|
|
est godzina 20.30, od kilku godzin siedzimy w klimatycznej restauracji mieszczącej się w budynku, którego historia sięga jeszcze XVIII wieku. Po sutej kolacji zamawiam kolejne, znakomite miejscowe piwo (niestety wypiłem go tyle, że nie pamiętam nazwy, miała ona jednak coś wspólnego z Goblinem) i słyszę pytanie: „A Ty widziałeś kiedyś Machine Head na żywo? Jeżeli nie, to zdecydowanie powinieneś. Słuchanie ich z płyt trochę mija się z celem, tacy są dobrzy podczas koncertów”. Pytającym jest Colin Pratt, Sales Manager firmy Chord Electronics. Za oknem robi się powoli ciemno, a nasza rozmowa trwa w najlepsze. Chociaż to Colin i ja najwięcej mówimy o różnych zespołach, artystach, festiwalach, to czasami do naszej rozmowy włączają się Matthew Bartlett, Production Manager Chorda, oraz Milan Weber – szef znanej polski audiofilom firmy Voice, zajmującej się dystrybuowaniem takich marek, jak Pro-Ject, Primare, REL czy właśnie, choć od niedawna, Chord Electronics.
MILAN WEBER | Voice
Firmą Chord Electronics zainteresowałem się mocniej ponad dwa lata temu. To właśnie wtedy Colin odwiedził mnie podczas targów Audio Show w Warszawie, by wstępnie porozmawiać o możliwości współpracy między Chordem a Voicem. Od tego momentu bacznie obserwowałem kolejne działania Brytyjczyków, a każda kolejna wiadomość – czy to uzyskana bezpośrednio od nich, czy też od osób trzecich – utwierdzała mnie tylko w przekonaniu, że warto tę współpracę nawiązać.
Co od razu urzekło mnie w Chordzie, to fakt, że firma ta ma na siebie zdecydowany, wyrazisty i pozwalający odróżnić się z tłumu innych producentów, pomysł, który – co jest równie ważne – jest konsekwentnie przez nich realizowany od wielu lat. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie upadną z dnia na dzień, że nie oznajmią mi pewnego dnia, że się znudzili czy rozmyślili i chcą robić coś zupełnie innego.
Ogromne wrażenie zrobiła na mnie także ich technologia – nie bez powodu uważani są w naszej branży za prawdziwych fachowców i ludzi, którymi warto się inspirować i z którymi miło jest dobrze żyć. To właśnie od ludzi współpracujących wcześniej z Chordem dochodziły do mnie głosy, że to pewna, szczera w swych działaniach i intencjach firma.
Nie będę też ukrywał, że jednym z argumentów przemawiających za Chordem był także jego komercyjny potencjał – ich wzmacniacz słuchawkowy/DAC Hugo odniósł międzynarodowy sukces, a jego następca – Hugo TT – ma szansę nie tyko go powtórzyć, ale i przebić.
Zdaję sobie przy tym sprawę, że Chord i jego produkty nie są w Polsce szczególnie znane. Myślę jednak, że warto ponieść ryzyko związane z inwestowaniem w relatywnie niewielką firmę, ponieważ ta, w moim odczuciu, dysponuje wszystkim tym, na czym mi zależy i czym powinna przyciągnąć do siebie także polskich wielbicieli dobrego dźwięku.
Firma Chord Electronics została założona w roku 1989 przez Johna Franksa. Korzenie ma w branży lotniczej – to właśnie z nią, pracą i wykształceniem, związany był Franks. To nietuzinkowa postać, w obecnych czasach pauperyzacji wszystkiego mogąca uchodzić za niepoprawnego marzyciela, romantyka. Tak się bowiem składa, że szef Chorda, przyzwyczajony do ogromnej (słowo warte kilkukrotnego podkreślenia, najlepiej jakimś jaskrawym markerem) uwagi zwróconej na szczegóły oraz konsekwentnego (kolejne słowo-klucz w wypadku tej firmy) rozwijania każdego aspektu „over-the-top”, nadaje każdemu kolejnemu „dziecku” kierunek, który większość ludzi by wyśmiała lub, w najlepszym wypadku, skwitowała obojętnym wzruszeniem ramion.
Mówię tutaj o tych sferach high-endowego audio, które powinny być stałe, niezmienne, których mniej lub bardziej świadomie, jako klienci i entuzjaści tego hobby, oczekujemy. Są to m.in. przywiązanie do firmowych tradycji przy jednoczesnym przemyślanym rozwoju, konsekwentne trzymanie się i realizowanie przyjętej przez siebie filozofii brzmienia, wspomniana już dbałości o szczegóły czy troska o klientów, traktowanych nie jak „dojne krowy”, lecz jako rozumni melomani, którzy chcą dotrzeć w swojej pasji tak daleko, jak tylko się da.
W momencie w którym co chwilę docierają do nas informacje o sprzedaży audiofilskich i uznanych w naszym środowisku marek bogatym korporacjom z Zachodu (tj. ze Stanów) bądź Dalekiego Wschodu, podejście do biznesu Johna Franksa i jego załogi jest bardzo nietypowe. Godne pochwały – nie ma co do tego wątpliwości – ale nietypowe.
Z niezwykłą filozofią firmy łączy się równie, przynajmniej na pierwszy rzut oka, miejsce obrane na jej siedzibę. Mówię tutaj o XIX-wiecznej przepompowni wody zlokalizowanej w hrabstwie Kent. Patrząc na dopieszczone urządzenia Chorda, skrywające w swoim wnętrzu naprawdę zaawansowane technologie człowiek wyobraża sobie raczej jakąś futurystyczną, nowoczesną pracownię, zlokalizowaną najlepiej w sercu Londynu. Lubię jednak myśleć, że to właśnie charakterowi miejsca produkty Chorda zawdzięczają „to coś”, ten nieuchwytny w prosty sposób czynnik, który czyni je wyjątkowymi i, co najważniejsze, z duszą.
Hrabstwo Kent jest bowiem regionem nietypowym: z jednej strony zakorzenionym mocno w swojej tradycji, szczycącym się swoimi ogrodami i sadami (to właśnie dzięki nim Kent określa się mianem „The Garden of England” – „Ogrodu Anglii”), z drugiej zaś będącym w ścisłym związku z sercem Imperium - podróż z obrzeży Londynu do fabryki Chorda zajęła nam zaledwie dwie godziny.
Nie bez znaczenia dla „klimatu” tego regionu pozostaje również fakt, że to właśnie Kent jest hrabstwem położonym najbliżej kontynentalnej Europy, a w jego skład wchodzi m.in. miasto Dover, będące jednym z największych portów pasażerskich Europy Zachodniej. Jak widać miejsce to, podobnie jak przepis na firmę wg. Johna Franksa, łączy w sobie uszanowanie dla tradycji z otwartością, chęcią rozwoju, poznawania świata.
Równie intrygująca jest również, wspomniana już przeze mnie, fabryka Chorda. Ta zabytkowa przepompownia ulokowana jest zaraz obok urokliwej (co jest oczywiste, biorąc pod uwagę historyczną funkcję tej budowli) rzeczki oraz linii kolejowej, nawiedzanej raz na jakiś czas przez przejeżdżający szybko pociąg.
Przepompownia została całkowicie zrewitalizowana i wyposażona we wszystkie niezbędne do prowadzenia firmy tego typu udogodnienia. Nie znaczy to jednak, że postanowiono całkowicie wymazać przeszłość budynku: co jakiś czas, krążąc między gorączkowo uwijającymi się pracownikami Chorda, można wpaść na jakiś relikt, pozostałość czasów minionych.
Najlepszym tego przykładem jest przepiękny zegar podwieszony zaraz nad wejściem, który został odnowiony ze środków własnych Johna Franksa. Również wystrój samych wnętrz sugeruje przywiązanie do historii (z jednej strony) i zrozumienie współczesnych trendów (z drugiej): nowoczesne wzornictwo miesza się tutaj z wszechobecną cegłą, nadającą wnętrzu odpowiednio „stary”, dostojny feeling.
COLIN PRATT
Chord | Sales Manager
BARTOSZ PACUŁA: Wzmacniacz słuchawkowy/DAC Hugo był natychmiastowym sukcesem. Potrafisz powiedzieć dlaczego? Co się dokładnie stało? To przecież nie jest jedyny DAC na tej planecie, prawda?
COLIN PRATT: Przetwornik, który został użyty w Hugo to jedyny DAC, który został bardzo uważnie przetestowany na każdym etapie swojego powstawania. Oznacza to, że opracowując kolejne elementy słuchaliśmy ich bardzo dokładnie przez kilka miesięcy czy – to nie żart – lat. Tak więc reakcja klientów i branży na Hugo jest, jak sam rozumiesz, bardzo ważna – stanowi ona aprobatę dla naszego podejścia i wiary w to, że Hugo to naprawdę świetnie brzmiący DAC. Co ważne – za tym wszystkim stoi prawdziwa nauka i technika.
Jakie są najważniejsze technologie, które stanowią o sile Hugo?
Najważniejszymi elementami są kości FPGA i oprogramowanie, które zostało stworzone przez naszych inżynierów. Dodaj do tego nasze własne rozwiązania w kwestii zasilania i otrzymasz naprawdę potężne urządzenie, które wspaniale reprodukuje muzykę. Spędziliśmy, ogólnie rzecz biorąc, wiele lat nad niektórymi pomysłami, a nagrody i uznanie, które teraz otrzymujemy są doskonałą nagrodą. To naprawdę świetne uczucie móc zobaczyć szczery uśmiech u osoby, która nigdy wcześniej nie słyszała swojej muzyki przez nasz przetwornik!
Jak wasz pierwszy DAC, eponimiczny DAC64, ewoluował w nowsze urządzenia? Jakie technologie, które znalazły w nim swoje zastosowanie wciąż mogą budzić respekt?
Zaprojektowany przez Roba Wattsa filtr WTA z towarzyszącymi mu algorytmami – również wymyślonymi przez Roba – które znacząco odróżniały się od zastosowanych rozwiązań u konkurencji. Nasz DAC64 był pierwszym produktem, który je wykorzystał, ale od tamtego momentu wiele się zmieniło i uległo zmianie na lepsze. Jednak trudno ukryć, że to właśnie ta technologia zdecydowała o sukcesie tego przetwornika.
Jak myślisz, jaka przyszłość czeka naszą branżę? Wiesz o czym mówię – czy tocząca się właśnie bitwa na większą ilość bitów i wyższą częstotliwość próbkowania będzie nadal kontynuowana? A może stanie się coś zupełne innego?
Cóż, muszę Ci powiedzieć, że w Chordzie formaty nie odgrywają aż tak wielkiego znaczenia. Można powiedzieć, że jesteśmy formatowymi agnostykami. Dzieje się tak, ponieważ staramy się tworzyć produkty, które wycisną wszystko co się da z każdego dostępnego nam formatu. Poza tym mamy nadzieję w krótkim czasie na znaczącą poprawę – przy użyciu nowych przetworników ADC, które opracowaliśmy zarówno dla studiów nagraniowych i domowych systemów naszych klientów.
|
Wciąż macie w swojej ofercie high-endowy odtwarzacz CD. Jak uważasz: czy na płycie CD jest wystarczająco dużo informacji by móc traktować ten nośnik na serio? Warto rozwijać tę gałąź naszej branży?
Nasz oryginalny odtwarzacz Redbook jest wciąż – moim zdaniem – świetnym źródłem dźwięku i można wiele z niego wyciągnąć. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że można jeszcze sporo zrobić jeżeli chodzi o srebrne krążki. Sądzę jednak, że pliki, szczególnie wysokiej rozdzielczości, będą o wiele ważniejsze niż CD kiedykolwiek było.
Czy technologia związana ze streamowaniem muzyki, zapisywaniem i odtwarzaniem jej za pomocą plików jest już wystarczająco dojrzała? Co można w niej poprawić, zmienić, ulepszyć?
Streaming jest już w zupełnie innym miejscu, niż był jeszcze dwa lata temu. Wiąże się to z pogłębieniem naszej wiedzy dotyczącej transmisji danych poprzez kable CAT5 bądź 6, lepiej rozumiemy także w jaki sposób pracują dyski twarde. Przykładów można by mnożyć. To naprawdę bardzo ekscytujące pole do rozwoju, ale już teraz – sam przyznasz – dźwięk, który można osiągnąć za pomocą plików może być niewiarygodny. Streamowanie nie jest przyszłością: to teraźniejszość – i to już od kilku lat.
Mógłbyś podzielić się z naszymi czytelnikami swoimi 10 ulubionymi albumami, które każdy powinien odsłuchać teraz, w tym momencie? Dlaczego właśnie te?
O mój Boże, zadałeś mi strasznie trudne zadanie! To chyba niemożliwe zredukować tyle znakomitych dzieł do zaledwie 10, ale spróbuję. Zanim jednak je wymienię chciałbym zaznaczyć, że nie wybrałem ich ze względu na ich „wartość dźwiękową”. Albumy te są dla mnie bardzo ważne, skradły mi z życia wiele godzin i są po prostu godne polecenia; część z nich jest bardzo złożona, część zaś przepięknie prosta.
NEIL YOUNG
Harvest
Uwielbiam ten album. Wokale i teksty Neila są po prostu świetne, a takie kawałki, jak Old Man, A Man Needs A Maid już cieszą się statusem ponadczasowych klasyków. Dobry system audio jeszcze wzbogaci ten przekaz o szorstki głos Younga.
NINE INCH NAILS
Fragile
Jestem fanem Trenta Reznora od późnych lat 80. Od razu wiedziałem, że ten koleś jest naprawdę dobry. W mojej opinii Fragile jest nowszą wersją The Wall - pełnym emocji spojrzeniem wewnątrz siebie i skonfrontowanie się ze swoim mrocznym „ja”. Naprawdę uważam, że to jeden z najlepszych albumów wszechczasów, który z każdym kolejnym odsłuchem odkrywa się przed tobą trochę bardziej. Nie jest to album łatwy w obyciu, ale jego słuchanie potrafi być niezwykle wynagradzające.
PINK FLOYD
The Wall
To mój ulubiony album od Pink Floyd. Jest w nim wszystko: dramat, złość, piękno. Uwielbiam brzmienie głosu Watersa w kawałku Vera - jest tam tyle bólu! Oczywiście w skład tego krążka weszło kilka klasyków, ale to dzieło staje się genialne jako całość. To też świetny album, żeby puścić go z pliku: dopiero wtedy możesz zostać całkowicie wciągnięty w opowieść, bez żadnych rozpraszaczy pokroju zmiany strony czy całej płyty. Dopiero wtedy możesz poczuć tę prawdziwą imersję.
RED HOT CHILI PEPPERS
Blood, Sugar, Sex Magic
Ach, ten album zawsze przywodzi mi na myśl słonecznie dni, które spędziłem z przyjaciółmi pijąc. Trzeba przyznać, że Rick Rubin odwalił kawał dobrej roboty łącząc w tym albumie tyle różnych charakterów i uzyskując taki wynik. Płyta ta to przepyszny kawałek funku zmieszanego z niewymuszonym luzem i pięknymi melodiami. No i te hity: Breaking the Girl, My Lovely Man czy oczywiście Under the Bridge.
GOLDFRAPP
Tales of Us
Za pierwszym podejściem do tego albumu można mieć wrażenie, że jest bardzo jednostajny. Jednak wystarczy puścić go sobie po raz drugi i trzeci – wtedy dostrzeżesz jego wspaniałość. Krążek ten został także doskonale wyprodukowany, co słychać szczególnie na dobrych systemach. Przedziwnie prosty, ale piękny album.
JOANNA NEWSOM
Y’s
Trudny przy pierwszym kontakcie, ale potem jest co raz lepiej. Album ten to pięć kawałków będącymi de facto prawdziwymi poematami. Żadnych wykwintnych melodii – po prostu opowieść, harfa i piano. Zrób sobie tę przysługę i usiądź w spokoju i daj się porwać temu genialnemu dziełu.
EDDIE VEDDER
Into the Wild
Into the Wild to soundtrack do filmu Seana Penna, z którego często korzystam podczas różnych demonstracji. Warto najpierw obejrzeć film a potem odsłuchać ten album.
PATTI SMITH
Horses
Patti Smith to, według mnie, prawdopodobnie najlepsza poetka po Dylanie. Horses to album, który ma wszystko, od prostych kawałków po pełnokrwiste protest songi. Jeden z nich, Elegie, to prawdziwy pokaz emocji.
DEPARTMENT OF EAGLES
In Ear Park
Płyta ta to bardzo osobista opowieść członków zespołu o ich ojcu, który niestety zmarł. To kolekcja piosenek będących małymi kapsułami czasu, pozwalającymi przenieść się im w przeszłość. Bardzo poruszające.
GIL SCOTT HERON
I'm New Here
Gil Scott Heron walczył z różnymi nałogami przez całe swoje życie. I dokładnie to słychać, gdy odpalasz I’m New Here - doświadczenie, walkę. To nie tylko znakomicie wymyślony album, ale także dobrze nagrany. Ciekawostką jest również swojego rodzaju „poradnik“ napisany wewnątrz opakowania, który wskazuje jak powinno się słuchać tej muzyki.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Ja również dziękuję.
Na samą fabrykę Chorda składają się trzy (no dobra – trzy i pół) piętra, każde o odmiennym charakterze i służące różnym celom. Pierwsze półtora piętra (tj. parter oraz półpiętro) jest miejscem pracy inżynierów. To tutaj Brytyjczycy (i nie tylko – podczas naszej wizyty mieliśmy okazję spotkać Polaka i zamienić parę słów w mowie Mickiewicza) ręcznie składają nowe urządzenia i zajmują się naprawą tych starszych. Praca ta, o ile zdołałem się dobrze zorientować, jest tam odpowiednio zorganizowana i każdy zajmuje się swoją „działką”, nie powielając pracy swojej koleżanki czy kolegi. Na drugim piętrze znajduje się biuro, w którym, jak zrozumiałem, rozwiązywane są wszystkie kwestie natury administracyjnej. To także jedno z lepszych, dzięki dwóm wygodnym kanapom, miejsc, w których można na spokojnie porozmawiać, nie przeszkadzając tym nikomu.
Panowie z Chorda muszą w tym miejscu często zapraszać swoich gości, skoro zdecydowali się na postawienie tam wszystkich branżowych statuetek, nagród i dyplomów. A od tych dosłownie uginają się półki. Znaleźć tam można wyróżnienia przyznane od wielu naprawdę prestiżowych periodyków, z których najbardziej cenię sobie japońskiego „Stereo Sounda”.
Na najwyższym, pięknie urządzonym piętrze, znalazło się jedno z najważniejszych pomieszczeń: wyposażony w dwa systemy pokój odsłuchowy, w którym panowie z Chorda „walą” ze wszystkich swoich dział. To właśnie tam umieszczone zostały takie produkty, jak kultowy już DAC QBD76, topowy odtwarzacz płyt CD Red Reference czy, pochodzący z tej samej serii, przedwzmacniacz CPA 5000.
To właśnie w tym pokoju miałem okazję dostąpić przywileju polegającego na przedpremierowym odsłuchu DAC-a/wzmacniacza słuchawkowego Hugo TT. Urządzeniu temu wystarczyło ok. pięć minut, by całkowicie skraść moje serce i na długi czas (na początku chciałem nawet napisać „raz na zawsze”, ale nauczony doświadczeniem wiem, że w high-endzie nie ma takiego pojęcia) „wyryć” swoją filozofię dźwięku w moim mózgu, jako tę, do której sam chcę dążyć. Co więcej – pisząc te słowa cieszę się kilkudniowym posiadaniem (do testu) Hugo TT, a on wciąż, i to po bardzo intensywnych odsłuchach, nie przestaje mnie zaskakiwać, pokazując mi w każdym odpalonym przeze mnie albumie zupełnie nowe rzeczy, o których istnieniu nie miałem bladego pojęcia.
Przywołana przeze mnie na początku tekstu rozmowa o Machine Head, prócz gładkiego wprowadzenia czytelników „High Fidelity” w opowiadaną przeze mnie historię, miała jeszcze jedno zadanie: pokazać, przynajmniej na tyle, na ile to możliwe, mentalność ludzi pracujących w Chordzie. Powiedzieć, że to pasjonaci swojej pracy, to jak nazwać Paula McCartneya „przyzwoitym muzykiem”. Ci ludzie nie tyle pracują w Chordzie, co tym Chordem naprawdę żyją. Dla nich muzyka i sprzęt (dokładnie w tej kolejności) to sens ich życia (mam nadzieję, że tego tekstu nie przeczyta żona Colina, która nie była już zadowolona, że ten musiał wstać o trzeciej nad ranem, by nas odebrać z lotniska).
Czytając wypowiedzi Colina i Johna Franksa - znaleźć ją można w drugim napisanym przeze mnie artykule dotyczącym relacji z wystawy High End 2015 - nietrudno też domyślić się, że ludzie związani z tą firmą znają swoją wartość. Podobnie rzecz wyglądała, gdy byłem ich gościem: zawsze grzecznie i wyczerpująco odpowiadali na każde moje, nawet te bardziej czepliwe czy prowokujące, pytania, jednak nigdy nie tracili gruntu pod nogami.
To, co zobaczyłem podczas mojej wizyty w Anglii pozwala mi wierzyć, że jest jeszcze miejsce na świecie dla high-endowych wariatów, którzy konsekwentnie, nie oglądając się na konkurencję i nic nie robiąc sobie z rzucanych w nich hejtów, robią to, co uważają za słuszne i wartościowe. I za ten inspirujący i pouczający pobyt mogę im tylko serdecznie podziękować.
CHCESZ WIEDZIEĆ WIĘCEJ? SZYBCIEJ? DOŁĄCZ DO NAS NA TWITTERZE: UNIKATOWE ZDJĘCIA, SZYBKIE INFORMACJE, POWIADOMIENIA O NOWOŚCIACH!!!
|