MUZYKA ⸜ seria „Oto płyta” № 11 Różni wykonawcy
Wydawca: |
Muzyka
tekst WOJCIECH PACUŁA |
No 244 16 sierpnia 2024 |
Z DZISIEJSZEJ PERSPEKTYWY 1988 rok wydaje się być u progu transformacji ustrojowej, wyjazdu wojsk Związku Radzieckiego z Polski, czasem w którym upadek Muru Berlińskiego był tuż-tuż. Rzeczywistość była zupełnie inna – szara, biedna, będąca w świadomości ówczesnych Polaków po prostu kolejną datą za Żelazną Kurtyną. Wybory do sejmu kontraktowego, które odbyły się 4 i 18 czerwca 1989 roku były absolutną abstrakcją, mimo że do tego wydarzenia pozostało tak niewiele czasu. Wydawało się, że tak będzie już zawsze. Tak wyglądało to dla większości mieszkańców kraju nad Wisłą. Przez cały okres PRL-u istniało jednak podskórne życie w kontrze do władzy, czasów i obowiązujących standardów. Najlepiej tę kontrkulturową, a w rzeczywistości alternatywną, rzeczywistość opisywała sztuka, w której ważne miejsce miała muzyka. Wystarczy przypomnieć przygody jazzu, uznawanego przez rządzącą Polską PZPR za muzykę dekadencką. Marek Kępa pisze o tym w ten sposób: Dekada kończącego się stalinizmu i odwilży rozbrzmiewała muzyką wspieraną przez partię, niosącą komunistyczną pochwałę pracy, egzotyczną dla ucha dzisiejszego słuchacza, ale i zakazanym, rebelianckim jazzem, granym w zadymionych piwnicach ukrytych przed okiem oficjeli. Polska muzyka lat 50. to także przesiąknięte nostalgią orkiestry radiowe i pierwsze utwory rockandrollowe (wszystkie podkr. – red.). ▌ Jarocin A BYŁ TO DOPIERO POCZĄTEK. W kolejnych latach zaszczytu „wywrotowców” i „wrogów partii” miały dostąpić kolejne rodzaje muzyki, jak rock’n’roll, w Polsce nazwany zachowawczo big-beat (bigbit), później muzyka związana z ruchem hipisowskim, a wreszcie punk rock i muzyka alternatywna, wymieniane często na jednym oddechu. Miejscem, w którym spotykali się fani tego typu muzyki, Jarocin, było absolutnie nieintuicyjne, przynajmniej z punktu widzenia ówczesnej władzy (pozostawiam na boku kwestię uczestnictwa SB w kreowaniu tego wydarzenia). Za to doskonale zgadzało się z punkowym etosem „zrób to sam”. Autor „Tomu kultury” poświęconego dekadzie lat 80. opisując to nowe wówczas wydarzenie na muzycznej mapie Polski przywołał artykuł „Expressu Poznańskiego” z 1983 roku: Strój obowiązujący dla przybyłych dyktuje aktualnie moda i przynależność pseudoideowa. Wiadomo bowiem, że każdy szanujący się punk musi mieć czarną skórkową kurtkę, a na ogolonej głowie sterczący pióropusz z włosów, których barwa dodaje mu powagi i autorytetu. […] Czasami zdarza się, że pióropusz jest zastąpiony przez małą kitkę na czubku głowy, albo skąpy kosmyk na karku co świadczy o dużej indywidualności i elegancji. („Express Poznański”, sierpień 1983). Autor artykułu chcąc obśmiać zarówno festiwal, jak i jego odbiorców, skupił się na wyglądzie, ich motywacje zbywając określeniem „pseudoideowość”. A przecież by dokładnie odwrotnie, w czym przejawiała się nowomowa i odwracanie znaczeń, którą za dwa lata rozwinął w powieści Rok 1984 George’a Orwella z czego dzisiaj korzystają populiści na całym świecie. Ten fenomen, bo inaczej nie da się o nim mówić, wziął się z głębokiego przeżywania wyborów ideologicznych i światopoglądowych i trzeba było wielkiego wysiłku i determinacji, aby w świecie brutalnej bezpieki wykrzyczeć swój protest, nie mający najmniejszych szans na usłyszenie przez kogokolwiek. No, chyba, że przez innych uczestników: „Odłączcie się od zdalnego