pl | en

Felieton

 

i = interactive, Fi = fidelity...
O iFi Audio słów kilka

„iFi Micro to zupełnie nowa linia elektroniki z przeskalowanymi w dół technikami zaczerpniętymi z marki AMR, nakierowana na przyszłość - na generację związaną z komputerowym audio. Wszystkie produkty iFi bazują na pracujących w klasie A stopniach analogowych, układami bez procesorów DSP, z sygnałem ‘Bit Perfect.”

Źródło: ifi-audio.com


dy zaczynałem swoją dziennikarską karierę, od razu wiedziałem, czym chcę się zajmować. Jakoś tak się poukładało, że z muzyką mi zawsze było po drodze, no i odkąd pamiętam czegoś mi w niej brakowało. Dość szybko zorientowałem się, że posiadany przeze mnie sprzęt to wąskie gardło. Stąd wizyty na forach, pierwsze zakupy, niecierpliwe wyglądanie kuriera, rozpakowanie, podłączanie wszystkiego z wypiekami na twarzy i... z dnia na dzień przeniesienie się w inny świat, zupełnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z małym głośniczkiem na końcu. Poczułem się tego pamiętnego dnia, gdzieś w 2007 roku tak, jak gdybym przez spory kawałek swojego życia był w letargu i nie słyszał tego, co słyszą ludzie mogący poszczycić się dobrej jakości torem audio. Tak, wiem - to frazes porównywalny do kiepsko spreparowanego hasła marketingowego, ale w praktyce tak właśnie jest i ciężko z tym faktem polemizować. Żywot w nieznajomości dobrego brzmienia to stan, który z jednej strony jest błogosławieństwem pozwalającym zaoszczędzić sporo pieniędzy, a z drugiej - odbieranie sobie masy przyjemności. W każdym razie do tego stopnia się zafiksowałem na urządzeniach audio, że pozornie niewinne hobby z czasem przeobraziło się w pełnoetatową pracę, przy okazji dającą masę uciechy. Chcieć to móc, jak mawiają. Ale jej najciekawsza część, przynajmniej dla mnie, to ta, w której przez jakiś czas czyta się o produkcie, dookoła którego jest przesadnie głośno w kilku kluczowych miejscach w sieci, po czym przytrafia się okazja samodzielnej weryfikacji tego, czy powstały wokół niego hype jest przesadzony, czy też nie. Nie inaczej było z konstrukcjami iFi Audio (dystrybucja w Polsce: Moje Audio).


Gdy pierwszy raz zobaczyłem zdjęcia tych cacek na jednym z zagranicznych forów, ich prezencja jasno dała mi do zrozumienia, do kogo są skierowane. Nieuniknione jest tutaj powiązanie ze sprzętami noszącymi logo z nadgryzionym jabłkiem. Choć muszę uczciwie wyznać, że naprawdę lubię te, za którymi stoi gigant z Cupertino. Jednakże jakiejś szczególnej ekscytacji we mnie produkty iFi Audio nie wywołały, no bo niby - dlaczego? W końcu biurkowych, niedrogich przetworników c/a i wzmacniaczy słuchawkowych jest jak grzybów po deszczu, miałem w swoich rękach dziesiątki takich urządzeń, wiele z nich słyszałem, testowałem, wydawałem opinie. Zresztą dość łatwo wskoczyć w moje "buty" w tym momencie. Jednakże jednym faktem, którego wówczas nie wiedziałem jest rodowód iFi Audio oraz ludzie, którzy za tą marką stoją. To ważny przystanek w niniejszej publikacji. Jako raczkujący dziennikarz przyswajałem olbrzymie ilości treści zewsząd, czytałem o wszystkim, co związane z aparaturą grającą, głównie tą słuchawkową i powiązaną z „pecetem” w charakterze transportu. Ale interesował mnie też szeroko pojęty hi-end. W końcu wszyscy lubimy czytać np. w gazetach motoryzacyjnych o tym, jak się sprawują najnowsze supersamochody marek takich jak Ferrari, Bugatti czy Lamborgini, choć najprawdopodobniej nie będzie nas na którykolwiek kiedykolwiek stać. Ze sprzętem audio jest podobnie, w końcu kolumn lub wzmacniaczy wartych tyle, co duże mieszkanie na warszawskim Ursynowie nie brakuje. Po kilkunastu miesiącach "badań" miałem już mniej więcej nakreśloną sferę marzeń, nota bene nieco bardziej przyziemną. Wiedziałem, że chcę mieć kiedyś dobry przetwornik oparty na wielobitowej kości i lampach, wzmacniacz dzielony, no i przyzwoity transport, też lampowy. Poszukiwałem również firm, które pozostaną na mojej "magicznej liście". Wówczas po raz pierwszy trafiłem na brytyjskiego AMR-a.   

Tej firmy chyba nikomu, kto interesuje się sprzętem audio z wysokiej półki przedstawiać nie trzeba. Stoją za nią dwa nazwiska: Thorsten Loesch oraz Pat Wayne. O tym pierwszym jegomościu czytałem swego czasu m. in. na łamach portalu „TNT Audio”. Facet starał się dokonać niemożliwego; połączyć winylowe płyty oraz srebrne krążki w jedno, oczywiście w sensie muzykalności pierwszego nośnika i użyteczności tego drugiego. Jego doświadczenie w zakresie wielobitowych układów c/a, a zwłaszcza „kultowego” TDA1541, pomogło wielu ludziom. Thorsten wywodzi się ze środowiska DIY, co jest w moich oczach sporym plusem. Udzielił wskazówek niejednej osobie chcącej zbudować coś o własnych siłach. Był taki czas, kiedy przeczesywałem różne fora szukając, cóż takiego ma do powiedzenia i nawet pomimo tego, że wówczas moje pojęcie o technicznej stronie konwersji cyfrowo-analogowej było niewielkie, gościa polubiłem. Zawsze odpowiadał z klasą, nic nie chował do szuflady. Co wiedział i praktykował - tym się ze społecznością dzielił. No i rzeczowo wyjaśniał, dlaczego jedne rozwiązania są wg niego lepsze niż inne. Stąd jest w moich oczach jednym z tych ludzi ze światka audio, o których mogę z czystym sumieniem napisać, że to moi prywatni, cyfrowo-analogowi bohaterowie.

Z AMR-aśmy wszyscy…

Z kolei Loesch to główny konstruktor w Abbingdon Music Research, znanej szerzej właśnie jako AMR. Jednym z flagowych produktów tej firmy jest nietypowy odtwarzacz płyt kompaktowych, dość leciwa konstrukcja typu top-loader, ale wyjątkowo lubiana - model CD-77. Zostały w nim zaaplikowane stopnie lampowe oraz ulubiony scalak konstruktora, który odpowiada za konwersję c/a. Oczywiście mowa o TDA1541A. Nie będzie też przesadą napisanie, że to m.in. dzięki CD-77 AMR jest dziś marką uchodzącą w wielu kręgach za legendarną, wyjątkową w całej rozciągłości i to się od wielu lat nie zmienia. Zmierzam do tego, że do tej firmy mam spore zaufanie, głównie ze względu na szeroko pojętą filozofię dźwięku – stawianie muzykalności ponad wszystko inne. Do tego stopnia, że w określonych okolicznościach poleciłbym komuś zainteresowanie się jej konkretnymi produktami na zasadzie synergii z określonymi sprzętami, nawet pomimo tego, że AMR-owych klocków słuchałem niewiele i dość krótko na dodatek. Ale tego czasu nie zapomnę, brzmienie CD-77 dobrze wryło się w moją pamięć. No i jest jeszcze strona techniczna sprzętów brytyjskiego producenta, też mi dobrze znana, w moich oczach stanowiąca spójną całość, nieważne czy mowa o transporcie, źródle czy wzmacniaczu. Niewielu jest takich, o produktach których wiem tyle "od kuchni", co o cyfrowych sprzętach AMR-a, taka prawda. Samo przyszło, kierowała mną ciekawość tego, co ma do powiedzenia jeden uzdolniony facet i to doprowadziło mnie do tworu, za którym stoi. Jak by nie było, to logiczne następstwo.

OK., AMR na bok. Wiadomo już, że marka jest znana i lubiana, podobnie jej produkty oraz facet, który je popełnił. Tak się składa, że już jakiś czas temu, jeszcze przed pojawieniem się iFi Audio dało mi to do myślenia. Skoro ludzie tacy jak Loesch są w stanie zrobić znakomite rzeczy w sferze tego, co jest powszechnie uznawane za hi-end, to może któregoś dnia zechcą oni przenieść swoje doświadczenie do segmentu budżetowego. W końcu bagażu doświadczeń odmówić im nie sposób, a z pewnością da się zaaplikować - umownie - tanim kosztem owoce ich wieloletniej pracy w jakiejś małej puszce, której miejsce jest gdzieś na biurku. Sami przyznacie, że rzeczone budżetowe audio to bardzo, ale to bardzo duży kawałek rynku, który się nieustannie rozwija i żadne ptaszki nie ćwierkają o tym, że ta machina zwolni tempa. Nie wiem, może i podświadomie wywołałem wilka z lasu, w każdym razie zatoczyliśmy koło w tej historii. W kilka dni po zapoznaniu się z pierwszymi zdjęciami cacek iFi Audio, temat tej firmy powrócił na tapetę. Do tego stopnia się o niej w środowisku zrobiło głośno, że po otwarciu lodówki, zamiast masełka i szyneczki "napastowały" mnie znajome logo i srebrne, rozpoznawalne urządzonka tuż obok, przekazujące wymownie: "zainteresuj się w końcu...". Tak silny marketing mogę porównać do propagandy dookoła studyjnych albumów formacji Coldplay, książek Paulo Coehlo itp. Rozumiecie, po prostu nie da się jej uniknąć, nawet schowawszy się gdzieś w lepiance pośrodku bieszczadzkiej puszczy. W końcu Cię dopadnie, kimkolwiek jesteś i gdziekolwiek jesteś, to tylko kwestia czasu. Nie przepadam ani za taką muzyką, ani literaturą, stąd rzeczona napaść jest dla mnie równoznaczna z czymś niemiłym. Ale z iFi Audio było inaczej, bo temat jest mi bliski. Wszędobylskie recenzje i materiały promocyjne jedynie podsycały moją ciekawość i nie działały niczym czerwona płachta na byka. W końcu, po dłuższej chwili oporu, się złamałem, zacząłem badać co jest na rzeczy. I co się okazało? Loesch/AMR/budżetówka. Resztę łatwo sobie dopowiedzieć... Sentyment plus ciekawość równa się zainteresowanie.

Mikroaudio

W audio jest wiele dróg do osiągnięcia tego samego, albo zbliżonego efektu końcowego. Nieważne jest to, czy chodzi o wzmacnianie sygnału, jego transport czy konwersję z jednej domeny na drugą. Rzecz w tym, że ogólne pryncypia konstrukcyjne pozostają te same, w końcu wiadomo, jaki ma być efekt końcowy. Ale pole do popisu w doborze środków jest dość szerokie, walkę z typowymi dla sprzętów audio problemami i kompromisami można podejmować za pomocą różnych ich rodzajów. Stąd nie dziwota, że Loesh w produktach AMR-a zaaplikował te rozwiązania, które wg niego są najlepsze. Jego wybory są świadome, poparte wieloletnimi badaniami, kombinowaniem, mnogimi iteracjami tego samego projektu, a wszystko po to, żeby znaleźć tę jedną, optymalną drogę. Nazwijmy to umownie „zapleczem technologicznym”, co w efekcie prowadzi do gotowych solucji. Teraz będzie trochę zgadywanek, których mi nikt nie potwierdził. To mój osobisty pogląd na to, dlaczego akurat powstało iFi Audio jakie jest znane dzisiaj, a nie nic innego.

Środek ciężkości na rynku urządzeń audio się nieustannie przemieszcza. Jeszcze kilka lat temu można było zaobserwować, że niektóre firmy trzymały się swojego głównego biznesu. Jak hi-end, to hi-end; jak słuchawki, to słuchawki; jak kolumny, to kolumny itp. Ale czasy się zmieniają. Strzelam, ale siła hi-endowych marek się - jak na moje oko - nie wzmaga. Co innego producenci produktów tańszych, stanowiących "zaledwie" początek drogi z dobrze brzmiącą muzyką. Wydaje mi się też całkiem logiczny ciąg dalszy, czyli dodanie do portfolio rzeczonych "niektórych" firm nowych gałęzi produktowych. Co, by nie być gołosłownym, niech za przykład posłuży Focal z linią słuchawek, a przecież to światowej klasy producent kolumn. Podobnie zrobił KEF, Martin Logan czy NAD - dalsze przykłady można mnożyć. Z kolei Hegel poszedł w inną stronę, obok pełnowymiarowych i, patrząc przez szkiełko "Kowalskiego", dość drogich produktów ma w swojej ofercie model SUPER, który jest dedykowany do pracy z laptopami. Stanowi rozwiązanie zintegrowane; wzmacniacz słuchawkowy, przetwornik c/a i konwerter S/PDIF w bardzo przystępnej cenie, zważywszy na resztę oferty tego skandynawskiego producenta. Nie inaczej postąpili ludzie z Resonessence Labs czy Beyerdynamica, którzy też mają w swoim portfolio produkty mające za zadanie pracować z mobilnymi urządzeniami. Wyglądam dnia, kiedy Sennheiser pójdzie tą samą drogą, wierzę, że coś fajnego może z tego wyjść.
No i jest jeszcze AMR z linią produktów spod bandery iFi Audio. Choć ta angielska firma poszła inną drogą, bo powołała do życia zupełnie nową markę, z całym arsenałem przenośnych rozwiązań. Zdecydowała się ją wypromować powołując się na spuściznę firmy-matki. Tak, ludzie z AMR-a nie chcą być szarymi eminencjami, które gdzieś tam i w dodatku z boku stoją za iFi Audio – o nie! Oni się szczycą tym, że te srebrne cacka mają w sobie wiele technologii, które z powodzeniem były stosowane w sprzętach - wiadomo jakich. Loesh i cała reszta załogi ma powód do dumy, bo ich relatywnie nowy twór ostro namieszał w świecie budżetowego audio.


Portfolio

Kluczowym określeniem w przypadku niedrogich, biurkowych rozwiązań grających jest tzw. bang for buck. Zadomowiło się ono już na stałe w świecie audio, pewnie spotkaliście się z nim nie raz. Sprowadza się do tego, żeby za możliwie jak najmniejsze pieniądze otrzymać najwięcej - w sensie funkcjonalności i dźwięku - jak tylko się da. Tak, po „naszemu” chodzi o wysoki współczynnik ceny do szeroko pojętej jakości. I taka oto etykieta została, chyba już na stałe, przyklejona do sprzętów iFi Audio. Nie bez powodu. Produktami najbardziej wyróżniającymi się w ofercie tej marki są iPhono, czyli miniaturowy phonostage, oraz iTube - bufor lampowy/przedwzmacniacz. Obydwa urządzenia są nietypowe. Nie tylko biorąc pod uwagę ich cenę, ale też zastosowanie. Niech za prosty przykład posłuży właśnie iTube, o którym Wojtek (tudzież Pan Pacuła, niepotrzebne skreślić, ew. dodać :) już pisał (czytaj TUTAJ). Ja dla formalności jedynie nadmienię, że liczba dostępnych na rynku wzmacniaczy słuchawkowych i przetworników c/a jest porównywalna do ilości mrówek na łące. Bufor lampowy to niszowa sprawa, ewidentnie biały kruk. Mało tego - jest wyceniony poniżej 2 000 zł, a takich urządzeń - cóż - praktycznie nie ma. Owszem, iTube to nie jedyne takie rozwiązanie. Ale sens rozumiecie - jest jednym z zaledwie kilku, jeżeli pominiemy konstrukcje DIY, jakie można kupić. Lampa w torze ma za zadanie wprowadzić takie zniekształcenia, które przydadzą odsłuchowi nieco muzykalności. Stąd jej aplikacja w sterylnie, sucho i cyfrowo brzmiących systemach działa najlepiej. Stąd dla mnie iTube jest błogosławieństwem podczas używania moich wysłużonych "hadeosiemsetek" Sennheisera, słuchawek słynących z detalicznego, przestrzennego, ale też często syntetycznego przekazu, przynajmniej z większością wzmacniaczy i źródeł. Owszem, są takie systemy z tymi słuchawkami na wyjściu, w dodatku od A do Z tranzystorowe, które lampy gdzieś w torze nie potrzebują. Ale praktyka pokazuje, że są drogie, często kilka razy przewyższają ceną HD 800. iTube może się więc okazać remedium m. in. dla tych z Was, którzy nie chcą lub ze względów finansowych nie mogą zmienić aktualnie wykorzystywanego wzmacniacza słuchawkowego. Ale to nie wszystko.

Kolejny przykład z życia wzięty to mój obecny, główny system stereo. Składa się z monitorów KEF LS50, pary monobloków NuForce REF9 V3SE, w roli przetwornika c/a i przedwzmacniacza pracuje Xonar Essence III, a transportem jest przesadnie duży pecet, dodatkowo z podłączonym do niego, zasilanym ogniwami konwerterem S/PDIF Hydra-X+ firmy Audiobyte. Jeszcze do niedawna byłem święcie przekonany, że w moich domowych warunkach nie będzie już lepiej, że jest optymalnie, bo po drodze, w różnych konfiguracjach, było przetestowane ileś tam wzmacniaczy oraz przetworników. Któregoś razu podłączyłem iTube'a z czystej ciekawości w roli bufora, oczywiście zgodnie z ogólnym zastosowaniem, czyli pomiędzy konwerter c/a, a monofoniczne końcówki mocy. Żeby nie przeciągać - już tam pozostał. Nastąpiła bardzo duża, rzecz jasna pozytywna, zmiana w gładkości przekazu i jego ogólnej muzykalności, nie wyobrażam sobie powrotu do stanu przed aplikacją lampowca od iFi Audio.

Nawet pomimo tego, że ze względów oczywistych zaniechałem połączeń zbalansowanych w moich urządzeniach, te dźwiękowo są oczko wyżej niż RCA, no i delikatnego pogorszenia się selektywności przekazu. Trudno, idę na kompromis, ale jest tego wart. Tyle mi przynajmniej narząd słuchu podpowiada. Cały czas trzeba mieć też na uwadze, że każdy element mojego systemu jest wart przynajmniej dwa i pół raza tyle, co iTube. Ale nawet pomimo tego ten sprzęt się w droższym towarzystwie świetnie odnajduje.
Mogę z czystym sumieniem napisać takie stwierdzenie o zaledwie kilku produktach, z którymi miałem do czynienia (jak dotąd). Większość z nich wpływa zdecydowanie negatywnie na efekt finalny. No i jest jeszcze kwestia przedwzmacniacza. Rozrzut jakościowy w akurat tej części sekcji analogowej większości mi znanych, budżetowych urządzeń zintegrowanych jest naprawdę duży. Słychać, że przy niskiej głośności ich kanały grają nierówno, co dla mnie - osoby nie przesadzającej z decybelami - jest strzałem w stopę, który ją efektownie urywa. iTube tego problemu nie ma, stąd w parze ze stereofoniczną końcówką mocy lub dwoma monoblokami dobrze się sprawdza w sensie równowagi stron lewej i prawej. Niektórym ciężko w to uwierzyć, ale tak faktycznie jest. To nie koniec dobrodziejstw tego cacka. Wojtek już pisał o działaniu dwóch filtrów pasywnych, znanych jako 3D Holographic Sound oraz Digital Antidote Plus. Ja posłużę się prostym przykładem z ostatniej wystawy Audio Show. Na stanowisku iFi Audio pracowały m. in. słuchawki LCD-2, które są znane z intymnej, lub wręcz mocno zwężonej sceny dźwiękowej - to zupełnie inna szkołą grania niż sennheiserowe HD 800. Można rzec, że obydwa te produkty leżą na przeciwległych biegunach. W skrócie napiszę tylko tyle, że z tego, co zaobserwowałem znakomita większość słuchaczy zdecydowanie wolała przekaz z uaktywnioną o "jedno oczko" opcją 3D Holographic Sound niż bez niej. Sztuczka zatem? A jakże, w końcu to filtr. Ale działający w określonych warunkach jak należy, tyle praktyki.


Za to iPhono to zupełnie inna bestia. Ten przedwzmacniacz gramofonowy obsługuje wkładki MM i MC, ma liczne ustawienia na poziomie sprzętowym. Wydawać by się mogło, że granie gramofonowe to dla producentów sprawa marginalna, w którą nie warto inwestować. Po co zatem tracić dostępne zasoby oraz czas na zaspokojenie potrzeb niszy? Cóż, tak się składa, że Thorsten Loesh nie kryje się z przywiązaniem do płyt winylowych. No i nie zapominajmy, że to właśnie dzięki jego zamiłowaniu do nich AMR oraz iFi Audio wyglądają dzisiaj tak, a nie inaczej w sensie oferty produktowej, a w przypadku tej pierwszej - również filozofii brzmieniowej. Co ciekawe, iPhono to nie jest produkt nowy, pamięta czasy sprzed ponad dekady, kiedy to Loesh udzielał się w sieciowej, raczej brytyjskiej społeczności znanej jako Analogue Addicts. Jak sam określa: "były to wczesne dni internetu, kiedy wszyscy myśleli, że winyl już umarł..." (wywiad dla „Mono and Stereo”, czerwiec 2013).
Nie wiem czy wiecie, ale Loesh stworzył iPhono głównie na własne potrzeby, no i pod wpływem osób z Analogue Addicts narzekających na to, że żadna firma nie ma przedwzmacniaczy gramofonowych, które byłyby dobre zarówno pod względem jakości dźwięku, jak i ceny. Tak więc szef działu technicznego AMR-a zaprojektował schemat łatwy do zbudowania, a efekt końcowy okazał się nadspodziewanie dobry w praktyce. Przez lata odświeżał on projekt, iPhono dzisiaj w sensie wyglądu laminatu i wykorzystanych układów ma niewiele wspólnego z jego pierwotną wersją. Ale koncepcyjnie to to samo urządzenie.
Dodanie go do oferty iFi Audio to jeszcze bardziej kolorowa historia. Loesh miał w ręku gotowe rozwiązanie, spreparowane głównie dla siebie. Okazało się jednak, że badanie rynku jednoznacznie potwierdziło zapotrzebowanie na phonostage'a, który byłby uniwersalny i brzmieniowo dobry, ale budżetowy. Zupełnie przez przypadek Panowie przetestowali rozwiązanie Thorstena podczas amerykańskiego zlotu RMAF (ang. Rocky Mountain Audio Fest) w 2013 roku w systemie wartym około 17 000 dolarów. Sprawdziło się, wszystko się ładnie zazębiło. Stąd idąc za słowami samego konstruktora, "wyłudził" on od firmy wynagrodzenie za swoją, jak by nie było, początkowo hobbystyczną pracę. No i wypada wspomnieć, że wart około 12 000 dolarów model PH-77 AMR-a ma 23 krzywe korekcyjne, iPhono ma ich sześć. Jednakże elementarna matematyka jest nieubłagana, podpowiada, że jest ponad 30 razy tańszy. Resztę dopowiedzcie sobie sami. Albo nie, poczekajcie, jeszcze jedno: nie brak osób, które mają w domu sprzęty klasy McIntosha z iTube gdzieś pomiędzy. Nikt w ciemno by takiej kombinacji nie stosował, to nie jest dzieło przypadku i daję sobie za wiarygodność tego stwierdzenia uciąć wszystkie pięć kończyn. Teraz droga wolna.

O ile iPhono oraz iTube to wynalazki, swoiste osobliwości na rynku sprzętów grających, pozostałe produkty z oferty iFi Audio, które przynależą do serii Micro są urządzeniami typowymi. iCAN to pracujący w klasie A wzmacniacz słuchawkowy, oparty na dyskretnym, pozbawionym kondensatorów stopniu o nazwie DirectDrive. Ma dostatecznie dużo mocy, żeby uporać się z konstrukcjami pokroju HD 800, naprawdę. iDAC jest konwerterem c/a, w który wkomponowano kość ES9023 firmy ESS Sabre. Nie będzie przesadą napisanie, że o ile produkty AMR-a są nierozerwalnie powiązane ze srebrnymi krążkami, maleństwa iFi Audio wyposażono we wszystkie rozwiązania uchodzące dzisiaj za standard w PC audio, a nawet więcej. Nie dziwota, w końcu z myślą o komputerach zostały stworzone. Zatem przetwornik iDAC ma zaaplikowane asynchroniczne wejście USB i obsługuje gęste formaty, a wzmacniacz jest w stanie zagrać z każdymi słuchawkami dynamicznymi oraz planarnymi, które są dostępne na rynku. Niby wszystko jakieś takie... klasyczne, prawda? Ale diabeł tkwi w szczegółach. Dla przykładu, w iCAN-ie zaaplikowano dwa filtry sprzętowe, którymi można regulować szerokość wirtualnej przestrzeni oraz ilość niskich tonów. Tak, po raz kolejny mowa o 3D Holographic Sound, iCAN też tę funkcję ma.
Kolejna sytuacja z życia wzięta, również z zeszłorocznej wystawy Audio Show: słuchawki LCD-2 mają sporo gęstego, mięsistego basu, co osobom przyzwyczajonym do lepiej napowietrzonych i lżejszych w odbiorze produktów było nie w smak. Praktyka pokazała, że wiele z nich dużo bardziej ceniło dźwięk produktu firmy Audeze po przykręceniu "dołu" o jedną kropkę i poszerzeniu sceny też o jedną, tak, jak opisałem to powyżej w przypadku modelu iTube. A zatem dwie cechy tej konkretnej pary słuchawek, czyli właśnie bas i słyszalnie zwężony przekaz da się wymodelować w znacznym stopniu pod własne upodobania, w dodatku sprzętowo. Co więcej, te filtry są naprawdę dobrze zaaplikowane, czytaj: nie stanowią kompromisu jednej części pasma kosztem drugiej, lub - w przypadku 3D Holographic Sound - powiększenia szerokości sceny kosztem jej spłycenia. Przynajmniej tyle mi mówi mój narząd słuchu, bardziej mu ufam niż swojej zdolności kredytowej, o której braku mi pracownik banku co jakiś czas przypomina.

Ostatnimi czasy widać też "modę" na przywiązywanie szczególnej uwagi do zasilania w sprzętach budżetowych. Nie ma się co oszukiwać, zasilanie akumulatorowe (bateryjne) to najlepsze rozwiązanie dla aparatury audio, jakie tylko jest, niezależnie od ceny. Ale to nie jest jedyna droga. Dużo zamieszania zrobiło się też dookoła filtracji zasilania, ale nie pełnowymiarowej, tylko takiej, która oczyszcza prąd płynący z gniazda USB dalej do przetwornika c/a. Raz jeszcze wspomnieć należy więc o urządzeniu zwanym iUSBPower. "Raz jeszcze", ponieważ Wojtek już dostatecznie dużo napisał na jego temat w swojej recenzji, zatem odsyłam Was do jej lektury.
Jeszcze kilka lat temu urządzenie pokroju iUSBPower to była abstrakcja, nic co warto by traktować poważnie. Oczywiście w myśl powszechnie panującego przekonania, że kablem od drukarek się "muzyki" nie przesyła, że on jest do czego innego; drukowania oraz przepychania dalej "śmieci" pokroju empetrójek. Jednakże kolejne lata zweryfikowały poglądy wielu osób. Okazuje się, że postawa nie traktowania poważnie komputerów jako transportu na dzień dzisiejszy po prostu nie ma racji bytu, wszyscy to wiemy. Mało tego, takie przekonanie jest teraz często obiektem kpin i przejawem klapek na oczy, zatrzymania się ze sprzętowym rozwojem jakieś pół dekady wstecz najmarniej. To zabawne, jak się przez kilka lat sprawy w audio mogą pozmieniać. Przesył gęstych formatów za pomocą USB do naprawdę drogich systemów jest faktem i to się nieprędko zmieni.

Praktyka po raz kolejny pokazuje, że można poprawić jakość transmisji za pomocą interfejsu USB na wiele różnych sposobów, nie tylko programowo, z wykorzystaniem sterowników ASIO, WASAPI, Kernel Streamingu albo aplikacji pokroju JPlay, które traktują odsłuch muzyczny priorytetowo. Sprzętowo też się da powalczyć, chociażby poprzez rozdzielenie w kablu USB żył prądowych od tych przesyłających dane. Stąd nie dziwota, że skoro w ofercie iFi Audio znajduje się oczyszczacz prądu z dwoma płaskimi gniazdami USB na wejściu, nie zabrakło też stosownego, "dwugłowego" kabla, znanego jako Gemini. To wszystko prowadzi do jednego, kluczowego pytania: po co zatem takie, a nie inne portfolio? Powód jest prosty niczym konstrukcja cepa: iFi Audio oferuje urządzenia głównie dla osób rozpoczynających przygodę z audio. Zatem do dyspozycji tej nieobeznanej i szukającej rozwiązania bezkompromisowego, ale w dalszym ciągu budżetowego są dostępne urządzenia pasujące do siebie, stanowiące razem kompletny, biurkowy "ekosystem". Dalej to już od nabywcy zależy, czy po zakupie iCAN-a będzie chciał zainwestować dodatkowo w iDAC-a, a nieco później również w zasilanie. Jeżeli tak, to wie, gdzie szukać poszczególnych elementów, nie musi przeglądać oferty konkurencji. To jest sednem filozofii iFi Audio. Dobrze to wszystko jest przemyślane i spójne – sami przyznajcie. Nie mam tu na myśli podejścia jedynie marketingowego, to oczywiście swoją drogą, ale prokonsumenckie, na zasadzie: "w razie czego wiesz gdzie szukać reszty..."

Na sam koniec

Na sam koniec zaadresować należy zauważalny wzrost smartfonów jako przenośnych transportów muzyki. Jeszcze do niedawna odstawały one znacząco pod względem jakości dźwięku w porównaniu do dobrych, przenośnych DAP-ów. Stąd na forach ludzie pieją z zachwytu nad sprzętami iBasso, FiiO, HiFiMAN-a czy należącej do irivera marki Astell&Kern. Ale czasy się zmieniają. Co prawda flagowe, przenośne odtwarzacze wspomnianych producentów w dalszym ciągu są bardzo dobre, często referencyjne. Ale i smartfony doczekały się niezgorszego upgrade'u. Sprawa jest banalnie prosta: "zamiast wykorzystywać telefon komórkowy lub tablet jako transport i źródło w jednym, tak, jak miało to miejsce do tej pory, wyprowadźmy sygnał w domenie zerojedynkowej na zewnątrz, podłączmy osobny przetwornik i zobaczmy, czy to zadziała...".
A jakże, zadziałało. Stąd na rynku pojawiło się kilka produktów, które są dedykowane do laptopów, ale przystosowano je też do pracy z urządzeniami mobilnymi codziennego użytku. To raczkujący temat na dzień dzisiejszy, ale już teraz widać, że coś z tego będzie. Duże COŚ. iFi Audio jest firmą jak najbardziej na czasie, stąd ma w swojej ofercie przedstawiciela tego nowego nurtu - iDSD. To miniaturowy przetwornik c/a, należący do serii Nano. Zaaplikowano w nim wszystkie technologie, które wykorzystano w starszym bracie - iDAC-u. Ale to nie wszystko. iDSD swoją nazwę zawdzięcza natywnej obsłudze standardów DSD i DXD, oczywiście uwzględniając też PCM. Współpracuje ze sprzętami opartymi zarówno na iOS-ie, jak i Androidzie. Ma w sobie scalak Burr-Browna, wysokiej klasy zegar taktujący, wzmacniacz słuchawkowy oraz... jest zasilany z akumulatorka. Obsługuje nawet formaty o 32-bitowej długości słowa i 384 kHz częstotliwości próbkowania. Co więcej, dzięki wyjściu współosiowemu może pełnić rolę konwertera S/PDIF. Na dzień dzisiejszy nie ma urządzenia o podobnym profilu, które jest aż tak funkcjonalne co iDSD, taka prawda. No i większość podobnych, konkurencyjnych rozwiązań nie ma własnego zasilania, stąd wiele smartfonowych i tabletowych transportów nie jest z nimi kompatybilnych, nie będąc w stanie dostarczyć odpowiedniego zasilania - stosowne komunikaty o pobieraniu za dużej ilości prądu skutecznie straszą odbiorców. iDSD tego problemu nie ma.
Na dokładkę, dla wzbogacenia oferty, pojawiła się też miniaturowa odmiana wzmacniacza, o nazwie iCAN Nano. Nie zaskoczę nikogo pisząc, że ma w sobie to, co jego pełnowymiarowa wersja, ta z serii Micro. Ale nowy maluszek też ma wbudowane baterie, które - uwaga teraz - mogą pracować nawet siedemdziesiąt godzin. Tak – siedemdziesiąt! Siódemka i zero. Po podłączeniu niskoomowych słuchawek tak długi czas użytkowania jest jak najbardziej realny. Ale w serii Nano jest jeszcze jedno urządzenie, swoją drogą najmniejsze i najtańsze z całej gromady pod banderą iFi Audio. To iPurifier, po naszemu "czyściciel". Ta niewielka, aluminiowa kostka ma za zadanie oczyszczać sygnał na ostatnim odcinku drogi, tuż przed gniazdem USB w przetworniku. Ponieważ jest tania, można na własne uszy przekonać się, czy zabiegi oczyszczające sygnał cyfrowy to nieprawda, czy może jednak coś w tym jest.


W moich oczach iFi Audio to firma, która jest o krok przed konkurencją, odpowiada na zapotrzebowanie rynku szybciej niż inne o podobnym profilu. Nie jest więc dla mnie żadnym zaskoczeniem to, jak rozpoznawalną się stała. Jej produkty grają i wyglądają. Tak, wiem, aspekt wizualny to rzecz indywidualna, subiektywna - de gustibus non est disputandum. Ale jestem przekonany, że większość z Was uzna sprzęty iFi Audio za wystarczająco urodziwe, żeby nie trzeba było ich chować przed znajomymi do biurka. Są małe, lekkie, dobrze przemyślane. Liczba pozytywnych recenzji przytłacza i nie mam na myśli tylko tych naskrobanych przez "sprzedajną prasę". Jest jeszcze cała masa podobnych opinii, ale od osób niezależnych, niezrzeszonych, osłuchanych, no i często do bólu wybrednych. Kto buszuje po forach internetowych o tematyce audio, ten wie. Ja się do produktów iFi Audio przekonałem już jakiś czas temu, zachęcam i Was. Nie zwykłem się zadowalać byle czym i dlatego je Wam polecam, po prostu wiem, że warto.
Pomimo pokaźnej treści tekstu powyżej nie udało mi się zaadresować wszystkich rzeczy, które chciałem Wam przekazać. Kilka czysto technicznych oraz informacyjnych pozostało do przedstawienia. Ale do tego celu muszę wziąć na spytki Thorstena. Rzucę w niego kilkoma winylami, wierzę, że się zgodzi. Do następnego.

O autorze

Dawid Grzyb zawodowo zajmuje się uprzykrzaniem życia czytelnikom portalu „PCLab.pl” za pomocą swoich tekstów o audio. Pisze też do prasy papierowej - "HiFi i Muzyka" i "Audio Video" oraz trochę do szuflady. Prywatnie cały swój wolny czas poświęca wyszukiwaniu niszowej muzyki, no i blogowaniu. Też o audio.

  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl