pl | en

WYWIAD

 

SEONG-JIN CHO

Zwycięzca XVII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina

pl.chopincompetition2015.com

KOREA


iędzynarodowy XVII Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina, który odbył się w dniach 1-23 października 2015 roku w Warszawie okazał się ogromnym sukcesem, zarówno artystycznym, jak i – w pewnym sensie – komercyjnym. I nie był to przypadek – odpowiedzialny za organizację konkursu Narodowy Instytut Fryderyka Chopina, we współpracy z Telewizją Polską i Polskim Radiem (które to rzekomo w ogóle nie wspierają polskiej kultury), włożył wiele wysiłku, by wydarzenie zostało zorganizowane w sposób profesjonalny, na światowym poziomie. Stworzono więc i specjalne (bardzo ładne i funkcjonalne) strony internetowe, gdzie można było zapoznawać się ze wszystkimi nowinkami (m.in. filmikami, wywiadami, artykułami) dotyczącymi tego konkursu, i aplikacja (jeszcze ładniejsza i bardziej funkcjonalna), która oferowała to samo, tyle że na smartfonach, postanowiono też urządzić studio – bardzo podobne do tych, które możemy obserwować podczas najważniejszych wydarzeń sportowych – do którego zapraszani byli znamienici goście, na bieżąco komentujący poczynania kolejnych pianistów. Również poziom samych relacji, zarówno radiowych, jak i telewizyjnych stał na bardzo wysokim poziomie. Kulturalnemu triumwiratowi udało się jednak coś znacznie ważniejszego: praktycznie przez cały październik Polki i Polacy zapoznawali się z muzyką, z którą na co dzień nie maja w ogóle do czynienia; Chopin postanowił opuścić salony elit i wybrał spędzenie czasu na wygodnej kanapie „przeciętnego Kowalskiego”, uszlachetniając go tym samym i wzbogacając wewnętrznie. Atmosferę tamtych dni fantastycznie oddaje bardzo dowcipny rysunek, w którym ukazane zostało typowo PRL-owskie blokowisko, z którego co chwila dobiegają różne krzyki typu: „Patrz na nuty kurwa!”, „Dawaj teraz, forte, kurwa!” czy „Co to, kurwa niby było? Etiuda?”. Sztuka sacrum spotkała się ze sferą profanum i wyszła z tego spotkania zwycięsko. Tak, ten czas był naprawdę piękny.

17. edycja naszego (tj. polskiego) konkursu pianistycznego miała oczywiście swoją drugą stronę, zarezerwowaną przede wszystkim dla znawców i oddanych wielbicieli muzyki poważnej. Do Warszawy zjechali wszakże najbardziej obiecujący artyści z całego świata, którzy mieli zmierzyć się z często trudnymi kompozycjami. O powodzeniu lub porażce decydować miały (i decydowały) niuanse, detale, rzeczy dla większości z nas ledwo słyszalne lub po prostu nie do wychwycenia. Oczywiście każdy mógł mieć swojego faworyta i liczyć, że to właśnie on – nawet wbrew opinii ekspertów wypowiadających się w telewizji i radiu – wygra, przejdzie do następnego etapu, gdzie dalej będzie mógł prezentować swój talent. Za ocenę mistrzów fortepianu odpowiedzialne jednak było starannie wyselekcjonowane jury, dla których ten instrument i ta muzyka to po prostu całe życie. Po usłyszeniu wszystkich 10 koncertów finałowych sędziowie nie mieli wątpliwości – laureatem I nagrody XVII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina został Seong-Jin Cho, urodzony 28 maja 1994 roku Koreańczyk, student prestiżowego Konserwatorium Paryskiego, zwycięzca Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego w Moskwie (2008) oraz Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego w Hamamatsu (2009). Dodatkowo (chociaż kto by się tym przejmował, kiedy wygrywa się cały konkurs) Cho otrzymał nagrodę specjalną za najlepsze wykonanie poloneza.

Kując żelazo póki gorące, Seong-Jin Cho praktycznie od razu wyruszył w trasę koncertową. Niezwykłym refleksem wykazała się również jedna z najstarszych wytwórni płytowych na świecie, legendarna Deutsche Grammophon, która 6 listopada (a więc po nieco ponad dwóch tygodniach!) wydała debiutancki krążek Koreańczyka, „Winner Of The 17th Fryderyk Chopin Piano Competition”. Wszyscy ludzie, którzy po zakończeniu konkursu czuli jakąś pustkę czy smutek nie zostali porzuceni, wciąż mając możliwość „spotykania się” z tym artystą i wykonywaną przez niego muzyką.

Występujące akapit wyżej sformułowanie „spotykania się” użyłem całkowicie świadomie. Sam bowiem postanowiłem „spotkać się” z Cho przynajmniej raz. Początkowo miałem na myśli nabycie jego płyty, udało mi się jednak zorganizować aż trzy „spotkania” z nim. Pierwsze miało miejsce u mnie w domu, gdy odpaliłem przywołany już krążek. Drugi raz miałem okazję zobaczyć koreańskiego pianistę podczas recitalu mistrzowskiego w Filharmonii Krakowskiej im. Karola Szymanowskiego. Chociaż wciąż nie wierzę, że to się stało, widziałem się z Cho raz jeszcze, tym razem na żywo, face to face. Artysta zgodził się bowiem spotkać ze mną w trakcie swojego pobytu w stolicy Małopolski i odpowiedzieć na kilka przygotowanych przeze mnie pytań. Oczywiście Seong-Jin Cho takich rozmów od czasu swojego tryumfu odbył już sporo, dlatego też postanowiłem zadać mu nieco inne, „audiofilskie” pytania, które – jak miałem nadzieję – pokażą go z nieco innej strony, być może równie interesującej, a zupełnie pomijanej przez zdecydowaną większość polskich (i nie tylko) dziennikarzy muzycznych.

