Słuchawki dynamiczne Unitra
Producent: UNITRA |
katalogu Unitry z 1973 r., zatytułowanym Informacje o stereofonii. Domowe urządzenia stereo 1973/1974 firma zaprezentowała szereg najnowszych produktów ze swojego portfolio; produktów, które wyróżniały się możliwością odtwarzania dźwięku w systemie stereofonicznym. Wtedy, na początku lat 70., stereofonia wciąż była w Polsce gorącą nowością, a przesiadka ze sprzętu monofonicznego na stereofoniczny ekwiwalentem przejścia z telewizji czarno-białej na telewizję kolorową. Wśród pokazanych w tym katalogu produktów znalazło się miejsce (chociaż nie było go zbyt wiele) na zaprezentowanie oferty słuchawek stereo. W jej skład wchodziły trzy modele nauszników stereofonicznych: słuchawki SN-62, przeznaczonych „dla przeciętnego słuchacza”, model SN-60, czyli „słuchawki stereofoniczne bardzo wysokiej wierności odtwarzania (Hi-Fi)” oraz wysokoomowe słuchawki SN-50. Nic więc dziwnego, że gdy marka Unitra w maju 2014 roku tryumfalnie powróciła na rynek, wśród zaprezentowanych urządzeń była też replika tych całkowicie polskich słuchawek, właśnie SN-50. Co więcej, nauszniki te są obecnie na topie słuchawkowej oferty nowej Unitry, można je więc traktować jako – swego rodzaju – wizytówkę, pokaz umiejętności inżynierów pracujących obecnie w Unitrze (lub jej kooperantów). DESIGN Osoba odpowiedzialna za design SN-50 stanęła przed, przynajmniej moim zdaniem, niezwykle trudnym zadaniem. Tak się bowiem składa, że zwykle łatwiej jest rozpocząć pracę od zera, wystartować z nowymi, świeżymi pomysłami, wymyślić coś od podstaw kierując się wyłącznie własnymi upodobaniami i umiejętnościami. Nie jest to jednak wiadomość zła – wygląd słuchawek SN-50 wciąż, i to po tylu latach, potrafi cieszyć oko i w dobry sposób wpisuje się w sukcesywny powrót lat 70. i (ale to dopiero nadejdzie) 80. do łask. Design recenzowanych przeze mnie nauszników jest bardzo prosty i elegancki, a na tle zdecydowanej większości swojej konkurencji – zaskakująco lekki pod względem wizualnym. Oko cieszą również nieźle zestawione kolory: zimny szary wspaniale współgra z ciepłą czerwienią. Tak jak już wspomniałem, model SN-50 trudno jednak określić jako „wierną replikę” – wyrażenie to sugeruje bowiem, że nic nie zostało zmienione, a jedynie odtworzone. W wypadku nowej wersji tych słuchawek projektanci zdecydowali się na trzy niewielkie zmiany. Po pierwsze, mamy do czynienia z kompletnie nowymi przetwornikami, kiedyś były 400-omowe, teraz są 32-omowe, czyli przewidziane do współpracy z niskoporądowymi urządzeniami w rodzaju spartfona i laptopa, tableta. Po drugie, wymieniono materiał, z którego zrobione były muszle nauszne. Za czasów PRL-owskiej Unitry były one wykonywane z mieszaniny skaju i plastiku, obecnie zaś ich tworzywem jest miękki welur i sztuczna skóra. Welurem pokryta jest także jedyna część pałąka. na której opiera się na głowie. Trzecia zmiana dotyczy sposobu wykonania przewodu, który obecnie może pochwalić się prostym, ale urozmaicającym projekt wzorkiem nałożonym na materiałową osłonę kabla oraz mikrofonem do smartfona, który został wyposażony w przycisk do odbioru i kończenia połączeń. Chociaż, na pierwszy rzut oka, jest to „tylko” detal, to wciąż pozostaje on integralną częścią całego modelu, urozmaicając i współtworząc wygląd słuchawek. Na części pałąka, będącej oparciem, pojawiły się również czerwony napis „Unitra” oraz logo firmy, w tym samym kolorze. Nauszniki na żywo prezentują się naprawdę ładnie; trzeba jednak wyraźnie sobie powiedzieć, że trudno określić nową wersję SN-50 słuchawkami „wyjściowymi”. Przynajmniej ja, jako osoba młoda i w żaden sposób niezwiązana z kultem Unitry, nie wyobrażam sobie, by ktoś w moim wieku (lub nieco starszy) z własnej, nieprzymuszonej woli paradował po mieście z tym modelem na głowie. Ich wygląd (i nie tylko, ale do tego zaraz dotrę) predestynuje je więc do użytku wybitnie domowego. Jak już pisałem w moim poprzednim teście z cyklu „First Step Audio” (czytaj TUTAJ), równie ważny jest pomysł na opakowanie produktu, które ma przyciągać uwagę i zachęcić do zapoznania się z zawartością. Z przyjemnością muszę powiedzieć, że pudełko na słuchawki SN-50 zostało przygotowane wzorowo, idealnie łącząc nowoczesny „look” ze starym, lecz wciąż atrakcyjnie wyglądającym wzornictwem. Samo pudło jest całkowicie przeźroczyste, a jedyne nadrukowane na niego elementy to - znajdujące się po obu bokach - nazwa i logo firmy oraz nazwa słuchawek, którą można znaleźć także na froncie. Słuchawki zabezpiecza tekturowa „wieża”, która spełnia tutaj potrójną rolę: podpórki dla słuchawek, schowka dla kabla, instrukcji oraz mniejszych, alternatywnych muszli oraz elementu dekoracyjnego. Tekturowa jest również składana karta, która znajduje się z tyłu i na dole pudełka. To właśnie na niej umieszczono wszystkie niezbędne informacje, takie jak opis nauszników czy fajnie zaprezentowaną specyfikację techniczną. Cały zestaw wygląda więc niezwykle porządnie, o kilka długości bijąc pod tym względem nie tylko swoją bezpośrednią konkurencję, ale i kilkukrotnie droższe produkty. OBSŁUGA I FUNKCJONALNOŚĆ W wypadku słuchawek ich funkcjonalność ma niejednokrotnie kluczowe znaczenie, często w pierwszej kolejności determinując wybór takiego, a nie innego modelu. Właśnie z powodu funkcjonalności nigdy nie byłem w stanie przekonać się np. do słuchawek dousznych. Chociaż wielokrotnie kusiło mnie nabycie małych, dobrze dopasowanych „pchełek”, które idealnie sprawdziłyby się podczas biegania lub podróży, to zawsze rezygnowałem z zakupu, gdy te raz po raz wypadały mi z uszu, niezależnie jak głęboko bym je włożył i jak mocno przymocował. Na dodatek, po kilkunastu już latach korzystania z słuchawek – tak to przynajmniej widzę – widzę, że projektanci tego typu produktów muszą na pewnym etapie zdecydować czy ich wyrób będzie raczej dedykowany podróżniczym przygodom, czy też powinien on raczej znaleźć się na orbicie zainteresowań domatorów. Po kilkunastu dniach spędzonych z modelem SN-50 bez wątpienia mogę powiedzieć, że dom to jedyne miejsce, w którym się sprawdzi. Chociaż topowe nauszniki Unitry są bardzo lekkie i idealnie nadawałyby się jako część ekwipunku melomana-podróżnika, to szereg różnych rozwiązań i wad dyskwalifikuje je w moich oczach jako kompana jakichkolwiek wycieczek. Pierwszą z nich jest nienajlepsze dopasowanie muszli do głowy, niezależnie czy mówimy tutaj o podstawowych muszlach wokółusznych, czy przywołanych przeze mnie wcześniej alternatywnych muszlach nausznych. Nie miało również znaczenia ich wysuwanie i dopasowywanie do kształtu głowy – słuchawki SN-50 nie dość, że uciskają skronie, to jeszcze w dolnej części muszli odstają od ucha, pozwalając by dźwięk (głownie chodzi o niskie tony) „uciekał” do najbliższego otoczenia. W przypadku słuchania muzyki w zaciszu domowym nie ma to aż takiego znaczenia (no, może poza utratą części basu), jednak przeszkadzanie ludziom w komunikacji miejskiej lub pociągu/samolocie nie zawsze jest najlepszym pomysłem. Nie można również temu modelowi przypisać szczególnej ergonomiczności. Przeciwnie – jest on dosyć toporny i przy niezwykle „ruchomych” i łatwych do spakowania wyrobów od, dajmy na to, AKG, SN-50 wypada zwyczajnie słabo. Doskonale zdaję sobie sprawę, że projekt tych słuchawek powstał ponad 40 lat temu, gdzie mobilność nie była praktycznie brana pod uwagę, jednak muszę, z kronikarskiego obowiązku, odnotować fakt absolutnego braku możliwości łatwego i przyjemnego ich transportowania. Dobrze sprawdza się natomiast obecny na pokładzie wspomniany mikrofon do smartfona. Oczywiście wciąż pozostaje pytanie po co on tam w ogóle się znalazł, skoro korzystanie z tych słuchawek w przestrzeni publicznej jest na tyle problematyczne, że raczej nie ma sensu tego robić. Muszę jednak przyznać, że ich waga, szczególnie przy ich rozmiarach, musi i powinna budzić podziw; umożliwia ona bowiem, i to przy tym nienajlepszym dopasowaniu do – przynajmniej mojej – głowy, na dość długie i wygodne cieszenie się muzyką, bez konieczności raczenia się kilkuminutowymi sesjami wypoczynkowymi czy masażami. Słuchawki nauszne SN-50 były porównywane do trzech innych modeli: Sennheiserów PXC 150, AKG Q460 oraz AKG Y50 (czytaj TUTAJ), kosztujących, odpowiednio, 69, 329 i 450 zł. Wszystkie słuchawki były testowane w trzech różnych systemach: komputerowym (PC jako źródło oraz DAC/wzmacniacz słuchawkowy iFi Audio iDSD), przenośnym (smartfon Samsung Galaxy A3) oraz high-endowym (system B redakcji „High Fidelity”). Sesja #1 Testowany przeze mnie model jest w sferze brzmienia równie problematyczny, co w aspekcie funkcjonalności. Ocena jakości dźwięku rozbija się bowiem tutaj o gatunek i jakość nagrania danego albumu. I tak słuchając kawałka Beryl z najnowszego, bardzo dobrze nagranego albumu Tracker Marka Knopflera, SN-50 prezentowały się znakomicie, znacznie wykraczając ponad jakość sugerowaną przez ich cenę. Dźwięk był bardzo przyjemny, zaskakująco otwarty i detaliczny, był również nieźle wypełniony, szczególnie w środku pasma. |
W interesujący sposób rozwiązano również scenę dźwiękową, która, tak mi się przynajmniej wydaje, została poukładana nie na „chybił trafił”, ale z głową, przez kogoś, kto rzeczywiście słyszy. Pozorne źródła dźwięku są bowiem znacznie oddalone od słuchacza; i nie mówię tu tylko o drugo lub trzecioplanowych instrumentach, ale także o tych najważniejszych. Pozwoliło to uzyskać wrażenie przywołanej już otwartości, oddechu, przestrzeni. To oczywiście tylko „wrażenie”, fizyki i rządzących nią praw przeskoczyć się przecież nie da. Jest ono jednak na tyle miłe, że bez problemu jestem w stanie przejść do porządku dziennego nad tą sztucznością. Tym bardziej, że żadne (prócz modelu Y50 od AKG, który jest w zupełnie innej lidze) z porównywanych słuchawek nie zagrały z takim przestrzennym rozmachem. Bardzo miło wypadły również posiedzenia nad świetną płytą The Celts Enyi. Na krążku tym nie dzieje się zbyt wiele, a głównym aktorem przedstawienia jest głos irlandzkiej gwiazdy new age. Model SN-50 zaprezentował mi go bardzo dobrze, jak nauszniki kosztujące nawet dwa razy tyle. Ten znakomity obraz zmienił się jednak, gdy zacząłem puszczać słabo/przeciętnie nagrane płyty z rockiem i metalem. Wtedy wyrób Unitry pokazał swoją drugą, mniej przyjemną stronę. Główne bohaterki tego testu zaczęły bowiem grać bardzo ostro, na granicy jakiejkolwiek przyjemności czerpanej z muzyki. Natłok źle zrealizowanych informacji, tych wszystkich gitar, perkusji i głosu Roba Halforda był dla SN-50 chyba nie do przeskoczenia. Warto zaznaczyć, że słuchawki w bardzo podobny sposób zachowywały się w każdym wykorzystanym przeze mnie systemie, najlepiej prezentując się, oczywiście, w systemie B redakcji „High Fidelity”. Najsłabiej granie wypadło, to również chyba dość oczywiste, ze smartfona, biorąc jednak pod uwagę opisane przeze mnie problemy z funkcjonalnością telefon/tablet nie będzie chyba podstawowym źródłem dźwięku dla ludzi, którzy zdecydowali/zdecydują się na zakup testowanego modelu. Sesja #2 Rzadka to okazja, by móc porównać kolejne wersje takich samych (tj. różnych wersji tych samych modeli) polskich wyrobów audio, które dzieli tak wiele lat. Dla naszych sąsiadów (i tych bliższych, i dalszych) może się to wydawać śmieszne; dla przykładu – kilka dni temu firma Bowers & Wilkins zaprezentowała kolejną wersję swojej referencyjnej serii Diamond, która po raz pierwszy ujrzała światło dzienne w 1979 roku! (więcej TUTAJ). Jednak polskie tradycje audio są znacznie późniejsze i naznaczone nieporównywalnie bardziej burzliwą historią. Dlatego też, mając w domu starą i nową wersję nauszników SN-50, nie mogłem oprzeć się pokusie bezpośredniego porównania ich, bycia sędzią tego niezwykle ciekawego, przynajmniej na papierze, pojedynku. Niestety, jak to w życiu bywa, wyobrażenia były znacznie bardziej ekscytujące od zastanej rzeczywistości: najświeższa reinkarnacja polskich słuchawek po prostu przejechała się po swoim konkurencie, pokazując, że (i całe szczęście) nie zawsze to co stare i kultowe musi być rzeczywiście dobre. Być może w latach gospodarki niedoboru, gdy nad Wisłą brakowało absolutnie wszystkiego, stare SN-50 robiły na ludziach wrażenie. Obecnie nadają się jednak do muzeum, gdyż w XXI wieku nie dysponują absolutnie żadnym autem, którym mogłyby kogokolwiek zachwycić. W porównaniu do swojego młodszego brata brakuje im wszystkiego: sceny, wypełnienia, basu, detali, dynamiki, rozdzielczości, pomysłu na siebie i oferowany przez nie dźwięk. Oczywiście wziąłem poprawkę na to, że nowiutkie SN-50 są znacznie łatwiejsze do napędzenia, jednak nie miało to w tym wypadku żadnego znaczenia: raz za razem, z każdym kolejnym utworem i albumem przekonywałem się, że Unitra (i, ogólnie, cała branża audio) w sferze brzmienia zrobiła milowy krok naprzód. Podsumowanie Pisanie podsumowania testu odtwarzacza AK Junior firmy Astell&Kern było dla mnie dziecinnie łatwe. Urządzenie to oczarowało mnie na każdej płaszczyźnie i stało się dla mnie punktem odniesienia dla innych produktów tego typu z tego samego lub podobnego segmentu cenowego. Ocena słuchawek Unitra SN-50 jest jednak znacznie bardziej problematyczna. Bez wątpienia mają one kilka cech, które pozwalają im pozytywnie wyróżnić się na tle konkurencji. Rozmach dźwięku i środek pasma są, jak na tę cenę, wzorowe, a prezentacja spokojniejszych nagrań sprawiła mi wiele radości. Dużo gorzej zaprezentowały się jednak w nagraniach mocnych, energetycznych i wypełnionych różnymi dźwiękami. Na dodatek wciąż nie do końca wiem komu dedykowany jest ten produkt. Nie widzę możliwości wzięcia go na miasto czy do plecaka/walizki, zaś ludzi ceniących sobie domowe odsłuchy (zazwyczaj tych nieco starszych) zwykle stać na nieco droższe urządzenia, dla przykładu na wybitne w swojej klasie słuchawki Y50, które można nabyć już za 290 zł. Jeżeli jednak dla kogoś te 90 zł w kieszeni robi diametralną różnicę bądź chce poczuć oldskulowy klimat, to nabycie zaprezentowanych tu nauszników może być dobrym wyborem. Ale tylko i wyłącznie pod takimi warunkami. Dane techniczne (wg producenta) Typ: słuchawki nagłowne Dystrybucja w Polsce: Apel DOŁĄCZ DO NAS NA TWITTERZE: UNIKATOWE ZDJĘCIA, SZYBKIE INFORMACJE, POWIADOMIENIA O NOWOŚCIACH!!! |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity