Krakowskie Towarzystwo Soniczne Spotkanie #92
|
Capella Cracoviensis, apella Cracoviensis to jeden z bardziej dla krakowskiej kultury zasłużonych zespołów. Założony został w 1970 roku, a więc na trzy lata przed moim urodzeniem, przez Stanisława Gałońskiego, który był jej dyrygentem i kierownikiem muzycznym aż do 2008 roku. Choć przez wiele lat odnosił sukcesy, pod koniec zagubił jej tożsamość i rozpoczął mozolne schodzenie do piekieł bylejakości. Niemal dokładnie pięć lat po „intronizacji” Jana Adamusa zespół jest zupełnie gdzie indziej, można powiedzieć – w innej galaktyce. O zaskoczeniu Johna Zureka, naszego gościa z „Positive-Feedback Online” miałem napisać w poprzednim sprawozdaniu ze spotkania Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego (czytaj TUTAJ), jednak nie było okazji. John, teraz już nasz przyjaciel, poruszony był zarówno tym, że orkiestra grała na instrumentach z epoki, jak również wykonaniem oraz jego decorum. Byliśmy na tym koncercie obydwaj i obydwaj byliśmy pod jego dużym wrażeniem. Data Conversion Systems, W czasie koncertu siedziałem po prawej stronie, na wysokości altówek, widocznych pomiędzy dwoma wiolonczelami i kontrabasem. Ustawione po drugiej stronie osi, wyznaczonej przez dwa klawesyny, skrzypce były najgłośniejszymi instrumentami. Jednak to właśnie altówki, z podbudową większych instrumentów zrobiły na mnie największe wrażenie. Słuchając ich doskonaliłem swoją pewność co do tego, co w odtwarzanej muzyce jest najważniejsze i czego większość konstruktorów wciąż nie zrozumiała: aksamitna głębia. Zwykle sprzęt high-endowy rozumiany jest jako ten, który jest rozdzielczy, dobrze różnicuje, jest detaliczny i selektywny. I jeszcze, czasem, dynamiczny. W istocie, to ważne elementy, podstawowe. Ale same w sobie bezużyteczne, często wręcz szkodliwe. Istotne jest to, co budują, a na szczycie tej budowli powinna być aksamitna głębia z której wypływa muzyka. Miało ono wyjątkowy charakter, bo znowu gościliśmy ważnego człowieka, z ważnej firmy, w dodatku kogoś, kto przyleciał do Polski specjalnie na spotkanie z nami. Raveen Bawa, bo o nim mowa, jest szefem sprzedaży dCS-a. Jego historia jest niezwykle ciekawa. Jak sam mówi, zanim dołączył do dCS-a uczył się, a potem przez parę lat pracował jako szef kuchni, specjalizując się w kuchniach greckiej, włoskiej i indyjskiej. Dopiero po tym doświadczeniu postanowił zmienić bieg swojej kariery i zdecydował się na elektronikę. Po kilku latach spędzonych w największych firmach produkujących półprzewodniki podjął pracę w dziale technicznym dCS-a. 6 lat spędził w dziale produkcyjnym budując i testując wszystkie produkty tej firmy. Dopiero po tym doświadczeniu zaproponowano mu pracę w dziale sprzedaży. Początkowo wcale się w nim nie widział, jednak jego szefowie chyba dostrzegli w nim coś więcej niż tylko zdolnego elektronika. To coś, czego nie dało się nie zauważyć i podczas naszego spotkania – niezwykłej umiejętności nawiązywania kontaktu z innymi ludźmi. Temu miłemu, nienarzucającemu się człowiekowi o szczerym uśmiechu nie sposób się oprzeć… Rozpoznając tę jego zdolność po jakimś czasie ludzie z dCS-a zaproponowali mu posadę dyrektora działu sprzedaży i eksportu. Raveen, nowy członek KTS-u, odpowiedzialny był i jest również za kontakty z zaprzyjaźnionymi producentami muzycznymi, konsultującymi nowe produkty z dCS-em. Strategia rozwojowa tej firmy polega bowiem na połączeniu doświadczenia technicznego, które mają „w domu”, z odsłuchami, których główny ciężar leży po stronie zewnętrznych odbiorców, zarówno w świecie użytkowników profesjonalnych, jak i audio domowego. Raveen podkreślał zaskoczenie, jakim był dla nich widok ich raczej brzydkiego, utylitarnego produktu na półkach wypasionych systemów japońskich audiofilów. Zobaczyli je w 1995 roku przy okazji odebrania prestiżowej nagrody dla swojego studyjnego DAC-a, modelu 950. Wystarczyło poprawić kosmetykę, zmienić interfejs, przystosować urządzenie do pracy w systemie domowym (bezpieczeństwo, atesty, pozwolenia) i tak powstał pierwszy audiofilski przetwornik dCS-a Elgar (24/96), zaprezentowany w czerwcu 1996 roku na wystawie „Stereophile’a”. Drugim był upsampler Purcel. Idea upsamplowania sygnału była wówczas niemal kompletnie nieznana. Pomimo że założyciel firmy, Mike Story, już na początku lat 90., na konwencji Audio Engineering Society zaprezentował pracę wykazującą, że da się wskazać na zalety płynące z przetwarzania sygnału o wysokiej częstotliwości próbkowania (pisał o tym Robert Harley, naczelny „The Absolute Sound”, czytaj TUTAJ). Tak narodziła się legenda dCS-a. Po prostu: Vivaldi System, z jakim do Krakowa przyjechali Raveen oraz Jarek Orszański, polski dystrybutor tej firmy, jest szczytowym jej osiągnięciem. Zaprezentowany po raz pierwszy w zeszłym roku na wystawie w Hong Kongu miał się sprzedawać w ilości dwóch, może trzech kompletów na miesiąc, co przy jego cenie (w USA to 108 000 USD) było bardzo optymistycznym założeniem. Po pierwszym dniu imprezy miejscowy przedstawiciel zamówił 30 kompletów, czym niemal sparaliżował pracę angielskiej firmy. To bowiem nieduże, liczące zaledwie 17 pracowników przedsięwzięcie, zlecające przygotowanie obudów, obsadzanie płytek i inne, wymagające parku maszynowego rzeczy na zewnątrz. Przygotowują je najlepsi producenci, specjaliści w danej dziedzinie, normalnie wykonujący zlecenia dla wielkich firm. Wpasowanie się w ich grafik jest bardzo trudne, a taka zmiana niemal niewykonalna. Zajęło to chwilę, zanim sprawę udało się wyprostować i obecnie po świecie rozjeżdża się w ciągu miesiąca ponad 20 kompletów systemu Vivaldi, nie licząc pojedynczych jego składników. Opis systemu |
I tylko dźwięk Kiedy umawialiśmy się na odsłuch systemu dCS-a wiedziałem, z czym będę miał do czynienia. Ale dopiero kiedy zobaczyłem, dotknąłem, posłuchałem, przytłoczyła mnie ilość możliwości, jakie ze sobą niesie. Trudno było więc właściwie wyznaczyć priorytety, najważniejsze własności, które chcieliśmy zbadać – które ja chciałbym zbadać. W podjęciu decyzji pomógł wykład, prelekcja, przygotowana przez Raveena, który krok po kroku najpierw opowiedział historię firmy, potem powiedział o tym, jak zmieniały się platformy cyfrowe, na których jej urządzenia były budowane i wreszcie możliwości i podejście do nich, jakie mają ludzie w dCS-ie. Drugą, istotną sprawą był sposób upsamplingu. Poświęciliśmy na to sporo czasu, przełączając między DXD (24 bity, 352,8 kHz) i DSD (1 bit, 2,8224 MHz). Raveen mówił, że świat użytkowników dCS-a, nie tylko systemu Vivaldi, ale wszystkich, które potrafią upsamplować sygnał do DSD, dzieli się na dwa obozy: zwolenników PCM i DSD. I nie da się ich ze sobą pogodzić, ponieważ stoją za tym najczęściej powody emocjonalne. Bazujące na doświadczeniu, ale jednak mające więcej wspólnego z wiarą niż obiektywnymi faktami. Drugie pytanie, tj. DXD, czy DSD, też doczekało się zgodnej, jednoznacznej odpowiedzi: DXD. Nasze spostrzeżenia potwierdził Raveen, mówiąc, że u siebie w domu też upsampluje wszystko do DXD. I choć był jeden wyjątek, płyta Brendy Lee, to jednak wszystkie inne lepiej brzmiały bez zamiany z PCM na DSD. Z tym ostatnim dźwięk robił się cieplejszy, okrąglejszy, może nawet płynniejszy, ale zarazem mniej wiarygodny, bardziej „robiony” w kierunku aksamitnego, emeryckiego grania. Znikała część informacji, szczególnie na górze pasma. Być może z innymi urządzeniami właśnie ten kierunek będzie lepszy, ponieważ zniknie drażniąca chropawość cyfrowego dźwięku, zbliżając dźwięk do charakteru, jaki zwykle otrzymujemy z płytą winylową (chodzi o ogólny charakter, nie o tzw. „dźwięk analogowy”). Co więcej – to był najlepszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszeliśmy. Tak, duże słowa, ale nie ma innych na określenie przeżycia, z jakim mieliśmy do czynienia. Zakładając, bez słuchania, że cena dCS-a i jego „otoczenia” sama z siebie coś takiego gwarantuje, to przeciwko takiemu stwierdzeniu świadczyłyby niewielkie kolumny i wzmacniacz małej mocy (odpowiednio: Sonus faber Electa Amator I i Ancient Audio Silver Grand Mono). Raveen, kiedy posłuchał kilku płyt, chodził jednak koło Sonusów mrucząc coś pod nosem. Przysiągłbym, że coś w rodzaju: „k…a, to niemożliwe”, gdybym nie wiedział, że to niezwykle kulturalny człowiek. Ale wewnętrzny przekaz musiał być właśnie taki, bo sam powiedział, że czegoś takiego jeszcze nie doświadczył. I kręcił głową w dokładnie taki sam sposób, w tym samym tempie, co chodzący miesiąc wcześniej, koło tych samych kolumn John Zurek, redaktor „Positive-Feedback Online” (czytaj TUTAJ). A do tego dźwięk wzmacniaczy Ancient Audio – jeszcze nigdy, nigdy nie zagrały w ten sposób. Nie było żadnej rozmowy o zazwyczaj przywoływanych i ocenianych aspektach dźwięku, rozmawialiśmy o tym, czy dany kościół był większy, czy mniejszy, czy wokalistka stała bliżej, czy dalej. A nie słyszałem ich wcześniej w taki sposób, bo Lektor Grand SE, dotychczas najlepszy odtwarzacz cyfrowy, jaki znałem, zagrał gorzej niż Vivaldi. Idąc dalej tropem ceny można by powiedzieć, że to zrozumiałe, bo różnica na koncie bankowym po zakupie jednego czy drugiego to przepaść. Tyle tylko, że w high-endzie nic nie jest dane „a priori”, wszystkiego trzeba dotknąć, powąchać, posłuchać. Pieniądze nie zawsze „grają”. Dlatego byliśmy przyzwyczajeni do tego, że z Lektorem nic nigdy wcześniej nie wygrało, bez względu na cenę. A słuchaliśmy prawie wszystkiego, co warto było posłuchać. Pamiętam doskonale odsłuch systemu dCS-a z poprzedniej generacji, jakieś osiem lat temu. To był rasowy, świetny dźwięk. Grand, jeszcze kilka generacji starszy, nie dał mu jednak szans. dCS wydawał się trochę za lekki, za bardzo szczegółowy, bez odpowiedniej „tkanki” i dojrzałości. To samo było z Linnem CD12 – cudowne urządzenie, mające jednak zbyt mało rozdzielczy dźwięk, żeby można było mówić o poważnym pojedynku. I jedynie poprzedni topowy, składający się z czterech pudełek system firmy Jadis (czytaj TUTAJ) pokazał jeszcze bardziej nasycony, jeszcze głębszy dźwięk niż odtwarzacz z Krakowa. Ale i on nie potrafił przekazać równie dużej, równie wiarygodnej przestrzeni, skupiając się na pierwszych planach. Porównanie odtwarzaczy z Cambridge i Krakowa było szczególnym przeżyciem. Od dawna nie bardzo wiedzieliśmy, w którą stronę w cyfrowym audio warto iść, tj. w którą można by pójść. Brzmienie Granda SE, co chwilę szlifowane i dopieszczane przez Jarka i Janusza, było tak satysfakcjonujące, że pozostawało jedynie ulepszanie tego, co i tak już było dobre. Jeden wieczór z przybyszem z zasnutego mgłami Albionu i dokładnie wiadomo, czego odtwarzaczowi z zasnutego smogiem Krakowa brakuje. Konstruktor Lektora minę miał nieszczególną, a Januszowi nerwy chyba trochę puściły. Szybko się jednak pozbierali, bo przez kilka następnych dni dyskutowaliśmy z gospodarzem wieczoru, wymieniając pomysły, z którymi trzeba się będzie przespać. I po sprawie, czyli: jest pięknie! W piątek 20 grudnia w sali Filharmonii Krakowskiej dał koncert Piotr Anderszewski. Nasz rzadko koncertujący w Polsce rodak w pierwszej części zagrał Suitę francuską G-dur nr 5, a następnie Suitę angielską g-moll nr 3 Johanna Sebastiana Bacha, a w drugiej Fantazję C-dur op. 17 Roberta Schumanna. Widownia wstrzymywała oddech po każdym z utworów, bojąc się klaskaniem przerwać ciszy i tym samym wrócić do rzeczywistości. Wiem, bo tam byłem, siedząc niedaleko od Wicia, który wraz z Tomkiem, Andrzejem, Januszem, Jarkiem i mną niespełna tydzień temu słuchał z dCS-a Wariacji Goldbergowskich Bacha za pomocą systemu za kilkaset tysięcy złotych. Gdybym się nie wstydził, to bym płakał. Choć Mateusza Borkowskiego, który recenzował koncert dla krakowskiego dodatku do „Gazety Wyborczej”, Anderszewski na kolana rzucił Szumannem, dla mnie to Bach był po prostu niepojętym przeżyciem (por. Mateusz Borkowski, O muzycznych prezentach, „Kraków. Gazeta” 23 grudnia 2013, s. 6). Nigdy, powtarzam: nigdy czegoś takiego nie słyszałem. Powietrze na chwilę zastygło, więżąc nas, dobrowolnie temu poddanych, przerywając na chwilę bieg czasu, unieważniając świat dookoła, zawężając go do „tu i teraz”. Tak rozumiany system dCS-a byłby najbliżej utopijnego projektu re-kreowania przestrzeni, instrumentów, głosów w naszym własnym pokoju, bliżej emocji oryginału niż jakiekolwiek inne urządzenie cyfrowe. Michał Klamka i sklep dobrewina.pl ul. Kobierzyńska 139a | Kraków |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity