Data publikacji: 16. czerwca 2012, No. 98
|
|
Firma Bastanis jest, o ile mi wiadomo, kompletnie na Polskim rynku nieznana. A przynajmniej na rynku produktów gotowych, bo parę wzmianek o projektach tej firmy znalazłem tylko na forach DIY. Co więcej jeszcze rok temu i ja o niej nie słyszałem. Wszystko zaczęło się dla mnie, od... ramienia gramofonowego TransFi.
Jeśli ktoś z Państwa wchodził na stronę tej brytyjskiej firmy, to być może zauważył również zakładkę o nazwie Bastani speakers. W taki właśnie sposób ja dowiedziałem się o istnieniu tej firmy. Firma gwoli ścisłości nazywa się Bastanis, a jej właściciel i człowiek odpowiedzialny za wszystkie projekty to Robert Bastani.
Wypytałem Vica (z TransFi) o kolumny, których on sam używa i które sprzedaje na terenie Wielkiej Brytanii. Z rozmowy wynikało, że Robert Bastani to równie wielki entuzjasta dobrego audio jak Vic, który traktuje swoją pracę po części jako powołanie – dostarcza klientom jak najlepszy produkt i to zarówno tym, których stać na spory wydatek, jak i tym z mniej zasobnymi kieszeniami.
Produkty niemieckiej firmy są dość specyficzne (tak jak ramię i gramofon Vica) – to przede wszystkim kolumny typu otwarta odgroda i tuby. Tak więc musiałem się tymi produktami zainteresować – sam w końcu od ładnych kilku lat posiadam tuby, a odgrody to moje marzenie, realizowane obecnie po części dzięki JAF-om Bombard, ale nie do zrealizowania w „klasycznej” formie w moim pokoju (z braku miejsca). Gdyby do zainteresowania mnie nie wystarczyłaby informacja o tubach i odgrodach, to musiałbym się kolumnami Bastanis zainteresować po przeczytaniu, że Robert Bastani stosuje w swoich kolumnach głośniki o dużych średnicach – 10, 15, a nawet 18 cali. Dodajmy do tego, iż zachwala także dipolowe moduły basowe do swoich odgród, dipolowe tweetery, sprzedaje gotowe produkty, ale także, kosztujące odpowiednio mniej, kity dające nabywcy radość z włożenia własnej pracy w powstanie kolumn i mamy mniej więcej obraz firmy, którą musiałem się zainteresować. To zapewne nie jest dźwięk dla każdego, ale u kogoś, kto lubi tuby/odgrody i duże głośniki basowe same opisy wywołują chęć posłuchania tych konstrukcji.
Po wymianie informacji z Viciem poszukałem także informacji w sieci i dość szybko znalazłem recenzje na znanych portalach audio (głównie w USA i w Niemczech) oraz stwierdziłem (ze zdziwieniem, bo wcześniej nie zwróciłem na to uwagi), że kilku recenzentów używa kolumn Bastanis (może nie ci z „najgłośniejszymi” nazwiskami, ale jednak) w swoich systemach odniesienia.
Ponieważ Vic potwierdził, że to znakomite kolumny, zważywszy na moje doświadczenia z produktami TransFi, które okazały się oferować znakomity dźwięk w rozsądnej cenie, zdecydowałem się napisać do Roberta Bastani z pytaniem, czy nie wysłałby mi swoich kolumn do recenzji. Nie wiem czy Vic „maczał w tym palce” czy nie, ale odpowiedź od Roberta była szybka i pozytywna. Co istotne zaczął od dokładnego wypytania o mój pokój i sprzęt odsłuchowy – po uzyskaniu informacji zasugerował, że najchętniej dostarczyłby mi swój najnowszy produkt – tuby o nazwie Matterhorn.
Wybór podyktowany był wielkością pomieszczenia i możliwościami ustawienia w nim kolumn – na odgrody, również takie jak Roberta, nie ma u mnie (niestety!) miejsca. Może nie są fizycznie aż tak duże, ale potrzebują dużo miejsca wokół siebie by pokazać pełnię swoich możliwości. Wystarczyło jednakże, że rzuciłem okiem na stronę www.bastanis.com, bym zapomniał o odgrodach i by bardzo szeroki uśmiech zagościł na mojej twarzy – tuba z 15-calowym głośnikiem szerokopasmowym i tweeterem, w dużej solidnej obudowie – niewątpliwie coś dla mnie. Później sprawdziłem jeszcze ich cenę – jasne, że 4400 euro (w wersji testowanej z tweeterami Gemini) to niemało, ale porównując tę kwotę z cenami większości komercyjnych głośników tubowych na rynku, to wcale nie tak dużo.
Mina mi nieco zrzedła, gdy dowiedziałem się, że każda kolumna waży 50 kg i że w związku z tym dostanę przesyłkę na palecie (jak to wnieść na moje trzecie, wysokie piętro?!). Uznałem, że trudno – zabawa w audio pełna jest poświęceń, więc jakoś to przeżyję. I tylko mój kręgosłup pytał z wyrzutem, czemu to on zawsze najwięcej poświęca.
ODSŁUCH
Płyty użyte do odsłuchu (wybór):
- Marek Dyjak, Publicznie, UBFC Cd0111, CD.
- Etta James, Eddie 'Cleanhead' Vinson, Blues in the Night, Vol.1: The Early Show, Fantasy, B000000XDW, CD.
- Ella Fitzgerald & Louis Armstrong, Ella & Louis Again, Verve, 1069188, CD.
- Piotr Czajkowski, Kunzel, Cincinnati Pops, 1812 Overture, TELARC SACD-60646, SACD.
- Patricia Barber, Companion, Premonition/Mobile Fidelity, MFSL 2-45003, 180 g LP.
- Kate Bush, The sensual world, Audio Fidelity, AFZLP 082, 180 g LP.
- Cannonball Adderly, Somethin' else, Classic Records, BST 1595-45, LP.
- Arne Domnerus, Antiphone blues, Proprius, PRCD 7744, FLAC.
- Renaud Garcia-Fons, Oriental bass, Enja, B000005CD8, FLAC.
- The Ray Brown Trio, Soular energy, Pure Audiophile, PA-002 (2), LP.
- Marcus Miller, A night in Monte Carlo, Concord Records, B004DURSBC, CD.
- Blade Runner, soundtrack, muz. Vangelis, Universal, UICY-1401/3, Special Edition 3 x CD (1982/1991/2007).
- Wolfgang Amadeus Mozart, Symphonies, Scottish Chamber Orchestra, Linn Records, CKD 350, 2 x SACD/HDCD.
Japońskie wersje płyt dostępne na
Kolumny dotarły do mnie bodaj dwa dni przed długim majowym weekendem i z założenia miałem zacząć ich słuchać dopiero po powrocie z kilkudniowego odpoczynku. Tylko jak je już (z pomocą kuriera – jeszcze raz wielkie dzięki!!!) wtargałem, po czym zreanimowałem się domowymi sposobami, to stwierdziłem, że nie mogę czekać aż tyle, żeby dowiedzieć się jak to gra.
Do testu otrzymałem Matterhorny z dwoma parami głośników wysokotonowych – jedne to „standardowe”, a drugie to Bastanis Gemini – droższe o 600 euro, dipolowe tweetery. Odsłuch zacząłem oczywiście z tańszymi tweetarami, a mające skuteczność na poziomie 100 dB Matterhorny podłączyłem do mojego ArtAudio Symphony II (z transformatorami z Diavolo), czyli SET-u na lampach 300B (Western Electric). Producent podaje co prawda na swojej stronie, że jego tuby grają bardzo dobrze i ze wzmacniaczami lampowymi i z tranzystorowymi, ale z moich dotychczasowych doświadczeń wynikało, że tuba i tranzystor po prostu się nie lubią (nawet jeśli co innego twierdzą w Avantgarde Acoustics).
W takim zestawieniu pograłem 2 dni, które miałem do dyspozycji przed wyjazdem i mówiąc szczerze nie byłem zachwycony. Nieco rozczarowany wyjechałem na urlop, ale sprawa nie dawała mi spokoju. Nie marnując czasu pomęczyłem nieco mailowo Roberta, który udzielił mi kilku cennych wskazówek dotyczących choćby ustawienia kolumn. Po powrocie wypiąłem z toru Symphony II i wpiąłem moją drugą amplifikację – zestaw ModWrighta, czyli LS100 (lampowy przedwzmacniacz) i KWA100SE (tranzystorową końcówkę mocy) i... Zaczęło grać zupełnie inaczej i dużo lepiej.
Oczywiście zapewne w grę wchodził w pewnym stopniu czynnik, powiedzmy, fizjologiczny – na pewno byłem w zdecydowanie lepszej formie fizycznej i psychicznej po tygodniu w górach, a to bez wątpienia miało wpływ na bardziej pozytywny odbiór świata, z muzyką włącznie. Niemniej im dłużej słuchałem tym wyżej unosiłem brwi, dziwiąc się jak znakomicie to brzmi i to z tranzystorem! I jak... Nietubowo.
Tuby to przede wszystkim znakomita średnica, pewne podbarwienia dźwięku i mniejsze lub większe braki na skrajach pasma. Z doświadczenia wiem, że można taki dźwięk pokochać, godząc się z wadami, dla cudownej średnicy i doskonałej spójności brzmienia pojedynczego głośnika, o jakich posiadacze innych rodzajów kolumn mogą pomarzyć. Jeśli dodać do nich tweetery (jak ja to zrobiłem w swoich), to i góra może być bardzo dobra, no i można dodać do tego subwoofer/y (co też w swoim czasie zrobiłem), żeby mieć dobry bas. Zyskuje się więc lepsze skraje pasma, ale traci się na tej niezwykłej koherencji przekazu pojedynczego głośnika szerokopasmowego.
Faktem jest, że można uzyskać naprawdę dobre efekty, ale niewiele kolumn, których miałem okazję słuchać, dorównuje holografią, muzykalnością i namacalnością/realizmem średnicy moim tubom (nieliczne wyjątki to jeszcze lepsze tuby). Jak już wspomniałem, nie są doskonałe, z czego zdaję sobie oczywiście sprawę, ale doskonale grających kolumn nie ma, a w rozsądnym zakresie cenowym zdecydowanie lepiej (w całym paśmie) grających tub też do tej pory nie znalazłem. Można oczywiście kupić kolumny typu Avantgarde Acoustic, które są moim zdaniem znakomite, ale trzeba za to naprawdę sporo zapłacić (to nie jest przytyk do polityki cenowej tej firmy, tylko stwierdzenia faktu). No i większość z dostępnych na rynku tub trzeba wręcz zestawić z dobrą lampą, bo z urządzeniami solid-state jakoś nie chcą stworzyć właściwej sobie magii, czasem grając wręcz źle. A to sprawia, moim zdaniem, że nie mogą być kolumnami recenzenckimi (a proszę mi wierzyć, że posiadanie i używanie dwóch par sporych kolumn jest mocno niewygodne; chętnie miałbym jedne, które pozwalałby mi słuchać muzyki z ogromną przyjemnością i na dodatek w połączeniu z każdym testowanym urządzeniem grałyby bardzo dobrze, pokazując za każdym razem wyraźnie zalety i wady testowanych urządzeń).
W przypadku Matterhornów dostajemy na dobrą sprawę pełnopasmowe kolumny (producent nie podaje co prawda pasma przenoszenia, ale żadnych braków ani basu, ani góry nie stwierdziłem), które świetnie brzmią z tranzystorem, a dodatkowo ich cena nie zwala z nóg. Nie kosztuje to mało, ale 4400 euro w świecie audio nie jest też szokującą kwotą. Poza tym Robert Bastani daje swoim klientom drugą opcję – kit do samodzielnego złożenia, skierowaną do osób, które mają nieco mniejszy budżet na zakup kolumn, albo po prostu chcą poczuć dreszczyk emocji związany z własnoręcznym „wykonaniem” kolumn. Zwłaszcza ten ostatni aspekt może być dla wielu osób atrakcyjny. To taka namiastka DIY – wiem, że nie wszyscy mają takie potrzeby/możliwości/umiejętności (niepotrzebne skreślić), ale proszę mi wierzyć (a mówi to osoba, która, ku własnemu ubolewaniu, nie ma ani czasu ani umiejętności potrzebnych do budowy własnego sprzętu), że nawet prosta czynność wykonana przy własnym systemie (w moim przypadku np. dwukrotna wymiana przetworników w tubach) potrafi dać ów dreszczyk emocji, gdy w końcu sprzęt się włącza i okazuje się, że to gra i to świetnie! Satysfakcja jest ogromna, a na dodatek pozwala to lepiej zrozumieć twórców sprzętu, którzy traktują swoje produkty niemal jak własne dzieci. I się im nie dziwię – skoro w miarę prosta wymiana przetwornika w kolumnach może dać tyle satysfakcji, to co dopiero stworzenie czegoś od podstaw.
Wracając do rzeczy. Matterhorny to także spełnienie mojego marzenia o kolumnach z dużym przetwornikiem basowym. Efekty współczesnej mody na tworzenie kolumn z wąskim frontami, czyli ciągła walka o zmniejszanie średnicy stosowanych przetworników, bywają co prawda dobre, a nawet bardzo dobre, ale i tak uważam, że z dużego woofera uzyskuje się, może mniej efektowny, ale za to bardziej naturalny bas. Podkreślam, że to moje zdanie, którego absolutnie nie zamierzam nikomu narzucać jako jedynie słusznego. W przypadku Matterhornów jednakże duży, 15-calowy głośnik nie jest klasycznym wooferem niskotonowym, ale raczej głośnikiem szerokopasmowym, który odtwarza wszystko, od samego dołu do, circa, 6 kHz.
Robert Bastani nie podaje zbyt wielu informacji o swoich kolumnach – jak wynika z rozmowy z nim, należy do producentów, którzy uważają, że klientów ma przekonywać brzmienie jego kolumn, a nie ich parametry. Parę rzeczy można jednak stwierdzić samemu. Na przykład, że Matterhorny to tuby z wylotem skierowanym do dołu.
O driverach dowiedziałem się jednak stosunkowo niewiele – głośnik wysokotonowy zaczyna pracę od 6 kHz i to przed nim znajduje się jedyny element zwrotnicy, czyli pojedynczy kondensator, natomiast 15-calowiec nie jest odcinany od góry żadną zwrotnicą. Woofer z papierową membraną, produkowany jest według specyfikacji Roberta, a następnie poddawany jeszcze przez niego zabiegom, dzięki którym jest w stanie odtworzyć tak szerokie pasmo – jest nasączany specjalnym olejem, który poprawia elastyczność części membrany odpowiedzialnej za reprodukcję wyższych częstotliwości, a na końcu jest jeszcze lakierowany, co z kolei pomaga tłumić niechciane rezonanse.
Standardowy tweeter to... Standardowy tweeter z membraną fenolową z oferty pewnego producenta (włożony w tubę Roberta), natomiast Gemini są produkowane zgodnie z specyfikacją Roberta, a następnie poddawane jeszcze pewnym zabiegom w celu poprawy ich parametrów, przez co ich pasmo przenoszenia sięga ponad 20 kHz (a bez dodatkowych „zabiegów” do 17 kHz). No i Gemini to tweetery dipolowe. Zarówno standardowe głośniki wysokotonowe jak i Gemini umieszczane są w tubkach, a te w bardzo ciężkich drewnianych obudowach (standardowy w kwadratowej, Gemini w okrągłej).
Kolumny są ciężkie – 50 kg każda – to robi wrażenie, zwłaszcza jeśli trzeba je nieco ponosić. Obudowa kolumny od dołu zakończona jest trzema metalowymi rurkami, które zamocowano na stałe w solidnej podstawie. Taka konstrukcja gwarantuje określoną odległość wylotu tuby od podstawy. Ale tak naprawdę odpowiedni bas uzyskuje się dzięki bliskości wylotu tuby, skierowanej do dołu, od podłogi.
Podstawy tych kolumn nie są wyposażone w żadne kolce ani nóżki i jest to zabieg jak najbardziej celowy. Wylot tuby nie może się znajdować zbyt daleko od podłogi – Robert zachęca do własnych eksperymentów co do materiału, z którego można wykonać płaskie podkładki (nie wyższe niż 10 mm) – mogą to być kawałki drewna, filcu, albo jakieś gotowe nóżki, byle nie wyższe niż zalecane. W moim pokoju mam na podłodze parkiet, który nie jest najlepszą podstawą dla kolumn (jakichkolwiek) – dlatego gdy ustawiłem Matterhorny bezpośrednio na podłodze bas był z gatunku lekko dudniących. Pod kolumny wstawiłem więc po trzy Slimdiski naszego rodzimego producenta – Franc Audio Accessories (w pewnym uproszczeniu to metalowe korpusy wykonywane na precyzyjnych obrabiarkach CNC, w których znajdują się kulki ceramiczne; patrz artykuł TUTAJ).
|
Są one ciut wyższe niż rekomenduje Robert, ale niewiele i sprawdziły się doskonale, całkowicie eliminując efekt lekko dudniącego basu. W przeciwieństwie do większości tub, z moimi włącznie, jakich do tej pory słuchałem w swoim pokoju, to nie ustawienie na wprost, ale lekkie dogięcie do środka okazało się najlepszym możliwym.
Gdy już wszystko było optymalnie ustawione (ciągle z amplifikacją ModWrighta) zabrałem się za właściwe słuchanie. Tu mógłbym wstawić napis: „Tydzień później...” bo mniej więcej tyle czasu zajęło mi oderwanie się od słuchania muzyki i zebranie się w sobie, żeby zacząć słuchać kolumn. W transporcie CEC-a lądowały kolejne płyty CD, na Salvation winyle, a w playliście komputera kolejne pliki. I nie były to bynajmniej same ulubione nagrania, ale i całe mnóstwo takich, których nie słuchałem od dawna i po prostu z ciekawości puszczałem je teraz, tylko po to, by usłyszeć jak mogą w tym systemie zabrzmieć.
Potem słuchałem kolejnych, by znaleźć dziurę w całym, by udowodnić sobie, że to jak odbieram dźwięk, to jedynie pierwsze wrażenie, a nie obiektywna ocena.
Próby spełzły na niczym – im dłużej słuchałem tym bardziej mi się podobało. Dlaczego? Tu właśnie przychodzi ta trudniejsza część, polegająca na ubraniu w słowa niekoniecznie kwantyfikowalnych odczuć.
Najprościej byłoby napisać, że zagrana przez niemieckie tuby muzyka dotknęła czułej struny w mojej duszy, ale to Państwu za wiele nie powie. To może nieco inaczej. Być może zdarzyło się Państwu trafić na koncert (żeby nie było wątpliwości – na żywo) muzyki, która wcale nie należy do ulubionego przez Was gatunku. A jednak, gdy przychodzi nam (bo piszę na podstawie własnych doświadczeń) obcować z nią na żywo, mając kontakt z wykonawcami, z instrumentami, kiedy dźwięk płynie prosto do naszych uszu, kiedy czujemy muzykę całym ciałem, zdajemy sobie sprawę, że wcale nie jest ona taka zła, że przecież ci muzycy są nie gorsi od naszych ulubieńców, że ich instrumenty brzmią równie dobrze jak te, których lubimy słuchać. Można więc dojść do wniosku, że każdy kontakt z żywą muzyką (dobrze wykonaną i nagłośnioną) jest po prostu o wiele donioślejszym wydarzeniem, czy doświadczeniem niż słuchanie ukochanych płyty, nawet na najlepszym sprzęcie audio.
A potem przychodzi spotkanie z takimi kolumnami jak Matterhorny i okazuje się, że podobne odczucia są możliwe we własnym pokoju. Proszę zauważyć, że piszę „podobne” – nie ma sprzętu, który zabrzmi równie dobrze jak instrumenty na żywo, to zawsze tylko reprodukcja. Istotne jest jak bardzo i w jakich kategoriach ta reprodukcja zbliża się do niedoścignionego wzoru muzyki live. Są kolumny, które oferują niezwykle precyzyjny dźwięk, pokazujące wszystkie detale, kolumny transparentne, inne skupiają się na aspekcie barwy, muzykalności, stereofonii. Kolumny z bardzo wysokiej półki z lepszym lub gorszym skutkiem starają się połączyć wszystkie te cechy razem, by zbliżyć się jak najbardziej do brzmienia, które znamy z koncertów – dla mnie najlepszym przykładem są choćby Prince V2 firmy Hansen Audio (test TUTAJ).
I są Matterhorny. Kolumny, które na pozór nie powinny „grać”. 15-calowy, grający do 6 kHz szerokopasmowiec w tubie? To nie może dobrze grać, prawda? A jednak przez pierwszy tydzień nie mogłem się oderwać od muzyki wszelakiej. Wykroczyłem daleko poza „standardowy” repertuar i nawet skacząc po niemałych zasobach dawno zapomnianych wykonawców nie zdarzyło mi się nie wysłuchać całej płyty. Czego nie mogę powiedzieć ani o wspomnianych, fantastycznych Hansenach, ani o Avantgardach Acoustic Duo Omega, ani o Genesisach 7.1f, choć każde z tych kolumn zrobiły na mnie także ogromne, bardzo pozytywne wrażenie, wyróżniając się na tle wielu innych kolumn, których miałem okazje słuchać. Cóż takiego jest więc w Matterhornach, co sprawiło, że przypadły mi do gustu jeszcze bardziej (poza bardziej przyjazną ceną od większości wyżej wymienionych oczywiście)?
Krążę wokół tego tematu, bo tak naprawdę mam problem z odpowiedzią na to pytanie – może nie tyle z odpowiedzią jako taką, ale z ujęciem tego w słowa tak, byście Państwo wiedzieli o co mi chodzi. Próbując analizować dźwięk mogę napisać, że pomimo, iż to tuby to największe wrażenie robiły na mnie skraje pasma, a nie średnica. Bas jest dokładnie taki jak lubię – coś pośredniego między absolutnie konturowym, twardym, a mięsistym i mocnym i dociążonym. Mam słabość do dużych papierowych wooferów, bo ich bas brzmi bardziej naturalnie, swobodniej niż „wymuszany” z 20 cm przetworników wspomaganych bas-refleksem. Ma w sobie naturalną miękkość, ale też i schodzi nisko, jest świetnie dociążony i różnicowany, może nie absolutnie najszybszy ze wszystkich jakie kiedykolwiek słyszałem, ale wystarczająco szybki, by był dobry timing i pace&rhythm, które sprawiają, że nie da się spokojnie usiedzieć przy rytmicznej muzyce. Woofer tych kolumn potrafi przekazać potęgę i dynamikę organów, fortepianu czy kontrabasu. Ten ostatni w rękach takich mistrzów jak choćby Ray Brown zmienia się w wyrafinowaną, potężną, zwinną bestię. Obserwowanie długich, głębokich wybrzmień przynosiło mi nie mniej radości niż „patrzenie” jak szybko potrafią śmigać palce mistrza to szarpiąc, to tłumiąc błyskawicznie struny.
Góra pasma to niezwykle przestrzenne, kolorowe i dźwięczne granie. Wyszukiwałem wręcz nagrania z ksylofonami, trójkątami, dzwoneczkami po to, by delektować się tym jak niesamowicie potrafią „świdrować” w uszach. Oczywiście nie jestem masochistą, nie o „świdrowanie” w negatywnym tego słowa znaczeniu chodzi, a o takie jakiego doznajemy na koncertach, w których wykorzystuje się tego typu dźwięczące instrumenty, których wybrzmienia zdają się nie mieć końca, bo nawet gdy już przestają faktycznie drgać to i tak jeszcze je przez chwilę słyszymy, jeszcze „dzwoni” nam w uszach. Jak zwykle w przypadku tub przestrzeń przez nie kreowana była wybitna, nie tylko w kwestii wielkości, ale także namacalności, czy może mojej w niej obecności.
Bo rzecz nie tylko w tym, że w konkretnej, stworzonej przez kolumny przestrzeni „działa się” muzyka, „działo się” otoczenie akustyczne muzyków, „działa się” publiczność w nagraniach live, ale również ja „działem się”, „znajdowałem się” w tej samej przestrzeni. Nie miałem wrażenia obserwowania wydarzeń z boku, czy z dystansu, one nie działy się przede mną, tylko ja brałem w nich udział. To dlatego właśnie zwłaszcza nagrania live sprawiały, że nie mogłem się od nich oderwać, tak jak nawet nie przyszłoby mi do głowy wychodzić w trakcie koncertu. Chodzi o wrażenie uczestnictwa w niepowtarzalnym spektaklu, z którego nie chce się uronić ani jednej sekundy, bo ona się już nie powtórzy. Jasne, że płytę można puścić kolejny raz, ale słuchając jej w taki sposób jak to odbierałem na Matterhornach, w ogóle się o tym nie myśli – jest tylko tu i teraz, „gdy” i „gdzie” dzieje się muzyka.
No i w końcu część pasma, teoretycznie będąca najmocniejszą stroną tub – średnica. Jak już wspominałem (pewnie nie raz) – ta część pasma w wydaniu moich własnych tub z szerokopasmowacami Voxativ jest wybitna i – może poza Avatgardami Acoustic – nie słyszałem kolumn tak dobrze w tym zakresie grających. Tyle, że po części wynika to z nieco słabszych (choć jak na przetworniki szerokopasmowe i tak bardzo dobrych) skrajów pasma – siłą rzeczy średnica „wybija” się ponad poziom. W przypadku Matterhornów na samym początku chciałem wręcz powiedzieć, że faktycznie, 15-calowiec nie potrafi dobrze zagrać średnicy, bo nie była ona tak wyrazista, jak z moich kolumn. Ale im dłużej słuchałem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, że tu średnica po prostu nie dominuje nad skrajami pasma, nie jest od nich wyraźnie lepsza i stąd moje wrażenie, że czegoś brakuje. A tymczasem w końcu brzmiało to tak, jak należy, bo całe pasmo było równe. Mocna, sprężysta, dobrze różnicowana podstawa basowa, gładka, nasycona, kolorowa średnica, i zaskakująco dźwięczna, pełna powietrza, detaliczna góra pasma. Dzięki temu, że praktycznie rzecz biorąc nie ma tu zwrotnicy dostajemy niemal idealnie koherentny przekaz, tak jakby grał tylko jeden głośnik, prawdziwie pełnopasmowy.
Wszystko to wydarzyło się z amplifikacją Modwrighta, która, swoją drogą, z czasem zyskuje moje coraz większe uznanie. W końcu jednak musiałem spróbować jeszcze raz z SET-em na 300B. Robert Bastani napisał mi, że co prawda Matternorny mogą zagrać nawet ze wzmacniaczem na triodzie 45 (czyli mającym 1-2 W) i oczywiście z 300B (circa 8 W), to jednak najlepsze połączenia jakie on słyszał były oparte o mocniejsze wzmacniacze w układzie SET, np. na lampie 845. Ja, jako znany miłośnik 300B, od dawna szukam kolumn, które grałyby świetnie i z amplifikacją tranzystorową, i z moim SET-em, i na dodatek muszą to być kolumny pełnopasmowe, tak, żebym ich mógł używać w czasie testów każdego sprzętu. Matterhorny miały już zadatki na takowe, skoro tak znakomicie zagrały z Modwrightami, a w krótszych testach z Accuphase E-360 oraz dużo tańszym zestawem Goldenota z serii Micro (końcówki mocy M7 i pre HP7).
Z każdym z tych wzmacniaczy zagrały nieco inaczej, pokazując różnice między nimi w klarowny sposób, ale nawet z, właściwie budżetowymi, Goldenotami, stworzyły piękny spektakl muzyczny. Pozostało mi więc zmusić je do udanej współpracy z ArtAudio Symphony II. Na szczęście okazało się to proste. Wzmacniacze SET „preferują” kable głośnikowe typu solid-core. Grube multi-strandowe węże raczej się nie sprawdzają, zwłaszcza w połączeniu SET-a z kolumnami szerokopasmowymi. Nie czuję się na siłach wnikać w tą kwestię od strony technicznej – ale takie jest moje doświadczenie.
Wypiąłem więc moje referencyjne kable LessLossa i wyciągnąłem z szafki kabelek, którego nazwy już nawet nie pomnę, który kiedyś kupiłem na Audiogonie za niewielkie pieniądze – porządna, solid-corowa miedź, a kabel wygląda właściwie jak kawałek drutu. Innymi słowy wygląda byle jak, ale już parę razy ratował mi skórę, gdy inne kable w tego typu połączeniach (SET-szerokopasmowiec) nie chciały grać.
Nie inaczej było tym razem – dźwięk ożył, nabrał wigoru i tej niezwykłej namacalności. O dziwo bas wcale się znacząco nie zmienił – nie stracił na sprężystości, szybkości, nie zaokrąglił się (w porównaniu do podłączanych wcześniej tranzystorów). Góra pozostała niezwykle dźwięczna, przestrzenna i detaliczna. Jedyną znaczącą (choć znacząca nie oznacza tu bardzo dużej) zmianę odnotowałem oczywiście w średnicy. W wokalach pojawiła się ta niesamowita słodycz i gładkość lamp 300B firmy Western Electric. Głosy, które już wcześniej potrafiły mnie wzruszyć czy rozbawić, teraz łapały prosto za serce, porywały kipiącymi w nich emocjami. Jakąż tęsknotę mogłem usłyszeć w głosie Evy Cassidy, ile energii u Etty James, jaką radość życia u Louisa Armstronga, jak wiele dramatycznych przeżyć w głosie Marka Dyjaka. Więcej usłyszeć można tylko na żywo.
Nie chciałbym, żeby wyszło na to, że właściwie to Matterhorny, jak to tuby, świetnie grają tylko wokale czy małe składy jazzowe. Bynajmniej. Z dziką radością przesłuchałem większość płyt Marcusa Millera, bo w końcu miałem w domu kolumny, które potrafiły zejść odpowiednio nisko, przekazać ogromną energię jego gitary basowej, gdy było trzeba pomasować w okolicach wątroby, a wszystko to bez udziału bas-refleksu. W większości nagrań zacząłem też zwracać uwagę na perkusję – zazwyczaj i owszem zwracam, ale na blachy, hi-hat, czasem stopę. Teraz w końcu słuchałem całości, podziwiając jak znakomicie oddana jest szybkość uderzeń, sprężystość uderzanych membran, jak klarownie pokazana jest różnica w sile uderzeń pałeczki, ile energii przekazują słuchaczom bębniarze. Dzięki temu także nagrania rockowe dawały mi ogromną radość.
Klasyka – proszę bardzo. Nie tylko wspomniane wcześniej organy, ale i orkiestra symfoniczna, czy kwartet smyczkowy – znakomita dynamika w skali makro, ale i równie dobra w skali mikro, doskonale oddane skoki dynamiki, zmiany tempa, wszystko grane z rozmachem i swobodą, jakie prezentowało ledwie kilka kolumn, których miałem okazję do tej pory słuchać. Byłem bliski przesłuchania wszystkich symfonii Mozarta (choć ich poziom jest przecież dość nierówny), bo – jak rzadko kiedy – słychać było w muzyce tę niezwykłą radość życia, którą musiał mieć w sobie Wolfgang Amadeusz i która pojawia się w większości jego utworów, nawet jeśli nie do końca taki był plan kompozytora. Posłuchałem Chopina z archiwalnych nagrań Josefa Hofmanna, które trzeszczą i szumią, a mimo tego słucha się ich fenomenalnie – zarówno dzięki maestrii naszego rodaka jak i niezwykłej naturalności brzmienia, które pozwalają kompletnie ignorować wady techniczne nagrań.
Nie jestem jakimś wielkim fanem muzyki elektronicznej, ale tym razem zachwycałem się genialną ścieżką dźwiękową z Łowcy androidów, czy też nagraniami Andreasa Vollenweidera. Jakiego rodzaju muzyki bym nie słuchał, jakiej jakości nagranie by nie było, Matterhorny potrafiły wydobyć z nich wszystkich to, co najważniejsze – muzykę i emocje, potrafiły stworzyć znakomitą iluzję uczestnictwa w tej muzyce.
Czy więc wszystko robią doskonale? Z mojego punktu widzenia: tak (przynajmniej dopóki nie usłyszę kolumn robiących to jeszcze lepiej). Doskonale robią wszystko, co się naprawdę liczy, jeśli tylko muzyki się słucha dla przyjemności uczestnictwa w muzycznym spektaklu. Oczywiście można znaleźć kolumny, które są nieco bardziej analityczne i pokażą jeszcze nieco więcej detali, w jeszcze bardziej precyzyjny sposób i których bas będzie nieco bardziej konturowy – wszystko to robią, wspominane już Hanseny Prince V2, pozostając jednocześnie bardzo muzykalnymi kolumnami. Tylko, że za tę przyjemność trzeba zapłacić bodaj 40 tys. dolarów amerykańskich (nie jestem pewny, czy nowa wersja nie kosztuje jeszcze więcej).
Pytanie więc brzmi, czego od kolumn oczekujemy i ile jesteśmy za to gotowi zapłacić. Rozpatrując Matterhorny w kategorii cena/jakość (brzmienia) są one naprawdę trudne do pobicia, będą jednocześnie konstrukcjami bardzo uniwersalnymi, które zagrają każdą muzykę, które w zasadzie można napędzić dowolną (byle dobrą jakościowo) amplifikacją.
Czy można odtworzyć muzykę tak jak to robią Matterhorny, tylko jeszcze lepiej? Robert Bastani twierdzi, że tak, że jego odgrody, wspomagane aktywnymi modułami basowymi oferują jeszcze bardziej otwarty, barwniejszy dźwięk. Po odsłuchu Matterhornów wierzę mu na słowo i zazdroszczę osobom dysponującym odpowiednimi warunkami lokalowymi, by tych odgród używać.
BUDOWA
Matterhorn to nowy model kolumn podłogowych niemieckiej firmy Bastanis. W obudowie typu horn (tuba), z wylotem skierowanym do dołu zainstalowano 15-calowy głośnik szerokopasmowy. Na obudowie ustawia się głośnik wysokotonowy, pracujący także w tubie i drewnianej, ciężkiej obudowie. Na górnej powierzchni obudowy kolumny znajdują się gniazda, do których podpina się głośnik wysokotonowy, przymocowanymi na stałe kabelkami. Gniazda głośnikowe znajdują się z kolei na dolnym panelu obudowy, a między gniazdami umieszczono dodatkowo pokaźny rezystor.
Kolumny są właściwie nierozbieralne, muszę więc opierać się na informacjach od Roberta, co do tego, jak wyglądają w środku. Według tych informacji 15-calowy szerokopasmowiec pracuje do mniej więcej 6 kHz i nie jest odcinany od góry żadnym filtrem. Wyżej pracuje tweeter, także w tubie, przed którym znajduje się jedyny element zwrotnicy – pojedynczy kondensator (własnej produkcji, swoją drogą).
Klient może zakupić kolumny z jednym z dwóch głośników wysokotonowych – standardowym lub pozycjonowanym wyżej, dipolowym modelem Gemini (para jest droższa o 600 euro). Możliwe są oczywiście różne rodzaje wykończeń kolumn. Dodatkowo istnieje możliwość zakupu kitów, zarówno kompletnych (czyli razem z obudową), jak i takich, w których otrzymuje się plany obudowy i wykonuje się ją samodzielnie, a następnie montuje całą resztę dostarczoną przez producenta. Cena podstawowego kitu to 1200 euro ze standardowymi tweeterami i 1800 euro z Gemini. Wystarczy zamówić sobie obudowę u pobliskiego stolarza, potem to zmontować i można mieć takie kolumny znacznie taniej.
Pobierz tekst w PDF
|