Pro-Ject obchodzi w tym roku swoje 20. urodziny. Ta austriacko-czeska firma wyrosła z marzeń jednego człowieka, Heinza Lichteneggera, Austriaka, który w Litovelu, niedaleko Pragi znalazł miejsce, w którym mógł je zrealizować.
Jak pisałem kiedyś w „Audio” przy okazji testu gramofonu Thorens TD-170-1, niewiele brakowało, aby ten światowy lider w produkcji gramofonów współpracował z firmą stąd, z Polski. Pamiętacie państwo? Nie wszyscy? – Na wszelki wypadek powtórzę więc w skrócie o co chodzi.
Dzisiejszy Pro-Ject zbudowany został na podbudowie starszej, czechosłowackiej firmy ETA, zlokalizowanej w Litovelu, niedaleko Pragi. Po załamaniu się komunizmu i w wyniku przekształceń własnościowych fabrykę sprywatyzowano. Początkowo dawała sobie radę sama, ale w końcu zainteresował się nią właśnie Heinz Lichtenegger, który kupując ją zachował park maszynowy, inżynierów, robotników i wykorzystał ich doświadczenia z przeszłości. A te były wyjątkowo interesujące.
W roku 1992 (już po rozpadzie Czechosłowacji), już za czasów Pro-Jecta, z ETA kontrakt podpisał Thorens, który właśnie w Litovelu rozpoczął produkcję swojego budżetowego gramofonu TD-290 z ramieniem TP-40. Ostatnie gramofony wyjechały stamtąd w 2000 roku. I właśnie ten model gramofonu i dokładnie to ramię są bliskimi generacyjnie kuzynami gramofonów Pro-Ject Debut i Music Hall mmf-2.2LF.
Ale miało być o Polsce: kopiąc głębiej dotrzemy do jeszcze bardziej interesujących faktów. Żeby specjalnie się nie rozpisywać, tylko ruszę ziemię... Jak mówiłem, Thorens przeniósł produkcję niektórych modeli do Czech w 1992 roku. Przeniósł ją jednak nie z Niemiec, gdzie też miał swoją fabrykę, a z… Polski. To tu, w łódzkiej Fonice wytwarzane były podzespoły, które potem w Niemczech były składane i z których powstawał gramofon o symbolu TD-180. Niemiecka fabryka została wkrótce potem zamknięta, a jej produkcja – a właściwie część „Thorensowska”, została przeniesiona do Polski, gdzie powstawały gramofony, do których wcześniej Fonica wytwarzała podzespoły, a następnie zupełnie nowy model o symbolu TD-280 Mk IV. To w Łodzi powstał prototyp gramofonu TP-290, który produkowany był potem w czeskiej ETA. I pewnie historia polskiego „analogu” wyglądałaby zupełnie inaczej niż teraz, gdyby Foniki nie zamknięto, a produkcji Thorensa nie przeniesiono w całości do Czech. A tak – Pro-Ject powstał w Litovelu, nie w Łodzi…
Heinz wykorzystał atuty kupionej firmy, ale też zainwestował sporo pieniędzy w jej rozbudowę i w stosunkowo krótkim czasie (historia firmy liczy się od 1991 roku) zbudował prawdziwe imperium ze spin-offem w postaci, prowadzonej przez jego żonę, Jozefínę Lichtenegger firmy EAT. W odróżnieniu od Pro-Jecta, EAT jest firmą w całości czeską. To niewiarygodne, co ta para zrobiła ze światowym rynkiem gramofonów: „uwolniła” ceny, proponując niebywale tanie konstrukcje. I to kiedy! W czasie, w którym cyfra, przede wszystkim CD, wydawała się być spełnieniem marzeń i punktem dojścia. Kłaniam się więc państwu Lichtenegger głęboko, życząc kontynuacji tej pięknej przygody!!!
Pro-ject postanowił wykorzystać rocznicę do świętowania. A jak mógł to zrobić najlepiej? Ano przygotowując „rocznicowe” gramofony. Do sprzedaży trafiły trzy, z różnych przedziałów cenowych: najtańszy 1-Anniversary, droższy ART-1 oraz najdroższy Signature. I choć początkowo chciałem przetestować „malucha”, to jednak kiedy zobaczyłem ART-a, nie mogłem się mu oprzeć. Tym bardziej, że miałem dla niego w zanadrzu kilka niespodzianek.
ART-1 nie jest kompletnie nowym produktem. Jego podstawą jest gramofon Debut III Esprit (choć firma mówi o Debucie III). Jego wygląd jednak podrasowano kilkoma elementami, klika rzeczy zupełnie zmieniono, a przede wszystkim nadano mu specjalnego rysu: nad jego projektem plastycznym czuwała jedna z bardziej znanych austriackich artystek, Barbara Mungenast, znana ze swoich „kołowych” obrazów. Jeśli je państwo zobaczą, będzie niezwykle trudno zrozumieć, dlaczego nikt wcześniej nie skojarzył jej sztuki z gramofonem – dopiero Hainz. Gramofon ma bardzo limitowaną produkcję – ma powstać tylko 100 sztuk, każdy z ręcznym autografem artystki i numerem – ten w teście to numer 36.
ODSŁUCH
Płyty użyte do odsłuchu:
- Ashkenazy in Concert, Chopin, Aspekte Decca/Teldec, 6.41715 AH, LP.
- AC/DC, If You Want Blood, Atlantic/WEA Musik, ATL 50 532, LP.
- Alan Taylor, In The Groove, Stockfisch, SFR 357.8007.1, DMM Series, 180 g LP.
- Boney M., Take The Heat Of Me, Hansa International, 65 201, LP.
- Breakout, Blues, Polskie Nagrania, SXL 0721/2007, LP.
- Brian Eno, Craft On A Milk Sea, Warp Records, WARPCDD207, 2 x 180 g LP + 2 x CD + 24/44,1 WAV; recenzja TUTAJ.
- Clifford Brown and Max Roach, Study In Brown, EmArcy/Universal Music Japan, UCJU-9072, 200 g LP.
- Dead Can Dance, Into The Labyrinth, 4AD/Mobile Fidelity, 140 g LP; recenzja TUTAJ.
- Dead Can Dance, Spiritchaser, 4AD/Mobile Fidelity, 140 g LP; recenzja TUTAJ.
- Depeche Mode, Violator, Mute, STUMM64, Limited Edition, 180 g LP; recenzja TUTAJ.
- Electric Light Orchestra, Time, Jet Records, JET LP 236, LP.
- Matt Bianco, Whose Side Are You On, WEA Records, 240 472-1, LP.
- Sara K., Water Falls, Stockfisch, SFR357.8025.1-1/2, 2 x 180 g LP; recenzja TUTAJ.
- The Alan Parsons Project, The Complete Audio Guide To The Alan Parsons Project, Arista, SP 140, 8 x LP Box.
Wydaje mi się, że na wstępie tego testu warto zastanowić się nad oczekiwaniami w stosunku do gramofonu ART-1. Jeśli bowiem będziemy go słuchali jak innych konstrukcji za 4000-5000 zł, to nie będzie to dobry odsłuch. Gramofon po prostu nie gra tak dobrze jak chociażby droższe konstrukcje samego Pro-Jecta.
Myślę, że w tym konkretnym przypadku należy podejść do niego tak, jak to chyba było w zamyśle Heinza Lichteneggera. I choć nie siedzę w jego głowie, to wydaje mi się, że chodziło o coś innego niż ściganie się z innymi gramofonami; ART-1 jest tym, czym jest: Debutem III Espirit ze zmianami wynikającymi z jego specjalnego statusu obiektu sztuki użytkowej. I tyle. Jeśli w ten sposób będziemy go słuchali, jeśli będzie to połączone ze zmysłowym odbiorem jego bryły, detali, wreszcie świadomości, że to unikalna edycja, wówczas będziemy bardziej niż szczęśliwi.
