale nie męcząco – zupełnie jak na koncercie, gdzie bez problemu znosi się poziom głośności absolutnie nieakceptowalny w jakichkolwiek innych warunkach. Oczywiście nie grałem aż na poziomie koncertowym, bo uszy mi jeszcze drogie, podobnie jak resztki tolerancji jakie pozostały jeszcze u sąsiadów, ale jak na warunki domowe było zdecydowanie powyżej normalnego poziomu odsłuchowego. Po koncercie AC/DC, po którym bolała mnie szyja – od kręcenia głową z niedowierzaniem – oraz kończyny - od ciągłego wystukiwania rytmu – i gardło – od zdzierania go wraz z Brianem Johnsonem – na talerzu gramofonu położyłem Wesele Figara pod Currentzisem, o którym już tyle razy pisałem. A uwerturę zagrałem równie głośno jak wcześniej australijską kapelę. Tak właśnie w warunkach domowych powinna brzmieć orkiestra! Z rozmachem, swobodą, powalając wręcz dynamiką i zalewając słuchacza potokiem ożywczej energii i wprawiając (mnie) w stan pewnego duchowego uniesienia – rzecz jakże częsta przy słuchaniu muzyki na żywo, a niestety nie aż tak częsta gdy muzykę odtwarza sprzęt. I znowu wszystko zostało zagrane niezwykle czysto, w sposób zorganizowany, ułożony, bez żadnych oznak, że jest za głośno, że kolumny lub inny element systemu nie dają rady. Ładunek emocjonalny tej prezentacji był równie wielki jak ten energetyczny. Doskonale bawiłem się śledząc perypetie Figara. Dużo wnosiło tu znakomite wykonanie, ale i Model One spisał się przewybornie oddając lekki, zabawny charakter tej opery w sposób, który raz po raz wywoływał uśmiech na mojej twarzy. I mógłby tak się bawić słuchaniem muzyki aż do dnia oddania niniejszego tekstu, uznając Model One za jedne z najlepszych kolumn, jakich słuchałem u siebie w domu. Mógłbym gdyby, nie dotarł do mnie (czytaj: gdybym wraz z Jackiem nie przytargał na własnych, obolałych plecach) topowy system Audio Tekne. 11 W z topowych monobloków AT to za mało, by Ubiqi mogły rozwinąć w pełni skrzydła (tak twierdzili zgodnie Hari i Igor). A co, gdyby tak wykorzystać przedwzmacniacz gramofonowy i liniowy z tranzystorową końcówką, albo Normy, bo to integra, która posiada wejście na końcówkę mocy? Pomysł był bez wątpienia ciekawy, ale realizacja nie najprostsza. Bo to np. kwestie sięgnięcia kablami wszędzie gdzie trzeba, przesuwania choćby ponad 60 kg monobloków przedwzmacniacza, ale udało się go zrealizować. Grał więc znakomity Raven Black Knight z wkładką Koetsu Rosewood Signature Platinum, wysyłając sygnał do topowego przedwzmacniacza gramofonowego AT (to te wielkie monobloki), dalej do topowego przedwzmacniacza liniowego AT i w końcu zamiennie do ModWrighta i Normy, które napędzały Model One. Ograniczeniem były oczywiście wzmacniacze z innej ligi niż reszta systemu, ale – no właśnie, ale... Te dwa urządzenia AudioTekne i tak wniosły sporo wyrafinowania, lepszy wgląd w najdrobniejsze nawet detale, subtelności, które igła Koetsu dzielnie wydobywała z rowków płyt. Fantastyczna dźwięczność instrumentów akustycznych, która już wcześniej zachwycała, teraz wzleciała na poziom, przy którym nie tylko ją słyszałem ale i czułem. To AudioTekne dołożyło swoją cegiełkę, ale Ubiqi bez zająknięcia to pokazały, a przecież to kolumny także nie z tej półki cenowej co japońskie urządzenia. Muzyka, czy raczej instrumenty oddychały pełną piersią, że tak to ujmę. Słychać to było przede wszystkim przy popisach trębaczy, puzonistów i saksofonistów – ależ te instrumenty brzmiały! Angielskie określenie: „wind instruments” (czyli dosłownie tłumacząc: instrumenty wiatrowe [wietrzne? no dobra – napędzane wiatrem, dmuchane, no czyli te, dęte...]) pasowało jak ulał! Jeszcze lepiej pokazana została akustyka nagrań koncertowych, a wrażenie uczestnictwa w koncercie stało się już całkowicie nieodparte. Nie wiem, któryś z sympatycznych Słoweńców (Hari albo Igor) po przeczytaniu tego tekstu nie przestanie się do mnie aby odzywać, ale zaryzykuję. Otóż ostatniego dnia testu Modelu One podpiąłem je jednak do monobloków AudioTekne. No OK, może prezentacja nie była aż tak dynamiczna i energetyczna, może bas się odrobinę poluzował, ale średnica – o mamusiu!! Gdy postanowiłem zaryzykować podpięcie AT na talerzu Ravena leżała płyta Gilmoura. Grało świetnie, bez dwóch zdań. Po przepięciu na AT zagrałem ten sam (czyli ostatni) kawałek, na którym zakończyłem wcześniejszy odsłuch. To, co japońskie końcówki mocy zrobiły z wokalem Davida dosłownie zwaliło mnie z nóg – ciężko opadłem na fotel po powrocie z operacji opuszczania ramienia z igłą na płytę. Skoro przedtem było świetnie to teraz – fantastycznie? Genialnie? Fenomenalnie? Wybitnie? Żadne z tych określeń nie oddaje w pełni sposobu, w jaki system AT zrenderował wokal Gilmoura. Ciepły, pełny, nasycony, wręcz gęsty, obłędnie naturalny i namacalny. A, choć chyba o tym nie wspominałem do tej pory, prezentacja wokali już nawet z integrą Normy, a później z ModwWrightem wypadała na Modelu One przepysznie. Teraz było jednakże NIEZIEMSKO. Podsumowanie Przykład firmy Ubiq Audio pokazuje, że na rynek można wejść z przytupem i to od razu na wysoki pułap. Warunków jest kilka. Muszą się za to zabrać ludzie z odpowiednią wiedzą, doświadczeniem, wizją i przekonaniem do tego co robią. Po drugie ludzie ci muszą mieć czas i możliwości finansowe, by nie robić niczego na wyścigi, by poświęcić tyle czasu, ile trzeba na osiągniecie w pełni ich satysfakcjonującego efektu. No i wreszcie trzeba zadbać o każdy, najdrobniejszy nawet detal, by efekt końcowy zachwycał i dizajnem, jakością wykonania i wykończenia oraz brzmieniem. Model One jest być może najlepszym pierwszym produktem danej marki, jaki kiedykolwiek zdarzyło mi się słyszeć. Nie znalazłem żadnych oznak chorób wieku dziecięcego, żadnych niedociągnięć, detali do poprawki, niedoróbek lub słabości. To doskonale wykonane i wykończone kolumny, które z dumą można postawić nawet w eleganckim salonie. A gdy zaczynają grać... 12,5 tysiąca euro to niemała kwota, więc to nie są kolumny dla każdego. Ale nawet jeśli macie do wydania dwa razy więcej, to Ubiqi powinny się koniecznie znaleźć wśród pozycji do odsłuchu. A to za chwilę będzie w Polsce możliwe, bo dystrybutor już został wybrany i lada dzień pierwsze zamówione pary powinny do niego dotrzeć. To niezwykle dojrzały, wyrafinowany, skończony produkt, w którym widać i słychać włożone weń serce ludzi, którzy naprawdę wiedzą co robią. Model One zagra każdą muzykę bez zająknięcia. Zagra pełnym dźwiękiem już na bardzo niskim poziomie głośności, ale pozwoli użytkownikowi również na chwile szaleństwa i grania na niemal koncertowym poziomie z pełną kontrolą i niesamowicie czysto. I w jednym i w drugim przypadku, a także w każdym pośrednim, prezentowana klasa grania lokuje słoweńskie kolumny w klasie high-end. Pośród znanych mi kolumn, które grały u mnie tylko jeden model przedłożyłbym nad nie, Hanseny Prince V2. Tyle, że kanadyjskie kolumny kosztują ponad 40 tysięcy dolarów, więc to jakby jednak inna liga. Jakby nie było, Model One to fantastyczne kolumny! Pierwsze od czasu gdy kupiłem moje Matterhorny, które zmusiły mnie do poważnego myślenia o ich wymianie. Ubiqi nie grają z kilku, a nawet kilkunastowatową lampą. To jednakże ich jedyna wada, którą ewentualnie musiałbym zaakceptować. Dane techniczne (wg producenta) Skuteczność: 88 dB |
- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa - Końcówka mocy Modwright KWA100SE - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100 - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11 - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator |
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM) - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC - Kolumny: Bastanis Matterhorn - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr - Słuchawki: Audeze LCD3 - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako - Przewód głośnikowy - LessLoss Anchorwave - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3 |
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R) - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity