Przetwornik cyfrowo-analogowy Bricasti M1 Cena (w Polsce): 8595 USD (+ VAT) Producent: Bricasti Design Ltd. Kontakt: Bricasti Design Ltd. | 123 Fells Ave Medford, MA USA 02155 USA tel.: 1-805-222-5871 Strona internetowa: www.bricasti.com Kraj pochodzenia: USA Produkt do testu dostarczyła firma: MusicToolz Tekst: Marek Dyba Zdjęcia: Marek Dyba, Bricasti |
Data publikacji: 16. grudnia 2012, No. 104 |
|
Nie będę ukrywał, że firma Bricasti jeszcze jakiś czas temu była mi zupełnie nieznana. Myślę, że trudno się dziwić, bo po pierwsze jest to firma względnie młoda, a po drugie jej oferta skierowana jest (czy może raczej była) na rynek pro. A jakoś tak się dziwnie składa, że choć muzyka powinna łączyć obydwa światy - ludzi którzy nagrywają muzykę i tych, którzy jej później słuchają - to jednak oferty skierowane do tych dwóch grup ludzi są zupełnie różne. Jako że z rynkiem pro audio za wiele wspólnego nie mam, więc zapewne, przynajmniej do ostatniego Audio Show, nie znałbym marki nadal, gdyby nie lutowa okładka "Stereophile'a", na której znalazł się przetwornik cyfrowo-analogowy Bricasti, oznaczony symbolem M1, opisany przez autora, Johna Atkinsona, jako: "The state of digital art" (czyli "topowe urządzenie cyfrowe"). Recenzja, nawiasem mówiąc, była nader dla M1 pochlebna, co tytuł zresztą sugerował. Trzeba przy tym zaznaczyć, że o ile upgrade'y softwaru M1 są dostępne dla klientów bez jakichkolwiek opłat, o tyle z DSD wiążą się także pewne zmiany hardwarowe, w związku z czym będzie to zmiana płatna, ale będzie - jeśli ktoś koniecznie będzie chciał słuchać plików DSD, to proszę bardzo. Urządzenie wygląda naprawdę bardzo dobrze – czarny front, tył i boki, oraz srebrna/szara, matowa pokrywa górna, wszystko wykonane z szczotkowanego aluminium, znakomicie spasowane i wykończone. Na froncie znajduje się duży, czytelny, czerwony wyświetlacz pokazujący szereg informacji – używane aktualnie wejście, częstotliwość próbkowania odtwarzanego pliku, poziom głośności, temperaturę obudowy urządzenia, wersję oprogramowania i fazę absolutną sygnału (oczywiście nie wszystkie informacje naraz – trzeba je „przewijać”). Obok wyświetlacza znajduje się niezbyt duża gałka, służąca do manualnej obsługi wszystkich funkcji, a dalej sześć przycisków. Najpierw wybieramy przycisk przypisany do funkcji, z której chcemy skorzystać, a dopiero potem za pomocą gałki zmieniamy ustawienia, które np. w przypadku wyboru filtrów trzeba jeszcze zatwierdzać przyciskiem "enter" (gdy zmieniamy filtry za pomocą pilota „entera" nie potrzebujemy). Oprócz tych czterech głównych przycisków i przycisku „enter”, mamy jeszcze szósty, który pozwala zmieniać jasność wyświetlacza lub (niemal) całkowicie go wyłączyć (niemal, bo po wyłączeniu, które następuje po 20 sekundach od wybrania tej opcji, świeci się pojedynczy punkcik). ODSŁUCH Nagrania użyte w teście (wybór)
Urządzenie, w testowanej wersji, oferuje cztery wejścia cyfrowe – AES/EBU, S/PDIF (koaksjalne i optyczne) oraz USB (USB 2.0 pracujące w trybie asynchronicznym) oraz wyjścia analogowe zbalansowane (XLR) i niezbalansowane (RCA), słowem wszystko, czego można wymagać od nowoczesnego DAC-a. USB oparto, podobnie jak w przypadku wielu innych produkowanych obecnie urządzeń, o chip XMOS-a, a sterowniki pochodzą od firmy Thesycon, co także nie jest niespodzianką. Zanim przejdę do brzmienia, parę słów o wspomnianych już filtrach cyfrowych. Filtry, którymi można w jakimś stopniu kształtować brzmienie pojawiają się w konwerterach niektórych firm, przede wszystkim tych, które są związane także z rynkiem pro (przykład – choćby dCS). W przypadku Bricasti mamy dwie grupy filtrów – "linear phase" (9) i "minimum phase" (6) – parametry każdego z nich są dokładnie opisane w instrukcji, acz wybór i tak zapewne w większości wypadków następuje „na ucho”, bo w końcu po to dano użytkownikowi wybór, by dostosował brzmienie do własnych preferencji. Posłużę się informacją, którą dostałem od Briana, a w której skrótowo wyjaśnia on różnicę między filtrami. Filtry "linear phase" są stosowane w większości przetworników, mogą więc brzmieć „znajomo” dla wielu osób: „Filtry te stosuje się, by uzyskać zgodność czasową sygnału w całym zakresie pasma przenoszenia, od 20 Hz do 20 kHz (stąd w nazwie "linear" – liniowy). Filtry muszą więc wprowadzać opóźnienie sygnału, by ową koherencję czasową uzyskać w całym zakresie. W efekcie pojawia się jednak tzw. "pre ringing" (oscylacje przed dźwiękiem właściwym [impulsem]) oraz niewielki "post ringing" (oscylacje sygnału po impulsie). Ten pierwszy efekt może być odbierany jako delikatne rozmazanie, zamglenie dźwięku i nieco gorsze postrzeganie transjentów. Brian napisał mi także, że przeprowadzali liczne testy, w których słuchacze, gdy dano im do wyboru np. filtr "linear phase 2" lub "minimum phase 2", w zdecydowanej większości wskazywali ten drugi. Mówiąc szczerze, choć różnice nie są duże, to jednak bawiąc się w przełączanie filtrów skończyłem także na jednym z "minimum phase". Może więc coś w tym jest, że ważniejsza jest dla nas faza ataku dźwięku. Tak czy owak wyboru dokona każdy użytkownik – istotne jest, że taki wybór ma, podczas gdy w większości DAC-ów to konstruktorzy wybierają konkretne filtry, a słuchaczowi pozostaje dany wybór zaakceptować lub nie. Bricasti, mimo że już zdążył trochę pograć u dystrybutora, zanim faktycznie zacząłem go odsłuchiwać, dostał u mnie trochę czasu na "rozgrzewkę". Gdy jednak w końcu usiadłem do słuchania szybko zapisałem pierwsze wrażenia. A były to: niezwykła czystość, klarowność brzmienia i imponująca, budowana w głąb przestrzeń. Im więcej przetworników D/A odsłuchuję, tym większe znaczenie przypisuję pierwszemu wrażeniu, jakie na mnie robią, a to dlatego, że na pewnym poziomie różnice w brzmieniu poszczególnych urządzeń wcale nie są, moim zdaniem, aż tak duże, zwłaszcza jeśli nie porównuje się ich bezpośrednio. Dlatego to właśnie pierwsze wrażenie najlepiej obrazuje to, co wyróżnia dany obiekt testu spośród innych. |
Jak te wrażenie przekładały się na muzykę? Weźmy choćby płytę Arne Domnerusa Antiphone blues - dwa instrumenty, saksofon i organy, nagrane w dużym kościele. Zacznę od tego ostatniego elementu – pięknie pokazanego ogromu wnętrza, w którym dokonano rejestracji. Choć M1 nieco odsuwa scenę za linię kolumn, dając wrażenie obserwacji wydarzeń na scenie z pewnej perspektywy, to w tym przypadku niejako wspomagało to realizm prezentacji. W końcu w kościele siedzi się zazwyczaj daleko od organów, których potężny dźwięk musi pokonać sporą odległość zanim dotrze do naszych uszu, po drodze odbijając się od wielu płaszczyzn. Nawet jeśli w tym konkretnym nagraniu organy są raczej tłem dla saksofonu, to i tak można fizycznie odczuć ich potęgę, na tle której zaskakująco mocno, czysto brzmiał saksofon Domnerusa. I choć i on był pokazany w sporej odległości, to nie brakowało żadnych, najmniejszych nawet detali, co tylko potwierdzało jak niezwykle przejrzystą i precyzyjną prezentację Bricasti potrafi zaserwować. Zmieniając kompletnie klimat, sięgnąłem po nagrania rockowe i jazzowe, chcąc potwierdzić początkowe wrażenie, iż skraje pasma prezentowane są w wyrazisty, mocny sposób. I faktycznie, w każdym rodzaju muzyki, gdzie dużą rolę odgrywał bas, czy to akustyczny, czy elektryczny, Bricasti udowadniał, że potrafi pokazać bardzo niskie zejście, że bas jest szybki, sprężysty i raczej twardy. Posłuchałem też (oczywiście) szalejącego na kontrabasie Raya Browna – była imponująca szybkość ataku w momencie szarpnięcia struny i piękne, długie wybrzmienia wspomagane odpowiednią ilością pudła, była świetna barwa i odpowiednia wielkość instrumentu. Może kontury nie były aż tak ostro zarysowane, ale obraz instrumentu miał właściwy kształt, wielkość i masę. Z drugiej strony elektryczna gitara basowa Marcusa Millera była równie szybka, ale też brzmiała zdecydowanie bardziej twardo, momentami wręcz agresywnie, co świetnie wpisywało się w styl grania tego muzyka. Na górze pasma także nie udało mi się zaobserwować żadnych objawów wycofania, czy zaokrąglenia najwyższych tonów – każde uderzenie blachy miało swoją wagę, czystość i dźwięczność, jaką niewiele urządzeń potrafiło do tej pory u mnie pokazać. W końcu doszedłem i do nagrań wokalnych. Zacząłem bodaj od Cassandry Wilson, potem śpiewała Patricia Barber. I były to pierwsze nagrania, przy których zacząłem się zastanawiać, czy wszystko jest tak idealnie jak do tej pory. Z jednej strony zachwycała znowu owa niesamowita czystość dźwięku, szczegółowość, wyraźnie pokazany każdy niuans, każda subtelność, z drugiej jednak odniosłem wrażenie, że obydwie panie, śpiewające przecież dość niskimi głosami, brzmiały odrobinę jaśniej niż do tego przywykłem. Spróbowałem więc z głosami męskimi – Louisem Armstrongiem, Frankiem Sinatrą i Markiem Dyjakiem. O ile np. chrypa Satchmo brzmiała niesamowicie realistycznie, głos Dyjaka zbliżał się do tego co znam z koncertów, a i aksamitu Franka było sporo, to jednak owo wrażenie, że wszystko jest delikatnie, ale jednak rozjaśnione - zostało. Być może więc jest to „koszt” tej niezwykłej klarowności i detaliczności dźwięku. Postanowiłem sprawdzić to jeszcze w systemie wyższej, niż mój własny, klasy, ale o tym za chwilę. Zanim bowiem zabrałem Bricasti na małą wycieczkę, postanowiłem sprawdzić jak będzie się sprawował sterując bezpośrednio moją końcówka mocy ModWrighta. Jak się okazało, M1 nie miał najmniejszych problemów z wysterowaniem KWA100SE. Co prawda mając do wyboru system z LS100 między "dakiem" a końcówką i bez niego, wybrałbym tę pierwszą opcję, dlatego że, jak wiadomo, mam słabość do lamp, do tego jak potrafią dopieścić średnicę, dodać namacalności dźwiękowi. Różnica między systemem z przedwzmacniaczem, a takim, gdzie M1 sterował końcówką bezpośrednio nie była specjalnie duża i patrząc na to od strony kosztów, o ile oczywiście potencjalny posiadacz Bricasti nie ma innych źródeł analogowych w systemie, można by śmiało zakup przedwzmacniacza sobie darować. No chyba, że właśnie tak jak ja, lubi się odrobinę ciepełka w średnicy, kipiące emocjami, namacalne wokale – wówczas lampowy przedwzmacniacz będzie jak znalazł. Wrócę więc do wspomnianego wcześniej pomysłu sprawdzenia M1 w systemie z najwyższej półki. Dzięki uprzejmości Jacka (pozdrawiam!) mogłem (mogliśmy) posłuchać testowany przetwornik w kompletnym systemie Reimyo/Harmonix (test podobnego systemu w "High Fidelity" - TUTAJ). Ponieważ spotykamy się u Jacka dość często znamy brzmienie jego systemu całkiem nieźle. I w ten system, w miejsce przetwornika DAP-999 EX, wstawiliśmy M1. Osoby, które miały okazję posłuchać kompletnego systemu Reimyo wiedzą, jak bogate, pełne, lekko ciepłe, ale jednocześnie niezwykle detaliczne i dźwięczne brzmienie oferuje. Mimo że słuchałem go już wiele razy, zawsze z ogromną przyjemnością, po raz kolejny wracam do Jacka, bo po prostu, o ile oczywiście lubi się takie brzmienie, to jest to dźwięk na całe życie, w którym niczego nie brakuje. Trzeba jeszcze podkreślić fakt, że pan Kiuchi stworzył kompletny system, który najlepiej gra w komplecie, którego poszczególne elementy się uzupełniają i dotyczy to oczywiście zarówno elektroniki Reimyo, kolumn Bravo! i okablowania Harmonix. Dlatego wstawianie do takiego systemu jakiegokolwiek produktu innej firmy na "dzień dobry" stawia go na nieco gorszej pozycji. Ale próbować trzeba, nieprawdaż? Podsumowanie Próby wejścia firm zajmujących się pro audio na rynek audiofilski kończą się różnie. Wynika to z różnic w podejściu do wielu kwestii, których firmy mające dotąd do czynienia z zupełnie inną klientelą po prostu nie rozumieją. Jednakże w przypadku Bricasti, gdy już doszło do powstania produktu skierowanego bardziej do audiofilów, to firma stara się poznać ich potrzeby i do nich dostosować – stąd wejście USB, pilot zdalnego sterownia i prace nad możliwością odtwarzania plików DSD. BUDOWA M1 to przetwornik cyfrowo-analogowy firmy Bricasti wyposażony w regulację głośności. Urządzenie umieszczono w pojedynczej, znakomicie wykonanej i wykończonej bryle ze szczotkowanego aluminium, do którego od góry dokręca się pokrywę - także grubą. Front, tył i boki są w kolorze czarnym, górna pokrywa jest srebrna, podobnie jak gałka i przyciski na froncie. Zarówno centralną część frontu jak i tylnego panelu cofnięto. W tym „zagłębieniu” z przodu umieszczono alfanumeryczny, czerwony wyświetlacz, gałkę oraz przyciski, natomiast z tyłu wszystkie wejścia cyfrowe, gniazdo IEC i włącznik urządzenia. Czytelny wyświetlacz pokazuje szereg informacji –aktualnie używane wejście, częstotliwość próbkowania sygnału, poziom głośności, temperaturę obudowy urządzenia, wersję oprogramowania i fazę absolutną. Testowaną wersję urządzenia wyposażono w cztery wejścia cyfrowe, izolowane transformatorowo - AES/EBU, S/PDIF koaksjalne i optyczne - oraz USB (Class 2.0, asynchroniczny). W wersji podstawowej tego ostatniego nie ma, ale jest BNC. Wejście optyczne akceptuje pliki o rozdzielczości do 24/96, a pozostałe do 24/192. Urządzenie wyposażono w wyjścia analogowe zarówno RCA jak i XLR. Co ciekawe istnieje możliwość regulacji poziomu sygnału wyjściowego. Z tyłu znajduje się jeszcze gniazdo małego jacka, tzw. trigger, do którego podłączamy kabelek zewnętrznego odbiornika zdalnego sterowania. Rzut oka do środka pokazuje kilka płytek drukowanych – pośrodku sekcję cyfrową i jej zasilanie, natomiast po bokach sekcje analogowe - osobno dla kanału prawego i lewego, każda zasilana osobnym trafem toroidalnym. Sygnały cyfrowe trafiają do głównego procesora dźwięku – chipu firmy Analog Devices ADSP-21368 SHARC, który pełni także funkcję odbiornika S/PDIF, synchronizuje zegary dla obydwu kanałów oraz zawiera filtry cyfrowe. Kość przetwornika D/A także pochodzi od Analog Devices – to AD 1955. Ten chip daje możliwość cyfrowej regulacji głośności, jednakże Bricasti nie korzysta z tej opcji – regulacja głośności realizowana jest w domenie analogowej. Kość USB pochodzi, podobnie jak w przypadku wielu współcześnie produkowanych DAC-ów, od XMOS-a, a sterowniki dla systemu operacyjnego Windows od firmy TheSycon. Dane techniczne (wg producenta) |
|
|||
|
|
strona główna | muzyka | listy/porady | nowości | hyde park | archiwum | kontakt | kts
© 2009 HighFidelity, design by PikselStudio,
serwisy internetowe: indecity