pl | en

Wzmacniacz mocy

 

Kondo
KAGURA

Producent: Audio Note Co., LTD.
Cena: 160 000 EUR (+VAT)

242 Shimohirama, Saiwai-ku
Kawasaki, Kanagawa 212-0053 Japan
info@audionote.co.jp


www.audionote.co.jp

MADE IN JAPAN

Do testu dostarczyła firma: Szemis Audio Konsultant


SPOTKANIE Z LEGENDĄ NUMER 2, NIE MNIEJ EGZALTOWANE

iemal od początku swojej „audiofilskiej” przygody jestem fanem urządzeń lampowych, od momentu, gdy usłyszałem pierwszy dobry (wcale niedrogi) wzmacniacz lampowy. Proszę mnie źle nie zrozumieć - jest całe mnóstwo urządzeń tranzystorowych, które grają znakomicie i nie mam nic przeciwko nim. Rzecz w tym, że jeśli chcę obcować z muzyką, przeżywać ją (a dla mnie to jest właśnie cel audiofilskiej zabawy) to wolę „lampowy” sposób prezentacji. To mój, w pełni świadomy wybór, będący oczywiście, podobnie jak każdy inny w tej zabawie, pewnym kompromisem.

Na początku poruszałem się wśród produkcji rodzimych (Amplifon, Delta), ale miałem i wzmacniacz na lampach 300B z Ukrainy, firmy Abraxas. Przygody ze znanymi światowymi markami zdarzyły się nieco później, ale już wówczas czytując zagraniczne portale i fora tematyczne trafiłem na informację o japońskiej firmie Kondo. Przypadek trafił, że pierwszy wpis o tej marce, który popełnił użytkownik jej urządzeń, był napisany w taki sposób, że Kondo z miejsca stało się dla mnie synonimem lampowej nirwany. Szukałem więc wówczas (a było to sporo lat temu, więc treści w sieci było zdecydowanie mniej niż dziś) wszystkiego co mogłem o tej marce znaleźć. Czytałem wywiady z Kondo-sanem, a jego filozofia polegająca na dążeniu do ideału, którym dla niego były wyryte w pamięci wspomnienia z koncertu pod batutą wielkiego Toscaniniego, przemawiała do mnie jak żadna.

Ostatecznie każdy miłośnik muzyki bywający na koncertach chciałby mieć w domu dźwięk choćby zbliżony do żywej muzyki. Jeśli więc konstruktor za cel stawiał sobie właśnie koncertowe brzmienie orkiestry i na dodatek próbował swoje założenie zrealizować poprzez urządzenia lampowe single-ended to ja byłem „kupiony”. Kupiony czysto platonicznie, że tak powiem. Należy sobie co prawda stawiać ambitne cele w życiu, ale mimo tego trudno mi było zakładać, że kiedykolwiek będę mógł sobie pozwolić na zakup systemu/urządzeń tej marki. Powiem więcej –nie zakładałem wówczas nawet, że kiedykolwiek będę mógł ich choćby posłuchać. Los jednakże bywa czasem łaskawy.

W kwietniu 2013 roku dostałem do testu wzmacniacz tej legendarnej japońskiej firmy, model Souga na lampach 2A3 i było to swego rodzaju ziszczenie marzeń. Tamten kilkudniowy odsłuch pozostawił po sobie niezapomniane wspomnienia, to było coś o czym, może kiedyś, będę wnukom opowiadał. Przypuszczalnie będą na mnie patrzyły jak na wariata, bo same będą wówczas słuchać skompresowanej muzyki z wszczepionego bezpośrednio w głowę chipu, ale co mi tam! Tak intymnego kontaktu z muzyką nie dał mi nigdy wcześniej, ani nigdy później żaden inny wzmacniacz.
Souga gwarantowała przeżycia na poziomie, który można było porównać jedynie do tych, wzbudzanych przez żywą muzykę. Oczywiście to nadal była tylko pewna aproksymacja, ale tak bliska wzorcowi jak to tylko możliwe. Wniosek z tamtego odsłuchu był prosty – jeśli kiedyś będę miał „wolne” te circa 50 tys EUR to nie będę się zastanawiał ani chwili, bo obcowanie z Sougą porównać mogłem jedynie do bliskiego obcowania ze SZTUKĄ, a ta, jak wiadomo, jest bezcenna. Tamte kilka dni minęło niestety dość szybko i mówiąc szczerze nie przyszło mi nawet do głowy, że nie będzie to jedyna w moim życiu okazja do goszczenia w moim domu produktów Kondo.

Minął rok. Po wystawie High End 2014 w Monachium, gdzie – swoją drogą – miałem okazję poznać kilka osób związanych z Kondo (choć nie samych twórców urządzeń, bo ich w tym roku na wystawie nie było), zadzwonił do mnie pan Wojtek Szemis z informacją, że jest duża szansa, iż uda się do Polski ściągnąć topowe monobloki Kondo o nazwie Kagura. Po tym stwierdzeniu padło pytanie – czy jeśli faktycznie się uda, to chciałbym ich u siebie posłuchać i ewentualnie zrecenzować.
Rozumiecie Państwo sami, że pytanie było czysto retoryczne. Kagury nie były dla mnie produktem obcym – w tym roku w Monachium można je było co prawda jedynie obejrzeć (wystawiało się nie samo Kondo, ale brytyjski dystrybutor, który z topowymi Living Voice'ami wolał zestawić swoje własne, w sensie: prywatne, monobloki Gaku-On Audio Note'a), ale prototypy grały przecież rok wcześniej w kompletnym systemie Kondo. A jak wtedy grały? Pozwolę sobie zacytować samego siebie (nie, to nie megalomania :) ) z recenzji Sougi:

Pozwalam sobie jeszcze na dodanie małego postscriptum związanego z wizytą na wystawie High End w Monachium. Jak łatwo sobie zapewne wyobrazić po przeczytaniu powyższego tekstu, najwięcej czasu spędziłem w Monachium w niewielkim pokoiku Audio Note Japan. Tam równie cudownych wrażeń, jako Souga, dostarczał mi bowiem kompletny system Kondo (prawie kompletny – do prezentacji płyt CD używano bowiem transportu Esoterica). Grały więc kolumny Kondo Biyura (czyli te, które niestety na Audio Show nie dotarły), napędzane pokazywanymi przedpremierowo, nowymi monoblokami na podwójnej lampie 211, o nazwie Kagura, które przypuszczalnie zajmą miejsce w ofercie japońskiego producenta powyżej produkowanych obecnie monobloków Gakuon (a może je zastąpią?). Muzyka była odtwarzana na przemian z dwóch źródeł – firmowego gramofonu Ginga, oraz wspomnianego transportu Esoterica, zestawionego z przetwornikiem cyfrowo-analogowym Kondo. System uzupełniał przedwzmacniacz M1000 mkII, oraz oczywiście srebrne, firmowe okablowanie.

Osoby z Kondo prowadzące prezentacje używały na dobrą sprawę niemal wyłącznie nagrań klasyki i jazzu, zarówno w miarę współczesnych, jak i, właściwie przede wszystkim, dość wiekowych. I nawet mające dziesiątki lat, trochę trzeszczące płyty winylowe dostarczały tego samego dreszczu emocji, którego doznawałem u siebie w domu słuchając Sougi. Oczywiście warunki wystawowe były dalekie od idealnych, bo akustyka pokoju to jedno a słyszalne odgłosy dochodzące spoza pokoiku to drugie, a jednak mimo tego, gdy siadałem tam na krzesełku to muzyka wciągała mnie całkowicie, czas się zatrzymywał i nie istniało nic innego poza cudownymi artystami występującymi właśnie dla mnie. Może to i nie jest system dla audiofila, może nie jest najbardziej uniwersalny na świecie, ale jest to marzenie melomana, czyli człowieka który kontakt z muzyką na poziomie silnych emocji przedkłada ponad wszystko inne. A tym właśnie produkty japońskiego Kondo obdarzają swych właścicieli nad wyraz szczodrze.

Słowem – podobało mi się jak cholera! Przynajmniej od strony brzmieniowej, bo jeśli chodzi o wygląd, to prototyp Kagur „straszył” niezbyt ładnymi, zielonymi przełącznikami umieszczonymi na froncie, które nieco szpeciły estetykę tych naprawdę urodziwych urządzeń. W wersji produkcyjnej ten mały feler usunięto, uff...

KONDO w „High Fidelity”
  • TEST: Kondo SOUGA - wzmacniacz mocy, czytaj TUTAJ
  • WYWIAD: MASAKI ASHIZAWA | Audio Note Japan - dyrektor generalny, czytaj TUTAJ

  • Nagrania użyte w teście (wybór)

    • Louis Armstrong & Duke Ellington, The great summit, Roulette Jazz 7243 5 24548 2 2, CD/FLAC.
    • The Ray Brown Trio, Soular energy, Pure Audiophile PA-002 (2), LP.
    • Patricia Barber, Companion, Premonition/Mobile Fidelity MFSL 2-45003, 180 g LP.
    • Miles Davis, Sketches of Spain, Columbia PC8271, LP.
    • Lou Donaldson, LD+3, Blue Note MMBST-84012, LP.
    • Arne Domnerus, Jazz at the Pawnshop, Proprius ATR 003, LP.
    • Keith Jarret, The Koeln Concert, ECM 1064/65 ST, LP.
    • Ella Fitzgerald & Duke Ellington, The Stockholm Concert 1966, Pablo Live 2308-242, LP.
    • Kate Bush, The sensual world, Audio Fidelity AFZLP 082, LP.
    • Bobo Stenson Trio, Indicum, ECM B008U0FJ9Y, FLAC.
    • V.A. Mozart, Le Nozze di Figaro, Harmonia Mundi HMC 901818.20, CD/FLAC.
    • Tomasz Stańko Quartet, Suspended night, ECM 1868, CD/FLAC.
    • Etta James, Eddie 'Cleanhead' Vinson, Blues in the Night, Vol.1: The Early Show, Fantasy B000000XDW, CD/FLAC.
    • Kari Bremnes, Desemberbarn, FXCD 247 CD/FLAC.
    Japońskie wersje płyt dostępne na

    Kagury są duże i ciężkie. To niby oczywiste gdy mówimy o „poważnych” lampowych monoblokach, ale muszę o tym wspomnieć, bo panu Wojtkowi i osobom, które pomagały Kagury (62 kg sztuka, netto!) wnosić i wynosić, należą się za to słowa uznania. Wymiary, a po części i waga tych urządzeń sprawiają, że trudno je raczej ustawić na standardowym stoliku. Na wysokości zadania stanął pan Bartosz z firmy Audiophilar, który uprzedzony ledwie kilka dni wcześniej przygotował i przywiózł piękne granitowe platformy antywibracyjne, rozmiarami dopasowane do Kagur. Dzięki temu japońskie monobloki zamiast stać wprost na podłodze miały zapewnione komfortowe warunki pracy, a na świetnie wykończonych platformach prezentowały się nadzwyczaj elegancko.

    Jak wszystkie produkty tej firmy, które miałem do tej pory okazję widzieć, tak i nowe flagowe monobloki są bowiem urządzeniami po prostu pięknymi w swojej prostocie. Na pierwszy rzut oka widać japońską dbałość o każdy, najdrobniejszy nawet detal. Klient kupuje dzieło sztuki, więc musi otrzymać odpowiednio wyglądający produkt. Niezwykle prezentuje się, wykonana z miedzi, pokrywa wzmacniacza, w której osadzono lampy. Kolor tego materiału nadaje urządzeniu oryginalny, piękny wygląd, ale materiał wybrano przecież także ze względów praktycznych – miedziana płyta zapewnia ekranowanie elektroniki pracującej pod spodem. Obudowa ma kształt prostokątny, a front to krótszy bok.

    Lampy (poza prostownikami) umieszczono na froncie, a za nimi znajduje się sześć „kubków” kryjących trafa. Za jednym z nich, z tyłu wzmacniacza, umieszczono kwadrę prostowników GZ34. Kagury jako lampy mocy wykorzystują po dwie triody 211 na kanał pracujące w układzie „parallel single ended” co pozwala uzyskać ok. 50 W mocy. W praktyce powinno to wystarczyć do napędzenia większości kolumn i to nie tylko wysokoskutecznych.
    Jako lampy sygnałowe pracują po jednej 12AU7 i dwie 6SN7 na kanał. Każdy z monobloków wymaga dwóch kabli sieciowych (osobno zasilane jest żarzenie lamp). Producent dostarczył Kagury z sześcioma kablami i dwoma listwami sieciowymi. Srebrne kable Kondo zakończone były wtyczkami w amerykańskim standardzie, mogłem więc wykorzystać cztery do wpięcia wzmacniaczy w listwy (z amerykańskimi gniazdami), natomiast same listwy, chcąc nie chcąc, musiałem do gniazdek ściennych podpiąć już moimi miedzianymi sieciówkami.

    Pan Wojtek zadbał o srebrne kable głośnikowe i interkonekty tego samego producenta, a całość uzupełnił przedwzmacniaczem KSL-M77 (firma jeszcze pracuje nad nowym, topowym przedwzmacniaczem dla Kagur, który ma się nazywać G-1000). Przez pierwsze trzy dni wzmacniacze pracowały na standardowych lampach, później zaczęliśmy zabawę z wymianą lamp sygnałowych i prostowników na wysokiej klasy NOS-y.

    Zacznę więc od wrażeń z odsłuchu na lampach standardowych. Jak przystało na rasowe SET-y Kagury potrzebowały po każdym włączeniu dobrych kilkunastu/kilkudziesięciu minut rozgrzewki zanim zagrały pełnym dźwiękiem. Wspomniałem już o tym w recenzji Sougi – nie jestem w stanie zapewnić TAKIM urządzeniom towarzyszącego systemu równie wysokiej klasy – jestem tego w pełni świadomy, podobnie jak i dystrybutor Audio Note Japan, pan Wojtek Szemis.

    A jednak, gdy system został ustawiony, włączony, a na talerzu gramofonu (Zontka swoją drogą) wylądowała pierwsza płyta, jakoś fakt takiego a nie innego zestawienia systemu przestał mieć najmniejsze choćby znaczenie. Magia Kondo działała bowiem od pierwszej sekundy. Magia z jednej strony taka sama jak Sougi, z drugiej strony jednak nieco inna, choć równie przekonująca. Taka sama jeśli chodzi o efekt, o całkowite, bezwarunkowe poddanie się, zatopienie się w muzyce, o umiejętność przyciągnięcia uwagi słuchacza już pierwszymi dźwiękami, o utrzymanie tej uwagi do wybrzmienia ostatniej nuty.

    Tyle, że dźwięk wcale nie był taki sam, jak to co pamiętałem z odsłuchu Sougi. Z podstawowymi lampami Kagury brzmiały jakby nieco jaśniej, choć jednocześnie było czuć większy zapas mocy, jeszcze większą dynamikę. Rzecz bynajmniej nie z rozjaśnieniu dźwięku jako takim, ale chyba po prostu w bardziej liniowym graniu flagowych monobloków i mniejszej „słodyczy” w dźwięku.
    W Soudze stopień nasycenia średnicy, ale również niższej i średniej góry pasma był po prostu nadzwyczajny i to tam skupiała się uwaga słuchacza. Wysokie tony były dźwięczne, dociążone, ale i nieco słodkie (nie przesłodzone!). Tu góra pasma wydawała się bardziej rozbudowana i jednakowo dociążona w całym zakresie, stąd np. blachy na Indicum tria Bobo Stensona były bardziej wyraziste, bardziej łapały za ucho, potrafiły, w razie potrzeby, zakłuć, zabrzęczeć, a przy tym było znakomicie różnicowane. Nie było tu owej zapamiętanej przeze mnie słodyczy, przez co góra miała nieco ostrzejszy charakter, który sprawiał że blachy, czy inne metalowe instrument perkusyjne brzmiały nieco żywiej, bardziej „drapały” uszy.

    To samo dotyczyło instrumentów dętych – choćby trąbki Louisa Armstronga, Miles Davisa, czy bardziej współcześnie Tomasza Stańki, które potrafiły hipnotyzować realnością brzmienia – zarówno gładkością jak i ostrością gdy było trzeba. Niezwykła rozdzielczość, również na poziomie mikro, sprawiała, że słychać było każdy, najdrobniejszy nawet element – dmuchnięcie w ustnik, nabieranie oddechu, pracujące wentyle, ruchy instrumentu w stosunku do mikrofonu. Bez tych wszystkich elementów muzyka też będzie brzmiała bardzo dobrze, ale z nimi prezentacja wspina się na nowy, genialny poziom realizmu.

    Niezwykłe było również to jak fantastycznie testowane monobloki różnicowały nagrania, jak zupełnie inaczej brzmiały te z ery Louisa, te nieco młodsze Milesa, a całkiem inaczej współczesne nagrania pana Tomasza.

    Sposób w jaki Kagury prezentowały zarówno barwę jak i fakturę instrumentów, w jaki renderowały trójwymiarowe bryły instrumentów na dużej, pełnej powietrza scenie sprawiał, że każde z nich porażało realizmem, zwłaszcza gdy poziom głośności słuchania zbliżał się do koncertowego. Ciche słuchanie ma swoje zalety i przy nim Kagury także się doskonale sprawdzały, ale to właśnie odkręcenie potencjometru w przedwzmacniaczu wyzwalało dodatkowe pokłady realizmu. Dźwięk nadal były czysty, bez śladów kompresji, a gdy głośność zbliżała się do koncertowej wejście właściwie każdego instrumentu sprawiało, że po plecach chodziły mi ciarki. Każdy indywidualny popis muzyka śledziłem z zapartym tchem a po skończonej solówce musiałem się pilnować by nie bić głośno brawa.

    Kagury rysowały przede mną niezwykle realistyczny trójwymiarowy obraz grających muzyków, z realnymi wymiarami, odległościami między nimi i z ogromną ilością powietrza wypełniającego przestrzeń między muzykami. O tym, że właściwie przy żadnym żywszym nagraniu nie siedziałem spokojnie w fotelu, bo mimowolnie musiałem wybijać rytm, albo się do niego kiwać nawet nie będę wspominał – to, za przeproszeniem, „oczywista oczywistość”. To nie był ten rodzaj prezentacji, przy którym można siedzieć nieruchomo, obojętnie, czy w ogóle zajmować się czymś innym.

    Wracając do różnicowania nagrań to muszę powiedzieć, iż jednak te starsze brzmiały bardziej „analogowo”, były ciut bardziej okrągłe, z nieco większym naciskiem na barwę i na fakturę. Te nowsze prezentowały te same elementy także bardzo dobrze, ale większa „czystość” choćby ECM-owskich realizacji przesuwała nieco akcent w stronę większej wyrazistości detali, większej transparentności dźwięku. Niezależnie od tego z jakiej epoki pochodziło nagranie, to - o ile było dobrze zrealizowane - płynność i spójność były na tym samym, nadzwyczajnym poziomie.
    Kagury potrafiły bez wysiłku, swobodnie, w niewymuszony, naturalny sposób pokazać i nagrania mające 60 lat i te zrealizowane ostatnio. To nie nagranie, nie realizacja liczyły się w pierwszym rzędzie (nawet jeśli różnice były tak dobrze pokazane), ale muzyka, maestria znakomitych muzyków, realizm prezentacji, trójwymiarowość, otwartość i to niesamowite wrażenie, że wszystko rozgrywa się w określonej przestrzeni ledwie kilka metrów ode mnie, że wszystko kipi wręcz emocjami.

    NOS-y

    Po kilku dniach pan Wojtek zawitał do mnie ponownie przynosząc pudło NOS-ów. Wymieniliśmy więc i lampy sygnałowe i prostowniki na sprawdzone w bojach lampy, z których część pamiętała czasy Milesa Davisa, a niektóre może i Louisa Armstronga. Nie ruszaliśmy jedynie lamp mocy, triod 211, ale tu co najwyżej można by próbować jakichś innych współczesnych produktów i to bez gwarancji, że którekolwiek będą lepsze od wybranych przez Japończyków, sygnowanych logiem Kondo. Miałem co prawda okazję już wiele razy przekonać się o tym, jak duży wpływ mają lampy sygnałowe na ostateczne brzmienie wzmacniacza, ale i tak za każdym razem gdy słyszę efekt takiej zmiany kręcę z niedowierzaniem głową.

    Zmiany były bowiem duże, wręcz zaskakująco duże. Po pierwsze dźwięk poszedł bardziej w stronę tego, co pamiętałem z odsłuchu Sougi – stał się ciut słodszy, cieplejszy. Po drugie, choć wcześniej nie wpadłbym na to, że te aspekty można pokazać jeszcze lepiej, to jednak wgląd w mikrodetale, w najdrobniejsze zmiany barwy i dynamiki stał się jeszcze lepszy. Cała prezentacja wydawała się jeszcze bardziej niewymuszona i bardziej wyrafinowana. W dźwięku pojawiło się jeszcze więcej tego niby nie tak istotnego, a jednak robiącego różnicę „planktonu”, czyli najdrobniejszych elementów wydarzenia muzycznego, które grają wcale niemałą rolę w kreowaniu realizmu prezentacji. Dźwięk jeszcze bardziej się otworzył, wybrzmienia wydawały się jeszcze wyraźniejsze, dłuższe, a akustyka sali, w nagraniach koncertowych, zyskała na znaczeniu.

    Pierwsze cechy, o których wspomniałem, sprawiły chyba także, że nieco lepiej słuchało się tych słabszych nagrań. O ile z lampami „stock” słuchanie np. nagrań bogatych w sybilanty bywało momentami nieprzyjemne, o tyle teraz sybilanty nadal były obecne, ale brzmiały bardziej naturalnie, przez co stały się normalnymi elementami danego nagrania, a nie czymś, co jednak odrobinę przeszkadzało.
    Wokale już z podstawowymi lampami brzmiały znakomicie, ale po zmianie te same głosy Elli Fitzgerald, Etty James, Kari Bremnes zabrzmiały tak, że długo siedziałem znowu kręcąc głową z niedowierzaniem, że da się je odtworzyć aż tak dobrze. To już nie tylko kwestia genialnego oddania barwy głosu, faktury, to także niezwykle ekspresyjny przekaz emocji, to klarowność nastroju wykonawcy, czy utworu nawet jeśli (jak w przypadku Kari wykonującej utwory w ojczystym języku) nie ma się pojęcia o czym właściwie śpiewa. Każdy głębszy oddech, westchnięcie, grymas twarzy, czy uśmiech w trakcie śpiewania widać po prostu jak na dłoni, a człowiek sam też się uśmiecha, czy wzrusza mimo woli.

    Zmiana lamp sygnałowych, a pewnie w jakiejś mierze również prostowników (tak przynajmniej wynika z moich doświadczeń z własnym SET-em) skutkowała również większym dociążeniem dźwięku i zwiększeniem zakresu dynamiki. Zyskał na tym choćby mój ukochany kontrabas, który zagrał jeszcze pełniejszym dźwiękiem, z mocniej zaznaczonym, głębszym udziałem pudła, czy fortepian, który zyskał na masie i potędze przekazu.

    Kagury to jednak wzmacniacze, które potrafią pokazać jeszcze więcej – to nie tylko palce muzyka, struny i pudło, ale i jeszcze wibrujące wokół nich powietrze, które niesie informacje w stronę słuchacza. Są pewne elementy brzmienia, które trudno jest ubrać w słowa – można napisać, że każdy instrument w wydaniu japońskich wzmacniaczy miał wokół siebie aurę, taką jaką mają instrumenty grające na żywo na scenie. To właśnie rozedrgane powietrze, naładowane energią płynącą z każdego instrumentu, z każdego trącenia struny, stuknięcia w pudło, przesunięcia ręki po gryfie, itd., itd., ale także z interakcji między każdym źródłem tej energii, z emocji, które muzycy przekładają na swoje granie. To coś, co potrafiła pokazać Souga, i to coś, co stało się wyraźniej „widoczne” po zmianie lamp w Kagurach. To coś co sprawia, że Kondo słucha się albo żywiołowo reagując na odgrywające się przed nami wydarzenia, albo siedząc w nabożnym skupieniu gdy wymaga tego powaga danego utworu. Nie ma trzeciej opcji.

    Wystarczy choćby minimalny poziom wrażliwości, by docenić jak blisko ostatecznego (w moim przekonaniu) celu każdego systemu audio, czyli idealnej reprodukcji żywej muzyki, te urządzenia przenoszą słuchacza. Nawet jeśli reszta systemu wydaje się zupełnie nie przystawać do nich ceną/klasą to i tak radość ze słuchania muzyki przez system z Kagurami była porównywalna jedynie do tego, co wcześniej zaoferowała mi Souga i większa niż nawet kompletne top high-endowe systemy, których zdarzyło mi się słuchać.
    Uprzedzałem w tytule, że znowu będzie recenzja egzaltowana i jest – tego nie da się uniknąć w przypadku takich urządzeń, czy może raczej dzieł sztuki, jakimi są flagowce legendarnej firmy Kondo. To oczywiście urządzenia dla koneserów, bogatych koneserów, ale skoro można wydawać miliony na obrazy, rzeźby, memorabilia, to dlaczego nie na fantastyczne urządzenia, które miłośnikowi muzyki potrafią dać tyle radości, tyle wzruszeń? Ja dysponując odpowiednimi kwotami nie zastanawiałbym się nawet przez moment, bo tak niezwykle intymny kontakt z muzyką wart jest każdych pieniędzy!

    Podsumowanie

    Cóż można napisać w podsumowaniu opisu nadzwyczajnego doświadczenia? Jak ubrać je w słowa by oddać coś, czego opisać się właściwie nie da, co można w pełni zrozumieć jedynie gdy samemu się tego doświadczy? Żeby było jedyne w swoim rodzaju? Że dało mi kolejną (po Soudze) porcję wrażeń, wzruszeń, emocji, jakie z założenia są zarezerwowane dla żywej muzyki? Że muzyka w moim pokoju tak nie brzmiała jeszcze nigdy? Że to doświadczenie wyznacza nowy poziom referencji, do której będę od teraz odnosił wszystko, czego jeszcze będzie mi dane słuchać? To wszystko prawda. Ale to wszystko to jedynie słowa, które nie są w stanie oddać tego, jak niezwykłe było te kilka dni z Kagurami.
    W tym przypadku nie widzę sensu w typowym rozbiorze dźwięku na czynniki pierwsze, w analizie jego poszczególnych elementów składowych. To mija się z celem. To, co ma do zaoferowania Kondo miłośnikom muzyki akustycznej i klasyki (przede wszystkim) jest tak niezwykłe, tak kompletne, że na analizę po prostu szkoda czasu i słów. Owszem, fani mocnego brzmienia znajdą zapewne inne wzmacniacze, które lepiej zaspokoją ich potrzeby. Ale Kagury z odpowiednimi kolumnami (wcale niekoniecznie wysokoskutecznymi, ale po prostu nie wybitnie trudnymi) zagrają z rozmachem i zrobią wielkie wrażenie dynamiką nawet przy dużej orkiestrze symfonicznej.

    Wiem, że to prawie „mission impossible”, ale jeśli tylko gdziekolwiek, kiedykolwiek pojawi się choćby najmniejsza szansa na ich posłuchanie, to stańcie Państwo na głowie, by ją wykorzystać. Warto zrobić bardzo wiele, by przekonać się jak fantastyczne, niepowtarzalne efekty daje połączenie ogromnej wiedzy, doświadczenia i pasji ludzi tworzących urządzenia Kondo. Często zdarza się tak, że gdy zabraknie twórcy danej marki to jej legenda umiera wraz z nim. W przypadku Audio Note Japan Kondo-san znalazł godnych następców, dzięki którym legenda trwa i dzięki którym kolejni, wybrani szczęśliwcy mogą obcować na co dzień z dziełami sztuki i (niemal) żywą muzyką w zaciszu swoich pokoi odsłuchowych. Zazdrość to, co prawda, brzydkie uczucie, którym chwalić się nie należy, ale ja owym nielicznym szczęśliwcom zazdroszczę.

    Kondo Kagura to monofoniczne wzmacniacze mocy wykorzystujące triody 211 pracujące w układzie PSE (Parallel Single Ended). To obecnie flagowy model legendarnej japońskiej firmy. Prototypy pokazano na wystawie High End w Monachium w 2013 roku i, o ile mi wiadomo, zmiany wprowadzone od tego czasu mają naturę głównie kosmetyczną.

    Kagura, jak przystało na lampowy monoblok, to urządzenie duże. Prostokątna obudowa ma co prawda tylko 32 cm szerokości, ale za to aż 56 cm głębokości. Dodajmy do tego wagę netto (bez opakowania) 62 kg i już macie państwo wyobrażenie o jakim kolosie mówimy.
    Wykonanie i wykończenie jest najwyższej klasy. Gruby, metalowy, wyprofilowany front w kolorze grafitowym (czarnym?) mieści okrągły srebrny przycisk (wyłącznik), pojedynczą czerwoną diodę sygnalizującą włączenie urządzenia oraz logo firmy i nazwę modelu. Boki i tył obudowy wykonano także z metalowych blach wykończonych tym samym kolorem co front. Od góry obudowę przykryto piękną miedzianą płytą, w której na froncie zamontowano lampy sygnałowe i mocy, a dalej sześć (grafitowych/czarnych) eleganckich „kubków” skrywających trafa, a za nimi jeszcze kwadrę lamp prostowniczych.

    Na tylnej ściance umieszczono pojedyncze gniazdo RCA (wejście), firmowe gniazda głośnikowe, oraz dwa gniazda sieciowe – każdy monoblok wymaga podłączenia dwoma kablami sieciowymi, jako że żarzenie lamp jest zasilane osobno. Producent dostarczył monobloki do testu wraz z własnymi, srebrnymi kablami sieciowymi oraz listwami.
    Dodatkowym elementem wyposażenia wzmacniacza są metalowe, czarne osłonki na lampy, które montuje się wykorzystując perforację w miedzianej blasze, w której osadzono gniazda lamp.

    Zważywszy na wagę i cenę tych urządzeń nie odważyliśmy się z panem Wojtkiem majstrować przy nich śrubokrętem, stąd na temat wnętrza Kagur wiem jedynie tyle, ile sam producent napisał na swojej stronie internetowej. Jako drivery lamp mocy pracują po jednej 12AU7 i dwóch połówkach podwójnych triod 6SN7. Drugie „połówki” pracują jako wtórniki katodowe. Zasilanie Kagur oparto o trzy trafa zasilające, które wraz z czterema dławikami tworzą niezależne obwody zasilania dla czterech wykorzystywanych napięć: -200, 200, 450 i 950 V. Na potrzeby Kagur Kondo opracowało m.in. nowe srebrne kondensatory i nowe dławiki. Transformatory wyjściowe nawinięte są srebrnym drutem.


    Dane techniczne (wg producenta)

    Produkt: wzmacniacz mocy w układzie PSE
    Moc: 50 W przy 1 kHz, 5% THD
    Pasmo przenoszenia: 8 Hz – 40 kHz (+0 dB, -3 dB przy 1 W)
    Wejście: niezbalansowane RCA, impedancja 50 kΩ
    Wyjście głośnikowe: 4, 8, 16 Ω (przełącznik wyboru znajduje się we wnętrzu wzmacniacza)
    Szum: mniej niż 0,5 mV
    Zestaw lamp: 211x2; 6SN7x2, 12AU7x1; GZ34x4
    Zużycie prądu: 270 W
    Wymiary: 320 x 370 x 558 mm
    Waga: 62 kg


    Dystrybucja w Polsce:

    WOJTEK SZEMIS - AUDIO KONSULTANT

    ul. Sędziowska 2 | Warszawa
    Polska

    e-mail: konsultant@szemis.pl

    www.szemis.pl

    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl

    System odniesienia

    - Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta
    - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa
    - Końcówka mocy Modwright KWA100SE
    - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100
    - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11
    - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator
    - Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM)
    - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC
    - Kolumny: Bastanis Matterhorn
    - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr
    - Słuchawki: Audeze LCD3
    - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako
    - Przewód głośnikowy -
    LessLoss Anchorwave
    - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3
    - Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence
    - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
    - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N
    - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot