ROZMOWA TOMASZ ROGULA
Kontakt: |
yślę, że nikomu marki ZETA ZERO przedstawiać nie trzeba. Co roku prezentacje w czasie Audio Video Show przyciągają setki, jeśli nie tysiące osób, które chcą zobaczyć i posłuchać jednych z najoryginalniejszych kolumn dostępnych dziś na rynku. I nie mam tu na myśli bynajmniej wyłącznie naszego rodzimego rynku, ale i światowy. Zeta Zero Orbital 360 należą bowiem do grupy ciekawych konstrukcji – to kolumny wszech-kierunkowe (omnipolarne). Zapewne od razu pomyśleliście państwo o takich właśnie kolumnach Radialstrahler firmy MBL, nieprawdaż? Orbital 360, oraz ich najnowsza wersja Bi-Stereo, to zupełnie inne, oryginalne, opracowane przez Zetę Zero, polskie konstrukcje. Słuchałem ich w czasie wystaw kilka razy i – mówiąc szczerze (do czego przyznałem się również panu Tomaszowi Roguli, szefowi firmy) – ani razu nie rzuciły mnie na kolana. Tyle, że naprawdę niewiele komponentów i systemów potrafi to w czasie wystaw zrobić. Dopiero znacznie później, gdy mogłem danych produktów posłuchać u siebie w domu, bądź w kontrolowanych warunkach, przekonywałem się, że faktycznie są wyjątkowe. W przypadku Zeta Zero do tej pory nie miałem takiej okazji. Gdy więc usłyszałem, że do tego numeru „High Fidelity” mam przetestować ich kolumny zatarłem ręce – w końcu będzie okazja, by zweryfikować krążące po rynku (niemal) legendy o ich wyjątkowym, znakomitym, cudownym, niesamowitym brzmieniu. Los jednakże płata czasem figle i testu (na razie) przeprowadzić się nie udało. Zamiast tego wybrałem się do podwarszawskiej siedziby Zeta Zero, by spotkać się z panem Tomaszem Rogulą, właścicielem i konstruktorem firmy, i porozmawiać z nim o jego pasjach i produktach. Z TOMASZEM ROGULĄ rozmawia Marek Dyba. MAREK DYBA: Panie Tomaszu, ponieważ to chyba pierwsze spotkanie magazynu „High Fidelity” z Zetą Zero proponuję zacząć od początku, od historii. Proszę mi powiedzieć, jak pan rozpoczął swoją przygodę z muzyką i czy przygoda zaczęła się od strony sprzętowej, czy może od nagraniowej, bo przecież Zeta Zero to tylko część pana działalności – drugą jest studio nagraniowe TR Studio. W wieku 7, czy 8 lat zacząłem więc tacie te urządzenia rozkręcać, bez jego wiedzy, i niestety czasem psuć. W efekcie zainteresowałem się mocno elektroniką, bo było dla mnie jasne, że to dzięki niej można czerpać przyjemność ze słuchania muzyki. Spędzałem każdą wolną chwilę, z wakacjami włącznie, w piwnicy próbując budować różne urządzenia elektroniczne. Skupiłem się na wzmacniaczach i kolumnach. Te drugie wydawały mi się prostą konstrukcją, sądząc po głośnikach ojca, które rozkręcałem, a tych pierwszych nie rozumiałem, więc tym bardziej mnie intrygowały. Eksperymenty z kolumnami taty skończyły się spaleniem jednego głośnika, który musiałem potem samodzielnie naprawić, zanim sprawa się wydała. Jako więc mały dzieciak przewinąłem cewkę w 15-calowym głośniku, a tata nigdy się nawet nie zorientował, że coś było nie tak. To było dla mnie pouczające przeżycie. Wspomniana w artykule elektronika magnetofonu i preampu gramofonowego Tomka Roguli zbudowana przez niego około roku 1975 Preamp na zdjęciu wyposażony był dodatkowo w bardzo prowizoryczny lecz całkiem skutecznie działający, autorski system, analogiczny do później wynalezionego przez laboratoria Dolby tzw. systemu DOLBY HX (dynamiczna modulacja prądu podkładu w zapisie