Data publikacji: 16. grudnia 2012, No. 104
|
|
Jeszcze całkiem niedawno chińskie produkty, a w szczególności wzmacniacze, były traktowane albo, z braku środków na urządzenia znanych marek, jako najtańsze możliwe rozwiązanie, albo jako „dawcy organów”. To ostatnie określenie jest w zasadzie nieadekwatne o tyle, że fora internetowe pełne były porad, co we wnętrzu takiego wzmacniacza wymienić, żeby „zaczął przyzwoicie grać”, więc „dawca powłoki” byłoby określeniem lepszym, zważywszy że wymieniano sporą część bebechów takiego wzmacniacza. Wiele osób kupowało wzmacniacze lampowe prosto z Chin, za naprawdę niewielkie pieniądze, niemal wyłącznie po to, by wykorzystać przyzwoitą obudowę, ewentualnie główny układ, a następnie wymienić długą listę elementów by w końcu ów „przyzwoity dźwięk” osiągnąć. Ale czasy się zmieniają – Chińczycy, którzy od lat produkują sprzęt dla światowych marek, musieli się, siłą rzeczy, nauczyć jak się takie urządzenia robi. Niedawno recenzowałem przetwornik cyfrowo-analogowy Auralic, a słuchałem dłużej także i ich wzmacniacza słuchawkowego i były to dwa znakomite urządzenia z wysokiej półki, a i np. słuchawki HiFiMAN-a to klasa światowa. A przecież to produkty chińskich firm. Większość współcześnie produkowanych lamp także pochodzi z Kraju Środka – TJ, Shuguang, Psvane, nawet Sophie produkują przecież także w Azji, a część z nich oferuje, powszechnie uznaną, wysoką klasę (acz faktem jest, że konkurencji wielkiej, poza NOS-ami, nie ma). Są również marki urządzeń lampowych, których także nie zalicza się już do low-endu – czy to Opera Consonance, czy Cayin, od ładnych kilku lat oferują rozsądnie, ale bynajmniej nie tanio, wycenione produkty, które całkiem nieźle radzą sobie w konfrontacji z wieloma zachodnimi markami.
Trzeba po prostu w końcu przyjąć, że to już nie „tanizna” z Chin (albo przynajmniej nie tylko), którą kupowało się z uwagi na cenę (na wagę, jak twierdzili złośliwi), ale bardzo dobrze zbudowane, wykończone i grające urządzenia, których nie powstydziłoby się wiele światowych marek. I choć ciągle można, choćby na Ebayu, kupić mnóstwo bardzo tanich „klocków”, produkowanych taśmowo w Kraju Środka, to jednak coraz więcej jest takich, które w nader rozsądnej cenie oferują po prostu dobry, a czasem nawet bardzo dobry dźwięk. A gdy pojawiła się jakość, także wykonania i wykończenia, pojawiło się i zainteresowanie dealerów w krajach Europy i nie tylko. Co za tym idzie, można dziś kupić urządzenia niektórych marek od lokalnego dealera, z normalną gwarancją, serwisem itd., czego oczywiście zakup przez Ebay nie daje. To, że jakaś firma decyduje się na dystrybucję jakichkolwiek (nie tylko chińskich) urządzeń świadczy o tym, że ma względną pewność, że nie będzie miała zbyt wielu problemów z psującymi się urządzeniami, z regularnymi dostawami, etc. W końcu po co psuć sobie markę na rynku, o potencjalnych problemach finansowych nie wspominając. Dlaczego o tym piszę? Otóż dlatego, że wiele osób nadal ma opory przed kupowaniem chińskich produktów audio. Jeśli wynika to z decyzji światopoglądowych i chęci korzystania raczej z rodzimych produktów, to OK. Ale jeśli wynika to z obaw o jakość produktów, to trzeba wziąć pod uwagę, że skoro jednak są już polscy dystrybutorzy marek stamtąd, to jakość musiała się znacząco poprawić, więc może czas by zacząć traktować „chińczyków” na równi z produktami pochodzącymi z innych krajów.
Dobrym przykładem może być marka Ming Da, której wzmacniacze są już dystrybuowane w naszym kraju, ale również np. w Wielkiej Brytanii. Pewnie w innych krajach też, ale trafiłem akurat na recenzję wzmacniacza tej marki w brytyjskiej prasie, konstatując przy okazji, że tam kosztuje on jakieś dwa razy więcej niż w Polsce i to chyba nie tylko większa siła nabywcza potencjalnych klientów decyduje o tym, że najwyraźniej także tam się sprzedaje...
ODSŁUCH
Nagrania użyte w teście (wybór)
- Eva Cassidy, Eva by heart, Blix Street 410047, FLAC.
- Cassandra Wilson, New moon daughter, Blue Note; CDP 7243 8 37183 2 0, FLAC.
- Muddy Waters & The Rolling Stones, Live At The Checkerboard Lounge, Chicago 1981, Eagle Rock Entertainment, B0085KGHI6, CD/FLAC.
- John Mclaughlin and Carlos Santana, Love devotion, surrender, SONY, B0000AKY7R, CD/FLAC.
- Led Zeppelin, Led Zeppelin, Atlantic/Warner Music, WPCR-11611, FLAC.
- Rodrigo y Gabriela, 11:11, EMI Music Poland, 5651702, FLAC.
- Ella Fitzgerald & Louis Armstrong, Ella and Louis, Verve/Lasting Impression Music, LIM UHD 045, FLAC.
- Peter Gabriel, New blood, EMI, 6785522, FLAC.
- Patricia Barber, Companion, Blue Note/Premonition, 7243 5 22963 2 3, CD.
- Pink Floyd, The Wall, CBS/SONY, 40AP 1750 1, LP.
- Aerosmith, Music from another dimension, Columbia, B0085RQLXK, CD.
- Guns N' Roses, Use your illusion 2, Geffen Records, B000000OSG, CD.
- AC/DC, Live, EPIC, E2 90553, LP.
Do testu trafił jeden z nowych modeli Ming Da, oznaczony symbolem MC-368 BSE. Urządzenie to oparto o lampy mocy KT90, w liczbie po dwie na kanał. Mówiąc szczerze nie jestem wielkim fanem lamp z serii KT, choć uprzedzenia wynikają głównie z licznych spotkań ze wzmacniaczami na KT88, z których tylko jedno było naprawdę udane (z Ayonem Triton III). Inne lampy z tej serii pozostawiły co prawda znacznie lepsze wrażenie, czy to KT66 w Lebenie CS-660P, KT120 w Jadisie I-35, nie mówiąc już o bliskiej „kuzynce” KT88, lampie 6550, która w kilku aplikacjach grała znakomicie (choćby w Audio Research VSi 60). Mimo to do wzmacniaczy na tych lampach podchodzę z pewną rezerwą – muszą mnie przekonać, że czują muzykę i potrafią ją zagrać, bo dla mnie większość wzmacniaczy na KT88 grała zimno, bezdusznie – były to takie, z punktu widzenia „lampiarza”, udawane, kiepskie tranzystory.
W przypadku Ming Da dochodził jeszcze drugi aspekt nie wzbudzający u mnie specjalnego zaufania – cena. Bo choć irytuje mnie obecna tendencja na rynku audio, zgodnie z którą ceny sięgają absurdu, to jednak zdaję sobie sprawę, że dobrze grające urządzenia zazwyczaj jednak sporo kosztują (i dopóki jest to wysoka, ale względnie rozsądna kwota, mogę to zrozumieć). Tymczasem tu wiele wskazywało, że to jednak jest „chińska tanizna”. No dobrze, prawie 5 tysięcy złotych to wcale nie aż tak mało, ale w porównaniu do cen innych wzmacniaczy na rynku, to raczej niewiele. Tymczasem już sam wygląd MC-368 BSE zaskakuje. Nie ma tu bowiem tak często spotykanej we współczesnych produktach (nie tylko chińskich) „choinki”, czyli kolorowych, oczo...nych diod, podświetlających, w trudnym do zrozumienia celu, nawet lampy i często świecących tak intensywnie, że trzeba je zaklejać, żeby móc się w ogóle skupić na muzyce. Nie ma tu na właściwie żadnych elementów służących wyłącznie do „poprawiania” wyglądu urządzenia. Ot porządnie zrobiona, wykończona na czarno obudowa, solidna osłona na lampy, prosty, acz porządny, bo wykonany z metalu pilot – tak przecież mógłby brzmieć opis produktu znanej marki, pewnie na dodatek kosztującego sporo więcej. No dobrze, jest właściwie jeden element, który jak wszystko na to wskazuje, jest przede wszystkim ozdobą – ładne, podświetlane wskaźniki umieszczone na froncie urządzenia. Traktuję je jako ozdoby bo nie do końca wiadomo co one właściwie pokazują. Wskaźniki wychyłowe zwłaszcza we wzmacniaczach lampowych występują dość często, ale zazwyczaj pełnią funkcje nie tylko ozdobne. Tu, nawet jeśli jest inaczej, producent się tym faktem nie chwali. Skoro już coś „wypominam” (żeby nie ograniczyć się do „słodzenia”), to dodam jeszcze jedną rzecz. Testowany wzmacniacz nie ma układu auto-biasu, co w punktu widzenia osób, którym zależy na klasie dźwięku, jest zdecydowanym plusem, acz dla zwykłego użytkownika, dla którego może to być pierwszy wzmacniacz lampowy w życiu, może to stanowić jakiś problem. Choć wszystko zależy od tego jak dobrze wzmacniacz „trzyma” ustawienia, czyli jak często wymaga regulacji – czego w czasie stosunkowo krótkiego testu nie mogłem sprawdzić. Wszyscy natomiast doceniliby zapewne, gdyby regulacja biasu była dostępna bez otwierania obudowy – pewnie jednak za dużo wymagam, zwłaszcza zważywszy na cenę urządzenia. Faktem jest, że w wielu urządzeniach układy auto-biasu degradują w jakimś stopniu jakość dźwięku, więc rezygnację z tego rozwiązania przez Ming Da należy zaliczyć na plus.
Urządzenie wyposażono w cztery wejścia liniowe RCA, oraz osobne odczepy głośnikowe dla 4 i 8 Ω, czyli wszystko, czego większość użytkowników potrzebuje, a dodajmy do tego jeszcze łatwość obsługi, za pomocą bardzo zgrabnego pilota, oraz porządną osłonę na lampy, która zabezpiecza je przed np. wścibskimi paluszkami maluchów, a rzeczone paluszki przed poparzeniem. Swoją drogą wzmacniacz nie grzeje się aż tak bardzo, jak wiele innych konstrukcji lampowych. W trybie ultraliniowym Ming Da potrafi dostarczyć nawet 75 W, a w trybie triodowym ok. 40 W – mamy więc całkiem niebrzydki i mocny wzmacniacz, który powinien sobie poradzić napędzeniem wielu, niekoniecznie wysokoskutecznych kolumn.
Wszystko to oczywiście ma jakieś znaczenie przy wyborze wzmacniacza, ale i tak koniec końców najważniejszy jest, a przynajmniej powinien być, dźwięk. W końcu kupujemy wzmacniacz, a nie element wystroju pokoju. Przyszedł więc czas by 368-ki BSE posłuchać. Moje Matterhorny specjalnie trudnym obciążeniem nie są, ale bardzo dobrze nadają się do testowania wszelkich aspektów brzmieniowych dowolnego wzmacniacza. Mimo wielu całkiem pozytywnych spotkań z lampami z rodziny KT, niemal za każdym razem obawiam się, że otrzymam owo, już przywołane, zimne, beznamiętne, niewciągające granie, jakie serwowały mi niemal wszystkie wzmacniacze na KT88.
|
A tymczasem, mimo iż zacząłem od trybu ultraliniowego (z założenia mniej „lampowego”), usłyszałem zupełnie inny dźwięk. Dźwięk... no nie ukrywajmy – właśnie „lampowy”. Poza jednym aspektem zdecydowanie i pozytywnie „lampowy”. Bo i średnica była całkiem gładka, lekko ocieplona i chyba delikatnie podkreślona, i góra otwarta, pełna powietrza, dźwięczna, i przestrzeń znakomita, i bas mocny, obszerny, mięsisty, tylko... No właśnie, ten jeden jedyny aspekt (mówię cały czas o pierwszych wrażeniach) był „lampowy” w popularnym, więc niekoniecznie najlepszym, tego słowa znaczeniu – otóż bas okazał się nieco zaokrąglony i odrobinę za wolny. Nie żeby od razu, przepraszam za audiofilski kolokwializm, mulił, ale chciałoby się, żeby był szybszy, bardziej zwarty, miał lepszy kontur. Tak naprawdę chyba właśnie do szybkości tegoż basu to się wszystko sprowadzało – gdyby był nieco szybszy, to zaokrąglenie, pewne zmiękczenie ataku można by mu bez problemu darować. Być może z innymi kolumnami, zdecydowanie bardziej "nieśmiałymi" na basie niż moje kolumny, mniej by się to rzucało w uszy. Ale to tylko jeden z aspektów brzmienia i właściwie jedyny, do którego w tym urządzeniu mam jakiekolwiek zastrzeżenia.
Nawiasem mówiąc udało mi się na dwa sposoby poprawić brzmienie właśnie w zakresie szybkości i zaokrąglenia basu. Po pierwsze przełączyłem się na tryb triodowy. Wcale nie oczekiwałem, że to zmieni coś na plus w niskim zakresie – jeśli już wzmacniacze mają do wyboru takie dwa trybu pracy, to bas zazwyczaj jest lepszy w trybie ultraliniowym. Tymczasem w tym wypadku basu zrobiło się nieco mniej i trochę poprawiła się jego kontrola. O ile to pierwsze mogę zrozumieć, o tyle tego drugiego nie. Drugim ruchem, który wykonałem, była wymiana owych efektownie wyglądających, pękatych lamp 6SN7 na posiadane przeze mnie odpowiedniki w postaci Shuguangów Treasure CV-181Z. Wprowadzone korekty dały zdecydowanie pozytywne efekty, a wszelkie zmiany w brzmieniu poszły w dobrym kierunku. Oprócz zmian na basie, który nieco się skrócił, także i średnica została jeszcze bardziej wygładzona, nasycona, a i góra pasma wydawała się teraz nieco mocniejsza, barwniejsza i jeszcze bardziej otwarta. Zyskały na tym wszystkie nagrania z damskimi wokalami, które zostały dopieszczone, pokazane w bardziej namacalny sposób, nasycone większą dawką emocji. Może to jeszcze nie był poziom SET-a 300B, ale wcale nie było już aż tak daleko. W nagraniach z instrumentami akustycznymi pojawiło się więcej faktury każdego z nich, więcej tych małych, trudno zauważalnych detalików, które sprawiają, że reprodukcja dźwięku zbliża się do tego, co można usłyszeć na żywo, że odbiera się taki przekaz jako prawdziwszy. Przestrzenność nagrań, umiejscowienie źródeł dźwięku w konkretnych miejscach, nadawanie im pewnego ogólnego, choć niezbyt precyzyjnego konturu, pokazanie przestrzeni, powietrza między instrumentami, wymierne odległości na scenie zarówno w jej szerokości jak i głębokości – te wszystkie elementy, których nie spodziewałbym się po wzmacniaczu w tej cenie, jednak tam były. Ming Da potrafił tchnąć życie szczególnie właśnie w nagrania akustyczne, sprawiając, iż stawały się one wciągającym, emocjonalnym widowiskiem. A wszystko to za sprawą zarówno „triodowej” namacalności dźwięku jak i po prostu muzykalności przekazu, której tak często mi brakowało w przypadku wzmacniaczy na KT88.
Muzyka rockowa i elektryczny blues potwierdziły moje wcześniejsze obserwacje – mocny, mięsisty bas sprawdzał się w takiej muzyce całkiem nieźle, chyba że trafiał się kawałek, w którym timing był kluczowym elementem – wówczas potężny, ale nieco ciągnący się bas przestawał być atutem Ming Da. Jednocześnie owa nieco ocieplona średnica, oraz otwarta, mocna, dźwięczna góra, sprawdzały się bardzo dobrze, wpływając pozytywnie choćby na czytelność wokali, która w nagraniach rockowych ewidentnie nie jest priorytetem realizatorów nagrań. Takie nagrania w założeniu mają być przede wszystkim dynamiczne, mają mieć power, wykop i tego wszystkiego MC-368 BSE nie skąpi słuchaczom, co zapewne po części wynika, ze stosunkowo dużej, nawet w trybie triodowym, mocy wyjściowej. Odkręcenie gałki głośności zdecydowanie dalej, niż przy wcześniejszych odsłuchach, nie zaowocowało pojawieniem się zauważalnych zniekształceń, czy kompresji, więc suma summarum takich zespołów, jak: Guns'n'Roses, Aerosmith a nawet AC/DC słuchało się naprawdę nieźle. Tak naprawdę, to gdyby tylko bas był choć odrobinę szybszy i bardziej zwarty, nie miałbym w takiej muzyce właściwie żadnych zastrzeżeń (pamiętając o półce cenowej tego wzmacniacza). Ważne jednakże jest, że pomimo owych pomniejszych słabości prezentacji, słuchanie żywej, dynamicznej, rytmicznej muzyki sprawiało mi sporo frajdy. Gdy puszczam AC/DC i w trakcie grania coraz to podkręcam głośność, to znak, że musi być dobrze, albo i nawet lepiej niż dobrze.
Także przy kawałkach bluesowych, gdzie rytm odgrywa ogromną rolę, bawiłem się dobrze, po części pewnie dlatego, że w bluesie raczej rzadko spotyka się jakieś większe tempo, przy którym bas mógłby mieć problemu z nadążaniem za resztą muzyki. A że elektryczne gitary potrafiły zagrać z zębem, wokale pełne były emocji, to i ja dawałem się wciągnąć w nastrój tych nagrań, bardzo dobrze „czując” bluesa.
Podsumowanie
Ming Da MC-368 BSE to naprawdę ciekawy i udany wzmacniacz zaprzeczający stereotypowi taniego, byle jakiego produktu z Chin. Wykonanie jest bardzo porządne, wykończenie także, a o tak dobry, lampowy dźwięk za te pieniądze, jest naprawdę trudno. Spora moc, która pozwoli napędzić wiele kolumn, nie tylko tych o wysokiej skuteczności, czy pilot zdalnego sterowania, na dodatek metalowy, to kolejne atuty przemawiające za tym urządzeniem. Oczywiście dochodzi jeszcze ogromny plus w postaci możliwości nabycia tego wzmacniacza od polskiego dystrybutora, a to oznacza zakup z gwarancją i w razie potrzeby serwis w kraju. No i nie trzeba tu wcale wymieniać połowy elementów, żeby uzyskać dobry dźwięk – taki dostajemy w wersji fabrycznej. A że da się zapewne wycisnąć z tego wzmacniacza jeszcze więcej, co pokazała już prosta wymiana lamp 6SN7, to trzeba to uznać za kolejny atut testowanego wzmacniacza. Jeśli szukacie Państwo lampowej integry za kilka tysięcy złotych to nie powinniście pominąć w swoich odsłuchach Ming Da, a już na pewno nie dlatego, że wykonano ją w Chinach.
BUDOWA
MC-368 BSE to lampowy wzmacniacz zintegrowany chińskiego producenta, firmy Ming Da. Konstrukcję oparto o lampy mocy KT90, po dwie na kanał, oraz po jednej 6SN7, oraz ECC83 – wszystkie obrandowane nazwą Jinvina. Frontowa ścianka to dwa pokrętła – jedno służy do regulacji głośności, a drugie do wyboru wejścia. Między nimi umieszczono dwa zegary – nie udało mi się znaleźć informacji jaki prąd one właściwie pokazują – przypuszczalnie prąd podkładu lamp mocy. Założenie bierze się z faktu, że wzmacniacza nie wyposażono w funkcję autobiasu, choć takie rozwiązanie znajdziemy w większości niedrogich wzmacniaczy lampowych. Tutaj mamy ręczną regulację prądu podkładu, co jest rozwiązaniem stosowanym raczej we wzmacniaczach z wysokiej półki. Pewnym utrudnieniem jest fakt, że by regulację wykonać, trzeba najpierw otworzyć obudowę. Z drugiej strony być może ma to, w zamyśle producenta, zniechęcać „zwykłego” użytkownika to zabierania się za to, bo mogłoby się to skończyć np. znacznym skróceniem okresu użytkowania lamp. Na tylnej ściance znajdują się 4 wejścia liniowe (RCA), odczepy głośnikowe dla 4 i 8 Ω, oraz gniazdo sieciowe. Na lewej, bocznej ściance (patrząc od frontu urządzenia) znajduje się główny włącznik, oraz przełącznik trybów pracy wzmacniacza. Użytkownik może, co ciekawe bez wyłączania wzmacniacza, przełączać wzmacniacz między trybem triodowym, oferującym ok. 40 W mocy, a ultraliniowym, oferującym ok. 75 W mocy. Wzmacniacz wyposażono w porządną osłonę na lampy, oraz pilot zdalnego sterowania wykonany, co jest raczej niespotykane na tej półce cenowej, z metalu. Cały układ jest zmontowany metodą punkt-punkt – nie ma tu żadnych układów scalonych, poza jedną małą płytką z układem zdalnego sterowania. Montaż wykonano bardzo starannie, a poszczególne elementy wydają się być dobrej jakości. Zgodnie z informacją ze strony producenta, wewnętrzne okablowanie to srebro w izolacji teflonowej. Obudowę wykonano ze stali nierdzewnej, wykończonej czarnym kolorem. Zarówno wykonanie jak i wykończenie tego wzmacniacza stoją na bardzo dobrym poziomie.
Dane techniczne (wg producenta)
Odczepy głośnikowe: 4 Ω, 8 Ω
Zniekształcenia: ≤1%
Impedancja wejściowa: 100 kΩ
Pobór mocy: 250 W
Wejścia: 4 x RCA
Moc: tryb ultraliniowy - 2 x 75 W | triodowy: 2 x 40 W
Pasmo przenoszenia: 15 Hz - 55 kHz (± 1 dB)
Lampy: KT90 × 4, 6SN7 × 2, 12AX7 × 2
Wymiary: 460 x 380 x 240 mm
Waga: 34,5 kg
|