|
|
Drogi Panie Wojtku!
Chciałem podzielić się z Panem swoimi wrażeniami. Po wielu latach tzw. audiofilizmu kupiłem… gramofon. W 2012 roku w październikowym wydaniu „High Fidelity” ukazał się test polskiego gramofonu Ad Fontes, któremu towarzyszył krótki wywiad z jego konstruktorem, panem Andrzejem Kozłowskim.
Zainteresowała mnie wówczas niecodzienna, aczkolwiek przemyślana budowa tego gramofonu, jego wyrafinowana plinta, duży talerz i to niesamowite, 14-calowe ramię.
Ponieważ dowiedziałem się, że pan Kozłowski wykonał już sporo tych gramofonów, a jakość wykonania w teście Marka Dyby oceniona została wysoko, postanowiłem wykonać telefon do konstruktora i w maju 2013 r. umówiłem się na odsłuch we Włocławku.
To, co usłyszałem przez jakieś 70 min. , lekko mnie zszokowało i jeszcze bardziej umocniło w przekonaniu, że muszę mieć taki gramofon, tym bardziej że widząc go na żywo doceniłem jakość wykonania każdego detalu, zaangażowanie konstruktora, wręcz miłość do takich urządzeń. Tę miłość i oddanie widać na każdym kroku.
Krzysztof Książek
Krótki tekst sentymentalny…
Andrzej „Analogowy” Kozłowski
Miałem w życiu kilka wielkich miłości. Przychodziły i odchodziły - jak to w życiu. Niektóre były tak silne, że zostały na zawsze. To Rodzina i Muzyka. Muzyka, kiedyś grana dla przyjemności i pieniędzy, w której potrafiłem się wyrazić. Potem muzyka innych, w której, o dziwo, także się odnajdywałem. Ponieważ spełnieniem miłości musi być zadowolenie, wiele lat temu zbudowałem pierwszy gramofon. Powstał nie dlatego, że chciałem być oryginalny, ale dlatego, że wszystkie inne nie dawały pełni zadowolenia. Połączenie słuchu absolutnego i wrodzonej wrażliwości muzycznej z fascynacją jaką daje wiedza inżynierska plus trochę determinacji i cierpliwości dało konstrukcje o nazwie AD FONTES. Jest ich kilka, choć najbardziej znana jest wersja opisywana dość szeroko w internecie, oparta o masywną płytę, ciężki talerz oraz ramię 14 cali - lekkie i umożliwiające regulację wszystkich parametrów. Wytwór ciągle dopracowywany i dopieszczany w szczegółach. Około 100 elementów, które trzeba wziąć do ręki, dopasować do siebie, wybłyszczyć na polerce. A potem złożyć i skalibrować. To około 300 operacji do wykonania. Wszystkie własnoręcznie, bo miłość nie znosi świadków i pomocników. A potem ten żal, że muszę się dzielić, że jakaś część mnie odchodzi. Pewnie wyda się to czytającemu idiotycznie sentymentalne, ale zawsze podchodziłem do moich gramofonów bardzo osobiście. Podobnie jak do motocykli, wierszy, równań matematycznych czy wreszcie Żony - tej samej od 35 lat i ciągle ukochanej. Jestem przekonany, że większe zadowolenie dałoby mi już tylko zbudowanie własnoręczne skrzypiec na których mógłbym zagrać jakiś temat Monka lub Zawinula. Ale tego już nie zdążę zrobić - cały wolny czas pochłaniają mi gramofony i słuchanie muzyki.
ocne, prawda? Miałem okazję słuchać wcześniej kilku gramofonów w cenach do jakiś 17 tys. złotych, ale dźwięk, jaki wydobywa się z Ad Fontes zawstydza kilkakrotnie droższe od niego gramofony. Ponieważ konstruktor wykonuje taki talerz, jaki zażyczy sobie zamawiający, postanowiłem poprosić o mieszany talerz z aluminium – waga tego elementu 4,6 kg - i z tworzywa o masie 3,2 kg. Razem daje to prawie 8-kilogramowy , solidny talerz.
Gdy gramofon był już gotowy, pojechałem do konstruktora z wkładką Goldring 2500, aby ją zainstalować i po krótkim odsłuchu przywiozłem gramofon do domu, gdzie podłączyłem go do przedwzmacniacza Lejonklou Gaio, dedykowanego do wkładek MM. I odpaliłem system.
|
Jeszcze wkładka się wygrzewa, ale z każdą kolejną płytą mam coraz mocniejsze wrażenie, że wszystkiego przybywa, dźwięk staje się bardziej koherentny, swoboda przekazywania muzyki robi się imponująca. Namacalność instrumentów i ich dynamika jest niebywała, ilość informacji, jaką jest w stanie przekazać to 14-calowe ramię z dobrą wkładką zadziwia.
Słychać każdą, nawet najmniejszą zmianę barwy przy uderzeniach o struny kontrabasu, gitary, wręcz cieniowanie wybrzmień, bas schodzi bardzo nisko. Zapewne odpowiada za to również metalowa obudowa, wykonanego w Japonii, Goldringa, ale nie tylko. Instrumenty mają duży rysunek, jest bardzo dobra gradacja planów, a scena dźwiękowa jest szeroka i głęboka, co można opisać dwoma słowami – przestrzeń, stadion.
Głosy ludzkie są hipnotyzujące. Norah Jones wręcz stała przede mną, słychać było każdą modulację jej głosu, Al Jarreau z jego charakterystycznym głosem, czy melancholijny Nat „King” Cole, wszystkie te głosy były ukazane z wielką swobodą. Bębny z płyty Art Blakey and the Jazz Messengers zabrzmiały tak realistycznie i zostały podane z taką dynamiką, że aż się wystraszyłem. Również muzyka poważna i jazz dały możliwość zanurzenia się w nich i przeżywania wraz z artystami, którzy ją wykonują.
Nie pozostaje nic innego, niż jedynie dalej słuchać, zmieniając płyty i delektować się muzyką zarejestrowaną na czarnych, a czasem kolorowych krążkach. Myślę, że można spokojnie polecić ten gramofon ludziom, którzy mają trochę płyt analogowych, a nie chcą wydawać dużych pieniędzy na gramofon. Proponuję jedynie przed słuchaniem umyć płyty, zwłaszcza te nowe, które wydają się być czyste, no bo przecież są nowe.
Nic bardziej mylącego. Ja zrobiłem to przed odsłuchem i nie żałuję, nie słychać prawie żadnych trzasków.
Przesłuchane płyty
1. Sade, Promise, Audio Fidelity (2012).
2. Al Jarreau, Breakin’ Away, Warner Bros. (1981).
3. J.S. Bach, Mass In B Minor, Deutsche Grammophon (1974).
4. AC/DC, Back In Black, Sony Music (1980).
5. Daft Punk, Random Access Memories, Columbia /Sony Music (2013).
6. Norah Jones, Feels Like Home, Blue Note (2007).
7. Vangelis, Blade Runner, soundtrack, Audio Fidelity (2013).
8. Charlie Haden, Antonio Forcione, Heartplay, Naim (2006).
9. Nat “King” Cole, The Best Of Nat King Cole. Vol. 2, Capitol/EMI.
10. Art Blakey And The JAZZ MESSENGERS, Drum Suite, Columbia/Sony Music (2012).
|