pl | en

Kolumny głośnikowe

 

Bryston
MINI A

Producent: Bryston Limited
Cena (w czasie testu): 6500 zł/para (uzależniona od kursów walut)

Kontakt:
Bryston Limited | 677 Neal Drive
Peterborough, Ontario | Canada


MADE IN CANADA

Do testu dostarczyła firma: MJ Audio Lab


ędę zupełnie szczery – do ostatniej edycji wystawy Audio Show kanadyjska marka Bryston kojarzyła mi się wyłącznie z elektroniką – z wzmacniaczami, przedwzmacniaczami, DAC-ami i odtwarzaczami plików. Dodam: ze świetnie zaprojektowanymi i wykonanymi, oraz całkiem rozsądnie wycenionymi.
To produkty, które na swój użytek określam mianem „inżynierskich” - słowem stworzyli je inżynierowie, dla których ważne jest poprawne, od strony technicznej, zaprojektowanie i wykonanie urządzeń, ich parametry i dźwięk, a dopiero na dalszym miejscu jest wygląd.
Nie znaczy to bynajmniej, że produkty Brystona są brzydkie, a jedynie, że w przeciwieństwie do produktów innych marek nikt nie tracił czasu na elementy nie wnoszące nic do brzmienia urządzenia, a jedynie efektownie (efekciarsko) wyglądające.

Tymczasem gdy tylko wszedłem w czasie wystawy do pokoju polskiego dystrybutora, firmy MJ Audio Lab zobaczyłem i usłyszałem niewielkie kolumienki podstawkowe, które jakoś nie wyglądały mi na produkt PMC (brytyjskiej marki w dystrybucji tegoż samego dystrybutora, które zwykle w ich pokoju grają). I faktycznie niemal od razu podszedł do mnie przedstawiciel dystrybutora, pan Robert Fijałkowski, pytając jak mi się podobają kolumny... Brystona. Dałem sobie jeszcze chwilę, ale w końcu musiałem przyznać, że bardzo.

Oczywiście, jak zawsze, pokój MJ Audio Lab został nieźle przygotowany akustycznie – firma jest dystrybutorem ustrojów akustycznych Vicoustic i nie waha się ich użyć, dzięki temu zwykle u nich po prostu dobrze gra. Ale nawet biorąc to pod uwagę byłem zaskoczony faktem, jak te, jeszcze raz podkreślę, niewielkie kolumny grały – dużym, czystym, dynamicznym dźwiękiem. Może i zdradzam tu tajemnicę, ale widać było, że ludzie z MJ Audio Lab byli sami autentycznie podekscytowani klas, jaką ujawniły.

Recenzowany model jest najmniejszy w aktualnej ofercie, co wskazuje wprost jego nazwa - Mini A. Mimo niewielkich rozmiarów (394 x 215 x 210 mm) jest to konstrukcja trójdrożna. Patrząc na niewielkie przetworniki: 6,5-calowy woofer, jednocalową kopułkę i 3-calowy przetwornik średniotonowy, trudno było uwierzyć, że te maluchy potrafią grać tak dużym, tak pełnym dźwiękiem w nie najmniejszym przecież pokoju hotelu Sobieski. Słowem – już wtedy było wiadomo, że te kanadyjskie głośniki muszą trafić do nas do recenzji, a do ustalenia pozostało jedynie kiedy i czy do Wojtka, czy do mnie. Miałem szczęście – padło na mnie.

Być może część z Państwa była świadoma tego, że Bryston ma w ofercie nie tylko elektronikę, ale również kolumny głośnikowe, ale mnie to jakoś wcześniej umknęło. A pierwsze kolumny powstały w tej firmie stosunkowo niedawno – w 2012 roku. Wcześniej Kanadyjczycy, będący w swoim kraju dystrybutorem kolumn... PMC, nie mieli właściwie powodu, by nawet myśleć o tworzeniu własnych rozwiązań w tym zakresie. Jednakże w 2010 roku zapadła decyzja, by zaprojektować własne kolumny, a dwa lata później na rynek pierwszy model trafił i to nie byle jaki. Były to bowiem siedmiogłośnikowe kolosy o nazwie Model T.

Warto wspomnieć, iż kolumny Brystona powstają dzięki kooperacji z Ianem Colquhounem i Andrew Welkerem z firmy Axiom Audio. To właśnie ta firma współpracowała z Brystonem przy ich projekcie, z przetwornikami włącznie. Współpraca z ludźmi doświadczonymi w zakresie budowy kolumn głośnikowych dała Brystonowi od razu mocny start na nowy dla nich segment rynku. Kolumny zostały ciepło przyjęte przez klientów, co zachęciło producenta to rozbudowy oferty.

Dziś, po niespełna trzech latach od premiery pierwszego modelu, Bryston oferuje sześć modeli kolumn podłogowych, dwa modele podstawkowców, a dodatkowo trzy głośniki centralne, dwa subwoofery oraz głośniki do wieszania NA i instalacji W ścianach. Raz jeszcze podkreślę – wszystko to w ciągu niespełna trzech lat! Świadczy to o tym, że po pierwsze osoby zaangażowane w projekt wiedzą co robią, po drugie, iż kolumny muszą się podobać klientom i nieźle sprzedawać, inaczej z biznesowego punktu widzenia mnożenie modeli i rodzajów kolumn nie miałoby sensu.

Jak wspomniałem, Mini A to konstrukcja trójdrożna, z nisko- i średniotonowymi przetwornikami z aluminiowymi membranami, oraz z tytanową kopułką. Niewielka, świetnie wykończona obudowa ma nieco szerszy front i węższy tył, dzięki czemu boczne ścianki nie są do siebie równoległe. Obudowa wentylowana jest bas-refleksem skierowanym do tyłu. Na tylnej ściance umieszczono podwójne gniazda głośnikowe umożliwiające bi-wiring, a nawet bi-amping, acz kolumny nie są przesadnie trudnym obciążeniem (87 dB i 8 Ω). Kolumny w standardzie wykończone są jedną z trzech oklein (Black Ash, Boston Cherry, Natural Cherry), bądź, za dopłatą, wybranym fornirem.

Czarne maskownice, w jakie zostały wyposażone, mocowane są ma magnesach. Producent oferuje co prawda dedykowane im standy, acz jak skonstatowaliśmy w rozmowie z dystrybutorem, ściąganie z Kanady (zapewne) ciężkich podstaw w sytuacji, gdy w Polsce mamy kilku świetnych producentów tego typu akcesoriów, trochę mija się z celem. Na zamówienie klienta firmowe podstawki zostaną oczywiście ściągnięte. Do testu otrzymałem Brystony ze standami PMC. Mówiąc szczerze nie mogłem się doczekać odsłuchu.

Nagrania użyte w teście (wybór):

  • AC/DC, Back in black, SONY B000089RV6, CD/FLAC.
  • McCoy Tyner, Solo: Live from San Francisco, Half Note Records B002F3BPSQ, CD/FLAC.
  • Michael Jackson, Dangerous, Epic/Legacy XSON90686F96, FLAC 24/96.
  • Isao Suzuki, Blow up, Three Blind Mice B000682FAE, CD FLAC.
  • The Ray Brown Trio, Summer Wind, Concord Jazz CCD-4426, CD/FLAC.
  • Renaud Garcia-Fons, Oriental bass, Enja B000005CD8, CD/FLAC.
  • Leszek Możdżer, Kaczmarek by Możdżer, Universal Music 273 643-7, CD/FLAC.
  • Michał Wróblewski Trio, City album, Ellite Records CD/FLAC.
  • Arne Domnerus, Antiphone blues, Proprius PRCD 7744, CD/FLAC.
  • Rodrigo y Gabriela, 11:11, EMI Music Poland 5651702, CD/FLAC.
  • Keith Jarret, The Koeln Concert, ECM 1064/65 ST, LP.
  • Tri Continental, Live, T&M 020, CD/FLAC.
  • Kate Bush, The Whole Story, EMI/Toshiba-EMI TOCP-67822, CD/FLAC.
  • Pavarotti, The 50 greatest tracks, Decca 478 5944 CD/FLAC
  • Hans Zimmer, The Dark Knight Rises, WaterTower Music B008645YEE, CD/FLAC.
  • Hans Zimmer, Inception, WaterTower Music B003ODL004, CD/FLAC.
  • Mozart, Le nozze di Figaro, dyr. Teodor Currentzis, MusicAeterna Orchestra, Sony Classical B00GK8P1EG, CD/FLAC.
  • Louis Armstrong & Duke Ellington, The Complete Session, “Deluxe Edition”, Roulette Jazz 7243 5 24547 2 2 (i 3), CD/FLAC.
Japońskie wersje płyt dostępne na

W recenzowanie sprzętów audio bawię się już od ładnych kilku lat. Zanim się tym zająłem byłem „regularnym” audiofilem, który nie mógł usiedzieć spokojnie i ciągle coś testował w celu poprawienia posiadanego systemu. Wówczas jednak trzymałem się z żelazną konsekwencją zasady, mówiącej, iż nie pożyczam urządzeń, na które mnie nie stać. Po co „robić sobie smaka”? Gdy już zacząłem pisać recenzje na początku największą ekscytację wzbudzały we mnie produkty z wysokiej półki, takie na które absolutnie nie mogłem sobie pozwolić, a testowanie dawało mi szansę na obcowanie z nimi przez kilka, kilkanaście dni.

Z upływem czasu moje nastawienie zaczęło się nieco zmieniać. I owszem, nadal uwielbiam spotkania z produktami takich marek jak Kondo, Tenor, Hansen Audio, itd., ale po nich wiadomo czego się spodziewać. Mam od nich wręcz prawo wymagać nieziemskich doznań – słowem zaskoczyć mnie mogą ewentualnie wyłącznie negatywnie, jeśli nie staną na wysokości zadania (co z kolei właściwie się nie zdarza).

O wiele większą ekscytację wywołuje niewiadome, co w tym przypadku przekłada się na pierwsze kontakty z nowymi markami, z nowymi produktami znanych marek, z relatywnie niedrogimi produktami, które grają zdecydowanie lepiej, niż wskazuje na to ich cena. W dzisiejszym świecie absolutnie szalonych cen high-endowych produktów audio istnienie takich właśnie, umiarkowanie wycenionych produktów, zaskakujących klasą brzmienia jest po prostu bezcenne. Ich producenci udowadniają, że za rozsądne pieniądze da się zrobić urządzenia oferujące wysoką jakość dźwięku, ustępujące co prawda gigantom za kilkadziesiąt/kilkaset tysięcy złotych, ale ustępujące w umownej, procentowej skali, o 10-20%, a nie jak wskazywałyby różnice w cenie o setki, czy wręcz tysiące procent.

Oczywiście nie wszystkie niedrogie urządzenia grają świetnie, ale mam wrażenie, że w ostatnich latach ich ilość rośnie. Fajnie jest je wyłapywać i o nich pisać. Oby było ich jak najwięcej, by jak najwięcej osób mogło się cieszyć dźwiękiem wysokiej klasy nawet, gdy nie mają setek tysięcy złotych do wydania. W szerszym aspekcie to także kwestia kształtowania w (przede wszystkim młodych) ludziach wrażliwości muzycznej, której muzyka odtwarzana przez smartfony, czy bezprzewodowe głośniki podłączone do tabletu na pewno im nie da. Jeśli będą mogli kupić niedrogi sprzęt oferujący wysoką jakość brzmienia to szybko przekonają się, że taki sposób słuchania muzyki jest po prostu lepszy, że muzyka to nie tylko tło dla wykonywanych codziennie czynności, ale element dostarczający nadzwyczaj pięknych wrażeń, wzruszeń, emocji. Chwała więc wszystkim producentom, którzy takie właśnie sprzęty do odtwarzania muzyki produkują!

Przepraszam za przydługi wstęp, acz jak się łatwo domyślić jest on związany również z bohaterami tej recenzji, z kolumnami Brystona. Oczywiście określenie „niedrogi” jest bardzo względne. Dla jednych będzie oznaczać sprzęt za tysiąc złotych, dla innych za 10 tysięcy. Mini A na pewno nie należą do najtańszych kolumn na rynku, ale też i bardzo daleko im do najdroższych. A do zaoferowania mają zaskakująco wiele. Jak wspomniałem dostałem je z podstawkami PMC. Mimo iż to niewielkie kolumny z bas-refleksem skierowanym do tyłu, od razu wystawiłem je bliżej środka pokoju, kilkadziesiąt centymetrów dalej od tylnej ściany, niż zwykle ustawiam inne głośniki i skręciłem je lekko do środka. Pozostało mi zacząć odsłuchy.

Oczywiście miałem już pewne oczekiwania za sprawą krótkiej sesji w czasie Audio Show, ale jednak słuchanie w znanym systemie, w znanym pokoju to coś zupełnie innego. Mógłbym się trochę „poczaić”, ale nie mogę się powstrzymać – wow! To było pierwsze co mi się wyrwało, gdy zaczęły grać (a trafiło na Dangerous Jacksona w wersji 24/96). Nie jest to może najlepszy album króla popu, ale świetnie nadawał się do pokazania możliwości tych maluchów. Sercem kawałków Jacksona (obok wokalu) jest rytm, a ten Brystony prowadziły fantastycznie.

Jasne, że bas nie schodził do samego dołu (producent podaje pasmo przenoszenia Mini A zaczynające się od 60 Hz), ale w prezentowanym zakresie był zwarty i piekielnie szybki – atak każdego dźwięku był natychmiastowy. Część kolumn, które w ten sposób prezentują niskie tony robi to kosztem ich odchudzenia, bądź osuszenia. Tu zupełnie nie miałem takiego wrażenia. Może i przy muzyce elektronicznej „wypełnienie” basu to nie to samo co w przypadku akustycznej, ale i syntezator potrafi zagrać suchym, płaskim basem, jeśli kolumny skupią się wyłącznie na oddaniu jego szybkości. Brystony nie popełniają tego błędu.

Mówiąc zupełnie szczerze to mimo fizycznego ograniczenia reprodukcji basu do tych deklarowanych 60 Hz, słuchając tego albumu zupełnie nie zwracałem uwagi na jakiekolwiek braki w tym zakresie. W całym paśmie królowała nadzwyczajna czystość dźwięku, ale, podobnie jak w przypadku basu, nie było mowy o odchudzeniu, o braku wypełnienia, przynajmniej nie ponadto, co popowy charakter nagrania niejako wymuszał. Gładka, wystarczająco nasycona, dobrze różnicowana średnica, i delikatna, klarowna, dźwięczna góra pasma wraz z opisanym już basem tworzyły spójną całość, której doskonale się słuchało.

Zachęcony bardzo udanym początkiem postanowiłem sprawdzić, jak sobie kanadyjskie kolumny poradzą z większym wyzwaniem – z kontrabasem w rękach Raya Browna, Isao Suzuki, czy Renauld Garcii-Fonsa. Na tych doskonale mi znanych, często używanych w testach nagraniach troszkę mi samego dołu, ciągniętego jeszcze przez wielkie pudło rezonansowe brakowało. Tyle, że martwiłbym się gdyby było inaczej. Gdy małe kolumny starają się pokazać pełny zakres takiego instrumentu jak kontrabas, czy fortepian, to nie ma siły, robią to kosztem czegoś innego – podbarwień, zniekształceń, albo po prostu wręcz oszukują podbijając wyższy bas tak, by omamić ludzkie ucho. Mini A znają swoje ograniczenia w tym zakresie i są z nimi w pełni pogodzone.

Wykorzystują natomiast swoje niezaprzeczalne atuty. Każde szarpnięcie struny jest szybkie, sprężyste, świetnie wspierane przez pudło rezonansowe. Znakomicie wypadały najszybsze partie solowe, gdzie w przypadku kolumn nie do końca nadążających za muzykiem, poszczególne dźwięki wręcz zlewają się razem, a tu każdy był pięknie zdefiniowany, stanowił odrębna całość, acz jednocześnie harmonijnie współgrał z kolejnymi. Pociągnięcia smykiem po strunach potrafiły wywołać szeroki uśmiech na mojej twarzy – miały w sobie odpowiednią dawkę ostrości, połączonej z rzewnością, brzmiały świeżo, otwarcie – po prostu chciało się słuchać.

Na tych samych, akustycznych płytach, mogłem już też oceniać przestrzenność grania Brystonów. Już na Jacksonie efekty przestrzenne robiły wrażenie, ale tam wiadomo było, że to sztuczne dodatki do nagrania. Tu nagrania live Garcii-Fonsa, czy liczące sobie kilkadziesiąt lat nagrania Raya Browna (z czasów gdy cały zespół wchodził do studia i razem nagrywał płyty) pokazywały, że pod tym względem Mini A świetnie wpisują się w szeregi wielu znakomitych kolumn podstawkowych, które same znikając z pomieszczenia, kreują dużą, precyzyjną scenę.

Z tym, że w tym przypadku, zapewne po części dzięki wystawieniu kolumn znacznie dalej niż zwykle „w pokój”, pisząc „duża” mam na myśli „DUŻA”. I ciekawie ukształtowana. Bo środek wcale nie wydawał się być najbliżej. Jeśli już koniecznie miałbym określić najbliższą mnie część sceny, to byłyby to skraje znajdujące się minimum metr (w każdą stronę) poza rozstawem kolumn. Dawało to wrażenie otoczenia przez dźwięk. Tak ja robi się wygięte ekrany w kinach, czy najnowszych telewizorach by dać widzowi wrażenie otoczenia obrazem, a co za tym idzie wrażenie uczestnictwa, tak i tu nie mogłem oprzeć się wrażeniu, iż dźwięk mnie otacza. Nawet jeśli oczywiście dochodził z półokręgu znajdującego się w całości przede mną.

Tak właśnie było na płycie Oriental bass Garcii-Fonsa, gdzie centralnie umieszczony był kontrabas, blisko niego rozlegało się towarzyszące mu klaskanie, a pozostałe instrumenty były rozstawione w półokręgu. Co ważne znajdowałem się na jego środku, więc wszystko co dochodziło do mnie z boków wcale nie było bliższe niż znajdujący się na środku bas. Nie zaburzało to więc proporcji między instrumentami, koncepcji producenta tego albumu, ale brzmiało niezwykle wciągająco, żywo, po prostu znakomicie.

Po całowieczornej, pasjonującej sesji z nagraniami kontrabasu, przyszedł czas na kolejne wielkie wyzwanie dla Brystonów – fortepian. Tym razem padło na album Solo McCoya Tynera. To, jak wskazuje tytuł, solowe nagranie tego fantastycznego pianisty jazzowego, którego dokonano na żywo w Herbst Theatre w San Francisco w 2007 roku. Muzycznie ten album to nieco ponad 50 minut pokazu ogromnego talentu McCoya, który improwizuje, bawi się muzyką, zachwyca techniką i dynamiką gry. Mini A zagrały jego fortepian cudownie czysto, barwnie, dźwięcznie, znakomicie oddając kontrasty dynamiczne i te małe i te wielkie, których także tu nie brakuje. Świetnie potrafiły operować emocjami doskonale uchwyconymi w nagraniu, jak na dłoni widać było zaangażowanie mistrza, który potrafił porwać ekspresją swojej gry publiczność, ze mną włącznie. Ale pomijając już wielkie emocje, towarzyszące słuchaniu tego albumu, nie mogłem wyjść z podziwu dla tych malutkich kolumn, które w tak przekonujący, pełny, swobodny sposób odtwarzały wszystko, co zagrał wielki fortepian.

Znowu zachwycała ta niebywała szybkość narastania ataku, po której następowało długie, nietłumione wybrzmienie. Małe Brystony wykreowały wielką, ciężką bryłę ogromnego fortepianu stojącego ledwie 3-4 metry ode mnie. Wrażenie, iż fortepian faktycznie stoi przede mną było niezwykle silne i wcale nie potrzebowałem zamykać oczu by to „zobaczyć”. W czasie testów tych kolumn odsłuchałem tą płytę kilka razy nie mogąc wyjść z podziwu jak prawdziwie pod każdym względem brzmi fortepian McCoya Tynera. Tak - pomimo faktu ograniczenia pasma wynikającego z wielkości tych kolumn, tak - pomimo tak niewielkiej kubatury tych kolumn, tak - to wydaje się niemożliwe, tylko co z tego, skoro tak właśnie je odbierałem.

OK, prawdziwy fortepian grający tak dynamicznie jak na tym nagraniu stojący 3 metry ode mnie w tej wielkości pokoju zdmuchnąłby mnie przypuszczalnie z fotela. Brystony tego nie zrobiły, ale i tak było to niesamowicie przekonująca prezentacja. Ta płyta musiała pociągnąć za sobą kolejne – oczywiście Jarreta z Koeln, Kaczmarek by Możdżer, czy choćby świetny City album Tria Michała Wróblewskiego. Te niezwykłe maluchy sprawdzały się za każdym razem, choć to bardzo różne realizacje. Może się nie znam, ale do słuchania fortepianu nie zamieniłbym tych kolumn (w moim systemie i pokoju) nawet na wiele małych i część średnich podłogówek, nawet tych droższych od Brystonów.

Żeby nie było, że to absolutnie idealne kolumny napiszę o małym „znalezisku”. Otóż o ile cała prezentacja wydaje się gładka, to gdzieś w części średnicy odpowiedzialnej za górne rejestry ludzkich głosów wychwyciłem coś, co określiłbym mianem delikatnej chropowatości. Nie pojawiało się to we wszystkich wokalach, ani we wszystkich nagraniach, ale gdy np. Kate Bush ciągnęła wokal dość wysoko, to gdzieś tam na samej górze pojawiał się właśnie taki element delikatnej chropowatości, którego nie słyszałem nigdy wcześniej nawet przy droższych kolumnach/systemach. Podobnie było przy nagraniach boskiego Luciano Pavarottiego. Jest więc zapewne sporo prawdy w stwierdzeniu, że droższe przetworniki, stosowane w kolumnach najwyższej klasy może nie tyle przekazują więcej informacji (choć to oczywiście w pewnym stopniu też), ile robią to w gładszy, bardziej aksamitny, ergo bardziej naturalny sposób.

Brystony nie należą do drogich kolumn z wysokiej półki, a mimo tego pod wieloma względami grają lepiej od wielu droższych i większych od siebie konkurentów. Proszę więc mnie źle nie zrozumieć – to nie jest wada, która sprawiałaby, że te kolumny nie nadają się do grania wokali! Jak już wspomniałem ów element pojawiał się jedynie w niektórych nagrań (a przynajmniej tylko w nich byłem w stanie go wychwycić) i tak naprawdę znalazłem go, bo koniecznie chciałem znaleźć dziurę w całym. Te kolumny po prostu grały zbyt dobrze na swoją wielkość i cenę. A skoro bardzo się starałem to znalazłem. Tyle, że mowa o tak delikatnym, niewielkim elemencie całości prezentacji, że nie jest on w stanie wpłynąć na całościową ocenę, czy nawet na przyjemność odsłuchu.

To i tak fantastycznie grające kolumny, które nawet w teoretycznie za dużym dla nich pokoju (24 m2, ponad 3 m wysokości) grają tak, że człowiek nie tęskni do podłogówek. I to słuchając kontrabasu, czy fortepianu. Nawet grając AC/DC świetnie się bawiłem – jasne, że nie było aż takiego „kopa” jaki dają duże woofery, że może swoboda ciut mniejsza, ale doskonale prowadzony rytm, ta kapitalna sprężystość basu, klarowność średnicy, w której wokal był naprawdę czytelny (co wcale nie jest regułą), i dźwięczna, otwarta góra robiły swoje.

„Pary” zabrakło dopiero, gdy na playlistę wrzuciłem soundtracki z Incepcji, a potem z Dark Knighta – tam piekielnie niskim, mocnym basem stworzono atmosferę tych filmów, a Brystony, podobnie jak i wcześniej, nie próbowały udawać, że grają niżej niż te swoje 60 Hz. Nie dość więc, że dźwięk nie miał przypisanej tym ścieżkom dźwiękowym potęgi, to traciła na tym nieco atmosfera, nie było poczucia ciągłego zagrożenia, które ta muzyka niesie, gdy słucha się jej na dużych kolumnach.
Ale co Mini A traciły na zejściu nadrabiały swoją natychmiastowością i świetnym oddawaniem skoków dynamiki. Może więc Incepcja nie miała aż tak ciężkiego, mrocznego klimatu, ale za to te bardziej dynamiczne fragmenty sprawiały, że krew zaczynała szybciej krążyć w żyłach. No i nawet w tych najgęstszych momentach można było liczyć na wyjątkową klarowność, czystość dźwięku, dzięki której w prezentację nie wkradał się chaos, była poukładana i trzymana w ryzach.

Na tym miałem recenzję zakończyć. Postawiłem kropkę, zacząłem wstawać z fotela, żeby odłączyć (z żalem) Brystony i podpiąć kolejne, czekające w kolejce do testu kolumny. Ale naszło mnie na Mozarta. Miewacie państwo tak czasem? Słuchacie dłuższy czas, macie właśnie skończyć, ale coś w środku szepcze: jeszcze tylko jedna płyta, jeszcze tylko xxx (tu można wpisać cokolwiek wam w tym momencie w duszy gra). U mnie grał Wolfgang Amadeusz i uszami duszy słyszałem już jak pięknie na Mini A zabrzmi uwertura do Wesela Figara.

Opadłem z powrotem na fotel i na playlistę trafiło Wesele... pod Currentzisem - wersja, która trafiła do mnie przypadkiem i od której jakoś nie mogę się oderwać. Uwertura zabrzmiała dokładnie tak, jak ją chwilę wcześniej słyszałem uszami duszy – żywo, swobodnie, radośnie. Tak, swobodnie. Wiem, że przy wielkości tych kolumn trudno w to uwierzyć, ale tak właśnie to odbierałem. Skala nie była tak duża jak choćby z moimi Matterhornami, ale nie było słychać, by Mini A „nie dawały rady”. Dawały. Słuchałem muzyki z ogromną przyjemnością, rozkoszując się dynamicznym, radosnym brzmieniem orkiestry, ciepło, gładko brzmiącymi głosami, niezwykle namacalnymi.
Słuchałem raz odkręcając pokrętło głośności znacznie dalej niż zwykle (bez negatywnych skutków ubocznych, no może poza przeklinającymi sąsiadami), a potem posłuchałem drugi raz (nastał wieczór) już naprawdę cicho. Za pierwszym razem nie doszukałem się żadnych zniekształceń, wyraźnych podbarwień – głośne granie najwyraźniej Brystonom służyło. Za drugim razem ciche granie, które zawsze wymusza większe skupienie na tym, co się słyszy, zabrzmiało wcale nie gorzej. Nadal słyszałem mnóstwo detali, śpiewacy naturalnej wielkości, że tak powiem, nadal przechadzali się kilka metrów ode mnie, a czysta, dynamiczna orkiestra pobrzmiewała w tle. Świetnie wypadały efekty przestrzenne – pogłos, czy to samych głosów, czy np. stukania w drzwi dobiegały gdzieś daleko z głębi sceny podkreślając, jak daleko/głęboko owa scena jest budowana. Bravo! Bravissiomo! Encore!

Podsumowanie

Czytam co napisałem wcześniej i widzę w sobie entuzjazm, jaki wcale nie tak znowu często mi się przytrafia. Wracam więc do początku tego tekstu – to niesamowite jak ogromną frajdę potrafią sprawić urządzenia za umiarkowane pieniądze. Nie, nie napiszę że Brystony Mini A to klasa np. Dynaudio Special 25 (kosztujących jakieś trzy razy więcej) bo tamte mają choćby bardziej wyrafinowaną kopułkę, co podnosi klasę dźwięku na wyższy poziom. Ale, o ile pamiętam, bo Dynaudio testowałem już dość dawno temu, frajda z obcowania z muzyką wcale nie była większa.

Brystony grają bardzo czysto i żywo, imponują dynamiką, natychmiastowością ataku i długimi wybrzmieniami, znikają całkowicie z pokoju zostawiając słuchacza sam na sam z namacalnymi źródłami pozornymi na ogromnej scenie. Nie próbują na siłę grać basu (czy raczej sprawiać wrażenie, że grają) poniżej swoich możliwości, nie podbijają wyższego basu, żeby ukryć braki na samym dole. Mimo tego tylko w utworach z najniższym elektronicznym basem odczuwałem brak najniższych dźwięków. Już w graniu rockowym owa dynamika, szybkość, świetne różnicowanie sprawiały, że znakomicie się bawiłem nie zwracając uwagi na ograniczenia tych kolumn.

Świetnie, namacalnie i realistycznie wypadały tak wielkie instrumenty jak kontrabas czy fortepian (znowu – pomimo ograniczenia na dole pasma). Zresztą do klasyki, z operą na czele, także nie zamieniłbym tych kolumn na większość innych, znanych mi monitorów, a nawet mniejszych podłogówek. Powiem szczerze – gdyby miał na nie miejsce, to te Brystony chętnie bym sobie kupił. Niewiele kolumn, nawet większych i droższych dostarczyło mi aż tak ogromnej frajdy z obcowania z muzyką. I to wszystko za 6,5 tys. złotych – w dzisiejszych czasach cena za TAKIE granie wydaje się wręcz okazyjna. RED Fingerprint.

Bryston Mini A to najmniejsza kolumna w ofercie kanadyjskiego Producenta znanego. To oczywiście kolumna podstawkowa, trójdrożna, z obudową wentylowaną bas refleksem. W niewielkiej, mierzącej zaledwie 394 x 215 x 210 mm zamontowano trzy przetworniki w klasycznym układzie, z tweeterem na górze, przetwornikiem śreniotonowym pośrodku i wooferem na dole. Na zestaw przetworników składają się: 1-calowa, tytanowa kopułka wysokotonowa z osłoną w postaci metalowej siateczki, 3-calowy przetwornik średniotonowy z aluminiową membraną, oraz 6,5-calowy woofer, również z aluminiową membraną, z odlewanymi, aluminiowymi koszami i pokaźnymi magnesami. Wszystkie przetworniki, podobnie jak projekty kolumn, tworzone są przez Brystona we współpracy z firmą Axiom Audio.

Obudowa kolumn ma kształt, jak się dobrze przyjrzeć, dziesięciokąta. Przednia ścianka jest nieco szersza od tylnej. Ma sfazowane obie boczne krawędzie, ale jakby dwustopniowo – najpierw jest wąska, wyfrezowana krawędź, potem skośna, szerokości może 2 cm, znowu sfazowana. Dalej boczne ścianki delikatnie schodzą się ku węższej tylnej. Wygląda to bardzo efektownie, zwłaszcza, że i wykonanie i wykończenie stoją na wysokim poziomie. Na tylnej ściance, w jej dolnej części, umieszczono płytkę z podwójnymi, pozłacanymi gniazdami głośnikowymi, akceptującymi zarówno banany jak i widełki. Gniazda połączone są zworkami w postaci pozłacanych blaszek, umożliwiającymi stosowanie pojedynczego kabla głośnikowego.

W górnej części tylnej ścianki umieszczono wylot tunelu bas refleksu. Co ciekawe cały tunel i jego wylot wyłożone są jakimś twardym materiałem, który jest nieco „pomarszczony” w taki sposób, że w pierwszej chwili ma się wrażenie, że to skóra, a dopiero po dotknięciu czuje się, że to jakiś rodzaj tworzywa. Kolumny wyposażono w czarne, mocowane na magnesach maskownice. Dostępne są w trzech standardowych wykończeniach, a za dopłatą w wielu dodatkowych.


Dane techniczne (wg producenta)

Pasmo przenoszenia: 60 Hz do 20 kHz (+ / - 3 dB)
Impedancja: 8 Ω (nominalna)
Czułość: 87 dB (2,38 V, 1 m)
Zalecana moc: 10 W - 175 W RMS
Maksymalne SPL/1 m: 100 dB
Głośnik wysokotonowy: 1"
Głośnik średniotonowy: 3"
Głośnik niskotonowy: 6,5"
Zwrotnica: trójdrożna
Wymiary: 394 x 215 x 210 mm
Waga: 5 kg/szt.


Dystrybucja w Polsce:

MJ AUDIO LAB

e-mail: office@mjaudiolab.pl

www.mjaudiolab.pl

CHCESZ WIEDZIEĆ WIĘCEJ? SZYBCIEJ?
DOŁĄCZ DO NAS NA TWITTERZE: UNIKATOWE ZDJĘCIA, SZYBKIE INFORMACJE, POWIADOMIENIA O NOWOŚCIACH!!!
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl

System odniesienia

- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta
- Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa
- Końcówka mocy Modwright KWA100SE
- Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100
- Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11
- Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM)
- Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC
- Kolumny: Bastanis Matterhorn
- Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr
- Słuchawki: Audeze LCD3
- Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako
- Przewód głośnikowy -
LessLoss Anchorwave
- Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence
- Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
- Stolik: Rogoż Audio 4SB2N
- Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot