pl | en
Krakowskie Tow. Son.
Krakowskie Towarzystwo Soniczne
Spotkanie #89:


„Mr CD – where are you?”



Co jest takiego w płycie CD, że nie dajemy jej
odejść w pokoju? Dlaczego wciąż słuchamy tego
„zabytku”? Na te i na kilka innych
pytań stara się odpowiedzieć grupa zaprawionych
w boju „towarzyszy”.

ipcowy numer magazynu „Hi-Fi News & Record Review” przynosi kilka interesujących artykułów, przede wszystkim „pozatestowych”. To, dla przykładu, historia firmy Musical Fidelity, felieton Paula Millera dotyczący różnic w pomiarach i w dźwięku między kablami USB i historia nagrania płyty Derek & The Dominos Layla. Jak zwykle jednak znalazłem artykuł, który zakasował wszystkie inne. To historia opowiedziana w dużej mierze przez Roya Matthewsa (narratorem jest John Bamford), byłego dyrektora technicznego brytyjskiej wytwórni płyt gramofonowych EMI. Pełna faktów, anegdot i scalających wszystko statystyk przynosi fascynujący obraz wzrostu i czasów prosperity potężnej, produkującej w szczytowym momencie 200 000 sztuk płyt dziennie (!) – tak: dziennie! – wytwórni na Wyspach. Dlatego następnym razem, kiedy przeczytacie państwo coś o „odrodzeniu się” płyty winylowej, spytajcie o to, ile płyt sprzedaje się teraz. Odpowiedź brzmi: w roku 2012 było to 3,2 miliona sztuk (podaję za: Still Gaining: Vinyl Sales Up 16.3 Percent In 2012..., „Digital Music News”, 4.12.2012, czytaj TUTAJ). To, jak na dzisiejsze standardy bardzo dużo, a trend jest wzrostowy. Warto jednak zdać sobie sprawę z tego, że tłocznia EMI produkowała taką ilość w dwa tygodnie, a na świecie sprzedawana była w dzień lub dwa. Artykuł zamyka się, jak kodą i memento w jednym, niesamowitą anegdotą. Przytaczam ją w całości:


Pod koniec dekady lat 70., Roy opuścił EMI, aby objąć stanowisko szefa europejskiego oddziału Warner Brothers; nie wcześniej jednak niż odbył lot prywatnym odrzutowcem Philipsa, aby odebrać ultra-tajny prototyp odtwarzacza CD wraz z przygarścią dysków. „Dostarczyłem to inżynierom w naszym centrum rozwojowym, którzy stwierdzili, że to badziew!” - śmiejąc się w głos mówi Roy. „Ostatecznie EMI dość wolno przystąpiła do rozkręcania produkcji płyt CD, ponieważ jej „jajogłowi” orzekli wcześniej, iż 16-bitowe kodowanie LPCM, będące podstawą płyty Compact Disc, jest po prostu niewystarczające i że nie ma szans na to, aby taki format kiedykolwiek zdobył wśród konsumentów popularność…”
(John Bramford, Recording a heritage, „Hi-Fi News & Record Review”, July 2013, s. 21.)

Reszta jest historią…

Pożegnanie z nośnikiem

Przewijamy taśmę do przodu o dwadzieścia kilka lat. W jednym z moich testów opublikowanych w „6moons.com” Srajan Ebaen, w polemicznym tonie wypowiada się w sprawie nośników fizycznych (czytaj TUTAJ). Na moją uwagę, dotyczącą psychologicznego aspektu odtwarzania muzyki z fizycznego nośnika stwierdza: „Naprawdę? A ja myślałem, że nowa muzyka jest dla fana nową muzyką niezależnie od medium, na jakim zostanie dostarczona.” Szkoda, że nie mogłem wówczas odpowiedzieć, być może relacja, którą państwo czytacie w jakiejś mierze będzie, spóźnioną, częścią tej polemiki.
Między końcem lat 70., a tak naprawdę październikiem 1982 roku, kiedy format został oficjalnie zaprezentowany i początkiem drugiego dziesięciolecia XXI wieku mamy zawartą całą historię najbardziej dochodowego muzycznego formatu konsumenckiego w historii; formatu, który szturmem zdobył świat i go bez reszty opanował. W ciągu trzydziestu lat jego panowania wyprodukowano miliardy płyt, a CD znajdziemy chyba w każdym domu na świecie. A jednak – wygląda na to, że był to też ostatni format konsumencki, jeśli pod tym słowem będziemy rozumieli „strukturę pliku związaną z określonym sposobem zapisu i odczytu informacji”, wraz z – o czym Słownik wyrazów obcych, z którego zaczerpnąłem tę definicję nie mówi – fizyczną, ustaloną manifestacją takiego zapisu.
Przyszłość należy bowiem do plików. A plik nie jest formatem, możemy – co najwyżej – mówić o sposobie jego kodowania. To pierwsze w historii medium nie związane z żadną firmą. Nawet DSD, choć formalnie to pomysł Sony, nie „należy” do niej, ponieważ każdy może sobie w ten sposób zakodować sygnał i nie będzie musiał za to płacić opłat licencyjnych. Rewolucja o której mowa ma dwa oblicza. Jeden, dla młodych ludzi najważniejszy, to uwolnienie się od fizycznego nośnika. Dla młodej generacji plik jest czymś naturalnym, płyta – nie. Eliminacja pośrednika, bo tym w istocie płyta CD jest, pomiędzy wydawcą (artystą) i odbiorcą (słuchaczem) to wartość, którą trudno przecenić. Dzięki temu już teraz zmienił się rynek wydawniczy; powstało mnóstwo niezależnych, maleńkich firm wydających niezależną muzykę, a często sami artyści ją sprzedają za pośrednictwem swoich stron www. Odrzucenie nośnika oznacza egalitaryzację w sensie „uwolnienia” dostępu do rynku, dotychczas zawłaszczonego przez gigantów.
Drugi aspekt, dla melomanów dążących do jak najlepszej jakości dźwięku chyba nawet ważniejszy, to rozerwanie gorsetu, jakim był format Compact Disc, zamknięty w słowie o długości 16 bitów i częstotliwości próbkowania 44,1 kHz. Teraz możemy odtwarzać pliki w jakości studyjnej, aż do DXD (32 bity, 352,8 kHz) i DSD, nawet z podwójną częstotliwością próbkowania (5,6 MHz). Trzeba do tego mieć oczywiście odpowiednie urządzenie lub przetwornik D/A, jednak to ograniczenia od naszej strony, nie narzucane przez wytwórnię.

A jednak nośnik

Przywołana powyżej opinia Srajana nie jest odosobniona. Jeśli poczytacie państwo wywiady z redaktorami i dziennikarzami najważniejszych światowych magazynów audio, publikowanych w „High Fidelity” w ramach cyklu The Editors (najnowszy TUTAJ), zobaczycie, że zdanie to podziela większość z nich, z naczelnymi „EnjoyTheMusic.com” oraz „Positive-Feedback Online” na czele. Warto też zwrócić uwagę na krucjatę Teresy Goodwin, promotorki formatu SACD, teraz gorącej zwolenniczki plików DSD (najnowszy artykuł pt. Should New Master Recordings be Analog, DSD or 24-Bit PCM? czytaj TUTAJ). Jeśli więc połączymy zaletę nr 1, czyli odejście od nośnika fizycznego, z zaletą nr 2, czyli potencjalnie wyższą jakością dźwięku niż z CD, wynik powinien być jasny, pewny i jednoznaczny. Taki się przynajmniej wydaje wszystkim redaktorom, których przywołałem (a to ludzie, których zdanie szanuję).
Dla mnie jednak sprawa nie jest wcale nie jest taka prosta, a sytuacja klarowna. W moim przypadku słuchanie muzyki w domu nie jest aktem oderwanym od kontekstu; jest od niego wprost uzależnione. W tym przypadku kontekstem jest system audio oraz właśnie nośnik fizyczny. Matthew Rye, redaktor poradnika 1001 albumów muzyki klasycznej (Poznań 2008) zdaje się podążać tym samym tropem, stwierdzając: „Sam materialny przedmiot, jakim jest płyta CD, czy jej ostatni potomek SACD z dźwiękiem przestrzennym, o wiele bardziej sprzyja kolekcjonerstwu niż plik komputerowy”. Muzyka to bowiem dla mnie także kolekcjonowanie. Forma i treść są w moim przypadku nierozłączne. W państwa przypadku może być zupełnie odwrotnie, uwolnienie od fizyczności, a co za tym idzie nieobecność płyt w domu dla wielu będzie zaletą. Podobnie, jak w przypadku książek nie mogę jednak się zmusić do pełnej akceptacji tego zjawiska. Choć mamy w domu i czytnik (nowy Amazon Kindle Paperwhite), i tablet, po krótkim flircie z tak wydanymi książkami wróciłem do kupowania papieru; nie potrafiłem się przełamać – czytanie było dla mnie aktem związanym z fizycznością książki. Wiem, że to dziwnie brzmi w ustach człowieka od niemal dziesięciu lat prowadzącego pismo internetowe, ale tak właśnie jest.

Tym bardziej, że w najnowszej odsłonie cyfrowej rewolucji (chodzi o muzykę zauważyłem pewną prawidłowość: niezależnie od tego, z jak wielobitowych/wysokoczęstotliwościowych plików korzystałem, bez względu na to, jak fantastyczne przetworniki D/A podłączałem przez USB do mojego laptopa, powrót do odsłuchu płyty kompaktowej na najlepszych znanych mi odtwarzaczach CD był dla mnie powrotem do lepszej jakości. Bez żalu żegnałem kolejnego pretendenta do prymarnego źródła cyfrowego w moim systemie i kupowałem jeszcze więcej płyt CD – niemal wyłącznie z Japonii, coraz więcej jako SHM-CD, HQCD i na złotym podkładzie (zwykle przez CDJapan). Porównania tego samego materiału granego z pliku, nawet w rozdzielczości 24 bitów i częstotliwości próbkowania 192 kHz z fizycznym nośnikiem właściwie zawsze kończyły się werdyktem na korzyść tego ostatniego. I choć wciąż nie wiem na pewno, nie mam jasności dlaczego tak się dzieje, pewne ustalenia zaczynają się w mojej głowie formować i mogę wskazać na kilka zmiennych, które mogłyby być tego powodem.
Najważniejsza jest dla mnie niedostateczna biegłość inżynierów w przygotowywaniu tak „gęstego” pliku. Płyta CD miała 30 lat na to, żeby dotrzeć do miejsca, w którym jesteśmy, podczas kiedy pliki wysokiej rozdzielczości dostępne ogółowi to historia ostatnich paru lat. Wciąż mnóstwo pracy jest też przed konstruktorami odtwarzaczy plików, dotyczy to także oprogramowania komputerów. Zmiany w tej dziedzinie są błyskawiczne i to, co było dobre wczoraj, dzisiaj – niekoniecznie. Mimo to wciąż są jednak z tyłu. W płycie CD, byle dobrze przygotowanej, jest coś, co sprawia, że słucham muzyki całym sobą; przy plikach – szukam aspektów pozamuzycznych. Ważne jest także to, że kupując plik nie zostajemy jego właścicielami – mówi się wówczas o „czasowym posiadaniu” lub „wypożyczeniu”. Właścicielem zawartości muzycznej wciąż jest wytwórnia. Plików nie można sprzedawać, ani się nimi wymieniać. Z płytą CD możemy zrobić, co nam się podoba.
Niezależnie od tego, ile argumentów bym przytoczył, najważniejsze jest jedno: jakość dźwięku z płyty CD jest – moim zdaniem – lepsza niż te sam materiał grany z odtwarzacza plików, niezależnie od rozdzielczości pliku. Mam przy tym na myśli wysoki high-end, na niższym poziomie cenowym może być różnie. Takie są moje dotychczasowe doświadczenia i chcąc pozostać w zgodzie z sobą, być wobec siebie uczciwym, muszę to powiedzieć.

Nośnik – ale jaki?

Tak, uważam, że Compact Disc wciąż jest szczytowym osiągnięciem cyfrowych formatów. Szanuję zdanie wszystkich, którzy myślą inaczej, ale prosiłbym też o szacunek dla mojej opinii. To się zmieni, musi się zmienić i ostatecznie zostaniemy z plikami oraz płytami winylowymi (co, proroczo, pokazuje większość filmów SF z ostatnich lat), ale jeszcze nie teraz. Tym bardziej, że od dłuższego czasu obserwujemy intensywne działania firm produkujących dyski CD, mające na celu jeszcze lepszy dźwięk z tego nośnika, uwieńczone – wiem to teraz na pewno – sukcesem. W ramce poniżej podaje najważniejsze innowacje związane z płytą CD. Zamieszczam również, dla porządku, HDCD, który choć kompatybilny z CD, jest odrębnym formatem.

FormatFirma/rokCzego dotyczy
K2 Super CodingJVC Music/1993Kodowanie 20-bitowego sygnału w procesie K2 (dithering) + mastering K2
XRCDJVC Music/1995 | XRCD2 – 1998 | XRCD24 – 2002Mastering K2 + limitowana liczba kopii
HDCDPacific Microsonics (Microsoft)/1995Kodowanie sygnału 20-bitowego
K2 HDJVC Music/2007Mastering K2HD (24 bity)
Blu-spec CDSony Music/2008; BSCD2 – 23.09.2012Wykonanie tłoczenia – nowy sposób wypalania szklanego mastera (silicon wafle), przy pomocy maszyn dla płyt Blu-ray
DSD-CDSony MusicPłyta CD, ale z masteringiem w formacie DSD
SHM-CDUniversal Music + JVC/połowa 2008 rokuMateriał płyty CD, nowy rodzaj polikarbonatu, dokładniej wykonywane pity
HQCDMemoryTech/Toshiba-EMI/2008Materiał płyty CD, nowy rodzaj polikarbonatu + stop srebra na warstwę odbijającą, dokładniej wykonywane pity
Crystal DiscMemory Tech/22.04.2009Szkło kryształowe zamiast plastiku, złoty podkład + K2 High Definition Crystal Disc (podobnie – Glass CD Sony Music)

W internecie znajdą państwo mnóstwo stron, wpisów, linków, wykrzyknień, które da się streścić w kilku sowach: „zero to zero, a jeden to jeden”. Odnosi się to oczywiście do zero-jedynkowej natury zapisu cyfrowego. Duża grupa inżynierów, niemal zawsze związanych ze środowiskiem komputerowym, a nie muzycznym, uważa, że nie ma możliwości, aby dwie płyty CD brzmiały inaczej, ponieważ zero zawsze będzie zerem, a jedynka jedynką, niezależnie od tego z czego jest płyta wykonana i jak został przygotowany mastering. Żeby niepotrzebnie tego nie odwlekać: muszą być głusi. Nie mówię, że głupi, bo to nie o to chodzi, ale właśnie – głusi (albo nie słuchają muzyki, tylko teoretyzują). Odczyt informacji z płyty, ale i z pliku, to nie tylko proste, zero-jedynkowe równanie, to mnóstwo procesów i zniekształceń, zmieniających sygnał, a co za tym idzie – dźwięk. Wciąż nie mamy wystarczająco pewnych narzędzi do analizowania tych zjawisk, ale przecież można samodzielnie posłuchać zwykłej płyty CD i SHM-CD (albo innej) i wydać werdykt. Czemu poświęciliśmy spotkanie Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego numer 89.

Odsłuchy miały charakter porównania, z próbkami muzycznymi o długości 1 min. Było to wielokrotne porównanie A/B, z nieznanymi A i B – słuchający nie wiedzieli, jakiej wersji słuchają, zaznaczali jedynie na kwestionariuszach (albo zapamiętywali go) numer porządkowy odtwarzanej płyty. Na początek wystawiali „werdykt”, wskazując, jak pozycjonują poszczególne wersje. Dopiero potem dowiadywali się, jakie płyty były po kolei odtwarzane.

Płyty użyte do odsłuchu (wybór)

1. Pat Metheny Group, Offramp
  • CD (standard), ECM 1216 (1986)
  • Gold CD, ECM/Universal Music Japan UCCU-9035 (2003)
  • Gold CD, ECM/Universal Music Japan UCCU-9543 (2004)
  • SHM-CD, ECM/Universal Music Japan UCCE-9144 (2008)
2. Oscar Peterson Trio, We Get Request
  • Gold-CD, Verve/Universal Music Japan UCCU-9506 (2004)
  • SHM-CD, Verve/Universal Music Japan UCCU-9561 (2009)
  • K2HD Mastering (99.9999 Silver), Verve/Lasting Impression Music LIM K2HD 032 (2009)
  • K2HD Ultimate Disc Master Edition (gold, CD-R), Verve/Lasting Impression Music LIM K2HD 036 UDM (2009)
3. J.S. Bach, Goldberg Variations (1981 Digital Recording), Glen Gould
  • CD (standard), Sony Music SMK 52 619, “The Glenn Gould Edition” (1993)
  • Gold CD, Sony Music 544009, “The Glenn Gould Edition”, Limited Edition No. 0197 (2013)
  • Glass CD Edition, CBS/Sony Records Japan/Stereo Sound SGCD02 /TDCD91228, "Limited Edition No. 28/200" (2012)
4. Stan Getz & Joao Gilberto, Getz/Gilberto
  • CD (standard), Verve 521 414-2, “Master Edition” (1997)
  • K2HD Mastering (99.9999 Silver), Verve/Lasting Impression Music LIM K2HD 036 (2009)
  • K2HD Ultimate Disc Master Edition (gold, CD-R), Verve/Lasting Impression Music LIM K2HD 036 UDM
5. Ariel Ramirez, Missa Criola, Navidad Nuestra, José Carreras
  • CD (standard), Philips 420 955-2 (1988)
  • K2HD Mastering (99.9999 Silver), Philips/Lasting Impression Music LIM K2HD 040 (2009)
  • K2HD Ultimate Disc Master Edition (gold, CD-R), Verve/Lasting Impression Music LIM K2HD 036 UDM (2009)

Pat Metheny Group, Offramp

Nagranie dokonane w 1981 roku w domenie cyfrowej 16 bitów/44,1 kHz. Poszczególne wydawnictwa różnią się jedynie rodzajem nośnika, nie masterigniem. Porównywaliśmy klasyczną wersję na aluminium, z lat 80., dwie wersje na złocie – starszą i nowszą – oraz wersję SHM-CD. Warto zwrócić uwagę na to, że w czasie testu porównywaliśmy nie tylko różne sposoby wydania płyty, ale i różne mastery. Tam, gdzie to tylko możliwe staraliśmy się jednak porównać ten sam master w różnym wydaniu. Osłuchiwalismy wersje: klasyczne, z aluminiowym podkładem (Alu), na złotym podkładzie (Gold CD), na srebrnym podkładzie, ale z kodowaniem K2HD, ultymatywne wersje Master firmy FIM, będące specjalnie przygotowanymi kopiami CD-R prosto z dysku twardego HDD, na którym zapisano sesję z remasteringu, wersje SHM-CD oraz jedną płytę Glass CD.

Marcin
Werdykt: Gold CD (2003) – Gold CD (2004) – SHM-CD – Alu
Aluminiowa wersja miała zbyt ostrą górę, naprawdę mocno przejaskrawioną. Przez tak odmienne granie pozostałe wersje wydawały się podobne. Złote tłoczenia były dla mnie nie do rozróżnienia. Z kolei obydwie złote różniły się od SHM-CD, ale nie potrafię wskazać na to, która była lepsza, może poza większą gładkością wersji złotej z 2003 roku.

Ryszard S.
Werdykt: Gold CD (2003) – Gold CD (2004) – SHM-CD – Alu
Nie, o aluminiowej nie chcę mówić, bo choć przecież słuchaliśmy jej w ciemno, nie wiedzieliśmy, która wersja właśnie gra, to jednak nie było możliwości, żeby choć przez chwilę pomylić ją z pozostałymi. Dla mnie dźwięczność, fizjologiczność, ciemniejsza, lepsza barwa to zalety wersji złotych. I na końcu SHM-CD. Nie tak gładka, choć bardziej rozdzielcza. Różnica między wersją aluminiową i SHM-CD jest bardzo duża, do odróżnienia w ciemno.

Tomek
Werdykt: SHM-CD – Gold CD (2003) – Gold CD (2004) – Alu
Nie trzeba się chyba pytać, czy różnice w ogóle występują. Przecież trzeba być naprawdę głuchym, żeby nie słyszeć tego, co my – a słuchamy nie wiedząc, co gra, znamy tylko numery płyt. Aluminiowa wersja zgrała fatalnie. Z trzech kolejnych najbardziej podobała mi się ostatnia, która okazała się płytą SHM-CD. Miała mocniejszy dół, lepiej definiowany i ładniejszy i fajną barwę. Wersje złote będą z kolei najlepsze dla „audiofilów”, którzy lubią zwykle takie właśnie, trochę lejące się, nie całkiem rozdzielcze brzmienie.

Ryszard B.
Werdykt: Gold CD (2003) – SHM-CD – Gold CD (2004) – Alu
Ciekawe, ale dla mnie istotna różnica występowała między złotymi wersjami – widzieliście, że zgłaszam zastrzeżenia. Choć wydawałoby się, że to niemal taka sama płyta, różnice były dla mnie znaczące. Wersja z 2003 roku brzmiała jak koncert, z rozmachem, a wersja z 2004 roku jak ze studia, w bardziej „napęczniały” sposób. Aluminium – dramat. Bardzo ciekawie zabrzmiała wersja SHM-CD – mocno, w pełny sposób, nie tak zamglony jak wersja na złocie. Ale właśnie jedna z wersji Gold CD miała najlepiej poukładane wszystko, najlepszy balans między szczegółem i ogółem.

Andrzej
Werdykt: Gold CD (2004) – SHM-CD – Gold CD (2003) – Alu Zdecydowanie wybieram drugą złotą wersję (2004) jako najlepszą. Różnice nie były, przynajmniej dla mnie, małe, więc i decyzja jest prosta. Następna była wcześniejsza złota wersja i SHM-CD, Chociaż muszę powiedzieć, że po kilkukrotnej zmianie ta ostatnia coraz bardziej mi się podoba. Dźwięk ma z nią świetną namacalność i „obecność”. Aluminiowa – lepiej zapomnieć.

Janusz
Werdykt: Gold CD (2004) – Gold CD (2003) – SHM-CD – Alu
Dla mnie obydwie złote wersje, czyli płyty nr 2 i 3, są równoważne; nie są identyczne, ale ich jakość jest na bardzo podobnym poziomie. Jeślibym musiał jednak wskazać na którąś z nich, to może byłaby to starsza złota wersja. Ale być może tylko dlatego, że po przejściu ze zwykłej, aluminiowej, zabrzmiała znacznie lepiej. Na zasadzie kontrastu to, czego słuchamy w towarzystwie czegoś gorszego, wydaje się automatycznie lepsze niż słuchane po czymś równie dobrym. Przy złotych wersjach wreszcie pojawiła się siła, moc, wewnętrzny „motor”. I wreszcie pojawiła się akustyka „sali”, wcześniej mocno zgaszona. Muszę powiedzieć, że po kilku przejściach zauważyłem, że nowsza złota wersja uwodziła płynnością, barwami, dojrzałością. To inny rodzaj estetyki – choć to ten sam remaster, tylko inna data wydania, dźwięk znacząco się między sobą różnił. Zawiodłem się natomiast słuchając wersji SHM-CD. Nie była tak fascynująca, jak w innych reedycjach płyt. Być może jest tak, że zmiany w strukturze płyty, jakie mamy z SHM-CD przekładają się na lepsze oddanie wokali, a przy instrumentach mają mniejsze znaczenie.

Oscar Peterson Trio, We Get Request

Porównujemy wersję na złotym podkładzie, ten sam remaster w formie SHM-CD, wersję K2HD z remasterem podpisanym przez Winstona Ma i jego wersję na płycie CD-R z materiałem zgranym bezpośrednio z dysku twardego. Co ciekawe, daty remasterów na wszystkich czterech są identyczne, jakby zgranie z analogowej taśmy-matki dokonano raz, dla wszystkich czterech wydań.

Janusz
Werdykt: Master (choć z zastrzeżeniami) – K2HD – Gold CD – SHM-CD
Nie mam wątpliwości, choć nie wiedziałem, czego słucham, ale najlepiej zagrała dla mnie wersja Master. Tyle, że w pierwszym utworze. W drugim, z kontrabasem granym smyczkiem było znacznie gorzej, jakby ktoś za bardzo podkreślił wyższą średnicę, wyżyłował ją. Drugie miejsce to dla mnie wersja K2HD – bardzo mi się podobała. I była bardzo równa. Nie bardzo potrafię wybrać między wersją złotą i SHM-CD – każda z nich ma coś ciekawego, czego nie ma druga. Niestety obydwie są mniej rozdzielcze, mają gorszą definicję niż wersje K2HD i Master. Jeśli bym musiał coś wybierać, to wybrałbym złoto. Tak, jak zabrzmiało drewno, jak świetnie słychać było uderzenie pałki – żadna inna wersja tak przyjemnie nie zagrała. Najgorzej, niestety, zagrała wersja SHM-CD, co zdawałoby się potwierdzać to, co usłyszałem wcześniej – że technika ta najlepiej sprawdza się przy nagraniach wokalnych; z instrumentami jest mniej przewidywalna i więcej zależy od tego, jak został przygotowany remaster niż od samego nośnika.

Andrzej
Werdykt: Master (choć z zastrzeżeniami) – K2HD – Gold CD – SHM-CD
Powiedzmy to, co powinno być powtarzane za każdym razem: różnice pomiędzy poszczególnymi wydaniami są wyraźne i to nie tylko między różnymi remasterami – jak SHM-CD/Gold CD oraz K2HD/Master, ale i między różnymi technikami wykonania płyty, w takich samych parach. Słuchaliśmy ich w ciemno, a zaczynam rozróżniać pewne atrybuty każdej z technik. Najlepiej dla mnie zagrała wersja Master, choć rzeczywiście – w utworze z kontrabasem była na samym końcu, jak gdyby ta super-transparentna wersja ukazała jakieś problemy nagrania taśmy-matki, w innych przykrywane i gubione. Druga w kolejce byłaby wersja K2HD, nieco mniej rozdzielcza niż Master, nie tak dokładna, ale wciąż z piękną barwą i dynamiką. Zastanawiam się natomiast nad wersją złotą i SHM-CD. Ta druga ma wyraźnie przesunięty w dół balans tonalny, bas jest na niej mocniejszy, chyba trochę za bardzo. Dlatego wydaje mi się, że jednak wersja złota, choć to dokładnie ten sam remaster, brzmi lepiej.


Ryszard B.
Werdykt: Master – K2HD – SHM-CD – Gold CD
Dla mnie złota wersja to był Oscar Peterson słuchany pod kocem. Podobało mi się to najmniej, może dlatego, że wersja Master jest tak perfekcyjnie czysta. Rzeczywiście w nagraniu z kontrabasem granym smykiem coś było przewalone, ale wszystko inne – super. Natomiast K2HD – szacunek.

Tomek
Werdykt: SHM-CD – Master/K2HD – Gold CD
O rany, ale duże różnice pomiędzy każdą z tych wersji! Najgorzej, jak dla mnie, zabrzmiała wersja na złocie. Wersje Master i K2HD były moim zdaniem bardzo do siebie zbliżone, tj. nie słyszałem większych różnic. Przy K2HD mocniej było słychać szum taśmy-matki, mikrofonów, jakby delikatnie mocniej eksponowana była wysoka góra. Przy Master uwaga skupiona była niżej. Ale to generalnie bardzo zbliżone brzmienie. Nie zgadzam się natomiast z wszystkimi, którzy wypowiadali się przede mną, ponieważ mnie najlepiej słuchało się wersji SHM-CD. Wcale nie ma na niej więcej basu, a po prosty góra nie jest tak mocna, jak na pozostałych, a przez to balans tonalny jest bardziej naturalny.

Ryszard S.
Werdykt: Master – K2HD – Gold CD – SHM-CD
Zgadzam się z Tomkiem, któremu wersja złota podobała się najmniej – mnie również. Była zbyt zduszona i miała za mało informacji. Może, gdyby obok nie grała wersja Master, to bym tak nie narzekał. Ale – zagrała i sprawa jest jasna. Bo to właśnie Master jest dla mnie najlepszy – różnice między nim i pozostałymi są znacznie większe niż pomiędzy tymi trzema. Rzeczywiście, K2HD jest do niej najbliżej, ale rozdzielczość, transparentność i dynamika tej ultymatywnej wersji są porażające. Dla mnie wersja SHM-CD i złota, choć odmienne tonalnie i dynamicznie, są na podobnym poziomie. Najgorzej odebrałem natomiast wersję SHM-CD – niby wszystko się w niej zgadza, ale to brzmienie jak w sepii, z wypranymi kolorami.

Marcin
Werdykt: Master – Gold CD – K2HD – SHM-CD
Miałem wrażenie, że wersja złota to zupełnie inny remaster niż SHM-CD, a przecież to dokładnie ten sam sygnał źródłowy. Gold CD brzmiała w stonowany sposób, wszystko „płynęło”. Mimo to Master pobił wszystkich szczegółowością i selektywnością.

J.S. Bach, Goldberg Variations (1981 Digital Recording), Glen Gould

Nagranie Wariacji Golbergowskich w wykonaniu Glena Goulda jest ciekawe z wielu powodów. Pierwszy jest artystyczny – tym właśnie nagraniem artysta debiutował w 1955 roku i uznawane jest ono za ikoniczne. Powracając do materiału 26 lat później pianista zagrał go całkowicie inaczej. Rok później, w wieku 50 lat zmarł. Nagranie dokonane zostało w domenie cyfrowej PCM 16/44,1. To dlatego, jako jedno z nielicznych, nie zostało wydane przez Sony jako Super Bit Mapping (do tego wymagana jest analogowa taśma-matka). Porównanie jest dzięki temu bardzo precyzyjne – cyfrowa taśma-matka jest stereofoniczna i nie można mówić o remasterze, a co najwyżej o nowym transferze. Porównujemy wersję aluminiową wydaną w boxie “The Glenn Gould Edition” z 1993 roku z nową, złotą, numerowaną (o niskim numerze) wersją z 2012 roku, z dokładnie tym samym transferem i ze szczytowym osiągnięciem techniki CD, Glass CD, dla którego wykonano osobny transfer.

Ryszard S.
Werdykt: Glass CD – Gold CD – Alu
Wersja aluminiowa jest po prostu niedobra. Może nie byłaby dla mnie tak oburzająca, gdyby nie to, że słyszałem też wersję złotą i szklaną. Obiektywnie rzecz biorąc, szklana jest najlepsza – cudowna płynność, gładkość, fantastycznie ukazane pauzy. Ale przy fragmentach o wyższej dynamice wersja złota wydała mi się nieco bardziej naturalna, jakby szklana wszystko trochę uspokajała.

Ryszard B.
Werdykt: Glass CD – Gold CD – Alu
Tak słucham, słucham i któryś raz powtarza się to samo: wersja aluminiowa jest autentycznie zła. W tym przypadku nie powinna się w ogóle ukazać! To tak, jakby ktoś sprzedawał produkt niepełnowartościowy i żerował na niewiedzy klientów. A wystarczy posłuchać innych wersji. Wszyscy, którzy kupili sobie zwykłe wydanie powinni udać się do sklepów i zażądać zwrotu pieniędzy – jakiś standard powinien obowiązywać!
Glass Master to dla mnie mikrodynamika, barwa i muzykalność. Wersja złota jest od niej gorsza, ale absolutnie do słuchania, to naprawdę bardzo wyważone wydanie.

Janusz
Werdykt: Glass CD – Gold CD – Alu
Jedno, co mnie w wersji Glass ujmuje i czego nigdzie indziej z płytą CD nie słyszałem, to absolutny brak kompresji. Miałem kiedyś bogaty zbiór analogów w najlepszych wydaniach i dobrze pamiętam tamten dźwięk – jedną z jego cech był podobny brak kompresji. Tak więc pod tym względem „szklane” CD brzmi jak najlepsza płyta analogowa. Nie twierdze, że to „analogowe” brzmienie, bo to niedobry stereotyp, ale dostrzegam pewne cechy wspólne. Standardowa wersja brzmi, jakby ktoś wrzucił dźwięk w puszkę – spokojnie można ją kopnąć, bo do niczego innego się nie przyda. Jestem pozytywnie nastawiony do wersji złotej – choć nie brzmi tak dobrze jak Glass, to jednak w swojej cenie jest dla niej jedyną sensowną alternatywą. Aluminium to strata czasu.

Andrzej
Werdykt: Glass CD – Gold CD – Alu
Zgadzam się z Ryśkiem, że wersja aluminiowa bardzo odstaje od obydwu pozostałych. Miałem wrażenie, że to nagranie monofoniczne, tak mało informacji o przestrzeni w nim zostało. Według mnie wersja złota ma najszerszą stereofonię. Zwróciłem na to uwagę, ponieważ byłem ciekaw, jak to zostanie pokazane. Ale to wersja Glass była najpełniejsza, kompletna. Niczego jej nie brakowało. Scena była wprawdzie mniejsza niż ze złotej wersji, ale za to wydawała się bardziej naturalna, głębsza.

Marcin
Werdykt: Gold CD – Glass CD – Alu
Wszyscy mówią, że Glass zagrał najładniej i rzeczywiście – bardzo mi się podobało. Ale największe wrażenie zrobiła na mnie wersja złota. Z Glass wydawało mi się, jakby podczas nagrania było większe pomieszczenie, jakby ktoś podkręcił coś na konsoli. Choć fortepian był większy na wersji złotej, to lepiej wypełniał tę przestrzeń, z Glassem bardziej rozdmuchaną. Trochę mi zabrakło też precyzji, którą słyszałem ze złotem. Glass brzmi w bardziej miękki sposób, a ja wolę większą wyrazistość. O aluminium szkoda gadać.

Tomek
Werdykt: Glass CD – Gold CD – Alu
Wiecie, że nie jestem fanem takiej muzyki, nudzi mnie… Ale to było bardzo ciekawe porównanie. Jeśli ktoś mówi, że nie ma różnicy między różnymi wydaniami tego samego materiału, a nie chodzi o master, bo to ten sam materiał, a o sposób wykonania samej płyty, jest głuchy. Dla mnie różnica na korzyść Glass CD była jednoznaczna. Powiem więcej – była tak duża, że gdyby tak były wydawane płyty, których słucham, musiałbym je kupować. Złoto – bardzo fajne, ale to, co dostajemy z szkłem jest niesamowite. O aluminium lepiej nie mówmy.

Ariel Ramirez, Missa Criola, Navidad Nuestra, José Carreras

Porównujemy klasyczną, aluminiową wersję Philipsa, nowy remaster K2HD Winstona Ma, wydany na srebrnym podkładzie i dokładnie ten sam materiał wydany na złotej płycie CD-R, bezpośredniej kopii z materiału po remasteringu, zapisanym na dysku HDD.

Janusz
Werdykt: Master – K2HD – Alu
Moim zdaniem, bezdyskusyjnie, trzecia prezentacja, czyli płyta UDM była najlepsza. O ile przy Petersenie miałem mieszane odczucia, bo nie wszystko było tak dobre, jak bym chciał, o tyle tutaj to objawienie. Ale i srebrna wersja K2HD zabrzmiała wspaniale. Jak dla mnie to jest wersja, którą naprawdę trzeba mieć. Wreszcie nie ma problemu z wyostrzeniem góry, „wyciagnięciem”, które słyszałem na płycie Oscara Petersona. Po raz pierwszy wersja aluminiowa jest całkiem przyzwoita. Nie stała nawet koło nowych, ale nie ma wstydu. Różnice między wersją srebrną K2HD i wersją na CD-R są duże i jednoznaczne.

Marcin
Werdykt: Master – K2HD – Alu
Nie wiem, co można by do tego dodać. Widzę, że odebraliśmy ten odsłuch dokładnie tak samo. Słuchaliśmy ich, jak się okazuje, od aluminiowej, przez srebrną K2HD, do Mastera. I każde odtworzenie podnosiło poprzeczkę. Przy kopii CD-R było genialnie! Gładko, pełnie, delikatnie, dynamicznie.

Andrzej
Werdykt: Master – K2HD – Alu
Tym razem usłyszałem największą różnicę pomiędzy Masterem i pozostałymi wersjami. Wcześniej nie było wątpliwości, że zmienił się nośnik, ale nie zawsze była to zmiana jednoznacznie i we wszystkich aspektach pozytywna. Tutaj – wreszcie jest tak, jak powinno być. Ale największa różnica, jak dla mnie, była i tak między wersją aluminiową i K2HD. Aluminiowa, jak powiedział Janusz, była całkiem dobra, naprawdę. Tyle, że srebrna K2HD przeniosła wszystko na nowy poziom klarowności, rozdzielczości, ciepła, wypełnienia. Głos solo był znacząco lepszy.

Ryszard S.
Werdykt: Master – K2HD – Alu
Tak, rzeczywiście – master zdecydowanie najlepszy! Srebrna wersja K2HD podobała mi się bardzo, chociaż wokal wydawał mi się trochę zbyt cofnięty, w stosunku do Mastera. Wersja z aluminium zupełnie mnie nie ruszyła, była obojętna emocjonalnie. Nagrana naprawdę nieźle, ale „pusta”. Przy srebrnej poczułem, że się angażuję emocjonalnie, a wersja CD-R to było szaleństwo; jest absolutnie i jednoznacznie genialna.


Ryszard B.
Werdykt: Master – K2HD – Alu
Cóż można dodać – Master odbija się od wszystkiego, nie ma porównania z pozostałymi wersjami; miazga. K2HD zagrała fajnie, to dobra wersja i każdy powinien ją mieć, zgadzam się. Z początku aluminium też mi się podobało, ale każda kolejna wersja była na tyle lepsza, że w końcu, kiedy do niego powróciliśmy, „zgasło” i tak już pozostało. To kolejne bezpośrednie porównanie tego samego masteru wydanego na srebrnym podkładzie i na wypalonej oraz specjalnie przygotowanej płycie CD-R. W tym ostatnim wyeliminowano cały proces związany z tłoczeniem płyty i słychać, że to zwykle masakra, nawet przy najlepszych wydaniach.

Tomasz
Werdykt: Master – K2HD – Alu
To płyta, którą chciałem sobie kupić już 6 lat temu, właściwie nie wiem, czemu tego nie zrobiłem. Tyle, że teraz wiem, że muszę mieć wersję K2HD, bo na Mastera się nie zdecyduję ze względu na cenę. Ale jakość tego ostatniego jest obłędna – gładkość, pełnia, rozdzielczość. K2HD na szczęście nie jest dramatycznie gorsza, choć teraz będę wiedział, czego jej brakuje. Podobnie jak aluminium – bez porównania z czymś lepszym powiemy, że to świetne nagranie. Do czasu…

Podsumowanie

To nie jest nasze pierwsze spotkanie dotyczące różnych technik wykonywania płyt CD. Dyskutowaliśmy wcześniej o nowych – wówczas – HQCD i SHM-CD (czytaj TUTAJ), o różnicach między różnymi remasterami płyt Blue Note, wydanymi na złocie lub aluminium oraz XRCD24 (czytaj TUTAJ), jak również o różnicy między tłoczeniem z pierwszej partii (do 2000 sztuk) i późniejszymi (czytaj TUTAJ). Nie licząc porównań, które dokonujemy za każdym razem, gdy się spotykamy, o których nie piszemy. Także tym razem przesłuchaliśmy wiele innych wersji, np. XRCD2 vs UltraHD CD, Super Bit Mapping vs Blu-spec 2 (BSCD2) i innych. Ze względu na pokaźną długość już napisanego tekstu pomijam je. Tak, jak wcześniej, odsłuchy prowadzone były na ślepo, tj. słuchacze nie wiedzieli, czego słuchają i dowiadywali się o tym po podaniu swojego werdyktu. Wydaje mi się, że rozpoznaliśmy sprawę na tyle, że mogę sformułować wiążące wnioski, do których sam będę się stosował. Żeby uniknąć rozwlekłości podam je w punktach:

  • różnice pomiędzy różnymi typami realizacji płyty CD, np. aluminiową i złotą, aluminiową i SHM-CD (czy HQCD) są bardzo duże i ci, którzy uważają, że „bit to bit” powinni się leczyć laryngologicznie; albo – pewnie po raz pierwszy – zorganizować taki odsłuch samodzielnie (byle nie w samochodzie),

  • równie ważne, jak rodzaj płyty CD są nagranie i mastering (remastering); sposób przygotowania materiału zwykle jest ważniejszy od sposobu jego wydania,

  • przy porównaniu klasycznej płyty aluminiowej i jakiejkolwiek innej, aluminium przepada w przedbiegach; czasem nie da się uwierzyć, że to ta sama płyta,

  • nowe sposoby tłoczenia, czyli SHM-CD, HQCD i Blu-spec (także w wersji 2) są w niemal 100% (z nielicznymi wyjątkami) lepsze niż wersje aluminiowe,

  • wersje na złocie są „najbezpieczniejsze”; nie zdarzyło się nam, żeby zagrały źle; są lepsze od aluminiowych, a czasem nawet od najnowszych „wynalazków”; niemal zawsze płyty tego typu brzmią ciepło i gładko (czasem wydają się stłumione na górze pasma),

  • SHM-CD, HQCD i Blu-spec najlepiej sprawdzają się przy wokalach i instrumentach operujących na środku pasma; dają głęboki, czysty, pełny dźwięk; przy pozostałych instrumentach wersje złote mogą się bardziej podobać,

  • specjalne wersje płyt, jak K2HD Ultimate Disc Master Edition z wydawnictwa Lasting Impression Music (Fisrt Impression Music) pokazują to, co jest na taśmie-matce w najbardziej bezpośredni sposób; nie zawsze najbardziej przyjemny; bardzo podobne odczucia mieliśmy przy porównaniach kopii CD-R materiału z taśmy-matki i gotowym tłoczeniem (czytaj TUTAJ); pokazuje to, że w drodze między studiem i tłocznią dzieje się mnóstwo złych rzeczy, degradujących sygnał; zapewne jest to główną przyczyną doskonałości płyt z rodziny XRCD, w której zminimalizowano ilość kolejnych kroków,

  • wersje XRCD są godne najwyższej uwagi, to zwykle najlepsze wersje danego materiału,

  • Glass CD jest najdoskonalszą wersją płyty CD, jaką słyszeliśmy; chora cena skutecznie zapobiega jej rozpowszechnieniu się,

  • najlepszym dotychczas wymyślonym nośnikiem jest analogowa taśma-matka; żaden z pozostałych formatów nie przypomina jej brzmienia, a jedynie stara się do niego zbliżyć,

  • płyta CD ma jeszcze mnóstwo możliwości do wykorzystania; pojęcie „wysoka rozdzielczość” używana w kontekście 24-bitowych plików (ale i DSD) jest mylące; dobrze przygotowana płyta CD ma znacznie bardziej rozdzielczy dźwięk niż większość plików.

Jeżeli więc prawdą jest to, co powiedział William Gibson: „O przyszłości nie da się nic nowego powiedzieć. Przyszłość jest teraz, tylko nierówno rozłożona”, to ja znalazłem się na ziemi z „wczoraj”. Choć doskonale widzę „jutro”, znam jego smak, „dzisiaj” jest dla mnie wciąż ekscytujące. I niesamowicie pociągające – tym bardziej, że słyszę dzięki temu więcej, lepiej, a końca poprawy jakości dźwięku z płyt nie widać.


O wino w czasie spotkania zatroszczył się pan Michał Klamka i sklep dobrewina.pl
ul. Kobierzyńska 139a | Kraków