MUZYKA | WYTWÓRNIA Seria wydawnicza
|
kwietniu 1997 roku w magazynach poświęconych muzyce jazzowej pojawiły się reklamy reedycji płyt wydawnictwa VERVE RECORDS, noszącej wspólną nazwę „Verve Master Edition”: WYŻSZY STANDARD Na zdjęciach poniżej można było zobaczyć pierwsze płyty z tej serii, a wśród nich Night Train Oscar Peterson Trio, Getz/Gilberto Stana Getza i João Gilberto czy Ella Fitzegarld Sings the Rodgers and Hart Song Book. Na kolejne miesiące zaplanowano reedycje płyt Counta Basiego, Wesa Montgomery’ego, Duke’a Ellingtona i Charliego Parkera. Już ten krótki przegląd pokazuje, że Verve Records postanowiła sięgnąć po wszystko, co w jej archiwach najlepszego. | VERVE RECORDS Verve – czyli VERVE RECORDS – to jedna z najważniejszych wytwórni XX wieku, szczególnie kiedy mówimy o muzyce jazzowej. Nie było więc żadną przesadą zatytułowanie przekrojowej, pięknej monografii pióra Richarda Haversa Verve. The Sound of America. Założona została w 1957 roku przez NORMANA GRANZA (1918 – 2001), znanego impresario jazzowego i producenta, o którym „The Telegraph” we wspomnieniu pośmiertnym napisał „najlepszy impresario w historii jazzu”. Verve nie była jego pierwszą wytwórnią. Zaczynał od organizacji koncertów z serii „Jazz at the Philharmonic” w 1944 roku, które – z przerwami – prowadził aż do 1957 roku. W coroczne trasy jeździli z nim tacy muzycy, jak: Charlie Parker, Coleman Hawkins, Buddy Rich, Lester Young i Billie Holiday. Aby je promować, w 1946 roku założył wytwórnię Clef, której pierwszym tytułem był The Gene Krupa Trio. W 1953 roku ma już kolejną wytwórnię, Norgran, w ramach której zaproponował klasyczne rejestracje studyjne. W jej ramach ukazały się płyty Johnny’ego Hodgesa, Lestera Younga. Dizzy’ego Gillespiego i innych. Kolejnym jego pomysłem była wytwórnia Down Home Records, którą kupił od Lu Watersa, z muzykami grającymi Dixieland. W 1973 roku założył swoją ostatnią wytwórnię – Pablo. Perłą w koronie pozostaje jednak Verve. Tak naprawdę firma powstała dla jednej osoby – ELLI FITZEGARLD. Granz był jej managerem i kiedy tylko Decca, na początku 1956 roku, rozwiązała z nią kontrakt namówił ją, aby go podpisała z Verve. W ten sposób narodziła się legenda – wytwórnia, która „zrewolucjonizowała jazz”, jak o niej się mówi. Bardziej przyziemnym powodem, jak pisze Tad Hershorn, autor biografii Norman Granz: The Man Who Used Jazz for Justice, był ciągły problem z płynnością wcześniejszych wytwórni . Po powstaniu Verve znalazły się w niej również ich katalogi, co pozwoliło mu skupić się tylko na niej. Do prowadzenia wytwórni Granz zatrudnił 24-letniego aranżera i kompozytora, BUDDY’EGO BERGMANNA. Ten postanowił, że pierwszą artystka, której płyta zostanie wydana przez Verve będzie Anita O’Day. Bergmann do sprawy podszedł bowiem biznesowo – bazował na wynikach sprzedaży jej albumów z logo Clef. A te rozeszły się w ponad trzy i pół tysięcznym nakładzie. Musiał mieć dobrego nosa, bo krążek Anita, już z logo Verve, osiągnął oszałamiający – jak na owe czasy – nakład 185 000 egzemplarzy, co nie tylko przyczyniło się do wykreowania Anity na gwiazdę jazzu, ale zapewniło również firmie stabilność finansową. Jej założyciel miał na Ellę Fitzegrald nieco inny pomysł – zaproponował, aby jej pierwszym albumem nagranym dla niego nie był album jazzowy, a songbook, czyli „śpiewnik” z kompozycjami Cole’a Portera. Trickiem, jak mówił, było to, aby tak zmienić aranżacje, aby ocierały się w jakiejś mierze o jazz. Nagrania rozpoczęły się 7 lutego 1956 roku w Capitol Studios. Jak wspomniał, nie chodziło mu o perfekcyjną grę muzyków, a o to, aby Ella zabrzmiała jak najlepiej, a właściwie, to najlepiej w jej karierze. Z efektów zadowoleni byli wszyscy uczestnicy, w tym sam Cole Porter, a magazyn „Down Beat” przyznał jej najwyższą ocenę – pięć gwiazdek. Reszta jest historią… W latach 60. Granz zaczął myśleć o emeryturze. Ponieważ wiedział, że Frank Sinatra marzy o własnej wytwórni, rozpoczął z nim negocjacje, a nawet uścisnęli sobie ręce. Wszystko rozbiło się jednak o cenę, a także o to, że Sinatra chciał, aby Grantz pozostał w Verve dyrektorem. Ostatecznie Norman Granz sprzedał swoją wytwórnię w 1961 roku koncernowi medialnemu Metro-Goldwyn-Mayer (MGM), a Sinatra założył Reprise Records. Nowym dyrektorem Verve został CREED TAYLOR. Był to znany już wówczas producent muzyczny, pracujący wcześniej dla wytwórni Bethlehem, a także ABC-Paramount, dla której założył wytwórnię Impulse! To on odpowiedzialny jest za sprowadzenie do Ameryki Północnej bossa novy, z jej najpopularniejszym utworem The Girl from Ipanema, nagranym przez Antonio Carlosa Jobima i Stana Getza. W Verve nie zagrzał zbyt długo miejsca, bo już w 1967 roku przeszedł do kolejnej wytwórni, A&M Records. Z kolei w roku 1968 założył CTI Records (Creed Taylor Inc.) i to na niej skupił swoją uwagę. W latach 70. Verve Records stała się częścią grupy PolyGram, a w 1999 roku, rok po połączeniu PolyGram i Universal Music Group, wytwórnia zmieniła nazwę na Verve Music Group. W jej ramach działają obecnie takie marki, jak: Decca, Impulse!, ECM, Deutsche Grammophon i – oczywiście – Verve. | „VERVE MASTER EDITION” W maju 1997 roku do sklepów trafiła pierwsza partia płyt z serii, która na wiele lat zdefiniowała jej katalog jazzowy. W latach 1997-2006, z przerwą w 2003 roku, kiedy to nie ukazał się żaden tytuł, z logo „Verve Master Editions” ukazało się aż 225 tytułów, a przynajmniej tyle podaje portal discogs.com; warto zapoznać sie również z krótszą, ale równie ciekawą, listą zamieszczoną przez użytkownika o nicku destroyhead na portalu rateyourmusic.com. To potężny korpus muzyki, chyba najdłuższa, najbardziej obszerna i zwarta seria wydawnicza w historii jazzu. Wydanie | To seria o wysmakowanej, dopracowanej stronie projektu plastycznego, dzięki któremu od razu wiemy, że mamy do czynienia właśnie z nią, a nie z żadną inną. Chodzi przede wszystkim o niezwykle charakterystyczne, półokrągłe wcięcie pierwszej strony trzyczęściowego digipacku, na której naniesiono pomniejszoną okładkę, „podbitą” pasującym do niej kolorystycznie tłem. Na folii, w której płyty były pierwotnie umieszczane, nanoszono naklejkę, informującą o wykonawcy oraz wyróżnikach tej edycji. Wymieńmy je:
Twórcom serii chodziło o przygotowanie wydawnictw wzorcowych – jest takie pojęcie, znane dobrze z wydawnictw literackich; dla rynku polskiego byłaby to seria Biblioteki Narodowej, tak zwana BN-ka. Przygotowano więc obszerne książeczki, w których analizowano daną płytę i twórczość artysty. W każdym z nich znalazł się dokładny opis utworów – taki, jaki znalazł się na taśmach „master”, czyli z podaniem numeru katalogowego, wskazującego na czas rejestracji. Oprócz materiału z danej płyty zamieszczono również mnóstwo materiału dodatkowego, czyli inne podejścia, materiały niepublikowane itd. Część z nich była wcześniej publikowana, ale tym razem podane zostały owemu masteringowi i zebrano je w jednym miejscu. Ludzie | Przy serii „Verve Master Edition” pracowało wielu ludzi, przez co nie jest jednorodna. To jej słabość. Mamy więc różnych producentów, ludzi nadzorujących projekt z ramienia wytwórni, jak również inżynierów i ich asystentów odpowiedzialnych za nowy mastering. To, co czyni z niej prawdziwą serię, to projekt plastyczny. A tego, jak mówiłem, nie da się pomylić z żadnym innym. Serię zaprojektowali Patricia Lie oraz Nat Nguyen i dopiero w ostatnich wydaniach z 2005 roku za projekt – ale bazujący na wcześniejszym formacie – odpowiedzialna była Isabelle Wing (Isthetic). Patricia Lie to był bardzo ciekawy wybór. To amerykańska dizajnerka mieszkająca na Brooklynie. Pracowała dla wydawnictw Palladium (1986-1991) oraz PolyGram Records (1991-1996), a w latach 1996-1999 była dyrektorem kreatywnym Verve Records. Co ciekawe, po zakończeniu współpracy z wydawnictwami muzycznymi zajęła się projektowaniem ubrań. Za swoją pracę dla Verve dwukrotnie była nominowana do Nagrody Grammy: w 1996 roku, w kategorii „Best Recording Package”, za trzypłytowy box Nagrań Stana Getza pt. East Of The Sun: The West Coast Sessions i rok później, w kategorii „Best Boxed Recording Package”, za kolejny box The Complete Bill Evans. Jak mówiłem, producenci oraz ludzie nadzorujący i koordynujący projekt zmieniali się, jednak nazwiskami, które się powtarzają najczęściej to: Michael Lang i Ben Young. I dopiero od 2001 roku mamy do czynienia z jednym nazwiskiem: Bryan Koniarz. Jeszcze częściej zmieniają się osoby masterujące materiał. Poniżej podaję wybrane losowo pary płyta-inżynier dźwięku:
Płyty łączą osoby producentów, osób odpowiedzialnych za research (odnajdywanie jak najlepszych masterów) i – jeśli to było konieczne – restaurację taśm-matek, ale przede wszystkim miejsce. Wszystkie płyty z lat 1997-1998 zostały zremasterowane w tym samym miejscu, to jest PolyGram Studios, a od 2001 roku w Universal Music Studios-East. Ale, dla przykładu, płyta Wesa Montgomery’ego wydana w 2005 roku została zremasterowana przez Boba Irvina i Kipa Smitha w nowojorskim studiu Sundazed Studios (Coxsackie). Technika | W przypadku serii o której mowa informacje dotyczące urządzeń i sposobów remasteringu są bardziej niż skąpe. Z reklam i opisów na płytach wynika tylko tyle, że w latach 1997-98 analogowe taśmy „master” transferowane były do postaci cyfrowej w przetwornikach analogowo-cyfrowych o rozdzielczości 20 bitów, a od 1998 roku w przetwornikach A/D o rozdzielczości 24 bitów. Konwersja 24-bitowa uzupełniona jest informacją, mówiącą o tym, że częstotliwość próbkowania ustalono na 96 kHz. Ponieważ w pierwszej, najliczniejszej, grupie nic się o tym nie mówi, można bezpiecznie założyć, że było to 48 kHz. I tyle. Można jednak pospekulować, jak to mogło wyglądać. Przede wszystkim niemal na 100% sięgnięto po konsolę masteringową („custom”) wykonaną specjalnie dla studiów PolyGram – oczywiście konsolę tranzystorową. Można też przypuszczać, że sprzęt, przynajmniej w pierwszej fazie, był podobny lub wręcz identyczny z tym, który wykorzystywany był wcześniej. Chodzi przede wszystkim o remastery wykonane przed 1995 rokiem przez Josepha M. Palmaccio, na przykład nowe wersje płyt grupy Cream. Korzystał on z przetworników A/D i D/A Apogee Electronics AD1000 z kodowaniem UV22. Przypomnę, że z tego ostatniego urządzenia skorzystali inżynierowie odpowiedzialni za serię „High Performance”. Wiadomo też, że remastering dokonywany był w cyfrowej stacji roboczej (ang. Digital Audio Workstation, DAW) firmy Sonic Solutions. | DŹWIĘK Tak bogaty katalog trudno opisać w jednym tonie. Po przesłuchaniu kilkudziesięciu tytułów mogę powiedzieć, że da się wskazać „ramowe” cechy, którymi kierowali się producenci, jednak nie jest to jednoznaczne z podobnym brzmieniem, a tym bardziej jego oceną. Im dłużej słuchałem płyt z tej serii tym mocniej rosło we mnie przekonanie o tym, że każdy tytuł trzeba rozpatrywać osobno. Aby jednak dać państwu jakieś pojęcie o kierunkach zmian powiem o tym, co poprawiono w stosunku do pierwszych wydań cyfrowych, a także jakie zmiany nastąpiły później, w kolejnych wydaniach, przede wszystkim na japońskich płytach gold-CD, SHM-CD i SACD. W ten sposób chciałbym państwu podpowiedzieć na co zwracać uwagę przy zakupie. Bo „Verve Master Edition” jest niezwykle wartościową serią, przede wszystkim przez materiały dodatkowe i ich opracowanie, ale także przez solidny dźwięk. To nie są najlepsze wersje tych płyt. Przynajmniej w połowie przypadków da się znaleźć lepsze w przeszłości i przyszłości. Są jednak na tyle udane, że – biorąc pod uwagę niskie ceny tych płyt – warto wyruszyć na poszukiwanie tych, które sprawią nam radość. Przy porównaniach sięgnąłem po oryginały winylowe, najlepsze winylowe remastery, pierwsze wydania cyfrowe Compact Disc oraz po bardziej nam współczesne wydania. Do porównań wybrałem cztery tytuły: |1| THE OSCAR PETERSON TRIO * Night Train |
|1| THE OSCAR PETERSON TRIO * Night Train Night Train tria Oscara Petersona należy do grupy płyt wydanych na początku, w maju 1997 roku i została zremasterowana w technice 20-bitowej. Porównywałem ją do pierwszego wydania na Compact Disc, ale przede wszystkim do wersji SHM-CD z 2007 roku z 24-bitowym remasterem, której matryca została wykonana przy pomocy rubinowego zegara taktującego. Wersja z 1997 roku ma zupełnie inaczej ustawiony balans tonalny niż nowsza – skupiona jest na środku pasma, podpartym mocnym basem, ale z wycofaną górą. Na tym tle wersja SHM-CD jest po prostu z innej planety. Wszystko jest z nią bardziej klarowne, bardziej otwarte i – bardziej rozdzielcze. Problemem wersji „Master” jest słabo różnicowany atak i poleganie raczej na podtrzymaniu. Nowa wersja jest o jakieś 1,5 dB głośniejsza, co sugeruje nieco większą kompresję. To mniejsze zmiany dynamiki, ale – paradoksalnie – odbieramy to jako większą ekspresję. Największa zmiana dotyczy właśnie ekspresji – starsza remasteru jest trochę „vintage” w tym sensie, że bardziej zamglona i wycofana. Ale jest też tak, że to ona wydaje się przyjemniejsza, płynniejsza. SHM-CD pokazuje wszystko w szerzej otwartym oknie, to jasne i nie ma o czym dyskutować. Ale też jest bardziej „atakującą” wersją, bardziej „na twarz”. „Master”, właśnie przez lekki dystans i wycofanie, okazuje się łatwiejszy w długich odsłuchach. Może i nie jest to najbardziej precyzyjny obraz, ale bardzo przyjemny. |2| CHARLIE PARKER * Charlie Parker To rzadko wznawiana płyta, mamy tylko pięć wersji, z czego trzy to wznowienia cyfrowe; wersja z serii Verve była pierwszym wydaniem na płycie Compact Disc. Głównym punktem odniesienia był krążek SHM-CD z 2013 roku, część serii „David Stone Martin 10 inch Collector’s Edition”. Materiał na nią został zremasterowany w USA, ale pod okiem ekipy z Japonii (24/96). To stary materiał, nagrania pochodzą z lat 1950-1953 i nie jest to zbyt dobra realizacja, a przez to niezwykle problematyczna. Pokazuje to porównanie wydania Master i SHM-CD z 2013 roku. Wersja Verve jest otwarta, mocna, głośniejsza, ale dość jazgotliwa. Atak saksofonu Parkera jest twardy i momentami dość irytujący. Przez dobicie dźwięku spłaszczona została perspektywa – to nagranie monofoniczne, ale to przecież nie znaczy, że pozbawione przestrzeni. Japońska wersja dobrze to pokazuje. Ma ona więcej góry, o ile to na takim nagraniu możliwe, a atak wyższej średnicy jest wycofany. Całość przekazu jest przez to dalej od nas, jest bardziej zdystansowana. Ale to jest ta lepsza perspektywa. |3| BILL EVANS * Bill Evans At The Montreux Jazz Festival To płyta wydana przez PolyGram w 1998 roku i zremasterowana w technice 20-bitowej. Porównywałem ją do analogowego oryginału oraz do najlepszej obecnie dostępnej wersji, to jest do płyty SHM-SACD z 2014 roku, do którego wykorzystano transfer DSD z taśmy „master”. Nagranie oryginalne jest ładne, nośne, przestrzenne. Ale też lekkie, nie ma tu wypełnienia basu, który gra głównie atakiem, mocniej słychać struny obijające się o progi niż „pudło”. Perkusja ma dobrze ustawioną barwę, ale tylko do średnicy – stopy właściwie nie słychać. Podobną barwę ma również fortepian. To jest całkiem przyjemne granie, gładkie, płynne i nieźle poukładane w przestrzeni. W wersji SHM-SACD zapowiedź i pierwszy utwór połączono w jeden – na „Master” to dwa oddzielne numery. Dźwięk japońskiego remasteru jest zupełnie inny. Jest bardziej rozdzielczy, bardziej dynamiczny i po prostu czystszy. Nie spodziewajmy się dociążenia basu, tego nie będzie – wygląda na to, że tak ten materiał został zarejestrowany. Japońskie wydanie nieco lepiej pokazuje pierwszy plan, ale za to słabiej akcentuje akustykę miejsca, w którym nagranie zostało dokonane. To zdecydowanie lepsza wersja i „Master” nie może się z nią równać. |4| WES MONTGOMERY & WYNTON KELLY TRIO * Smokin’ At The Half Note To jedna z płyt, którą znam na wylot. Mam ją w wielu wersjach, ale pierwszą była ta z „Verve Master Edition”. Lubię właśnie ją, ponieważ przynosi zapis całego koncertu, a nie tylko dwa utwory. Bo to płyta-hybryda: jej tytuł wskazuje na zapis koncertu – i pochodzą z niego dwa pierwsze kawałki – ale trzy kolejne zostały zarejestrowane w studiu. Nad wszystkimi czuwał Rudy van Gelder, najbardziej znany z realizacji dla wytwórni Blue Note. Smokin’… w wersji „Master” wydana została w 2005 roku, a więc już u schyłku całej serii, a za jej remaster odpowiedzialni są inni ludzie niż za wcześniejsze tytuły, inne było też studio masteringowe. Do porównania miałem pierwszą amerykańską wersję Compact Disc z 1989 roku, piękną, analogową wersję na 200 g winylu Universal Music K.K. [Japan], a także wersję SACD wytwórni Analogue Productions. Porównując nagrania wersji „Master” z pierwszą wersją cyfrową doskonale słychać, co starano się w niej osiągnąć. Przede wszystkim chciano powiększyć obraz i go przybliżyć. Kompresja jest tu więc nieco większa, przez co i średni poziom siły głosu jest wyższy. I rzeczywiście – daje to poczucie lepszej „obecności” muzyków przed nami. Starano się również poszerzyć pasmo, co również się udało. Pierwsze wydanie ma problemy z basem, który jest mało klarowny, a co w wersji „Master” poprawiono. Ale też doskonale słychać, że w wyniku tych zabiegów „zgubiono” gdzieś oddech, przestrzeń, która w pierwszej wersji CD – i LP, dodajmy – jest głębsza i bardziej zniuansowana. Słychać to przede wszystkim w dwóch pierwszych utworach, a więc zarejestrowanych w klubie, ale równie dobrze można by to powiedzieć o utworach zarejestrowanych w studiu. Na plus „Master” należy zapisać dobre barwy i nasycenie gitar. Tyle, że było ono bardzo dobre już w pierwszej wersji CD. W „Master” w specyficzny sposób pokazano instrumenty na osi, zmniejszając ich wolumen i nieco odchudzając. Wszystko to gaśnie jednak przy wersji SACD. Jest ona rozdzielcza, nasycona, dynamiczna i ma jeszcze lepiej dobrany balans tonalny. To jest najlepsza wersja, i to pod każdym względem. Co ciekawe, w pewien sposób wraca ona do pierwszego wydania CD, ponieważ lepiej pokazuje otoczenie akustyczne, ma podobny średni poziom dźwięku, jest też mocniej nasycona. | PLUS-MINUS Pisząc te słowa jestem na świeżo po przesłuchaniu niemal kilkudziesięciu tytułów z serii „Verve Master Edition” i wielu wersji wcześniejszych oraz późniejszych tych samych tytułów. Powiedzmy sobie jasno – to nie jest równa seria. Są w niej pozycje mocne i słabsze. Na szczęście średni poziom jest jednak wysoki. Cechą szczególną wszystkich tych nagrań jest przybliżenie dźwięku i lekkie dobicie ataku. Ale też gładkość i płynność. W stosunku do wcześniejszych wydań poprawiono kontrolę i precyzję niskich dźwięków, wygładzono również środek pasma. Wysokie tony są często wycofane, ponieważ to właśnie średnica w tej serii jest najważniejsza. Kolejne reedycje, z wersjami SACD na czele, dodają do tego lepsze wyrównanie tonalne i wyższą rozdzielczość. Mają „oddech”, który został w znacznej mierze z wersji „Master” wyeliminowany przez dość wysoką kompresję. Największą wartością serii firmy Verve, o której mowa, jest jednakże wartość dokumentalna. To kopalnia wiedzy o danym wydawnictwie, związanej z nim sesji nagraniowej itd. Płyty kosztują niewiele, są dostępne w dużej liczbie, warto więc się skusić i chociażby zobaczyć o co w tym wszystkim chodzi. Jest duża szansa, czego państwu życzę, że staną się państwo posiadaczami ładnej, przyjemnej kolekcji płyt. | POST SCRIPTUM, CZYLI „VERVE ELITE EDITION” „Verve Master Edition” była serią obliczona na długie lata – zarówno jeśli chodzi o okres, w którym była wydawana, jak i liczbę wytłoczonych płyt; miała to być jedna z wizytówek wytwórni Verve. W tym samym czasie, to jest w latach 1997-2000, bez roku 1999, w którym ukazał się tylko sampler, ta sama wytwórnia przygotowała inną serię, w założeniu znacznie bardziej wyrafinowaną. „Verve Elite Edition” to seria składająca się 36 tytułów. To, niemal wyłącznie, rzadkie tytuły i mniej znane pozycje. Większość z nich została wydana na płycie CD po raz pierwszy. Ekskluzywność zaczynała się już od liczby wytłoczonych egzemplarzy – założono, że będą się one ukazywać w nakładzie od 5000 do 7000 sztuk. Choć dzisiaj każdy artysta z kręgu muzyki jazzowej dałby się posiekać za taki wynik, wówczas była to absolutna nisza. Przypomnę, że płyta Anity O’Day Anita rozeszła się w nakładzie 185 000 sztuk. I właśnie z tego powodu płyty z serii „Verve Elite Edition” są dziś rzadkie i osiągają na aukcjach internetowych wysokie ceny. Ich listę znajdą państwo na discogs.com, dostęp: 04.09.2019. Kolejnym wyróżnikiem był inny sposób wydania. To czteroczęściowe wydanie typu mini LP, w kartonie, z dobrze opracowaną książeczką oraz płytą wsuwaną do koperty (to akurat nie jest zbyt dobre rozwiązanie). Część tytułów otrzymała dodatkowe, tekturowe „pudełeczka” z wycięciami. Również i w tym przypadku do podstawowych utworów dodano alternatywne wersje, niepublikowane utwory z tej samej sesji itd. To wszystko ważne, ale jeszcze ważniejsza jest ich brzmienie. Tak się bowiem składa, że wszystkie te płyty, bez wyjątku, są znakomite dźwiękowo. Ich brzmienie jest nasycone, ma bardzo dobry balans tonalny i dobrą rozdzielczość. Właściwie nie wiadomo dlaczego różnią się pod tym względem od płyt z serii „Verve Master Edition”, bo przecież ich producentami byli ci sami ludzie – Michael Lang i Ben Young – a za ich remaster odpowiedzialni byli ci sami inżynierowie. Jakby nie było, to bardzo dobre granie – polecam! ■ |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity