pl | en

Dziękuję za gramofon!

Dzień dobry Szanowny Panie Wojtku!

Jak Pan to fajnie napisał. Ech... Mam na myśli fragment recenzji gramofonu Rega RP ze styczniowego wydania „High Fidelity”. A jeszcze konkretniej ten fragmencik dotyczący magii winylu. Od nieco ponad roku jestem szczęśliwym właścicielem gramofonu. I od tego czasu czytam o gramofonach wszystko co się nawinie. Robię to wcale nie dlatego, żebym chciał zmienić urządzenie, które posiadam, gdyż je uwielbiam, ale dlatego że sprawia mi to wielką przyjemność. Można powiedzieć, że to taka moja nowa szajba. Mam w domu również CD, którego od czasu zakupu gramofonu słuchałem coraz mniej i mniej, aż w końcu przestałem. To nie była kwestia jakiegoś powziętego postanowienia. Po prostu samo tak wyszło, winyl wygrał, a nawet zaskarbił sobie sympatię mojej żony, która bez większych oporów pozwala uszczuplać rodzinny budżet o wydatki na kolejne płyty (chociaż słowo "wygrał" sugeruje jakiś rodzaj ustanowionej konkurencji, gdy tymczasem, żadnych zawodów nie planowałem). Do czasu przeczytania artykułu o Redze i słuchając muzyki spod igiełki ciągle po głowie chodziły mi zdziwione myśli typu: cholercia, jak to jest, że tego się tak fajnie słucha, a CD niekoniecznie. Ale nie umiałem tego oblec w wypowiedź wyartykułowaną. Pan to zrobił za mnie. I jak już przeczytałem wspomniany fragment pańskiego tekstu, to coś mi w głowie krzyknęło: NO WŁAŚNIE O TO CHODZI!!! :-). Tak mnie to uradowało, że stało się inspiracją do powstania listu. I w zasadzie na tym miał się tekst zakończyć. Ale podczas pisania, jak to się mówi: coś mnie tknęło i wyciągnąłem z szafki numer miesięcznika „Audio”, w którym swego czasu przeczytałem recenzję gramofonu, który później zakupiłem. Okazało się, że tę recenzję również Pan napisał. Po jej przeczytaniu zachwyciłem się opisywanym urządzeniem jako pięknym wytworem ludzkich rąk i pomysłowości. Krótko mówiąc spodobał mi się jako przedmiot przez duże P.
Ale nie myślałem o zakupie. Nabycie gramofonu wydawało mi się czymś zupełnie abstrakcyjnym, a cena jeszcze bardziej, gdyż zamożny raczej nie jestem. Ale mimo upływu miesięcy ten numer „Audio” jakoś nie mógł zawędrować do szafki tam gdzie pozostałe. Ciągłe leżał na wierzchu i po raz kolejny, nie wiadomo który czytałem tę samą recenzję. Aż któregoś dnia powiedziałem do żony: Mała, widzisz to - pokazując zdjęcie gramofonu w "Audio" - piękny jest, prawda? Chodź, pojedziemy do salonu i posłuchamy jak brzmi nowoczesny gramofon - tak po prostu z ciekawości. Po prostu ostatni raz słyszałem muzykę z czarnej płyty ponad 20 lat wcześniej i zastanawiałem nad czym te zachwyty. W salonie podczas odsłuchów opadła mi szczęka i tak to dalej poszło. Zatem można przyjąć, że zdobyłem się na zakup gramofonu pod Pana wpływem i zapadłem na winylową chorobę również pod Pana wpływem. Dziękuję za zarażenie. Nie chcę się leczyć, chcę nadal chorować :-)

Ależ to lizusowski list mi wyszedł ;-)
Pozdrawiam
Aleksander

P.S.
Trochę mi się ten e-mail przeleżał w skrzynce. Przyznam, że miałem "wstydziocha" żeby go wysłać - jeszcze nigdy nie pisałem do żadnej redakcji.
W międzyczasie kupiłem listwę zasilającą oraz dwa kable zasilające. Jakiż to jest niedoceniany element toru odsłuchowego. Bo proszę Pana plan był taki, żeby kupić nowy przedwzmacniacz gramofonowy, a nie listwę. Ale niech żyją odsłuchy, szczególnie jeśli można je na spokojnie zrobić w domu. I po kolejnych próbach wyszło mi tak: mój wzmacniacz to wyścigowy samochód (nie formuła 1, ale już można z dreszczykiem emocji pośmigać). Zaś nowy przedwzmacniacz to tuning silnika i podwojenie mocy. Ale czy da się naprawdę popędzić sportowym autem na łysych oponach? Zatem postanowiłem najpierw wyposażyć się w fundament dobrej jazdy, czyli w przenośni oczywiście - dobre opony, czyli listwę zasilającą. Poprawiło się wszystko: wysokość i szerokość sceny oraz jej głębia. Bryły instrumentów stały się bardziej trójwymiarowe, poprawiła się barwa dźwięku i separacją między instrumentami, ale jednocześnie też - co wydaje się wzajemnie sprzeczne - łączność między nimi. I dynamika. Do tej pory tylko czytałem, że dźwięk może się zmienić w tylu aspektach, ale pierwszy raz mogłem coś takiego usłyszeć. Dodam jeszcze, że listwa oraz dwa kable sieciowe (jeden - gniazdko-listwa i drugi - wzmacniacz listwa) kosztowały niemal tyle co wzmacniacz. Przesada? Przy takich efektach chyba jednak nie.
Druga rzecz, która wydaje mi się bardzo niedoceniana, czy może niedostatecznie eksponowana w pismach o tematyce audio to to na czym sprzęt stoi. Nieprawdopodobną poprawę dźwięku uzyskałem postawiwszy gramofon i wzmacniacz na granitowych płytach. Jak pomyślę, że tak kolosalne usprawnienie osiągnąłem zupełnie za free, gdyż płyty te dostałem od kolegi, to z jednej strony rozpiera mnie uzasadniona radość, a z drugiej przerażenie, że wydaje się spore kwoty na sprzęt, który oddaje z siebie jedynie część tego co rzeczywiście może, jeśli na stoi na byle czym. Czyli tak: dobre zasilanie + dobry dosłownie i w przenośni fundament pod klocki i dopiero wtedy tak naprawdę można myśleć o rozbudowie systemu, bo dopiero wtedy będziemy słyszeć możliwości nowych elementów.



Panie Aleksandrze!

Cóż mogę powiedzieć – to jest powód, dla którego się zająłem pisaniem o audio, prowadzeniem magazynu. Bo muzyka to szczególne przeżycie, z którym chyba nic nie może się mierzyć. A jeśli uda się komuś przy tym pomóc – jest idealnie.
Z gramofonem jest dokładnie tak, jak pan opisał. Najpierw jest mocne wejście, po czym wydaje się, że nie trochę za dużo wokół tego szumu. Ale z czasem coraz mniej słucha się cyfry. A to mówi o sprawie chyba wszystko…
Co do sieci i podstaw pod sprzęt, zgadzam się z panem oczywiście, bo wielokrotnie słyszałem zmiany, jakie daje wymiana takich elementów. Problem w tym, że ci, którzy muzyki nie słuchają, a jedynie mierzą, robią wszystko, aby udowodnić, że coś takiego nie ma prawa zaistnieć. Na sugestię mającą na celu pchnięcie ich do samodzielnych eksperymentów reagują agresją, albo ironią. Cóż – ich strata, nie ma sensu przekonywać nikogo na siłę, tylko tych, którzy są otwarci na wyzwania.

Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam
Wojtek Pacuła