ART-1 + Ortofon 2M Blue
Gramofon gra w ładny, równy sposób. Jego brzmienie skupione jest nieco na niższej średnicy, przez co wokale mogą zabrzmieć co jakiś czas nieco nosowo, ale nie będzie to przekraczało granic dobrego smaku, przynajmniej dla mnie. Nawet z nagranymi w podobnej stylistyce płytami Stockfisch Records, jak Sara K. Water Falls i Alan Taylor In The Groove nie miałem wrażenia przesady. Ciepłe z założenia, duże, mięsiste, wychodzące przed kolumny głosy Sary i Allana, podrasowane pod tym kątem przez wydawcę (Günter Pauler i Hendrik Pauler) nie raziły, nie były „przewalone”. Ich niski środek był nieco do przodu, był mocniejszy niż to, co powyżej i poniżej, ale myślę, że w większości niedrogich systemów, systemów „gabinetowych” może to być odebrane jako zaleta. Bo dźwięk będzie przez to – paradoksalnie – bardziej prawdziwy, bardziej naturalny w tym sensie, że będzie taki, jakiego się po winylu oczekuje.
Zaskakująco dobrze brzmią w tym gramofonie wysokie tony. Są czyste i rozdzielcze. Pewnych rzeczy nie przeskoczymy, to wciąż niedroga konstrukcja i niedroga wkładka, ale dają razem coś ekstra, mają jakąś przewagę nad graniem osobno.
Być może chodzi o to, że starano się w tym gramofonie połączyć ciepły środek i dynamiczną górę, dzięki której to nie jest sflaczały, przegrzany przekaz. Bo nie jest. O niskim środku już mówiłem, to jest część układanki, ale ważna jest też całkiem mocna, wyrazista góra.
A ta nie jest ostra, ani jazgotliwa. Tego zawsze się obawiam włączając niedrogi produkt. W Pro-Jekcie wysokie tony są dość mocne, nie są wycofane, nie są zamglone. Nie mają jednak irytującego charakteru, ładnie wynikają z reszty pasma, są jego dopełnieniem. Ponieważ jednak słychać je trochę mocniej niż średnicę, wydaje się, że dźwięk jest żywy i dynamiczny, co nie jest do końca prawdą. Dzięki takiemu, a nie innemu ustawieniu barwy płyty brzmią wyraźniej, dokładniej niż by to wynikało z rozdzielczości tego systemu.
Środek pasma jest lekko wycofany. Nie za bardzo, ale słychać, że to w tym przedziale występuje kompresja dynamiki i spadek rozdzielczości – rzeczy za te pieniądze nie do uniknięcia. Co ciekawe, nie zawsze słychać to jednakowo – w znacznej mierze zależy to od samej płyty. A to z kolei wskazuje na niezłe różnicowanie nagrań. Jeśli wokal jest mocny, jak na przywołanych już płytach Stockfischa, to będzie mocny i duży. Nie będzie jakoś specjalnie wyraźny i trójwymiarowy, ale będziemy mieli choć przedsmak tego, czego można się po nich spodziewać. Jeżeli z kolei wokale czy instrumenty będą dalej, jak na płytach Depeche Mode, albo przy fortepianie Vladimira Ashkenazy’ego grającego Chopina, to elementy te będą pokazane dalej i nie do końca dynamicznie. Instrumenty z dołu pasma i góry – Depeche Mode – lub lewa ręka i wysokie rejestry prawej – fortepian – grały w równy, dobry sposób. Najbardziej „pośrodku” tych dwóch skrajności były płyty Dead Can Dance, może dzięki wyjątkowo zróżnicowanemu instrumentarium.
I jeszcze jedna grupa płyt zabrzmiała świetnie, właściwie najlepiej: muzyka rozrywkowa i rockowa. Nie wiem, tylko przypuszczam, ale może Heinz słucha właśnie takiej muzyki – czy to Boney M., czy Electric Light Orchestra, czy wreszcie Matt Bianco – wszystkie te płyty zagrały z werwą, z wykopem i bardzo, bardzo równo. Zapewne ze względu na znacznie mniej wymagające instrumentarium gramofon PJ zagrał optymalnie – bez niskiego dołu (zapomnijcie), ale z dynamiką, z dobrym zróżnicowaniem barwowym i przyzwoitą sceną dźwiękową, chociaż akurat ten element do mocnych stron tej konstrukcji nie należy.
I, jak mówiłem na początku, po wyważeniu w swojej głowie tego, czym ART-1 jest, można go dopiero właściwie ocenić. Jak dla mnie jest piękny i już ten jedyny wyznacznik mógłby wystarczyć za usprawiedliwienie jego ceny. Ale nie byłoby to wobec niego fair – gramofon brzmi bowiem bardzo fajnie, daje wiele radości. Nie wyskakuje ponad to, co prezentują tańsze od niego gramofony, ale specjalnie bym nad tym nie biadolił. Jaki koń jest każdy widzi, że tak powiem. Zaskakujące, odświeżające, inspirujące połączenie sztuki i techniki – rzecz, jakiej często szukamy.
ART-1 + Denon DL-A100
Tyle tylko, że zawsze da się lepiej; zawsze można zmienić coś, co przynosi jeszcze lepszy dźwięk. I choć ART-1 jest produktem „rocznicowym”, swego rodzaju dziełem sztuki, a więc w jakiś sposób zamkniętym na zmiany, to tak się jednak składa, że w ramach tego idiomu można zrobić coś zazwyczaj niemożliwego. To szczęśliwa koincydencja, splot wydarzeń, ale dwudziestoleciu Pro-Jecta (1991-2011) towarzyszą (jest oczywiście na odwrót, ale trzymam się logiki testu) obchody 100-lecia firmy Denon (1910-2010), która z tej okazji przygotowała jubileuszową wersję kilku swoich produktów, między innymi wkładki DL-103, teraz o nazwie DL-A100 (cena:1999 zł).
O wkładce Denona pisałem już kilkakrotnie, recenzując podstawową wersję DL-103 i wersje DL-103R oraz DL-103SA. To jedna z najdłużej, nieprzerwanie produkowanych wkładek gramofonowych na świecie, pierwotnie przeznaczona wyłącznie dla profesjonalistów w radiostacjach, a od 1970 dostępna dla wszystkich. Jej pierwotna wersja została zaprezentowana w roku 1961, a więc w tym roku obchodzimy jej 50-lecie. Czyż to nie piękny powód do świętowania?
|
Na pierwszy rzut oka dopasowanie gramofonu ART-1 i DL-103 może się wydać nie do końca uprawnione. Gramofon ma dość lekkie, dość krótkie (8,6”) ramię, a wkładka jest stosunkowo ciężka i ma małą podatność. Skonstruowana została z myślą o ciężkich, raczej długich (12”) ramionach. Tak jednak w audio jest, że teoria, choć niesłychanie ważna, jedno, a życie drugie – przynajmniej czasami. Słucham od dziesięciu lat wszystkich gramofonów, jakie testuję właśnie z DL-103, starając się zachować jakiś wspólny mianownik. To na start – potem idą droższe wkładki, ale początek zawsze jest taki sam. I muszę powiedzieć, że tylko ze dwa, może trzy razy zdarzyło się, że system nie zagrał tak dobrze, jak to sobie wyobrażałem. Ale to były naprawdę rzadkie przypadki. Z długim ramieniem, z krótkim, z ciężkim i z lekkim – DL-103 raz po raz udowadniało, że ludzie, którzy ją stworzyli mieli prawdziwie „złote ucho”, jakby szósty zmysł. No, ale mówimy przecież o Japończykach, a z tego, co zdążyłem zauważyć to u nich dość powszechna przypadłość.
Ale na tym nie koniec świętowania. Tak się składa, że mam w swoich zbiorach coś równie ekscytującego: wersję przedwzmacniacza Pro-Ject Phono Box Limited Edition wyprodukowaną z okazji sprzedaży 100 000 przedwzmacniaczy Phono Box (1 listopada 2003). Urządzenie przyszło z certyfikatem autentyczności podpisanym przez Heinza Lichteneggera, w wyściełanym pudełku i miało złoconą obudowę. No i było naprawdę limitowane – było tego tylko 500 sztuk (mój ma numer 162). A jeśli powiem, że mam jeszcze jeden przedwzmacniacz Pro-Jecta z limitowanej edycji? I że to jest złocony preamp Phono Box SE LE? I że nigdy nie trafił do sprzedaży? I że ja go naprawdę mam? No cóż – będzie to prawda. Ponieważ jednak traktuję go jako absolutną ciekawostkę, test został przeprowadzony z przedwzmacniaczem referencyjnym i wspomnianym Phono Boxem Limited Edition.
A dźwięk z wkładką Denona zmienia się w bardzo wyraźny, jednoznaczny sposób. Słychać wprawdzie, że ART-1 nie pokazuje dużej części tego, co DL-A100 potrafi, z drugiej jednak strony Pro-Ject właśnie z tą wkładką gra tak, jak sobie wyobrażam dźwięk z tego typu produktu. Nie bardzo widzę, co można by jeszcze w takim systemie poprawić.
To pełny, głęboki dźwięk. Denon poprawia dwie bardzo ważne rzeczy: scenę dźwiękową i balans tonalny. To wciąż niezbyt dynamiczny dźwięk, tak ten gramofon gra, ale teraz wolumen jest na tyle duży, że dźwięk odbieramy jako żywszy niż jest w rzeczywistości. A dochodzi do tego bardzo duża, głęboka scena dźwiękowa. Było to szczególnie interesujące z płytami Dead Can Dance, gdzie przestrzeń i relacje na scenie są podstawą w budowaniu przekazu muzycznego.
Równie ważną cechą jest niebywale gładkie brzmienie tej wkładki, co przekłada się na dźwięk całego systemu. Jakbyśmy się ślizgali po jedwabiu. I to niezależnie od rodzaju muzyki. Góra jest bardziej wycofana niż z Ortofonem i tu trzeba pochylić się głęboko przed inżynierami odpowiedzialnymi za 2M Blue. Blachy, detale itp. z wkładki z którą gramofon do nas przychodzi jest wyjątkowa. Z drugiej jednak strony dopiero z Denonem słychać, że to trochę nerwowe było, że takie „do przodu”, ale bez wyraźnego planu. Rocznicowa wkładka jest pod tym względem szczególna, niezwykle dobrze radzi sobie z ułożeniem planów na scenie, z gradacją barwy, z wyciągnięciem z danego nagrania tego, co wydaje się w jego przypadku najważniejsze.
Dlatego też sugeruję granie tych dwóch produktów razem. Jeśli są państwo w stanie gdzieś kupić przedwzmacniacz Pro-Jecta o którym pisałem – tym lepiej. Powstanie w ten sposób unikalny zestaw, jakiego nie będzie miał (zapewne) nikt inny. A jeśli nawet, to będzie od was oddalony o kilkaset, kilka tysięcy kilometrów. To się nazywa ekskluzywność!
BUDOWA
Pro-Ject ART-1
Gramofon ART-1 bazuje na gramofonie Debut III Esprit Pro-jecta. To lekka, nieodsprzęgana konstrukcja z akrylowym talerzem, paskowym napędem i aluminiowym, dość krótkim (8,6”) ramieniem. Przychodzi do nas wyposażona we wkładkę Ortofona 2M Blue.
Podstawa gramofonu wykonana jest z płyty MDF pokrytej czarnym lakierem podobnym do lakieru fortepianowego. Stoi na czterech aluminiowych nóżkach (to nowość), w których są gumowe przekładki i kolce na końcu. Kolce wkłada się do płaskich podkładek, stanowiących z nóżkami wizualną całość. Nóżki z przodu są nieco bliżej siebie niż te z tyłu. Wygląda to bardzo ładnie, jest jednak dalekie od idei odsprzęgnięcia gramofonu. A ten jest bardzo wrażliwy na to, na czym go stawiamy. Jak mówiłem, ja skorzystałem z kombinacji kilku elementów, ale każdy z państwa powinien poszukać osobiście rozwiązania. Minimum powinna być gruba sklejka.
Talerz, jak mówiłem, wykonany jest z mlecznego, półprzezroczystego akrylu. Wkłada się go na stalową oś wtopioną w plastikowy, wzmacniany żebrami sub-talerz. I to właśnie na sub-talerz przenoszony jest moment obrotowy z kółeczka na osi silnika. Pośrednikiem jest płaski, gumowy pasek. Synchroniczny silnik zasilany jest ze średniej wielkości, ściennego zasilacza 16 V AC. Silnik nie jest zamocowany na stałe do podstawy, jak nakazywałaby to logika niezmiennej odległości osi silnika i osi talerza. Skorzystano z pomysłu znanego od dawna, którego modyfikację można zobaczyć w gramofonie Thorensa TD-309, a mianowicie podwieszono silnik na gumowych ringach, odseparowując go w ten sposób, przynajmniej w pewnej mierze, od podstawy i tym samym igły. Na osi silnika jest aluminiowy krążek o dwóch średnicach – prędkość obrotowa zmieniana jest ręcznie. Ponieważ jednak silnik jest pod talerzem, nie jest to łatwe. Docelowo należy pomyśleć o Speed Boxie (SE). Od góry na oś zakręca się nowo zaprojektowany krążek dociskowy z aluminium i sztucznej skóry. Jest naprawdę lekki, a sam zacisk nie jest najmocniejszy. Krążek jest za to wygodny – wystarczy jeden ruch, żeby go zakręcić lub odkręcić.
Od góry, na talerz nakłada się element dekoracyjny (ja go tak traktuję) w postaci plastikowej repliki jednego z obrazów Barbary Mungenast. Wygląda obłędnie! Na zdjęciach widziałem, że krążek ten jest często pod płytą, ale nie wynika to z ustawienia VTA – to jest przystosowane do płyty bezpośrednio na akrylowym talerzu.
Ramię jest znane od lat. To krótsza niż normalnie, bo mierząca 8,6 mm (efektywna długość 254 mm) konstrukcja z aluminiową rurką, spłaszczoną na końcu w kształt główki. Element do ręcznego podnoszenia nie jest z nią zespolony i przykręca się go od góry śrubami razem z wkładką. Podstawa ramienia jest niewielka, podobnie jak kolumna. Jest to konstrukcja kardanowa („gimballed arm”) z odwróconym pionowym łożyskiem – zarówno ono, jak i łożysko poziome zostały wykonane ze stalowych, hartowanych ostrzy i łoży z szafiru. To dość prosta konstrukcja.
W ART-1 jest jednak zmodyfikowane – inaczej wygląda przeciwwaga. Normalnie to plastikowy trzpień, po którym ślizga się plastikowo-metalowy krążek. Tutaj jest inaczej. Na trzpień nałożono aluminiową, suwaną tuleję, którą w pożądanym miejscu mocuje się imbusowym wkrętem. Na tulei jest przewężenie, w które wkłada się dwa kolce wystające z krążka przeciwwagi. Ta bowiem nie jest zamocowana na sztywno, a jest na tulei „podwieszona”. O tym, że przeciwwaga powinna być jakoś od ramienia odseparowana, wiadomo. Tak radykalna separacja jest jednak – moim zdaniem – niezbyt szczęśliwym pomysłem: przeciwwaga w czasie grania stale drga, kołysze się, zmieniając tym samym nacisk wkładki. Niewiele, ale zawsze. Fajnie, że punkt ciężkości przeciwwagi (nierdzewna, pasywowana stal) jest nisko, nie na osi. Fantastycznie natomiast rozwiązano sprawę przystosowania tego elementu do wkładek o różnych wagach: do krążka wciska się jeden z trzech walców z gumowymi ringami. Jak mówię są trzy, dla różnych zakresów wagowych. Z Denonem DL-A100 należy skorzystać z największego. Z Ortofonem 2M Blue – ze średniego.
Kabelki z sygnałem biegną do małej puszki pod spodem podstawy, gdzie są zlutowane z kablem sygnałowym. Myślę, że to najsłabszy element tej konstrukcji – kabelek jest naprawdę słaby, a poza tym brzydki. W gramofonie tego typu powinien być kabel odłączany, albo lepszy i w siateczce odbijającej kolory projektu – patrz seria Platinum Wireworlda.
Specyfikacja (wg producenta):
- typ: paskowy
- prędkość obrotowa: 33/45, zmieniana ręcznie
- ramię: Pro-Ject 8.6 D (modyfikowane, 8,6”, długość efektywna – 254 mm)
- waga efektywna ramienia : 9,5 g
- zakres docisku: 10-30 mN
- fluktuacje prędkości obrotowej: ±0,8% (max.)
- zniekształcenia wow and flutter: ±0,12% (max.)
- waga talerza: 1,3 kg
- zasilanie: 16 V AC
- wymiary: 415 x 118 x 320mm (WxHxD) (pokrywa otwarta) | 415 x 365 x 405mm (WxHxD) (pokrywa zamknięta)
- waga całości: 5 kg
Dystrybucja w Polsce: Voice
Kontakt:
ul. Moniuszki 4, tel./fax: +48 033 851 26 91
gadu-gadu: 25790226
e-mail: office@voice.com.pl
URL: www.voice.com.pl
Denon DL-A100
Po raz pierwszy wkładka ta została wprowadzona do sprzedaży w 1961 roku i od tamtej pory niewiele się zmieniła. Jest duża, ciężka, z igłą o sferycznym szlifie. Jest to wkładka typu MC, wymagająca obciążenia min. 100 Ω. Ja zwykle obciążam ją 200 Ω i myślę, że jest dobrze. Nacisk też jest spory – to zakres pomiędzy 2,5 i 3 g.
Wersja DL-A100 różni się od oryginału przezroczystym body z polikarbonatu, dokładniejszym szlifem i jeszcze precyzyjniejszym nawijaniem cewek. Oprócz 5-letniej gwarancji, w dużym pudełku znajdziemy też certyfikat autentyczności podpisany (a właściwie opieczętowany – to taka japońska właściwość) przez głównego inżyniera produkcji, odpowiedzialnego za ręczny montaż produktu. W skład zestawu wchodzi również pięknie wydana książeczka opisująca historię Denona.
Specyfikacja (wg producenta):
- typ: ruchoma cewka (MC)
- body: przeźroczysty odlew z polikarbonatu
- napięcie wyjściowe: 0,3 mV
- balans między kanałami: max. 1 dB (1 kHz)
- separacja kanałów: min. 25 dB (przy 1 kHz)
- impedancja wyjściowa: 40 Ω
- zalecane obciążenie: min. 100 Ω
- igła: 16,5 mikronów, ze sferycznym szlifem
- pasmo przenoszenia: 20 Hz-45 kHz
- nacisk wkładki: 2,5 g (± 0,3 g)
Dystrybucja w Polsce (Denon): Horn Distribution S.A.
Kontakt: ul. Kurantów 34 | 02-873 Warszawa
tel. +48 22 331 55 55 | fax. +48 22 331 55 00
e-mail: horn@horn.pl
URL: www.horn.pl
Pobierz test w PDF
|