Data publikacji: 1. grudnia 2012, No. 104
|
|
Mówi sie, że ludzie niezwykli mają kilka "żyć". Inaczej niż w grach, nie giną, a potem się odradzają, a po prostu przechodzą z jednego "etapu" do drugiego. Mają tak wiele pomysłów i energii na ich realizację, że zwykle sztywne ramy jakiejś pojedynczej działalności im nie wystarczają. Czyhają na nich mielizny i podwodne rafy, jednak na tych, którym uda się je ominąć czeka nieśmiertelność - zostaną zapamiętani przez to, co po sobie zostawili. Zasada ta dotyczy każdej dziedziny ludzkiej działalności - naukowców, muzyków, inżynierów, lekarzy, nauczycieli i wszystkich zajęć, w których kreatywność jest być, albo nie być.
Jednym z takich ludzi jest Mark Levinson. Jeśliby spytać ludzi na ulicy, kim jest ten człowiek, moglibyśmy się odpowiedziami zdziwić, szczególnie jeślibyśmy taką sondę prowadzili w USA. Myślę, że wielu odpowiadających - a właściwie wiele odpowiadających kobiet - wskazałoby na niego, jako na męża Kim Cattral, z którą wspólnie napisał książkę-poradnik The Art of the Female Orgas (rys. Fritz Drury, Thorsons, 2002). Jej polskie wydanie pt. Satysfakcja. Sztuka kobiecego orgazmu ukazało się w 2006 roku (tłum. Pamela Haska, Warszawa 2006). Kim Cattral jest z kolei doskonale znana wszystkim, którzy choć raz zobaczyli ją jako Samanthę Jones w serialu Sex w wielkim mieście, nadawanym przez HBO w latach 1998-2004 (tyt. org. Sex and the City). Choćby po tym krótkim wstępie widać, że Levinson, opisywany przy okazji promocji książki jaki "audio designer" jest człowiekiem nietuzinkowym.
Seks seksem, jednak perłą w koronie Levinsona jest jego firma Mark Levinson. Założona w roku 1972 w krótkim czasie stała się synonimem high-endu. Zanim do tego doszło, urodzony w 1946 w Oakland w kaliforni, syn Daniela J. Levinsona oraz Marii Hertz Levinson, dorastał w okolicach Bostonu, a potem w New Haven. Jego ojciec, profesor uniwersytetów Yale i Harvard (razem 40 lat!), na wydziale psychologii był autorem podstawowej dla jednego z nurtów psychologii książki Seasons of a Man's Life.
Jego syn od dzieciństwa miał inklinacje muzyczne. Zanim skończył 20 lat grał już na kontrabasie i trąbce z wielkimi postaciami jazzu: Johnem Coltranem, Sonnym Rollinsem, Sonny Stittem, Johnnym Griffinem, Chickiem Corea and Keithem Jarrettem. Pomógł w tym jego upór, ale i kontakty zawodowe ojca.
W wieku 21 lat zbudował coś, co zmieniło jego późniejsze życie - konsolę nagłośnieniową na festiwal Woodstook Music Festival (1969).
Cztery lata później założył swoją pierwszą firmę audio Mark Levinson Audio Systems. Pierwszym jego produktem był przedwzmacniacz LNP-2, w którym wykorzystał doświadczenia zebrane przy budowie stołu mikserskiego. Dziesięć lat później, w roku 1982 firmę noszącą jego nazwisko przejęła firma Madrigal, która wprowadziła do sprzedaży wiele nowych produktów, z którymi Mark Levinson, konstruktor nie miał już jednak nic wspólnego. Zresztą nie tylko on - zarząd Madrigala zwolnił także jego najbliższego współpracownika, Toma Colangelo, a także innych, kluczowych pracowników.
Levinson nie mógł spokojnie usiedzieć na miejscu, dlatego w tym samym, 1982 roku założył drugą firmę, Cello Technologies, która jest dla wielu ludzi "kultową", m.in. dzięki takim produktom, jak niebywale rozbudowany, analogowy korektor Palette.
I znowu - w 1999 roku opuścił firmę, sprzedał prawa do jej nazwy i założył kolejna - Red Rose Music. W jej ramach wydał kilka niebywale zrealizowanych albumów SACD i zaproponował wzmacniacze oraz kolumny. Niektóre z jego produktów znalazły się na planie filmowym serialu Sex w wielkim mieście i widać je w kilku odcinkach. W roku 2000 Levinson zaprojektował ekskluzywny system nagłaśniający dla samochodów Lexusa. W tym samym czasie firma nosząca jego nazwisko została wykupiona od Madrigala przez Harman International Group, w której rękach pozostaje do dziś.
Sam Levinson najpierw rozstał się z Kim Cathrall, a potem przeniósł do Szwajcarii, kraju, z którego pochodziła jego mama. Tam, w roku 2007 założył swoją najnowszą firmę, Daniel Hertz S.A., honorując w ten sposób jej panieńskie nazwisko (Hertz). Firma proponuje kompletne, niezwykle kosztowne systemy, bardzo popularne np. w Japonii. Dodajmy, że Mark Levinson jest wciąż aktywnym realizatorem i producentem, znany jest z udziału w wielu nagradzanych projektach takich muzyków jak: Jacky Terrason, Joe Lovano i Carnegie Hall Jazz Band.
Z ciekawostek warto dodać, że kolumny Daniel Hertz M1, wzmacniacz M5 i przedwzmacniacz M6 w swoim, kosztującym 200 000 dolarów ma były premier, obecny prezydent Federacji Rosyjskiej, Dmitry Medvedev.
Testowany odtwarzacz Super Audio CD, model No.512, powstał dawno po tym, jak Mark Levinson opuścił firmę, a nawet po tym, jak wyprowadził się na Stary Kontynent. Wciąż jednak nosi jego nazwisko. Być może paradoksalnie, ale w ten sposób, zaprojektowanym w 2008 roku urządzeniem najważniejsza firma Levinsona składa mu hołd. Otóż bowiem, kiedy firmy Philips i Sony wprowadzały na rynek format DSD i bazującą na nim płytę SACD poprosiły Levinsona o współpracę. Wyposażyły go w ośmiościeżkowy rekorder DSD, który został wykorzystany do maksimum - Levinson zarejestrował na nim wiele godzin materiału, który wydał (bez obróbki) na płytach SACD w ramach marki Red Rose Music. Płyty te stały się dla wielu producentów punktem odniesienia. No.512 jest zaś najlepszym, jak do tej pory, źródłem cyfrowym tej firmy, a przy tym odtwarzaczem Super Audio CD.
ODSŁUCH
Płyty wykorzystane w odsłuchu (wybór)
- Istanbul, wyk. Hespèrion XXI, Jordi Savall, Alia Vox, AVSA 9870, "Raices & Memoria, vol. IX", SACD/CD (2009).
- Ashra, Belle Aliance Plus, MG
- ART/Belle, 121914-5, 2 x SHM-CD (1979/2012).
- Bill Evans, Everybody Digs Bill Evans, Riverside/JVC, JVCXR-0020-2, XRCD (1958/2007).
- Chet Baker, Big Band, Pacific Jazz Records/Toshiba-EMI Limited, TOCJ-9442, "Super Bit Jazz Classics", CD (1957/2002).
- Dead Can Dance, Anastasis, [PIAS] Entertainment Group, PIASR311CDX, "Special Edition Hardbound Box Set", CD+USB drive 24/44,1 WAV (2012); recenzja TUTAJ http://www.highfidelity.pl/@muzyka-1464&lang=
- Depeche Mode, Black Celebration, Mute, DMCD5, Collectors Edition, SACD/CD + DVD (1986/2007).
- Dominic Miller & Neil Stancey, New Dawn, Naim, naimcd066, CD (2002).
- Elgar
- Delius, Cello Concertos, wyk. Jacqueline Du Pré, EMI Classic, 9559052, 2 x SACD/CD (1965/2012).
- Frank Sinatra, Sinatra Sings Gershwin, Columbia/Legacy/Sony Music Entertainment, 507878 2, CD (2003).
- Genesis, Abacab, Virgin/EMI, 851832, SACD/CD + DVD (1981/2007).
- Hilary Hann, Hilary Hann Plays Bach, Sony Classical, SK 62793, Super Bit Mapping, 2 x CD (1997).
- Kraftwerk, Minimum-Maximum, Kling-Klang Produkt/EMI, 3349962, 2 x SACD/CD (2005).
- Manuel Göttsching, E2-E4. 30th Anniversary, MG
- ART, 404, CD (1981/2012).
- Miles Davis, Milestones, Columbia/Mobile Fidelity, UDSACD 2084, SACD/CD (1958/2012).
- Portishead, Third, Go! Disc/Universal Music K.K. (Japan), UICI-1069, CD (2008).
- Schubert, Lieder, wyk. Dietrich Fischer-Dieskau, dyr. Gerald Moore, "Signature Collection", EMI, 55962 2, 4 x SACD/CD.
- Sting, Sacred Love, A&M Records, 9860618, Limited Edition, SACD/CD (2003).
- Tangerine Dream, Zeit, Cherry Red Records/Belle, 121943-4, SHM-CD + CD (1972/2011).
- The Dave Brubeck Quartet, Time Out, Columbia Records/Sony Music Entertainment Hong Kong, 883532, "K2HD Mastering CD", No. 0055, CD (1959/2011).
- This Mortal Coil, HD-CD Box SET: It’ll End In Tears, Filigree & Shadow, Blood, Dust & Guitars, 4AD [Japan], TMCBOX1, 4 x HDCD, (2011).
Japońskie wersje płyt CD i SACD dostępne na
Wielu, jeśli nie większość, inżynierów o klasycznym wykształceniu, tj. niewzbogaconym o doświadczenia w konstruowaniu odtwarzaczy cyfrowych z fizycznym napędem, uważa, że bit to bit i jeśli ktoś uważa inaczej, znaczy się jest debilem lub kłamcą (w zależności od przypisywanych mu intencji). Dla nich transport płyt optycznych, w tym CD, jest niczym innym niż elementem, pozwalającym sczytać dane z płyty w idealny sposób. Perfekcyjny odczyt zapewniają układy korekcji będące częścią standardu, np. Red Book, a układy do których sygnał jest następnie wysyłany, czyli konwersji na PCM, a potem z cyfry na analog, mają tylko tę perfekcyjną postać sygnału utrzymać.
Jeśliby jednak zadali sobie trochę trudu i wykonali badanie laboratoryjne, polegające na zastosowaniu różnych napędów i tego samego układu konwertującego ciąg zerojedynkowy na falę analogową, zmierzyli uzyskane wyniki i posłuchali tego, co dany napęd wnosi do sygnału, mieliby ciężki orzech do zgryzienia. Na pomiarach, tych, do których są przyzwyczajeni, niemal na pewno nie byłoby miedzy nimi znaczących różnic. Oczywiste polegałyby na innym poziomie i charakterze jittera, jednak, przynajmniej teoretycznie, przetaktowanie sygnału w "daku", jeszcze przed konwersją, powinno to zniekształcenie wyeliminować.
Rzecz jest jednak znacznie bardziej skomplikowana. Praktycy, najczęściej też inżynierowie, również z tytułami naukowymi, wiedzą jednak, że nawet drobne zmiany, polegające na odseparowaniu zasilania soczewki (tak!), silnika i układów dekodujących wprowadzają do dźwięku zaskakująco duże korekty.
Stąd już blisko do zrozumienia, skąd wzięło się tych kilku producentów, którzy z napędów zrobili prawdziwe dzieła sztuki. Myślę, że nie pomylę się, jeśli powiem, że to: Philips i CD-Pro2, C.E.C. i napęd paskowy, Accuphase i jego wersja napędu SACD oraz TEAC (Esoteric) i kolejne wersje napędu VRDS: Vibration-free Rigid Disc-clamping System, teraz w wersji VRDS-NEO, przystosowanej do odczytu płyt SACD.
Napędy tej ostatniej firmy stosowane są przez kilka firm, np. dCS, emmLabs, Soulution. Dwie ostatnie korzystają jednak nie z jednego z dwóch modeli najdroższej wersji napędu, właśnie o nazwie VRDS-NEO (1 Series oraz 3 Series), dostępnych tylko w topowych odtwarzaczach Esoterica, a z jego siostrzanej linii o nazwie VOSP: Vertically-aligned Optical Stability Platform. Nie ma w niej mechanizmu z krążkiem dociskowym, sztywnego "mostu" spinającego boki, jest jednak wózek optyki z 3 Series, silnik i inne elementy z napędów VRDS-NEO, także odlewana, niezwykle stabilna szuflada. Dla porządku dodajmy jeszcze, że istnieje także uproszczona wersja tych ostatnich o nazwie VRDS-VMK-5 (por. TUTAJ).
W przypadku, w którym zaakceptowalibyśmy to, co słyszymy, tj. fakt, że napędy o różnej konstrukcji dają inny dźwięk, łatwiej nam będzie przetrawić tę informację: napędy Esoterica są zwykle kojarzone z precyzyjnym, selektywnym, nieco chłodnym dźwiękiem. Przynajmniej VRDS-NEO. Jeśli jednak posłuchalibyśmy wspomnianych odtwarzaczy Soulution (test 745 TUTAJ, 540 TUTAJ), czy emmLabs XDS1 Signature Edition (TUTAJ), trudno by nam było w coś takiego uwierzyć. Dźwięk tych urządzeń jest bowiem krańcowo inny od przywołanego stereotypu. Podobnie zresztą, jak dźwięk testowanego Marka Levinsona.
EMI Signature Collection -
Super Audio CD w glorii i chwale
Rynek japoński jest niesamowity, w każdej dziedzinie. Obsesyjna wręcz dbałość o szczegóły, przywiązanie do tradycji nałożone na umysłem otwarty na najdziksze futurystyczne pomysły tworzą mieszankę, której nikt chyba nie jest w stanie "podskoczyć".
Na polu audio przejawem tej perfekcji są płyty CD oraz SACD. Japończycy znani są z tego, że potrafią z materiału, który w pozostałej części świata wydawany jest byle jak, wygląda byle jak i brzmi byle jak przygotować cudeńka, miniaturki płyt winylowych o nazwie "mini LP" (ew. "cardboard sleeve" - tego określenia używa sklep internetowy CD Japan) z dźwiękiem, który zawstydza nie tyle nawet ich odpowiedniki z Zachodu, ale nawet pliki wysokiej rozdzielczości. Poligrafia, transfer, tłoczenie - wszystko jest po prostu perfekcyjne.
Znane jest przywiązanie naszych braci z Wysp Japońskich do klasyków muzyki europejskiej i amerykańskiej. Chodzi zarówno o jazz, jak i rock. Ale nade wszystko umiłowali sobie muzykę klasyczną, którą wydają w niewiarygodnych ilościach.
Jednym z ważniejszych źródłem tych remasterów są bogate archiwa EMI. Świetnie skatalogowane, przechowywane w bardzo dobrych warunkach, obejmują zarówno płyty 78 rpm, jak i 33 1/3 rpm, 45 rpm, taśmy-matki, a ostatnio także dyski twarde z nagraniami cyfrowymi. Od lat ukazywały się reedycje najważniejszych dzieł z tego źródła, zebrane w Japonii w serii "Best 100".
A jednak... Okazuje się, że nie chodzi o to, że tylko Oni coś potrafią, a o to, że to my sami zbyt często odpuszczamy. Na rynku ukazała się w dwóch rzutach, począwszy od 9 kwietnia 2012 roku. Co? - Ano jedna z najważniejszych serii z muzyką klasyczną ostatnich lat, seria Signature Collection, Audiophile Edition - Hybrid SACD. To najważniejsze dzieła z lat 50. i 60., wydane na płytach SACD/CD, po dwie, trzy, a nawet cztery w jednym albumie! Albumy łączy najczęściej wykonawca.
Specjalnie dla tego projektu wykonano w Abbey Road Studios nowe remastery, wykorzystując analogowe taśmy-matki, przetransferowane na dysk twardy i poddane obróbce w SADiE Series 5 PCM 8, w rozdzielczości 24 bitów i przy częstotliwości próbkowania 96 kHz. Sygnał zremasterowany został w domenie cyfrowej, wpostaci PCM i przetransferowany do plików DSD. Za remaster odpowiedzialni byli: Simon Gibson, Ian Jones oraz Andrew Walter. materiał ukazał się w takiej formie, w jakiej znajduje się na masterach, tj. monofonicznie, albo stereofonicznie. Ciekawy wywiad z Simonem Gibsonem, opisującym szczegółowo proces powstawania nowych masterów A.D. 2012 pt. High Resolution Resurrection znajdziemy w październikowym wydaniu "Stereophile" z tego roku (Robert Baird, High Resolution Resurrection, "Stereophile", Vol.35 No.10, October 2012, s. 133-137).
Jakość tych nagrań jest bezbłędna - historycznie i artystycznie. Dźwięk jest zaś po prostu obłędny! Namawiam gorąco, żeby kupić wszystkie dziesięć tytułów, które się do tej pory ukazały, bo to kolekcjonerskie wydanie z niebywałą, fantastycznie wykonywaną muzyką. Albumy nie są tanie, ale proszę pamiętać, że to najczęściej kilka płyt w cenie jednego tytułu w Japonii.
Jeślibym słuchał przede wszystkim nagrań wokalnych, już negocjowałbym ze swoim bankiem ratę kredytu. To, jak w repertuarze Shuberta zabrzmiał Dietrich Fischer-Dieskau, było obłędne. Nagrania z 1955 roku, właśnie zremasterowane i wydane przez EMI na hybrydowych płytach SACD (seria Signature Collection) są po prostu niebywałe. Pierwszą z czterech płyt składających się na album Lieder wysłuchałem głęboko w nocy ze wzruszeniem. Głos był pełny, duży i trójwymiarowy, choć to nagrania monofoniczne. Fortepian był tylko dodatkiem, jednak nawet on, w swojej ułomnej prezentacji (mówię o dźwięku) miał odpowiedni wolumen. To była prezentacja, która renderowała wydarzenie na żywo, z nieco ciepłym posmakiem, intymnym tête-à-tête z wykonawcą. To, co powalało na kolana (w przenośni - leżałem z zamkniętymi oczami na kanapie) to by właśnie sposób prezentacji. Nie elementy, które zwykle wymieniamy w pierwszym rzędzie, tj. ilość góry czy dołu, bas czy dynamika, a coś całościowego. Był to niewiarygodnie naturalny przekaz. Po raz pierwszy słyszałem tak stare nagrania z tak niewielką ilością szumu. Nawet, do tej pory bezkonkurencyjne, nagranie Sinatry I've Got a Crush on You z płyty Sinatra Sings Gershwin się do tego nie umywało. Odszumianie nagrań to karkołomne zadanie, prawdziwa sztuka (szkoda, że dla wielu wciąż tajemna) i bardzo łatwo coś zepsuć. Odpowiedzialny za remastery EMI Simon Gibson zrobił przy tej okazji coś niesamowitego!
To były wokale. Przywołałem Sinatrę i Fischera-Dieskau, bo to najbardziej spektakularne przykłady tego, co No.512 robi z głosami. Dokładnie ten sam efekt miałem jednak z dowolnym repertuarem i dowolnie zrealizowanymi płytami; CD i SACD, nagraniami ze źródeł analogowych, cyfrowych PCM i DSD. W każdym z tych przypadków odtwarzacz Marka Levinsona powodował, że przekaz był niezwykle "normalny" w najlepszym tego słowa znaczeniu. Miało się wrażenie bycia "tam" razem z wykonawcami. Żeby to osiągnąć trzeba było nieco przemodelować brzmienie, nadać mu kierunek, ale o tym za chwilę.
Najpierw słowo dla tych, którzy słuchają niewielkich składów jazzowych, albo muzyki kameralnej, w których głos nie musi być koniecznie numerem jeden lub go nie ma w ogóle: jeślibym słuchał wyłącznie takiej muzyki już wyprzedawałbym srebra rodowe, akcje, czy co mi tam zostało po dziadku z Australii (gdybym go oczywiście miał).
|
Ani z jednych, ani z drugich "dóbr" większego pożytku nie ma, są tylko "depozytem" pieniężnym, a pieniądze trzeba wydawać na to, co się musi i na to, co się kocha. A jazz w wykonaniu tego odtwarzacza pokochacie w jednej chwili. Jak nagrania Billa Evansa z płyty Everybody Digs Bill Evans, duet gitarowy Dominica Millera i Neila Staceya (New Dawn), czy Time Out The Dave Brubeck Quartet. I wszystkie inne.
Amerykański player pokazuje realne, tj. prawdziwe oblicze tych nagrań. Suzy wolumen, przepięknie pokazywana niska średnica i bas (przynajmniej do kilkudziesięciu Hz, tj. tam, gdzie najczęściej słychać nisko schodzący kontrabas), wszystko to było spektakularne w tym, jak działało na słuchacza, czyli mnie. To był niemal podprogowy przekaz, coś jak przyciąganie do nagrań. Bo wszystko było pełne, jędrne, niemal tłuste, ale z pięknie otwartą górą, z oddechem za instrumentami, tj. odważnie, bez krępacji rzucaną akustyką. Między kolumnami otwierało się okno z innym wymiarem, to było jak teleportacja tego wycinka przestrzeni kilkadziesiąt lat wstecz. Czytałem o tym (zapamiętale!) w powieściach si-fi, ale u siebie czegoś takiego jeszcze nie słyszałem.
Spektakularne była nie tylko wielkość instrumentów i akustyki, ale również to, jak to wszystko było rozmieszczane w otwartym na czas odsłuchu oknie między kolumnami. Bez ciśnienia, naturalnie, z niewymuszonym oddechem. Ta korelacja między barwą, akustyka i dynamiką była prawdziwie niezwykła. Coś takiego słyszałem do tej pory tylko dwa razy z odtwarzaczy cyfrowych - Ancient Audio Lektor Grand SE oraz Jadis JD1 MkII/JS1 MkIII i kilka razy z gramofonów, m.in. Transrotora Argos. Jeślibym miał iść w kierunku generalizacji tego opisu, to powiedziałbym, że i głosy, i małe składy pokazywane były przez odtwarzacz Levinsona tak, jakby to był wysokiej klasy gramofon. Mea culpa!
Z kolei jeślibym słuchał wyłącznie muzyki rockowej i elektronicznej, ale i dużych składów orkiestrowych, musiałbym rozważyć za i przeciw. To nie jest bowiem neutralny przekaz w takim sensie, w jakim mówimy o nim w kontekście, chociażby Marantza, dCS-a, Linna, czy nawet Accuphase'a. Jego brzmienie zostało bowiem wyraźnie ukształtowany tak, aby wszystkie elementy o których pisałem miały wiodącą rolę.
Słychać w tych wyborach realizację pewnej idei, która i mnie jest bliska. Otóż dźwięk reprodukowany w domu nie ma szans być identyczny z realnym. Na przeszkodzie realizacji tego ideału stoją fizyczne ograniczenia pomieszczenia i kolumn, a także brak czynnika związanego ze wzrokiem. Bo jest przecież tak, że uczestnicząc w koncercie w 80% (jak nie więcej) odbieramy go zmysłem wzroku. Pomaga on np. w lokalizacji przestrzennej wykonawców. Kiedy go zabraknie, możemy uznać ten fakt i nie starać się go skorygować. Dostajemy wówczas dość rozmyty, słabo różnicowany obraz. Tak naprawdę trudno w jego przypadku mówić o głębi czy 3D.
Każdy przekaz, który realizuje postulaty, wedle których konieczne jest takie działanie, aby prawdziwe było przeżycie muzyki (tj. taka prezentacja, która umożliwi wydobycie uczuć i odczuć podobnych do tych, z którymi mamy do czynienia przy koncercie "live"), a nie jej literalna zgodność z oryginałem musi być w pewien sposób zmanipulowany. Można to zrobić np. przez akcentację ataku dźwięku, jego rozjaśnienie i otrzymamy wówczas bardzo wyraźne źródła pozorne, fantastyczną selektywność i przejrzystość. Można też inaczej - przez dopracowanie rozdzielczości, lekkie podkreślenie niskiej średnicy i średniego basu i wypełnienie wszystkiego harmonicznymi (łatwo się mówi, realizacja jest piekielnie trudna). Otrzymamy wówczas dźwięk taki, jak No.512, a przynajmniej należący do tej samej klasy.
Nastawiony na średnicę i pierwszy plan przekaz testowanego odtwarzacza daje właśnie taki obraz - pięknie nasycony, "analogowy" w tym sensie, że absolutnie spójny i dynamiczny. Jeśli jednak zagramy coś w rodzaju Black Celebration Depeche Mode, Minimum-Maximum Kraftwerku, Abacab Genesis, czy Sacred Love Stinga staniemy przed dylematem, dającym się rozwiązać jedynie wolitywnie, tj. w świadomym akcie woli. Przy czym, o ile dwa wcześniejsze przypadki były oparte na emocjach, o tyle ten musi być przeanalizowany z głową.
Realizując scenariusz o którym mowa, konstruktorzy stanęli bowiem przed problemem, którego do końca nie da się rozwiązać, przynajmniej nie teraz, z którym w pewnej mierze uporało się zaledwie kilku producentów w urządzeniach kosztujących dwa, trzy razy więcej niż No.512. A i to nie wszyscy.
Chodzi o dodanie do tego wszystkiego rozdzielczego, kontrolowanego oraz różnicowanego basu i lepiej różnicowanej góry. Dźwięk Levinsona jako taki jest "całościowy", tj. trudno w nim wyróżnić jakieś podzakresy. Kiedy jednak puścimy którąś z wymienionych płyt, do których mógłbym dodać Cello Concertos Edgara i Deliusa w wykonaniu Jacqueline Du Pré, usłyszymy, że dolny zakres, który wcześniej tak niebywale nas kręcił, budował nastrój i w znacznej mierze decydował o wolumenie dźwięku, nie jest do końca na dole pasma kontrolowany. A przynajmniej nie tak, jak w najlepszych odtwarzaczach o których pisałem. Bliżej mu do Ayona CD-5s SE, z lampami na wyjściu niż do półprzewodnikowego wyjścia McIntosha czy Soulution. Nie jest jakoś specjalnie różnicowany ani selektywny. Na plus należy zaliczyć fakt, że nie dudni, nie ciągnie się, jest całkiem szybko gaszony - jest częścią większej całości, nie osobnym bytem.
Z identyfikacją góry pasma miałem więcej kłopotu. Bo to bardzo, jednak, otwarty dźwięk. Nie mamy do czynienia z zaokrągleniem jak w obydwu odtwarzaczach Soulution, jak w playerze emmLabs, jak z ociepleniem, jak w Ayonie, czy - nawet - Jadis. Wyraźnie bliżej mu w rozdzielczości, otwartości i różnicowaniu do topowego odtwarzacza Ancient Audio, od którego jest jednak nieco cieplejszy. Różnicowanie o którym mowa nie jest jednak tak niebywałe, jak to, co się dzieje na środku pasma (i może dlatego zwracamy na to uwagę).
Nie wiem, czy zwrócili państwo uwagę na to, że wszystkie wymienione przeze mnie w poprzednim paragrafie krążki to płyty SACD. To nie jest przypadek. To powiem jeden z nielicznych odtwarzaczy Super Audio CD, który w pełni na tę nazwę zasługuje. W 90% przypadków, przynajmniej moim zdaniem, dodanie możliwość odczytu "gęstej" warstwy płyt nie przekłada się na szczególnie wyraźną poprawę dźwięku. Coś tam jest lepiej, ale naprawdę ciężko docenić starania realizatorów i wydawców. Jedną z niewielu konstrukcji, która absolutnie i niepodważalnie była odtwarzaczem wysokiej rozdzielczości ci był dzielony, kosztujący 200 000 zł Accuphase DP-900/DC-901, który testowałem dla "Audio". No.512 Marka Levinsona jest drugą maszyną, którą mógłbym w ten sposób nazwać. Dodając do tego charakter jego dźwięku powiedziałbym nawet, że moje osobiste preferencje wskazałyby właśnie na niego jako na odtwarzacz, który chętnie bym sobie zatrzymał.
Ważną cechą testowanego urządzenia jest również to, że zagra bez obciachu każdą płytę, niezależnie od tego, jak została nagrana. Także płyty SACD, których "gęsta" warstwa została skonwertowana z wątpliwej jakości sygnału PCM. czymś takim jest przywołana płyta Stinga, ale i Genesis. Pierwszą z nich trzymam tylko jako swego rodzaju punkt odniesienia, Charybdę świata nagrań. Oczywiście pod warunkiem, że przyjmiemy, iż Scylli i Charybdzie da się przypisać wartość - odpowiednio - dodatnią i ujemną. Drugiej tak źle zrealizowanej płyty, z tak fatalnie wykonanym transferem do SACD nie mam. A Levinson zagrał ją znośnie, co w tym przypadku oznacza "rewelacyjnie". Słaba rozdzielczość i inne problemy, których nie potrafię zidentyfikować, sygnalizowane były przez spłaszczenie dynamiki, ale nie przez rozjaśnienie barwy, co jest nagminne przy "precyzyjnych" urządzeniach. Również nienajlepsze wydanie Abacab grupy Genesis (chodzi o podwójne wydanie SACD + DVD z 2007 roku) na tym skorzystało, bo pokazała się głębia i barwa.
Podsumowanie
Odsłuch i ocena dobrych urządzeń jest prawdziwą przyjemnością i to dla tych chwil recenzenci przerzucają tony stali, miedzi i drewna, o metalach ziem rzadkich i stopach nie wspomniawszy. Nie testuję wprawdzie urządzeń, które mi się nie podobają wprost, których nie chce mi się słuchać, jednak nawet wśród tych, które decyduję się opisać są takie, które nie do końca zgadzają mi się z tym, co dla mnie jest najważniejsze. Szanuję je, wiem że w innych systemach, dla innych melomanów będą strzałem w dziesiątkę, jednak nie dla mnie.
Wolę takie granie, jakie proponuje Martk Levinson No.512. Nie jest idealne, żeby była jasność. Odtwarzacz odniesienia potrafi pewne rzeczy robić lepiej, chociażby pokazuje większą cenę dźwiękową i jest precyzyjniejszy na skrajach pasma. To jednak pierwszy od bardzo dawna odtwarzacz, który chciałbym mieć chociażby po to, żeby grać na nim płyty SACD, które dostają coś w rodzaju imprimatur. Dodajmy, że znakomicie sprawdził się, będący jego częścią, przedwzmacniacz i mamy komplet. No.512 podłączony bezpośrednio do końcówki Soulution 710, z której korzystam, za pomocą zbalansowanych interkonektów Siltecha Royal Signature Empress Double Crown był zniewalający. Doskonale zdawałem sobie z tego, co można by poprawić, choć w odtwarzaczu wciąż i wciąż lądowały płyty, które powinny być, jeśliby brać literalnie wszystko, co napisałem, odrzucone (chciałoby się powtórzyć za klasykiem "przez słuchających"). Nie zważając na to, najwięcej czasu spędziłem właśnie w ich towarzystwie, ze słuchawkami na uszach, czytając najpierw Kochanie, zabiłem koty Masłowskiej, której autograf przytargała dla mnie żona z ostatnich, XVI Targów Książki, a potem Reamde Neila Stephensona (niestety bez autografu) z płytami, które, znowu: teoretycznie, nie powinny być z Levinsonem kojarzone - a to Zeit Tangerine Dream z najnowszej, dwupłytowej edycji SHM-CD (ciekawostka - druga płyta to zwykłe CD) , a to Belle Alliance Plus grupy Ashra, czy E2-E4 Manuela Göttschinga. Głębia dźwięku, jego wielowymiarowość, absolutnie nadzwyczajna średnica i nieco podkreślony bas sprawiły, że zanurzałem się w tych dźwiękach, nie dbając o to, czy brzmią w "naturalny" sposób, czy są podane "neutralnie", czy są może pokazane "precyzyjnie" i tak, jak "powinny brzmieć". Posłuchajcie sami, a zrozumiecie o czym mówię.
Dla kogo jest ten odtwarzacz? Czy w ogóle komuś dzisiaj potrzebny jest drogi odtwarzacz płyt audio? To chyba dwa najważniejsze pytania domagające się naszej uwagi, a od tych, którym to, co napisałem spodobało się i chcieliby przyjrzeć się No.512 bliżej - odpowiedzi.
Wolna wola rzecz święta, od Boga nadana (jeśli wierzymy) lub umocowana konstytucyjnie (jeśli jesteśmy innej opcji) i nikt nie może nam mówić, jak się w tej sytuacji zachować. Skorzystam jednak z mojego prawa do wolności słowa i powiem, co JA o tym myślę.
Wydaje się, że płyta kompaktowa, przede wszystkim CD, ale i - niespodzianka! - SACD będą z nami jeszcze długo. A to - paradoksalnie - dzięki komputerom i niezwykłej popularności plików audio. Każdy, kto próbował to cholerstwo oswoić wie, że zawsze jest coś, co zrujnuje odsłuch, a często w ogóle do niego nie dopuści. To tylko komputer. A meloman zwykle nie ma do tego głowy, serca i w ogóle g... go obchodzi co i jak, po prostu chce posłuchać muzyki. Dlatego jedyną sensowna opcją jest dla niego fizyczny nośnik, na przykład płyta kompaktowa, którą odpali korzystając z palca wskazującego i dwóch guzików. A płyta zawsze zostanie odtworzona dokładnie tak samo.
Stąd powrót do fizycznych nośników, nieunikniony. Z tego punktu widzenia im droższy odtwarzacz, tym większy ma sens. Dzieciaki i tak grają z plików i tak zapewne pozostanie, może jeszcze uda sie im załapać na kontrrewolucję analogową. Dla poważnych ludzi, z pieniędzmi - tylko cyfrowy odtwarzacz płyt. A Levinson jest idealnym urządzeniem, które zostanie z nami "na zawsze". To znaczy, dopóki się za ileś lat nie rozleci. A nie powinno do tego szybko dojść, bo najbardziej podatny na zużycie element jest w nim znakomity - to ostatecznie napęd Esoterica!
A dlaczego Levinson No.512? Proszę jeszcze raz przeczytać to, co znalazło się w części zatytułowanej "odsłuch". To niezwykle wciągający, angażujący dźwięk, który ma wprawdzie swoje słabsze momenty, ale ma się je gdzieś, tak dobrze robi wszystko inne. Niech mi zresztą ktoś pokaże urządzenie bez wad, wyliżę mu buty. Tu i teraz ML No.512 może być naszym ostatnim odtwarzaczem płyt.
Metodologia testu
Amerykański odtwarzacz porównywany był z odtwarzaczami CD Ancient Audio AIR V-edition oraz Human Audio Libretto HD. Test miał charakter porównania A/B ze znanymi A i B. Próbki muzyczne miały długość 2 min, odsłuchiwane były też całe płyty. No.512 stał na platformie Acoustic Revive RAF-48H, która wydaje się zaprojektowana specjalnie dla niego - zarówno jeśli chodzi o rozmiary, jak i wpływ, jaki ma na dźwięk. Zastosowany został kabel sieciowy Acrolink Mexcel 7N-PC9300, wpięty do listwy sieciowej Acoustic Revive RTP-4U. Do porównania posłużył także kabel sieciowy Siltech Royal Signature Ruby Double Crown z listwą Octopus tego samego producenta. Do systemu odniesienia, z przedwzmacniaczem Ayon Audio Polaris III [Custom Version], podłączony był interkonektami niezbalansowanymi Acrolink Mexcel 7N-DA6300. Osobna sesja została poświęcona odsłuchowi odtwarzacza wpiętego bezpośrednio do zbalansowanych wejść końcówki mocy Soulution 710 za pośrednictwem interkonektów Siltech Royal Signature Empress Double Crown. Przed odsłuchami odtwarzacz pracował przez 48 godzin bez przerwy w trybie "repeat".
BUDOWA
Amerykański producent jest wierny, wypracowanej przez lata, linii wzorniczej. Urządzenia Marka Levinsona są duże, solidne , a ich czarna ścianka przednia charakteryzuje się srebrnymi, okrągłymi przyciskami. To tzw. "hard buttons", a to dlatego, że mają twardą powierzchnię i wyraźny punkt zadziałania. Przycisków jest sporo, bo dwanaście (jeden ma czarny kolor). Obsługują pracę transportu, przyciemnienie i wyłączenie wyświetlacza, zmianę warstwy z SACD na CD lub zmianę sekcji stereo na wielokanałową.
Przyciski te powtórzone są na dużym i ciężkim, metalowym polocie zdalnego sterowania z - dla odmiany - "soft buttons". Dochodzą tam kolejne - regulacji siły głosu, bezpośredniego dostępu do utworów, mute, zmiany statusu wyjścia liniowego - z nieregulowanego na regulowane.
No.512 jest bowiem, tak naprawdę odtwarzaczem SACD ze zintegrowanym przedwzmacniaczem. Jest to prawdą, jeśli uznamy, że prymarną cechą przedwzmacniacza jest regulacja siły głosu. Odtwarzacz nie ma bowiem żadnego wejścia, a w tych czasach brak wejścia USB, albo chociażby S/PDIF 24/192 jest poważnym brakiem. W testowanym urządzeniu regulacja siły głosu prowadzona jest w domenie analogowej w zakresie od 0 (cisza) do 73,2 (max). Poziom 2 V na wyjściach RCA i 4 V na XLR odpowiada poziomowi 61,2. Przy maksymalnym wysterowaniu wyjścia otrzymamy na nim, odpowiednio, 8 i 16 V. Przy impedancji wyjściowej 10 Ω powinno to wystarczyć do wysterowania każdej końcówki mocy.
Szuflada jest cienka i wykonana z aluminiowego odlewu. Nad nią umieszczono duży, czytelny wyświetlacz dot-matrix w czerwonym kolorze. Wszystkie urządzenia audio powinny być tak komunikatywne! Z samego wyświetlacza niewiele się niestety się dowiemy nie mamy ani CD-Textu, ani tekstu towarzyszącego płytom SACD. Nie ma też - ach, jaka szkoda! - przepięknego loga SACD. Kiedy załadujemy taka płytę pojawia zapala się bezosobowa, nijaka, zwyczajna czerwona dioda LED.
Widok tyłu przywołuje na myśl klasyczne odtwarzacze CC klasy high-end z lat 90. Są tam wyjścia analogowe XLR i RCA, jak również wyjścia cyfrowe, elektryczne - RCA (S/PDIF) oraz XLR (AES/EBU, czyli zbalansowany sygnał S/PDIF, stosowany w studiach nagraniowych). Mamy też gniazda do komunikacji i zdalnego sterowania, gniazdo sieciowe IEC i jedyne gniazdo, które pokazuje, w którym wieku żyjemy - port ethernetowy, dzięki któremu możemy sterować urządzeniem, sprawdzać jego status i tym podobne przez internet. Nie ma śladu po WEJŚCIACH cyfrowych.
Urządzenie ma solidna obudowę z giętych blach aluminiowych i grubym frontem, też z aluminium. Stoi na specjalnie przygotowanych, stożkowych w przekroju, bardzo niskich (czyżby chodziło o obniżenie punktu ciężkości?) stopach z aluminium podklejonego miękkim materiałem.
Wnętrze odtwarzacza podzielone jest na sekcje odpowiadające za poszczególne zadania. Pośrodku znajduje się napęd Esoteric VOSP, identyczny jak ten w odtwarzaczach emmLabs i Soulution. Jego korpus jest plastikowy, a mechanika swój początek wzięła w napędzie uniwersalnym (SACD/CD) sony. Od góry korpus spięto sztywną aluminiową blachą, do której dokręcono bardzo solidny, ciężki krążek ze stali nierdzewnej. Pod nim znajduje się krążek dociskowy, z klasycznym magnesem. Tacka szuflady jest bardzo solidna, odlewana. Całość przykręcono do dodatkowej płytki za aluminium i dopiero ona przykręcona jest do "podłogi". O tym, że to właśnie napęd Sony jest u podstaw tej konstrukcji świadczą kości tej firmy w układzie dekodującym. Przykręcono ja do większej płytki z układem sterującym, a całość zamknięto w ekranie ze stali nierdzewnej.
Sygnał cyfrowy przesyłany jest następnie do kolejnej stalowej "puszki", w której ukryto układ DAC-a. I to dosłownie - to płytka przeznaczona pierwotnie do przetwornika cyfrowo-analogowego oznaczonego "No.512 DAC" (z 2008 roku). Ma złocone ścieżki, wysokiej klasy materiał płytki drukowanej i montaż powierzchniowy. Poprzednio Levinson korzystał z bardzo drogiego podkładu na płytki o nazwie Arlon (można go było znaleźć także w urządzeniach Enlightened Audio Design). teraz znajdziemy tam jednak jeszcze droższy materiał o nazwie Nelco N4000-13. Wiedząc, jak ten odtwarzacz gra nigdy bym nie powiedział, że wzmocnienie ma miejsce w układach scalonych!
Na wyjściu umieszczono układ DSP Xilinxa. Początkowo myślałem, że służy do upsamplowania sygnału z płyt CD do postaci 24/192. Wydaje się jednak, że zaimplementowano w nim coś innego. Firma chwali się bowiem specjalnym obwodem Direct Digital Synthesis (DDS), mającym minimalizować jitter. Polegać by to miało na magazynowaniu sygnału z płyt CD i SACD w pamięci, przetaktowywaniu go i dopiero w takiej formie przekazywaniu do "daków". Nie wyklucza to oczywiście upsaplingu, ponieważ jedną z właściwości upsamplingu asynchronicznego jest to, że sygnał najpierw jest buforowany, a potem przetaktowywany, jednak nie jestem tego pewien - firma nigdzie o upsamplingu nie pisze.
I tak trafiamy do dwóch, po jednej na kanał, kości "daków" Analog Devices AD1955. Jak pisze producent, unikalną cechą tego układu jest osobny tor bitstream (czyli bez konwersji na PCM) sygnału DSD oraz możliwość przygotowania zewnętrznych filtrów cyfrowych. Z obydwu skorzystano.
Zbalansowane wyjście prądowe obciążone jest układami scalonymi AD i nie tylko. Na wyjściu pracują kości Burr Brown OPA2134. Widać tam także cztery przekaźniki - zapewne to nimi wybieramy, czy sygnał wyjściowy jest regulowany, czy nie. Wyjcie blokowane jest układem DC-servo. Gniazda wyjściowe są solidne, lutowane, ze złoconymi stykami. Sygnał "gorący" wyjścia XLR pojawia się na pinie nr 2 (2=hot).
Pozostałą część zajmuje zasilacz. jest rozbudowany, naliczyłem osiem osobnych, dyskretnych prostowników z diodami zbocznikowanymi kondensatorami. Jest tam wiele stabilizatorów na radiatorach, a wyjścia cyfrowe są sprzęgnięte przez transformatory dopasowujące. napięcie dostarczane jest z dwóch, wyprodukowanych przez kanadyjskiego Plitrona, transformatorów toroidalnych.
Piękna robota.
Dane techniczne (wg producenta):
Odtwarzane formaty: CD i SACD
Pasmo przenoszenia: +0,0 dB/–0,2 dB PCM/CD; +0,0 dB/–0,5dB DSD/SACD
Stosunek sygnału do szumu: 108 dB
Zakres dynamiki: 108 dB
Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): 92 dB PCM/CD; 99 dB DSD/SACD
Napięcie wyjściowe (:fixed"): 4 V (XLR), 2 V (RCA)
Maksymalne napięcie wyjściowe ("variable"): 16 V (XLR), 8 V (RCA)
Impedancja wyjściowa: 10 Ω
Pobór mocy: 100 W
Wymiary (HxWxD): 116 x 442 x 448 mm
Waga: 15 kg
|