WYWIAD
I Love… MAREK SIEROCKI
Kontakt: |
iedy wchodzimy do JG Master Lab pierwsze, co rzuca się w oczy to niekończący się rząd Złotych i Platynowych Płyt, który towarzyszy nam od samego dołu schodów, aż po wejście do studia. W pomieszczeniu u szczytu schodów, gdzie Jacek Gawłowski przygotowuje herbatę i kawę, a gdzie stoi też czasowo magnetofon Studer A80, o ścianę opartych jest kolejnych kilkanaście dużych ram, z kolejnymi nagrodami. Ale pierwszą, na którą się natykamy tuż za drzwiami wejściowymi jest „Multiplatyna” dla składanek Marek Sierocki przedstawia: I Love…, przyznana w listopadzie 2013 roku za 300 000 sprzedanych krążków. W momencie, kiedy państwo czytają te słowa liczba ta szybko zbliża się do miliona. Żeby ustawić to w odpowiedniej perspektywie powiedzmy, że wraz ze spadkiem ilości sprzedawanych fizycznych nośników, systematycznie ulegała inflacji również ich ilość potrzebna do przyznania Złotej i Platynowej Płyty. Historycznie pierwszą Złotą Płytę otrzymał Glenn Miller w 1942 roku za sprzedaż miliona egzemplarzy singla Chattanooga Choo Choo. Jedynka z sześcioma zerami to liczba, za którą zdecydowano się przyznawać wyróżnienia kolejnym artystom, chociaż do formalnego skodyfikowania zasad doszło dopiero w 1958 roku, kiedy to organizacja Recording Industry Association of America (RIAA) utworzyła pierwszy formalny system przyznawania Złotych Płyt w Stanach Zjednoczonych. Zasadę tę zmodyfikowano w 1975 roku, ustalając, że albumowi do złota wystarczy 500 000 sprzedanych sztuk. Rozwijając system, bo taka jest logika nagród, w 1976 roku po raz pierwszy przyznano płytę platynową (za sprzedaż miliona egzemplarzy albumu lub singla), w 1984 roku płytę multiplatynową, a w roku 1999 roku RIAA poszła na całość i utworzyła nagrodę diamentowej płyty za sprzedaż 10 mln egzemplarzy (za: Wikipedia). Przywołuję figurę nagród płytowych tak obszernie z prostego powodu: Marek Sierocki jest jednym z liderów polskiego rynku sprzedaży płyt, pomimo że przecież ta systematycznie spada, na korzyść streamingu i sprzedaży pojedynczych utworów w internecie. Przy tak znikomych wymaganiach, jakie obecnie w Polsce obowiązują - repertuar krajowy: 15 tys. egz. za złotą płytę, 30 tys. egz. za platynową oraz 150 tys. egz. za diamentową, a przy repertuarze zagranicznym, odpowiednio: 10 tys., 20 tys. i 100 tys. egz. – jawi się on niemal jak cudotwórca. Nie jest to jednak efekt intensywnej kampanii reklamowej, mającej pomóc w szybkiej sprzedaży kolejnej składanki, a wynik lat pracy w telewizji i radiu, prowadzenia imprez i promocji dobrej muzyki w każdy możliwy sposób. Nade wszystko jednak to efekt połączenia dwóch rzeczy: wyrobionego smaku muzycznego Marka, który pozwala mu dobierać bez pudła utwory na kolejne składanki, na który nakłada się jego wyjątkowa, ciepła osobowość. Ta rzadko spotykana mieszanka przyczyniła się do olbrzymiej popularności tego dziennikarza i DJ-a, ale i przyniosła mu zaszczytne nagrody, m.in. Złoty Krzyż Zasługi, którym w 2013 roku został on odznaczony przez Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. I Love… Marek Sierocki Składanki o których mowa miały swoją premierę w 2011 roku, kiedy to polski oddział firmy Sony Music Entertainment zaprezentował bardzo starannie przygotowane wydawnictwo pt.: Marek Sierocki przedstawia: I Love Disco. Jego sukces pociągnął za sobą wydanie kolejnych tytułów, których do dzisiaj uzbierało się dwadzieścia sześć. Od początku postawiono w nich na wysokiej klasy dźwięk i wysmakowaną szatę graficzną, a – proszę mi wierzyć – obydwie te rzeczy w przypadku płyt tego typu są systematycznie traktowane najgorzej, jak to tylko możliwe. Pierwsze edycje I Love… miały formę czteropłytowych digipacków, na których znajdowało się ponad 70 utworów (Marek Sierocki Przedstawia: I Love... 80's zawierała 72 utwory). Kolejne części danej składanki miały ich zazwyczaj mniej i dla przykładu trzypłytowe wydawnictwo Marek Sierocki Przedstawia: I Love... 80's Vol.2 przyniosło 48 piosenek. Od jakiegoś czasu Marek Sierocki wraz z Jackiem Gawłowskim, który był w ten projekt zaangażowany od samego początku, przygotowuje reedycje tych płyt, ale o zmniejszonej liczbie ścieżek, w ramach tzw. „superedycji”, sygnowanej pieczątką „Tylko Hity”. To oczywiście marketingowy zabieg, mający przedłużyć „życie” tych wyborów przebojów i na tym można by poprzestać. Ale po raz kolejny dał o sobie znać perfekcjonizm tych dwóch przyjaciół – nagrania otrzymały zupełnie nowy, świeży mastering. O tym, o życiu i o sprzęcie audio rozmawiam z Markiem, do którego swoje trzy grosze dorzucił Jacek. WOJCIECH PACUŁA: Spotykamy się z okazji powtórnego wydania serii składanek Marek Sierocki Przedstawia: I Love..., ale najpierw mam pytanie natury ogólnej: ludzie z powrotem słuchają pojedynczych piosenek, a nie albumów, ponieważ internet im je wszystkie oferuje w trybie instant, w tym samym momencie, sami mogą tworzyć playlisty – jak myślisz, dlaczego ludzie wciąż chcą kupować składanki na płytach, przygotowane przez kogoś innego? Myślę, że to pokolenie dorobiło się już na tyle stabilnej pozycji majątkowej i należący do niego ludzie mogą sobie pozwolić na kupno płyt, o których kiedyś marzyli, muzyki, która kiedyś była dla nich niedostępna i którą mieli zazwyczaj nagraną na słabej jakości kasetach magnetofonowych. Jest sporo ludzi – także młodszych – którzy wciąż traktują płyty kolekcjonersko. Poza tym zachłyśnięcie się kupowanymi w Sieci „empetrójkami”, czy innymi „ulotnymi” nośnikami, stremowanie itp. już się trochę przejadło i jest sporo ludzi, którzy chcą mieć tę płytę fizycznie w ręku. Jest w tym dużo uroku, kiedy wyjmuję płytę z półki, otwieram ją, czytam, kto ten utwór skomponował, kto napisał słowa, kto zrealizował i ma to dla mnie ogromną wartość. Często długo szukam niektórych płyt w internecie, żeby je kupić fizycznie. Czasem zdarza się, że jest na świecie dostępnych jest zaledwie kilka egzemplarzy czegoś, co się dawno ukazało i czego nakład o dawna jest wyczerpany. To mi sprawia ogromną radość. Ostatnio kupiłem sobie w ten sposób płyty zespołu, który w Polsce jest kompletnie nieznany – hiszpański Clint. Mój kolega Hiszpan pokazał mi kiedyś teledysk tego zespołu i od razu mi ta muzyka przypadła do gustu. To muzyka, która wydaje się, jakby była przygotowana do filmu – momentami do filmów Tarantino, momentami Lyncha. To ciekawa, oryginalna rzecz i myślę, że warto mieć na półce te i inne płyty, takie unikaty. A jak myślisz, skąd się bierze fenomen sprzedaży twoich składanek przecież tego typu wydawnictw jest na rynku mnóstwo… No chyba jednak jest, nikomu tak ludzie nie zaufali jak tobie! Pamiętasz, jak to się zaczęło? To przypadek, ale nosiłem z sobą taki pomysł już od jakiegoś czasu. Tal więc mówię mu, że dobrze się składa i że myślałem o serii, która nazywałaby się w prosty sposób - I Love: I Lov…e Disco, I Love… Ballads. Najwyraźniej mu się to spodobało, bo poprosił mnie, abym mu to napisał w mailu. Dosłownie tego samego dnia Kazio podjął decyzję, że startujemy. Pierwszą, czteropłytową składanką było I Love… Disco. I sprzedało się to całkiem nieźle, bo z 6000 sztuk, co było całkiem niezłym wynikiem, bo zwróciło koszty produkcji, masteringu itd. Od razu powiedziałem wtedy, że jeśli chcemy wydawać stare płyty, to musimy zadbać o jakość dźwięku. Wiele tych rzeczy nigdy nie zostało poprawnie zmasterowanych, dlatego starałem się dotrzeć do jak najwcześniejszego materiału. Czyli, w przypadku wydań CD, aby była to płyta kompaktowa wydana w latach 80., kiedy nie była specjalnie masterowana, nie kompresowana, żeby można było przy masteringu nad nią popracować. W innych przypadkach był to plik wave oryginalnego nagrania prosto z wytwórni, ale też bez masteringu. Myślę, że na sukces tych składanek złożyło się wiele rzeczy: moje wieloletnie doświadczenie w pracy DJ-a, bo wiem, przy czym ludzie się bawią i czego lubią słuchać; lata wyniesione z pracy w telewizji itp. Gdyby nie lata doświadczeń, to te płyty chyba nie byłyby tak udane. Ćwiczysz te zestawy na imprezach, które prowadzisz? Dlatego Jacek ma duży wkład w składanki od strony repertuarowej. Czasem marudzi, żebym nie brał tego, czy tamtego utworu, bo nie pasuje. Zawsze się liczę z jego głosem, bo po latach pracy nad projektem I Love… jest ważnym partnerem. Potrafi wyczarować z czegoś, co – wydawało się – nie ma pewnych dźwięków muzykę bogatszą i pełniejszą niż oryginał, potrafi to jakoś „wyciągnąć”. Ma znakomitą aparaturę, ale to przecież nie sama aparatura decyduje. Poza tym doskonale zna muzykę lat 80. i ma, podobnie jak ja, szacunek dla niej. Nie zmieniamy więc tej muzyki, tj. jej nie kompresujemy – ma ona oddech. Ale da się z nią zrobić bardzo wiele – a to podciąć jakieś częstotliwości, które delikatnie rzężą, np. wyższy środek, który w latach 70. był zwykle przesterowany, można wydobyć stopę perkusji, delikatnie bas. Przy tak zróżnicowanym repertuarze trudno to chyba wszystko zgrać? Jakie były źródła utworów użytych na składankach? Co zmieniałeś w stosunku do poprzedniej edycji? Która składanka jest twoją ulubioną? |
Skądinąd wiem Marku, że masz system audio, na którym możesz odpowiednio te zabiegi ocenić, prawda? Pamiętam, że kiedy poszedłem do średniej szkoły pojawił się gramofon Fonomaster firmy Fonica (więcej TUTAJ - przyp. red.) i do dziś pamiętam, ile kosztował: 7600 zł, co było dwukrotną dobrej pensji. To były ogromne pieniądze. Ale rodzice obiecali mi, że jak skończę pierwszą klasę bez żadnej trójki, to mi taki gramofon kupią. I dotrzymali słowa, a ja ze swojej strony bardzo się starałem. W efekcie miałem może ze dwie czwórki, a reszta to piątki :) W dniu, w którym przyniosłem świadectwo pojechaliśmy z tatą do sklepu. Zaraz potem wszyscy kumple się u mnie zebrali i słuchaliśmy muzyki. Wtedy wydawało się nam, że to bardzo głośny dźwięk, a wzmacniacz miał raptem 2 x 7, czy 8 watów (to była wersja z wbudowanymi wzmacniaczami). Ale to też dlatego, że głośniki były duże i fajne. Całe późniejsze życie dążyłem do tego, żeby mieć coraz lepszy i lepszy sprzęt. Ten, który mam teraz jest skrojony na miarę mojej kieszeni i możliwości słuchania. W domu słucham dziennie do dwóch godzin, więcej słucham w samochodzie. Warszawskie korki umożliwiają na swobodne przesłuchanie kilku płyt dziennie… Czasem słucham w domu dłużej, np. w sobotę rano – do południa, a nawet do popołudniowych godzin. To taki moment, kiedy siadam, wyciągam zaległe płyty z tygodnia lub coś, do czego chcę wrócić. Uwielbiam słuchać. Muzyka mnie odpręża, pozwala zapomnieć o szalonym świecie i jest genialnym lekarstwem na chandrę. Gorąco namawiam, kiedy jest człowiekowi źle – sięgnijcie po swoje ulubione płyty, wtedy od razu zrobi się lepiej. Nie jest potrzebne nic innego, tylko płyty. Muzyka jest naprawdę genialnym lekarstwem na pęd, w którym żyjemy. Zauważyłem, że od iluś lat całe moje życie to patrzenie na zegarek – pilnowanie spotkania za spotkaniem, praca, praca, praca… Radio, telewizja, imprezy, które gram, przygotowywanie składanek – trzeba tego wszystkiego pilnować, żeby niczego nie zawalić, żeby wszystko było zawsze na 100%. Ale kiedy przychodzi chwila odpoczynku, kiedy można włączyć swoją ulubioną płytę, to jest DOBRZE. Rozmawiałem wczoraj z Muńkiem Staszczykiem, który w pewnym momencie powiedział, że od dawna nie słyszał płyty, która coś by zmieniła w jego życiu, która byłaby jakaś przełomowa – ty też tak masz? Nie strasz, nie strasz, przecież trzeba po coś żyć :) Czyli nie streamujesz? Przełomem była płyta kompaktowa i to uśpiło czujność szefów firm fonograficznych – doszło do tego, że sprzedawało się 20 milionów egzemplarzy danej płyty. Nic nie trzeszczało, nie szumiało, a sprzedawano przecież „back catalogue”, czyli rzeczy za które nie musieli płacić, nie musieli promować. Wystarczyło napisać, że robimy reedycję katalogu takiego, czy takiego artysty i każdy od razu chciał go mieć, żeby mu nic nie trzeszczało. W latach 80. kupowałem więcej starych płyt niż nowych, bo chciałem mieć na CD wszystko to, co w latach 70. było dla mnie niedostępne. Te sukcesy uśpiły czujność firm wydających muzykę. Myśleli, że nic się już nie wydarzy, że nie będzie już żadnego nowego nośnika. A tu co? – A tu wszystko poszło jeszcze dalej, już nie mamy żadnego nośnika i wszystko jest w „powietrzu”, w chmurze. Stąd też ogromne piractwo. Nie wytłumaczysz Polakom, że nie wolno kraść. Jeśli całe pokolenie a nawet dwa, wychowało się na tym, że można bezkarnie ściągać muzykę z portali, gdzie nie trzeba płacić, to teraz nie można im nagle powiedzieć, że mają zapłacić, bo tego nie zrobią. Stąd spadek sprzedaży i paradoksalna sytuacja, w której muzycy żyją z koncertów, a płyta jest pretekstem, żeby można było jechać w trasę, bo na niej samej się niewiele zarabia. Czyli wszystko stracone? Jeśli w ogóle to da się odwrócić… Myślę zresztą, że w dużej mierze to problem bardziej ogólnej natury – szacunku dla prawa. Kiedyś to był zaborca, potem okupant i komuna i zawsze nieposłuszeństwo, obchodzenie prawa było czymś dobrym, godnym szacunku. I tak nam zostało, mimo że czasy są zupełnie inne. Poza tym to co to znaczy ukraść utwór, przecież go właściwie nie ma! A to przecież tak samo, jakby ukraść samochód. Dźwięk, czy coś fizycznego – nie ma żadnej różnicy. Trudno jest dzisiaj po latach zaniedbań edukacyjnych zmienić przyzwyczajenia ludzi. Co, jak powtarzam, udało się środowisku hip-hopowemu. Wróćmy proszę do twoich składanek. To tak ogromny przekrój, że normalny człowiek w życiu tylu rzeczy nie słyszał, nie mówiąc o poznaniu. Czy mimo to masz jakieś swoje ulubione płyty, utwory, style? A to ogromna praca ludzi z wytwórni fonograficznej, gdzie odbywa się proces tzw. „clearowania”, czyli załatwiania licencji na utwory. Jeśli, dla przykładu, chcę mieć na składance 40 utworów, to muszę przygotować listę z osiemdziesięcioma. Regułą jest, że pozwolenia dostajemy na co drugą piosenkę. A do tego dochodzą różnego typu obostrzenia. Dla przykładu – piosenki Michaela Jacksona można w ciągu roku wykorzystać tylko trzy razy, czyli jest zgoda na trzy płyty – całe lub składanki. Whitney Houston na pięć płyt, Take My Breath Away z filmu Top Gun - tylko raz. Jeśliby więc gdzieś w danym roku się ukazała, to ja już bym nie mógł jej wykorzystać. Rzeczy zachodzą na siebie i blokują? No właśnie – miałem o to zapytać. Przygotowanie okładki do płyty składankowej to karkołomne zadanie, a tu dostajemy jasny, ładny przekaz. Jednym słowem - jesteś zadowolony z efektów? JG: No, ba… Nad czym teraz pracujecie? JG: Muszę powiedzieć, że albumy z serii swingowej są moimi ulubionymi, są na nich takie rzeczy, że podczas masteringu tańczyłem, co raczej mi się nie zdarza… Dziękuję bardzo, mam nadzieję, że już wkrótce zobaczymy się przy okazji kolejnego waszego projektu :) I Love… Marek Sierocki jest pierwszym z trzech wywiadów, jakie przeprowadziłem w studiu JG Master Lab. Planujemy ukazanie się kolejnych na październik – Emade (Tworzywo) oraz listopad - Muniek Staszczyk i Maciek „Majcher” Majchrzak (T. Love). Zapytamy w nich o ich nowe płyty, o to, jak powstawały i jaką rolę w tym kontekście pełni Jacek Gawłowski. Dowiemy się, jaki jest związek między święcącym triumfy na Liście Przebojów Trójki utworem Telefony zespołu Tworzywo i wzmacniaczami Accuphase’a oraz kablami Siltecha, a także porozmawiamy o pierwszym w polskiej fonografii albumie rockowym, który dostępny będzie w plikach wysokiej rozdzielczości 24/88,2. Zapraszamy! |
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity