|
|
iedy jakieś trzy lata temu rozpocząłem poszukiwania własnego mieszkania, pojawiło się też inne marzenie – chciałem mieć dobry sprzęt do słuchania muzyki i oglądania filmów. Wiedziałem, że to nie będzie pierwszy lepszy zestaw z hipermarketu. Zdawałem sobie sprawę z własnych zacięć audiofilskich i ponadprzeciętnego słuchu. Ale że odkryję zupełnie inny, tak bardzo nieznany świat, w którym nie słucha się już utworów, lecz delektuje się każdą nutą, nie miałem najmniejszego pojęcia.
Dwa lata poszukiwań, rozmów, maili, analiz i dziesiątki godzin odsłuchów doprowadziły mnie ostatecznie do kolumn Audio Academy Rhea. Jak to się stało? Na pierwszy ogień poszły Amphion Argon 3L, co z perspektywy czasu, biorąc pod uwagę ich cenę, było rozpoczęciem przygody od górnej półki. Kolumny zostały zestawione z odtwarzaczem CD Primare CD22 i wzmacniaczem Hegel H80. Ponieważ było to moje pierwsze spotkanie z tej klasy sprzętem, byłem pod ogromnym wrażeniem dźwięku. Modelowanie źródeł pozornych, stereofonia, barwa… Oczywistym było, że nie byłem w stanie wskazać słabego punktu. Byłem wręcz w szoku.
Jednak po podłączeniu Audio Physic Tempo VI od razu zrozumiałem, czego zabrakło Amphionom i w którym kierunku podążać. Pojawiła się większa przejrzystość, ciepło. Po podmianie wzmacniacza na Xindaka PA-M dowiedziałem się, że interesuje mnie nie tylko ten kierunek barwy, ale także ciężaru dźwięku. Źródła pozorne stały się większe, a ja zacząłem poszukiwać sprzętu, który jeszcze go dociąży, powiększy ich wolumen. Z lekkim bólem serca, ale jednak pogodziłem się z utratą lekkości i „gracji” dźwięku, który oferowali poprzednicy. I wtedy pojawiły się AA Hyperion IV, które nie tylko jeszcze dociążyły dźwięk, ale jednocześnie pokazały powietrze, lekkość. Coś, co na tamtą chwilę wydawało mi się niemożliwe, stało się faktem. Dla upewnienia się, że podążam we właściwym kierunku, na chwilę podłączyliśmy ponownie Argon 3L – jakby ktoś koc zarzucił… Pograły może z 10 sekund. AA Hyperion IV deklasowały je w każdym calu, w ogóle nie można było ich porównać w żaden sposób.
Po kilku kolejnych odsłuchach wszystko wskazywało na to, że swoje poszukiwania zakończę na zestawie AA Hyperion IV, Vincent SV-237 i Vincent CD-S7. Całość grała pięknie, zgodnie z moimi oczekiwaniami. Ku mojemu zaskoczeniu nagle pojawiła się myśl: „ale czy to na pewno już to?” Doszedłem do wniosku, że owszem – gra to wszystko tak, jak chcę, ale… I nie potrafiłem nawet zdefiniować, czego mi brakuje w dźwięku, bo nie brakowało niczego. Ale nauczony doświadczeniem z Argonami 3L przypuszczałem, że poruszając się mniej więcej wokół tej samej klasy sprzętu, mogę odkryć coś, co pozwoli mi podjąć ostateczną decyzję o zakupie.
I poszukiwania nabrały ponownie rozpędu. Ale nie spotkało mnie już nic, poza coraz to nowymi rozczarowaniami. Kolumny KEF R700, skutecznie skróciły scenę oferowaną przez Hyperiony IV, tak, że miałem wrażenie, jakby dźwięk kończył się pół metra przede mną. Nie dotykał, nie wchodził ze mną w żadną interakcję, to było wręcz niemiłe uczucie. Nie pomógł tu nawet wzmacniacz Vincent SV-237, który charakteryzuje się potężnym brzmieniem, a jednocześnie oferuje mnóstwo powietrza i zwiewności. Nie było w stanie zmienić tego stanu rzeczy także żadne źródło – ani wspomniany Primiare CD22, ani Vincent CD-S7. Próba zestawienia Hyperionów z odtwarzaczem i wzmacniaczem Caspian z serii M2 także nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Nie było źle, ale zdecydowanie Hyperiony nie pokazały już niczego więcej.
Czas płynął a w międzyczasie narodziły się AA Rhea, które potrzebowały dosłownie dwóch, może trzech sekund, by uświadomić mi, czego szukałem.
Płyty użyte do odsłuchu (wybór)
- Leonard Cohen, Ten New Songs
- Leonard Cohen, Old Ideas
- Dire Straits, Brothers in Arms (wersja japońska Platinum SHM-CD, HR Cutting)
- Metallica, S&M (wersja japońska SHM-CD)
- Eric Clapton, Pilgrim
- Katie Melua, Piece by Piece
- Edyta Bartosiewicz, Dziecko
- Guns’n’Roses, Use Your Illusion I
- Mike Oldfield, Voyager
- ATB, Future Memories
Japońskie wersje płyt dostępne na
Długo zastanawiałem się, jak opisać brzmienie AA Rhea. Kolor – dźwięk jest kolorowy – to była moja pierwsza myśl, gdy je usłyszałem. Wystarczyła jedna sekunda podczas odsłuchu, by po przepięciu kabli z Hyperionów IV stwierdzić, że dźwięk jest nie inny, jak po prostu kolorowy. Teraz, po kilku tygodniach słuchania już wiem, dlaczego tak zareagowałem.
To, co wyróżnia tę konstrukcję na tle konkurencji, to przejrzystość przekazu, która jest wręcz przeszywająca. Słuchacz nie tyle ma wrażenie, ile po prostu doświadcza dźwięków podawanych mu na tacy przed nosem (uszami). Jeśli dodamy do tego fakt, iż źródła pozorne, jakie kolumny modelują, są naprawdę duże, większe, niż w przypadku Hyperionów IV, to otrzymujemy kombinację dźwięku dociążonego, z powiewem świeżości i lekkości.
Dźwięk naciera potężną i ciężką falą, ale jednocześnie jest zawieszony w powietrzu: lekki, zwiewny, nie atakuje, lecz otula. Tam, gdzie potrzebne jest oddanie agresji i werwy, tam zostanie ona oddana w należyty sposób, tam, gdzie chcemy zanurzyć się w otchłań ballady, tam możemy poczuć harmonię i spokój. Wielkim błędem byłoby stwierdzenie, że kolumny grają takim czy innym stylem - Rhea nie tworzą klimatu utworów, one go oddają słuchaczowi w taki sposób, jak chciał pokazać to autor, a to sztuka. Nie ma tu miejsca na modelowanie przekazu. Bez trudu można poczuć klimat miejsca, w którym miało miejsce nagranie, jak i najdrobniejszą nawet subtelność każdego instrumentu.
|
Rhea nie wybaczają gorszej jakości nagrań i nie upiększą na siłę, niczego nie zamaskują. Jeśli utwór został źle zrealizowany, zostanie to pokazane bezlitośnie. Jeśli jakiś instrument bądź wokal zapisano z kompresją, usłyszymy ją wyraźnie. Ale z drugiej strony słuchanie Brothers in Arms Dire Straits czy też Old Ideas Cohena, będzie najczystszą formą szczęścia i przykuje do kanapy na długie godziny. I zapewniam, że do ulubionych płyt, które zostały przygotowane z dbałością o jakość, będziemy powracać bez ustanku.
Osobny akapit warto poświęcić samej barwie. Tony wysokie nie męczą słuchacza, są miękkie, wręcz aksamitne, a jedocześnie precyzyjne i niezwykle przejrzyste. Bardzo dobrze zgrywają się ze średnicą, nie tworząc najmniejszych luk. Średnica z kolei, to po prostu maestria, jedyna w swojej klasie. To właśnie dzięki niej wokale są reprodukowane w niezwykle wierny, dźwięczny sposób, a instrumenty wybrzmiewają tak namacalnie i pełnie, że aż chce się ich dotknąć. Słuchając Rhea ma się wrażenie, że poza standardowym przekazem, dodatkowo w dźwięk wkrada się coś na kształt „maniery”, charakteru, cechy, która na średnie pasmo nakłada dodatkowe średniotonowe brzmienie, chropowatość (?), a jednocześnie nie przebarwia średnich tonów i nie powoduje, że są one dominujące.
Sprzeczność? A i owszem. Ale właśnie dlatego uważam to za największe osiągnięcie Rhea. Dźwięk nie jest jedną dźwięczną „plamą”. W Rhea barwa jest niezwykle zróżnicowana w każdym jednym takcie. To jest właśnie ten kolor, który zauważyłem podczas pierwszych sekund. Bardzo wyraźnie zaznaczyć charakter tonów i jednocześnie nie dominować – brawo, brawo, jeszcze raz brawo.
Podążając standardową ścieżką, śmiało można by napisać, że kolumny grają środkiem pasma. Ale to by było do bólu banalne, poza tym – czy rzeczywiście tak jest? Prędzej powiem, że innym kolumnom brakuje tego pierwiastka, który w Rhea świeci pełnym blaskiem.
Brzmienie uzupełnia bas, który pojawia się absolutnie bez wysiłku, z odpowiednią temperaturą, mocą i kontrolą. Całość powoduje, że każda nuta wręcz wybrzmiewa, jest naładowana potężną dawką energii, dynamiki, o mało co czuć, jak drgają pojedyncze cząsteczki powietrza, które przeszywają powietrze, którym oddycha słuchacz.
Stereofonia jest doskonała. Warto rozstawić szerzej kolumny, u mnie baza stereo ma 3,10 m (od osi do osi kolumny), a od uszu do kolumny w linii prostej jest ok 2,70 m, przy czym z racji konstrukcji głośnika wysokotonowego, są niezwykle czułe na choćby najmniejsze odchylenie, dlatego warto poświęcić sporo czasu, by odpowiednio je ustawić. Dźwięk odrywa się wówczas od kolumn bez zająknięcia i te ponad metrowe kolosy znikają, wybrzmiewając piękną, szeroką i głęboką sceną. Bez trudu można precyzyjnie wskazać miejsce, z którego dobiega dźwięk każdego instrumentu z osobna oraz stwierdzić, które z nich znajdują się bliżej słuchacza, a które są od niego oddalone.
Rhea z dziecinną łatwością zaprezentują wędrówkę źródła dźwięku dookoła słuchacza. Wspominany przy okazji recenzji Hyperionów IV przykład okrętu przepływającego nad głową słuchacza z filmu Okręt, to dopiero rozgrzewka. Armageddon i nadlatujące zza głowy asteroidy, czy też Grawitacja i dźwięki radia w kapsule, które z łatwością opuszczają prawą kolumnę i przesuwają się na linii kolumna-słuchacz wraz z obrotem kamery, to tylko zachęta do dalszych poszukiwań natury audio także w filmach.
Doprawdy, nie wiem, w czym miałyby tu pomóc głośniki satelitarne kina domowego, czy też głośnik centralny. Bo tego, że zburzyłyby całą misternie budowaną scenę, to jestem akurat pewny. Cohen, który pojawia się nieco powyżej linii odsłuchu, dokładnie pośrodku sceny, swym pełnym, ciężkim brzmieniem, skłonił niejedną osobę, do poszukiwań u mnie głośnika centralnego.
Dać się zauroczyć
Rhea sprawiają, że muzyka nabiera nowego wyrazu. Uczą słuchać na nowo. Zmuszają nas do zmiany postrzegania pojęcia „dźwięk”. Słucha się ich z nieskrępowaną przyjemnością, z ciekawością, co przyniosą kolejne nuty, nawet te, których brzmienie znamy, wydawałoby się, że na pamięć. Grają równo w całym paśmie, nie słychać najdrobniejszego miejsca, w którym jedno pasmo się kończy, a zaczyna kolejne. Bas, który zaskakuje swoją potęgą i precyzją, nigdy nie powoduje zakłócenia odbioru tonów średnich i wysokich. Każda jedna nuta słyszalna jest tak, jak gdyby została zagrana ona i tylko ona, z ogromną pieczołowitością, powietrzem, napięciem i klimatem, pozwalającym wybrzmieć samej siebie, jak i każdej kolejnej nucie. Każdy pojedynczy dźwięk instrumentu, czy to werbel, czy tez uderzenie klawisza pianina, ma swój początek, środek i koniec, których różnicę z powodzeniem można śledzić. Bez trudu obnażane są wszelkie zamierzone i niezamierzone dźwięki towarzyszące wokalom, jak oddech, fałsz, naturalne drżenie głosu lub też sama kompresja, która do niedawna niezauważalna, nagle zaczyna po prostu przeszkadzać.
Można nie lubić danego gatunku muzyki – to w tym momencie nie ma znaczenia. Gwarantuję, że nie przeszkodzi do w przesłuchaniu dowolnej płyty do samego końca, bo to kolumny, dzięki którym słucha się dźwięków, a nie konkretnych utworów, i kontempluje ich piękno. Rhea, to obowiązkowa pozycja do odsłuchu dla dojrzałego słuchacza, odważnie wkraczająca w dźwięk zdecydowanie poza zasięgiem kolumn konkurencji z tej samej półki cenowej. Mało tego, jestem przekonany, że każdy z Was na swojej drodze poszukiwań odnajdzie niejedną konstrukcję z teoretycznie „wyższej półki”, przy których Rhea nie będą miały powodu do wstydu, o ile ich zwyczajnie nie przebiją. Spróbujcie zestawić je np. z Tannoy Glenair 15, może Was spotkać miłe zaskoczenie, jak na tle tych klasowych, trzykrotnie droższych konstrukcji, zaprezentują się AA Rhea.
W przeciwieństwie do Hyperionów IV, Rhea, to konstrukcja dwudrożna. Oparta została o dwa przetworniki nisko-średniotonowe Scan Speak 18W/8522, zbudowane ze sprasowanej mieszanki drzewno-papierowej oraz o przetwornik wysokotonowy – 27 mm jedwabną kopułkę Seas H0881, umieszczoną symetrycznie pomiędzy nimi. Z tyłu odnajdziemy otwór bas-refleks oraz pojedyncze, złocone terminale. Bryła kolumny oklejona została bardzo ładnie wykończonym fornirem, który możemy wybrać z szerokiej palety dostępnych wykończeń. Wraz z kolumnami otrzymujemy elegancko wyglądające kolce.
O AUTORZE
JAROSŁAW KUBIK od najmłodszych lat jest miłośnikiem muzyki. Już we wczesnym dzieciństwie stworzył swój pierwszy dwukasetowy radiomagnetofon, wzorując się na sprowadzonym z Japonii przez Tatę radiomagnetofonie Hitachi, wbijając gwoździe w deskę tak, by pasowały do niej dwie kasety oraz przyciski. Na co dzień pracuje w banku, po godzinach oddaje się degustacji dźwięku ze swojego pierwszego systemu stereo, którego budowa przerodziła się w ciekawą i inspirującą do dalszych poszukiwań przygodę, wręcz pasję i zaowocowała znajomością z pasjonatami tej branży, o której istnieniu jeszcze nie tak dawno nie miał kompletnie pojęcia.
|