Poniżej znajdą Państwo zapis z trzech opisanych wyżej spotkań. Na sam początek postanowiłem zaserwować danie główne, czyli wywiad, potem zaś dodatek do niego, czyli relację z krakowskiego koncertu. Za deser odpowiedzialny zaś jest Wojciech Pacuła, który postanowił zmierzyć się z debiutanckim dziełem fonograficznym Koreańczyka, oceniając nagranie zarówno pod kątem muzyki, jak i (a może: przede wszystkim) jakości dźwięku. BP

KRAKÓW: WYWIAD

Filharmonia im. Karola Szymanowskie w Krakowie, jedna z najważniejszych małopolskich sal koncertowych, jest budynkiem z bujną, choć relatywnie krótką historią - koncert inauguracyjny odbył się tam na początku lutego 1945 roku. Pomimo tego w budynku Filharmonii od tego czasu gościły największe tuzy muzyki zwanej powszechnie „poważną”; wśród nich warto wymienić m.in. Krzysztofa Pendereckiego (który był w latach 1988-1990 dyrektorem artystycznym tej instytucji), Fabio Bondiego czy Marca Minkowskiego; przy ul. Zwierzynieckiej 1 swoją siedzibę ma również Capella Cracoviensis. W budynku Filharmonii (który, swoją drogą, przed 1945 rokiem działał jako Dom Katolicki) znajdują się trzy sale. W największej z nich, liczącej sobie 693 miejsca sali widowiskowej odbywają się najważniejsze wydarzenia i to właśnie tam ulokowane zostały organy firmy Johannes Klais – Orgelbau Bonn, zaś pozostałe dwie (Sala Złota i Sala Błękitna) przeznaczone są, jak możemy przeczytać na oficjalnej stronie Filharmonii, „do muzykowania kameralnego”.

Piszę to wszystko dlatego, że 19 grudnia 2015 roku udało mi się dopisać (ale naprawdę bardzo małym drukiem) fragment historii tego miejsca. Właśnie tam, w niewielkiej Sali Złotej miałem okazję poznać zwycięzcę Konkursu Chopinowskiego. Seong-Jin Cho przyjął mnie zupełnie sam, a nasze krzesła były tak blisko siebie, że cały czas musiałem uważać, żeby nie podeptać mu butów. Cho, chociaż musi doskonale zdawać sobie sprawę ze swojego talentu i wysokiej pozycji w branży muzycznej, którą osiągnął w tak krótkim czasie, w nie wyglądał na zaaferowanego tym wszystkim. Jak sam powiedział, nie czuje, żeby „znalazł się w jakimś elitarnym klubie”. Mówił bardzo spokojnie i cicho, często się do mnie uśmiechał i chętnie pozował do zdjęć. A, przypomnę, jest to człowiek, który od października żyje praktycznie na walizkach, jeżdżąc od jednej sali koncertowej do drugiej, zupełnie „przy okazji” ćwicząc grę na fortepianie przynajmniej cztery godziny (!) dziennie. Jeżeli więc był zmęczony tym wszystkim, to absolutnie nie dawał tego po sobie poznać. Rozmowa nie trwała długo, chociaż udało mi się zadać wszystkie pytania, które sobie zaplanowałem. A pytałem o różne, rzadko kiedy poruszane w kontekście Cho tematy, takie jak sprzęt audio, jakość dźwięku czy kolekcjonerski aspekt muzyki. Ba! Udało mi się nawet potwierdzić ciekawe doniesienia, o ile mnie pamięć nie myli - Gazety Wyborczej - o zmianie brzmienia fortepianów, które przez rok pozostają w tym samym miejscu.

BARTOSZ PACUŁA: Rozmowę chciałbym zacząć od pytania o Pańskie zdrowie. W trakcie Konkursu Chopinowskiego polscy i zagraniczni eksperci wielokrotnie powtarzali, że w zasadzie wszyscy finaliści wyruszą w wyczerpującą trasę koncertową. Pan naturalnie również to uczynił i pojawia się regularnie przed melomanami. Czy odczuwa Pan zmęczenie ciągłym koncertowaniem, nieustannym graniem, tymi kilkugodzinnymi ćwiczeniami? Czy tez jest to coś o czym zawsze Pan marzył, w czym doskonale się Pan sprawdza i – co najważniejsze – co pozwala się Panu spełnić?
Seong-Jin Cho: Tak, zdecydowanie bardzo mi się to podoba. I wcale, przynajmniej póki co, nie czuje się wykończony (śmiech). Z drugiej strony od czasu wygrania konkursu zagrałem aż 16 koncertów. To całkiem sporo jak na tak krótki okres czasu. Myślę, że za jakiś czas będę musiał ograniczyć intensywność występowania, ponieważ chciałbym utrzymać maksymalnie wysoki poziom mojej gry. Jak słusznie Pan zauważył, oprócz samego koncertowania i licznych podróży muszę jeszcze dużo ćwiczyć. Ograniczę sam siebie, ale nie dlatego, że jestem zmęczony, chcę po prostu być dobrze przygotowanym.

Myślę, że widział Pan już Polskę na tyle, że mogę zadać to pytanie – jak się Panu podoba w naszym kraju? Czy wywiezie Pan stąd wyłącznie dobre wspomnienia? Jak zapamięta Pan spotkanych tutaj ludzi? Uprzedzam, to podchwytliwe pytanie (śmiech).
Bardzo lubię Polskę, szczególnie Kraków, który jest niezwykle pięknym miastem. Oraz Warszawę. Jeżeli chodzi o publiczność, to myślę, że ta jest bardzo entuzjastyczna, przecież to stąd pochodzą tak znakomici kompozytorzy, jak Chopin czy Szymanowski, Lutosławski. To naprawdę bardzo muzykalny kraj.

Na początku listopada na półki sklepowe trafiła Pańska debiutancka płyta, która została wydana przez prestiżową wytwórnię Deutsche Grammophon. Jej korzenie sięgają jeszcze XIX wieku, a w swojej historii współpracowała z kilkunastoma znakomitymi i kilkoma wybitnymi artystami: Christian Thielemann, Karl Böhm czy, oczywiście, Herbert von Karajan…
O tak, Karajan.

Czy te nazwiska robią wrażenie. Czy widząc swoją płytę wydaną przez taką wytwórnię czuje Pan, że dołączył do niezwykłego, super-elitarnego grona zarezerwowanego dla najlepszych? A może te wszystkie wytwórnie i cała ich historia nie mają dla Pana aż tak wielkiego znaczenia?
Mówiąc zupełnie szczerze, czuję się naprawdę zaszczycony tym, że mój debiutancki album został wydany przez Deutsche Grammophon. To oczywiście topowa wytwórnia tego typu w skali całego świata. Ale nie powiedziałbym, że znalazłem się w jakimś elitarnym klubie „Deutsche Grammophon”, dopiero chciałbym dołączyć do tych wszystkich wielkich artystów. Póki co jeszcze tam nie jestem (śmiech). Wracając zaś do pytania o wytwórnie – tak, jest to naprawdę ważna sprawa. Nie ma dla mnie większego znaczenia czy to jest duża firma, czy mała; liczy się to, jakich ludzi, np. producenta, ma do zaoferowania.

„High Fidelity” to pismo poświęcone sprzętowi audio, często drogiemu, high-endowemu, więc chciałbym teraz zadać kilka pytań związanych z tym tematem.
High-endowe audio? Nie, nie mam takich urządzeń w domu.

Ale jakiś sprzęt w domu Pan ma, prawda? Nie chodzi mi o rzeczy bardzo drogie, tylko ogólnie o jakiś system audio.
A, już rozumiem. Na co dzień mieszkam w Paryżu w niewielkim mieszkaniu i tam nie mam żadnego większego sprzętu. Za to w moim domu w Korei mam kilka japońskich urządzeń.

A czy słucha Pan jakiejś muzyki w domu? Pytam, ponieważ nie wszyscy w wypadku muzyków nie zawsze jest to takie oczywiste.
Muzyki klasycznej?

Pytam tak ogólnie, gatunek nie ma znaczenia.
Tak, słucham muzyk bardzo często. Ale klasyka jest zdecydowanie najważniejsza.

Czy, Pańskim zdaniem, aspekt fonograficzny, aspekt dźwiękowy albumów jest powiązany z aspektem muzycznym na poziomie artystycznym? Czy to po prostu techniczne sprawy?
(Śmiech) To naprawdę bardzo trudne pytanie. (Chwila ciszy) Na pewno nie możemy ignorować dźwięku, ale musimy pamiętać co w tym wszystkim jest najważniejsze. Weźmy, dla przykładu, tych wszystkich wielkich pianistów dawnych lat, których nagrania wcale nie są tak dobre pod względem jakości dźwięku. Brzmienie na ich albumach jest zimne, nierzadko nieprzyjemne, chude, ale słuchając nawet tak kiepskich – pod względem technicznym – nagrań wciąż możemy dostrzec jak dobrzy oni byli. Muzyka jest zawsze na pierwszym miejscu, dopiero po niej jest dźwięk.

Chciałbym jeszcze pozostać w sferze dźwięku. A konkretnie – akustyki. Fortepian to z jednej strony tylko jeden instrument, z drugiej zaś mogłem sam się przekonać, że istnieją takie sale koncertowe, w których nawet ten jeden instrument potrafi zabrzmieć po prostu fatalnie. Czy mógłby Pan podzielić się swoimi doświadczeniami związanymi z miejscami, w których Pan występował? Z których wywiózł Pan najlepsze doświadczenia, a które zapamięta Pan najgorzej?
(Śmiech) Naprawdę nie chcę mówić o najgorszych wrażeniach związanych z akustyką. (Śmiech) Za to chętnie podzielę się wrażeniami z tych najlepszych miejsc. Myślę, że bardzo dobrą salą, szczególnie pod względem akustyki, która jest tam znakomita, jest Concertgebouw w Amsterdamie, świetne miejsca mają także w Japonii, gdzie – prócz akustyki – wrażenie robią znakomite fortepiany. W Polsce bardzo dobrze wypada sala w Katowicach (NOSPR Katowice – przyp. red.), także sala w Warszawie była nienajgorsza.

Podczas trwania konkursu przeczytałem w jednej z gazet codziennych, niestety nie pamiętam jakiej, że fortepiany na ważne koncerty mogą być dostarczane nawet rok przed wydarzeniem, ponieważ przez samo znajdowanie się w danym miejscu zmienia się ich brzmienie. Osobiście jestem skłonny w to uwierzyć, ale muszę o to zapytać – rzeczywiście tak się dzieje? Czy dźwięk naprawdę staje się z czasem inny, gdy taki instrument znajduje się w tym samym miejscu przez taki okres czasu?
Tak, to prawda.

A czy różnice w brzmieniu są na tyle wyraźne, że mógłby je wskazać ktoś nieobeznany z muzyką i specyfiką fortepianu? Czy mówimy tu raczej o niuansach? Ważnych, ale dla „zwykłego człowieka” trudnych do wyłapania?
Zmiany rzeczywiście nie są duże, raczej delikatne, ale każdy z wyczulonym uchem powinien je wyłapać. Szczególną różnicę czuć, jeżeli mówimy tutaj o nowych fortepianach. Taki instrument jest bardzo trudny do opanowania: wszystko jest sztywne, także dźwięk. Po roku brzmienie staje się łagodniejsze, a na takim fortepianie łatwiej grać. To dla nas, pianistów, szczególnie ważne, żeby nie grać na nowych instrumentach – to naprawdę bardzo utrudnia cały proces.

Czy fajnie byłoby ujrzeć swój debiutancki album na winylu? W końcu jesteśmy teraz świadkami renesansu tego nośnika.
Tak, zdecydowanie byłoby to fajne (śmiech).

A ma Pan jakieś czarne krążki w domu?
Tak, w moim domu w Korei mam trochę winyli. Np. nagrania Krystiana Zimermana.

A jak się Pan zapatruje na aspekt kolekcjonerski muzyki? Niektóre wytwórnie, szczególnie te mniejsze, niszowe, chętnie oferują swoim klientom świetnie wydane, dopieszczone wydania, kolekcjonerskie boxy, limitowane edycje. Przemawia to do Pana w jakikolwiek sposób?
Nie, zdecydowanie mnie to nie obchodzi. Liczy się muzyka.

Kończąc naszą rozmowę: czy mógłby Pan polecić cztery, pięć płyt, które nasi czytelnicy powinni, pańskim zdaniem, sobie kupić i odsłuchać?
To ciężkie zadanie. Na pewno chciałbym polecić II Symfonię Mahlera w interpretacji Zubina Mehty; o ile mnie pamięć nie myli, to wydała ten krążek Decca. Świetna jest także płyta 4 Ballades Krystiana Zimermana, naturalnie z utworami Chopina. Warto też zwrócić uwagę na nagrania Szymona Goldberga, naprawdę dobrego skrzypka, i jego interpretacje kompozycji Mozarta. Czy coś jeszcze mogę polecić tak z głowy…

Wie Pan, podana przeze mnie liczba płyt do polecenia była tylko orientacyjna.
(Śmiech) To bardzo dobrze.

Bardzo dziękuję Panu za rozmowę i za odpowiedzi na wszystkie pytania, które przygotowałem.
Ja również dziękuję. Było mi bardzo miło.

KRAKÓW: RECITAL

Usłyszeć coś na płycie czy w radiu, a zapoznać się z tym na żywo to dwa zupełnie różne doświadczenia. Wydaje się to sprawą oczywistą, ale – jak się okazuje – nie zawsze tak jest. Zdecydowanie zbyt często ludzie, którzy chętnie wypowiadają się na tematy muzyczne i (w szczególności) dźwiękowe rzadko kiedy wybierają się na koncerty. Zwykle pada wtedy argument, że takie wyjście to ogromna inwestycja czasu i/lub pieniędzy, co nierzadko jest naciąganiem prawdy i wygodnym usprawiedliwianiem się. A, jak powtarzam, doświadczanie muzyki na żywo niesie ze sobą tak dużo emocji i cennych informacji, że nie sposób pominąć wybierania się na koncerty, jeżeli chce się wiedzieć coś więcej. Znakomitym przykładem tej tezy był krakowski występ Cho, dzięki któremu mogłem – po raz pierwszy - w pełni pojąć decyzję jury konkursu i zrozumieć, dlaczego z tej całej rzeszy niezwykle utalentowanych muzyków postanowili wyróżnić największym laurem akurat jego.

Emocje, które towarzyszyły jego grze są trudne do opisania. Idąc na jego recital spodziewałem się oczywiście muzycznego high-endu, a wirtuozerski program, w skład którego weszły doskonale znane wszystkim miłośnikom Chopina kompozycje - Nokturn c-moll op. 48 nr 1, Sonata b-moll op. 35, Scherzo b-moll op. 31 oraz Preludia op. 28 - zapowiadały niezwykłe doznania, ale to, co tego dnia usłyszałem zbiło mnie z nóg. I, zapewniam Państwa, nie miało to nic wspólnego z tym, że zasiadając na widowni byłem już po rozmowie z Cho. Koreańczyk kreował bowiem nieprawdopodobnie przejmującą atmosferę, wypełniając muzyką Chopina całą salę Filharmonii za pomocą zaledwie jednego instrumentu. Co ważne, kreacja ta była całkowicie świadoma i w żadnym momencie nie wynikała z wypadkowej kilku mniej lub bardziej niezależnych od niego czynników. On panował niepodzielnie nad tym instrumentem i miejscem, a to, co od niego otrzymaliśmy bez wątpienia było przemyślane i doskonale przygotowane.

Zachwyt budziła we mnie (i nie tylko, czego dowodem była żywiołowa reakcja publiczności) również precyzja jego gry, mistrzostwo techniczne zarezerwowane dla ultra-wąskiej grupy ludzi obdarzonych wyjątkowymi umiejętnościami. Oczywiście Koreańczyk (niezwykle skromny człowiek) może ile chce zaprzeczać tym wszystkim pochwałom i narzekać, że wciąż popełnia za dużo błędów, nie zmienia to jednak faktu, że obok jego talentu nie można przejść obojętnie. Na osobną pochwałę – przynajmniej z mojej perspektywy – zasługuje również „nowoczesność” gry pochodzącego z Korei pianisty. Nie zrywa on w żadnym momencie z dokonaniami dawnych mistrzów, ale nie stara się też za wszelką siłę im dorównać czy kopiować ich styl. Zamiast tego wybiera własną drogę i tylko od nas zależy, czy obrany przez niego kierunek nam odpowiada.

Cały ten zachwyt grą Cho brzmi niezwykle mocno, a moje zapewnienia o jego geniuszu mogą wydawać się sformułowane nieco na wyrost; piszę to jednak świadomy swych słów. I spokojny, ponieważ w zaprezentowanym tutaj poglądzie nie jestem sam. Krakowskiej publiczności (która ma naprawdę wiele okazji, by obcować z muzyką i wykonawstwem najwyższych lotów) występ artysty tak się spodobał, że nie chciała go wypuścić, a on sam musiał bisować kilka razy. Wszystkim było też wyraźnie przykro, gdy koncert się zakończył i gdy dotarło do nas, że na następne tego typu wydarzenie będziemy musieli trochę poczekać. Na szczęście już 1 marca w Filharmonii Narodowej w Warszawie, jak podaje Narodowy Instytut Fryderyka Chopina, „odbędzie się nadzwyczajny recital zwycięzcy ostatniego Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina, Seong-Jin Cho”. Jak dalej czytamy, „jego marcowy recital połączony będzie z promocją albumu płytowego zawierającego nagrania występów konkursowych w ramach Błękitnej Serii wydawanej przez NIFC – cyklu portretów najciekawszych osobowości Konkursów Chopinowskich”. Nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić Państwa do zakupu biletów na ten koncert. Gwarantuję, że będzie to najprawdopodobniej jedna z najlepszych rzeczy, jakie usłyszycie Państwo nie tylko w tym roku, ale i być może w całym swoim życiu.  BP

RECENZJA

Autor: Wojciech Pacuła

SEONG-JIN CHO: WINNER OF THE 17th FRYDERYK CHOPIN PIANO COMPETITION

17. Konkurs Chopinowski był jedną z najlepiej rozpropagowanych edycji tej imprezy. Telewizja Polska przeprowadziła 130 godzin transmisji na żywo, podobnie jak Program 2Polskiego Radia. Transmisje miały też swoją internetową wersję. Jak czytamy w „Culture.pl”, po ogłoszeniu wyników Konkursu nazwisko zwycięzcy było najczęściej wyszukiwanym hasłem w koreańskim Google'u – nigdy wcześniej koreański pianista nie cieszył się takim zainteresowaniem, przynajmniej w internecie. 2 lutego 2016 artysta wystąpi w Seulu i już wiadomo, że będzie to dla niego wielkie przeżycie – dawno nie występował w swojej ojczyźnie.
Zainteresowanie zwycięzcą jest w tym większe, że - taki jest consensus – po kilku edycjach, w których zabrakło osobowości na miarę Maurizio Polliniego, Krystiana Zimermana i Marthy Argerich, wreszcie mamy prawdziwą Osobowość. Jak mówił dyrektor Instytutu Chopinowskiego, pan Artur Szklener, Seong-Jin Cho jest wschodzącą gwiazdą:

Muzyka Chopina, stanowiąca podstawę repertuaru fortepianowego, sprawdza wykonawców pod każdym względem, począwszy od techniki wykonawczej, a skończywszy na głębi ich interpretacji i wyobraźni. Tegoroczna edycja Konkursu Chopinowskiego zainteresowała rekordową liczbę kandydatów z całego świata. Spośród tych, którzy wystąpili w finale i poruszyli serca publiczności został wybrany najlepszy. Seong-Jin Cho zdobył pierwszą nagrodę za swoje niedoścignione wykonania. Dzięki nowo podjętej współpracy z Deutsche Grammophon słuchacze na całym świecie będą mogli doświadczyć jego emocjonalnej siły, ekspresyjnych niuansów i dojrzałych interpretacji dzieł Chopina.
pl.chopin.nifc.pl

Wtórował mu Costa Pilavachi, International Senior Vice President koordynujący kwestie repertuarowo-artystyczne dotyczące muzyki klasycznej w Universal Music Group:

W trakcie trzech intensywnych tygodni konkursu i wspaniałego muzykowania, urzekły nas jego wykonania i wierzymy, że stanie się jednym z najlepszych artystów swojego pokolenia. Międzynarodowy Konkurs Chopinowski wyznacza standardy, które stają się obowiązujące dla innych konkursów muzycznych. Należy do najważniejszych wydarzeń tego typu i przyciągając uwagę całego świata prezentuje najlepszych wykonawców muzyki poważnej. Jesteśmy zaszczyceni, że możemy przybliżyć Konkurs Chopinowski nowej publiczności za pomocą kampanii w mediach społecznościowych oraz transmisji na żywo z przesłuchań finałowych, a teraz także za pomocą debiutanckiego albumu Seong-Jin Cho.

www.deutschegrammophon.com

Jessica Duchen z portalu „Sinfini Music”, który był partnerem tego wydania (jego logo znalazło się w książeczce płyty), oceniła wydawnictwo na maksymalną liczbę gwiazdek (5). Pisała, że recital Cho jest jak powiew świeżego powietrza: „Jego gra jest przyjemna, komunikatywna i wierna duchowi kompozycji oraz wyobraźni kompozytora; to także – w kategoriach pianistycznych – gra najwyższej próby”. Jak dalej mówi, w Preludiach Cho miał nosa do smakowitych detali, podanych z wyjątkową wrażliwością. „To ideał, pozostający jednak rzadkością – kiedy go doświadczamy, rozkoszujemy się nim” – mówi dalej. Ważne dla niej jest również, że każde z Preludiów ma swój własny wyraz, nawet każde powtórzenie (więcej TUTAJ).

W jej entuzjastycznej ocenie płyty odnajdziemy echa innych recenzji. David Smith z „Presto Classical” uważa, że nie mamy wrażenia, żeby trudna część programu sprawiała mu jakąkolwiek trudność i że Preludia oraz Sonata zostały zagrane równie dobrze. „Słychać też – mówi dalej – że Cho nie jest przestraszony ani skalą tej drugiej, ani wirtuozerią pierwszej. Seong-Jin Cho to już bez wątpienia marka – to dobry debiut o którym młody artysta mógłby tylko marzyć. Jeśli na świecie jest jakaś sprawiedliwość, usłyszymy o nim jeszcze niejedno!” Recenzje z „The Guardian”: „Jego wykonanie 24 Preludiów jest porywające”, „fantastycznie czyste, ze świetną artykulacją” i „The Telegraph”: „jednoznacznie genialne”, razem mówią jednym głosem: mamy PIANISTĘ!

CZTERY WYDANIA

Płyta z Chopinem granym przez Seong-Jin Cho ukazała się tuż po zakończeniu konkursu, 6 listopada 2015 roku, nakładem Deutsche Grammophon – to tradycja. Początkowo ukazała się w dwóch krajach: Polsce i w Korei. Edycja dla całego świata, przygotowana przez niemiecką centralę wytwórni musiała czekać do 18 grudnia. Tego samego dnia ukazało się wydanie japońskie, wytłoczone na płycie SHM-CD (do momentu recenzji płyta niestety do nas nie dotarła).

Płyta była ogromnym sukcesem już w pierwszych tygodniach sprzedaży. Jak można było przeczytać na facebookowym profilu wytwórni, do ś w pierwszym okresie sprzedano ponad 100 000 egzemplarzy płyty, z czego na Polskę przypadło 15 000, a na Koreę 90 000. W Polsce, Korei, Japonii i Niemczech płyta została przygotowana przez miejscowy oddział i choć w ujęciu ogólnym są one niemal identyczne, w szczegółach się różnią.

Wszystkie wydane zostały w pudełkach typu jewelcase („plastiki”) z tą samą poligrafią. Wersja polska różni się jednak białym paskiem biegnącym wokół okładki oraz napisem „Zagraniczna płyta – polska cena”, widocznym pod przezroczystym „grzbietem”. To znana od lat akcja polskiego oddziału firmy Universal, która stara się, aby płyty wydawane w Polsce były jak najtańsze. Także w tym przypadku: płyta „polska” kosztowała 42 zł, a „regularna” 54 zł. Najczęściej wkładka jest w nich uboższa, a płyta tłoczona jest w polskiej wytwórni Tact. Tym razem płyta wykonana została w Polsce, jednak poza wspomnianym białym paskiem, książeczka nie różni się od wydania niemieckiego, a informacje podane zostały w niej w trzech językach: angielskim, niemieckim i polskim. Polska wersja ma numer katalogowy 4795680.

Wydana w tym samym dniu wersja koreańska ma poligrafię zbliżoną do wydania „na świat”. Różni się od polskiego i niemieckiego zmianą trzeciego z języków – zamiast polskiego mamy koreański. Dodatkowo do książeczki wsunięto drugą, czarno-białą, z dodatkowymi informacjami w języku koreańskim; to standardowa praktyka także w wydaniach japońskich. Płyta została wytłoczona w Korei i ma numer katalogowy DG40101/4795332. Na folii, w której płyta jest sprzedawana naklejono złotą naklejkę, na której wybito słowa dra Artura Szklenera, dyrektora Instytutu Chopina, przedstawiającego Seong-Jin Cho’a jako „wschodzącą gwiazdę”.

Wersja niemiecka, przeznaczona na cały świat ukazała się najpóźniej. Poza brakiem paska wokół okładki niczym nie różni się od wersji polskiej. Za design odpowiedzialna była Mareike Walter. Na okładce wykorzystano zdjęcie Bartka Sadowskiego z Instytutu Chopina, a w środku znajdziemy zdjęcia jego i Wojciecha Grzędzińskiego.

NAGRANIE

Nagrania zostały dokonane w czasie całego konkursu w październiku 2015 roku w sali Filharmonii Narodowej. Są to nagrania „live”, szkoda że nie zaznaczono na płycie z których są dokładnie dni. Producentami byli: Stanisław Leszczyński – z ramienia Instytutu Chopina – oraz Sid McLauchan – reprezentujący wydawcę, Deutsche Grammophon. Nagrania dokonane zostały przez zespół II Programu Polskiego Radia, który transmitował wszystkie etapy konkursu na swojej antenie i w internecie. Dostarczał on także dźwięk do wozów transmisyjnych Telewizji Polskiej. Pracowało nad tym sporo ludzi, a inżynierami dźwięku byli: Lech Dudzik, Gabriela Blicharz, Julita Emanuiłow oraz Ewa Guziołek-Tubelewicz. Za mastering odpowiedzialne są panie: Gabriela Blicharz i Julita Emanuiłow. Managerem projektu była Anna-Lena Rodewald.

Na płycie znalazły się cztery utwory, podzielone na 30 tracków:

1.
Préludes (24) for Piano, Op. 28
Czas i miejsce powstania: 1836-1839; Paryż, Francja
Data nagrania: 10/2015 
Miejsce nagrania:  Live | Sala koncertowa Filharmonii Narodowej w Warszawie
Długość: 33 min 29 s 

2.
Nocturnes (2) for Piano, B 142/Op. 48: no 1 in C minor
Czas i miejsce powstania: 1841; Paryż, Francja
Data nagrania: 10/2015 
Miejsce nagrania:  Live | Sala koncertowa Filharmonii Narodowej w Warszawie
Długość: 6 min 12 s

3.
Sonata for Piano no 2 in B flat minor, B 128/Op. 35 "Funeral March"
Czas i miejsce powstania: 1837-1839; Paryż, Francja
Data nagrania: 10/2015 
Miejsce nagrania:  Live | Sala koncertowa Filharmonii Narodowej w Warszawie
Długość: 20 min 12 s 

4.
Polonaise for Piano in A flat major, B 147/Op. 53 "Heroic"
Czas i miejsce powstania: 1842; Paryż, Francja
Data nagrania: 10/2015 
Miejsce nagrania:  Live | Sala koncertowa Filharmonii Narodowej w Warszawie
Długość: 7 min 23 s 
Długość całości: 72 min 53 s

DŹWIĘK

Polskie Radio

Rejestracje z Konkursu Chopinowskiego należą do tych solidnych, godnych zaufania nagrań, które we właściwy sposób oddają atmosferę podczas wykonań. Bardzo dobrze sprawdza się to przede wszystkim w czasie transmisji na żywo. Słuchacz ma wrażenie uczestnictwa w wydarzeniu, a sposób realizacji naprawdę dobrze się sprawdza. Od III etapu większość przesłuchań śledziłem w radiu, zarówno na niewielkim Tivoli Model One, jak i przez słuchawki i na tej podstawie uważam, że ekipa odpowiedzialna za dźwięk wywiązała się ze swojego obowiązku bardzo dobrze. Koncert finałowy, który oglądałem w telewizji tylko to potwierdził.

Jednym z podstawowych elementów, które powodowały uczucie „uczestnictwa” była wybrana przez realizatorów estetyka. W nagraniach muzyki klasycznej jest wiele szkół, ale da się wyodrębnić dwie główne: „dokumentalną” („daleką”) oraz „kreatywną” („bliską”). Różnią się one poglądem na to, czym ma być mechaniczne odtworzenie muzyki. Ta pierwsza zwraca uwagę na możliwie wierne oddanie wrażeń przestrzennych, w tym perspektywy, z jakiej słuchacz odbiera wydarzenie. Mówimy tu o rozmyciu źródeł pozornych, oddaleniu ich od słuchacza i mocnym planie otoczenia akustycznego, tj. odbić i pogłosu. Drugie spojrzenie przybliża nas do instrumentów, akcentując ich indywidualną bryłę, barwę, pomniejszając znaczenie odbić. To namacalne, niemal „dotykalne” granie.

Realizacja

Realizatorzy Polskiego Radia preferują tę pierwszą metodę (przepraszam za to uogólnienie, chodzi oczywiście o poszczególnych realizatorów, ale w tym akurat mają wspólny „front”). Znam ich pracę z wielu lat podczas krakowskiego festiwalu Misteria Paschalia, zarówno jeśli chodzi o przekaz na żywo, jak i na rejestrację i miałem okazję porównać wykonane przez nich nagrania z tym, co sam słyszałem podczas danego koncertu. Nagrania Seong-Jin Cho’a, pomimo że utwory różnią się dźwiękiem między sobą, mają charakter „dokumentu”. Dominują w nich dźwięki odbite, a bryła fortepianu, jego „body” nie jest mocno zaznaczane. Wprawdzie zdecydowano się na niewielkie odstępstwo, pokazując lewą i prawą rękę nieco osobno, choć w rzeczywistości tak tego nie słychać, to jest to delikatne przesunięcie, działające na korzyść nagrania.

Instrument pokazany jest z dość dalekiej perspektywy, nie ma się wrażenia, że siedzimy blisko. Słychać to szczególnie w niskich rejestrach, które pokazywane są dość oszczędnie, inaczej niż na studyjnych rejestracjach Deutsche Grammophone, np. Ivo Pogorelicha. To sposób, który jest chyba dla polskiej fonografii historycznie najbliższy – wystarczy sięgnąć po rejestrację dokonaną w tym samym miejscu: Artur Rubinstein w Filharmonii Narodowej. To nagranie z koncertu, który miał miejsce 22 lutego 1960 roku (live). Dla przeciwwagi posłuchajmy nagrania Mazurka E-dur w jego wykonaniu, z 1939 roku, zamieszczonego na cyfrowej reedycji płyty z 2008 roku. Tu fortepian ma duże body, jest blisko, ma duży wolumen. Minusem jest nie dość duża rozdzielczość.

Każdy z utworów na płycie został potraktowany nieco inaczej. Zakładam, że miało to miejsce podczas miksowania i masteringu. Chodzi o zróżnicowane tło – w Sonacie… oraz Polonezie… mamy znacznie mocniejszą „salę”, jakby mocniej odkręcono mikrofony umieszczone blisko publiczności. Oczywiście, nagrania na żywo mają własną dynamikę zdarzeń, szczególnie, że rejestracji dokonano w różnych dniach. Ale nie ma wątpliwości, że te dwa utwory zmiksowano z innym balansem. Jeszcze inaczej potraktowano Nokturny. Mają one zimniejszą barwę, jakby chciano podkreślić ich nastrój. Fortepian na mocniejszy blask, a atak dźwięku jest wyraźniejszy. Najdalej instrument pokazany jest w Preludiach, a najbliżej w Polonezie.

Osobiście wolę realizację „bliską”, ponieważ uważam, że odtworzenie w domu słuchacza jest odrębnym wydarzeniem od momentu rejestracji (koncertu). Wiąże się to z zupełnie innym środowiskiem odsłuchu i brakiem wrażeń wzrokowych. Przybliżenie i powiększenie wolumenu instrumentu zastępuje nam wzrok. Tym bardziej, że akustyka w momencie odsłuchu nie ma nic wspólnego z akustyką w czasie nagrania. Ale to moje zdanie, państwo macie zapewne własne.

Wydania

Płyta została wydana do tej pory w czterech krajach i wytłoczona w czterech różnych miejscach. Jak zakładam, do wszystkich trafiło to samo nagranie „master”, zapewne w postaci plików 16/44,1. Dźwięk trzech, ocenianych przez nas, tłoczeń jest jednak znacząco odmienny, każde brzmi inaczej. I nie ma co przewracać oczami z niedowierzaniem, bo to technicznie uzasadnione. Każda z tłoczni samodzielnie przygotowuje matryce do tłoczenia i sama wykonuje fizyczne krążki. Pomimo że to proces zestandaryzowany, to jednak między tłoczniami są wyraźne różnice, interpretowane przez odtwarzacz CD w sobie właściwy sposób. Nie bez powodu najwyżej, od lat, cenione są tłocznie japońskie, z JVC (XRCD), Sony (Blu-spec) i Memory-Tech/EMI (HQCD) oraz Universal (Platinum SHM-CD) na czele.

W przypadku płyty Seong-Jin Cho najlepsze jest tłoczenie niemieckie. Porównując z nim polską wersję słychać, że dźwięk jest na niej zgaszony, trochę „zmięty”. Słychać gorszą selektywność wysokich tonów i mniej wyraźny wyższy bas, jakby zabrakło precyzji w ataku. Mocniej przez to akcentowany jest zakres między, powiedzmy, 600 Hz i 2 kHz. Podobnie na górze brzmi wersja koreańska, chociaż nie wydaje się w wysokich rejestrach „brudna” – po prostu góry jest mniej niż na niemieckiej. Dół jest z kolei w wersji z Korei do niej podobny, też ma dobrą wagę i pełnię (w ramach przyjętej estetyki).

Różnice między tymi wydaniami oceniłbym na jakieś 5%. Wydaje się to niedużo i jeśli będziemy słuchali którejkolwiek z nich bez porównywania z innymi, nie będą miały większego znaczenia. Ponieważ jednak w „High Fidelity” zajmujemy się takimi właśnie porównaniami i mamy obowiązek wskazywać najlepsze rozwiązania, warto to wziąć pod uwagę. Te 5% to niby niewiele, ale przy sensownym systemie audio warto o nie powalczyć. Ocena końcowa dotyczy więc wersji niemieckiej. To porządne, dobre wydanie. Niewielkie zmiany w prezentacji poszczególnych utworów mają podkreślić ich charakter. To nagranie ukazujące instrument z pewnej perspektywy, z dużym udziałem dźwięków odbitych i niezbyt dużą wagą niskich rejestrów – co jest próbą powtórzenia wydarzenia na żywo w ramach tego rodzaju rejestracji. WP

Jakość dźwięku: 7-8/10

www.deutschegrammophon.com

PODSUMOWANIE

Mało kto będzie miał ten przywilej, aby poznać osobiście Seong-Jin Cho. Znacznie więcej osób zobaczy go na żywo podczas koncertu, ale i ich liczba nie będzie (relatywnie) zbyt wielka. Największą szansę na „spotkanie” z nim daje zakup jego debiutanckiego albumu. Niezależnie jednak o jakiej formie spędzania czasu z niebywale utalentowanym Koreańczykiem mówimy, zawsze będzie to czas dobrze spędzony. I do tego chciałbym zachęcić wszystkich naszych Czytelników – do zapoznania się z twórczością i osobowością (np. przez lekturę wywiadów) Cho. Gwarantuję wszystkim, to będzie rozrywka na najwyższym poziomie!

Za pomoc w organizacji wywiadu chciałbym serdecznie podziękować pani Izabelli Dargiel oraz Narodowemu Instytutowi Fryderyka Chopina. Bardzo dziękuję także pani Małgorzacie Koch-Butryn, specjaliście ds. PR Filharmonii Krakowskiej, dzięki której mogłem uczestniczyć w koncercie. BP