pl | en
Test
Gramofon
Linn Sondek LP12 Majik

Cena: 2200 GBP

Dystrybucja: Linn Polska

Kontakt:
Linn Polska
tel.: 22 739 81 78

e-mail: info@linnpolska.pl

Strona producenta: Linn

Kraj pochodzenia: Wielka Brytania/Szkocja

Tekst: Marek Dyba
Zdjęcia: Marcin Olszewski

Żyjemy w czasach, gdy na prawo i lewo rozdaje się określenia „legendarny” czy „kultowy”. To słowa wytrychy, albo dźwignie, służące sprzedawaniu ludziom wielu produktów, absolutnie na takie określenia nie zasługujących. A może zmienił się system odniesienia? – Żeby produkt zyskał miano „kultowego” musi się dobrze sprzedawać przez 2-3 lata, czy też być modny, żeby nie powiedzieć „trendy”. Osobiście wolałbym, żeby prawdą było jednak nadużywanie tych określeń wyłącznie w celach marketingowo-sprzedażowych, a nie całkowita zmiana hierarchii wartości, według których na taki status się pracuje. A sytuacją idealną byłoby, żeby tymi mianami cieszyły się wyłącznie te produkty, które na to faktycznie zasługują.

W moje ręce trafił produkt, który mianem „kultowego” cieszy się od dość dawna i moim zdaniem (a bynajmniej nie jestem w tym zdaniu odosobniony) w pełni zasłużył na to miano. Dziś, w czasach renesansu winylu, oraz „globalnej wioski” każdy, kto chce kupić gramofon może wybierać spośród co najmniej kilkunastu marek dostępnych w Polsce i kolejnych kilkunastu, a może i kilkudziesięciu, które można zamówić przez internet w dowolnym zakątku świata. Były jednakże czasy, może nie wczoraj, ale wcale nie aż tak dawno, gdy miłośnicy winylu w naszym kraju odtwarzali swoje płyty na urządzeniach Unitry, śniąc o legendarnych produktach z dalekiej (wówczas) Szkocji – firmy Linn. LP12 Sondek, bo tak właśnie nazywało się owo marzenie, narodził się w 1972 roku i jest produkowany nieprzerwanie od tej pory – czyli w tym roku musiał obchodzić 38 urodziny! Oczywiście dziś kupujemy produkt różniący się wieloma szczegółami od pierwowzoru, ale to ciągle ten sam gramofon. Nie wiem czy jest jakikolwiek inny produkt w branży audio, produkowany nieprzerwanie od tak długiego czasu – ja takiego nie znam, ale to oczywiście nie znaczy, że takowego nie ma. LP12 zasłużył na swoje miano „kultowego” nie tylko wiekiem/długością obecności na rynku, ale i jakością oferowanego dźwięku. W latach siedemdziesiątych XX wieku wielu, jeśli nie większość recenzentów, uznawało go za urządzenie referencyjne. Później na rynku pojawiało się coraz więcej konkurentów, co zapewne utrudniało wskazywanie najlepszego gramofonu, ale fakt, że od 38 lat Linn ciągle powiększa grono klientów zadowolonych z jego produktów najlepiej świadczy o tym, że to nie klasa Sondeka spadła, ale raczej konkurencja próbowała mu dorównać. Gdy nadeszła era płyt kompaktowych szkoccy inżynierowie zbudowali odtwarzacz cyfrowy, nazwany… Sondek CD12, a budując go wzorowali się na dźwięku LP12 [no, nie tak od razu zbudowali – Linn był jednym z ostatnich na świecie producentów, który zaprezentował swój pierwszy odtwarzacz płyt CD. Ale rzeczywiście – chodziło o to, że CD12 miał być czymś w rodzaju LP12 doby cyfrowej. I tak naprawdę nie był to odtwarzacz CD, a HDCD – przyp. red.]. Urządzenie cyfrowe również odniosło wielki sukces, co wcale nie spowodowało zaprzestania produkcji antenata. Do dziś sprzedano ponad 100 tys. gramofonów Sondek – to kolejny powód, by bez wahania nazywać go kultowym, bo podejrzewam, że również pod tym względem analogowy Szkot nie ma konkurencji w branży audio.

Na przestrzeni lat udoskonalano konstrukcję gramofonu – niezmienne jest główne rozwiązanie, czyli miękkie zawieszenie talerza i ramienia. Zmieniało się natomiast z czasem wiele elementów – silniki, łożyska, ramiona, zasilacze, ale ponieważ główny koncept pozostał ten sam, więc praktycznie rzecz biorąc każdy spośród wyprodukowanych na przestrzeni 38 lat gramofonów może być upgradowany z wykorzystaniem najnowszych rozwiązań. Posiadając Sondeka można go dostarczyć do firmowego serwisu producenta, gdzie technicy są w stanie powiedzieć z jakiego okresu produkcji pochodzi każda część, są w stanie zbadać w jakim jest stanie (to ważne choćby w przypadku łożysk, których stanu nie da się ocenić „na oko”), a w końcu mogą zaproponować konkretne ulepszenia/unowocześnienia posiadanego egzemplarza. I tak posiadając nawet np. 25-letni egzemplarz można go upgradować do najwyższej i najdroższej obecnie wersji, zwanej (zgodnie z aktualnym nazewnictwem wszystkich urządzeń Linna) Sondek LP12 Klimax. Do tego trzeba co prawda dość pokaźnej gotówki (nowy Klimax w topowej wersji to ok 90 tys. zł), ale zaletą konceptu Linna jest to, że posiadając pewną kwotę można uzgodnić z dystrybutorem, jakie poprawki wchodzą w grę, poradzić się które z nich dadzą największy słyszalny efekt i wybrać te, na które w danym momencie wystarczy środków. Nic też nie stoi na przeszkodzie, by za jakiś czas dokonać kolejnych zmian. Takie podejście producenta jest absolutnie unikalne i tak przyjazne klientowi, jak to tylko możliwe.

Faktem jest, że LP12 nigdy tani nie był. Właśnie: nie był – jakiś czas temu, Linn zmienił swoją strategię marketingową i proponuje swoje produkty w trzech głównych liniach/klasach. Zaczyna się od Majik, potem jest Akurate i w końcu Klimax. Do testu dostałem podstawową wersję Sondek LP12 Majik – czyli kultowy gramofon w wersji „dla ludzi”, to znaczy dla tych, którzy nie mogą wydać 90 tys. zł na topową wersję. Na Majika LP12 składają się: mechanika Sondek LP12, podstawa Solid Base, wewnętrzny zasilacz Majik PSU (33,3/45 rpm), ramię gramofonowe Pro-Ject 9cc oraz wkładka Linn Adikt (MM). Tę wersję gramofonu można kupić wyłącznie jako komplet, tzn. nie ma opcji kupienia tego bez np. ramienia czy wkładki. Oczywiście upgrady są możliwe już przy zakupie – można zamówić od razu lepszy zasilacz, albo lepsze ramię, ale kupić musimy cały system i oczywiście będzie to kosztować więcej niż testowana wersja. W każdym razie – dostajemy gotowy produkt, który wystarczy poprzez przedwzmacniacz gramofonowy podłączyć do systemu i gra. Można na to spojrzeć z różnych stron. Z jednej Linn oddając klientowi gotowy, kompletny system może być pewny określonej klasy brzmienia. Z drugiej jest to przejaw (ja to tak nazywam) „brytyjskości" firmy. Na czym to polega? – Wg twórców produkty np. Naima najlepiej grają w kompletnym systemie tej firmy, a wprowadzanie nawet innych kabli jest niemal przestępstwem. U Linna jest podobnie – najlepiej, żeby klient wybierając filozofię brzmienia tej firmy, nie próbował go zmieniać wg zasady: „jeśli wybierasz Linna ufaj nam bezgranicznie”. Ostateczny wybór oczywiście zawsze leży po stronie klienta, ale nie ma się co spodziewać od przedstawicieli Linna sugestii łączenia ich produktów z jakimikolwiek innymi.

Wracając jednak do testowanego gramofonu – można przyjąć, że budżetową wersję gramofonu kupuje ktoś w miarę początkujący w analogowym świecie. Jeśli tak, to należy mu życie maksymalnie ułatwić, bo po przejściu z prostego układu: odtwarzacz CD – wzmacniacz, na: napęd gramofonu – ramię – wkładka – przedwzmacniacz gramofonowy (przyjmuję już tutaj maksymalne uproszczenie tematu nie wnikając w rodzaj napędu, ramienia, okablowanie, etc) można się po prostu zniechęcić. Nie każde ramię pasuje do każdego decka, nie każda wkładka do każdego ramienia, nie każde phono może być zastosowane do konkretnej wkładki – to zdecydowanie za dużo problemów dla kogoś, kto chciałby zacząć przygodę z winylem (oczywiście nie dla każdego). Dlatego wśród początkujących największym powodzeniem cieszą się gotowe rozwiązania pt: napęd + ramię + wkładka dobrane przez producenta, a większość producentów oferujących takie zestawy ma również w ofercie odpowiednie przedwzmacniacze gramofonowe. Linn, nawet po zastosowaniu (modyfikowanego) ramienia Pro-Jecta nie może wprost konkurować z takimi rozwiązaniami ceną, bo jest droższy od większości Pro-Jectów czy Reg, czy tańszych Thorensów ale … . No właśnie, jest to jedno małe, a może wcale nie takie małe „ale”. Po pierwsze nabywca wchodzi od razu do ekskluzywnego klubu ponad 100 tys posiadaczy „kultowego” gramofonu. Po drugie gdy będzie chciał rozwijać/ulepszać swój system, nie będzie musiał sprzedawać posiadanego gramofonu za połowę ceny i kupować nowego, sporo droższego. Będzie sobie mniejszymi czy większymi krokami upgradował posiadane urządzenie, a to na pewno jest tańsze rozwiązanie niż sprzedaż używanych i zakup nowych „szlifierek”/ramion/wkładek. Analogowa zabawa ma jeszcze jedną wadę – w przeciwieństwie do właściwie wszystkich innych urządzeń audio, bardzo trudno jest wypożyczyć czy to gramofon, ramię, czy wkładkę. Więc wybór zazwyczaj klienci muszą opierać na odsłuchach u dystrybutorów, znajomych, lub na recenzjach. Linn Sondek Majik, jeśli już się na niego ktoś zdecyduje, to takie uchylone drzwi od razu na dość wysoki poziom, z jasną perspektywą dalszego rozwoju systemu analogowego. Należy więc posłuchać i wersji podstawowej i wersji wyższej, żeby wiedzieć, czy linnowska filozofia dźwięku jest tą, której szukamy. Potem, jeśli dźwięk danej osobie odpowiada, pozostaje zakup tak dobrej wersji, na jaką może sobie w danej chwili pozwolić, a jeszcze później kolejne, stopniowe upgrady, z których każdy będzie podnosił klasę dźwięku. Pod tym względem to chyba zdecydowanie najlepsze rozwiązanie na rynku. Oczywiście, jak w przypadku każdego elementu toru audio, wybór powinien przede wszystkim zależeć od tego, czy dźwięk danego urządzenia „pasuje” konkretnej osobie. Jeśli już brzmienie tej podstawowej wersji się spodoba, to w miarę udoskonalania gramofonu poprzez upgrade kolejnych elementów może być tylko coraz lepiej.

ODSŁUCH

Płyty użyte w trakcie odsłuchu:

  • Beethoven, Kreutzer sonata, Bach – Double Concerto, Heifetz, Friedman, Sargent, Living Stereo/RCA Victor, LSC-2577, LP.
  • Tchaikovsky , Serenade for strings, Strings of the Boston Symphony Orchestra, Charles Munch; Living Stereo / RCA Victor, LSC-2105, LP.
  • Cannonball Adderley with Bill Evans, Know what I mean?, RIVERSIDE; OJC-105 (RLP-9433)
  • Buddy Guy, Living proof; JiveRecords, 88697-78107-1, LP.
  • Keith Jarret, The Koeln Concert; ECM, 1064/65 ST, LP.
  • Dżem, Detox, Dżem, SC 001/91, LP.
  • Vivaldi, The four seasons, Carmignola – Sonatori, CISCO, CLP7057/Divox CDX-79404-1, LP.

Gramofon trafił do mnie jako kompletny system – mechanika Sondek Majik, ramię to modyfikowany (zmienione okablowanie) węglowy Pro-Ject 9cc, wewnętrzny zasilacz Majik PSU, oraz wkładka MM Adikt. Całość została ustawiona przez specjalistę od polskiego dystrybutora, więc ja ograniczyłem się jedynie do słuchania muzyki, zakładając, że gramofon ustawiono optymalnie. Dodatkowymi elementami, które wykorzystałem w odsłuchu, były przedwzmacniacze gramofonowe do wkładek MM firmy Lejonklou (modele Slipsik i Kinky), jako że moje phono obsługuje wyłącznie wkładki MC.

Miałem już ładnych kilka lat temu okazję posłuchać nieco dłużej starszego Linna, z ramieniem Ittok, z wysokiej klasy wkładką MC i wspominam ten odsłuch niezwykle miło, jako swego rodzaju kwintesencję analogowego dźwięku. Zabierając się za odsłuch Majika miałem wspomnienia tamtego dźwięku w głowie, ale starałem się pamiętać, że tym razem słucham modelu podstawowego (żeby nie mieć przesadnie wysokich oczekiwań) i na dodatek z wkładką MM.

Jako że wkładki MM kojarzą mi się przede wszystkim z dobrym odtwarzaniem muzyki dynamicznej, zacząłem od takich właśnie nieco „żwawszych” płyt. Na początek na talerzu wylądował zupełnie nowy zakup – płyta Buddy’ego Gaya, czyli solidny kawałek elektrycznego bluesa. Z pewnym zdziwieniem wpatrywałem się na początku w moje tuby, bo pomimo iż nie podłączyłem subwoofera, otrzymałem niski, a przede wszystkim zwarty, punktowy bas, dostarczany w bardzo energetyczny sposób. Świetnie podawane były pace&rhythm, co w takiej muzyce jest wręcz niezbędne, żeby właściwie ją „czuć”, żeby bujała tak, jak potrafi. Z równie wielką werwą system prezentował tony wysokie – dużo „błyszczących” detali, sporo powietrza i znowu – ogromna porcja energii. Pytanie aż samo ciśnie się na usta – a co ze średnicą, skoro skraje pasma są przedstawione tak efektownie? Otóż średnicę odebrałem jako bardzo delikatnie, ale jednak wycofaną. Głos Buddy’ego Guya, choć oddany z dużą precyzją, został pokazany nieco głębiej, nie jak to zazwyczaj bywa z wokalistami wyraźnie na pierwszym planie, ale raczej troszkę cofnięty, w linii z innymi muzykami (później sprawdziłem na moim gramofonie, że nagrania jest „normalne”, czyli wokalista jest nieco z przodu). Wszystko tam było – wyraźnie słychać, że to już nieco starszy pan (choć jak sam przekornie śpiewa: ”I'm 74 years young”), że ma chrypkę, że nieco głośniej łapie oddech, bardzo dobrze system pokazywał fakturę głosu Buddy’ego – rozdzielczość i szczegółowość są więc bez zarzutu, tyle że wokal, razem z całą średnicą, wydaje się być ciut wycofany. Oczywiście powstaje pytanie, czy faktycznie ten zakres jest nieco wycofany, czy też skraje pasma są tak dobrze prezentowane, że nieco dominują przekaz. Zważywszy na to, jak wiele można się dosłuchać w średnicy, skłaniam się jednak do drugiej opcji. Gdyby dominujący był jeden ze skrajów pasma mógłbym podejrzewać, że jednak należy poprawić ustawienie ramienia, że jest za nisko lub zbyt wysoko ustawione, ale to raczej nie wchodziło w grę, gdy i góra i dół brzmiały bardzo mocno.

By zweryfikować odbiór słuchanej po raz pierwszy płyty Buddy’ego Guya, położyłem na talerzu Detox Dżemu, czyli płytę, o podobnym charakterze, ale świetnie mi znaną. Wcześniejsze obserwacje potwierdziły się – imponująco pokazana praca perkusji, gitary basowej, bardzo fajnie brzmiące gitary elektryczne, ale głos Ryśka Riedla, który jest „normalnie” zdecydowanie na pierwszym planie, teraz również został trochę wycofany – już nie tak wyraźnie z przodu, ale raczej nieco głębiej, w linii z gitarami, które zazwyczaj są pokazywane krok za wokalistą. Podobnie w kawałkach, gdzie grają gitary akustyczne, też jakby grały nieco ciszej, jakby były trochę mniej wyeksponowane. Pozostało mi więc przyjąć, że tak właśnie gra ten zestaw, a skoro tak, to pozostała kwestia, jaki to ma wpływ na odbiór muzyki. Już po przyzwyczajeniu się do tej nieco odmiennej prezentacji, musiałem przyznać, że ma ona w sobie pewne cechy naturalności – w końcu, gdy słuchamy zespołu rockowego czy bluesowego, to najbardziej przyciągają uwagę te najefektowniejsze elementy muzyki – mocne uderzenie w bęben, czy stopy, bardzo dźwięczny talerz, czy jakieś najwyższe tony wydobywane z gitary. To zabiegi realizatorów dźwięku na koncertach sprawiają, że głos wokalisty odgrywa pierwszoplanową rolę – gdyby nie one, to wcale tak nie byłoby. Z drugiej strony jeśli będzie to koncert stricte akustyczny, bez żadnej ingerencji, to zwyczajowo wokalista/tka jest z przodu, reszta zespołu nieco z tyłu (a perkusja zazwyczaj najdalej od słuchaczy) – wówczas wokal będzie na pierwszym planie, potem kolejne plany, a wreszcie z tyłu wspomniana perkusja, która jednak ma sporą „siłę przebicia” i mocne uderzenia pałeczką czy to w bęben, czy w talerz będą się „wyrywać” do przodu. Nie ma więc czegoś takiego jak idealna prezentacja muzyki – każda to jakaś „szkoła” i to, co pokazuje najtańsza wersja Sondeka, delikatnie podkreślająca skraje pasma, to też jakiś wybór, ani gorszy ani lepszy od innych. Ważne jest, że całość prezentacji jest muzykalna i przyjemna dla ucha i nawet jeśli odrobinę odmienna od tego, do czego większość z nas przywykła, to to wcale nie jest jej wada. Jedna istotna sprawa – opierając się na wspomnianych odsłuchach starszej i wyższej wersji tego gramofonu, zakładam, że i tu, po upgradach (w pierwszym rzędzie pewnie ramienia) uzyskamy równiejszy dźwięk, już bez tej delikatnej ekspozycji tonów wysokich i niskich i spodziewałbym się raczej „dociągnięcia” średnicy to skrajów pasma, a nie odwrotnej operacji.

Przygodę z klasyką zacząłem od popisów Jaschy Heifetza w duecie z jednym z jego uczniów Erickiem Friedmanem, razem z wspierająca ich New Symphony Orchestra of London. Linn buduje scenę w zasadzie nie wykraczającą poza rozstaw kolumn, zaczynającą się za ich linią i mocno rozbudowaną w głąb. Dobrze radzi sobie z przekazaniem ogromnej energii orkiestry, bez problemu oddaje duże skoki dynamiki. Lokalizacja źródeł pozornych stoi na dobrym poziomie, co w połączeniu z rozdzielczym dźwiękiem pozwala dość swobodnie śledzić poszczególne sekcje, czy nawet instrumenty. Skrzypce solistów brzmią bardzo wyraziście, chwilami odrobinę ostro, ale w absolutnie akceptowalnym zakresie. Całość przekazu na pewno może się podobać, choć oczywiście spodziewam się, że lepsze ramię, wkładka, czy inne elementy, o jakie można rozbudować Sondeka, pokażą jeszcze więcej.

Później słuchałem jeszcze kilku kolejnych winyli z klasyką, i w zasadzie odbiór za każdym razem był taki sam. Przy mniejszych składach (Cztery pory roku), łatwiej jest oddać się słuchaniu poszczególnych instrumentów. To z kolei sprawia, że można wyraźniej usłyszeć, w jakich elementach kolejne upgrady tego gramofonu mogą wnieść dalsze udoskonalenie dźwięku. Moim zdaniem można jeszcze lepiej oddać barwy instrumentów, całość przekazu może być jeszcze bardziej finezyjna, gładka (tu pytanie czy da się to osiągnąć w wkładkami MM, czy jednak konieczna jest przesiadka na dobrą wkładkę typu MC), no i pewnie jeszcze da się co nieco poprawić w kwestii mikrodynamiki, choć już ta wersja Sondeka radzi sobie w tym aspekcie lepiej, niż większość konkurencji na podobnym poziomie cenowym. Oczywiście topowa wersja zapewne brzmi lepiej w każdym aspekcie, a nie tylko we wskazanych przeze mnie, ale sądzę, że te wymienione ulegają poprawie już przy znacznie mniejszych nakładach finansowych, niż koszt Klimaxa, na którego stać już tylko bardzo nielicznych. W zasadzie na sam koniec odsłuchów, już dla przyjemności posłuchałem koncertu Jarreta z Koeln. Niby to „tylko” solo na fortepianie, ale muzyka jest naładowana emocjami i Linn przekazał to bardzo przekonująco. Szkocki gramofon okazał się być dobrym malarzem obrazów, zgrabnie operując barwami, emocjami stworzył wciągający spektakl, z głównym aktorem przebierającym palcami po klawiaturze, ale też i podśpiewującym i pomrukującym sobie po cichu, przytupującym czasem, i cudownie reagującą publicznością, która najwyraźniej bawiła się minimum równie dobrze jak ja. A ja, gdyby nie konieczność (acz i przyjemność) zmieniania stron płyt, mógłbym nawet zapomnieć, że to „tylko” odtworzenie muzyki z płyty…

PODSUMOWANIE

Kwota ok 10 tys. zł nie jest dla większości polskich audiofilów kwotą niską, ale jeśli już ktoś łapie winylowego bakcyla, to chce mieć od początku sprzęt możliwie najwyższej klasy. I choć można oczywiście za niższe kwoty kupić na początek inny gramofon, to jest to postępowanie dość krótkowzroczne. Choroba winylowa, należy do gatunku tych ciągle postępujących. To co nam dziś wystarcza, jutro, za miesiąc, rok czy trzy lata już przestanie. Warto więc zacząć z wystarczająco wysokiego pułapu, żeby kolejny atak choroby odłożyć maksymalnie w czasie, a po drugie gdy ten atak już nastąpi (a jest to nieuchronne) to upgradowanie Linna będzie niewątpliwie bardziej ekonomicznym rozwiązaniem, zarówno dlatego, że unikniemy sprzedaży używanego gramofonu i zakupu znacznie droższego nowego, jak i dlatego, że w miarę rozwoju choroby możemy tu dorzucać pojedyncze elementy – a to nowy zasilacz, a to nową podstawę, a to ramię, a to wkładkę, etc, etc, etc. i w ten sposób gasić kolejne „ogniska” choroby. Świadomość bycia jednym spośród 100 tys. posiadaczy takiego gramofonu również może nieźle wpływać na zadowolenie właściciela. Najlepiej jednak będzie wpływał dźwięk – już w podstawowej wersji na wysokim poziomie, niedostępnym dla niejednego konkurenta, a miarę kolejnych inwestycji w „ukochaną” maszynę zbliżający się coraz bardziej do absolutnej analogowej nirwany. Jak zawsze polecam odsłuch własny – jeśli szukacie gramofonu na lata, to Linn może się okazać dobrym (ze względu na brzmienie), ale również rozsądnym (ze względu na możliwość upgradów) wyborem.

BUDOWA

Wygląd Sondeka można najkrócej określić mianem „klasycznego”, zwłaszcza porównując do wielu innych, współczesnych konstrukcji, z których część wygląda jak statki kosmiczne. Tu mamy klasyczną plintę, wykonaną z litego drewna, co sprawia, że każdy egzemplarz jest nieco inny, nie ma dwóch identycznych, plus klasyczną akrylową pokrywę. Jak już wspomniałem charakterystyczną cechą gramofonów Linna jest miękkie zawieszenie (na sprężynach) zarówno talerza jak i ramienia, oraz napęd paskowy. Majik wyposażony jest w podstawę, zwaną Solid Base (tu też możliwy jest upgrade). Talerz składa się z dwóch części (mniejszy wewnętrzny – napędowy, oraz większy talerz główny), wykonanych ze stopu aluminium. Talerz jest ręcznie wycinany w temperaturze pokojowej, a gdy się rozgrzeje nie jest sztucznie chłodzony – musi sam wystygnąć. Dzięki tej procedurze materiał talerza ma być pozbawiony naprężeń mogących później wpływać na dźwięk, ale sprawia to, że talerz powstaje naprawdę długo. Ramię 9cc wykonane z włókna węglowego dostarcza firma Pro-Ject, acz jest ono modyfikowane na potrzeby Linna, przez co ma grać lepiej niż wersja pierwotna. O wyborze tych właśnie ramion zdecydował m.in. sposób mocowania ramienia, identyczny z linnowskim, dzięki czemu przy wymianie ramienia, nie ma konieczności wymiany armboarda. Adikt to wkładka typu MM, z igłą ze szlifem Gyger II i aluminiowym wspornikiem.

Producent:
Linn Products Ltd.
Glasgow Road
Waterfoot
Eaglesham
Glasgow G76 0EQ
Scotland

Phone: +44 (0) 141 307 7777
Fax: +44 (0) 141 644 4262
E-mail: helpline@linn.co.uk

Web: www.linn.co.uk



Pobierz test w PDF

g     a     l     e     r     i     a




System odniesienia