magnetycznym) co owocowało bardzo szerokim pasmem zapisu aż ponad 38 kHz przy prędkości przesuwu taśmy = 19 cm/s i to przy pełnym wysterowaniu taśmy do granic saturacji! Nieco później przyszło mi do głowy, że pewną bardzo fajną koleżankę mogę poderwać nie na dzwony (dżinsów jeszcze wtedy nie było) czy „szwedy”, tylko na muzykę graną ze świetnych, własnoręcznie zbudowanych kolumn. Problemem były pieniądze na części – nie stać mnie było, żeby zbudować parę kolumn, mogłem co najwyżej stworzyć jedną. No tylko jak tu jedną kolumną zaimponować dziewczynie? Wymyśliłem więc, że będzie jedna, ale taka, która się obraca i emituje dźwięk w wielu kierunkach. Założyłem, że może to ciekawie zabrzmieć. Ze sklejki, z której akurat układano boazerię w mieszkaniu moich rodziców, zbudowałem kolumnę, zastosowałem w niej takie dwa, długie, miedziane wąsy, które jeździły po blaszkach wyciętych nożyczkami przewodząc prąd. Do napędzenia obrotu kolumny wykorzystałem silnik asynchroniczny z rozebranego magnetofonu mojego taty. Kolumna się kręciła, telepała, niemniej działała. Wąsy co prawda iskrzyły, ale kolumna obracała się z prędkością kilku obrotów na sekundę, a efekt brzmieniowy był całkiem fajny. Dumny zaprosiłem koleżankę na audiofilski odsłuch, po którym usłyszałem, że kolumna paskudna, a muzyka do bani. I tak się skończyła moja fascynacja. Dziewczyną naturalnie, a nie kolumnami. Muszę jednakże koleżankę rozgrzeszyć – kolumna i owszem wyglądała paskudnie, a do słuchania wybrałem utwór z krążka, który, jak usłyszałem niedawno w radio, nawet znakomity dziennikarz Piotr Kaczkowski nadal uważa za trudny - Ummagumma Pink Floyd. Dla mnie ważne jednak było to, że z pojedynczej kolumny uzyskałem prezentację, która wcale nie brzmiała jak monofoniczna. Później rozwijając swoją pasję trafiłem do Pracowni Elektroniki dla Młodych, a namacalnymi dowodami owej pasji były zdobywane nagrody w różnych konkursach dla młodzieży. I to wszystko jeszcze w podstawówce? Dlaczego? Otóż historia tego odkrycia sięga czasów sprzed II wojny światowej, kiedy rozwijała się fizyka kwantowa. Wtedy również rozwijała się mocno matematyka dotycząca zjawisk stochastycznych, bo fizyka kwantowa się na niej opiera. Wówczas to fizycy zaobserwowali bardzo dziwne zjawisko polegające na tym, że zjawiska stochastyczne, w tym np. szumowe, rządzą się dziwną matematyką, inną niż ta, którą rządzą się zjawiska policzalne, czyli skorelowane. Np. dwa sygnały skorelowane dodaje się algebraicznie – powiedzmy dwa napięcia z dwóch baterii, czy dwa napięcia sygnału dźwiękowego. Ale dwa napięcia szumowe już nie dodają się algebraicznie tylko średniokwadratowo (czyli jak pierwiastek). To oznaczało ciekawe możliwości dla urządzeń audio, które zostały przez dźwiękowców podchwycone we wczesnych latach 50. XX wieku. Wielu z nas, którzy pamiętamy jeszcze głęboką komunę, kojarzy, że pierwsi sekretarze mieli zawsze w czasie przemówień wiele mikrofonów przed sobą. Im ważniejszy, tym więcej mikrofonów. Dygnitarze myśleli, że podkreśla to ich ważność, a tak naprawdę przyczyny były matematyczno-fizyczne. Otóż dźwiękowcy zdawali sobie sprawę z tego, że każdy taki satrapa stał na podium i przemawiał z oczami wbitymi w niebo, słowem nie mówił bynajmniej w stronę mikrofonów. Jak głowa jest daleko od mikrofonów dźwięk zanika do kwadratu odległości, w związku czym głos bardzo szybko się ściszał. Dźwiękowcy łączyli więc wiele mikrofonów szeregowo, by poprawić dynamikę nagrania wykorzystując wspomniane wcześniej zjawisko. Z, powiedzmy, dwóch mikrofonów uzyskiwany był sygnał skorelowany. Poprzesuwany fazowo, kątowo, itd., ale skorelowany, czyli napięcia dodawały się algebraicznie – sygnał był dwa razy większy. Im więcej mikrofonów, tym sygnał był większy. A jednocześnie szum nie dodaje się algebraicznie i z, powiedzmy, 16 mikrofonów sygnał był 16 razy większy, ale szum był jedynie o pierwiastek z 16, czyli 4 razy większy – zwiększała się więc dynamika i odstęp sygnału od szumu. Dzięki temu przemówienia były czytelne, a dźwiękowcy unikali więzienia. Wracając do mojego magnetofonu – potrzebny mi był przedwzmacniacz gramofonowy dla wkładki typu MC, która wówczas była właściwie nowością. By obniżyć maksymalnie szum zastosowałem osiem wzmacniaczy prądowych połączonych równolegle. Miałem więc już magnetofon z własną elektroniką, który może nie wyglądał jakoś szczególnie, ale działał znakomicie, więc kolejnym krokiem było jego użycie i wykonanie nagrania. Już po pierwszym nagraniu spłuczki klozetowej wykonanym na potrzeby szkolnego spektaklu wiedziałem, że mam zawód na całe życie – będę zajmował się nagrywaniem dźwięku i budował sprzęt audio, przede wszystkim kolumny. Swoje studio nagraniowe założyłem już pod koniec liceum i od tego czasu właściwie całe życie robię to samo. Można więc powiedzieć, że się nie rozwijam :) Czyli właściwie zaczął Pan od studia nagraniowego, mówię o działalności komercyjnej, a sprzęt przyszedł później? Skoro już wspomnieliśmy o studio nagraniowym, to może podzieli się pan kilkoma nazwiskami, albo nazwami zespołów z początków tej działalności? A może było jakieś szczególne nagranie, które najbardziej zapadło panu w pamięć? TR Studio Ale może ktoś z początków...? Mam na imię Marek właśnie przez Marka Grechutę... :) Czy pana prywatne preferencje muzyczne wpływają na dobór wykonawców, których pana studio nagrywa? Mnie jako człowieka, który też kocha muzykę, zawsze interesuje kwestia tego, jak duży wpływ na ostateczne brzmienie, które słyszymy z płyt, ma zespół, a jaki jest wkład studia. Jak doskonale pan wie, audiofile traktują ludzi odpowiedzialnych za nagrywanie ich ukochanych kapel trochę jak wrogów winnych kiepskiej jakości dźwięku, którą na wypasionych systemach dobrze słychać. Jako przykład podam wspomniane Łzy i Oczy szeroko zamknięte, gdzie ja, jako realizator, zaproponowałem, żeby wziąć do nagrania smyczki. Zadzwoniłem do Michała Jelonka, mojego przyjaciela, mówiąc: „przyjedź, zrób mi fajne skrzypki”. Przyjechał i natłukł 30 śladów. Potem stwierdziłem, że jeszcze przydałaby się wiolonczela. Wziąłem moją byłą uczennicę z realizacji dźwięku, Justynkę , którą możemy usłyszeć przed wejściem refrenów Ani Wyszkoni. To pokazuje, jaki wpływ ma realizator – bez tych pomysłów utwór pewnie byłby taki, jak zespół chciał na początku, czyli bez skrzypiec i bez wiolonczeli. Taka jest, moim zdaniem, rola dobrego realizatora dźwięku i ja, człowiek kochający muzykę, się w niej czasem wręcz wyżywam. Pamiątkowa ściana w TR Studio Czy robicie również mastering nagranego materiału? W jakim formacie nagrywacie w TR Studio? Zostawmy może na razie studio... Niby nie, ale przecież jedna część pana działalności mocno wiąże się z drugą – doświadczenia ze studia, z nagrywania muzyki, muszą się jakoś przekładać na to, jak buduje pan sprzęt do jej odtwarzania. Jednocześnie, proszę zwrócić uwagę, studio nagraniowe jest kapitalnym poligonem doświadczalnym. Nie dość, że „białe myszki” same przychodzą do „laboratorium” i poddają się dobrowolnie „operacji”, a przecież realizator może równie dobrze pomóc, jak i wszystko „skopać”, to jeszcze za to płacą. A już na poważnie – w studio nagraniowym realizator nie ma możliwości wejścia do głowy muzyka i zobaczenia co i jak on czuje i słyszy – każdy z nas słyszy inaczej, co do tego nie mam wątpliwości widząc, jak dużo jest kolumn i słuchawek na rynku. I bardzo mnie martwi, gdy ktoś twierdzi, że zbudował najlepszy system, czy najlepsze urządzenie na świecie. Wracając do studia – nie mogę zajrzeć do głowy muzyka, mogę jedynie patrzeć na jego twarz i z niej odczytać, czy jest zadowolony, czy niekoniecznie. Ja kręcę gałkami tak, by dźwięk mi się podobał i patrzę, czy to samo podoba się wykonawcy. Jeśli widzę uśmiech na twarzy, albo słyszę od niego: „o fajnie, daj tego więcej”, to sprawa jest jasna. Mamy więc doskonały feedback, sprzężenie zwrotne, która pozwala na współpracę między muzykami a realizatorem. TR STUDIOS i pan Rogula ze zbudowaną przez niego konsolą mikserską; zdjęcie z początku lat dziewięćdziesiątych Nagrywając przez kilkadziesiąt lat muzyków z całego świata, ze wszystkich kontynentów, Chińczyków, Japończyków, Amerykanów, Niemców, muzyków z Afryki, poznałem coś w rodzaju „średniego gustu” ludzi z wielu stron świata grających bardzo różną muzykę, od jazzu aż po najcięższe, metalowe formacje. Mając więc do czynienia z tak ogromną i zróżnicowaną grupą muzyków uczyłem się, co prawdopodobnie jest taką średnią statyczną dobrego brzmienia nagrania jako całości, jak i poszczególnych instrumentów. Gdy więc tworzę swoje kolumny odsłuchuję je krytycznym uchem i na podstawie studyjnego doświadczenia oceniam, czy to co słyszę spodobałoby się muzykom, którzy u mnie nagrywali. Można więc powiedzieć, że studio nagrań jest świetnym poligonem, bo uczy tego, jak inni ludzie słuchają muzyki. Osoby, które budują systemy audio nie mając kontaktu z muzykami to dla mnie sytuacja taka, jakby ktoś nie posiadający jakiegoś zmysłu tworzył rzeczy związane z tym zmysłem dla ludzi, którzy go mają. I to często słychać w sprzętach audio, które są piękne, kosztują dużo, a ja słuchając ich mam wrażenie, że ich twórca nigdy nie słyszał tego, czy innego instrumentu na żywo. |
No tak, ale sam pan właściwie przyznaje, że robi sprzęt, który ma brzmieć tak, żeby się podobał muzykom, a tymczasem jest przeznaczony dla „zwykłych” ludzi, a nie dla muzyków. Gust tych ostatnich wcale nie musi odpowiadać tym, którzy mają kupić kolumny. Muzycy nagrywający swoją twórczość chcą zapewne, żeby ich fan, słuchając mógł zamknąć oczy i „zobaczyć” wykonawców przed sobą grających (niemal) jak na żywo. Dlatego uważam, że konstruktorzy, którzy nie mają wielu lat doświadczenia w studio nagraniowym są już na starcie w gorszej pozycji. Oczywiście jest wielu konstruktorów, którzy są czynnymi muzykami – ich punkt startowy jest o wiele ciekawszy. Na moment wrócę więc jeszcze do studia. Czy w Polsce są młodzi ludzie, którzy chcą się uczyć pracy w studio, poznawać jej tajniki? Pytam, bo wiem, że na przykład w Japonii jest z tym problem. TR STUDIOS dzisiaj W ten sposób dotarliśmy niejako do teoretycznie głównego tematu naszej rozmowy, czyli kolumn Orbital 360. Jak rozumiem, są one swego rodzaju kontynuacją idei obrotowej, a przez to dookólnej, kolumny, stworzonej lata temu, by podbić serce pięknej koleżanki. Wiedziałem więc, że moje dzieło to jeszcze nie jest to. Później, już nawet po stworzeniu własnej marki Zeta Zero, tworząc klasyczne kolumny, takie jak model Venus, wykorzystujące przetworniki kierunkowe, w tym moje ukochane wstęgowe, zastanawiałem się jak przenieść zdobytą wiedzę i doświadczenie z wstęgami na konstrukcję, która byłaby wszechkierunkowa. Orbital jest zwieńczeniem tego pomysłu, jako że jest to kolumna wszechkierunkowa i dlatego też jest okrągła – to warunek niezbędny. Są nie tylko okrągłe, ale i ciężkie. Wniesienie takich trzech elementów, albo jednej kolumny ważącej jakieś 100 kg w całości – wybór był prosty. A użytkownikom też się to podoba, bo mogą je sobie(względnie łatwo przenosić. Mam klienta, który słucha Orbitali w domu, ale czasem jak jest dobra pogoda, wynosi je do... ogródka. Dzięki modułowej budowie jest to możliwe. Nie zmienia to faktu, że nawet obecna wersja, która jest już kolejnym etapem rozwoju tego modelu, jest niezwykle skomplikowaną konstrukcją. W pierwszej wersji Orbital rozpisany w Excellu to było ponad dwa tysiące komponentów! Potem odchudziłem to do nieco ponad tysiąca, ale nadal był to dla mnie koszmar w czasie składania takiego przetwornika. W tej chwili nadal walczę o zmniejszenie ilości części, ale to ciągle niesamowicie skomplikowana konstrukcja. Najnowszym wcieleniem Orbital jest wersja Bi-Stereo... Czyli z jednego „normalnego” wzmacniacza wysyłamy czterema kablami głośnikowymi sygnał do czterech zacisków w kolumnie? Tylko czym się pan w takich przypadkach kieruje? Skoro zasadniczo brzmienie ma być wierne żywym instrumentom, to taka wierność jest tylko jedna, że tak powiem. Czyli dopasowanie kolumn do konkretnego wzmacniacza polega de facto na poprawianiu jego własnych problemów? Zestaw przetworników do Orbitali Mamy więc konstrukcję 4-drożną. Na dole jest sekcja basowa... To mamy jedną drogę, natomiast rozumiem, że trzy pozostałe znajdują się w głowicy. Jak to jest rozwiązane? Rozumiem, że wersja Bi-Stereo nie polega na podwojeniu ilości przetworników w kolumnie? Nie ma tam żadnego układu cyfrowego, który zajmuje się rozdzielaniem sygnału? Wspominał pan wcześniej o kolumnie obrotowej Leslie Hammonda, a jak do Orbitali mają się omnipolarne głośniki MBL-a? Na dodatek w MBL-u ten ustrój drgający cewkowy jest obciążony dodatkowo tymi elementami plastikowymi. W związku z tym wzrasta masa drgająca, a więc pogarszają się właściwości w zakresie odpowiedzi impulsowej i pasmo przenoszenia – same wady, żadnych zalet. Natomiast faktem jest, że za pomocą wielu takich listków można spowodować efekt rozpromieniowania fali akustycznej dookólnie, dokoła kolumny. Słowem – MBL to zupełnie inna zasada działania, znacznie gorsza, węższe pasmo przenoszenia, znacznie mniejsza skuteczność co powoduje, że MBL-e trzeba napędzać wzmacniaczami o ogromnych mocach. Dodatkowo sekcja basowa MBLa jest klasycznym, kierunkowym pudłem, więc nie można mówić o bezkierunkowości basu w tych kolumnach. W przypadku Orbitali jest to w pełni wszechkierunkowa w płaszczyźnie poziomej kolumna. Z tym, że w przypadku basu ma to mniejsze znaczenie. Skoro Orbitale 360 są zdecydowanie lepsze od klasycznych kolumn, to właściwie dlaczego w ogóle robi pan model Venus? Budując Venus odkrywałem wiele problemów związanych z inżynierią materiałową, stąd w mojej pracowni obecne są tematy np. bardzo wysokich próżni i dlatego używam pomp turbomolekularnych, które kosztują od kilkudziesięciu do nawet kilkuset tysięcy złotych. Wytwarzana przez nią bardzo wysoka próżnia potrzebna nam jest np. do prac w bardzo wysokiej czystości choćby nad membranami. Proces wytwarzania membran jest w zasadzie naszą największą tajemnicą, plus procesy jakim je poddajemy, żeby uzyskać bardzo wysokie wytrzymałości. Te potrzebne są np. w kinach domowych, gdzie wysoka moc jest niezbędna, a jednocześnie nie chcemy żadnych zniekształceń. Słowem, żeby zbudować Orbitale musiałem zagłębić się w tematy związane z materiałami, czy wręcz stworzyć pewne procesy. Na przykład, jak powszechnie wiadomo, aluminium się nie lutuje. Tyle, że mi to było potrzebne, więc zleciłem zdolnym ludziom opracowanie takiego procesu, a oni tego dokonali. Przekazał już pan ogromną ilość informacji dotyczącą kolumn i studia nagraniowego, pozwolę więc sobie zakończyć krótkim pytaniem o elektronikę, którą również pan oferuje. jaka jest geneza jej powstania? Jako odpowiedź na niedoskonałość tego, co jest dostępne na rynku? Jeśli natomiast ktoś posiada już elektronikę i chce kupić moje kolumny zawsze proszę, by przyjechał do mnie ze swoim wzmacniaczem i posłuchał go z tymi kolumnami. Z doświadczenia wiem, że nawet jeśli dana pani, czy dany pan, byli nastawieni na sprzedaż swojej elektroniki, to po odsłuchu z Orbitalami często zmieniają zdanie i elektronika zostaje. Dlaczego? Bo 90% problemów z dźwiękiem, zniekształceń powstaje w kolumnach i wynika to z fundamentalnych praw fizyki. Fizyka mówi bowiem, że zawsze przetwarzaniu energii z jednej postaci w drugą towarzyszy zwiększenie entropii (jak powie fizyk), laik powie: grzeje się, matematyk powie: zwiększają się zniekształcenia. Innymi słowy przetwarzanie energii z jednej postaci w drugą generuje zniekształcenia, a część energii jest tracona w postaci ciepła. W związku z tym każdy proces przetwarzania energii jest z definicji procesem nieliniowym, a jak jest nieliniowy to powoduje zniekształcenia. W systemie audio kolumna jest jedynym elementem, w którym energia jest przetwarzana dwukrotnie. Raz z energii elektrycznej na mechaniczną, a potem z mechanicznej (drgań) na akustyczną. Wprowadzamy więc zniekształcenia przy pierwszym procesie przekształcenia formy energii, a potem multiplikujemy je kolejnym takim procesem. Dlatego kolumna, każda, generuje najwięcej zniekształceń, a elektronika, w porównaniu, zdecydowanie mniej. Dlatego właśnie dla mnie, specjalisty elektronika od urządzeń audio, elektronika nie jest prawdziwym wyzwaniem, ani jakimś fetyszem, wyzwaniem są kolumny. Stąd zajmuje się właśni nimi, a elektronika jest jedynie dodatkiem przeznaczonym dla kogoś, kto do tej pory nie miał swojego systemu. Może posłuchać kompletu, czyli kolumn i amplifikacji, a potem zdecydować, czy mu to odpowiada. Panie Tomaszu – dziękuję za poświęcony czas i mam nadzieję, że uda nam się zorganizować odsłuch Orbitali u mnie. Po dzisiejszym spotkaniu moja ciekawość i chęć bliższego poznania tych kolumn jeszcze wzrosła. |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity