pl | en
Test
Transport CD + przetwornik D/A
McIntosh
MCD1000 + MDA1000


Cena: 29 000 + 33 000 zł

Dystrybucja: Hi-Fi Club

Kontakt:
ul. Kopernika 34, Warszawa
tel.: (22) 826 47 67
Fax: (22) 826 24 58

e-mail: salon@hificlub.pl

Strona producenta: MCINTOSH

Tekst: Wojciech Pacuła

McIntosh to firma-instytucja. Jej urządzenia dość szybko stają się obiektami kolekcjonerskimi, a ci, którzy z nich korzystają, mają dużą szansę na to, że produkty te w dobrej kondycji przetrwają ich samych. Ludzie w tej amerykańskiej firmie wyznają bowiem zasadę mówiącą, że najważniejsze są podstawy: solidna konstrukcja i dobre pomiary. Żadnych mambo-dżambo itp. Testowane źródło cyfrowe, składające się z napędu MCD1000 i przetwornika D/A MDA1000 nie jest żadnym wyjątkiem. Jakość budowy, myśl stojąca za całością są wybitne pod każdym względem. Może się ta stylistyka nie podobać, ale pamiętajmy, że niewiele się w niej zmieniło od końca lat 60. i jest ponadczasowa.
Warto przy tym zwrócić uwagę na to, że firma dość późno zdecydowała się dołączyć do cyfrowego peletonu. Jeszcze w połowie lat 80. Gordon Gow, ważna figura w Maku, prowadził rozmowy dotyczące przygotowania GRAMOFONU. Wkładkę gramofonową dla firmy produkował japoński specjalista Mark Corporation, ramię przygotował Bob Graham, przedwzmacniacz gramofonowy Ron Evans, a deck SOTA… Nic z tego nie wyszło, ale dobrze pokazuje, że inżynierowie McIntosha początkowo uważali format CD za niedojrzały. Dopiero w roku 1985 światło dzienne ujrzał pierwszy cyfrowy odtwarzacz z logo McIntosha, model MCD7000. W roku 1998 powstaje pierwszy dzielony system, złożony z przetwornika MDA7000 i transportu MCD751. To zestaw, który znałem na wylot – w czasie, kiedy był dostępny pracowałem u pierwszego polskiego dystrybutora McIntosha, w firmie Audioholic, gdzie dzielone źródło z USA było dla nas punktem odniesienia. Warto zauważyć, że te dwie konstrukcje dzieli trzynaście lat i w tym czasie do sprzedaży wprowadzono tylko pięć nowych odtwarzaczy – w tym żadnego systemu transport+DAC. Rok 2005 był świadkiem kolejnego małego kroku –wprowadzono wówczas do sprzedaży pierwszy odtwarzacz SACD, model MCD201. Pomimo dwudziestu czterech lat, jakie dzielą MCD7000 i MCD1000 + MDA1000, testowany system jest dopiero drugim tak zaawansowanym technologicznie cyfrowym źródłem w ofercie McIntosha.

Płyty użyte w czasie testu:

  • Dire Straits, On Every Street, Vertigo/Universal Music Japan, UICY-93734, SHM-CD.
  • Gerry Mulligan & others, Jazz Giants ’58, Verve/Universal Music Japan, POCJ-2732, CD.
  • Thom Yorke, The Eraser, XL Records/Warner Music Japan, WPCB-10001, CD.
  • Eva Cassidy, Imagine, Blix Street, G2-10075, CD.
  • The Doors, L. A. Woman, Elektra/Warner Music Japan, WPCR-12721, CD.
  • Wes Montgomery, Incredible Jazz Guitar of,,,, Riverside/JVC, VICJ-41531, K2 CD.
  • Genesis, …Calling All Stations…, Virgin Charisma/EMI Music Japan, TOGP-15019, SACD/CD+DVD-A.
  • The Red Michell & Harold Land Quintet, Hear Ye!!!!Hear Ye!!!!, Atlantic/Warner Music Japan, WPCR-25159, CD.
  • Depeche Mode, Wrong, Mute, CDBONG40, SP; recenzja TUTAJ.
  • The Andrew Sisters, Greatest Hits, Going For A Song, GFS285, CD.

ODSŁUCH

Amerykański odtwarzacz gra niesamowicie skupionym i opanowanym dźwiękiem. Odtwarzane na nim płyty ukazują swoje własne, często różne od tego, do czego się przyzwyczaiłem, oblicze. Odwiedzający mnie znajomi i przyjaciele mieli na jego temat różne, często skrajne opinie. Jedni mówili, że jest „płaski” i bezosobowy, drudzy, że rzetelny i że niczego nie ubarwia. Kiedy jedni kiwali głową z podziwem nad jego wyjątkowo wyrównanym brzmieniem, drudzy wskazywali na słabsze skraje pasma. McIntosh wymyka się bowiem łatwej ocenie. Opis wydaje się prosty i da się dość szybko wskazać charakterystyczne cechy takiej prezentacji, jednak już ocena tego wszystkiego nie jest taka łatwa. Dlatego też spędziłem z Makiem sporo czasu, próbując to wszystko poukładać i wyciągnąć jakieś ogólne wnioski.
Pierwszy jest najważniejszy: to rasowy hi-end. Niby proste, ale wcale nie dla mnie. Drugi: odtwarzacz znacząco lepiej gra z dobrym, zewnętrznym przedwzmacniaczem (najlepiej lampowym) niż bezpośrednio z końcówką mocy, korzystając z przedwzmacniacza wbudowanego do przetwornika. I trzeci: to niesamowicie równy odtwarzacz, który za tę „równość” płaci określoną cenę.

Bo amerykański odtwarzacz gra bardzo dokładnym, świetnie poukładanym dźwiękiem. Wydaje się, że relacje fazowe są tu trzymane żelazną ręką i nic nie dzieje się przypadkiem. Bo brak w dźwięku nerwowości i rozedrgania, elementów występujących zawsze tam, gdzie coś było nie tak z podstawą czasową. I amerykański odtwarzacz gra równie dobrze niezależnie od rodzaju muzyki, jaką go karmimy. A przecież przesłuchałem i Andrew Sisters, i Depeche Mode; Genesis z Rayem Wilsonem na wokalu i Thoma Yorke’a z The Eraser. Za każdym razem dostawałem mocny, czysty przekaz. „Czysty” to bardzo ważne słowo w tym kontekście, ponieważ to ono chyba definiuje zabiegi konstruktorów wokół tego zestawu. A nie jest to przecież czystość znana z urządzeń dCS-a czy Esoterica, gdzie czasem – moim zdaniem – brakuje przez to wypełnienia. Z drugiej strony nie mamy do czynienia z tak nasyconym, kolorowym i nieco „uanalogowionym” dźwiękiem co z DP-700 Accuphase’a, topowego systemu Jadis, systemu Reimyo CDT-777 i DAP-999EX czy z urządzeń Wadii (np. 27 ix). Wydawałoby się więc, że najbliżej mu do Lektora Granda SE i Lektora Prime Ancient Audio. Nic z tego – McIntosh gra nieco niżej osadzonym dźwiękiem z inaczej postawionymi akcentami – m. in. z mniejszą, bardziej skupioną na osi odsłuchu sceną dźwiękową, faworyzując dźwięk bezpośredni instrumentów nad ich odbicie w przestrzeni (Lektory robią na odwrót).

Najlepiej więc, jeśli zacznę od początku. System McIntosha ma swój własny, łatwo rozpoznawalny dźwięk. Gra dokładnie tak samo, jak elementy wzmacniające (tranzystorowe) tej firmy. To bardzo precyzyjny, ale wcale nie jasny dźwięk, który jest znakomicie kontrolowany w całym paśmie. Nie jest to nasycone brzmienie Accuphase’a czy Jadis, o czym wspomniałem, jednak te ostatnie przy Maku wydają się nieco podbarwione. Jak jest naprawdę – nie wiem, ostatecznie to tylko porównanie jednej koncepcji do drugiej, z wszystkimi ich wadami. A nie jest to porównanie urządzenia do rzeczywistości. Ale tak to słychać – jakby Accu i Jadis wprowadzały do dźwięku swego rodzaju „dopalenie”, coś co sprawia, że dźwięk brzmi bardziej, jak z analogu niż z cyfry. McIntosh nie robi niczego, albo takie sprawia wrażenie, co można by określić jako „ingerencję”. To jest ostatecznie format cyfrowy i nie ma co udawać, że gramy płytę analogową, która ma przecież swoje własne problemy. Dostajemy więc ładny obraz tego, co jest na płycie. A jednak „tysiączki” nie podkreślają wad nagrań. To duże osiągnięcie i dopiero w takim przypadku można – moim zdaniem – mówić o hi-endzie. Mamy wiedzieć co jest złe, ale nie powinno nam to przesłaniać muzyki. Genialnie tę zasadę wypełniają gramofony i dlatego są bardzo często gloryfikowane. Mak gra równo, ale wnika głęboko w nagranie, świetnie definiując poszczególne instrumenty i plany bez ich podkreślania czy sztucznego wyodrębniania. W krótkim demo może się wręcz wydawać, że to nieco płaska prezentacja, bo nie ma „wypychania” poszczególnych elementów – przez rozjaśnienie lub zaokrąglenie. Tu wszystko jest na swoim miejscu, jednak wynika to z dramaturgii nagrania, z wewnętrznych napięć pomiędzy muzykami – jeśli to tego typu nagranie – lub z tego, jak się mają do siebie poszczególne ścieżki i czy realizatorowi udało się z tego poskładać nową całość.

Idzie za tym bardzo wyrównana barwa, w której słabszą rolę grają jednak skraje pasma. Nie jest tak, że McIntosh gra średnicą. To zbytnie uproszczenie, tak można powiedzieć np. o CD-1s Ayona, ale nie o testowanym systemie. A jednak wyraźnie słychać, że najwyższa góra jest nieco wycofana, podobnie, jak najniższy bas. Nie jest to jakieś zbrodnicze działanie, myślę, że po prostu wynika z chęci zachowania maksymalnie wyrównanego pasma w możliwie najszerszym przedziale, ale słuchając np. Larsa Daniellsona z Mélange Bleu (dół) czy płyty Hear Ye!!!!Hear Ye!!!! Reda Mitchella i Harolda Landa (góra) wiedziałem, że te dwa odległe punkty są delikatnie łagodzone i wycofywane. Może dlatego to, co zostaje jest tak perfekcyjnie równe? I to nie równością walca czy chirurga, a po prostu swego rodzaju „kompletnością”. Należy przy tym uważać na nieco mocniejszą wyższą średnicę. Nie jest ona podkreślona, a ma mocny atak, podobnie zresztą, jak pozostałe podzakresy. System niczego nie zmiękcza i nie łagodzi, dlatego wymaga odpowiedzialnego otoczenia. Stawiałbym raczej na naturalnie miękkie systemy, bez konturowości, bo tego tu nie trzeba. Dostaniemy wówczas duże źródła pozorne z mocnym rysunkiem. Jedynie stare nagrania, jak wspomniana płyta Andrew Sisters, nie zgrała tak, jak tego oczekiwałem, tj. z głębią i miękkością, może jednak tak jest po prostu nagrana… Ciekawe, ale znakomicie zabrzmią nowe realizacje jak np. Depeche Mode, Genesis, Thom York czy Dire Straits. Słychać tam przede wszystkim muzykę i dopiero wady realizacji. Urządzenia potrafią wytworzyć specyficzny klimat „zawieszenia” – kiedy to jest potrzebne – lub zagrać z drivem, jak na płycie L.A. Wooman The Doors.

Jestem wielkim fanem zdroworozsądkowego podejścia ludzi z McIntosha z ich fanatycznym przywiązaniem do pomiarów i wysokiej klasy budowy, którą dzielą z innym gigantem, szwajcarską Nagrą (zob. TUTAJ). To nie jest brzmienie dla wszystkich, bo to musi być świadoma decyzja, że to jest „nasz” dźwięk. Tego typu granie ma taką zaletę, że będzie równie atrakcyjne za dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści i więcej lat, co można łatwo prześledzić czytając 60. letnią historię firmy (K. Kessler, McIntosh: „…for the love of music…”, Birmington, 2006). Jest to też dźwięk, który zwolennicy McIntosha cenią ponad wszystko. Jest wyjątkowo czysty, bez rozjaśniania i kliniczności, a przy tym zachowuje oryginalny charakter nagrań. No i poza tym renoma firmy… Jestem pewien, że system ten i za ileś tam lat będzie w równie dobrym stanie co dzisiaj. A tego nie da się powiedzieć o zbyt wielu produktach audio. Bo to po prostu wyjątkowe zestawienie, choć – jak to w hi-endzie – nie dla wszystkich. Ci, którym podoba się Reimyo (TUTAJ), Accuphase i EMM Labs niech pozostaną przy swoich faworytach. Nawet wówczas warto jednak posłuchać, co robi czołówka konkurencji, bo nikt nie jest przecież idealny.

Dużą rolę w kształtowaniu ostatecznego wyniku daje oczywiście odpowiedni dobór okablowania. Gdyby miałby to być system idealny, to proponowałbym Tarę Labs Omega Onyx i Zero. To jednak koszt przewyższający to, co trzeba wydać na same urządzenia. Czy bezsensowny? Nie powiedziałbym. Słyszałem to zestawienie i, jak dla mnie, to komplementarne systemy. W ramach rozsądku równie atrakcyjna będzie seria The 0.8 tej samej firmy. XLO Limited nieco muli całość, a Acrolink nieco zbyt rozjaśnia (tekst o tych przewodach TUTAJ).

BUDOWA

MCD1000
CD Transport MCD1000 jest tym, co brzmi w nazwie: napędem Compact Disc. Zbudowany jest zgodnie w wieloletnią tradycją firmy, tj. jest niezwykle solidny i zaprojektowany tak, aby być atrakcyjną propozycją także za wiele lat, po wielu zmianach mody. Jego front wykonano ze szkła. Inaczej niż w tańszych urządzeniach przód podzielony jest na trzy części, z wysuniętą środkową, gdzie mamy szufladę na płytę oraz wyświetlacz. Ta pierwsza nie ma zwyczajowej nakładki (maskownicy) i na zewnątrz widać właśnie szufladę – odlewaną ze stopu aluminium i pięknie wykończoną. Wyświetlacz jest niewielki, ma kalendarzyk utworów – nie rozumiem, naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie można tu było zastosować dużego, czytelnego wyświetlacza, chociażby takiego, jak w partnerującym mu DAC-u. Podświetlenia nad przyciskami są zielone (klasycznie), a światło prowadzone jest światłowodem – dzięki temu płyta się nie nagrzewa i kolor farby pozostanie na długo nienaruszony. Boki przedniej ścianki ujęto w grube aluminiowe profile. Od końca lat 90. profile te stopniowo zwiększały swą grubość – zaczęło się od płaskich elementów, a teraz mamy niemal kwadratowe w przekroju. Górną ściankę także specjalnie przygotowano. Jest to gruba aluminiowa płyta, nałożona na płytę szklaną. W tej pierwszej mamy duże „okno”, w którym ładnie rozrysowano na szkle diagram – coś, jak w urządzeniach Nagry. Bliżej frontu wycięto w aluminium duże logo McIntosha, pod które podłożono z kolei złoconą płytkę, dającą ładny kontrast z czernią obudowy. Także boki transportu wykonano z grubych aluminiowych płyt. Tył ukazuje zbalansowane sporo wyjść cyfrowych – zbalansowane elektryczne AES/EBU (XLR), dwa niezbalansowane elektryczne S/PDIF (RCA) oraz dwa optyczne S/PDIF (TOSLINK). Jak się można dowiedzieć z materiałów firmowych, przez wyjścia wysyłany jest sygnał taki sam, jak na płycie, tj. 16 bitów, 44,1 kHz. Najczęściej firmy dokonują upsamplingu jeszcze na etapie transportu. Kilka lat temu rozmawiałem na ten temat z szefem niemieckiego Audioneta, który śmiał się z takiego stanu rzeczy. Jako inżynier stosował się do przyjętych standardów i korzystał z dostępnej wiedzy, a ta – chodzi o teorię przesyłu – mówi, że im większa częstotliwość próbkowania, im „większy” sygnał, tym bardziej jest on narażony na zniekształcenia. Dlatego lepiej przesłać sygnał w „natywnej” postaci i upsamplować go dopiero w przetworniku. Jak widać, w McIntoshu także pracują inżynierowie umiejący korzystać z tego, co do tej pory udało się ustalić… Są tu także gniazda do komunikacji między urządzeniami Maka oraz gniazdo sieciowe IEC. Dodajmy jeszcze, że w górnej płycie, w jej tylnej części wycięto wiele niewielkich otworków, najwyraźniej wentylacyjnych. To ciekawe, bo wiele firm, np. Accuphase, ale także Luxman w swoim najnowszym, fantastycznym odtwarzaczu D-08 robi wszystko, żeby ograniczyć dopływ powietrza z zewnątrz do wnętrza, argumentując, że trzeba chronić soczewkę lasera przed światłem i kurzem.

Odkręcając górną ściankę urządzenia byłem niezwykle ciekawy, z jakiego transportu McIntosh skorzystał. W poprzednim, dzielony flagowcu firmy skorzystano z fenomenalnego napędu VRDS Teaca, chociaż w materiałach firmowych raczej się tym nie chwalono. Ponieważ najdroższe źródło tej amerykańskiej firmy jest odtwarzaczem CD i nie ma nic wspólnego z SACD, najwyraźniej chodziło o wybór optymalnego napędu CD, dedykowanego temu właśnie formatowi. I rzeczywiście – większą część wnętrza zajmuje duży, znakomicie izolowany mechanicznie napęd. Zaskoczył mnie jednak wybór firmy, która go przygotowała. Jest to bowiem napęd Ikemi firmy Linn, z modyfikacjami McIntosha. A napęd ten zbudowano z wykorzystaniem bloku odczytu, dekodowania i części mechaniki napędu Sony. Zaskoczyło mnie to, ponieważ MCD1000 jest wysokim urządzeniem i VRDS-Neo z powodzeniem by się w nim zmieścił. Ale, ostatecznie, nowe napędy Teaca są przeznaczone dla SACD i DVD, a nie dla CD. Poprawki Maka najwyraźniej dotyczyły izolacji mechanicznej – cały napęd jest „podwieszony” na pilarach, przenoszących punkt ciężkości względem podparcia znacząco w dół (to dobrze). Także rama jest bardzo sztywna, metalowa i duża. Zastosowano tu też duże, mocne silniki poruszające poszczególne elementy mechanizmu. Zasilacz oparto o duży, znakomity transformator typu R-core, charakteryzujący się najmniejszym wśród traf polem magnetycznym emitowanym na zewnątrz. Wychodzą z niego cztery uzwojenia wtórne, stabilizowane i filtrowane m. in. w kondensatorach Rubycona Muse. Tor sygnału jest krótki, a znajdziemy tam np. znakomity, kompensowany zegar taktujący. Wszystko wygląda znakomicie, profesjonalnie i ma być na lata. Dziwi mnie tylko jedno (oprócz wyświetlacza): dlaczego, u licha, nie postarano się o swój własny sposób przesyłu sygnału między MCD1000 i MDA1000, niwelujący jitter, który i w AES/EBU i w S/PDIF-ie jest duży? Wystarczyłby I2S. A przecież firma-matka, D&M Holding ma w swojej ofercie także markę Danon, a tam najlepszy – moim zdaniem – sposób przesyłu sygnału (także DSD) w postaci Denon Link. Dla porządku przypomnijmy jednak, że i fenomenalny odtwarzacz Reimyo CDT-777 i DAP-999EX także korzysta z pojedynczego przewodu S/PDIF i mu to nie szkodzi.

MDA1000
Przetwornik MDA1000 wygląda podobnie, jak transport MCD1000. Podobnie, to nie znaczy, że tak samo. Front też jest ze szkła, też jest podobnie podświetlany i też podzielono go na trzy części. Pośrodku nie mamy jednak szuflady, a pojedynczy – duży i czytelny – zielony wyświetlacz. Odczytamy na nim wybrane wejście, poziom sygnału wyjściowego (jeśli korzystamy z opcji z regulowanym wyjściem, zmiana dostępna w menu) oraz częstotliwość próbkowania. Z lewej strony mamy dużą gałkę selektora wejść (siedem), a po prawej gałkę siły głosu. Jest jeszcze guziczek setupu oraz wyłącznik sieciowy. W setupie można zmienić nazwę wejścia (nie można nadać własnej, a jedynie dopasować którąś z banku nazw). Górna ścianka jest bardzo podobna do tej z transportu, tyle że tutaj mamy diagram blokowy przetwornika. Wynika z niego, że za odbiornikami cyfrowymi ulokowano układ upsampligu, zmieniający słowa do postaci 24 bity, 768 kHz. Dotychczas tak wysokie wartości widziałem jedynie w urządzeniach Cary Audio, np. w CDP1. Po nim mamy po dwa zbalansowane, stereofoniczne przetworniki D/A 24/192 na kanał, potem układy konwersji I/U, wzmacniacze filtrujące, wzmacniacze wyjściowe oraz blokujące wyjście przekaźniki. Pomiędzy nimi umieszczono zbalansowany, analogowy tłumik sygnału oraz przekaźnik pozwalający go ominąć. MDA1000 jest bowiem wyposażony w układ regulacji głośności. Kiedy wybierzemy wyjście regulowane, można zmieniać jego poziom między 0 V i 6 V. Jeśli wybierzemy opcję „fix”, tj. ze stałym poziomem sygnału, ten będzie miał standardową wartość 2 V. Układ jest w całości zbalansowany, a sygnał dla wyjść RCA jest desymetryzowany po I/U i prowadzony osobnym torem. Wejść jest siedem – trzy optyczne, trzy elektryczne RCA i jedno AES/EBU. Z drugiej strony – wyjścia zbalansowane XLR (Neutrika) i niezbalansowane RCA. Są tam też gniazda komunikacji oraz gniazdo sieciowe IEC. Tylna ścianka, podobnie, jak w transporcie, jest z grubej blachy.

Wnętrze jest równie piękne, jak w napędzie. Układ zmontowano na jednej, dużej płytce drukowanej, podwieszonej na usztywniających całość wspornikach. Po jednej stronie mamy układy wejściowe, z nowoczesnym odbiornikiem cyfrowym Cirrus Logic CS8416 (akceptuje on częstotliwości próbkowania do 192 kHz, więc nie rozumiem, dlaczego ograniczono je do 96 kHz; 192 kHz dostępne np. z DSS-a 30 Tube Blacknonte’a nie będzie więc zaakceptowane). Za nimi jest bardzo rozbudowany zasilacz, z trafem Kitamura Kiden R-core, takim samym, jak w transporcie oraz wieloma uzwojeniami wtórnymi. W tejże sekcji znajdziemy także moduł upsamplingu. Niestety jest on szczelnie zakryty puszką ekranującą, więc nie wiem, czy jest to programowalny układ DSP czy gotowe układy. Myślę jednak, że chodzi o to pierwsze, a wskazuje na to bardzo wysoka wartość częstotliwości próbowania po układzie.
Z drugiej strony mamy układy audio. Na wejściu kolejne dwie puszki ekranujące, z przetwornikami D/A. Wiadomo tylko, że są tam układy Burr-Browna 24/192 w układzie równoległym, podobnie, jak w urządzeniach Accuphase’a. Za nimi widać układy OP2134 Burr-Browna, po jednym na kanał, pracujące w konwersji I/U. Za nimi są kontaktrony (elementy stykowe, znacznie lepsze od popularnych przekaźników) i kolejne układy, tym razem duże kości Burr-Browna PGA2310 – to sterowane cyfrowo, analogowe drabinki rezystorowe. Za nimi są dwa układy scalone NE5532 w filtrach – to łagodne filtry Butterwortha 3. rzędu – cztery takie same w układach wzmacniających i wreszcie bardzo ładne, duże tranzystory wzmacniające sygnał wejściowy – bipolarne pary 2SC4793+2SA1837, które użyte we wzmacniaczu zdolne by były napędzić spore kolumny. W układzie wykorzystano znakomite elementy bierne, jak kondensatory polipropylenowe Wimy i ERO, kondensatory tantalowe i precyzyjne oporniki. Wszystkie wyjścia są złocone. Wyjścia blokowane są kontaktronami. W obydwu komponentach tuż za wejściem napięcia sieciowego IEC umieszczono niewielkie, zintegrowane z gniazdami, filtry napięcia. System przychodzi z dużym, systemowym pilotem, którym obsłużymy także kino domowe tej firmy, wzmacniacze, tuner itp.

Dane techniczne MDA1000 (wg producenta):
Pasmo przenoszenia:
4 Hz – 45 kHz (±0,5 dB, częstotliwość próbkowania 96 kHz i 88,2 kHz)
4 Hz – 22 kHz (±0,3 dB, częstotliwość próbkowania 48 kHz)
4 Hz – 20 kHz (±0,3 dB, częstotliwość próbkowania 44,1 kHz)
4 Hz – 15 kHz (±0,3 dB, częstotliwość próbkowania 32 kHz)
THD: 0,002%/1 kHz
Stosunek S/N (ważony): >110 dB
Dynamika: >100 dB (1 kHz)
Napięcie wyjściowe:
Wyjście RCA – 2 V (wyjście nieregulowane)
Wyjście RCA – 0-6 V (wyjście regulowane)
Wyjście XLR – 2 V (wyjście nieregulowane)
Wyjście XLR – 0-6 V (wyjście regulowane)
Częstotliwości próbkowania: 96 kHz, 88,2 kHz, 48 kHz, 44,1 kHz i 32 kHz
Wymiary (H x W x D, wraz z nóżkami i gałkami): 152 mm x 445 mm x 410 mm
Waga: 11 kg

g               a               l               e               r               i               a


System odniesienia

  • odtwarzacz CD: Ancient Audio Lektor Prime (test TUTAJ)
  • przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio Sensor Prelude IC (test TUTAJ)
  • przedwzmacniacz: Leben RS-28CX (test TUTAJ; niedługo zmiana na Polaris II, test TUTAJ)
  • końcówka mocy: Luxman M-800A (test TUTAJ)
  • wzmacniacz zintegrowany: Leben CS300 (recenzja TUTAJ)
  • kolumny: Harpia Acoustics Dobermann (test TUTAJ)
  • słuchawki: AKG K701, Ultrasone PROLine 2500, Beyerdynamic DT-990 Pro, wersja 600 Ω (recenzje TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ)
  • interkonekty: CD-przedwzmacniacz: Mexcel 7N-DA6300, artykuł TUTAJ, przedwzmacniacz-końcówka mocy: Wireworld Gold Eclipse 52 (test TUTAJ)
  • kable głośnikowe: Tara Labs Omega Onyx
  • kable zasilające: Acrolink Mexcel 7N-PC9100 (odtwarzacz; recenzja TUTAJ) i 2 x Acrolink Mexcel 7N-PC7100 (przedwzmacniacz, końcówka mocy (recenzja TUTAJ)
  • listwa sieciowa: Gigawatt PF-2 (recenzja TUTAJ)
  • stolik Base
  • pod odtwarzaczem podkładki Ceraball (artykuł TUTAJ)
  • Gramofony wciąż się zmieniają, podobnie jak wkładki. Moje marzenie: SME 30 z ramieniem Series V i wkładką Air Tight PC-1 (także w wersji PC-1 Mono).