Pewnie jest wśród Państwa trochę „lampiarzy”, a wśród nich przynajmniej paru fanów kilkuwatowych SET-ów. Sam należę do tej właśnie grupy – 300B to dla mnie dźwięk bliski ideałowi (żeby nie było nieporozumień: mojemu, niekoniecznie obiektywnemu!). Jako miłośnik wzmacniaczy typu SET („single-ended triode”) na lampach 300B jestem skazany na wysokoskuteczne kolumny, takie jak choćby moje 100-decybelowe tuby. Taki dźwięk ma wyjątkowo dużo zalet, z cudowną muzykalnością i namacalnością brzmienia na czele, acz i pewne wady – choćby spore ograniczenie w dole pasma (wynikające przede wszystkim z możliwości tub, a nie wzmacniacza), czy dźwięk, którego nie można określić mianem neutralnego, z racji choćby podkreślonej średnicy.
Zarówno ja, jak i wielu innych SET-owców jesteśmy w stanie zaakceptować te wady, bo zalet jest (z naszego punktu widzenia) o wiele więcej. Co wcale nie oznacza, że nie mamy swoich marzeń, takiego… ideału, który do mocnych stron SET-owego grania dorzuciłby jeszcze ze 2-3 zalety, z odpowiednim, nisko schodzącym, potężnym basem na czele.
Tu możliwe są dwie wersje – pierwsza to jednak mocniejszy wzmacniacz (w układzie SET oczywiście), który pozwoliłby zastosować trudniejsze do napędzenia kolumny. Wersja druga – duże, trójdrożne podłogówki, z dużym (najpewniej papierowym) głośnikiem basowym, tak łatwe do napędzenia, że wystarczyłoby, dajmy na to, te 8 W z SET-a na pojedynczej 300B. Opcja pierwsza jest realna, o ile dysponuje się odpowiednią kwotą – dla mnie takim wzmacniaczem jest Crossfire 2 austriackiego Ayona, który już nawet z moimi tubami wyczyniał takie rzeczy, że może i „pełnopasmowe” kolumny nie byłyby konieczne. To 35 watów na kanał, ze średnicą ustępującą 300B ledwie o jotę, ale za to ze znakomitym, dynamicznym, „nielampowym” basem i piękna górą. Opcja numer dwa – tu już trochę trudniej. Duże monitory i owszem – kolumny Audio Note, czy nawet Avcony Avalanche Reference Monitors – jedne i drugie potrafią zagrać już nawet z 8 W SET-em na 300B, choć podwojenie tej mocy robi (zwłaszcza Avalanchom) jeszcze lepiej. No, ale miały być duże podłogówki, a nie monitory (nawet jeśli wymienione należą do wielkich), a z takowymi bieda.
W końcu jednak doczekałem się okazji odsłuchania we własnym pokoju kandydata do spełnienia tych piekielnie trudnych wymagań. A skąd miałby on pochodzić jeśli nie z firmy A.R.T., która poniekąd specjalizuje się właśnie w kolumnach do lam?
Derek i Ramsay Dunlop, synowie twórcy marki Systemdek, produkują kolumny już od 1995 roku i chyba wszystkie z nich (chyba, bo bynajmniej nie znam wszystkich modeli z całego okresu działalności) są na tyle łatwe do napędzenia, że z założenia są świetnymi partnerami dla wzmacniaczy z bańkami próżniowymi na pokładzie (niekoniecznie tymi najsłabszymi). Na potrzeby tej recenzji trafił do mnie zupełnie nowy model kolumn tej firmy - ART Emotion Classic 12 Signature, który (na chwilę pisania tego tekstu) nie pojawił się nawet jeszcze na stronie producenta. Do odsłuchów przystępowałem więc nie znając choćby jego podstawowych parametrów (co ma swoje zalety – żadnych uprzedzeń). Wiedząc jednak, że zrobiono je z myślą o użytkownikach SET-ów. Podstawowa informacja od dystrybutora – Piotra Bednarskiego – ucieszyła mnie niezwykle: „to duża, trójdrożna podłogówka i powinna zagrać nawet z Symphony II (czyli moim SET-em na 300B) ”. Gdy w końcu zobaczyłem kolumny ucieszyłem się jeszcze bardziej – wcześniej nie zwróciłem uwagi na fakt, że kolumny należą do serii Classic, a to oznacza klasyczną obudowę, w przeciwieństwie do serii Moderne czy Deco, które, jeśli mam być szczery, z wyglądu niespecjalnie mi do gustu przypadły. No i jeszcze jedna rzecz – 12 w nazwie oznacza 12 calowy przetwornik basowy. I to ma grać z 8 watami? Zbyt piękne, żeby było prawdziwe?!
Pozostało sprawdzić na własne uszy. Biorąc jednakże jeszcze poprawkę na niedawny upgrade mojego SET-a, polegający na wymianie (wykonanej przez konstruktora wzmacniacza czyli Toma Willisa z Art Audio) traf na takie, jakie stosowane są w wyższym modelu wzmacniacza tej marki - Diavolo, miałem nadzieję, że może faktycznie będzie to duet (trio w zasadzie) spełniające założenia mojego ideału. Nie zraził mnie nawet całkiem spory wylot portu bas-refleksu, który „patrzył” na mnie z tylnej ścianki ARTów, implikując potencjalne problemy z „buczącym” basem.
ODSŁUCH
Płyty użyte w czasie testu (wybór):
- The Ray Brown Trio, Soular energy, Pure Audiophile, PA-002 (2), LP.
- AC/DC, Back in black, SONY, B000089RV6, CD.
- Dire Straits, Love over gold, 25PP-60, LP.
- John Lee Hooker, The best of friends, pointblank, 7243 8 46424 26 VPBCD49, CD.
- Eva Cassidy, Eva by heart, Blix Street 410047, CD
- Renaud Garcia-Fons, Arcoluz, ENJ94782, CD.
- Metallica, Metallica, 511831-1, 4 x LP.
- Marek Dyjak, Jeszcze raz, CD.
- Al di Meola, John McLaughlin, Paco de Lucia, Friday night in San Francisco, Philips 800 047-2, CD.
- Isao Suzuki, Blow up, Three Blind Mice, B000682FAE, CD.
Część 1: EKSCYTACJA
Nie będę ukrywał, że byłem podekscytowany – w końcu nieczęsto ma się szansę poznać ideał (nie tylko w audio, swoją drogą). Choć z drugiej strony doświadczenie uczy, że jak już się takowy znajdzie, to relacje z nim bywają trudne. Emotion Classic 12 Signature to naprawdę spore, ciężkie, trójdrożne kolumny – patrząc na nie trudno uwierzyć, że kilka watów miałoby je rozruszać. Moją współpracę z 12-tkami zacząłem od odsunięcia ich tak daleko od tylnej ściany, jak to było w moim pokoju możliwe – oczywiście po to, by jak najmniej było słychać „buczenie” bas-refleksu, którego występowanie założyłem a priori. Odsłuchy na początku prowadziłem z wspomnianym już upgrejdowanym ArtAudio Symphony II, czyli oferującym 8 W na kanał wzmacniaczem SET na lampach 300B (Western Electric). Wymiana traf w tym wzmacniaczu dała efekt przede wszystkim w zakresie niskich tonów, dodając im energii, masy, dynamiki, dając wzmacniaczowi lepszą kontrolę nad napędzanymi głośnikami. O dziwo, gdy rozpocząłem odsłuchy nie zwracałem większej uwagi na bas (czytaj: nie przeszkadzał mi, ani nie był wybijającym się elementem przekazu). Aksamitnie gładka, pełna, kolorowa średnica i zaskakująco dźwięczna, ale i naturalnie miękka góra pasma zaabsorbowały 100% mojej uwagi. Jak się łatwo domyślić nie zaczynałem odsłuchów od kawałków z płyty Metalliki, ale od śpiewających pań i panów. Pełny melancholii głos nieodżałowanej Evy Cassidy przykuł mnie do kanapy na dłuższy czas, wprowadzając w jesienny nastrój – babie lato, ostatnie promyki ciepłego słoneczka, kolorowe liście – wszystko to znajdowało się w bardzo plastycznych, namacalnych obrazach malowanych przez12-tki przed moimi oczami. W nagraniach Marka Dyjaka królowała jego pasja, zaangażowanie całym sobą w śpiewanie, bardzo sugestywnie przekazywane emocje, siła głosu i jego precyzyjnie pokazana chropowata faktura (znakomicie oddana pomimo ogólnego wrażenia aksamitnej gładkości dźwięku).
W tego typu muzyce zachwycały mnie: zupełnie niezwykła gładkość, płynność i naturalność góry i średnicy, a także mnóstwo powietrza, oddechu w muzyce i absolutnie niewymuszony sposób prezentacji. Co do basu – cóż, w tych nagraniach nie odgrywał on aż takiej roli, kontrabas i owszem pojawiał się, ale raczej w tle, niezbyt eksponowany i pewnie dlatego dość miękka, zaokrąglona prezentacja tego zakresu właściwie mi nie przeszkadzały. Jednakowoż przy próbie analizy tej części pasma wyszło mi, że to jednak raczej taki stereotypowy (według przeciwników urządzeń lampowych) bas, czyli niezbyt szybki, zaokrąglony, trochę przeciągany, no i z BR, choć w niewielkim stopniu, ale jednak słyszalnym.
Próby z innego rodzaju muzyką – mocnym elektrycznym basem w kawałkach Dire Straits, czy kontrabasem Raya Browna pokazały już czarno na białym, że jeśli bas gra znacząca rolę w nagraniu to niestety, ale Symphony II nie radzi sobie z kontrolą niskich tonów. Bas stawał się elementem dominującym przekazu i to niekoniecznie zgodnie z intencjami twórców danej muzyki. Było go dużo, schodził nisko, ale kontrola nad nim pozostawiała dużo do życzenia. Pozostało więc próbować coś w systemie zmienić.
Część 2: CO BY TUTAJ…
Szukając rozwiązania, które pozwoliłoby opanować nieco bas, bez utraty magii, którą Symphony II tworzył w średnicy i na górze pasma, postanowiłem spróbować rozwiązania nieco karkołomnego, a mianowicie wykorzystania SET-a w zasadzie w roli końcówki mocy i wpięcie do systemu przedwzmacniacza Modwright LS100. Liczyłem, że dodatkowe wzmocnienie sygnału może wystarczyć do opanowania nieco „poluzowanego” basu (co mogłoby być przyczynkiem do rekomendowania zestawu pre + faktyczna końcówka mocy, choćby i ArtAudio). Wystarczyć to nie wystarczyło, choć było krokiem w dobrym kierunku – kontrola dołu pasma nieco się poprawiła, dzięki czemu mogłem już słuchać Dire Straits czy Johna Lee Hookera bez krzywienia się na dudniący bas. Poprawiły się tempo i rytmika prezentacji i choć ciągle nie był to ideał, to zrobiło się całkiem dobrze. Ale całkiem dobrze to, zważywszy na kwotę, którą trzeba wydać na te kolumny, trochę za mało. Jako, że nie miałem niestety do dyspozycji SET-a, który przyszedł mi do głowy niejako automatycznie – Ayona Crossfire 2, pasującego do tych kolumn, jak mi się wydaje, idealnie – pozostało mi wypróbować kolejnego „tweeka”. Otóż ART-y dostałem do odsłuchu z bardzo dobrymi nóżkami Soundcare Spikes. Ale ponieważ miałem w domu również nowe Fatdiscs (podstawki pod kolumny i sprzęt oparte o kulki ceramiczne) polskiego producenta Franc Audio Accessories, które na dodatek są niemal identycznej wysokości co Soundcare, więc podjąłem spory (z uwagi na masę tych kolumn) wysiłek zamiany jednych na drugie. Był to kolejny, choć niewielki, krok w dobrą stronę w kontroli basu.
|
Skoro jednak nadal nie było to do końca to, o co mi chodziło, pozostała mi tylko jedna opcja – (o zgrozo!) tranzystor. Nie mogłem w tym czasie skorzystać z mojej końcówki Modwrighta, więc pozostało mi jedynie liczyć na przypadek, który oddałby w moje ręce jakiś ciekawy wzmacniacz. Okazja nadarzyła się sama kilka dni przed oddaniem ART-ów. Wówczas to do testu dostałem tranzystorową integrę duńskiej firmy Vitus, wraz ze srebrnymi kablami firmy Argento. Nie pozostało mi nic innego jak tylko spróbować co z tego wyjdzie.
Część 3: WOW!
Zapewne dla wszystkich „lampowców” jest dość oczywiste, że wykorzystanie wzmacniacza stricte tranzystorowego było z mojej strony aktem desperacji. Wzmacniacz, który akurat dostałem również do testów, to integra pochodząca z samego dołu oferty duńskiej firmy Vitus Audio, oznaczona symbolem RI 100. Choć to bodaj najtańsze urządzenie w ofercie Vitusa to kosztuje ponad 30 tys. zł i zgodnie z filozofią producenta należy do klasy high-end, w przeciwieństwie do wyższych modeli, które zaliczają się odpowiednio do klasy Extreme, Supreme lub Platinum high-end. Tych droższych urządzeń na razie nie znam, ale już po odsłuchach mogę potwierdzić, że w przypadku RI 100 bez wątpienia producent ma rację i śmiało można to urządzenie w ten sposób nazywać.
„Drobne” 300 W (dla 8 Ω) powinno napędzić i trzymać w ryzach niemal każdą kolumnę, jaką się współcześnie produkuje. Choć w połączeniu z ART-ami nie było aż tak namacalnej, trójwymiarowej sceny jak z 300B, a emocje wydawały się odrobinę bardziej stonowane, to gładkością i naturalnością brzmienia Vitus dorównuje bardzo dobrym lampom. Po włączeniu go do toru brzmienie systemu stało się bardziej neutralne, choć bynajmniej nie oznaczało to klinicznego chłodu w średnicy, czy w górze pasma, a raczej po prostu brak ocieplenia. Bas zdecydowanie zyskał na konturze, zwartości i sprężystości, zachowując piękną barwę – dzięki temu z ogromną przyjemnością zacząłem w końcu słuchać kontrabasu. Do pełni szczęścia brakowało mi już tylko pozbycia się niewielkiego, ale ciągle występującego buczenia BR. Ponieważ nawet z tak mocnym wzmacniaczem nie do końca się to udało, płynął więc z tego wniosek, że jednak swoje robi pokój – po pierwsze moim zdaniem te ART-y lepiej funkcjonowałyby w większym pomieszczeniu, albo w lepiej zaadoptowanym akustycznie.
Po rozmowie z dystrybutorem, który stwierdził, że da się tym kolumnom znaleźć w niemal każdym pokoju takie ustawienie, przy którym bas-refleks nie będzie dudnił, „pojeździłem” trochę nimi po pokoju. Odsuwałem je jeszcze bardziej od tylnej ściany, eksperymentowałem z różnymi kątami dogięcia, ale efektu, który by mnie w pełni zadowolił nie uzyskałem, choć dało się uzyskać sporą poprawę.
Pozostał mi więc jeszcze najlepszy przyjaciel człowieka, czy google. Dzięki wyszukiwarce trafiłem na wypowiedź osoby, która słuchała tych kolumn u siebie i która stwierdziła, że należy je „ustawić jak najbliżej tylnej ściany” (a przypomnę, że BR jest skierowany do tyłu) i „tylko bardzo delikatnie dogiąć do środka” (o ile to nie musi się sprawdzać w każdym pokoju, o tyle sugestia przysunięcia ich jak najbliżej ściany wydawała się bardzo dziwna). Przysuwanie kolumn z wylotem BR skierowanym do tyłu do ściany stosuje się raczej, gdy basu jest mało i chce się go wzmocnić – tak wynika z moich dotychczasowych doświadczeń i logiki (a przynajmniej tak mi się wydawało). Ale w końcu, co mi szkodziło spróbować, skoro te „słuszne” rozwiązania zawiodły?
O dziwo faktycznie było to najlepsze możliwe ustawienie – tył kolumny znalazł się jakieś 30-35 cm od ściany, a kąt dogięcia był stosunkowo niewielki. Wystarczyło puścić kawałek, którym w swoim czasie katowaliśmy Hanseny Prince’y v 2 – Aqua Marine z płyty Blow Up Isao Suzuki, by się przekonać, jak doskonale ART-y zaczęły pokazywać niskie i najniższe tony. Kontrabas w tym kawałku schodzi nisko, bardzo nisko, aż do bram piekieł można by rzec, co Hanseny pokazywały w sposób perfekcyjny (również w moim pokoju). ART Emotion Classic 12 Signature to dopiero drugie kolumny, spośród tych, których słuchałem u siebie, potrafiące, jak się okazało, niemal dorównać Prince’om. Niemal, bo choć zejście było chyba równie niskie, fizyczne wręcz odczuwanie najniższych częstotliwości też, to jednak bas z Hansenów był jeszcze nieco twardszy, bardziej jeszcze konturowy. Oczywiście system odsłuchowy był także inny – choćby napędzający kanadyjskie kolumny Tenor 175S, który to wzmacniacz jest parę razy droższy od Vitusa, a i samym ART-om cenowo też daleko do poziomu Hansenów. Trudno więc uznać to za porównanie fair.
Strzałem w dziesiątkę okazało się także wpięcie w system równolegle z Vitusem kabli głośnikowych Argento, bo dorównały klasą reszcie systemu (moje własne aż tak dobre po prostu nie są). To niezwykle gładko grające srebro, w którym nie ma za grosz ostrości, czy twardości, przydarzającym się wielu srebrnym kablom, ale jednocześnie z bardzo dźwięczną, wibrującą górą, mocnym, nisko schodzący basem. Również, co nieczęste przy stosowaniu tego materiału, Argento Serenity dają bardzo pełny, dobrze dociążony dźwięk, znakomicie różnicowany w całym paśmie. Wpięcie tych kabli to była tylko kropka nad „i”, ale niezbędna do uzyskania TAKIEGO efektu końcowego.
Otóż ten, uzyskany po długich bojach, efekt końcowy był powalający – siedziałem jak zaczarowany słuchając kolejnych płyt już bez wybierania gatunków, a kierując się wyłącznie chwilową ochotą na takiego czy innego wykonawcę. Ponowny odsłuch Evy Cassidy był jeszcze lepszy – nie dość, że malowane dźwiękiem obrazy były jeszcze barwniejsze, precyzyjniejsze, to w głosie wokalistki słychać było każde najmniejsze nawet, wywołane emocjami drżenie, zawahanie, akcent na słowo czy sylabę. I choć, jak już wcześniej wspomniałem, emocje były podawane w nieco bardziej stonowany sposób, to i tak miałem wrażenie, że słychać więcej tego, co wokalistka starała się przekazać głosem. Także struny gitary zaczęły śpiewać równie rzewnie jak grająca na nich wokalistka. Jego realność, głębia, bogactwo brzmienia, czy to w nagraniach Evy, czy w Friday Night in San Francisco były porównywalne z tym, co wydobywało się z mojego własnego instrumentu, wyciągniętego z głębin szafy specjalnie na okazję porównania z brzmieniem systemu.
Kolejny mój ulubiony instrument, kontrabas, czy to w rękach Raya Browna czy Renaud Garcii-Fonsa zmieniał się w wielką bestię, która swoją potęgą, ale i ogromną paletą dźwięków potrafiła powalić na kolana. ART-y kapitalnie pokazywały pracę strun i pudła rezonansowego, fantastycznie pokazywały jak jedno nie może funkcjonować bez drugiego, jak dopiero razem tworzą kompletną całość. Dopiero duński wzmacniacz zapewnił pełną kontrolę nad wooferem, dzięki czemu szarpnięcie struny było odpowiednio szybkie, energetyczne, a wygaszanie dźwięku błyskawiczne, jeśli taka była intencja muzyka, lub wybrzmiewanie naprawdę długie, gdy struna nie była tłumiona. Każde uderzenie pałeczki w jeden z bębnów niosło ogromną porcję energii, miało w sobie tą niezwykłą „natychmiastowość” znana z koncertów na żywo. Trąbka Luisa Armstronga potrafiła zabrzmieć naprawdę ostro, ale nawet wtedy dźwięk był bardzo pełny, soczysty, bez najmniejszych śladów rozjaśnienia, czy ziarnistości, które potrafią sprawić, że słuchanie ego instrumentu staje się katorgą zamiast ogromną przyjemnością.
Żadnych problemów nie sprawiły ART-om kawałki Dire Straits czy nawet Metalliki – był wykop, drive, kapitalnie podawany rytm, który potrafił pulsować aż gdzieś tam w okolicach wątroby. Mimo, że bas schodził bardzo nisko, i nawet na samym dole był pełen energii to nigdy, o ile tylko nie było to zamierzeniem twórców danego nagrania, nie dominował nad resztą pasma. Pod tym względem również przypominało to Hanseny – ogromny, potężny bas, który jednakże doskonale komponuje się z resztą pasma, nigdy go nie dominując. Dzięki temu nawet ktoś taki jak ja, czyli osobnik przyzwyczajony do sporych ograniczeń na basie, nie męczył się wcale słuchając teraz czegoś niemal przeciwnego.
ART Emotion Classic 12 Signature zestawione z właściwym wzmacniaczem (i pomimo tego, że Vitus jest znakomitym urządzeniem, to jednak moim zdaniem najlepszym możliwym wyborem byłby odpowiednio mocny SET) pokazują lwi pazur. Grają z rozmachem, swobodą niedostępną dla mniejszych kolumn, wyposażonych w małe przetworniki niskotonowe (nawet jeśli jest ich kilka). Szkotom udało się to wybornie połączyć z resztą pasma, skutkiem czego dostajemy bardzo spójny, równy dźwięk, który zachwyca gładkością, płynnością, szczegółowością, ale nade wszystko naturalnością. To są jedne z tych kolumn, których posiadanie może być lekarstwem na męczącą wielu audiofilów „audiofilię nervosa” – kosztują dużo, ale jeśli już ktoś zdecyduje się na taki wydatek, to być może nigdy więcej nie będzie szukać innych kolumn. To samo mogę powiedzieć tylko o Hansenach Prince v2, no i może jeszcze Avantgardach Duo Omega – każde z tych kolumn mogłaby u mnie zostać na resztę życia.
BUDOWA
ART Emotion Classic 12 Signature, jak sama nazwa wskazuje, należą do linii Emotion. Classic w nazwie sugeruje, iż posiadają one klasyczne obudowy (w przeciwieństwie do serii Deco czy Moderne), a 12 to rozmiar (w calach) woofera niskotonowego. Są to duże, trójdrożne podłogówki, w obudowie typu bas-refleks, z wylotem portu skierowanym do tyłu.
Największe wrażenie robi oczywiście 12 calowy woofer z membraną z nasączanego papieru. Zestaw przetworników uzupełniają 12 cm głośnik średniotonowy, oraz miękka kopułka wysokotonowa. Ta ostatnia wydaje się pochodzić od SEAS-a, natomiast co do pozostałych głośników to nie mam pewności. Być może jak w przypadku innych kolumn tego producenta, są to również modyfikowane przetworniki tej samej firmy.
Kolumny wyposażono w pojedyncze gniazda głośnikowe firmy WBT.
Zamiast klasycznych kolców klient dostaje do dyspozycji norweskie Soundcare Spikes, które wkręca się w czarny cokół. Wykończenie kolumn to naturalne forniry – w podanej cenie klient ma do wyboru kilka kolorów (orzech włoski, palisander, wiśnia, jasny dąb), inne natomiast są dostępne na życzenie za dopłatą. Dzięki wykończeniu wysokiej klasy, nawet pomimo swych imponujących rozmiarów, ART-y fajnie komponują się we wnętrzu pokoju, stanowiąc jego dodatkową ozdobę.
Wersja Signature (czyli testowana) różni się od standardowej klasą użytych elementów – np. okablowanie wewnętrzne kolumny w droższej wersji to miedziane Kondo, a kondensatory i cewki to Jenseny. Zwrotnica jako taka jest niedostępna dla klienta – umieszczono ją w swego rodzaju kasetce, którą w razie konieczności wykręca się z obudowy kolumny i w całości odsyła do producenta.
Dane techniczne (wg producenta):
Skuteczność: 91,5-92 dB
Impedancja: 8 Ω nominalnie, nie spada poniżej 6,5 Ω
Waga: 50 kg
Pasmo przenoszenia: od 22 Hz
Wykończenie: forniry naturalne: orzech włoski, palisander, wiśnia, jasny dąb (inne kolory na zamówienie)
Dystrybucja w Polsce: Pełne Brzmienie
Kontakt: tel.: (048) 695 503 227
e-mail: kontakt@hi-endstudio.com
URL: www.hi-endstudio.com
Pobierz test w PDF
|