|
|
ak może Szanowni Czytelnicy zauważyli unikam testowania kabli. Nie znaczy to, że żadnych nie przetestowałem, ale robię to rzadko. A to dlatego, że w moim przekonaniu kable powinny być elementem pełniącym wyłącznie służebną rolę. Mają przenieść sygnał z urządzenia A do urządzenia B i niczego w nim nie zepsuć. Wiem, że wiele osób kablami próbuje stroić, a nawet poprawiać brzmienie swoich systemów. Tyle, że się z takim podejściem nie zgadzam. To urządzenia mają „grać” a kable są niezbędnym złem, bez którego na dziś obejść się nie potrafimy bo jakoś sygnał trzeba przesłać. Podejmowane są co prawda próby z bezprzewodowym przesyłem sygnału, ale dotyczą raczej niedrogich urządzeń, a nawet gdy wzięła się za to taka firma jak Avantgarde Acoustics to okazało się, że rozwiązanie działa, ale tylko w bardzo czystym (w sensie braku zakłóceń) środowisku.
Zdaję sobie sprawę z faktu, że sporo osób się z moim podejściem do tematu nie zgodzi – Wasze prawo. Może spróbujemy więc inaczej: im dłużej „siedzę” w audio (zakładam, że Państwo mogą mieć podobne doświadczenia), tym mocniej zdaję sobie sprawę z faktu, jak trudno jest złożyć dobrze grający system, a jest go tym trudniej złożyć, im więcej elementów ma taka układanka. Dobrze więc jest minimalizować ilość zmiennych w takim układzie. Łatwiej będzie, gdy choć część elementów, czytaj: kable, nie ma swojego brzmienia, jest maksymalnie „przezroczysta”. No dobrze – zostawmy już ten temat, nie chodzi przecież o rozpętywanie kolejnej wojny. Tłumaczę jedynie dlaczego unikam testowania audiofilskich kabli – testowanie skazuje bowiem na pisanie jak kabel „gra”, a skoro „gra” to nie jest „przezroczysty” i kółko się zamyka.
Mimo mojej niechęci do testowania akurat tego elementu systemu czasem i mnie nachodzi chętka, żeby jednak czegoś nowego spróbować. Tym razem impulsem był podstęp, który zastosował wobec mnie pan Krzysztof Owczarek z Moje Audio. Otóż gdzieś w czasie wakacji zadzwonił do mnie i powiedział, że wysyła mi do posłuchania nowy kabel pana Kiuchi. Z japońskim konstruktorem miałem okazje spędzić nieco czasu również poza wystawami. Fanów twórcy firmy Combak zapewne ucieszy informacja, iż pan Kiuchi wybiera się w tym roku na Audio Show (ups... – oczywiście chodzi o Audio Video Show – trudno mi się do nowej nazwy przyzwyczaić). Cenię go i jako konstruktora znakomitych urządzeń, i osobę, która macza palce w znakomitych płytach w formacie XRCD, a wreszcie po prostu jako człowieka.
Pan Krzysztof dobrze wiedział, że kabli słuchać nie lubię, więc przekaz miał postać informacji, a nie pytania o to, czy chcę. Kabel przyjechał, wpiąłem go w system i... już nie potrafiłem go wypiąć. Choć to „drut” z półki cenowej teoretycznie zbyt wysokiej na mój system, to jednak wniósł tyle dobrego, że nie mogłem go już oddać (co pan Krzysztof przewidział i dlatego go przysłał :) ). A przez „wniósł tyle dobrego” mam na myśli: pozwolił systemowi rozwinąć skrzydła, pogłębić część jego zalet bez narzucania swojego własnego charakteru.
Za sprawą tego interkonektu i pewnej ilości wolnego czasu w trakcie urlopu zacząłem się rozglądać po sieci, by zorientować się co właściwie dzieje się na rynku kablowym. I tak trafiłem na szereg wpisów dotyczących produktów Sulek Audio. Zwykle, gdy pojawia się polska marka i oferuje produkty, które kosztują niemało, z automatu spotyka ją morze hejtu. A jednak w tym przypadku znalazłem jedynie mnóstwo pozytywnych, a wręcz bardzo pozytywnych opinii na temat jakości brzmienia.
Co prawda w powtarzające się opowieści o wymianie dużo droższych przewodów znanych marek na te właśnie, polskie, można wierzyć lub nie, ale ponieważ w owych wypowiedziach często pojawiały się słowa klucze: przezroczystość, ewentualnie: prawdziwość, wystarczyło to, by i mnie zainteresować. Jak się okazało kontakt z producentem odbywa się za pośrednictwem gdańskiego dystrybutora – firmy HiFi Ja i Ty. Na stronie tegoż na temat producenta kabli można przeczytać co następuje:
Sulek Audio jest nową marką w segmencie kabli audio dla wymagających. Projekt dojrzewał dwie dekady i jak to często w życiu bywa konstruktor wykonywał kable dla siebie i swoich znajomych nie myśląc o dalszej odsprzedaży. Częste porównania swoich kabli z markowymi, wysokobudżetowymi produktami zachęciły konstruktora z Gdańska do spróbowania swych na rynku ekskluzywnych kabli. Pan Wiesław Sułek – bo o nim mowa sygnuje nowo powstałą markę swoim nazwiskiem, a całą linię produktów nazwą SULEK Extremely Directional Audio Cable w skrócie SULEK EDIA Cable.
Czym różnią się zatem kable Wiesława Sułka od całej reszty kabli audio uznanych i chętnie kupowanych marek? Czy Sulek EDIA Cable powielają tylko sprawdzone pomysły innych?
Pan Wiesław poszedł własną drogą. Otóż według niego zasadniczą sprawą, która ma wpływ na jakość dźwięku jest kierunkowość, rozumiana jako kierunkowość przewodnika, izolacji, wtyków audio i ich elementów. Nie można tej właściwości zmierzyć inaczej niż empirycznie. Jest to żmudna droga, ale efekty przerastają wyobraźnię przeciętnego melomana.
Naturalnie konstruktor przykłada wagę do jakości samego przewodnika i wtyków. Np. wtyki RCA wykonuje samodzielnie z miedzi, bo miedzianych z domieszkami jest wystarczająco dużo na rynku.
Takie bezkompromisowe podejście pozwala uzyskać jakość dźwięku, do którego trzeba mieć respekt.
Kable Sulek Audio zaprojektowane i składane ręcznie w Polsce nie mają kompleksów wobec sławnej konkurencji, o czym możecie się sami przekonać.
Napisałem więc do dystrybutora, umówiliśmy się, że kable dostanę, posłucham i dopiero wówczas zadeklaruję, czy recenzję napiszę. Jakiś czas później pan Jacek Fidali (z HiFi Ja i Ty) odwiedził mnie wraz z twórcą kabli, panem Wiesławem Sułkiem. Jednym z pytań, które zadał mi pan Jacek przed przywiezieniem kabli, oprócz standardowych o długości, czy końcówki kabli głośnikowych (a raczej jej brak), brzmiało:” a jakie sieciówki? - Prawe czy lewe?”. Chwilę mi zajęło zrozumienie, o co właściwie jestem pytany – w końcu audiofilskie sieciówki zwykle wyposażone są we wtyki typu Schuko, a gniazdka pozwalają wtyczkę odwrócić, więc jakie znaczenie ma, po której stronie wtyku znajdzie się faza? Otóż według pana Wiesława ma to znaczenie - „gra” lepiej, gdy kabel konstrukcyjnie jest „lewy” bądź „prawy” w zależności od tego, która opcja lepiej służy danemu urządzeniu, co można sprawdzić wyłącznie podłączając je na dwa sposoby.
Dlatego też panowie przywieźli ze sobą sporo kabli sieciowych i sprawdzaliśmy obie opcje (z fazą po prawej i po lewej stronie wtyku IEC). W przypadku wszystkich podłączanych u mnie urządzeń lepiej sprawdziły się „prawe”, czyli zgodnie z normą. Nie jest to jednakże wcale żelazna reguła – „przerabiając” sporo różnych urządzeń we własnym systemie nie raz i nie dwa razy stwierdzałem, że coś nie chce grać, a po odwróceniu wtyczki w gniazdku grało.
Panowie przy podłączaniu całego setu okablowania zwracali uwagę na: primo - kierunkowość podłączenia, secundo - na to, by kable nie były naprężone, a tertio - by w miarę możliwości (to nie takie łatwe, bo kable charakteryzują się jednak pewną sztywnością) napis na wtyku (RCA) po osadzeniu go w gnieździe, był skierowany do góry. Posłuchaliśmy razem z godzinkę, może nieco dłużej i byłem już pewny, że Sulki nie psują dźwięku, nie narzucają wyraźnego charakteru własnego, więc zostały do testu.
Zwykle osobista wizyta konstruktora testowanego produktu to okazja dla niego do przedstawienia filozofii brzmienia, wyliczenia zalet, opowieści o kosmicznych, oczywiście tajnych technologiach, o materiałach wyciągniętych z wykopanych niedawno radzieckich samolotów, strąconych w czasie II wojny światowej, tudzież odzyskanych z rakiet ziemia-powietrze z demobilu, itd., itp. Tymczasem jedyne, co udało mi się „wyciągnąć” od pana Wiesława to potwierdzenie tego, co można wyczytać na stronie. Wiadomo jedynie, że kable robione są z miedzianego przewodnika wysokiej jakości – jakiego? To tajemnica.
Wtyki RCA firma wytacza sama, bo te dostępne na rynku „psują dźwięk” (nawet te bardzo drogie). Dlaczego? Ano dlatego, że przy ich składaniu nikt nie zwraca uwagi na kierunkowość użytych elementów i miesza się różne rodzaje materiałów.
Kolosalne znaczenie ma nie tylko kierunkowość samego przewodnika, ale i izolacji, a nawet termokurczliwej koszulki na wtykach. Tego (kierunkowości poszczególnych elementów) właściwie nie da się zmierzyć – to trzeba sprawdzić na ucho, co zajmuje oczywiście bardzo dużo czasu, a to wpływa na cenę produktu. Każdy element został dobrany tylko i wyłącznie pod kątem brzmienia, więc nie ma tu żadnych ozdobników, tajemniczych puszek, nawet ładnych koszulek (bo te również „psuły” brzmienie).
Wtyki na kablach sieciowych są raczej zwykłe, bo najważniejszą kwestią jest połączenie miedzianych przewodów z bolcami wykonanymi z dokładnie tej samej miedzi (oczywiście zachowanie kierunkowości i tu odgrywa rolę) – reszta, jak wynikało z przeprowadzonych eksperymentów, nie gra roli. Na pewno pod tym względem używane wtyki nie spełniają „audiofilskich” standardów, nie będzie się więc można nimi pochwalić znajomym, ale nie to było celem pana Władysława.
Gdy natomiast zobaczyłem listwę sieciową zapytałem wprost, czy aby na pewno panowie chcą, by była ona przedmiotem tego testu, bo hejterzy zjedzą producenta żywcem, gdy tylko pokażemy zdjęcia. Pytałem o to również dlatego, że akurat listwy nie znalazłem na stronie HiFiJaiTy.pl, więc uznałem, że być to może nie jest to (jeszcze) „oficjalny” produkt. Dostałem jednakże potwierdzenie, że listwa wygląda jak wygląda, znaczy jak najprostsza listwa z marketu, którą pierwotnie jest, bo po przeróbkach (kabel sieciowy Sulek Audio i wymiana elementów w środku na wykonane z tej samej miedzi co kable) „gra” lepiej niż wiele audiofilskich listw w „wypasionych” obudowach. OK, przyjąłem do wiadomości.
Choć te informacje za wiele o kablach mi nie powiedziały, to osobiście wolę takie postawienie sprawy, niż opowieści o rzekomych kosmicznych technologiach stworzonych w garażu. Sam powtarzam wielokrotnie, że mnie tak naprawdę nie obchodzi co siedzi w środku urządzenia, a jedynie to, jak „gra”, czy raczej jak z danym urządzeniem wypada moja ukochana muzyka. Z kablami jest podobnie. Wygląd tych kabli (tzn. sieciówek i listwy bo IC i głośnikowy wyglądają całkiem, całkiem) nie stanowił więc dla mnie żadnego problemu, interesowało mnie wyłącznie jak będą się zachowywać w systemie.
|
Płyty użyte do odsłuchu (wybór):
- Chopin Recital, wyk. Maurizio Pollini, Toshiba-EMI EAC-55137, LP.
- Cannonball Adderley, Somethin' else, Classic Records BST 1595-45, LP.
- Daniel Gaede, The tube only vinyl, TACET L117, LP.
- Dead Can Dance, Spiritchaser, 4AD/Mobile Fidelity MOFI 2-002, 180 g LP.
- Dire Straits, Love over gold, VERTIGO 25PP-60, LP.
- Eva Cassidy, The Best of, Blix Street Records G8-10206, LP.
- Keith Jarret, The Koeln Concert, ECM 1064/65 ST, LP.
- Miles Davis, Sketches of Spain, Columbia PC8271, LP.
- Możdżer Danielsson Fresco, The Time, Outside Music OM LP 002, LP.
- The Ben Webster Quintet, Soulville, Verve Records M GV-8274, LP.
Japońskie wersje płyt dostępne na
Do testu dostałem dwa białe (podkreślam kolor, bo wiem, że były i czarne) interkonekty o długościach 1 m i 1,5 m, które wykorzystałem do połączeń (odpowiednio): źródło-pre, pre-końcowka, kable głośnikowe (2x2,5 m), 3 sieciówki (źródło, pre, końcówka) i listwę sieciową z 2 m kablem sieciowym. Wszystkie kable zrobione są z takiej samej miedzi i mają postać trzech splecionych z sobą żył. Napisy wskazują kierunek podłączania IC i kabli głośnikowych, na wtykach kabli sieciowych oraz przy gniazdach w listwie oznaczono „gorące” piny.
Kable są elastyczne w stopniu średnim i nie byłoby żadnych problemów z ich układaniem, gdyby nie zalecenie wpinanie wtyków RCA z napisem skierowanym do góry oraz zakaz naprężania wszystkich kabli. W każdym razie jest to wykonalne. Choć testów kabli nie popełniłem zbyt wielu, to jednak jeśli już je robię staram się testować całe sety – okablować system kablami jednej marki, co zwykle daje efekt synergii. Nie inaczej zrobiłem tym razem, przynajmniej na początku. Dodam jeszcze, że ponieważ kable były u mnie dość długo mogłem ich posłuchać także i z testowanymi w tym okresie urządzeniami choćby Roberta Kody, czy AudioTekne, co miało znaczący wpływ na końcowe wnioski, ale o tym później.
W moim systemie to pierwsze, wspominane już wrażenie, że EDIA „niczego nie psują” potwierdzało się przy każdym kolejnym odsłuchu. Ani razu nie miałem wrażenia, że testowany set próbuje coś zmieniać na swoją (jakąkolwiek) modłę – system zachował swój charakter. Grał lekko ciepłym, barwnym, gładkim, spójnym i detalicznym dźwiękiem. Na górze dużo powietrza, dźwięczności, na średnicy słodycz (nieprzesadna), gładkość i mnóstwo kolorów, a na dole mięsisty, dobrze różnicowany, nieprzesadnie konturowy i nie schodzący bardzo nisko bas. Słowem niby tak samo jak do tej pory. Tylko, że... no właśnie, tak samo, ale jakby całościowo lepiej.
Zachowując te same proporcje, spójność dźwięku w całym paśmie, w niemal każdym aspekcie testowane kable podniosły poprzeczkę nieco wyżej (albo jak wolę myśleć, uwolniły potencjał systemu w większym stopniu niż moje LessLossy). Nieco więcej otwartości na górze pasma, odrobinę więcej blasku, dźwięczności. Nieco bardziej zwarty, jeszcze lepiej różnicowany i nadal barwny, soczysty bas. A i średnica zyskała na wyrafinowaniu, na lepszym cieniowaniu barwy, na precyzyjniejszym pokazaniu nawet niewielkich kontrastów dynamicznych.
Im dłużej słuchałem tym większe było moje przekonanie, iż zmiany dotyczyły dynamiki w całym paśmie, zarówno w skali makro jak i mikro. Dźwięk był bardziej żwawy, energiczniejszy, ale z zachowaniem pełnej kontroli. Żadna z tych zmian sama w sobie nie była wielka, ale razem dawały sporo. Powrót do LessLossów to przede wszystkim lekkie zmatowienie dźwięku, nieco bledsze, nie tak soczyste kolory, a granie nie aż tak płynne i energetyczne. Choć przepinanie całego setu jest dość żmudnym zajęciem (dodatkowo biorąc pod uwagę, że za każdym razem najlepiej jest dać wszystkim urządzeniem znowu choć kilka minut na rozgrzewkę), to jednak kilka razy wykonałem taką operację, a obserwacje się potwierdzały.
Kolejnym etapem zabawy było porównywanie interkonektu EDIA z HIJIRI. Jako, że „japończyka” mam tylko jednego, więc zamieniałem jedynie interkonekt między źródłem a przedwzmacniaczem, używając jednego SA zamiennie z HIJIRI. Najpierw taką operację wykonywałem używając całego okablowania LessLoss i wspomnianych IC zamiennie między phono/DACiem a pre, a później używając całego setu SA i nadal zastępując ten sam IC HIJIRI.
W tym pierwszym przypadku japoński kabel pokazywał pewną przewagę na górze pasma, którą HIJIRI po prostu w absolutnie nadzwyczajny sposób doświetla (a nie rozjaśnia!), co daje niezwykły efekt czegoś w rodzaju aury wokół każdego dźwięcznego wysokiego tonu. Reszta pasma w zasadzie była porównywalna w przypadku obu IC, jako że żaden z nich nie ma tendencji do zmiany charakteru brzmienia podłączonych nimi elementów. Z całym zestawem kabli EDIA przewaga kabla pana Kiuchi zmalała, a może i wręcz zniknęła – to było porównywalne klasą i podobne charakterem granie i tu już właściwie nie miałem faworyta. To zapewne efekt synergii, o którym wspominałem wcześniej, a który serwował mi kompletny set Sulik Audio.
O ile w moim systemie testowane interkonekty grały na podobnym poziomie co HIJIRI, o tyle w czasie porównania, czy to w systemie Kody, czy AudioTekne wyszło jednak, że to japoński kabel daje topowym urządzeniom większe szanse pokazania pełni (?) możliwości. W moim systemie interkonekty nie były wąskim gardłem i stąd podobny, wysoki, znakomity poziom niezależnie od tego, czy grała polska, czy japońska łączówka. Gdy jednak przyszło do systemów z najwyższej półki HIJIRI wykazał pewną przewagę w zakresie rozdzielczości, płynności prezentacji, szybkości ataku, no i tej swojej fantastycznie doświetlonej góry pasma, zachwycającej mnie od pierwszego odsłuchu.
HIJIRI robił jeszcze jedną rzecz lepiej niż EDIA – jeszcze lepiej oddawał układ wszystkich elementów w przestrzeni i to w każdym wymiarze. Rzecz już nie tylko w umiejscowieniu poszczególnych instrumentów na scenie, ale i w niesamowicie precyzyjnym i naturalnym zobrazowaniu np. układu całej perkusji. To nie była „tylko” kwestia pokazania, że bębny stoją ot tam, po prawej, dalej niż wszystkie pozostałe instrumenty i zajmują pewną przestrzeń. Z HIJIRI widać było nawet tam daleko jak pałeczki wędrują od blach bliżej mikrofonu do tych dalej i z powrotem. Sulek aż tak precyzyjny nie był, choć zaskakiwał umiejętnością różnicowania (w tym wypadku) blach, czy mocy uderzenia pałeczką/miotełką.
Polski kabel wydawał się natomiast odrobinę bardziej dociążać dźwięk niż Hijiri. Choć różnice tak opisane mogą się wydawać wielkie to w rzeczywistości wcale takie nie były. Dało się je zauważyć i pewnie, że mając taki system jak ten Roberta Kody każdy posiadacz chciałby z niego wycisnąć absolutnie wszystko, więc być może nawet i HIJIRI nie byłby końcem drogi, ale wybierając akurat między polskim i japońskim IC wybrałbym jednak ten drugi, choć to ten pierwszy na pewno oferuje lepszy stosunek jakości brzmienia do ceny. Jednocześnie nawet w takim systemie, jak Takumi + Takumi + Cessaro Chopin użycie całego setu Sulek Audio też nie byłoby problemem, nie psułoby przyjemności słuchania, nie powodowałoby dorabiania się wrzodów na żołądku skutkiem ciągłego myślenia, że z kablami XYZ byłoby jeszcze lepiej. Po ich wpięciu człowiek jest angażowany przez muzykę niemal natychmiast, a wówczas na drobiazgi nie zwraca się uwagi. Dopiero porównania pokazują, że można jeszcze troszkę lepiej.
Żeby było jeszcze ciekawiej, to po krótkim teście pełnego systemu AudioTekne spośród tych dwóch interkonektów wybrałbym do niego... jednak nasz rodzimy produkt. Japoński system, o czym napiszę więcej w jego recenzji, sam z siebie robi cuda w górnej średnicy i w wysokich tonach, więc z HIJIRI momentami wydawało mi się, że jest za dużo tego dobrego. W systemie AT z kablem Sulek Audio całościowy balans wypadał lepiej niż z kablem pana Kiuchi. Oczywiście – moim zdaniem. Z Kodą, która dla odmiany nieco bardziej dociąża środek pasma zalety HIJIRI były doskonałym uzupełnieniem, acz trzeba pamiętać, że mówię o sytuacji, gdzie w całym secie SA wymieniałem na HIJIRI tylko jeden interkonekt między źródłem o przedwzmacniaczem (ze względu na ustawienie sprzętu nie było szans spróbować tego kabla między pre a końcówkami), a reszta okablowania pochodziła z polskiej firmy.
Podsumowanie
Firma Sulek Audio nie może się pochwalić funkcjonowaniem na rynku od dziesiątek lat, choć jej właściciel mówi, że zajmuje się audio już od prawie lat 20. Wygląd tych kabli w porównaniu do estetyki proponowanej przez wielkich rynku kablarskiego także pozostawia nieco do życzenia. Trzeba przełknąć zwykłe, tekturowe pudełka i brak audiofilskiej „biżuterii”, czyli drogich, firmowych wtyków, czy pięknych koszulek, którą można by się chwalić znajomym. Słowem esteci, dla których każdy przedmiot musi nie tylko doskonale spełniać swoją funkcję, ale i być dziełem sztuki użytkowej, pewnie na kable EDIA nawet nie spojrzą.
Ci, dla których brzmienie jest najważniejsze, a estetyka znajduje się niżej na liście priorytetów Sulkami się powinni zainteresować. Listwę zawszeć można schować za stolikiem, gdzie swoją funkcję spełni, a wyglądem nie będzie razić, same kable nawet jeśli konkursu piękności by nie wygrały, wyglądają całkiem nieźle, a gdy już się człowiek przyzwyczai można nawet zacząć lubić ten dość oryginalny wygląd.
No i wreszcie brzmienie. Tanio nie jest, więc do systemów z urządzeniami za 2-3 tysiące złotych nikt Sulków wpinać raczej nie będzie. Prędzej do takich, gdzie element kosztuje już pewnie minimum z 10 tys. (ale nawet i sporo więcej) i tam sprawdzą się wybornie. Sądząc po trzech systemach (w tym dwóch absolutnie high-endowych ze stratosferycznych poziomów brzmieniowych i cenowych), w których u mnie zagrały, kable EDIA te nie mają swojego własnego, wyraźnego charakteru. Ich zadaniem nie jest kształtowanie brzmienia, zmiana charakteru dźwięku, ale raczej wzmocnienie mocnych strony połączonych nimi elementów, czasem uszlachetnienie jakichś konkretnych cech. Nie są to kable idealne, bo takich nie ma. Wydaje się jednak, że coś w koncepcji pana Wiesława musi być, skoro bez wielkiego zaplecza technologicznego potrafił stworzyć tak dobre produkty. Brawo!
|