sterowania!" – wrzeszczał do mikrofonu Skandal, nieżyjący już dziś wokalista punkowego zespołu Dezerter, podczas koncertu tej grupy w ramach jarocińskiego festiwalu w 1984 roku. I dla większości młodych ludzi ze słuchającego go 20-tysięcznego tłumu słowa te stały się zaczynem do podjęcia indywidualnego buntu wobec otaczającej rzeczywistości. Choć może zabrzmi to zaskakująco, słowa te były równie ważne jak słowa Lecha Wałęsy czy księdza Popiełuszki. Bo też przynosiły tchnienie wolności, wprawiając w drżenie chwiejący się już wtedy gmach Peerelu. W Jarocinie festiwale muzyki rockowej odbywały się już od 1970 roku i były to, jak wymienia oficjalna strona miasta, kolejno: Wielkopolskie Rytmy Młodych (1970–1979), Ogólnopolski Przegląd Muzyki Młodej Generacji (1980–1982) oraz Festiwal Muzyków Rockowych (1983–1994). Przylgnęła do tego wydarzenia etykietka wydarzenia „punkowego”, ale nie była to prawda, a przynajmniej nie cała. Chodziło raczej o muzykę niepokorną, niepoukładaną po myśli Partii, często wywrotową. I niezwykle różną stylistycznie. Na festiwalu grano punk rocka, rocka, heavy metal, bluesa i reggae, gwiazdy i zespoły kompletnie nieznane, o których słuch szybko zaginął. Było to miejsce, w którym debiutowały grupy, o których było głośno w kolejnych latach, jak i efemerydy. Przywołajmy nazwy: Armia, KAT, Izrael, Dezerter, Siekiera, T.Love, KSU, Dżem, TSA, Oddział Zamknięty, Defekt Muzgó, Ga-Ga, Zielone-Żabki i Hey. Muzyka alternatywna nie była polskim „patentem”. Dziennikarz Rafał Dudkiewicz mówił kiedyś w wywiadzie dla Radia Polskiego, że miało to swój początek na scenie londyńskiej i „jest związane z tymi, którzy wyjeżdżali do pracy bądź mieli swoje rodziny w Londynie”. I to stamtąd przywożono pierwsze płyty. Polskie zespoły stylizowały się na zachodnich wykonawców, ale sięgając po narzędzia dostępne w kraju „planowanych niedoborów”, jak się przyjęło określać świat PRL-owskiej gospodarki. Robert Brylewski, muzyk związany z Brygadą Kryzys, Izraelem, Armią i in. wspomina, jak któregoś dnia razem z kolegą z klasy ubrali się tak, żeby nie było wątpliwości, że są punkami: „Włożyliśmy stare marynarki, do których poprzypinaliśmy mnóstwo agrafek i żyletek. Wymalowaliśmy sobie oczy na czarno aż do brwi i bezczelnie stanęliśmy pod Rotundą, żeby złapać kontakt z innymi”. Zespoły o których mowa pochodziły z różnych środowisk. KSU to, dla przykładu, kapela z Ustrzyk Górnych, KAT z Katowic, Klaus Mitfoch z Wrocławia, zespoły Brylewskiego to Warszawa, a Bielizna to Trójmiasto. I choć także w Krakowie zespoły grały alternatywnie, jak i w wielu innych miejscach, a z najważniejsze ośrodki przyjęło się uważać warszawę i Wrocław, to jednym z najbardziej zwartych koncepcyjnie i równie znanym miejscem było, wspomniane, Trójmiasto z Trójmiejską Sceną Alternatywną. ▌ Trójmiasto DOBRZE UCHWYCIŁ TO AUTOR BLOGA Moja Muzyczna Kraina: Trójmiasto było istnym kotłem gatunków muzycznych, tamtejsi muzycy mieszali z sobą rock, punk, psychodelię, jazz, reggae podając to wszystko w kolorowej popowej formule. To co proponowali muzycy z Trójmiasta stanowiło całkiem nową jakość – nikt w Polsce tak nie grał. Ogromne znaczenie miał fakt, że Trójmiasto było aglomeracją portową. To tu młodzi ludzie pierwsi, mieli płyty z zachodu, zachodnie ciuchy i tu pierwszy docierał powiew niczym nieskrępowanej wolności. Większość trójmiejskich zespołów grających w tamtych latach nie nagrała płyt (wyjątek stanowią chyba tylko Apteka i Bielizna). Wikipedia, która umieszcza to hasło jako alternatywne dla ‘Gdańskiej Sceny Alternatywnej’, jej początek sytuuje w latach rozpoczynających 8. dekadę XX wieku. Już przywołany Leszek Gnoiński potwierdza trop związany z rozkwitem tego typu muzyki, a będący pokłosiem przemytu płyt LP zza granicy przez marynarzy. Być może jest więc tak, że to właśnie Gdańsk, Sopot i Gdynia jako pierwsze zapoznawały się z nowymi trendami, a dopiero później reszta kraju. Jak czytamy na oficjalnej stronie internetowej Muzeum Miasta Gdynia powstało tam wówczas aktywne środowisko muzyczne zrzeszające również poetów oraz malarzy. Trójmiejscy muzycy, jak czytamy, „eksperymentowali, wprowadzali do swych utworów nietypowe rozwiązania: improwizacje, transowe brzmienia, muzykę tradycyjną”. Chodziło o to, że poszukiwano nowych form wyrazu, co zaowocowało „ponadczasowymi kompozycjami i specyficznym, rozpoznawalnym w całym kraju brzmieniem lokalnej sceny”. Podobnie jak w przypadku Jarocina, tak i TSA (lub, jak chcą autorzy wpisu – GSA), była środowiskiem ogromnie zróżnicowanym stylistycznie, a jedyne, co ich łączyło, to „kontestacja głównego nurtu muzyki”. Ale i festiwal. Pomorzanie mieli bowiem swoje własne miejsce, na którym mogli wykrzyczeć swoje zdanie – festiwal Nowa Scena, odbywający się w latach 1986-1989, organizowany przez Młodzieżowe Centrum Kultury w Gdyni, a pomyślany przez Waldemara Rudzieckiego, animatora Sceny Alternatywnej Gdańsk Sopot Gdynia. W pierwszej edycji (z ośmiu), I Zlocie Młodzieży Cynicznej Ery Atomowej – Nowa Scena, udział wzięły zespoły: Los Piranias Del Baltico, Kult, Dezerter, Piersi, Der SOS Fosgen, Bielizna Goeringa, Formacja Nieżywych Schabuff, T. Love Alternative. W kolejnych można było posłuchać, między innymi, Po Prostu, Aptekę, Róże Europy, Kult, Funking Idiots, Call System, Kobranockę, Sztywny Pal Azji, Tilt, Malarzy i Żołnierzy, Bieliznę, Unrrę, Call System czy Sake. Jak widać, ekipy te w wielu przypadkach powtarzają się w spisie wykonawców festiwali w Jarocinie i Gdynie/Sopotcie. Te, które pochodziły z Trójmiasta zostały w 1988 roku wydane na jednej z najważniejszych, a na pewno najbardziej znanej, składance muzyki alternatywnej z czasów PRL: Gdynia. ▌ Gdynia TO DLA MNIE PŁYTA OSOBISTA. W tym sensie, że po latach fascynacji wyłącznie Depeche Mode i polskim rockiem, dzięki mojemu koledze z ławki w technikum, byłem świeżo po ekspozycji na punk i alternatywę. Wkrótce po tym, kiedy płyta, o której mowa, się ukazała, kazał mi ją natychmiast kupić – i tak zrobiłem. Egzemplarz, który słucham dla państwa jest krążkiem znalezionym wówczas przeze mnie w nowohuckiej Księgarni Muzycznej, niedaleko Placu Centralnego. Płyt zespołów grających na festiwalu Nowa Fala kupiłem w kolejnych latach sporo, bo i debiuty Mittfocha, Janerki i Kultu, i She, i Fotoness, i longplay Róż Europy, i Izrael, ale żadna z nich nawet nie startowała do kolorystyki i „vibe’u” okładki albumu Gdynia. Choć, na pierwszy rzut oka, niczym się nie ona wyróżnia. Przygotowana przez Borysa Czernichowskiego przedstawia rozmazany, sfotografowany od góry trolejbus. Z perspektywy czasu widać, że jego wybór na symbol Trójmiasta był wyjątkowo udany. A to dlatego, że pojazdy te funkcjonowały w niewielu miejscach w Polsce; dzisiaj tyko w Gorzowie wielkopolskim, Tychach i – właśnie – Gdyni. Wybór tego konkretnego artefaktu, a nie czegoś zaangażowanego, że przywołamy zdjęcie piły tarczowej ze składanki Jak punk to punk projektu Tomasza Jagodzińskiego (Tonpress SX-T 61, 1987), czy pęknięty asfalt na składance Fala (Polton LPP-014, 1985) projektu Alka Januszewskiego, jest znaczący. I w pewien sposób obrazoburczy. Nawiązuje bowiem do kolorystyki płyt muzyki hipisowskiej, a później disco i pop, a tak w ogóle – do jasnej strony świata. Ale miało to sens. Ostatecznie muzyka alternatywna opisywała szary świat beznadziei, a kolory miały wnieść do niej coś, co prześwitało w muzyce zespołu Izrael, to jest – ogólnie pojęte – dobro. To jest, moim zdaniem, wyjątkowo udany projekt. W dodatku zrywający z zastanym stanem rzeczy. Idący w kontrze do kontry. W monografii Okładki płyt czytamy bowiem: Choć twórcy pracujący dla polskich wytwórni musieli borykać się z większym natężeniem problemów (uwarunkowanych nawet brakiem surowców), nie składali broni, próbując w miarę możliwości jak najlepiej operować posiadanymi środkami. Ze względu na korzenie sięgające grafiki użytkowej częściej niż ich zagraniczni koledzy korzystali z rozwiązań ilustracyjnych, typograficznych, rzadziej zaś z przedstawień fotograficznych, będących na obczyźnie formą dominującą. Z kolei wybór zespołów na Gdyni wydaje się całkowicie arbitralny. Zabrakło na niej innych, ważnych dla rozwoju Trójmiejskiej Sceny Alternatywnej kapel, jak: DDT, Joanna Dead, Szelest Spadających Papierków, Oczi Cziorne, Marlin Monroe and Heroes, Bóm Wakacje w Rzymie czy Dzieci Kapitana Klossa. Mamy za to po dwa utwory zespołów Apteki i Po Prostu. Obok nich znajdziemy Pancerne Rowery, Call System, Sake i Rocka's Delight. ˻ PROGRAM ˺ Płyta powstawała etapami i ma wielu „ojców”. Jej producentami zostali Waldemar Rudziecki, organizator festiwalu Nowa Fala, oraz Wojciech Fułek. Płytę wydała, założona na początku 1982 roku w Warszawie, firma fonograficzna Tonpress, która dysponowała własnym studiem nagraniowym. Jako pierwsza, niejako na „przetarcie” suwaków swoją płytę nagrała tam ekipa Brygady Kryzys, zwana od koloru okładki Czarną Brygadą. Ale Gdynię nagrywano w Gdańsku, w Studio Polskiego Radia. Choć miało to miejsce między marcem i sierpniem 1987 roku, na wydanie album musiał czekać do 1988 roku. Nad produkcją muzyczną czuwał Adam Toczko, na płycie opisany jako „realizator dźwięku, oraz trzech „inżynierów dźwięku”, czyli ludzi kręcących gałkami: Andrzej Bylicki (1, 5, 6), Jacek Puchalski (3, 4, 7-9) oraz Wiktor Niemiro (2, 10). Toczko to niezwykle ciekawa postać. Autor portalu Realizator posuwa się nawet do stwierdzenia „postać kultowa w branży”. W czasie, w którym powstawała płyta nie był jeszcze zawodowym realizatorem i, o ile dobrze rozumiem, wciąż pracował w Stoczni Gdańskiej. Nagrywając w 1991 roku album Midnight Flowers zespołu Golden Life musiał się wymykać z pracy na sesje „pożyczonym” melexem. A mieszkał w domu na działce. Jego tymczasowy status jako realizatora dobrze pokazuje wspomniana sesja. Była ona zaaranżowana naprędce, a więc bez zabezpieczonych funduszy. Kiedy któregoś dnia Toczko, któremu nie zapłacono, nie pojawił się w studiu, muzycy znaleźli go na działkach i przekonali do powrotu do pracy. W ramach rekompensaty zobowiązali się do codziennego przygotowywania dla niego posiłków i, jak pisze Jarosław Kowal, dzięki temu prace trwały dalej. I dalej: Dzisiaj można się z tego śmiać, ale tak naprawdę należałoby zazdrościć, bo były to piękne, romantyczne czasy, gdy każdemu zależało na działaniu, artystycznym spełnieniu i współtworzeniu sceny muzycznej niezależnie od tego, czy przynosiła dochód, czy nie. |
W 1988, a więc w następnym roku po Gdyni Toczko nagrał płytę Bielizny, zatytułowaną Taniec Lekkich Goryli, a w 1990 Aptekę i Big Noise, żeby pozostać przy zespołach ze składanki. Kolejne płyty, zespołów Malarze i Żołnierze, Seksbomba, Klaatu, kolejna Apteka, wreszcie TSA ugruntowały jego „alternatywny” imidż. Ten ostatni zespół był też zwiastunem czegoś nowego. W kolejnych latach Adam Toczko będzie bowiem realizował wiele płyt zespołów metalowych, z Vaderem na czele. Zaczynał od studia radiowego, ale od początku lat 90. pracował już w Modern Sound Studio, a od 1995 do 1997 roku wraz z Tomaszem Bonarowskim współtworzył duet realizatorski, pracując wspólnie w, już wspomnianym, Modern Sound, a także Deo Recordings w Wiśle oraz Studio Buffo w Warszawie. Nagrywał takie zespoły i wykonawców, jak Acid Drinkers, Edyta Bartosiewicz, Blenders, Coma, Monika Brodka, O.N.A., Sidney Polak, Monika Brodka, Maanam, Hunter, Illusion, Katarzyna Nosowska, Kasia Stankiewicz czy Szymon Wydra. Jak czytam na, poświęconym mu, wpisie w Wikipedii, od 1999 roku jest związany ze studiem nagraniowym Elektra, którego jest współwłaścicielem; jest również wykładowcą Polskiego Instytutu Edukacji Audio – SWAM Institute w Warszawie. Aż dziewięć razy był nominowany do Nagrody Muzycznej Fryderyk i raz, w 1998 roku, ją otrzymał. Jest również posiadaczem ważnej nagrody Człowieka ze Złotym Uchem, przyznawanej przez Festiwal Soundedit (2011). Ciekawostka dotyczy miejsca tłoczenia winylu. Płyta została bowiem wytłoczona w radzieckim wydawnictwie Melodia (Мелодия, C90 27591). Mogłoby się to wydawać bez sensu, mieliśmy bowiem w Polsce kilka tłoczni, taki – jak byśmy dzisiaj powiedzieli – outsourcing – był jednak częstą praktyką. Co ciekawe, to tam powstało wiele tytułów należących do rocka alternatywnego. To nie wszystko. W środowisku muzycznym istniał konsensus co do tego, że winyle z ZSRR brzmią lepiej niż polskie. I nie było to wcale takie „od czapy”. Kiedy spojrzymy na dobiegówkę płyty, to jest na jej wewnętrzną część, tuż przy wyklejce, odczytamy na niej „DMM”. A DMM to skrót od Direct Metal Mastering (DMM). Technika ta została opracowana i wprowadzona na rynek we wczesnych latach 1980. przez firmy Neumann i Teldec (Telefunken-Decca). Miała ona na celu „ratowanie” rynku winyli w czasach płyty CD. Chodziło w niej o zmniejszenie szumów i zniekształceń poprzez skrócenie łańcucha produkcyjnego. Jak czytamy w Słowniku portalu HiFi, w tradycyjnym procesie produkcji płyt winylowych pierwszym etapem jest nacinanie lakierowanego dysku (ang. lacquer disc), który służy do wykonania kolejnych metalowych kopii. Kolejne generacje nazywa się ojcem (negatyw), matką (pozytyw), a na końcu mamy matryce (negatyw) używane bezpośrednio do tłoczenia płyt. W technice Direct Metal Mastering cały proces jest skrócony: Odpowiednio przystosowana do tego celu głowica nacina rowek w płycie miedzianej. Ta miedziana płyta od razu spełnia rolę matki i służy do wytwarzania matryc produkcyjnych. Zastosowanie miedzi zamiast lakieru wymusza zmiany w konstrukcji głowicy nacinającej. W DMM stosuje się diamentowe igły. Potrzebne jest też dostarczenie do głowicy nacinającej znacznie większej mocy. Ta, dość trudna, wymagająca innych umiejętności technika ta jest współcześnie kontynuowana w kilku studiach, chociaż – dla przykładu – studio Abbey Road sprzedało swoją nacinarkę. Najlepiej sobie z nią radzi, moim zdaniem, Hendrik Pauler w swoim studiu Pauler Acoustics. W latach 80. w ten sposób wydawane były w Niemczech płyty Depeche Mode. ▌ Fala II WYRÓŻNIŁEM TĘ CZĘŚĆ osobnym śródtytułem, ale będzie krótko. W czasie sesji na płytę Gdynia powstało znacznie więcej utworów, niż się na niej zmieściło. Aby je wykorzystać, w tym samym roku wydano kasetę zatytułowaną Fala II. Początkowym zamysłem było wydanie jej na płycie winylowej jako Gdynia II, jednak z jakiegoś powodu zarzucono ten pomysł i Polton wydał tylko kasetę. „II” w tytule przypomina, że już w 1985 roku ta sama wytwórnia wydała album kompilacyjny pt. Fala z nagraniami muzyki alternatywnej, choć nie tylko z Trójmiasta. Znalazły się na niej, między innymi, utwory zespołów Siekiera, Tilt, Dezerter czy Izrael. Pomysł na upamiętnienie płyty z 1988 roku miało Muzeum Miasta Gdyni. Na początku 2019 roku wydało ono Gdynia 1988-2018, album będący – jak czytamy – „swoistym hołdem złożonym Trójmiejskiej Scenie Alternatywnej lat osiemdziesiątych przez współczesne, związane z Gdynią zespoły i muzyków”. W tym samym roku powstała kolejna płyta z tej „serii”, Druga fala. Gdyńscy muzycy, uczestniczący w nagraniu albumu Gdynia 1988-2018 w czasie koncertu, mającego miejsce w Muzycznym Studiu Polskiego Radia im. Agnieszki Osieckiej (16.08.2019) zinterpretowali na nowo muzyczną zawartość kasety Fala II. Do tego materiału dodano również studyjne wersje utworów zrealizowane w studiu RG Radia Gdańsk przez Jacka Puchalskiego, jednego z realizatorów dźwięku oryginalnych nagrań Fali II i Gdyni. Płyta Gdynia nigdy nie została wznowiona, w żadnej formie. Do dyspozycji mamy tylko to jedno wydanie na krążku LP z 1988 roku. ▌ Dźwięk » STRONA 1 BRZMIENIE PŁYTY „USTAWIANE” JEST już przez pierwszy utwór, ˻ A-1 ˺ Szampan zespołu Call System. Tym, którzy spodziewaliby się mocnego uderzenia, niemal hardcore’owego zakręcenia – to ostatecznie miała być reprezentacja niezależnej muzyki – nastrojowy, niemalże baśniowy kawałek musiał się wydać pomyłką. Z perspektywy czasu widać, że rzeczywiście była to decyzja, która zamieniła tę płytę z kolejnej punkowej czy postpunkowej składanki, która zaginęła w odmętach sprzedaży garażowych w coś więcej. Muzyka ta zapowiadała przebojową dekadę w polskiej muzyce, zachowując ducha alternatywnych, może nawet hipisowskich eksperymentów. Dźwięk tego utworu jest dość lekki i mało selektywny. Ale za to bardzo przestrzenny. Wyraźnie słychać, że realizatorowi i producentowi chodziło o nadanie całości oddechu, aby było to granie „szerokie”. Dlatego też porozkładano po kanałach gitary, a pogłos był stereofoniczny. Podobnie zaczyna się zresztą ˻ A-2 ˺ Synteza APTEKI. Ten utwór ma z kolei niżej ustawioną barwę, głównie ze względu na głos „Kodyma”, dodatkowo pogłębiony ciemnym pogłosem. Ale całość jest równie baśniowa, oniryczna, przypominając bardziej utwory wydawnictwa 4AD niż jakąkolwiek muzykę alternatywną. I, jak sądzę, coś jest na rzeczy. Rok wcześniej ukazała się bowiem polska wersja składanki Lonely Is An Eyesore. Znalazły się na niej utwory zespołów Dead Can Dance, Clan of Xymox, Cocteau Twins czy This Mortail Coil, czyli czołówki wytwórni, dzięki czemu Polska zapoznała się z tego typu muzyką. Płyta ta ma taki właśnie, nierealny, oniryczny charakter, a pogłosy na niej ciągną się chyba poza równik. Tak też brzmią dwa pierwsze utwory na płycie Gdynia. Dodajmy, że gitara elektryczna odzywa się w lewym kanale, a w prawym klawisze, pozostawiając mnóstwo miejsca dla wokalisty. Być może, aby rozbić to brzmienie, utwór ˻ A-3 ˺ Nikt nam nie weźmie młodości zespołu PANCERNE ROWERY jest utworem stylizowanym na koncertowy, bardziej drapieżnym. Scena kolapsuje do środka, a to dlatego, że pogłosy są tu znacznie krótsze Mocno brzmią za to gitary, nadające całości ostrzejszy charakter. Wokal Romka Sebastiańskiego nie jest zbyt głośny, został mocno wmiksowany w tło, ale jest całkiem czytelny. Po mocnym wejściu nadchodzi jednak uspokojenie, z dłuższym pogłosem na wokalu i uspokojeniem przypominającym psychodeliczne odloty zespołów brytyjskich i amerykańskich z lat 60. Pogłębia to grana z „kaczką” gitara w prawym kanale, której długie echo odbija się w lewym. To nie jest czyste brzmienie i chyba o to chodziło. Po raz pierwszy na tej płycie mamy jednak energię. Brzmienie jest dość punkowe, chociaż produkcja jest o wiele lepsza niż typowego „samizdatu”. Ale to tylko wstęp do tego, co słyszymy w ˻ A-4 ˺ Złap wiatr UNRRY. Melorecytacja podbita jest synkopowaną perkusją, przypominającą bardziej brzmienie zespołów jazzowych niż alternatywnych. Odzywająca się pod spodem, co jakiś czas gitara przypomina z kolei pejzaże kreowane na dwóch pierwszych płytach przez zespół Clan of Xymox. Dodajmy, że wraz z Istnieć w ogóle z Fali II, to jedyne utwory wydane przez ten zespół w trakcie jego istnienia. Przestrzeń jest raczej umowna jeśli chodzi o wymiar wszerz, natomiast całkiem dużo dzieje się na osi odsłuchu. To jest wielowątkowa „opowieść”. Ale też wciąż dość lekka tonalnie, bez specjalnie wysokiej dynamiki. Dlatego też takim zaskoczeniem jest mięsiste brzmienie ˻ A-5 ˺ Miłości w Jugosławii BIELIZNY. Uwielbiam głos i manierę wokalną Janiszewskiego, dlatego słuchając tego kawałka miałem ciarki na plecach. Jest tu całkiem mocna stopa perkusji, ładne brzmienie blach po bokach, a w zwrotkach na osi odsłuchu. Gitary, podobnie jak w poprzednich utworach, są rozłożone po kanałach, z pogłosami i efektami i to one tworzą przestrzeń wszerz. Moim zdaniem to najlepszy utwór tej płyty, także pod względem dźwiękowym. Wokal z krótkim pogłosem, raczej daleko w miksie, jest czytelny i selektywny. Gitary nie są zamazywane przez nadmierny pogłos, a brzmienie perkusji jest naprawdę bardzo fajne. Tak czytelnego werbla, który by przy okazji nie „zabijał” dźwięku trudno szukać na większości polskich płyt z lat 80. i nie tylko. » STRONA 2 Strona B albumu Gdynia rozpoczyna się zupełnie innymi dźwiękami. Po raz pierwszy słychać syntezator, który – dodam – dodaje do całości fajnego posmaku i uprzestrzennia przekaz. Także zastosowany punktowo ˻ B-1 ˺ Lubię to zespołu SAKE oparty jest na powtarzanej frazie „Lubię to…”, przypominającej „Szewc zabija szewca…” Siekiery. Dźwiękowo dzieje się tu dużo i nawet jeśli nie wszystkie dźwięki syntezatorów są sensowne, to całość ma ciekawe brzmienie, podbijane graną przez cały czas pod spodem, kąśliwą gitarę. Mocne gitary i wyraźnie zgaszone brzmienie dostajemy natomiast w ˻ B-2 ˺ Ład, ład bum cyk zet. Jeśli mogę, to powiem: to jeden z niewielu punkowych utworów na tej płycie. Wszystko słychać na osi, uderzenie jest krótkie, dynamiczne, a przekaz anarchistyczny w budowie i wykonaniu. Jest w tym dużo brudu, ale brudu, o który chodziło, bez którego byłaby to tylko wydmuszka. Drugą punkową ekipą na tej składance byłaby grupa PO PROSTU z kawałkiem ˻ B-3 ˺ Buty. Jej brzmienie jest bardziej otwarte, jaśniejsze i bazuje na jasnych gitarach, rozłożonych – nie ma zaskoczenia – skrajnie po kanałach. Perkusja jest dość lekka i nie ma wyraźnie zaznaczonego ataku. Werbel jest w niej schowany, a duży bęben nieczytelny. Blachy są monofoniczne na osi, za wokalem. Wraz z ˻ B-4 ˺ Front line ROCKA’S DELIGHT zanurzamy się na chwilę w muzyce reggae. Trudno mówić w jej przypadku o „alternatywnym brzmieniu”. Zespół Daab grał jej odmianę od 1982, a Izrael od 1983 roku, zdążyła się już więc „uładzić” i skomercjalizować. Ktoś jednak uznał, że i przedstawiciel tego nurtu musi się tu znaleźć. Ale, co by nie mówić, nieco nie na miejscu brzmią dęciaki, a całość ponownie zanurzona jest w bardzo długim pogłosie. Dodajmy, że to jedyne użycie na Gdyni języka angielskiego, chyba że za taki uznamy tekst kończącego ten album kawałka. Bo płytę zamyka drugi utwór zespołu Apteka, ˻ B-5 ˺ AAA…. Nagrany wraz z Syntezą przez pierwszy skład zespołu jeszcze w 1987 roku, wyróżnia się na tle pozostałych kompozycji z tej płyty przemyślaną aranżacją. Rozpoczyna się czymś w rodzaju świstu powietrza – dzisiaj powiedzielibyśmy, że dźwięku drona oddalającego się i zbliżającego do miejsca, w którym przebywamy. To przestrzenne nagranie, z bardzo długimi pogłosami, ponownie odwołującymi się do gotyckiej muzyki alternatywnej i do zespołów 4AD. I mamy tu bezwstydne (jak na alternatywę) zastosowanie wielu efektów budowanych za pomocą syntezatorów. Ale właśnie dlatego jest to tak ciekawy utwór. Wokal przemieszcza się między kanałami, a ponieważ jest bardzo daleko w scenie, nie sprawia wrażenia intruza. Został zresztą mocno zniekształcony i ma obcięty dół. Barwowo to dość lekkie granie, ale bez rozjaśnień. Gitary i blachy perkusji są bardzo mocno schowane w scenie, bardziej słychać ich pogłos niż dźwięk bezpośredni. Tak się jakoś poukładało, że to chyba najbardziej enigmatyczny kawałek na tym albumie. Ma w sobie coś w tajemnicy, grozy, oczekiwania na coś, czego jeszcze nie rozumiemy. To transowa, hipnotyzująca muzyka. ▌ Podsumowanie TYM, KTÓRZY SZUKAJĄ reprezentatywnego dla lat 80. przeglądu polskiej muzyki alternatywnej, polecam inne wydawnictwa tego typu, o których wspomniałem w tekście powyżej. Nawet jeśli chcielibyśmy mieć ogląd tego, co działo się wówczas na Wybrzeżu w okolicach Gdyni, Sopotu i Gdańska, musiałbym wskazać kilka różnych płyt, niekoniecznie Gdynię. Jej wartość polega na czymś innym. To pierwsza tego typu składanka wdana na winylu, która trafiła do tak wielu odbiorców. Gdynię od Krakowa dzieli, w linii prostej, około 600 km, a jednak była ona znana nie tylko w krakowskim „podziemiu”, a i wśród zwykłych dzieciaków, jak ja. Zawarte na niej utwory ustaliły w pewien sposób myślenie o Trójmiejskiej Scenie Alternatywnej i od tamtej pory nie da się o niej mówić nie zaczynając od tego albumu. Była to również trampolina, którą świetnie wykorzystał Adam Toczko, w następnych latach jeden z najważniejszych realizatorów dźwięku muzyki alternatywnej, metalowej, ale i pop. Jej okładka jest absolutnie ikoniczna i zdaje się przewyższać swoją wagą to, co znalazło się na samym winylu. A jednak słucha się tej muzyki doskonale, pomimo upływu trzydziestu sześciu lat od jej wydania i trzydziestu siedmiu od nagrania. Po prostu trzeba jej posłuchać, bez tego nasza wiedza o polskiej muzyce będzie niepełna. ● ▌ Bibliografia ⸜ TOMASZ LADA, Apteka – psychodeliczni kowboje, Kraków 2020. |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity